- W empik go
Zbrodnia w Słonecznym Klubie, czyli morderstwo po szwedzku - ebook
Zbrodnia w Słonecznym Klubie, czyli morderstwo po szwedzku - ebook
Lata 90-te, prestiżowy klub i tragiczna śmierć.
Sprawa dramatycznej strzelaniny w ekskluzywnym klubie naturystów trafia na biurko znudzonego detektywa. Okazuje się, że ofiarą jest niezidentyfikowana kobieta. Śledczy musi spełnić jeden warunek - ma pozostać w pełni dyskretny. Kim była ofiara i co robiła właśnie w tym miejscu? Czy to przypadek, że do tragedii doszło właśnie tutaj? Każdy krok prowadzi do nowych pytań, a atmosfera panująca w klubie staje się coraz mroczniejsza.
Idealna dla fanek i fanów Joanny Chmielewskiej.
PRL kryminalnie
PRL kryminalnie - seria składająca się z powieści milicyjnych najbardziej poczytnych autorek i autorów czasów PRL.
Jerzy Siewierski (1932-2000) – polski pisarz i scenarzysta filmowy. Zasłynął z powieści kryminalnych toczących się w czasach PRL.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-272-0615-8 |
Rozmiar pliku: | 358 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wzrok förste kriminalassistenta nerwowo błądził po całym wnętrzu, starannie wymijając fotel stojący za biurkiem. Siedziała w nim pani Gullbritt Lundin, sekretarz generalny „Słonecznego. Klubu”, w którego kancelarii oboje się znajdowali. Pani Lundin była dość chudą, starszą panią o ciemnych, wyraźnie ufarbowanych włosach. Uczesana była starannie. Na twarzy miała dyskretny makijaż, w uszach niewątpliwie złote klipsy z autentycznymi perłami i paliła papierosa w długiej, także złotej cygarniczce. Poza tym pani Lundin była naga, zupełnie naga, i to właśnie była przyczyna, dla której Barlsson nie mógł się zmusić do skierowania wzroku na swoją rozmówczynię, co skądinąd można było z pewnością poczytywać za brak dobrego wychowania.
Pär Barlsson miał trzydzieści cztery lata, w toku swej policyjnej służby widział już niejedno i nie miał purytańskich skłonności. Lubił na przykład, gdy jego młodsza o prawie dziesięć lat żona Aja krzątała się przy kolacji w stroju Ewy. Tym razem był jednak mocno zaszokowany. Panią Lundin widział dopiero po raz pierwszy w życiu, a jej sucha, pełna godności twarz i dystyngowane maniery kojarzyły mu się raczej z wytwornym salonem czy posiedzeniami rady kościelnej niż z lokalami strip-teasowymi lub fotkami z _Playboya._
Chciało mu się palić, ale nie miał po prostu śmiałości przerwać bystrego potoku wymowy pani Lundin i poprosić o pozwolenie zapalenia. Był tak zażenowany, że nie próbował nawet wydobyć z siebie głosu, a treść przemowy pani Lundin docierała do niego piąte przez dziesiąte.
Pani Lundin właśnie mówiła:
— ...wyobraża sobie pan z pewnością, jak bardzo zależy nam na dyskrecji i uniknięciu skandalu. W naszej sytuacji dyskrecja jest jak najbardziej pożądana. Czy mogę się spodziewać, że policja pójdzie nam na rękę i uszanuje nasze pragnienia?
Zamilkła i oczekiwała na odpowiedź. W tej sytuacji förste kriminalassistent Barlsson zebrał wszystkie siły i próbując bezskutecznie zatrzymać wzrok na swej rozmówczyni, wybełkotał niezbyt składnie:
— Tak, oczywiście... policja, proszę pani, jest dyskretna... zazwyczaj jesteśmy bardzo dyskretni, bardzo...
Mówiąc to przypomniał sobie, że już dziś raz wysłuchał podobnego przemówienia. Jego zwierzchnik polismästare Ljung wysyłając go do „Słonecznego Klubu” także przekonywał długo, że najważniejszym obowiązkiem funkcjonariusza policji jest takt i dyskrecja.
— Drogi chłopcze — mówił wpatrując się w niego z ojcowską troską — sprawa jest cholernie delikatna. Liczę na ciebie. Nie możesz ani przez chwilę zapominać, że ten cholerny „Słoneczny Klub” jest bardzo ekskluzywnym klubem. Należą do niego grube ryby z finansjery, są jakieś powiązania z dworem, a nawet z posłami do parlamentu. Będziesz stąpał po diablo delikatnym gruncie. Pośliźniesz się, a zaraz będziemy mieli na karku interwencje u ministra spraw wewnętrznych i interpelacje w parlamencie w sprawie brutalności policji. Nie daj ci Boże, abyś szepnął choć słówko o tym, co tam usłyszysz lub zobaczysz, jakiemuś pismakowi. Ci brukowi szakale tylko czekają na takie okazje. Potem nigdy nie wydobylibyśmy się z kłopotów...
„Słoneczny Klub” znajdował się piętnaście kilometrów od Ystad, Barlsson miał pewne trudności z jego odszukaniem. Kiedy zatrzymał swój wóz i zapytał o „Klub”, dwie fertyczne dziewczyny spacerujące poboczem szosy zaczęły gwałtownie chichotać i nie sposób było z nich cokolwiek wydobyć. Rozgniewany odjechał i zahamował przed przydrożną kafejką. Wszedł do środka i zapytał o drogę. Ze zdumieniem stwierdził, że wszyscy obecni w lokalu przerwali rozmowy i zaczęli przyglądać się mu z wielkim zainteresowaniem. Łysy barman, który przecierał ściereczką wysokie szklanki do piwa, przerwał swą czynność, wlepił w Barlssona rozweselone spojrzenie i dopiero gdy ten powtórzył swe pytanie, uśmiechając się dwuznacznie, uprzejmie wyjaśnił, że należy jechać szosą jeszcze pięćset metrów w kierunku zachodnim, a potem skręcić w polną drogę wiodącą ku morzu.
Mimo zapadającego mroku Barlsson teraz już łatwo odnalazł drogę. Po kilku minutach jego samochód zatrzymał się przed gęstym, wysokim żywopłotem. W żywopłocie ukryta była mała furtka. Na metalowych prętach wisiała niewielka złota tabliczka z wygrawerowanym napisem: „Słoneczny Klub”. Wstęp tylko dla członków i osób zaproszonych. Furtka była zamknięta, ale znajdował się przy niej dzwonek. Barlsson nacisnął guzik i dość długo czekał na jakąś reakcję. Nacisnął powtórnie, ale minęło kilka minut, zanim za furtką ukazała się dziewczyna otulona w niebieski płaszcz kąpielowy. Nie zdradzała ochoty na to, by go wpuścić. Milczała i przypatrywała mu się uważnie. Zniecierpliwiony powiedział:
— Niech mnie pani wpuści. Jestem förste kriminalassistent z dyrekcji policji w Ystad. Oto moja legitymacja.
Podał ją dziewczynie przez pręty furtki. Obejrzała ją bardzo dokładnie i wtedy dopiero wpuściła go do środka.
— Proszę, niech pan wejdzie, panie oficerze. Pani Lundin czeka na pana — powiedziała i starannie zamknęła furtkę.
Błyszczący klucz, przypominający klucze do kas pancernych, wrzuciła do kieszonki kąpielowego płaszcza. Poprowadziła go wąską, wyżwirowaną ścieżką, korytarzem bujnych, wysokich bzów. Ze zdumieniem zauważył, że była bosa. Po chwili stanęli przed niewielkim płaskim pawilonem, zbudowanym z sosnowych belek. Było w nim dwoje drzwi. Wisiały nad nimi żarówki. Na jednych drzwiach widniał napis „Kancelaria”, na drugich „Szatnia”. Panienka wskazała na te drugie i powiedziała:
— Tu jest szatnia, proszę pana.
Barlsson wzruszył ramionami.
— Przecież nie mam płaszcza, panienko.
— W takim razie, jeżeli pan nie chce skorzystać z szatni — w głosie panienki był cień zdziwienia — proszę wejść do kancelarii. Zaraz powiem pani Lundin, że pan przyszedł.
Wszedł do pustej kancelarii, która nie wyglądała jak kancelaria, i rozglądając się ciekawie po kątach zasiadł wygodnie w fotelu ustawionym naprzeciwko biurka. Potem otworzyły się drzwi i weszła pani Lundin. Uśmięchnęła się do niego przyjaźnie i powiedziała:
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.