Zbudujmy sobie wioskę. O tym, jak wspierać rodziców w opiekowaniu się sobą - ebook
Zbudujmy sobie wioskę. O tym, jak wspierać rodziców w opiekowaniu się sobą - ebook
Od wydania pierwszej części rozmów Małgorzaty Stańczyk z Agnieszką Stein („Potrzebna cała wioska”) minęło już kilka lat. W tym czasie dialog dwóch psycholożek, który toczył się wokół rodzicielstwa, bliskości, relacji, stał się niemal lekturą obowiązkową dla osób zainteresowanych rozwojem własnym i rodziny.
W „Zbudujmy sobie wioskę” autorki powracają z nowymi tematami, a z ich rozmów płyną w stronę czytelników treści, które mają szansę wzmocnić ich w procesie rozwoju osobistego i pomóc poradzić sobie z trudnościami w codziennym życiu. Rozmawiają między innymi o:
– poczuciu własnej wartości,
– akceptacji ciała,
– strefach regulacji,
a także wyjaśniają, w jaki sposób:
– odróżnić emocje od myśli,
– traktować cudze opinie i komentarze,
– budować wspierające relacje.
To książka, która podpowie, jakie ścieżki rozwoju warto eksplorować, ale też pomoże odzyskać zaufanie do samych siebie i ze spokojem podchodzić do trudnych sytuacji w rodzinie, związkach i innych relacjach.
Małgorzata Stańczyk – psycholog, dziennikarka, propagatorka rodzicielstwa bliskości, mama trójki dzieci, autorka „Rodzeństwa” i współautorka książki „Potrzebna cała wioska” Agnieszka Stein – psycholog, autorka bestsellerowych książek dla rodziców („Dziecko z bliska”, „Dziecko z bliska idzie w świat”, „Akcja adaptacja”, „Nowe wychowanie seksualne”). Książkę polecają: Bliskie Miejsce i Newsweek Psychologia
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66997-80-6 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Skąd się bierze poczucie własnej wartości
M.S.: Chciałabym, abyśmy w pierwszej części tej książki porozmawiały o tym, co możemy zrobić, by poczuć się dobrze ze sobą. Zacznijmy od tego, czym jest poczucie własnej wartości. Gdzie go szukać w człowieku?
A.S.: Najbardziej odpowiada mi metafora, że to takie miejsce w nas, czyli wewnętrzny stan, w którym mamy spójność, jasność, kontakt ze sobą i równowagę. Można je nazwać „centrum” albo „źródłem”. To jest coś, co mamy w środku, co zawsze tam jest i daje nam zasoby do życia, do funkcjonowania i wchodzenia w relacje. Poczucie własnej wartości pomaga być w dobrostanie, czyli wpływa na jakość naszego życia i naszych relacji. To działa w obie strony, bo dobrostan pomaga nam się z tym centrum kontaktować.
Mówisz, że to jest w nas zawsze. A co z ludźmi, którzy bardzo źle o sobie myślą?
Każdemu zdarza się trudny dzień. Przyczyną trudu jest często utrata kontaktu z tym źródłem. Gdy ktoś ma kiepski dzień i przychodzą mu do głowy różne niewspierające myśli, nie oznacza to, że nie ma poczucia własnej wartości. On traci z nim kontakt, oddala się od czegoś, co jednak stale w nim jest. To miejsce można odnaleźć. Często widzimy poczucie własnej wartości jako kolejne wymaganie do spełnienia, kolejną rzecz, której od siebie oczekujemy. Nie dość, że różne rzeczy musimy, to jeszcze musimy mieć poczucie własnej wartości. Proponuję, byśmy przestali oceniać, czy je mamy, czy nie. Żebyśmy przestali traktować to, że bywa nam trudno, w kategoriach jakiegoś braku.
Mówisz teraz o pojedynczej osobie, która jednego dnia ma większy kontakt ze swoim źródłem czy innymi słowy, z poczuciem własnej wartości, a drugiego dnia mniejszy. A ja chciałabym zauważyć, że widać istotne różnice między ludźmi w tym, jak często zdarza im się dzień, kiedy tego kontaktu nie mają.
Są ludzie, którzy mają kontakt z tym źródłem niezmiernie rzadko. I tacy, którzy w ogóle nie wiedzą, że je mają, i nie wiedzą, jak je znaleźć. Są i tacy, którzy myślą, że nie zasługują, aby je mieć. Z drugiej strony także osoby, które mają bardzo dobry kontakt ze swoim źródłem, miewają ciężkie dni, w których jest im trudniej do niego sięgnąć.
Od czego zależy, czy mamy ten kontakt, czy nie?
Wyobrażam sobie to tak, że rodząc się, wszyscy mamy dostęp do swojego poczucia własnej wartości. Potem wydarzają się różne rzeczy, które mogą sprawić, że ten kontakt staje się dla nas coraz trudniejszy. Kiedy jesteśmy mali, nasi rodzice uczą nas, jak o siebie dbać, żeby mieć tego kontaktu ze swoim źródłem więcej. A czasem nie uczą, bo sami nie potrafią.
Kiedy jesteśmy malutcy, to dostęp do tego źródła wyraża się w kontakcie z potrzebami i ich sygnalizowaniem. Małe dzieci mają naprawdę dobry kontakt ze sobą.
Myślę, że poczucie własnej wartości wyraża się wtedy w kontakcie ze swoimi potrzebami, ale też w rezyliencji, czyli zdolności powrotu do równowagi. A także w tym, jaką mamy narrację na temat tego, że nie jesteśmy w równowadze. Taką, że to oznacza, że coś jest z nami nie w porządku, czy taką, że jest nam trudno i potrzebujemy pomocy. Myślę, że dzieci zaczynają od narracji tego pierwszego rodzaju.
Dzieci w ogóle są bardzo zintegrowane. Nie są podzielone na kawałki, na części, tak jak dorośli, tylko stanowią spójną całość. Kiedy coś mówią czy robią, to z całego serca. Są momenty w naszym życiu, kiedy przestajemy mieć kontakt z jakimś kawałkiem siebie, przestajemy coś czuć czy czegoś doświadczać. Zwykle dzieje się to, aby ochronić bliskość i relację z ważnymi dla nas ludźmi i nasze własne poczucie bezpieczeństwa. To ważne, aby mówić dorosłym, że jeśli trudno im złapać kontakt z poczuciem własnej wartości, to nie znaczy, że tacy się urodzili.
Czyli poczucie własnej wartości jest czymś przyrodzonym, co wnosimy na świat, rodząc się, jest częścią naszej natury. Co dzieje się potem?
Jeśli teraz trudno nam się z nim skontaktować, to znaczy, że w jakimś momencie naszym udziałem były konkretne doświadczenia, które sprawiły, że oddzieliliśmy się od niego. Dorośli, z którymi rozmawiam, wspominają często, że to były sytuacje, kiedy jako dzieci otrzymali od ważnych dla siebie osób komunikat: „Nie możesz taki być, bo nie będziemy cię kochać”, „Dobre dzieci się tak nie zachowują”. To mogą być różne zdarzenia, czasem symboliczne, z których dziecko wnioskuje, że relacja z bliskimi i ich akceptacja są zagrożone. Nie są to jednak sytuacje jednorazowe, ale powtarzalne. Nie chodzi o to, że rodzic, czasami w chwili zmęczenia, ma mimikę, która wskazuje na rozczarowanie. Chodzi o powtarzające się wielokrotnie doświadczenia, z których płynie informacja, że są takie części siebie, które trzeba nauczyć się chować, aby być przyjętym i zaakceptowanym.
A czy poza rodzicami ktoś ma na to wpływ?
Dorośli dużo opowiadają o doświadczeniach ze szkoły. Jednak szkoła przychodzi w momencie, kiedy jest już w nas ukształtowana pewna baza myślenia o sobie i o relacjach. Źródła, do których dotarłam, mówią, że czas rozwojowy, w którym najwcześniej widoczne jest to, że człowiek ma mało kontaktu ze sobą i ze swoim źródłem, to piąty–szósty rok życia. Dzieci w wieku szkolnym mogą mieć już bardzo wiele wspierających doświadczeń, które teoretycznie mogłyby pomóc im sobie radzić z reakcjami otoczenia. Kluczowe wydaje się także to, czy kiedy w szkole dzieje się coś zawstydzającego, to wtedy dziecko wie, że może dostać wsparcie od dorosłych, zwłaszcza od rodziców. Wiek szkolny to czas, z którego pamiętamy wiele więcej niż z okresu wczesnego dzieciństwa. Tak działa nasza pamięć. Może więc być tak, że opisujemy, jak te doświadczenia wpłynęły na nasze poczucie własnej wartości, bo nie pamiętamy wcześniejszych.
Co jest przeciwieństwem poczucia własnej wartości, skoro nie jego brak?
Myślę, że jest nim toksyczny wstyd. Poczucie własnej wartości jest kontaktem ze swoim centrum, a toksyczny wstyd nam go blokuje. Kontakt z poczuciem własnej wartości wiąże się z akceptacją, z życzliwością dla siebie, z uważnością w stosunku do siebie, z nieocenianiem siebie, z przekonaniem, że zmaganie się z trudnościami jest częścią doświadczenia każdego człowieka, a więc zbliża nas do innych ludzi, a nie oddala. Toksyczny wstyd jest przeciwieństwem tego wszystkiego. Ludzie doświadczający toksycznego wstydu dużo się oceniają, wielu rzeczy w sobie nie akceptują, uważają, że pewne ich obszary sprawiają, że nie da się ich zaakceptować, kochać, przyjąć. Brakuje im życzliwości do siebie. Mają też przekonanie, że wszystkie trudne rzeczy nie przybliżają ich do innych ludzi, ale oddalają.
Uch, dużo trudu. Toksyczny wstyd z kolei nie jest czymś, z czym się człowiek rodzi, ale co nabywa na podstawie doświadczeń.
Tak. Taki toksyczny wstyd rodzi się w miejscu, o którym mówiłyśmy wcześniej, w którym traci się kontakt z poczuciem własnej wartości. W którym ktoś oczekuje od nas, że dostosujemy się do oczekiwań innych za cenę własnej autentyczności.
Mówisz „toksyczny wstyd”, czyli jest jeszcze jakiś inny, niż toksyczny, wstyd?
Wszyscy mamy wrodzone mechanizmy dotyczące więzi i przywiązania, które pozwalają nam uczyć się odróżniać bliskich od nieznajomych. Z kim czujemy się bezpiecznie, a w stosunku do kogo lepiej zachować ostrożność. Już u niemowląt przychodzi moment, w którym robią się bardziej ostrożne wobec obcych. Wciąż szukam na określenie tego wstydu odpowiedniego słowa…
Może: adaptacyjny?
Adaptacyjny albo przywiązaniowy. To taka emocja, która mówi nam, czy w danym miejscu, w danym otoczeniu czujemy się bezpieczni oraz na ile jesteśmy gotowi ujawniać różne części siebie. To taki rodzaj wstydu, który dotyczy relacji, czyli tego, jak czujemy się z innymi ludźmi. Toksyczny wstyd podpowiada nam, że nie czujemy się w relacji bezpiecznie, dlatego że nie jesteśmy w porządku albo że coś, co robimy, nie jest w porządku. Mówi, że nie ma takiego miejsca, takiej relacji, w której moglibyśmy czuć się całkowicie bezpieczni i być przyjęci. Przekonuje, że są w nas obszary, które nie powinny istnieć i których nie możemy nikomu pokazać, bo każdy, kto by je zobaczył, odrzuciłby nas. Toksyczny wstyd powstaje na bazie tego podstawowego, przywiązaniowego. Korzysta z tych samych emocji, ale przenosi ciężar z poszukiwania bezpieczeństwa na spełnianie oczekiwań otoczenia.
Toksyczny wstyd bierze się najpierw z różnych doświadczeń, ale ludzie go z czasem uwewnętrzniają. I potem sami siebie nie akceptują.
Tak, przychodzą mi do głowy dwa rodzaje doświadczeń, które mogą do niego prowadzić. Pierwszym z nich jest zawstydzanie, czyli sytuacje, w których ktoś mówi do nas: „Wstydź się”, „Nie możesz tak robić”, „Nie będę z tobą rozmawiać, wróć, jak się uspokoisz”. Drugi typ doświadczeń polega na tym, że obserwujemy, w jakich sytuacjach bliscy nam ludzie się wstydzą. Gdy dostrzegamy, że jest coś, czego wszyscy wokół się wstydzą i uważają za niefajne, uczymy się, że to jest coś, czego należy się wstydzić.
Czyli ten toksyczny wstyd można przekazać swojemu dziecku, nie zawstydzając go, ale samemu się wstydząc.
Zgadza się. Wstyd jest bardzo społeczną emocją i dzieci uczą się go przez obserwację. Dlatego kiedy ludzie zmieniają środowisko, nawet już w dorosłym życiu, na przykład wyjeżdżają do innego kraju, wtedy okazuje się, że toksyczny wstyd zaczyna im się kawałeczek po kawałeczku rozpuszczać. Wstyd traci moc, gdy jesteśmy w otoczeniu osób, które się czegoś nie wstydzą. Na przykład gdy ludzie wokół nie wstydzą się chodzić inaczej ubrani albo tego, że dzieci biegają i krzyczą w miejscach publicznych, albo bałaganu w domu. Dzieje się to także wtedy, kiedy bardzo otwarcie rozmawiamy o tym, co w naszym otoczeniu było uznawane za zawstydzające i czego wstydzimy się dzisiaj. Pokazywanie tego wstydu pomaga nam go przemieniać ze wstydu toksycznego w ten relacyjny, przywiązaniowy, który pozwala rozróżniać swoich od obcych. Bywa, że ten wstyd, wyjawiony i przyjęty, po prostu rozpuszcza się i znika.
Czy osoby, które mają dostęp do poczucia własnej wartości, także doświadczają wstydu?
Tak, na przykład wtedy, kiedy czują się nieswojo wśród innych. Ten podstawowy wstyd powoduje, że najczęściej nie opowiadamy całego życia osobie spotkanej na ulicy, że nie wchodzimy w bardzo dużą fizyczną bliskość z kimś, kogo znamy od trzech minut. On chroni naszą intymność, nasze granice. Pokazuje, kto jest swój, a kto nie, kto jest bliski, a kto daleki. Czasem ten wspierający wstyd mówi nam o tym, że w społeczeństwie pewne rzeczy są nieakceptowane i nie byłoby bezpiecznie ich robić publicznie. Ale zauważ, że to wszystko nie jest o tym, że ja jestem nie OK, tylko o tym, że wybieram, gdzie chcę pokazać jakąś część siebie.
A czy doświadczają także wstydu toksycznego?
Dla każdego człowieka jestem w stanie wyobrazić sobie takie okoliczności, w których to poczucie wartości jakoś mu się załamuje. Zwłaszcza że bardzo niewielu ludzi ma nietknięte od narodzin poczucie własnej wartości. Większość ma je jakoś wypracowane, a to oznacza, że w trudnych sytuacjach mogą czasem wrócić do dobrze znanych, mniej wspierających sposobów radzenia sobie.
Kiedy uczymy się czegoś nowego, zdobywamy nową perspektywę, nowe przekonania, dokładamy je do tego, co już w nas jest. Stare przekonania i doświadczenia nie znikają. Nawet gdy wytyczymy sobie nowe ścieżki, to ślad po starej gdzieś zostaje. Kiedy robi nam się trudniej, wtedy jest większa szansa, że znowu w tę starą ścieżkę wejdziemy. Nie dlatego, że wszystko, co zrobiliśmy do tej pory, cała praca i rozwój, jest bez sensu, nieskuteczne, nieprawdziwe, ale dlatego, że ludzie są tak skonstruowani, że nie da się cofnąć przeszłości.
Świadomość tego, jak działa toksyczny wstyd, pomaga go zauważać w trudnych sytuacjach i rozpoznawać, co sprawiło, że właśnie w tym momencie on się pojawił. Jeśli potrafimy zobaczyć swój wstyd z perspektywy obserwatora, on nie będzie już w stanie na nas oddziaływać z taką mocą.
Bywa, że różne okoliczności, sytuacje, zdarzenia poruszają nasze czułe struny. Równocześnie przeszłość nie determinuje nas kompletnie. To, że można na tym, co było, budować nowe, daje wiele nadziei.
Powiedziałabym, że jest to częścią człowieczeństwa, że w różnych sytuacjach przypominają nam się nasze doświadczenia z przeszłości. Im więcej mamy wspierających zasobów, tym łatwiej jest wrócić do równowagi albo udać się po wsparcie. Kojarzy mi się to ze sposobem, w jaki pracuje się z osobami, które mają depresję. Poza poznawaniem różnych sposobów radzenia sobie ze swoimi wyzwaniami uczą się one rozpoznawać kolejny epizod depresyjny najwcześniej, jak to możliwe, by udać się ponownie po pomoc. Nie obiecuje się im, że wrócą do stanu sprzed depresji i będzie tak, jakby nigdy jej nie mieli. Ani że zostaną „wyleczeni” już na zawsze. Terapia może wyposażyć człowieka w narzędzia radzenia sobie z depresją, dzięki którym, jeśli ona kolejny raz się pojawi, będzie umiał wcześniej rozpoznać jej symptomy, korzystać z pomocy, po to, żeby choroba nie rozwinęła w pełni, by szybciej i łatwiej móc sobie z nią poradzić. Tak samo jest z poczuciem własnej wartości. To pewnego rodzaju sprężystość, kompetencje, narzędzia, za którymi nie idzie jednak obietnica, że nigdy nie zrobi nam się ponownie trudno.
Co oznacza sprężystość w tym ujęciu?
To jest w moim odczuciu najbliższe tłumaczenie angielskiego słowa resilience. To umiejętność wracania do równowagi po jej zachwianiu. Coś, co dzieje się z rozciągniętą sprężyną, która odkształca się, a później wraca do pierwotnej formy. Przychodzi mi też do głowy balansowanie na huśtawce. Sprężystość określa, jak daleko ktoś może się wychylić, żeby nie stracić równowagi.
Powiedziałyśmy o tym, co nie wspiera dostępu do poczucia własnej wartości. A co go wspiera?
Bezpieczne, akceptujące relacje. Choć poczucie własnej wartości jest czymś, co nosimy wewnątrz, to relacje bardzo nas wspierają w kontakcie ze sobą. Jako ssaki jesteśmy istotami społecznymi, potrzebującymi bliskości i relacji. Rozmawiałyśmy o tym, że kiedy dziecko jest małe, ten kontakt ze źródłem może być utrudniony i przerwany przez to, co robią dorośli. Z drugiej strony on może być też wsparty przez zainteresowanie tych dorosłych, ich akceptację, troskę, przez to, jak pokazują dziecku, że jest ważne.
Dzieciństwo to całkowicie determinuje?
Na szczęście nie. To może się wydarzyć także w życiu dorosłym. Są ludzie, którzy nie mieli zbyt wielu okazji do kontaktu ze swoim źródłem albo nawet nie wiedzą, że noszą je w sobie. Zdarza się, że zaczynają mieć z nim kontakt dzięki temu, że są wokół nich inni ludzie, którzy ich widzą, słyszą, akceptują, przyjmują, poważnie traktują. Relacje mogą nas bardzo wspierać w kontakcie ze sobą.
Relacje, które charakteryzują się pewną konkretną jakością. Jak byś je scharakteryzowała?
Relacje, które nas karmią. Takie, w których czujemy się bezpiecznie i doświadczamy bezwarunkowej akceptacji. Ludzie, którzy sami mają poczucie własnej wartości i kontakt ze swoim źródłem, pomagają nam dostrzec, o co w tym chodzi. Relacje z nimi pozwalają nam zobaczyć, czego mamy tam w środku szukać.
Powiedziałaś, że dużo zależy od tego, co dostajemy od innych osób w relacji oraz od zasobów bliskich dorosłych, od których się uczymy. Ale jaki wpływ mamy na to, żeby odszukiwać, pielęgnować ten kontakt ze sobą, skoro poczucie własnej wartości ma tak społeczny charakter?
Są osoby, które w momentach braku kontaktu ze źródłem mówią: „Jestem do niczego”. I są też takie, którym przychodzi wtedy do głowy myśl, że są do niczego, ale potrafią jednocześnie zauważyć: „To dlatego, że jest mi trudno w tym momencie”. Ci drudzy widzą sytuację szerzej, z metapoziomu. Dzięki temu rozumieją, że to nie oni są „jacyś”, ale że przyczyną jest czasowy brak dostępu do części swoich zasobów.
Człowiek, który nie bardzo rozumie, co się z nim dzieje, i ma mało kontaktu ze sobą, może doświadczać tego, że kiedy słyszy od innych różne trudne rzeczy, od razu robi mu się źle, a gdy słyszy miłe, to przez chwilę jest mu dobrze.
Jak na huśtawce. To tak zwane warunkowe poczucie własnej wartości. Ktoś widzi siebie jako pięknego i dobrego tak długo, jak długo inni tak go postrzegają, ale za chwilę, gdy usłyszy coś negatywnego albo przez chwilę nie słyszy tych pochwał, traci wiarę w swoją wartość.
Czasem bywa nawet i tak, że gdy ktoś mówi coś miłego, człowiek z warunkowym poczuciem własnej wartości myśli sobie: „On tak mówi tylko dlatego, że nie wie o mnie wszystkiego, że jeszcze się na mnie nie poznał. Zaraz i tak wszystko się wyda”. Ta huśtawka może wynikać nie tylko z tego, że ktoś coś powiedział, ale z każdej rzeczy w naszym życiu, która wpływa na nasz stan, czyli po prostu z tego, że żyjemy w warunkach, które są pod jakimś względem trudne. Historie, które opowiadamy sobie w głowie, na przykład przekonania, że jesteśmy niewystarczający i nikt nas nie zaakceptuje, pogłębiają tę trudność.
A jak reaguje na podobne sytuacje osoba, która ma dobry kontakt ze swoim źródłem?
Gdy usłyszy coś trudnego, łatwiej jej przyjąć, że to nie jest o niej. Nawet kiedy to, co robią inni, jest dla niej trudne, widzi, że jest to konkretne trudne doświadczenie, a nie przejaw jakiejś wewnętrznej „gorszości”. Dostrzega, że to, co mówią i robią inni ludzie, może wynikać z tego, że to im jest trudno, i wie, że to nie oznacza, że ona jest do niczego. Poczucie własnej wartości sprawia, że słysząc trudne rzeczy, ta osoba sprawdza ze sobą, czy ta relacja ją wspiera i karmi i czy chce ją w takiej formie kontynuować.
To pomaga wybierać relacje, które nas karmią. To nie zawsze jest łatwe.
Człowiek, który ma dużo tego toksycznego wstydu i którego spotykają przykre rzeczy, często nie wierzy, że może być inaczej. Nie wie, że można mieć relacje, w których ktoś go zaakceptuje, i że warto ich szukać. Dlatego przychodzi mu do głowy, że jego jedynym narzędziem, aby sobie pomóc, jest dostosowanie się do oczekiwań innych. Takich, które oni komunikują, i takich, które sobie wyobraża. W efekcie usilnie stara się tak zmienić swoje zachowanie, żeby inni zaczęli go lepiej traktować.
To pułapka…
Tak, to bardzo obciążające. Człowiek, który nie ma kontaktu z przekonaniem o swojej bezwarunkowej wartości, może nie wpaść na pomysł, że skoro ta osoba ma tyle oczekiwań, to może warto przestać je traktować tak bardzo poważnie albo że można poszukać relacji, w której tych oczekiwań będzie mniej. Według mnie bycie w kontakcie ze swoim źródłem jest pewną umiejętnością. I – jak każdą umiejętność – możemy ją rozwijać i uczyć się jej. Bardzo wiele rozgrywa się w sferze myśli. Gdy słyszę od kogoś: „Jesteś do niczego”, to mogę sobie pomyśleć: „Jestem do niczego”, a mogę pomyśleć: „Gość ma kiepski dzień” albo: „Chciał mnie poprosić o pomoc, ale nie wie jak”.
Albo zapytać sama siebie: „O co tu, do cholery, chodzi?” i sprawdzić, jak się z tym mam.
O tak! Zatrzymywanie się, oglądanie sytuacji z dystansu jest bardzo wspierające. I oczywiście, może mi się przy okazji zrobić przykro. To nie jest magia, że jak mam dobry kontakt ze swoim poczuciem własnej wartości, to trudne doświadczenia w relacjach z ludźmi mnie nie dotykają. Czasem widzę, że ta konkretna relacja jest dla mnie generalnie wspierająca, ale w tym momencie drugiej osobie zrobiło się jakoś trudno, straciła kontakt ze swoim źródłem i dlatego szuka wsparcia u mnie w sposób, który jest taki szorstki i niekomfortowy. Kiedy nie biorę tego do siebie, łatwiej mi wesprzeć drugą osobę w odzyskaniu równowagi.
Porównałabym poczucie własnej wartości do układu odpornościowego. Gdy stykam się z tym, co jest trudne, to mnie to nie niszczy, nie rozwala, choć może stanowić wyzwanie. A kiedy spotykam się z tym, co jest karmiące, wtedy potrafię z tego czerpać i mnie to wzbogaca.
Przekonania, które wspierają
O akceptacji i ciele
Dialogi wewnętrzne