- nowość
- promocja
Zbrodnia i śmierć z miłości - ebook
Zbrodnia i śmierć z miłości - ebook
Szokująca, makabryczna, prawdziwa!
Książka o ludziach, którzy z miłości torturowali, oszukiwali, zdradzali, zjadali i zabijali. Renata Kuryłowicz, miłośnikom true crime doskonale znana jako Renata z Worka Kości, autorka podcastu „Zbrodnie Bez Cenzury”, przedstawia kilkadziesiąt historii wstrząsających przestępstw, które łączy jedno – uczucie mogące odebrać nie tylko rozum, ale i życie.
Łącząc wiedzę z lekkością pióra i umiejętnością opowiadania o najbardziej potwornych szczegółach, autorka opisuje le crime passionnel, czyli zabójstwa z namiętności, zbrodnie powodowane folie à deux – wspólną paranoją, przestępstwa, których motywem jest sadystyczna lubieżność, ale także chorobliwa miłość własna. W pasji odkrywania największych mroków ludzkiej natury nie waha się podjąć tematów tabu – kanibalizmu i nekrofilii.
W książce pojawia się wszystko to, czego najbardziej szukają fani true crime – dużo w niej rekwizytów, takich jak śrubokręty, nożyczki, grille, zamrażarki, gorące żelazka, wałki kucharskie. Występują też odrażające postaci w stylu japońskiego kanibala-celebryty czy rosyjskiego wilkołaka. To nie są historie z happy endem!
Zbrodnia i śmierć z miłości to wartka opowieść, pokaźna dawka czarnego humoru, sporo fachowej wiedzy kryminalistycznej, nieco romantyzmu i… dużo gore!
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-08713-8 |
Rozmiar pliku: | 4,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
miłość, seks i śmierć
Jodi Arias i Travis Alexander zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia. Początkowy okres ich relacji był bardzo intensywny i pełen namiętności. A potem działo się już tylko coraz gorzej. Jodi miała obsesję na punkcie Travisa, szalała z zazdrości o niego i chciała kontrolować jego życie w każdym aspekcie. Jej sprawa, uroda i ociekająca seksem historia dosłownie zelektryzowały Amerykę podczas dwóch procesów.
Jodi urodziła się w 1980 roku w Kalifornii. Była najstarsza z czwórki rodzeństwa. Twierdzi, że miała straszne dzieciństwo, pełne przemocy, choć jej opowieści nie potwierdza matka. W rzeczywistości dziewczyna dorastała w zwykłym domu, pełnym miłości i to ona bywała źródłem problemów. W wieku siedemnastu lat rzuciła szkołę średnią i utrzymywała się z pracy kelnerki. Z rodziną komunikowała się od tamtej pory sporadycznie. Nie rozstawała się z aparatem fotograficznym i pragnęła zostać sławną fotografką, choć niewiele robiła w tym kierunku.
Travis Alexander i Jodi Arias poznali się w 2006 roku na zjeździe firmy Prepaid Legal Services w Las Vegas. Dwudziestosześciolatka wciąż pracowała jako kelnerka i była w kiepskiej sytuacji finansowej, ale postanowiła zmienić branżę i nawiązać kontakty zawodowe na wspomnianym zjeździe. Niewiele starszy od niej Travis, który był także mówcą motywacyjnym, wystąpił podczas jednej z konferencji. Wyznał publicznie, że jest singlem i poszukuje dziewczyny. „Ladies, come get me” – zażartował. Gdy słucham jego wypowiedzi dzisiaj, a można ją obejrzeć wplecioną w archiwalne materiały ABC News, dosłownie włosy stają mi dęba. Kiedy młody mężczyzna przemawiał, na widowni siedziała kobieta, która rzeczywiście go zdobyła.
Travis wypatrzył Jodi w tłumie, nie dało się jej nie zauważyć. Naprawdę była i wciąż jest piękną kobietą. Alexander podszedł do niej i zaproponował kolację. On też wpadł jej w oko – odnoszący sukcesy sprzedawca usług prawnych, przystojny mężczyzna i niezły flirciarz. Po prostu między nimi zaiskrzyło. Oboje zapałali tym samym uczuciem. Rozmawiali do białego rana. Następnego dnia zauroczony Travis powiedział przyjaciółce, że znalazł kobietę swojego życia. No cóż, rzeczywiście tak było, choć pewnie takiego rozwoju wypadków nie przewidział w najgorszych snach.
Travis był głęboko religijnym mormonem. Pochodził z Riverside w Kalifornii, urodził się w rodzinie narkomanów. Matka znęcała się fizycznie nad nim i sześciorgiem jego rodzeństwa. Gdy miał dziesięć lat, wraz z braćmi i siostrami trafił pod opiekę babci. Już jako dorosły mężczyzna przeszedł na mormonizm. Dwa miesiące po tym, jak go poznała, Jodi przyjęła chrzest w Kościele Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, czyli w Kościele mormońskim.
Arias mieszkała w Yreka, małym kalifornijskim miasteczku, Travis w oddalonym o ponad 1650 kilometrów Mesa w Arizonie. Przez długi czas kontaktowali się ze sobą przez internet i telefon, spotykali się w różnych miastach. Gdy w pobliżu pojawiali się jego znajomi, udawał dystans, starał się nie zdradzać, że łączy go z Jodi intymna relacja. Swoją frustrację związaną z wewnętrznym konfliktem wyładowywał na dziewczynie. Doskwierało mu, że uprawiał seks przedmałżeński z Jodi. Winę zwalał na dziewczynę i nazywał ją „dziwką” w esemesach i mejlach.
Relacja popsuła się obustronnie. Młoda kobieta dosłownie dostała obsesji na jego punkcie. Gdy nadarzała się możliwość, przeglądała jego skrzynkę mejlową, podsłuchiwała prywatne rozmowy, chodziła za nim do łazienki i czekała pod drzwiami, aż wyjdzie.
Ich relacja naprawdę była intensywna, czego dowodzi liczba mejli, które wymienili w czasie trwania swojego związku: wysłali do siebie osiemdziesiąt dwa tysiące wiadomości. Ostatecznie się rozstali. Wszystko wskazywało na to, że Jodi się z tym nie pogodziła. Poprzecinała opony samochodu byłego chłopaka, i to dwa razy. Przejęła mu konto na Facebooku. Przyjaciółka Travisa obawiała się, że znajdzie go posiekanego w zamrażarce Jodi. Mężczyzna do końca lekceważył zagrożenie.
Po pięciu miesiącach nie wytrzymał, oznajmił, że zrywa z nią wszelkie kontakty. Obsesja kobiety nie zniknęła z dnia na dzień, tym bardziej że wbrew postanowieniu Travisa nadal się widywali.
Jodi czasem wpadała do niego do domu nieproszona. Z jednej strony się gniewał, z drugiej zgadzał się na seks, chociaż spotykał się już z innymi kobietami.
Travis zaplanował wyjazd na rekolekcje z nową narzeczoną w czerwcu 2008 roku. Zapytany przez kolegę, czy martwi się tym, co ma w planach Arias, uspokoił go, że może i jest szalona, ale nieszkodliwa. Bliżej terminu podróży znajomi próbowali się z nim skontaktować. Bezskutecznie. Nie odbierał telefonu, nie odpisywał. Jego przyjaciel nagrał mu się na sekretarkę: „T-Dogg, lepiej, żebyś był martwy, bracie. Oddzwoń”. To miał być tylko żart.
Tymczasem Travis rzeczywiście już nie żył. Zamordowała go była dziewczyna.
Przyjaciele przybyli do jego domu w Mesa 9 czerwca 2008 roku. Wszędzie była krew. Zmasakrowane ciało leżało pod prysznicem od pięciu dni. Trzydziestoletniego mężczyznę pchnięto nożem dwadzieścia siedem razy, miał podcięte gardło od ucha do ucha, został postrzelony w twarz.
Wezwano policję. Podejrzenie padło natychmiast na dwudziestosiedmioletnią Arias. Przyjaciele opowiedzieli śledczym o ich trudnej relacji i obsesji kobiety.
Jodi wyparła się wszystkiego. Oznajmiła policji, że w dniu morderstwa wyjechała do Utah spotkać się z innym mężczyzną. Podobno Travisa nie widziała od kwietnia. Nowy kochanek nie zapewnił jej alibi. Zeznał, że dotarła do niego wypożyczonym samochodem dzień później, niż się umawiali. Twierdziła, że się zgubiła i nie mogła znaleźć do niego drogi. Kiedy przybyła na miejsce, zauważył, że miała opatrunki na palcach. Wytłumaczyła mu, że zraniła się w rękę potłuczonym szkłem w restauracji, w której pracowała.
Policja wciąż miała jedynie poszlaki. Pojawił się w końcu niezbity dowód, że kobieta była z Travisem w dniu jego śmierci. Odnaleziono w domu ofiary wrzucony do pralki cyfrowy aparat fotograficzny. Kilka tygodni zajęło technikom odzyskanie zapisanych na nim zdjęć. Odkrycie okazało się makabryczne – na kadrach została uwieczniona para, Travis i Jodi podczas zbliżenia seksualnego, było tam też zdjęcie samego mężczyzny pod prysznicem. Fotografie wykonano po południu 4 czerwca 2008 roku. Ostatnie odzyskane zdjęcie przedstawiało zakrwawionego mężczyznę leżącego na podłodze, w kadrze częściowo było widać stopę Jodi.
Znaleziono też ślady DNA Arias wypreparowane z krwawego odcisku dłoni na ścianie wewnątrz domu ofiary.
Podejrzana została aresztowana. Przyznała się do wizyty u Travisa w dniu jego śmierci, nie miała innego wyjścia wobec przedstawionych jej dowodów. Jednak przygotowała też kolejną wersję zdarzeń: tak, to prawda, zrobiła zdjęcia pod prysznicem po tym, jak uprawiali seks. Ale później dwóch zamaskowanych intruzów weszło do domu i zamordowało Travisa. Jej tylko grozili i zakazali mówić o tym, co się zdarzyło. Nic nie potwierdzało jej historii, nie było śladów włamania, niczego nie zabrano z domu.
Mężczyzna został postrzelony z pistoletu kaliber .25. Ten sam rodzaj broni skradziono z domu dziadków Arias tydzień przed jego śmiercią.
Jodi oskarżono o morderstwo i stanęła przed sądem. Proces rozpoczął się w styczniu 2013 roku. Był transmitowany na żywo w internecie i szeroko relacjonowany przez różne media. Jodi Arias pojawiła się na sali sądowej niczym wielka aktorka. Odmieniona fizycznie – zamiast seksownej blondynki zgromadzeni ujrzeli skromną szatynkę w dodających jej powagi okularach, marynarce i spodniach khaki. Kobieta opowiedziała trzecią wersję dramatycznych wydarzeń. Podobno Alexander wpadł we wściekłość, gdy upuściła aparat podczas robienia zdjęć pod prysznicem. Zabiła go w samoobronie, choć Travis nie miał broni, nie mógł jej niczym zagrozić. Podkreślała, że wykorzystywał ją przez cały czas trwania ich związku, wciąż obawiała się o własne życie. Przedstawiała związek z Travisem tak, jakby chciała zabić go po raz drugi, odbierając mu dobre imię. Jej zemsta nie zakończyła się w chwili, gdy strzelała do niego z pistoletu.
Arias podczas przesłuchania zachowywała spokój, zerkała na ławę przysięgłych, na obrońcę, uśmiechała się delikatnie, rumieniła, gdy wspominała o intymnych sprawach. Głos miała cichy, miękki, jej adwokat wiele razy przypominał jej, by mówiła głośniej. Kiedy opowiadała o ostrym seksie, do jakiego doszło zaraz po jej mormońskim chrzcie, wstydliwie spuszczała wzrok i przybierała smutny wyraz twarzy. Zeznała, że Travis był uzależniony od seksu i pornografii.
Ósmego maja 2013 roku ława przysięgłych uznała Jodi Arias winną morderstwa pierwszego stopnia. Ława przysięgłych nie zdołała podjąć jednomyślnej decyzji i skazać jej na śmierć. Ostatecznie sędzia zdecydował o dożywociu bez możliwości zwolnienia warunkowego. Kiedy odczytywano wyrok, tłum przed budynkiem sądu dosłownie wybuchł wiwatami. Rodzina ofiary była rozczarowana, liczyła na karę śmierci. W Arizonie egzekucje wykonuje się przez podanie śmiertelnego zastrzyku i zapewne krewni Travisa z chęcią zobaczyliby śmierć Jodi.
Ze względów formalnych przeprowadzono drugi proces jesienią 2014 roku. Sądowy teatr nie koncentrował się na zbrodni, lecz na psychologicznym charakterze ofiary i sprawczyni. Obrońca, ten sam co wcześniej, malował obraz uległej, wystraszonej Jodi, która doskonale wcielała się w tę postać na sali sądowej. Biegli obrony, usprawiedliwiając Arias, wskazywali na zdiagnozowane u niej zaburzenie osobowości typu borderline i zespół stresu pourazowego wywołany traumatycznymi doświadczeniami z dzieciństwa i krzywdami, których miała doznać ze strony Travisa. Gdyby wierzyć słowom oskarżonej i jej mecenasa, ofiara była potworem zasługującym na śmierć.
Matka, na którą tak narzekała Jodi, również zeznawała. Przedstawiała córkę jako wspaniałą, łagodną dziewczynę o promiennym uśmiechu. Dziewczynę, która chciała pomagać innym, marzyła o domu, mężu i dzieciach.
Ponownie ława przysięgłych zabrnęła w ślepy zaułek podczas dwudziestosześciogodzinnych obrad. Jedna z kobiet odmówiła skazania Arias na śmierć, podczas gdy jedenaście pozostałych osób opowiedziało się za karą śmierci. Sędzia ogłosiła błąd w procesie ze względu na niejednomyślność przysięgłych. W takiej sytuacji prawo stanu Arizona przewidywało karę dożywocia.
Przy okazji wybuchł skandal, gdyż w mediach społecznościowych ujawniono dane osobowe kobiety, która nie zgadzała się na surowszy wyrok. Grożono jej śmiercią.
Jodi Arias odsiaduje karę w stanowym więzieniu Arizony. I dalej walczy. Pozwała swojego byłego obrońcę, który bronił jej podczas dwóch procesów i napisał książkę o tej sprawie.
W więzieniu jest bardzo popularna, handluje swoim ciałem, manipuluje współwięźniarkami i strażniczkami. Ma też kontakt ze światem zewnętrznym, dostaje listy od amatorów jej urody, a nawet propozycje matrymonialne. Jeden z jej pierwszych wielbicieli, czterdziestoośmioletni David Lee Simpson, jeszcze w czerwcu 2013 roku groził pracującym w „Headline News” dwóm dziennikarkom, które według niego przedstawiały Jodi w zbyt negatywnym świetle. Pisał na Twitterze, że przywiąże je nagie do drzewa i pozostawi tak przez całą noc, a następnie poderżnie im gardła. Jednemu ze swoich współpracowników opowiadał, że planuje jedną z komentatorek powiesić za nogi i wypatroszyć jak jelenia. Mężczyzna został aresztowany. W jego samochodzie znaleziono kilka pistoletów, amunicję do strzelby, kajdanki, opaski zaciskowe, lornetkę, nóż, policyjne radio i rachunek za niedawno zakupioną strzelbę. Aresztowany przyznał, że wszystko, co zamierzał zrobić, zrobiłby z... miłości do Jodi, z którą chciał się ożenić. W sieci można trafić na stronę internetową jodiariasisinnocent.com, przez którą zbierane są fundusze na jej kolejne apelacje. Ktoś bardzo wierzy w jej niewinność.
Namiętność, której uległa, w żadnym stopniu nie usprawiedliwiała jej zbrodni. Przynajmniej nie w oczach sądu i przysięgłych. Historia Jodi jest dla mnie istotna między innymi z powodu roli, jaką odgrywała jej uroda. Właściwie w każdej z opowieści powtarza się ten sam wątek – wygląd morderczyni. W sądzie musi sprawiać wrażenie skromnej, potulnej, uległej, im jest piękniejsza, tym surowiej osądzana. Przywołuję sprawy Zyty Woronieckiej i Yvonne Rousseau. Obie uznawano za niezbyt urodziwe, tym samym dając im większe szanse na wygraną w sądzie. Im ładniejsza kobieta popełnia zbrodnię, tym zwykle mniej przychylnie patrzą na nią sąd, ława przysięgłych i opinia publiczna.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------