Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zbrodnia wigilijna - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
2 grudnia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
32,00

Zbrodnia wigilijna - ebook

Zbrodnia wigilijna autorstwa Georgette Heyer to klasyczna zagadka kryminalna.

Doskonała pozycja dla wielbicieli Zagadki w bieli J. Jeffersona Farjeona.

Nadeszła pora… na morderstwo.

Święta Bożego Narodzenia w Lexham Manor będą tego roku inne niż zwykle, a nastrój – daleki od świątecznego…

Gdy gospodarz tej pokaźnej posiadłości, zasłużenie cieszący się mianem starego sknery, Nathaniel Herriard, zostaje znaleziony martwy z nożem w plecach, na sześcioro bożonarodzeniowych gości pada podejrzenie o popełnienie zbrodni. Chociaż w tym wypadku kluczowa wydaje się delikatna kwestia dziedziczenia po zamordowanym, prawdziwą zagadkę stanowi pytanie, kto z podejrzanych mógł wejść do zamkniętego na klucz pokoju i dokonać tego potwornego zabójstwa.

Inspektora Hemingwaya ze Scotland Yardu czeka niezwykle trudne zadanie. Każdy spośród gości Lexham Manor coś przed nim ukrywa, każdy wzbudza nieufność…

„Rzadko mamy do czynienia z humorem tak doskonale splecionym z fascynującą zagadką kryminalną”.

„New York Times”

„Pisarka o wielkim poczuciu humoru i wspaniałym stylu… Jej książki czyta się jednym tchem”.

„Daily Telegraph”

„Georgette Heyer przez lata, gdy po wielokroć czytałam jej kolejne powieści, dostarczała mi mnóstwa przyjemności”.

Nora Roberts, pisarka

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8202-157-8
Rozmiar pliku: 887 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

JEDEN

Joseph Herriard był zachwycony ostrokrzewami pełnymi czerwonych owoców. Ta okoliczność wydawała się zapowiadać, że planowane spotkanie rodzinne na pewno będzie udane. Przez kilka dni znosił do domu cierniste gałązki. Jego różowe oblicze promieniowało przy tym zadowoleniem, a białe loki (raczej przydługie włosy, ułożone w dumne fale) targał na dworze grudniowy wiatr.

— Popatrz tylko na te owoce! — powiedział, podsuwając Nathanielowi gałązki pod nos, po czym położył je na stoliku karcianym, przy którym siedziała Maud.

— Są bardzo piękne — zgodziła się, ale w jej monotonnym głosie nie słychać było nawet odrobiny entuzjazmu.

— Zabierz stąd to paskudztwo! — warknął Nathaniel. — Nienawidzę ostrokrzewu!

Lecz ani apatia żony, ani niechęć starszego brata nie mogły stłumić dziecięcej radości, jaka ogarniała Josepha na myśl o zbliżających się świętach. Kiedy ołowiane niebo obwieszczało opady śniegu, zaczynał mówić o tym, jak obchodzono Boże Narodzenie w przeszłości, i porównywać Lexham Manor do Dingley Dell.

W rzeczywistości te dwa domy były do siebie tak samo niepodobne jak pan Wardle z Klubu Pickwicka i Nathaniel Herriard.

Lexham było rodową rezydencją z czasów Tudorów, w późniejszym czasie dość chaotycznie rozbudowaną, jednak wciąż posiadało wystarczająco dużo oryginalnego charakteru, aby mogło uchodzić w swojej okolicy za atrakcję. Przestało być rodową siedzibą już jakiś czas temu, bo Nathaniel, który był majętnym człowiekiem (importował różne towary z Indii Wschodnich), po prostu nabył je za gotówkę kilka lat przed przejściem na emeryturę, przez co pozbył się poważnej części aktywów, jakie przynosiły jego dochodowe interesy. Bratanica Nathaniela, ­Paula Herriard, która nie lubiła Manor, nie miała pojęcia, co skłoniło starego kawalera do osiedlenia się tutaj, chyba że — taką żywiła nadzieję — chciał po śmierci zostawić posiadłość jej bratu Stephenowi. Żałowała tylko, że Stephen, który też nie przepadał za tym miejscem, nawet nie próbował silić się wobec tego starego człowieka na jakąkolwiek uprzejmość.

Choć Stephen bezustannie denerwował stryja, wszyscy sądzili, że to właśnie on zostanie spadkobiercą Nathaniela. Był jego jedynym bratankiem, więc jeśli Nathaniel nie zamierzał zapisać fortuny swojemu jedynemu żyjącemu bratu, Josephowi — co ten ostatni sam uważał za mało prawdopodobne — posiadłość miała się dostać w niewdzięczne ręce Stephena.

Tę teorię mógł potwierdzać fakt, że Nathaniel lubił Stephena chyba bardziej niż któregokolwiek innego członka swojej rodziny. A lubiło go tak naprawdę niewielu ludzi. Jedyną osobą, która mocno wierzyła, że pod jego mało atrakcyjną powłoką zewnętrzną kryje się wspaniała osobowość, był Joseph, skonstruowany w taki sposób, że widział w każdym jedynie dobre cechy.

— W Stephenie tkwi mnóstwo dobra. Wspomnicie jeszcze moje słowa, nasz kochany łobuziak wkrótce wszystkich zaskoczy! — stwierdził Joseph z pewnością w głosie akurat wtedy, gdy jego bratanek ujawnił najgorsze cechy swojego charakteru.

Tymczasem Stephen nie okazał nawet odrobiny wdzięczności ze te nieoczekiwane pochwały. Na jego ciemnej, raczej posępnej twarzy zagościł jedynie krzywy uśmieszek, który na kilka chwil zbił z tropu biednego Josepha. Joseph stanął wtedy przed bratankiem z miną człowieka straszliwie zawiedzionego.

— Wytrącanie z równowagi ludzi słabych intelektualnie wcale mnie nie bawi — oświadczył Stephen, nawet nie wyjąwszy z ust fajki.

Joseph uśmiechnął się na to mężnie, co zmusiło Paulę, aby stanęła w jego obronie. Ale Stephen szyderczo zarechotał i znów poświęcił całą uwagę czytanej przez siebie książce. Zanim ­Paula zdążyła dać mu do zrozumienia, dość oględnie zresztą, co sądzi o jego manierach, Joseph, którego niezachwianej pogody ducha nie mogło zmącić na długo niczyje, nawet najgorsze zachowanie, odzyskał humor i wyniośle wytłumaczył gburowatość Stephena tym, że akurat coś mu leży na wątrobie.

Maud układała wtedy, jak zwykle, skomplikowanego podwójnego pasjansa, a jej pulchna twarz nie zdradzała niczego poza umiarkowanym zainteresowaniem pozycjami asów i królów. Odezwała się jednak swoim zwykłym, beznamiętnym głosem, by stwierdzić, że na kłopoty z wątrobą mogą pomóc sole, ale trzeba je zażyć przed śniadaniem.

— Mój Boże! — wykrzyknął Stephen, zdejmując tyczkowate nogi z głębokiego krzesła. — Pomyśleć, że w tym domu mieszkali kiedyś tolerancyjni ludzie!

Nikt nie miał wątpliwości, co nastąpi po tej bezlitosnej uwadze: gdy tylko Stephen wyszedł z pokoju, Joseph zapewnił Paulę, że nie musi się zamartwiać tą wymianą zdań, gdyż on sam zna bratanka zbyt dobrze, aby się przejmować jego słowami.

— Nie sądzę, aby mój kochany Stephen naprawdę miał złe zdanie o gościnności Nata — powiedział z jednym ze swoich zagadkowych uśmiechów.

Joseph i Maud nie zawsze byli lokatorami w Lexham Manor. Jeszcze kilka lat wcześniej Joseph bezustannie zmieniał miejsca pobytu. Wspominając przeszłość, nazwał siebie przysłowiowym, zagubionym groszkiem przy drodze. Powiedział, że uwielbiał podróżować i że Stephena za nic w świecie nie może drażnić ktoś, kto święcił triumfy na deskach teatralnych. Potem westchnął, uśmiechnął się i dodał:

— Eheu fugaces!1

Bo Joseph występował kiedyś na scenie. Zdobywszy w młodości wykształcenie prawnicze, szybko zrezygnował z tego zawodu (stając się zagubionym groszkiem przy drodze) dla znacznie lepszych perspektyw, jakie niosła uprawa kawy w Afryce Wschodniej (dająca także możliwość podróżowania). Od najmłodszych lat wykonywał wszelkie prace, jakie można sobie tylko wyobrazić. Na własną rękę poszukiwał złota. Nikt nie wiedział, dlaczego porzucił scenę, wydawało się bowiem, że był wręcz stworzony do występów w teatrze. W końcu związał się z kolonialnymi i południowoamerykańskimi firmami turystycznymi, jednak trudno byłoby jego zamiłowaniem do podróży wyjaśnić fakt, że porzucił tak wiele innych zajęć, w tym aktorstwo, które go pochłaniały w różnych miejscach na świecie.

— Idealny Poloniusz!2 — powiedziała kiedyś o nim Mathilda ­Clare.

Właśnie wtedy, gdy grywał w sztukach Szekspira, spotkał i poślubił Maud. Choć młodym Herriardom, którzy poznali Maud po tym, jak skończyła pięćdziesiątkę, wydawało się to nieprawdopodobne, niegdyś zajmowała ona zaszczytne miejsce w drugim rzędzie chóru teatralnego. Z upływem czasu nabrała kształtów i trudno było dostrzec w jej małej, okrągłej twarzy, w drobniutkich ustach, osadzonych pomiędzy głębokimi bruzdami przy różowych policzkach, i w jej bladoniebieskich, lekko wystraszonych oczach ślady nieprzeciętnej urody, jaką się chlubiła w młodości. Rzadko wspominała swoje młode lata, od czasu do czasu rzucała jedynie półsłówka, co utwierdzało Paulę w przekonaniu, że w jej przeszłości tkwi jakaś tajemnica.

Młodzi Herriardowie i Mathilda ­Clare, ich daleka kuzynka, znali Josepha i Maud jedynie z opowieści, dopóki morze nie wyrzuciło ich przed dwoma laty na angielski brzeg — dokładnie w Liverpoolu. Przypłynęli z Ameryki Południowej ze sporym majątkiem, lecz bez perspektyw na dalsze życie. Siła grawitacji przyciągnęła ich do Lexham Manor i już tam zostali, niezbyt dumni — jak zwykł mawiać Joseph — z tego, że są lokatorami Nathaniela.

Nathaniel przyjął u siebie brata i szwagierkę z zaskakującą serdecznością. Być może, jak przypuszczała ­Paula, czuł, że Lexham potrzebuje dobrej gospodyni. Jeśli to akurat miał na myśli, rozczarował się, bo Maud nie przejawiała najmniejszej ochoty, aby wziąć zarządzanie posiadłością w swoje drobne ręce. Ludzkie szczęście w jej rozumieniu ograniczało się do regularnych posiłków, snu, bezustannego stawiania pasjansa i lektury — raczej pobieżnej — gawędziarskich biografii członków rodów królewskich i innych znakomitości.

O ile Maud była osobą nieruchawą, o tyle Joseph wręcz kipiał energią. Stanowił uosobienie serdeczności, ale — nieszczęśliwie dla Nathaniela, który nie był nazbyt towarzyski — uwielbiał otaczać się rodziną i przyjaciółmi, a nic nie sprawiało mu większej przyjemności niż zapraszanie do domu młodych ludzi i spędzanie z nimi czasu.

To właśnie Joseph był inspiratorem spotkania rodzinnego, którego perspektywa zawisła tego bardzo chłodnego grudniowego dnia nad głową niechętnego takiemu przedsięwzięciu Nathaniela. Mieszkając przez wiele lat za granicą, marzył, że kiedyś spędzi prawdziwie angielskie Boże Narodzenie. Lecz gdy Nathaniel usłyszał o tym pomyśle z jego ust, zmierzył go pogardliwym spojrzeniem i orzekł, że prawdziwe angielskie Boże Narodzenie oznacza, zgodnie z jego własnym doświadczeniem, kłótnie pomiędzy nieprzychylnie nastawionymi do siebie ludźmi, połączonymi zupełnie przypadkowo więzami krwi i zebranymi w jednym miejscu z powodu wyświechtanego przekonania, że rodziny powinny spędzać święta razem.

Ale po tej kwaśnej uwadze Joseph tylko się roześmiał, poklepał Nathaniela po plecach i przyjaznym głosem powiedział, że na stare lata jego brat staje się coraz większym zrzędą.

Fakt, że Nathaniel zaprosił w końcu na Boże Narodzenie do Manor „młodych ludzi”, wiele mówił o sile perswazji Josepha. Zaledwie miesiąc wcześniej Nathaniel pokłócił się ze swoim bratankiem Stephenem i od dłuższego czasu stanowczo odmawiał wsparcia finansowego dla przedstawienia, w którym miała wystąpić ­Paula, jego bratanica, więc Joseph musiał poświęcić trochę czasu i wysiłku, by go nakłonić do wybaczenia dawnych uraz.

— Wiesz co, Nat? — powiedział, raczej z żalem. — Takie stare pierniki jak ty i ja nie mogą się kłócić z młodym pokoleniem. Co my byśmy dzisiaj robili bez nich, mimo ich słabostek i błędów?

— Będę się kłócić, z kim tylko zechcę — odparł Nathaniel z przekonaniem. — Stephen i ­Paula mogą tutaj przyjeżdżać, kiedy tylko będą mieli ochotę, ale nie pozwolę, żeby ta młoda kobieta od Stephena zatruwała moje powietrze swoim obrzydliwym zapachem. I nie życzę sobie, aby ­Paula wierciła mi dziurę w brzuchu w sprawie sztuki napisanej przez człowieka, o którego wybitnym talencie nigdy nie słyszałem i słyszeć nie chcę. Ci twoi bezcenni młodzi ludzie nie mają grosza przy duszy i ja doskonale o tym wiem! Kiedy myślę o kwotach, jakie na nich wydałem w taki czy inny sposób…

— I co złego się stało? — spytał Joseph pogodnie. — Nie próbuj mnie oszukiwać! Udajesz skąpca, ale skoro ja uwielbiam obdarowywać innych, nie mów mi, że ty też tego nie lubisz!

— Kiedy cię słucham, Joe, czasem zbiera mi się na wymioty — odparł Nathaniel.

W każdym razie po długich perswazjach zgodził się zaprosić do Lexham także „młodą kobietę” od Stephena. I w końcu stanęło na tym, że w Manor miała się zgromadzić na Boże Narodzenie całkiem spora grupa ludzi, gdyż ­Paula przywiozła ze sobą nieznanego dramatopisarza, którego tak bardzo nie chciał poznać Nathaniel, Mathilda ­Clare wprosiła się sama, a Joseph w ostatniej chwili uznał, że byłoby niegrzecznie złamać wieloletni zwyczaj i odmówić udziału w przyjęciu Edgarowi Mottisfontowi, wieloletniemu wspólnikowi Nathaniela.

Joseph spędził wiele dni na przygotowaniach, by odpowiednio udekorować dom na święta. Kupił papierowe łańcuchy z zamiarem zawieszenia ich pod sufitami. Pokłuł się wiele razy, ozdabiając gałązkami ostrokrzewu wszystkie obrazy na ścianach. W kluczowych miejscach chciał umieścić pęki jemioły. Wciąż nad tym pracował, kiedy przyjechała Mathilda ­Clare. Przekroczywszy próg, zobaczyła, jak Joseph wchodzi po stopniach krótkiej, rozchwianej drabiny, ustawionej pośrodku holu, i przygotowuje się do zawieszenia jemioły na żyrandolu.

— Tildo, moja droga! — zawołał. Zeskoczył niezgrabnie z trzeciego stopnia, tak że drabina natychmiast się przewróciła, ale koniecznie musiał okazać radość z powodu przybycia pierwszego gościa. — Proszę, proszę!

— Dzień dobry, Joe — przywitała się panna ­Clare. — Widzę, że Boże Narodzenie trwa już tutaj w najlepsze?

Joseph rozpromienił się i odparł:

— Ach, zaskoczę cię. Popatrz! — Przytrzymał jemiołę nad jej głową i mocno ją przytulił.

— Brutal — zawołała Mathilda, poddając się jego uścis­kowi.

Roześmiał się, zadowolony, i ująwszy kobietę pod rękę, zaprowadził ją do biblioteki, gdzie Nathaniel akurat czytał gazetę.

— Popatrz, Nat, przyjechała do nas księżniczka z bajki! — zawołał.

Nathaniel spojrzał na Mathildę znad okularów i odparł, nie kłopocząc się nadmiernie, żeby okazać na jej widok choć odrobinę entuzjazmu:

— Ach, to ty! Jak się masz? Cieszę się, że cię widzę.

— To już jest coś — oznajmiła Mathilda, podając mu rękę. — Dziękuję ci, że pozwoliłeś mi przyjechać.

— Pewnie czegoś chcesz? — spytał, jednak z wesołym błyskiem w oku.

— Absolutnie niczego — odrzekła Mathilda i zapaliła papierosa. — Po prostu siostra mojej Sarah złamała nogę, a pani Jones nie byłaby w stanie sama podołać świątecznym obowiązkom w moim domu.

Ponieważ Sarah była oddaną służącą i trudno było sobie wyobrazić dom bez niej, powód wizyty panny Clare w Manor został wyjaśniony w sposób zadowalający. Jednak Nathaniel tylko chrząknął, a potem zauważył z przekąsem, że to było do przewidzenia. Tymczasem Joseph ścisnął ramię Mathildy i powiedział, by nie zwracała na Nata uwagi.

— Urządzam w te święta wielkie spotkanie rodzinne — oznajmił to, o czym wszyscy już wiedzieli.

— To jest nas dwoje! — zawołała Mathilda. — Ja ci pomogę, Joe. Jeśli marzyłeś o gościu doskonałym, oto jestem. A gdzie kuzynka Maud?

Znalazła ją w salonie śniadaniowym. Widok Mathildy umiarkowanie ucieszył Maud. Pocałowała ją w policzek i zauważyła z pewnym zakłopotaniem:

— Biedny Joseph, po prostu strasznie się uparł, żeby zorganizować u nas tradycyjne Boże Narodzenie.

— W porządku. Bardzo chętnie mu pomogę — zadeklarowała Mathilda. — Mogłabym wieszać łańcuchy z papieru albo robić cokolwiek innego. Kto jeszcze do nas dołączy?

— Stephen i ­Paula, poza tym narzeczona Stephena, no i oczywiście pan Mottisfont.

— Wygląda na to, że będzie mnóstwo zabawy. A Stephen na pewno wykroi coś niesympatycznego.

— Nathaniel nie jest zachwycony wizytą narzeczonej Stephena — oznajmiła Maud.

— Coś takiego! — wykrzyknęła bez namysłu panna ­Clare.

— A ona przecież jest taka ładna.

Mathilda wyszczerzyła zęby w nieszczerym uśmiechu.

— Wiem — przyznała.

Bo ona sama nie była ładna. Miała duże oczy i zawsze pięknie ułożone włosy, lecz nawet w czasach szumnej młodości z trudem oszukiwała siebie, że jest atrakcyjna. W końcu rozsądnie zaakceptowała swoją brzydotę i, jak zwykła mawiać, zaczęła wydawać wszystkie pieniądze na stroje, które traktowała po prostu jak ładne opakowania. Była już bliżej trzydziestego niż dwudziestego roku życia, a utrzymywała się głównie z funduszy otrzymywanych od rodziny. Mieszkała w domu pod Londynem, jednak na tyle blisko, że dojazdy do miasta nie były dla niej uciążliwe. Swoje finanse uzupełniała dzięki sporadycznym artykułom w gazetach i hodowli bulterierów. Z pewną zazdrością spoglądała na Valerie Dean, narzeczoną Stephena, która doskonale się ubierała i której obecność na przyjęciach dodatkowo podkreślała brzydotę Mathildy. Dla pewnej siebie Valerie, skupiającej zazwyczaj uwagę wszystkich mężczyzn, ich zainteresowanie było rzeczą całkowicie naturalną.

— Kochany, to wcale nie jest tak, że nie lubię twojej kuzynki. — Valerie przekonywała Stephena. — Jednak to głupie mówić o niej, że jest ładną kobietą. Przecież w gruncie rzeczy jest odpychająca, prawda?

— Jasne — odpowiedział Stephen.

— Nie sądzisz, że jest w dodatku okropnie przebiegła, co, Stephenie? Czy ty też tak uważasz?

— Nigdy o tym nie myślałem. Ale jest cholernie fajną kobietą.

— Och, kochanie, to zabrzmiało dość paskudnie! — stwierdziła Valerie, zadowolona z jego słów. — Może nie powinna przyjeżdżać do Lexham?

— Powinna.

— Och, Stephenie, jesteś świnią. Dlaczego tak sądzisz?

— Lubię ją. I chciałbym, żebyś zamknęła wreszcie swoją śliczną buzię. Nie cierpię, jak ktoś bezustannie gada, kiedy prowadzę samochód.

— Nie wykręcaj się. Kochasz mnie?

— Tak, do cholery!

— To wcale nie zabrzmiało szczerze. Jestem ładna?

— Tak, mój śliczny głuptasku. Jesteś urocza. Afrodyta i Helena Trojańska w jednej osobie. Skończ wreszcie z tymi bzdurami!

— Och, wciąż nie mogę uwierzyć, że się w tobie zakochałam, najdroższy. Jesteś ordynarny! — powiedziała panna Dean słodkim głosem.

Stephen postanowił nie komentować tej uwagi, a jego narzeczona, kiedy zdała sobie sprawę, że on wyraźnie nie ma nastroju na głupiutką rozmowę, przytuliła policzek do futrzanego kołnierza i pogrążyła się w ciszy.

Przyjechali do Lexham Manor jednocześnie z Edgarem Mottisfontem. Całą trójkę powitał Joseph, który z radosną miną wybiegł aż na werandę i z wielką ochotą wyściskał piękną Valerie.

Jego nieskrywany zachwyt wobec ślicznej kobiety wywołał co najmniej krzywy uśmiech na twarzy Stephena, jednak przez sam obiekt tego zachwytu został przyjęty z pełnym zrozumieniem. Panna Dean, która była kobietą o naprawdę niepospolitej urodzie, lubiła, kiedy entuzjastycznie chwalono jej wdzięki, a najbardziej cieszyły ją wysublimowane pochlebstwa dżentelmenów starej daty. Popatrzyła dużymi niebieskimi oczami na Josepha i oznajmiła, że wie doskonale o jego podbojach miłosnych z czasów młodości, co wzbudziło w nim euforię, a Stephena skłoniło do rzucenia złośliwego komentarza:

— Czyżbyśmy mieli do czynienia z si viellesse pouvait3?

— Hej, Stephenie! — zawołał Edgar Mottisfont, wysiadając z samochodu, który wysłano po niego na dworzec kolejowy.

— Dzień dobry — odparł Stephen obojętnym tonem.

— Cóż to za niespodziewana przyjemność — kontynuował Mottisfont, patrząc na niego z nieskrywaną niechęcią.

— A to niby dlaczego?

— Hola, hola! — Joseph przerwał wymianę zdań, która nie mogła przynieść niczego dobrego, i stanął pomiędzy mężczyznami. — Mój drogi Edgarze, proszę, wejdź do środka! Pewnie zdążyłeś zmarznąć, zresztą chyba wszyscy zmarzliście. Popatrzcie tylko w niebo! Z całą pewnością Boże Narodzenie będzie białe. Nie zdziwię się, jeśli za dzień lub dwa będziemy mogli jeździć na sankach.

— A ja się zdziwię — stwierdził Stephen, wchodząc do domu. — Cześć, Mathildo!

— Właśnie mi się wydawało, że słyszę twój aksamitny głos — powiedziała Mathilda. — Emanujesz życzliwością, słodziutki?

Usłyszawszy to, Stephen porzucił kwaśną minę i pozwolił sobie na uśmiech. Ale gdy do holu wszedł Nathaniel i powitał go jedynie lekkim skinieniem głowy oraz grzecznym „miło cię widzieć, Stephenie”, nieprzyjemny wyraz wrócił na jego twarz. Wszystkich po kolei obdarzył ponurym spojrzeniem.

Nathaniel zdawkowo potrząsnął dłonią panny Dean i zareagował stłumionym „och” na jej słowa, że z wielką przyjemnością zgodziła się spędzić Boże Narodzenie w tym ogromnie fascynującym domu. Nie zamierzał tracić więcej czasu i ująwszy Edgara Mottisfonta pod ramię, natychmiast zaprowadził go do swojego gabinetu.

— Przypomnij mi kiedyś, żebym ci podpowiedziała, jak należy się zachowywać w towarzystwie stryja Nata. — Mathilda odezwała się uprzejmie do panny Dean.

— Może lepiej zamilkniesz? — warknął Stephen. — Boże, dlaczego ja tutaj przyjechałem?

— Prawdopodobnie dlatego, że nie miałeś innego wyboru — orzekła Mathilda. Uchwyciwszy jednak pełne konsternacji spojrzenie Josepha, dodała: — Skoro już tu jesteś, to się zachowuj. Valerie, chciałabyś pójść na górę, do pokoju, czy najpierw napijemy się herbaty?

Panna Dean, której najważniejszą życiową troską była nieskazitelna fryzura i cera, wolała pójść do pokoju. To w jakiś sposób przypomniało Josephowi, że w domu przebywa także jego żona, ale zanim wrócił z nią do salonu, Mathilda odprowadziła już Valerie na piętro.

Maud, delikatnie zbesztana przez Josepha za to, że nie zeszła na dół przywitać gości, stwierdziła, że nie usłyszała, jak przybyli.

— Akurat zaczęłam czytać interesującą książkę — oznajmiła. — Dzisiaj wzięłam ją z biblioteki. Ty i Nat też niedawno ją czytaliście i uznaliście, że mi się nie spodoba. Mówię o biografii biednej cesarzowej Austrii. To niesamowite, Joseph, ale ona naprawdę ujeżdżała konie w cyrku!

Joseph doskonale zdawał sobie sprawę, jakie katusze będą przeżywać goście, jeśli żona zachce im opowiedzieć o tej lub o jakiejkolwiek innej książce, taktownie więc zasugerował, aby odłożyła lekturę na czas po Bożym Narodzeniu, po czym przypomniał, że to właśnie ona powinna się zaopiekować Valerie i zaprowadzić młodą damę do pokoju.

— Nie, mój drogi — odparła Maud. — Ja z całą pewnością nie mam nic wspólnego z pobytem tutaj tej panny. I dlaczego nie miałabym czytać książki w Boże Narodzenie? To czas tak samo dobry na lekturę jak każdy inny.

Joseph nie miał wielkiej nadziei, że oderwie żonę od studiowania dziwactw cesarzowej, poklepawszy ją więc z uczuciem po ramieniu, rzucił się w wir pracy. Zirytował służących, bo kazał im natychmiast podawać herbatę, i zaraz potem pobiegł na górę, by spytać Valerie przez drzwi, czy niczego jej nie brakuje.

Herbatę podano w salonie. Maud odłożyła na bok Życie Elżbiety, cesarzowej Austrii i nalała sobie napoju do filiżanki. Usiadła na sofie — smutna kobieta na tle zdobionych srebrnych naczyń — a kiedy goście po kolei wchodzili do salonu, wyciągała do nich drobną, pulchną rękę z takim samym mechanicznym uśmiechem na ustach i bezbarwnym powitaniem.

Mathilda, która usiadła obok Maud, roześmiała się, zobaczywszy tytuł książki.

— Ostatnim razem, kiedy tu byłam, zaczytywałaś się w Pamiętnikach damy dworu — powiedziała z lekką ironią w głosie.

To sprawiło, że Maud na moment porzuciła sztuczną pozę.

— Lubię książki tego typu — odpowiedziała z prostotą.

Gdy w salonie pojawili się Nathaniel i Edgar Mottisfont, Stephen zerwał się z wygodnego fotela i odezwał się mało uprzejmie:

— Usiądź sobie, stryju.

Nathaniel zareagował dokładnie tak, jak tego oczekiwał jego bratanek.

— Och, nie kłopocz się o mnie, chłopcze. Co u ciebie słychać?

— Wszystko w najlepszym porządku — odparł Stephen. Chciał być trochę grzeczniejszy, więc dodał: — Doskonale wyglądasz i pewnie równie dobrze się czujesz.

— Jeśli tylko uda mi się zapomnieć na chwilę o tym paskudnym lumbago — odrzekł Nathaniel, niezadowolony, że bratanek nie pamiętał o dokuczającej mu chorobie. — A wczoraj miałem atak rwy kulszowej.

— Co za nieszczęście — westchnął Stephen.

— Nasze ciała cierpią, ponieważ jesteśmy śmiertelni — oświadczył Mottisfont i potrząsnął głową. — Latka nam lecą, Nat. Latka lecą.

— Nonsens! — zawołał Joseph. — Popatrzcie tylko na mnie, stare konie! Jeśli przyjmiecie moją radę i codziennie przed śniadaniem trochę się pogimnastykujecie, na pewno będziecie się czuć o dwadzieścia lat młodziej! Wystarczy zrobić rano kilka skłonów, dotknąć rękami palców u nóg, przy wyprostowanych kolanach, i wziąć parę głębokich oddechów przy otwartym oknie!

— Gadasz głupoty, Joe! — warknął Nathaniel. — Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, że rano pędzę, aby dotknąć palców u nóg. Nie ma takiej możliwości. Czasami trudno mi się schylić nawet o kilka centymetrów!

Do rozmowy włączyła się panna Dean:

— Moim zdaniem wszelkie ćwiczenia fizyczne są przeraźliwie nudne, nie sądzicie?

— W twoim wieku nie powinny nudzić — mruknął Nathaniel.

— Porcja soli zażyta o poranku to dla większości ludzi najlepszy początek udanego dnia — zauważyła Maud, podając filiżankę i łyżeczkę Stephenowi.

Posławszy swojej szwagierce złe spojrzenie, Nathaniel natychmiast wrócił do rozmowy z Mottisfontem. Niespodziewanie Mathilda wybuchnęła gardłowym śmiechem i oznajmiła:

— A więc sprawa jest jasna!

Zaskoczona Maud popatrzyła na Mathildę, lecz w jej spojrzeniu nie widać było choćby iskierki humoru.

— Sole działają na mnie bardzo dobrze — powiedziała.

Valerie Dean, urzekająco piękna w kamizelce z dżerseju, która doskonale się komponowała z jej niebieskimi oczami, oceniła wzrokiem tweedowy żakiet i spódnicę Mathildy. Taki strój jedynie podkreślał jej brzydotę. Ta rzeczowa konkluzja sprawiła, że w jednej chwili Valerie ją polubiła. Przysunęła swoje krzesło bliżej sofy i zaczęła rozmawiać z Mathildą. Stephen, który mocno się starał być dla wszystkich uprzejmy, przyłączył się do rozmowy stryja z Mottisfontem, a Joseph, ogromnie zadowolony, że jego przyjęcie rozwija się w dobrym kierunku, uśmiechał się do każdego bez wyjątku. Jego zadowolenie było tak oczywiste, że Mathildzie znów zaiskrzyły się oczy. Zdecydowała się pomóc mu po herbatce wieszać papierowe łańcuchy.

— Jestem szczęśliwy, że do nas przyjechałaś, Tildo — powiedział, kiedy ostrożnie wchodziła po stopniach chybot­liwej składanej drabiny. — Bardzo bym chciał, żeby nasze rodzinne spotkanie było udane.

— Jesteś najlepszym stryjem na świecie — odparła Mathilda. — Ale na miłość boską, zrób coś z tą drabiną! Przecież ona jest niebezpieczna. Dlaczego tak ci zależało na tej rodzinnej imprezie?

— Pewnie mnie wyśmiejesz, jeśli ci powiem! — stwierdził Joseph, kręcąc głową. — Umocuj koniec tego łańcucha dokładnie nad obrazem, wtedy sięgnie do samego żyrandola. Drugi łańcuch pociągniemy do przeciwnego rogu.

— Według rozkazu, Święty Mikołaju. Ale skąd pomysł tego spotkania?

— Moja droga, czyż nie jest to czas ogólnej dobroci i czy sprawy nie przebiegają tak, jak chciałem?

— To zależy od tego, czego chciałeś — odparła Mathilda, wciskając w ścianę pinezkę. — Jeśli chcesz znać moje zdanie, ktoś w tym domu popełni morderstwo, zanim się rozjedziemy. Cierpliwość Nata wobec małej Val wisi na włosku.

— Bzdura, Tildo! — zawołał Joseph. — Bzdura i nonsens! W tym dziecku nie ma ani odrobiny złości, a jest taka śliczna, że chciałoby się ją schrupać!

Mathilda zaczęła powoli schodzić z drabiny.

— Nie sądzę, żeby Nat lubił blondynki — orzekła.

— Tak naprawdę to nie ma znaczenia, co on sądzi o tej biednej małej Val. Najważniejsze jest to, że nie powinien się głupio kłócić ze Stephenem.

— Jeśli mam przymocować ten koniec do żyrandola, przesuń trochę drabinę, Joe. Dlaczego miałby się z nim nie kłócić, skoro ma na to ochotę?

— Bo naprawdę bardzo go lubi, a sprzeczki w rodzinie to zawsze rzecz godna pożałowania. Poza tym… — Joseph urwał i zaczął przestawiać drabinę.

— Poza tym co?

— Cóż, Tildo, chodzi o to, że Stephena po prostu nie stać na kłótnie z Natem.

— No to mamy zmartwienie — uznała Mathilda. — Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że Nathaniel w końcu spisał testament. Czy to Stephen wszystko odziedziczy?

— Za dużo chciałabyś wiedzieć — stwierdził Joseph i dał jej lekkiego kuksańca.

— Jasne! Jesteś bardzo tajemniczy, mam rację?

— Nie! Jestem tylko pewien, że głupotą ze strony Stephena byłoby pozostawać z Natem w złych stosunkach. Powiesimy ten duży papierowy dzwonek pod żyrandolem czy może bardziej będą tam pasować jemioły?

— Jeśli chcesz znać moje zdanie, Joe, i dzwonek, i jemioła wyglądają tak samo paskudnie.

— Niegrzeczna dziewczynka! Co to za język? — zawołał Joseph. — Wy, młodzi, nie cenicie Bożego Narodzenia tak mocno jak moje pokolenie. Czy te święta dla ciebie w ogóle coś znaczą?

— Nabiorą wielkiego znaczenia, kiedy się skończą — zapewniła go Mathilda, ponownie wchodząc na drabinę.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------

1 Eheu fugaces — łac. „mkną chyże lata”; słowa z Ody II,14 Horacego (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).

2 Poloniusz — jeden z bohaterów Hamleta, dramatu Williama Szekspira.

3 Si viellesse pouvait — fr. „gdyby starość mogła”.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: