- W empik go
Zbrodnia na wybiegu - ebook
Zbrodnia na wybiegu - ebook
19-letnia modelka, Emilia West z niewyjaśnionych przyczyn nagle, za kulisami pokazu mody upada i umiera. Dziennikarka czasopisma „Świata gwiazd”, 35-letnia Aleksandra, postanawia osobiście zbadać przyczyny jej śmierci. Dochodzi do zaskakujących wniosków i zaskakujących odkryć. Okazuje się, że w zabójstwo Emilii, a dokładniej otrucie zamieszany jest szef wydawnictwa oraz jeden z pracowników redakcji gazety, z którymi wspólnie pracuje Aleksandra.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8273-276-4 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mac Nilson, znany dziennikarz przeprowadzający wywiady ze wszystkimi, najpopularniejszymi gwiazdami światowego kina, nagle rozchorował się.
— Zastąpisz Maca, prawda? — Siwy mężczyzna, szef z wielką siwą brodą z niezłym gabarytem w postaci kilkudziesięciu kilogramów nadwagi, ubrany w elegancki, ciemno-szary garnitur zwrócił się do mnie z prośbą, bym to ja wyruszyła samolotem w długą podróż do samego serca Hollywood, razem z epiką filmowców, bym tam przeprowadziła wywiad ze znaną modelką, jednocześnie aktorką, niejaką Emilią West, pochodzącą z Polski, a w zasadzie to mająca Polskie korzenie.
— Ale ja.. — Próbowałam się bronić na wiadomość o tym, że to ja zastąpię niezastąpionego Maca. Zrobiło mi się gorąco, tak, że musiałam rozsunąć różowy, piękny, kupiony na promocji w jednym z droższych sklepów w sieciówce sweterek. Wyglądał jak rodem z pokazów modowych, dlatego bez wahania się na niego zdecydowałam i go kupiłam.
— Bez dyskusji, wiem, że się do tego nadajesz — Szef pan Kulesza, a dokładniej pan Konrad Kulesza dobrze wiedział, że się do tego zadania nadaję, mimo, że nigdy nie przeprowadziłam z nikim żadnego wywiadu, nie cierpię i nie znoszę podróży samolotem, a do tego mam słaby angielski i stosunkowo małe parcie na szkło.
— Tylko, że ja.. — Moje czoło robiło się pomału gorące, cała się robiłam pomału gorąca od nerwów tak, że koniecznie potrzebowałam otworzyć okno — Okno, muszę otworzyć okno — Konrad spojrzał na mnie jak na wariatkę, kiedy wyszłam ze swoim pomysłem przewietrzenia pomieszczenia w środku zimy, w jedno z bardziej mroźnych poranków.
— Nie wykręcaj się, tylko ty idealnie nadajesz się do tego, by zastąpić Maca
— Ale dlaczego.. — Próbowałam dojść wreszcie do słowa, kiedy pan Konrad postawił koło mojego nazwiska kropkę.
— Jutro godzina 9 rano będziesz mieć służbowy samolot. Mam nadzieję, że stawisz się na lotnisku i nie zawiedziesz naszej firmy. Jeśli wywiad pójdzie do telewizji i się uda, podniosę twoją pensję nawet o 100%. Rozumiemy się? — W tym momencie wyszło ze mnie całe powietrze. A więc bez dyskusji, koniec. Zostałam postawiona przed faktem dokonanym. Nie mogę już nic zmienić. Nie mogę napisać smsa, że zaspałam na lot, ani wykręcić się, że nagle złapała mnie choroba, przeziębienie, nie wiem, byle co, byle szef tylko w to uwierzył, dał mi wolne, a na moje zastępstwo wziął na przykład Zuzkę. Co prawda dziewczyna jest trochę roztrzepana, ale przy najmniej zna perfekcyjnie angielski, nie to co ja. Nie odezwałam się już nic do mojego szefa. I tak wyglądał na człowieka, który wiecznie nie ma na nic czasu, ma mnóstwo spotkań, rozmów, konferencji, wywiadów i lepiej mu nie podchodzić pod nogi. Mac był niezastąpiony, a ja zepsuję ten wywiad, nie zrozumiem mojego rozmówcy, zapomnę pytań, które miałam zadać, zająkam się, czy w końcu zapomnę jakiegoś ważnego, kluczowego słówka, albo nie daj Boże całego zdania. I co ja teraz zrobię? Zamknęłam okno, bo zrobiło się naprawdę zimno. Usiadłam na czarnej, pokrytej skajem sofie obok drzwi do gabinetu szefa, z którego prawie ze łzami w oczach wyszłam. Sekretarka spojrzała na mnie z politowaniem, jakby chciała mi powiedzieć, nie przejmuj się i tak zepsujesz ten wywiad, a dla gwiazdy będzie to tylko strata czasu rozmawiać z kimś takim jak ja, a cały materiał nie pójdzie w świat, nie nada się nawet na YouTube nie mówiąc i nie wspominając już w ogóle o telewizji śniadaniowej. Takie czarne myśli przewijały się po mojej głowie i nie chciały wylecieć. Zapragnęłam nagle kawy. Udałam się z tego powodu do kącika — pokoju socjalnego, gdzie można było usiąść, zrobić sobie latte z mlekiem, podgrzać obiad w mikrofalówce, albo zaparzyć w czajniku malinową herbatę. Usiadłam na jednym krześle, zgarbiłam się i zaczęłam po cichu ryczeć. Wyjęłam szybko chusteczki z kieszeni, kiedy usłyszałam otwierające się drzwi do pomieszczenia, w którym się znajdowałam. Szybko i sprawnie wytarłam swoje powieki, na szczęście tego dnia pomalowałam się wodoodpornym tuszem do rzęs, więc po moim płaczu nie było ani śladu.
— Co jest? Szef zlecił ci wywiad za Maca? Słyszałem. Gruba sprawa. Nie zazdroszczę ci, a nawet współczuję ci tego zadania. — Poklepał mnie po ramieniu Maciek, mój kolega z pracy, koło którego siedzę w jednym z gabinetów w naszej firmie — Nie martw się i tylko broń Boże nie przejmuj, jakoś to będzie — poklepał mnie drugi raz, aż mi się odbiło kawą, którą, popijałam przed chwilą dużymi łykami.
— Dzięki za pocieszenie, ale to nie zmieni sytuacji. Jutro tak czy siak wylatuję do Hollywood — Jeszcze bardziej się zgarbiłam spuszczając wzrok na podłogę, a dokładniej na płytki w kształcie drewnianych, ciemno-brązowych paneli. Zauważyłam swój zdarty manicure — pozostałości po paznokciach żelowych.
— Popatrz na to z drugiej strony. Spotkasz się z jakąś celebrytką, zwiedzisz Hollywood. Przecież wiem, że nigdy tam nie byłaś, a zawsze marzyłaś o tym, by tam pojechać. — Próbował mnie pocieszyć za wszelką cenę Maciek.
— A co jeśli wywiad się nie uda? Pan Kulesza chyba mnie zabije
— W końcu to on sam chyba wiedział co robi, zlecając ci to zadanie — Oboje się zaśmialiśmy, kiedy Maciek nalewał wodę do czajnika, by zaparzyć sobie zieloną herbatę z pigwą i pomarańczą, którą zawsze pije o tej porze. Dobiegała godzina 11 przed południem. — Dasz sobie radę, wierzę w ciebie. — Jeszcze raz pocieszył mnie Maciek
— Każdy tak mówi, a prawda jest taka, że ja nie wierzę w siebie. Mój angielski jest beznadziejny. Chyba zatrzymałam się na podstawówce. W stresowych sytuacjach potrafię się jąkać, a na myśl o locie samolotem robi mi się niedobrze, mam ciarki i gęsią skórkę. Jak zwykle przed wylotem z resztą.
— Dasz radę, jesteś w końcu…
— Asystentką prezesa?
— Właśnie
— I nie mam żadnego doświadczenia w przeprowadzaniu wywiadów
— Czas w końcu na to by, nabrać trochę doświadczenia. Zapraszam cię dzisiaj na czerwone wino do mnie. Odstresujesz się. Będziemy oglądać filmy. Zmieniłem telewizor na nieco większy. Zapomniesz o jutrzejszym locie.
— Absolutnie nie, muszę się dobrze wyspać. Ale dziękuję za zaproszenie, może kiedyś skorzystam. Poza tym muszę nauczyć się jeszcze pytań. Poza tym powinnam ubrać się w coś ładnego i wystrzałowego na tą okazję, chyba dzisiaj prosto po pracy wybiorę się na zakupy. Muszę zaopatrzyć się w jakąś ładną, elegancką marynarkę. Co myślisz o różowym kolorze?
— Yyy.. róż? Nie wiem czy będzie pasował do twojej karnacji. W końcu jesteś z natury ruda. Powinnaś postawić na bordowy. Tak, w bordowym będzie ci najlepiej.
— Dzięki, wezmę sobie twoje rady do serca
— To kiedy zjawisz się u mnie królewno Aleksandro?
— Przestań, nie lubię jak tak mnie nazywasz. Po prostu Ola Garden.
— Masz niemieckie nazwisko, czy aby na pewno w stu procentach jesteś Polką?
— Uwielbiam twoje żarty, ale teraz potrzebuję trochę spoważnieć. Jutro czeka mnie wielki dzień. Muszę być mocno skoncentrowana, sam rozumiesz.
— Obiecuję skończyć dzisiaj z żartami
— Lepiej trzymaj za mnie kciuki, żeby udało mi się przeprowadzić wywiad z panią Emilią West
Po wypiciu ja kawy, a Maciek swojej zielonej herbatki, wyszliśmy z pomieszczenia socjalnego, w którym można było na chwilę odetchnąć, wzmocnić umysł aromatycznym, gorącym napojem, albo zjeść obiad. Był dokładnie mroźny środek grudnia, który w tym roku nie szczędził od śniegu i zimnych temperatur. Nasza firma znajdowała się prawie w centrum miasta, na skrzyżowaniu ulic Olejkowej z Lawendową. Tak, ten duży budynek z wielkimi szklanymi szybami z przodu należał do naszej redakcji. Firma należąca do pana Konrada Kalisza zajmowała się dokładnie redagowaniem czasopisma pod nazwą „Świat gwiazd”. Gazeta składała się z wielu ploteczek o gwiazdach, celebrytach, ale też można w niej było znaleźć porad dotyczące domu i urody, poczytać trochę o kulturze i sztuce, ale też o turystyce, rozwiązać na końcu krzyżówkę, zajrzeć do horoskopu, czy też dowiedzieć się o aktualnych wydarzeniach z kraju i ze świata. Ja razem z Maćkiem zajmowaliśmy się wywiadami, pisaniem biografii, oraz czuwaliśmy nad pomysłem oraz koncepcją — profesjonalnymi zdjęciami modelek w specjalnych sesjach do naszego czasopisma. Kiedy przychodziłam do pracy, było tak jej dużo, że często zostawałam po godzinach, by wszystko poszło na czas i by szef pan Konrad, którego gdzieś w sercu bardzo mocno lubiłam, jednocześnie bałam się oraz bardzo go szanowałam, był zadowolony i by mnie nie zwolnił, mimo, że wiedział, że czasem jestem nie zastąpiona, a moje pomysły na okładkę, na sesje z modelkami, w końcu różne inne artykuły są tak dobre, że nie wymieniłby mnie na nikogo innego. Mimo tego, że należałam do działu, w którym przeprowadzano wywiady, nigdy nie miałam okazji jeszcze spotkać żadnej celebrytki i z nią porozmawiać. Pan Kulesza, mimo, że był przed 60-tką był człowiekiem, który to wszystko ogarniał. Osobą, która miała we władaniu całą firmą. Zarządcą, który sprawował pieczę nad całą gazetą „Świat gwiazd”. Był redaktorem naczelnym, czyli kimś, kto nadzoruje naszą pracę i na końcu zatwierdza wszystkie nasze pomysły i wypociny oraz zarządza, jak będzie on też ostatecznie wyglądał. Nasz magazyn jest miesięcznikiem składającym się z ponad 200 stron, więc pracy jest co nie miara. Czasem ciężko jest ze wszystkim nadążyć, ale finalnie udaje się nam dopracować wszystko na ostatni guzik, tak, że gazeta sprzedaj się w sklepach w ogromnym nakładzie. Ludzie lubią czytać szczególnie o gwiazdach. A ja nie zamieniałabym swojej pracy na żadną inną. Czasem któraś z telewizji śniadaniowych zleca nam zrobienie wywiadu z gwiazdami i puszcza materiał w swoim programie, albo gdzieś w internecie. Dzięki temu — obie strony — zarówno my, jak i telewizja mają z tego korzyść. Widzowie chętniej oglądają program, a my mamy wspaniałą reklamę naszej gazety. Wracając do naszej pracy, a dokładniej dzisiejszego dnia, tym razem to ja miałam zastąpić Maca. Mac był grubo po 40-tce, był wysoki, bardzo chudy, miał długą, spadającą na oczy ciemno-brązową grzywkę i nieco dłuższe niż przeciętni chłopcy włosy. Ubierał się zwykle do pracy w garnitur, był porządny, elegancki, nigdy się nie spóźniał i jako jedyny w pracy zawsze dotrzymywał terminów. Nigdy nie zdarzyło mu się zaspać, nie zdążyć, miał perfekcyjny angielski — w końcu pochodził z Anglii. Był przystojny ale przede wszystkim w naszej redakcji niezastąpiony. Zawsze przy kawce w pokoju socjalnym żartowaliśmy sobie wspólnie, dużo się śmialiśmy razem i ogólnie było bardzo wesoło. A kiedy przychodził Maciek wspólnie momentami płakaliśmy do łez z różnych żartów. Nasza redakcja była bardzo zgrana. Niestety mój kolega Mac zachorował na grypę, dostał gorączkę i w ostatniej chwili zadzwonił do szefa — pana Konrada z przeprosinami, że nie będzie w stanie zrobić tego wywiadu. Piszę w ostatniej chwili, dlatego, że wywiad miał się odbyć dokładnie w czwartek, a dzisiaj był wtorek. Padło na mnie. Tak. To ja miałam zastąpić Maca. Chodziły plotki po naszej firmie, że szef wybrał mnie tylko i wyłącznie ze względu na to, że jestem ładna. W tej jednej jedynej chwili w życiu wszystko oddałabym za to, by nie mieć urody modelki. Moi przyjaciele spoza i z pracy często mi mówili, że jestem bardzo podobna do Lucy Jey, modelki, która jest obecnie bardzo popularna i robi olbrzymią karierę. Tym razem jak widać uroda była bardziej przekleństwem niż błogosławieństwem. Zaklęłam i ugryzłam się w język. Tak, to ja będę reprezentować wydawnictwo „Świat gwiazd”. To na mnie będzie czekała niejaka gwiazda Emilia West. To z nią przeprowadzę wywiad prosto do kamery. To ja będę odpowiedzialna za to, czy wywiad się uda, czy też nie. Na samą myśl o tym dostawałam ciarek, biło mi szybciej serce i miałam gęsią skórkę. Już jutro będę w Hollywood. Czy to nie jest jakiś żart? Czy ktoś nie powinien mnie uszczypnąć w rękę? Myślami wróciłam do rozmowy z Maćkiem podczas porannego, a raczej południowego lunchu, a bardziej przerwy na kawę. Tak, moje marzenie się właśnie jutro spełni, by wylądować na tym kontynencie. A wywiad czy wyjdzie czy, mimo, że zależy w dużej mierze ode mnie, kiedy się dobrze do niego przygotuję, wszystko pójdzie jak z płatka. Kiedy będę miała go za sobą, odetchnę z ulgą i oddam się zwiedzaniu tego słynnego miejsca. Zostanę tam przez tydzień, a na myśl o powrocie do domu będzie mi się łezka w oku kręcić. Trzeba być w końcu dobrej myśli i zauważać pozytywy w każdej trudnej i ciężkiej sytuacji. Prawda? W końcu nie bez przyczyny w swojej młodości przeczytałam tony książek — poradników psychologicznych, bo sama poszukiwałam sensu życia. Po skończonych studiach na kierunku dziennikarstwo nie znalazłam od razu pracy. Nie, w moim życiu nie było tak kolorowo. Chwilę siedziałam w swoim domu, jeszcze tym rodzinnym, siedząc jak to się mówi na garnuszku swoich rodziców i kończyłam czytać jeden poradnik rozwojowy za drugim, by w końcu wziąć los we własne ręce, przeprowadzić się do stolicy i znaleźć wymarzoną dla siebie pracę w wieku 28 lat, jak przy najmniej wtedy mi się wydawało — pracę w renomowanym barze, który niechybnie to został przerobiony na klub nocny. Potem pracowałam w roli menadżerki dla jednego z wschodzących wydawałoby się wtedy zespołów. Niestety szybko zespół się rozwiązał. Wokalista grupy wdał się w aferę narkotykową i poszedł na kilka ładnych lat do więzienia. Następna moja praca była pracą właśnie dla magazynu „Świat gwiazd”. Po drodze miałam kilku chłopaków, ale szybko okazywało się, że to nie to, że chłopak mi nie pasuje, nie odpowiada. Wracając do swojego biura, redakcji, dzisiaj, pan Konrad po trudnej dla mnie i dla niego rozmowie dał mi wolne. Napiłam się kawy w towarzystwie Maćka, a spotykając pana Konrada na korytarzu naszej firmy, Pan szef oznajmił mi, żebym lepiej się wyspała i była jutro wypoczęta i tryskała energią i żebym była w pełni przygotowana, dlatego też pozwolił mi, bym wyszła z firmy zaraz po 12 i dobrze się do tego wyjazdu przygotowała. W jego tonie dało się usłyszeć coś w rodzaju — proszę, nie zawiedź mnie. Daję ci ogromny kredyt zaufania. Mimo, że wiem, że nie jesteś profesjonalistką, ufam ci i wierzę, że wszystko się uda. Oprócz Maca do takich zadań pasujesz i ty. Jak widać tak miało być. Jestem ciekawy, jak sprawdzisz się w tej roli. I nie przejmuj się, że coś pójdzie nie tak. Najwyżej coś się utnie, coś się dołoży, coś przerobi. Pan Konrad podał mi rękę, a ja jedyne co to uśmiechnęłam się i wzruszyłam ramionami i powiedziałam, do widzenia za tydzień, a do siebie w myślach — ahoj przygodo!Rozdział 2
Spakowałam do walizki wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy, łącznie z książką Bridget Jones, którą czytałam kilka razy, która to przynosiła mi zawsze szczęście. Wiem, że byłam bardzo zaborcza, ale to była akurat prawda. Parę godzin wcześniej, po pracy, a dokładniej o 12 w południe, po tym, jak szef zwolnił mnie kilka godzin wcześniej, nie miałam kompletnie ochoty na zakupy. Mimo wszystko zmusiłam się na uzupełnienie mojej szafy czymś wyjątkowym, ale też jednocześnie czymś bardzo kobiecym, ładnym, przyzwoitym i oryginalnym jednocześnie. Kto jak kto, ale ja muszę się dobrze w końcu prezentować przed kamerą. Miałam sporo gotówki, którą mogłam wydać na nic innego jak na ciuchy, zwłaszcza, gdy nadarza się taka a nie inna okazja. Odpowiedni ciuch na pewno doda mi odwagi i pewności siebie — myślałam sobie po cichu. Przebywając w galerii, zachęcona aromatycznym zapachem parzonej kawy, nie mogłam przejść obojętnie obok kawiarenki pod nazwą „Coffe on table”. Skusiłam się na jeszcze jedną, tym razem popołudniową kawę razem z kawałkiem przepysznej szarlotki. Mimo szczupłej sylwetki byłam ogromnym łasuchem. Potrafiłam zjeść jednego dnia trzy kawałki mojego ulubionego ciasta naraz. Czy to nie jest za dużo? Poza tym byłam nieszczęśliwą singielką, mimo tego, że częściej słyszy się o szczęśliwiej singielce, która żyje pełnią życia, spełnia się, realizuje w pracy, ma swoje pasje i mnóstwo koleżanek — przyjaciółek, z którymi często spotyka się na mieście, na kawie i ciastku, by poplotkować i pochwalić się jak to się jej nie powodzi. Ja byłam typem bardziej nieszczęśliwej singielki, niż szczęśliwej. Byłam osobą, która co dziennie płacze, że nie może sobie nikogo znaleźć. Na moim horyzoncie stoi Maciek. Tak, ten Maciek z mojej pracy, który pracuje razem w jednym dziale i co dziennie oprócz sobót i niedziel siedzimy na komputerach obok siebie. Chłopak niewiele starszy ode mnie owszem, jest we mnie dość mocno zakochany, ale ja traktuję go bardziej jak przyjaciela. Nigdy nie przyszło mi na myśl to, by był dla mnie kimś więcej. Nigdy. Od początku powstania gazety „Świat gwiazd”, zostaliśmy zatrudnieni do firmy mniej więcej w tym samym czasie. Pamiętam, kiedy mieszkając w stolicy, ledwo wiążąc koniec z końcem, znalazłam tę ofertę pracy.
Wysłałam swoje cv i niemalże po dwóch dniach dostałam wiadomość, że dostałam tę pracę. Pamiętam tamtego dnia, to było dokładnie dwa lata temu posiadałam się z radości. W końcu wierzyłam w siebie i tak znalazłam się w firmie pana Konrada. Wracając do moich poszukiwań idealnie pasujących ubrań na tę wyjątkową okazję, chodząc od jednego sklepu do drugiego wychodziłam z niego z przy najmniej jedną rzeczą. Byłam z siebie zadowolona i dumna. Tak, bardzo dawno temu robiłam jakiekolwiek ciuchowe zakupy. Nadszedł czas najwyższy, by wreszcie przewietrzyć szafę. Wzięłam sobie do serca rady Maćka. Kupowałam ubrania w odcieniach, w których było mi zwyczajnie do twarzy i na tym, czyli na kolorystyce najbardziej się w tych wyborach skupiałam. W sumie kupiłam sobie ładna marynarkę, do tego eleganckie spodnie, sukienkę do ziemi, dwie spódnice, jedną ładną, kwiecistą, elegancką bluzkę, a do tego ładne, czarne zamszowe kozaczki sięgające nieco wyżej kostki na obcasie. Do tego w sklepie drogeryjnym wybrałam czerwoną szminkę oraz odżywkę do przesuszonych włosów, z którymi to często miałam problemy. Kiedy miałam pełne ręce worów z zakupami, postanowiłam, że wsiądę w taksówkę i pojadę prosto do domu, do swojego mieszkania. W końcu w galerii spędziłam ponad dwie godziny — popatrzyłam na zegarek, prawie dobiegała 16-ta. Miły pan taksówkarz, z wyraźną siwizną, starszy już nieco, w brązowej, skórzanej kamizelce i jasnej koszuli odwiózł mnie prawie pod sam mój blok. Wysiadając, zapłaciłam staruszkowi odpowiednią sumę pieniędzy razem ze skromnym napiwkiem. Weszłam do swojego mieszkania, wdrapując się razem z ogromnymi worami ze sklepów odzieżowych ze swoimi zdobyczami na trzecie piętro, po schodach. Kiedy byłam już w swoim domu, buchnęłam się na łóżko, a potem jednym ruchem pilota, włączyłam wieżę, a dokładnie składankę mojej ulubionej muzyki. Zdjęłam buty i nucąc jedną z piosenek, ruszyłam pod ciepły prysznic. Użyłam do mycia korzennych kosmetyków o zapachu cynamonu, czekolady i pomarańczy oraz ślicznego, lawendowego mydła oraz szamponu dla przesuszonych, kręconych włosów z dodatkiem ekstraktu z ogórka. Dalej, po wyjściu i założeniu białego, milusiego szlafroka, postanowiłam, że przyrządzę sobie kolację, a dokładniej jajecznicę. Wrzucę na patelnię dwa jajka, razem z wcześniej pokrojoną cebulką i plastrami szynki. Kiedy jajecznica się zrobiła, wzięłam do ręki ostatni numer „Świata gwiazd”. Przeglądałam strona po stronie, dumnie wychwytując swoje artkuły. Na pierwszej stronie modelka w blond kręconych włosach pięknie prezentuje się na tle kominka, ubrana w czerwony sweter z podobizną świętego Mikołaja, a w ręku trzyma pudełko, niczym prezent oklejony czerwoną, elegancką świąteczną folią, obwiązaną czerwoną wstążką. Nad modelką widnieje duży napis „Świat gwiazd”, a dalej malutkimi literkami cena, numer czasopisma oraz jego data. Otworzyłam kolejną stronę. Kilka słów od redaktora naczelnego gazety, pana Konrada Kuleszy, malutkimi literkami napisanych było kilka ciepłych słów dotyczących tych świąt Bożego Narodzenia, a dokładniej to napisane były życzenia świąteczne oraz kilka słów od siebie. Kolejna strona należała do modelki niejakiej Jessici, która pięknie prezentowała się w złotym łańcuszkiem z wisiorkiem w kształcie malutkiego świętego Mikołaja z prezentami. Dalej, na następnej stronie można było zobaczyć dzieci ubrane w piękne błyszczące, puchowe kurteczki, czapki i markowe, skórzane buty z najnowszej kolekcji, które rzucały w siebie śnieżkami. Przewinęłam kilka kartek do przodu. Spojrzałam na zegarek. Cholera, jest już ta godzina? Nagle ocknęła się. Zbliżała się prawie że 18-ta. — Muszę się jeszcze spakować i przygotować do wywiadu — Powiedziałam desperacko do siebie po cichu. I przede wszystkim porządnie wyspać. Kiedy ja znajdę na to wszystko czas? Odrzuciłam gazetę na łóżko, tam gdzie wcześniej leżała. Wstałam, miałam rozpocząć pakowanie swojej walizki, kiedy nagle usłyszałam, wibrację mojego telefonu. Spojrzałam na ekran — to był Maciek. Życzył mi wszystkiego najlepszego odnośnie mojego wyjazdu. Pisał „Udanego wyjazdu do krainy marzeń”. Postanowiłam, że nic mu nie odpiszę. Nie miałam na to kompletnie czasu. Postanowiłam, że zacznę się pakować. Do walizki włożyłam prawie wszystkie nowe ubrania, które zdążyłam dzisiejszego dnia kupić plus kilka swoich starych rzeczy, w których wyglądałam naprawdę dobrze i były mi w nich do twarzy. Po dopchaniu walizki, która nie mogła mi się na samym początku zapiąć (musiałam wyjąć z niej moją ukochaną książkę Bridget Jones), finalnie wszystko zostało dopięte na ostatni guzik i w przenośni i nie w przenośni. Postanowiłam, że w miarę możliwości przygotuję się do wywiadu. Dostałam kilka kartek do nauki. Nic z tego nie mogłam zrozumieć. No to ładnie — pomyślałam. Wszystko było oczywiście po angielsku. I co ja teraz zrobię? Najwyżej będę improwizować i zapytam aktorkę o co innego. Pan Konrad w końcu wybrał mnie tak naprawdę bez mojej zgody. Jeśli cokolwiek się nie uda, będzie to tak naprawdę jego wina. Dopiłam lampkę czerwonego wina i wyłożyłam się na swoim łóżku. Jutro czekał mnie niesamowity dzień. Pojadę do Hollywood… naprawdę tam będę i to.. już jutro! Czy to nie jest powód do ekscytacji? Zaraz przed snem pomodliłam się, by ten cały wywiad oraz wyjazd się udał. Spojrzałam przez okno. Na zewnątrz bardzo mocno sypało. Nie wiadomo, czy puszczą w ogóle samoloty i czy dotrę na to spotkanie z niejaką Emilią West. Nie wiadomo też, czy lot nie zostanie opóźniony, ze względu na kiepskie warunki pogodowe. W jednej chwili tak samo się ucieszyłam jak i zmartwiłam. Chciałam lecieć, ale z drugiej strony nie byłam tak naprawdę na to do końca gotowa. Zobaczymy z resztą jak będzie jutro. Czy uda mi się w ogóle dotrzeć na to lotnisko, z powodu zasp, które prawdopodobnie będą olbrzymie oraz czy sam samolot wystartuje. Gdyby nawet wyjazd się nie udał, miałabym przynajmniej odświeżoną szafę oraz problem z głowy. Zobaczymy, co wydarzy się dalej. Zasypiając byłam jednocześnie podekscytowana a z drugiej strony spokojna. Poza tym zbliżały się Święta Bożego Narodzenia. To byłyby pierwsze takie święta, które spędzę z dala od rodziców, gdzieś na drugim końcu świata. Prawdopodobnie nie zdążę wrócić nawet Boże Narodzenie nie mówiąc już o Wigilii do Polski. Trzeba zakładać, że lot z powrotem do Polski może się opóźnić. Święta mogę spędzić na lotnisku. Ta myśl mnie trochę przerażała. W końcu bardzo w te święta chciałam przyjechać do swoich rodziców. W końcu bardzo za nimi tęskniłam i bardzo mocno ich kochałam. Nie wyobrażałam sobie innej opcji, jak tylko tej, że te święta spędzę właśnie z nimi. Z drugiej strony czułam podekscytowanie. Może być bardzo ciekawie. Tłumy osób na lotniskach czekających na swój samolot a do tego ogromne opóźnienia. Możliwe, że do Polski przylecę dopiero po Nowym Roku. Będzie naprawdę ciekawie. Zobaczymy, co będzie dalej. Co przyniesie życie. Wiem tylko tyle, że może się zrobić naprawdę ciekawie i mogę na te święta nie zobaczyć się ze swoimi bliskimi. A bardzo bym tego nie chciała.Rozdział 4
Ubrałam się dzisiaj do firmy wyjątkowo elegancko. Założyłam sukienkę, którą kupiłam parę dni temu w galerii. Wyglądałam jak aktorka, albo prowadząca program śniadaniowy, puszczany co dziennie o poranku w komercyjnej telewizji. Zrobiłam wyjątkowo dzisiaj wysoki kok na czubku głowy z brązowych, gęstych i długich włosów, sięgających prawie do łokci. Nałożyłam wyjątkowo makijaż. Na samym początku wsmarowałam w siebie bezbarwny i bezzapachowy, hypoalergiczny krem z apteki do twarzy na pozbycie się pierwszych zmarszczek z witaminami C i E a dalej sięgnęłam, siedząc przy toaletce i przeglądając się w średnio dużym lusterku w siebie, po podkład o idealnym, porcelanowym odcieniu, cudownie wpasowującym się w moją jasną, wręcz bladą karnację. Wszyscy mówili mi, że jestem blada jak ściana, ale nic nie mogłam na to poradzić. Po prostu to były zwyczajnie geny. Moja mama miała podobną urodę do mojej, tak samo jak moja babcia i podobno prababka, której kompletnie nie pamiętałam, mimo, że zmarła, gdy miałam dokładnie 5 lat. Po podkładzie o numerze 001, nadszedł czas na zastosowanie korektora, zwłaszcza pod widoczne, sine wręcz — no może trochę przesadzam cienie pod oczami. Kiedy wmasowałam wszystko palcami, bo nienawidziłam gąbek do makijażu, wzięłam do ręki największy pędzel, jaki tylko miałam i napudrowałam swoją twarz. Pod koniec pomalowałam powieki oczu pomarańczowym cieniem i wytuszowałam rzęsy tuszem wodoodpornym, który kupiłam całkowicie przypadkiem nie zwracając kompletnie uwagi czy tusz jest odporny na wodę czy nie. Niestety taki kosmetyk bardzo trudno się zmywa, ale przynajmniej jest trwały i utrzymuje się na rzęsach cały dzień, a nawet jeszcze całą noc. Wielokrotnie było tak, że zasypiałam bez zrobienia sobie porządnego demakijażu. Byłam średnio wysoka, mierzyłam niewiele ponad 170 cm, więc nie nadawałam się za bardzo na modelkę. Oczywiście to takim mały żart. Wracając do makijażu, jakiś czas temu zrobiłam kilkutygodniowy kurs na wizażystkę, dzięki czemu mój makijaż chcąc nie chcąc wyglądał zawsze perfekcyjnie. Kreski malowane eyelinerem były zawsze idealne, a cienie do powiek naniesione tak, że wyglądałam jak gwiazda. Ale niestety rzadko kiedy się malowałam. Jeden powód to kompletny brak czasu. Uwielbiałam się wysypiać i zawsze jak się tylko dało zwlekałam ze wstaniem. Czasem nawet potrafiłam się ubrać do pracy w 5 minut, a czasem w 10. Zwykle śniadanie jadałam w pracy, bo zwyczajnie w domu nie miałam kiedy. Kupowałam o poranku, zaraz przed firmą bułkę, kanapkę, albo seven daysa. Na obiad często zamawialiśmy całą ekipa kebaba, frytki a do tego po dużej coli na głowę. Czasem dzwoniliśmy do firmy cateringowej, która przygotowywała wspaniałe posiłki, pyszne obiadki, które najczęściej wystarczały aż do momentu, gdy wracałam do domu. Zwykle obiady były przeróżne, na przykład często w menu takich firm, zajmujących się przywożeniem obiadów, były naleśniki z serem, pierogi albo tradycyjny schabowszczak z ziemniaczkami i surówką. Dobiegała godzina 8:30, kiedy w pełnym makijażu właściwie nie wiem dlaczego, ale w podobnie fantastycznym nastroju wyruszyłam z domu, okryta puchową kurtką, ciepłym, wełnianym brązowym, a raczej beżowym szalem, milutkimi różowymi rękawiczkami oraz czapką z futerkiem z przodu. Wsiadłam do tej samej linii, którą co dziennie jeżdżę do swojej pracy. W autobusie kilka osób kichało. No nic, taki okres. Każdego łapie przeziębienie. Kiedy wysiadłam, miałam dosłownie 300 m do firmy, więc bardzo nie dużo. Tym razem zaplanowałam się trochę odchudzać, więc zrezygnowałam z wycieczki przed pracą do sklepu spożywczego, który mijałam po drodze. Ulica była cała w śniegu, co jakiś czas jeździł pług, który odśnieżał małe zaspy, które zdążyły się pod wpływem ciągle sypiącego śniegu zrobić. Tak, cały czas padał śnieg, a całe miasto wyglądało jakby było z jakiejś bajki. Wszędzie było biało. Mrużyłam oczy, przeszłam dwa razy przez ulicę, by znaleźć się na Lawendowej, potem Olejkowej. Weszłam do środka biura, uśmiechnęłam się do Magdy, która od punkt 7 siedzi i pracuje, przywitałam się z nią jednym słowem, zdjęłam kurtkę, czapkę, rękawiczki i szalik, powiesiłam ubrania na wieszaku i pierwsze co, to udałam się do socjalnego, żeby napić się gorącej, rozgrzewającej herbatki z imbirem. Ku mojemu zdziwieniu, w pomieszczeniu zebrała się niezła grupka moich przyjaciół. Byłam ciekawa, o co dokładnie chodzi. Jak się okazało, poszło o sms do Maca, który został wysłany do każdego z nas. No to ładnie — Pomyślałam. Myślałam, że tylko mnie mój kolega Mac próbował wystraszyć. Była też druga opcja, że chłopak totalnie zwariował. Może siedzi w psychiatryku, zamiast kurować się w domu z kubkiem gorącej herbaty z miodem i z musującą witaminą C oraz tabletkami do ssania na kaszel. Może totalnie mu odbiło? Miałam cichą nadzieję, że właśnie tak dokładnie jest, jak sobie pomyślałam.
— Zaczyna się robić ciekawie. Najpierw śmierć Emilii, zniknięcie szefa prawdopodobnie do Kanady, do swojej rodziny, albo jeszcze gdzie indziej, gdzie nikt go nie znajdzie, a teraz ten sms od Maca. Coś tu nie gra — Rozmawiała głośno Justyna, na naszym mini super tajnym zebraniu, do którego i ja chcący czy nie chcący się włączyłam, słysząc jej słowa ukradkiem i nie robiąc żadnego hałasu ani dźwięku postanowiłam, że wrócę do swojego stanowiska. Otwierając ponownie drzwi tym razem szykując się do ucieczki z posiedzenia, obejrzał się za siebie Maciek. — No nie i co ja teraz powiem? Że miałam taki sam sms? Że Mac kompletnie zwariował, albo.. albo jest w coś zamieszany? Że lepiej jak najszybciej zwolnić się z tej naszej firmy? Że najlepiej zamknąć redakcję? Zawiesić wydawanie gazety „Świata gwiazd”? Bo możemy mieć cholerne problemy? Bo może jeszcze w zabójstwo Emilii zamieszany jest cały Mac plus do tego szef, który nagle ni stąd ni zowąd uciekł, by zatrzeć ślady? — Miałam łzy w oczach, gdy o tym wszystkim sobie myślałam. Po prostu jedyne czego pragnęłam, to wyjść z tego całego posiedzenia.
— Ej, Ola, zaczekaj — Rzucił na cały głos Maciek, tak, że wszyscy, cała 10-tka osób przebywających w pomieszczeniu odwróciła się za siebie i spojrzała akurat.. na mnie.
— Nie mam czasu, w końcu zastępuję dziś samego szefa — Próbowałam jakoś się usprawiedliwić
— Ty też dostałaś smsa? Od Maca?
— Naprawdę nie wiem o czym mówicie — Kłamałam. Tak naprawdę nie chciałam wiedzieć, o co chodzi. Czułam się jakoś dziwnie, że obgadujemy Maca.
— Nie wiesz o czym mówimy? To zobacz — Maciek podsunął pod mój nos komórkę. Nie mogłam tego nie przeczytać. To był ten sam sms, który dostałam ja, wczoraj wieczorem, gdy właśnie zasypiałam
— To znaczy. Dostałam takiego samego smsa
— No widzisz, Ola, próbujemy ustalić, o co tak naprawdę chodziło Macowi. Mamy się czegoś bać, ale czego dokładnie? Może ty Ola wiesz o co chodzi? W co Mac jest prawdopodobnie zamieszany?
— Naprawdę nie mam pojęcia — Próbowałam jakoś uniknąć udzielania się na większym forum w tej sprawie — Może jest chory? Psychicznie? Nie wiem. Nie mam pojęcia o co tak dokładnie mogło chodzić.
— Jak myślisz Ola, jest się czego bać? — Dorzuciła Zuzka, z tego samego działu, w którym pracowałam j, denerwując mnie jeszcze bardziej
— Jeszcze raz mówię, że nie mam pojęcia — Zmrużyłam oczy i powiedziałam to bardzo zdenerwowanym tonem. Otworzyłam jeszcze raz drzwi wyjściowe, by opuścić całe to zgromadzenie, które według mnie zebrało się niepotrzebnie
— Ola, poczekaj! Dogonił mnie Maciek, kiedy wyszłam stamtąd na nieszczęście
— Co jeszcze chcesz — Powiedziałam to bardzo wolno, sylaba za sylabą, odwracając się za siebie do mojego kolegi. Całe zebranie, zauważyłam, że się już rozeszło. Odetchnęłam z ulgą, że nie musiałam tam wracać i tłumaczyć się z smsa od Maca
— Serio uważasz, że Mac może być chory..? Na głowę?
— Nie codziennie dostaje się takie smsy — Odpowiedziałam trochę wyniośle
— A więc jest chory?
— Nie wiem, skąd mam wiedzieć. Przecież tak naprawdę tak dobrze go nie znamy. Zatrudnił się u nas jakieś kilka miesięcy temu. Od razu spodobał się szefowi. Pan Konrad niemalże natychmiast awansował go na wyższe stanowisko. I wiemy jeszcze albo tylko tyle, że dobrze gra w tenisa. Pamiętam, że kiedyś wyszliśmy razem na jeden z treningów. A tak to tyle. Tyle. I kropka.
— Czyli zamiast siedzieć w domu na chorobowym, on siedzi teraz możliwe, że nawet.. w psychiatryku?
— Nie wiem, różne chodziły mi myśli po głowie, podobnie jak wam
— Rozumiem — Pospiesznym krokiem założyłam kurtkę i wybrałam się na zewnątrz na papierosa. Maciek, widząc jak wyciągam z kieszeni jedną fajkę, dorzucił — Nie wiedziałem, że palisz — Zadarł się na cały korytarz
— Już teraz wiesz — Odpowiedziałam nieco ciszej, tak, że ledwo to usłyszałRozdział 5
Ledwo uwijałam się z pracą w naszej redakcji. Pana Konrada dalej i dalej nie było. Nikt nie wiedział tak naprawdę gdzie jest i na jak długo zaszył się prawdopodobnie w Kanadzie u swoich rodziców. Nie odbierał telefonów, nie kontaktował się z nikim on sam. Wszystko wyglądało tak, jakby porzucił naszą firmę. Na chwilę, na całe wieki, albo na nie daj Boże na zawsze. Pan Konrad był naprawdę niezastąpiony. Potrafił całe wydawnictwo zmotywować do tego, byśmy się wszyscy ze wszystkim co miesiąc wyrabiali. A teraz jest trochę, a nawet zupełnie inaczej. Mimo, że pracy jest mnóstwo, to członkowie naszej ekipy częściej wychodzą z pracy przed 15-tą, bo mają jakieś ważne sprawy do załatwienia, albo udają się na przerwę do centrum handlowego oddalonego jakieś 1,5 km stąd i słuch i ślad po nich zaginął. Oczywiście w przenośni. Członkowie naszej załogi albo też robią sobie co godzinę przerwę udając się do pokoju socjalnego na kawkę, na herbatkę, albo na pączka wspólnie, by przy okazji zjedzenia czegoś albo napicia się móc ze sobą porozmawiać. Cały nasz pokład pod nieobecność szefa można było śmiało powiedzieć, że się trochę rozleniwił. Chłopaki co kilkadziesiąt minut razem z Zuzką wychodzili na fajki, na zewnątrz, a w redakcji zamiast pracować na swoich stanowiskach woleli ze sobą plotkować albo serfować po internecie. Mieliśmy kompletny w pracy jeden wielki bałagan i śmiało można było też powiedzieć, że nieogar. Nikomu nie chciało się pracować. Twarde rządy szefa z siwą brodą okazało się, że były dobrymi rządami. Tylko Magda była odpowiedzialna i sumienna i tylko ona wywiązywała się tak naprawdę ze swoich obowiązków. Z miesięcznika musiałam przerobić gazetę na dwumiesięcznik, co oczywiście wiązało się z mniejszym dochodem, przez co pensje dla pracowników również były stosunkowo mniejsze. Na wszystkich wyjazd, a raczej zniknięcie pana Konrada mocno się odbił. Próbowałam dojść ze wszystkim do ładu. Na szczęście w dwa miesiące jakoś się wyrabialiśmy. Pewnego dnia, chodź nigdy tego nie robiłam jeszcze pod nieobecność pana Kuleszy zajrzałam do jego gabinetu. Szukałam teczek, a raczej ważnych dokumentów. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, w jednym wielkim bałaganie, w jednej z szuflad znalazłam zamiast potrzebnych dla mnie papierków, zdjęcie Emilii West. Tak, normalne zdjęcie wywołane u fotografa. Obrazek przedstawiał Emilię, jak je spaghetti i słodko uśmiecha się do aparatu. Nie miałam pojęcia co myśleć, na widok, a raczej na odkrycie tego zdjęcia. Było to wszystko dla mnie bardzo dziwne. Najpierw Mac Nilson idzie na chorobowe, dobrze wiedząc, że będzie musiał przeprowadzić wywiad z Emilią. Potem tajemnicza śmierć na jednym z pokazów mody i to wszystko w Polsce, następnie dziwny sms od Maca, który chciał nas przed czymś ochronić, ale do jasnej cholery przed czym? Między czasie kompletne zniknięcie szefa, a właściwie to jego ucieczka, przy najmniej tak to wszystko wyglądało w rzeczywistości, bo który szef nie daje znaku życia od kilku tygodni, a może nawet miesięcy? A teraz jeszcze ta fotografia jedzącej długi makaron z sosem bolognese i mięsem mielonym? O co w tym wszystkim chodzi? Nagle ktoś zatrzasnął przede mną drzwi, do gabinetu pana Konrada. Obejrzałam się nagle, jakby wyrwana z jakiegoś snu, zapomnienia, nostalgii, dłuższego zamysłu. Była to Magda. Weszła do gabinetu prawdopodobnie widząc uchylone drzwi, których zapomniałam zamknąć. Miała dzisiaj przyjść do pracy na 10, a była godzina 9-ta. Zadrżałam. Schowałam zdjęcie odruchowo do swojej kieszeni w swoim zielonym seksownym kombinezonie.
— A ty co tutaj robisz? Nie wiesz, że do gabinetu szefa od tak po prostu się nie wchodzi? — Magda głosem, jakby przyłapała mnie co najmniej na jakiejś zbrodni podeszła bliżej do biurka i chciała mnie sprawdzić, co mogę robić w gabinecie pana Konrada
— Ja tylko.. — Próbowałam mówić spokojnym głosem, by nie widać było po mnie, że jej nagłe wejście do gabinetu bardzo mnie zaskoczyło — Chciałam znaleźć ważne dokumenty. Już sobie idę — Chciałam się jakoś wykręcić. Sprawdziłam ręką kieszenie, a dokładniej znajdujące się w niej zdjęcie, które chciałam, by się ukryło. Na nieszczęście mój ruch zauważyła Magda
— Co tam masz? — Podeszła nieco bliżej
— A.. nic — No nie, Magda mnie przyłapała na tym, że znalazłam zdjęcie szefa z Emilią. I co ja teraz zrobię? Co sobie o mnie pomyśli? Dlaczego zdjęcie, które znalazłam, schowałam do kieszeni?
— Pokaż? — Magda wyraźnie nie dawała za wygraną. Podeszła bliżej, tak, że stała finalnie jakiś metr ode mnie
— To.. to tylko zdjęcie, nic ważnego — Magda wyciągnęła rękę, jakby przyłapała mnie na gorącym uczynku. Byłam zmuszona pokazać jej znalezioną przeze mnie fotografię w całym stosie papierzyska w szufladzie w biurku pana Konrada
— Ale ja chcę zobaczyć co to za zdjęcie — Magda trzymała się swego, a ja byłam zmuszona jej to zdjęcie pokazać. Wreszcie drżącymi rękami wyjęłam ze swojej kieszeni fotografię z Emilią West w jakiejś restauracji. Z resztą co to zdjęcie robiło w gabinecie pana Konrada? Czy pan Kulesza miał jakiś związek z Emilią? Jeśli tak, to jaki?
— Aaa.. no tak. Mogłam się tego spodziewać, że ktoś znajdzie w końcu to zdjęcie. Nie wiem czy wiesz, ale pan Konrad przyjaźnił się jakiś czas temu z Emilią West
— Naprawdę? — Powietrze wyszło ze mnie na tę wiadomość. Bałam się, że Magda zapyta się mnie, po co wzięłam to zdjęcie i schowałam do kieszeni. Na szczęście tak nie było — Przyjaźnili się? Ale jak się właściwie poznali?
— To długa historia, kiedyś opowiem ci przy kawie