Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zdobycie Sandomierza - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zdobycie Sandomierza - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 308 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ I

w któ­rym Ku­buś prze­ko­nu­je Fer­dzia von Lau­sit­za, że w każ­dej

le­gen­dzie mie­ści się cząst­ka praw­dy

Ślicz­ny, sło­necz­ny dzień za­ja­śniał w San­do­mie­rzu dn. 13 maja 1809 r. Była to nie­dzie­la, więc Ku­buś Kró­li­kow­ski, zwa­ny zwy­kle przez ko­le­gów Kub­kiem, Kró­lem albo Kró­li­kiem, chło­piec li­czą­cy oko­ło szes­na­stu lat i uczeń ostat­niej kla­sy szko­ły miej­sco­wej wy­brał się wcze­snym ran­kiem na prze­chadz­kę. Bo jak­że nie sko­rzy­stać z prze­ślicz­nej pory ma­jo­wej, nie pójść nad Wi­słę albo na Góry Pie­przo­we, nie za­chwy­cać się świe­żym po­wie­trzem, słoń­cem, uro­czą mło­dą zie­lo­no­ścią, zwłasz­cza gdy się gra­ło w zie­lo­ne z ku­zyn­ką Ja­dzią, do któ­rej ro­dzi­ców był Ku­buś za­pra­sza­ny sta­le na obia­dy we wszyst­kie nie­dzie­le, i trze­ba było mieć nie­zwię­dłą ga­łąz­kę bzu lub ko­ni­czy­ny, bo to był wa­ru­nek gry nie­odzow­ny. Wy­szedł tedy Ku­buś koło go­dzi­ny ósmej rano na ry­nek san­do­mier­ski i roz­glą­dał się do­ko­ła, roz­my­śla­jąc, gdzie urwać bzu lub zna­leźć ko­ni­czy­nę, by idąc na obiad do ku­zy­nów Biał­kow­skich mieć zie­lo­ne, świe­że i nie­zwię­dłe, bo ku­zyn­ka Ja­dzia była pod tym wzglę­dem nie­ubła­ga­nie wy­ma­ga­ją­ca. Stał więc Ku­buś wa­ha­jąc się, czy udać się nad Wi­słę czy na – Góry Pie­przo­we, gdy na­gle z tyłu ude­rzył go ktoś w ra­mię i ozwał się głos: – Nu, Herr Ku­bek, nad czym tak roz­my­ślasz?

Ku­buś żwa­wo się od­wró­cił i uj­rzał przed sobą swe­go ko­le­gę szkol­ne­go Fer­dy­nan­da von Lau­sit­za, syna ce­sar­sko-kró­lew­skie­go rad­cy dwo­ru, któ­ry w San­do­mie­rzu stał na stra­ży ca­ło­ści i nie­na­ru­szal­no­ści wła­dzy Jego Apo­stol­skiej Mo­ści, Ce­sa­rza Au­striac­kie­go Fran­cisz­ka Pierw­sze­go. Ko­le­ga Fer­dy­nand von Lau­sitz był to chło­pak ni­ski, na swój wiek może za­nad­to oty­ły, ubra­ny z wy­szu­ka­ną ele­gan­cją, z ocza­mi chy­try­mi i bie­ga­ją­cy­mi nie­spo­koj­nie. Uro­dzo­ny i wy­cho­wa­ny w San­do­mie­rzu mó­wił wpraw­dzie po pol­sku, ale lu­bił wtrą­cać do roz­mo­wy wy­ra­zy nie­miec­kie, a nade wszyst­ko dum­ny był z dy­gni­tar­skie­go sta­no­wi­ska swe­go ojca, któ­ry prze­cież za pan brat żył z ko­men­dan­tem miej­sco­wej za­ło­gi, ge­ne­ra­łem-lejt­nan­tem von Eger­ma­nem. Fer­dy­nand po­mia­tał

Po­la­ka­mi, szy­dził z oby­cza­jów i zwy­cza­jów pol­skich, sta­rał się wy­róż­niać wśród swo­ich ko­le­gów. To­też nie lu­bi­li go oni wca­le i uni­ka­li, o ile mo­gli, wszel­kich z nim sto­sun­ków, zwłasz­cza że był zło­śli­wy, nie­uczyn­ny i o wszyst­kim, co się dzia­ło w szko­le, ga­dał ojcu, z cze­go nie­raz bar­dzo przy­kre wy­ni­ka­ły hi­sto­rie. Po­ta­jem­nie na­zy­wa­no go szpic­lem, co we­dług ce­sar­sko-kró­lew­skiej i apo­stol­skiej no­men­kla­tu­ry ozna­cza­ło po pro­stu szpie­ga. Ku­buś nie zno­sił Fer­dy­nan­da von Lau­sit­za i nie­raz ści­skał pię­ści, słu­cha­jąc jak ten szwarc­gel­ber wy­śmie­wał się z Po­la­ków i ce­sa­rza Na­po­le­ona, jak za­po­wia­dał gło­śno, że tyl­ko pa­trzeć, gdy tego Kor­sy­ka­ni­na żoł­nie­rze au­striac­cy przy­pro­wa­dzą oku­te­go w kaj­da­ny do Wied­nia.

Zwłasz­cza w ostat­nich cza­sach szwarc­gel­be­row­ski szpi­cel roz­pu­ścił strasz­nie swój ję­zyk z po­wo­du woj­ny, jaką Au­stria wy­da­ła Księ­stwu War­szaw­skie­mu. Gło­sił więc, że ar­cy­ksią­żę Fer­dy­nand, do­wód­ca kor­pu­su au­striac­kie­go, zniósł za jed­nym za­ma­chem to księ­stwo, a księ­cia Jó­ze­fa jako bun­tow­ni­ka wsa­dzi do for­te­cy. Księ­cia Jó­ze­fa Po­nia­tow­skie­go dla­te­go na­zy­wał bun­tow­ni­kiem, bo nie­gdyś słu­żył on w woj­sku au­striac­kim. Wczo­raj zwłasz­cza w szko­le szpi­cel roz­po­wia­dał, że przy­szły urzę­do­we wia­do­mo­ści, iż ar­cy­ksią­żę Fer­dy­nand roz­bił, zniósł i znisz­czył do­szczęt­nie ar­mię pol­ską pod Ra­szy­nem, za­jął War­sza­wę, i - do­da­wał Fer­dzio – pol­ski bunt (bo dla nie­go ist­nie­nie Księ­stwa War­szaw­skie­go i woj­ska pol­skie­go było bun­tem) raz na za­wsze zo­sta­nie stłu­mio­ny. Pol­scy ko­le­dzy szpic­la nie mo­gli za­prze­czyć tym zło­wro­gim sło­wom, bo nie mie­li żad­nych wia­do­mo­ści o tym, co się wła­ści­wie dzie­je tam, koło War­sza­wy, gdyż na­dę­ty i wy­pro­sto­wa­ny, jak­by kij po­łknął, ge­ne­rał- – lejt­nant von Eger­man nie do­pusz­czał do San­do­mie­rza żad­nych ga­zet i żad­nych no­win. Ogła­szał tyl­ko co parę dni przez pla­ka­ty przy­le­pio­ne na ro­gach ulic i pi­sa­ne w pra­wo­myśl­nym ce­sar­sko-kró­lew­skim ję­zy­ku, że uzur­pa­tor Na­po­le­on zo­stał po­bi­ty na gło­wę i ści­ga­ny jest przez dziel­ne, wa­lecz­ne woj­ska Jego Ce­sar­sko-Kró­lew­skiej Apo­stol­skiej Mo­ści, że ar­cy­ksią­żę Fer­dy­nand na mia­zgę zgniótł bun­tow­ni­cze "ban­dy" pol­skie pod "Ra­schin" i za­jął War­sza­wę.

Słu­cha­no więc w mil­cze­niu słów szpic­la, ści­ska­no zęby i pię­ści, ale nikt nie mógł mu po­wie­dzieć; kła­miesz! – bo nikt na­praw­dę nie wie­dział, jak się rze­czy w isto­cie mają. To­też i te­raz Ku­buś, uj­rzaw­szy przed sobą nie­zno­śne­go, czar­no-żół­te­go szpic­la, skrzy­wił się, jak­by mu kto na od­cisk na­stą­pił, i na jego py­ta­nie od­rzekł, że o ni­czym nie my­śli, są­dząc, że tą obo­jęt­ną i chłod­ną od­po­wie­dzią po­zbę­dzie się nie­po­żą­da­ne­go to­wa­rzy­stwa.

Ale ten ani my­ślał go opusz­czać.

– Wiesz co? – rzekł. – Mam ocho­tę się przejść. Taki ślicz­ny dzień.

A chciał­bym też coś zo­ba­czyć. Po­wie­dział­bym ci coś, że­byś mnie tyl­ko nie zdra­dził, bo to wiel­ka urzę­do­wa ta­jem­ni­ca.

– Wiesz o tym do­brze, że ja ni­ko­go nie zdra­dzam, two­ją zaś urzę­do­wą ta­jem­ni­cę za­cho­waj dla sie­bie, jam jej wca­le nie cie­ka­wy.

– Ale, bo ty nie wiesz…… a zresz­tą, po­wiem, bo cię to może prze­ko­na, ja­kie strasz­ne rze­czy dzia­ły się daw­niej w tym kra­ju pod rzą­da­mi pol­ski­mi.

– Zno­wu ja­kaś nie­god­na plot­ka!

– Wca­le nie plot­ka. Je­że­li pój­dziesz ze mną, prze­ko­nasz się na­ocz­nie.

– Cóż to ta­kie­go? – za­py­tał Ku­buś istot­nie za­cie­ka­wio­ny.

Fer­dy­nand von Lau­sitz na­dął się jak pę­cherz, obej­rzał się do­ko­ła, a wziąw­szy Ku­bu­sia pod ra­mię, po­cią­gnął go na bok i z miną ta­jem­ni­czą, pół­szep­tem po­czął mó­wić:

– Za­pew­ne uwa­ża­łeś od paru dni, ja­kie tłu­my wa­sze­go dzi­kie­go chłop­stwa ka­zał spę­dzić ge­ne­rał-lejt­nant Fre­iherr von Eger­man?

– Uwa­ża­łem, ale to chłop­stwo nie wy­da­je mi się znów tak dzi­kim.

– O! Co do tego nie ma naj­mniej­szej wąt­pli­wo­ści, dość spoj­rzeć na nich, na ich skoł­tu­nio­ne gło­wy. Ale mniej­sza o to. Chłop­stwo to dla­te­go ge­ne­rał-lejt­nant Fre­iherr von Eger­man spę­dzić ka­zał, żeby po­na­pra­wia­ło mury i po­ko­pa­ło fosy koło San­do­mie­rza, bo przy­szedł roz­kaz z Wied­nia żeby z tego mia­sta zro­bić pierw­szo­rzęd­ną for­te­cę.

– Hm! – od­rzekł na to Ku­buś. – Tak wszę­dzie zwy­cię­ża­cie,

Na­po­le­ona ma­cie w kaj­da­nach przy­wieźć do Wied­nia, księ­cia Jó­ze­fa do twier­dzy, a z San­do­mie­rza chce­cie ro­bić for­te­cę. Na co, prze­ciw komu?

–- Już ja tam nie wiem, dla­cze­go. Oj­ciec mój po­wia­da, że bę­dzie to moc­ne wię­zie­nie dla pol­skich bun­tow­ni­ków. Ale tu nie o to idzie. Wczo­raj, wy­obraź so­bie, na urwi­sku, od stro­ny Wi­sły, gdy Fre­iherr von Eger­man oglą­dał zruj­no­wa­ny klasz­tor i ko­ściół, któ­re nie­gdyś, po­noć, zbu­do­wa­li je­zu­ici, i ka­zał tam ko­pać fun­da­men­ta pod mury for­tecz­ne, na­tra­fio­no na strasz­ne lo­chy, na ogrom­ne pod­zie­mia, cią­gną­ce się Bóg wie jak da­le­ko.

– O! To nie no­wi­na! – za­wo­łał Ku­buś. – Wszy­scy w San­do­mie­rzu wie­dzą o tych lo­chach, jak je na­zy­wasz, a któ­re są po pro­stu roz­le­gły­mi piw­ni­ca­mi. Na­wet ga­da­ją lu­dzie, że je­zu­ici za­ko­pa­li tam znacz­ne skar­by. Ale ja w to nie wie­rzę. U nas za­wsze po sta­rych mu­rach i sta­rych dziu­rach mają się ukry­wać nie­by­wa­łe skar­by.

– Otóż, my­lisz się, Kub­ku, nie są to piw­ni­ce, ale ogrom­ne, cią­gną­ce się da­le­ko pod­zie­mia, za­krę­ty, ko­ry­ta­rze, głę­bo­kie i cia­sne kar­ce­ry, w któ­rych zna­le­zio­no całe góry ko­ści ludz­kich, tu­ło­wia i ko­ścio­tru­py sto­ją­ce, na­wet ko­bie­ce… wy­obraź so­bie… ko­bie­ce!

– Więc cóż z tego? Cóż ty przy­pusz­czasz?

– Ja nic nie przy­pusz­czam, bom tego jesz­cze nie oglą­dał. Ale oj­ciec mój twier­dzi, że te szkie­le­ty mę­skie i ko­bie­ce to nie­szczę­śli­wi więź­nio­wie je­zu­itów, że są to nie­cne śla­dy in­tryg je­zu­ic­kich, że w tych no­rach pod­ziem­nych może nie­je­den oj­ciec kil­kor­ga dzia­tek o he­re­zję po­są­dzo­ny, nie­jed­na żona nie chcą­ca wy­dać męża okrut­ną śmierć gło­do­wą zna­la­zła lub sko­na­ła w mę­kach na tor­tu­rach.

– Trą la la la!-za­śmiał się Ku­buś.-Czy­ta­łem ja o ta­kich hi­sto­riach w Hisz­pa­nii pod pa­no­wa­niem wa­sze­go habs­bur­skie­go domu, ale w Pol­sce, mogę cię za­pew­nić, nic po­dob­ne­go nig­dy się nie dzia­ło. Owe ko­ścio­tru­py, któ­re tak prze­ra­zi­ły twe­go ojca, to są cia­ła nie­bosz­czy­ków tam po­cho­wa­nych, bo jak ci wia­do­mo za­pew­ne, daw­niej lu­dzi grze­ba­no pod ko­ścio­ła­mi.

– Gdy­by tak było, jak ty mó­wisz, toby prze­cie były trum­ny, a tam ich nie ma.

– Bo zbu­twia­ły.

– Za­wsze by­ły­by ja­kieś śla­dy, ja­kieś szcząt­ki, a tam nic nie ma, tyl­ko same szkie­le­ty, ko­ścio­tru­py, tru­pie czasz­ki. Nie! To z pew­no­ścią tak było, jak mój oj­ciec po­wia­da, a z tą opi­nią zga­dza się ge­ne­rał-lejt­nant Fre­iherr von Eger­man.

– Co tam ge­ne­rał-lejt­nant wie o tym! Zna on to hi­sto­rię pol­ską!

I wiesz, co ja ci po­wiem?

– Cóż ta­kie­go?

– Je­że­li to nie są nie­bosz­czy­ki po­cho­wa­ne zwy­czaj­nie pod ko­ścio­łem, to w ta­kim ra­zie te lo­chy i te ko­ści są o wie­le star­sze od przy­by­cia je­zu­itów do San­do­mie­rza, co na­stą­pi­ło do­pie­ro w XVII wie­ku.

– Nie ro­zu­miem cię.

– Wiedz­że o tym, nie­uku ja­kiś, że za pa­no­wa­nia kró­la Lesz­ka Czar­ne­go Ta­ta­rzy dwa razy tu go­ści­li, a na­wet w 1260 roku wy­mor­do­wa­li pięć­dzie­się­ciu za­kon­ni­ków w ko­ście­le św. Ja­ku­ba… Po­wi­nie­neś wie­dzieć o tym, bo prze­cież nie­daw­niej jak rok temu pa­pież tych mę­czen­ni­ków w po­czet bło­go­sła­wio­nych po­li­czył.

– A tak, praw­da!

– Otóż san­do­mie­rza­nie, na­ucze­ni tym strasz­nym przy­kła­dem, za pa­no­wa­nia kró­la Lesz­ka Czar­ne­go wy­ko­pa­li trzy ogrom­ne pod­zie­mia, z któ­rych jed­no wła­śnie za­czy­na­ło się tam, gdzie dziś ru­iny ko­ścio­ła po­je­zu­ic­kie­go się znaj­du­ją, i któ­re mia­ło iść pod Wi­słę na tam­tą stro­nę rze­ki.

– Skąd­że ty to wiesz?

– Czy­ta­łem o tym w sta­rych kro­ni­kach.

– Hm… może być, że te pod­zie­mia wy­ko­pa­no tam kie­dyś w oba­wie przed Ta­ta­ra­mi, ale skąd­że ko­ścio­tru­py? Czyż nie jest to ja­sne, że je­zu­ici sko­rzy­sta­li z tych lo­chów, by w nich wię­zić i tor­tu­ro­wać nie­szczę­śli­wych he­re­ty­ków. Tak na­zy­wa­li oni in­a­czej wie­rzą­cych…

– Wszyst­ko to, co mó­wisz, jest kłam­stwem. Wia­do­mo do­brze, skąd się tam znaj­du­ją ko­ści i szkie­le­ty. Kie­dy w roku 1287 na­pa­dli Ta­ta­rzy na San­do­mierz i ten wy­czer­pa­ny, po­zba­wio­ny żyw­no­ści miał już ulec, nie­ja­ka Ha­li­na, kasz­te­la­no­wa san­do­mier­ska, umó­wi­ła się z Wit­ko­nem, wój­tem san­do­mier­skim, i w nocy uda­ła się do obo­zu ta­tar­skie­go, sto­ją­ce­go na gó­rze Sa­lve Re­gi­na. Wiesz, gdzie…

– Wiem. Cóż da­lej? – py­tał za­cie­ka­wio­ny Fer­dzio von Lau­sitz.

– Tam Ha­li­na sta­nę­ła przed ca­rzy­kiem do­wo­dzą­cym całą tą hor­dą na­jeźdź­ców. Przed­sta­wi­ła się jako ko­bie­ta pra­gną­ca po­mścić się na san­do­mie­rza­nach, któ­rzy jej mie­li wie­le krzywd wy­rzą­dzić, i wy­ja­wi­ła, że lud­ność mia­sta ze wszyst­ki­mi bo­gac­twa­mi i ko­bie­ta­mi ukry­ła się w lo­chu pod­ziem­nym, do któ­re­go tyl­ko ona jed­na może do­pro­wa­dzić.

– A wiesz, Ku­bek, że to bar­dzo cie­ka­we! I cóż da­lej?

– Pew­no, że cie­ka­we. Wła­śnie wte­dy z roz­ka­zu wój­ta Wit­ko­na po­ga­szo­no w mie­ście wszyst­kie ognie i tak się uci­szo­no, że zda­wa­ło się, ja­ko­by San­do­mierz stał się mar­twą pu­sty­nią. Ta ci­sza i smę­tek roz­la­ny na ob­li­czu Ha­li­ny tak uwio­dły ca­rzy­ka ta­tar­skie­go, że uwie­rzył jej sło­wom. Na­tych­miast zwo­łał swo­ich mu­rzów i wy­dał roz­kaz, aby za­pa­lo­no ja­rzą­ce, smol­ne po­chod­nie. Cała hor­da pod prze­wod­nic­twem kasz­te­la­no­wej Ha­li­ny ru­szy­ła ku owym pod­zie­miom i we­szła w nie. Gdy już ostat­ni Ta­ta­rzyn, wie­dzio­ny chę­cią łupu i bra­nek, znik­nął w pod­zie­miach, Wit­kon ukry­ty z garst­ką ry­cer­stwa wy­padł, ogrom­ny­mi gła­za­mi za­wa­lił wej­ście od lo­chów i tym spo­so­bem po­grze­bał w nich hor­dę na­jezd­ni­czą.

– A cóż się sta­ło z kasz­te­la­no­wą Ha­li­ną?

– Nie wia­do­mo. Oczy­wi­ście, zgi­nę­ła w lo­chach, za­pew­ne od mie­czów mści­wych Ta­ta­rów, ale tym spo­so­bem wła­snym ży­ciem oku­pi­ła ży­cie swych współ­miesz­kań­ców. Taką szczyt­ną ofiar­ność moż­na tyl­ko zna­leźć w hi­sto­rii pol­skiej, o któ­rej nie zna­ją­cy rze­czy nie­przy­ja­cie­le nasi tyle głu­pich ba­jek plo­tą.

– Dziw­ne, dziw­ne! – po­wta­rzał za­my­ślo­ny Fer­dzio von Lau­sitz.

– Te tru­py, szkie­le­ty, ko­ści, któ­re dziś od­kry­to w pod­zie­miach koło klasz­to­ru Je­zu­itów, nie są więc ofia­ra­mi fa­na­ty­zmu, jak twier­dzi mą­dry ge­ne­rał-lejt­nant von Eger­man, ale za­pew­ne szcząt­ka­mi Ta­ta­rów, któ­rych tam przed sze­ściu bli­sko wie­ka­mi po­grze­ba­ła dziel­na kasz­te­la­no­wa Ha­li­na.

– Tak, to może być, ale skąd­że się tam znaj­du­ją szkie­le­ty ko­bie­ce?

– Naj­przód nie wiem, czy tam jest dużo szkie­le­tów ko­bie­cych, może tyl­ko je­den, a w ta­kim ra­zie są to szcząt­ki bo­ha­ter­skiej Ha­li­ny.

– Je­że­li jest je­den, a je­śli ich jest wię­cej?

– I na to moż­na zna­leźć od­po­wiedź. Wia­do­mo prze­cież, że Ta­ta­rzy po dro­dze ra­bo­wa­li wszyst­ko, męż­czyzn za­bi­ja­li, a ko­bie­ty bra­li w ja­syr. Je­że­li tam jest wię­cej szkie­le­tów ko­bie­cych, to są to szcząt­ki nie­szczę­śli­wych bra­nek po­gań­skich. – Hm! Wszyst­ko pięk­nie wy­tłu­ma­czy­łeś, Kub­ku… Ani sło­wa, mo­gło tak być, ale ja my­ślę, że cała ta hi­sto­ria jest baj­ką, jest pięk­ną le­gen­dą wy­my­ślo­ną przez sta­rych kro­ni­ka­rzy. W wa­szej hi­sto­rii jest mnó­stwo ta­kich ba­jek, na przy­kład o smo­ku pod Kra­ko­wem, o Kra­ku­sie i Wan­dzie, o my­szach Po­pie­la o ko­ło­dzie­ju Pia­ście.

– W każ­dej le­gen­dzie, mój Fer­dziu, jest cząst­ka praw­dy. Ale hi­sto­rii o kasz­te­la­no­wej Ha­li­nie nie trze­ba mie­szać z po­da­nia­mi o smo­ku i Kra­ku­sie, o Po­pi­ciu i my­szach. Te ostat­nie wy­pad­ki mia­ły się dziać w cza­sach bar­dzo od­le­głych, w nie­ozna­czo­nej epo­ce, pod­czas gdy hi­sto­ria Ha­li­ny sta­ła się w roku 1287, to jest w cza­sach, gdy lu­dzie spi­sy­wa­li już kro­ni­ki. Tam­te zda­rze­nia no­szą cha­rak­ter nad­zwy­czaj­ny, nad­przy­ro­dzo­ny, boć prze­cie wie­my, że smo­ków nie ma na świe­cie, że siar­ka w brzu­chu po­two­ra pa­lić się nie mo­gła, że z ciał ludz­kich nie mogą wy­lę­gać się my­szy, ani też za­gry­zać lu­dzi. Tym­cza­sem w hi­sto­rii kasz­te­la­no­wej Ha­li­ny nie ma nic nad­zwy­czaj­ne­go, nad­przy­ro­dzo­ne­go, jest tyl­ko bo­ha­ter­stwo i po­świę­ce­nie dla oj­czy­zny. Fakt więc ten nie jest nie­moż­li­wy, a za­pi­sa­ny przez współ­cze­snych nie­wąt­pli­wie jest praw­dzi­wy.

– Wiesz, gdym się od ojca do­wie­dział o tych ko­ścio­tru­pach, by­łem bar­dzo cie­ka­wy je zo­ba­czyć, choć wa­ha­łem się czy pójść, bo tam musi być bar­dzo brud­no, a ja wło­ży­łem na sie­bie nowe ubra­nie. Ale te­raz pój­dę… zum Teu­fel, w no­wym ubra­niu! Cóż, pój­dziesz ze mną? Prze­cież to bar­dzo cie­ka­we zo­ba­czyć ko­ści lu­dzi, któ­rzy przed sze­ściu­set laty umar­li, je­że­li w rze­czy sa­mej jest to praw­dą, coś po­wie­dział. A nuż to są szcząt­ki ofiar wy­mor­do­wa­nych przez je­zu­itów, jak utrzy­mu­je mój oj­ciec?

– To zo­ba­czy­my. Idę z tobą. Je­że­li to są szcząt­ki ofiar je­zu­ic­kich, to po­win­ny być przy nich łań­cu­chy, oko­wy i tym po­dob­ne na­rzę­dzia mę­czeń­skie, bo prze­cież wia­do­mo, że daw­niej u nas ni­ko­go nie wsa­dza­no do wię­zień bez oków, jak to wy jesz­cze dziś ro­bi­cie z wa­szy­mi więź­nia­mi. Chodź­my, i pe­wien je­stem, że się prze­ko­nasz, iż to co mą­dry ge­ne­rał-lejt­nant von Eger­man po­wia­da, jest wie­rut­ną baj­ką.

Ru­szy­li więc co żywo w kie­run­ku ruin daw­ne­go ko­ścio­ła i klasz­to­ru Je­zu­itów. Wszę­dzie do­ko­ła mia­sta tłu­my spę­dzo­nych z oko­li­cy wie­śnia­ków pra­co­wa­ły pod nad­zo­rem ofi­ce­rów au­striac­kich nad na­pra­wia­niem sta­rych mu­rów i oko­pów, choć to była nie­dzie­la. Ale rząd Jego Apo­sto­skiej Mo­ści nie zwra­cał na to uwa­gi, a kij ka­pra­lów i ofi­ce­rów na­pę­dzał opor­nych do cięż­kiej pra­cy.

Wi­dok ten przy­kre uczu­cie wzbu­dził w Ku­bu­siu, wrza­ła w nim krew, ale mu­siał mil­czeć, bo wie­dział, że nic na to po­ra­dzić nie jest w sta­nie.ROZ­DZIAŁ II

w któ­rym Ku­buś jest po­dej­rza­ny, że otrzy­mał zły sto­pień z geo­gra­fii

Do pod­zie­mi, o któ­rych Fer­dzio von Lau­sitz opo­wia­dał, ni­ko­go nie wpusz­cza­no, jemu zaś jako sy­no­wi wy­so­kie­go dy­gni­ta­rza dano wol­ny wstęp. Ka­pral, któ­ry z ki­jem w ręku pil­no­wał nie­szczę­śli­wych chło­pów pol­skich spę­dzo­nych do ro­bót koło for­ty­fi­ka­cji mia­sta, uj­rzaw­szy Fer – dzia, kła­niał mu się z wiel­kim usza­no­wa­niem, z cze­go on był bar­dzo dum­ny i, spo­glą­da­jąc z boku na Ku­bu­sia, zda­wał się mó­wić:

– Wi­dzisz, co ja zna­czę!

Piw­ni­ce, do któ­rych obaj chłop­cy we­szli, zra­zu nic god­ne­go uwa­gi nie przed­sta­wia­ły. Były to pu­ste, skle­pio­ne moc­no lo­chy, z któ­rych prze­szli do dłu­gie­go, wą­skie­go ko­ry­ta­rza, a stąd do­pie­ro do ob­szer­ne­go pod­zie­mia, przed­sta­wia­ją­ce­go okrop­ny wi­dok. Była to ist­na kost­ni­ca. Przy sła­bym bla­sku, prze­do­sta­ją­cym się przez dwa za­kra­to­wa­ne okien­ka, bar­dzo wy­so­ko umiesz­czo­ne, uj­rze­li naj­przód opar­ty o mur cały sze­reg szkie­le­tów. Sta­ły one w naj­roz­ma­it­szych po­zy­cjach. Jed­ne z czasz­ka­mi do góry pod­nie­sio­ny­mi zda­wa­ły się czar­ny­mi oczo­do­ła­mi szu­kać po­wie­trza i słoń­ca; inne z rę­ka­mi opusz­czo­ny­mi, z gło­wą na pier­si przed­sta­wi­ły smut­ny ob­raz, jesz­cze inne mia­ły ręce roz­pro­star­te wzdłuż ścia­ny, jak­by się jej cze­pia­ły w ja­kimś roz­pacz­li­wym wy­sił­ku. Były też ta­kie, któ­re dziw­nie pod­no­si­ły nogę, jak­by chcia­ły wy­ko­nać skok przez ja­kąś prze­szko­dę. Były ta­kie, któ­re wy­cią­gnąw­szy na­przód szkie­le­to­we dło­nie chcia­ły coś lub ko­goś chwy­tać w swe ob­ję­cia. Zgro­za przej­mo­wa­ła, gdy się pa­trzy­ło na ten okrop­ny wi­dok. Po­sadz­ka pod­zie­mia za­rzu­co­na była całą górą cza­szek, pisz­cze­li ludz­kich, rąk od­pa­dłych od cia­ła, ko­ści wszel­kie­go ro­dza­ju oraz py­łem po­wsta­łym za­pew­ne ze zgni­łych i przez wie­ki wy­su­szo­nych ciał ludz­kich. Obaj chłop­cy na ten wi­dok, przy­po­mi­na­ją­cy mar­ność ist­nie­nia czło­wie­cze­go, ska­mie­nie­li ta­jem­ną trwo­gą prze­ję­ci. Trwo­ga ta zmie­ni­ła się w pa­nicz­ny strach, gdy na­gle ni stąd, ni zo­wąd je­den ze szkie­le­tów opar­tych o ścia­nę po­ru­szył się. Coś czar­ne­go, ru­chli­we­go wy­su­nę­ło się z jego czasz­ki i z pi­skiem za­nu­rzy­ło się w sto­sie ko­ści le­żą­cych na zie­mi, sam zaś szkie­let z trza­skiem i głu­chym chrzę­stem ru­nął na zie­mię i pra­wie w pył się roz­sy­pał. Pod­nio­sła się przy tym cała chmu­ra du­szą­ce­go ku­rzu, aż Fer­dzio prze­ra­żo­ny krzyk­nął:

– Ach, Herr Je! – i scho­wał się za Ku­bu­sia, cze­pia­jąc się roz­pacz­li­wie jego ra­mion, jak­by szu­kał za­sło­ny i po­mo­cy.

Ku­buś nie mniej był prze­stra­szo­ny, ale nie cof­nął kro­ku. Oprzy­tom­niał w jed­nej chwi­li i rzekł spo­koj­nym, choć nie­co drżą­cym gło­sem:

– Cze­go się bo­isz? To pew­no szczu­ry.

W tej­że chwi­li stos ko­ści na po­sadz­ce po­czął się tak­że ru­szać, chrzę­ścić, czasz­ki prze­wra­ca­ły się i ja­kiś pisz­czel z dziw­nym ło­sko­tem po­to­czył się pod same nogi Ku­bu­sia, któ­ry cof­nął się nie­co z nie­mi­łym uczu­ciem obrzy­dze­nia. A że po­wie­trze dusz­ne w tym za­mknię­tym pod­zie­miu sta­ło się te­raz wsku­tek upad­ku szkie­le­tu pra­wie nie­moż­li­we do od­dy­cha­nia, więc rzekł:

– Chodź­my stąd, bo się udu­si­my. Sła­bo mi się robi.

Co żywo więc za­wró­ci­li, prze­bie­gli pra­wie pę­dem przez ko­ry­tarz i pierw­sze piw­ni­ce. Bar­dzo byli ra­dzi, gdy się zna­leź­li na świe­żym po­wie­trzu, na ja­snym dniu, pod zło­ci­sty­mi bla­ska­mi słoń­ca ma­jo­we­go. Wcią­ga­li w płu­ca rześ­kie po­wie­trze, a Fer­dzio bla­dy jak ścia­na tak się uczuł osła­bio­ny, że usiadł na ja­kimś zło­mie muru i rzekł:

– Za nic w świe­cie dru­gi raz bym tam nie po­szedł.

– Za­pew­ne – od­parł Ku­buś – nie ma tam po co cho­dzić. Nic cie­ka­we­go, a po­wie­trze strasz­nie jest ze­psu­te. Moż­na się na­ba­wić cho­ro­by. Cóż, le­piej ci?

– Le­piej, ale jesz­cze mu­szę so­bie tro­chę od­po­cząć. Li­cho nada­ło, że­śmy tam po­szli. Po no­cach będą mi się śnić szkie­le­ty.

– Wi­dzę, że je­steś tro­chę tchó­rzem pod­szy­ty.

– Nie, a zresz­tą przy­znaj, że i ty się prze­ra­zi­łeś, gdy ten ko­ścio­trup ru­nął spod ścia­ny. Nie mam po­ję­cia, z ja­kie­go po­wo­du to się sta­ło.

– Z bar­dzo na­tu­ral­ne­go. W tych pod­zie­miach jest mnó­stwo szczu­rów, je­den z nich nie­uważ­nie trą­cił szkie­let i ten upadł. Prze­cież nie przy­pusz­czasz chy­ba, że ko­ścio­trup chciał nas stam­tąd wy­gnać.

Fer­dzio za­my­ślił się i po chwi­li rzekł:

– Za­pew­ne, że to tak było. A na­wet wi­dzia­łem, jak z czasz­ki coś czar­ne­go i ru­chli­we­go wy­sko­czy­ło.

– W czasz­ce tej mie­ści się nie­wąt­pli­wie gniaz­do szczu­rze. Może to był szkie­let ja­kie­goś zna­ne­go mu­rzy ta­tar­skie­go. Na co mu to przy­szło, te­raz w jego gło­wie szczu­ry się gnież­dżą!

– Więc ty na­praw­dę przy­pusz­czasz, że to są szcząt­ki Ta­ta­rów, zwa­bio­nych do lo­chu przez ową kasz­ta­la­no­wą Ha­li­nę?

– Oczy­wi­ście, że tak. Skąd­że wzię­ła­by się taka ogrom­na masa szkie­le­tów i ko­ści? Prze­cież wi­dzia­łeś ich po­sta­wy roz­pacz­li­we; wi­docz­nie umie­ra­li w strasz­nych mę­czar­niach gło­du. Tak, ja je­stem pe­wien, że to są szcząt­ki Ta­ta­rów po­grze­ba­nych w tych pod­zie­miach.

Ale Fer­dzio nie zga­dzał się z tym. Jemu w gło­wie ćwie­kiem utkwi­ło przy­pusz­cze­nie ge­ne­ra­ła-lejt­nan­ta von Eger­ma­na i ojca, rad­cy sta­nu, że w tych pod­zie­miach kry­ją się ofia­ry zbrod­ni i in­tryg je­zu­ic­kich, a sko­ro ge­ne­rał-lejt­nant i wy­so­ki ho­frat tak twier­dzą, to nie­god­ną jest rze­czą wier­ne­go pod­da­ne­go Jego Ce­sar­sko-Kró­lew­skiej Apo­stol­skiej Mo­ści in­a­czej utrzy­my­wać. Świad­czy­ło­by to bo­wiem o bun­tow­ni­czym uspo­so­bie­niu. Ku­buś słu­chał tego, ale nic się nie od­zy­wał, bo na co by zda­ło się prze­ko­ny­wać ko­goś, kto nie chce być prze­ko­na­ny. Stał więc w mil­cze­niu i przy­pa­try­wał się cięż­kiej pra­cy nie­szczę­śli­wych chło­pów pol­skich, spę­dzo­nych tu­taj pod ki­jem ka­pra­la. Za­uwa­żył więc, że mur ota­cza­ją­cy San­do­mierz w tym miej­scu był pra­wie wszę­dzie zruj­no­wa­ny, ni­ski, pe­łen wy­ło­mów i za­pew­ne ge­ne­ra­li­cja au­striac­ka uzna­ła go za nie­moż­li­wy do na­pra­wie­nia, bo zo­sta­wi­ła go w spo­ko­ju, a na­to­miast o kil­ka­na­ście kro­ków da­lej ka­za­ła sy­pać wy­so­ki sza­niec, nad któ­rym wła­śnie pra­co­wa­li spę­dze­ni chło­pi. Tym­cza­sem Fer­dzio przy­szedł do sie­bie zu­peł­nie i obaj chłop­cy ru­szy­li z po­wro­tem do mia­sta. Przez dro­gę ten kry­ją­cy się nie­daw­no w pod­zie­miu za ple­ca­mi Ku­bu­sia bo­ha­ter szwarc­gel­be­row­ski te­raz, w świe­tle dnia, wo­bec krę­cą­cych się wszę­dzie żoł­da­ków au­striac­kich na­brał szcze­gól­ne­go ani­mu­szu i po­czął nie­stwo­rzo­ne rze­czy pra­wić o je­zu­itach, o daw­nym rzą­dzie pol­skim, o pol­skim nie­ła­dzie i chy­tro­ści. A wresz­cie o bło­gim po­rząd­ku, jaki w tym kra­ju za­pro­wa­dzi­ła do­bro­czyn­na wła­dza Jego Ce­sar­sko-Kró­lew­skiej Apo­stol­skiej Mo­ści.

– Zgni­li­by­ście w smro­dzie i bru­dzie – koń­czył – gdy­by nie nasz rząd. On was cy­wi­li­zu­je, on was uczy, jak żyć, cho­ciaż na­praw­dę żyć nie mo­że­cie, bo­ście sto­cze­ni do szpi­ku ko­ści przez trąd ze­psu­cia i nie­ła­du. Ku­buś, sły­sząc te zu­chwa­łe sło­wa, za­trzy­mał się cały dy­go­czą­cy od gnie­wu i rzekł:

– Wiesz, szpic­lu, żeś ty strasz­nie głu­pi!

– Szpi­cel? Jak śmiesz mnie na­zy­wać szpic­lem?

– Bo je­steś nim!

– Tak? Cze­kaj­że! Ja ci tego nie da­ru­ję, ja po­wiem ojcu. Zgni­jesz tam w pod­zie­miach, ty pol­ska świ­nio!

W tej­że chwi­li roz­legł się gło­śny po­li­czek, Fer­dzio za­to­czył się jak pi­ja­ny, fu­ra­żer­ka mu spa­dła z gło­wy i obu­rącz chwy­cił się za twarz moc­no za­czer­wie­nio­ną. Ku­buś zaś zły na sie­bie, że dał się unieść gnie­wo­wi, za­wró­cił spo­koj­nie i po­szedł na uli­cę Opa­tow­ską, przy któ­rej miesz­ka­li pań­stwo Biał­kow­scy ze swą cór­ką Ja­dzią, bo było już bli­sko po­łu­dnia, a tam daw­nym zwy­cza­jem pol­skim punk­tu­al­nie sia­da­no do sto­łu. Przez krót­ką tę dro­gę zdo­łał Ku­buś opa­no­wać wzbu­rze­nie i jak zwy­kle spo­koj­ny, uśmiech­nię­ty wszedł do sa­lo­ni­ku ku­zy­nów Biał­kow­skich. Tu, bę­dąc już we drzwiach, przy­po­mniał so­bie, że wśród przy­gód tego dnia za­po­mniał zu­peł­nie o tym, że z pan­ną Ja­dzią gra w zie­lo­ne i że nie ma przy so­bie ani świe­żej ga­łąz­ki bzu, ani paru list­ków ko­ni­czy­ny, i oczy­wi­ście sta­now­czo prze­grał za­kład. Ja­koż pan­na Ja­dzia, ubra­na w krót­ką ja­sną su­kien­kę, ma­jąc zło­ci­ste wło­sy zwią­za­ne w kosę, spa­da­ją­cą z tyłu aż do pasa, pod­bie­gła żwa­wo do Ku­bu­sia, wo­ła­jąc z da­le­ka:

– Zie­lo­ne! Zie­lo­ne! Pręd­ko! Pręd­ko!

Ku­buś nie­co skon­fun­do­wa­ny, ale uśmiech­nię­ty, wy­do­był zza mun­dur­ka garść zwięd­nię­tych, ze­schłych, po­kru­szo­nych li­ści i po­ka­zał pan­nie Ja­dzi z miną za­baw­ną. Ta obu­rzy­ła się.

– To ma być zie­lo­ne? To się u ku­zy­na na­zy­wa zie­lo­ne, te śmie­cie?

– Ale one były zie­lo­ne i jesz­cze są zie­lo­ne. Pro­szę pa­trzeć.

– A ja pro­szę się nie wy­krę­cać. Prze­gra­łeś, ku­zyn­ku, i mu­sisz te­raz za­pła­cić, ja­ke­śmy się umó­wi­li.

– Nie wiem na­praw­dę, ja­ke­śmy się umó­wi­li, ale co do za­pła­ty… to bę­dzie cięż­ko, bo u mnie kab­za pu­sta jak Sa­ha­ra.

– Tak­że po­rów­na­nie! Wi­docz­nie ku­zy­nek do­sta­łeś zły sto­pień z geo­gra­fii, sko­ro ci Sa­ha­ra tak utkwi­ła w gło­wie. Ale tu wca­le nie idzie o pie­nią­dze. Musi ku­zy­nek zro­bić te­raz to, co ja będę chcia­ła.

– A cóż ku­zyn­ka bę­dzie chcia­ła?

– To się po­ka­że, tyle tyl­ko po­wiem, że trze­ba że­byś ku­zy­nek opu­ścił San­do­mierz.

Ku­buś zro­bił po­waż­ną minę, wes­tchnął i rzekł:

– I bez roz­ka­zu ku­zyn­ki będę mu­siał to zro­bić.

Twarz jego mło­da mia­ła taki wy­raz, że pan­na Ja­dzia prze­stra­szy­ła się i za­wo­ła­ła:

– Jak ku­zy­nek to dziw­nie po­wie­dział! Mój Boże, cóż się sta­ło?

– Sta­ło się coś ta­kie­go, że je­że­li dziś jesz­cze nie uciek­nę z San­do­mie­rza, to mię Au­stry­ja­ki oku­ją w kaj­da­ny i za­pa­ku­ją do kozy.

Wła­śnie w tej chwi­li wszedł do sa­lo­ni­ku pan Biał­kow­ski i, usły­szaw­szy ostat­nie sło­wa Ku­bu­sia, za­wo­łał:

– Jak się masz, chłop­cze? Cóż to ta­kie­go? Dla­cze­góż to Au­stry­ja­ki mają cię wsa­dzić do kozy?

Ku­buś zra­zu nie chciał po­wie­dzieć, zby­wał pół­słów­ka­mi, twier­dził, że żar­to­wał, że to nic waż­ne­go, ale przy­ci­śnię­ty do muru przy­znał się do awan­tu­ry, jaką miał z Fer­dziem von Lau­sit­zem, zwa­nym po­spo­li­cie szpic­lem. Pan Biał­kow­ski, mąż po­waż­ny z du­żym, si­wym wą­sem, ubra­ny w kon­tusz kar­ma­zy­no­wy i żół­te buty, usiadł w kar­le, do­był ta­ba­kier­ki z za­na­drza, ude­rzył w nią pal­ca­mi, za­żył po­tęż­ny niuch, strzep­nął ręką z kon­tu­sza roz­sy­pa­ny pro­szek, kich­nął gło­śno mó­wiąc: dzię­ku­ję aspań­stwu, choć obo­je dzie­ci za­ję­te swy­mi my­śla­mi nie win­szo­wa­ły mu wca­le. Wy­tarł nos kra­cia­stą czer­wo­ną chust­ką i rzekł:

– Hm! Mó­wię aspa­nu, że źle, bar­dzo źle. Po ja­kie­go ka­du­ka wda­jesz się aspan z taką ka­na­lią jak ten Lau­sitz?

– Wda­wać to się z nim, szcze­rze mó­wiąc, nie wda­ję, ale dziś za­cie­ka­wił mię tymi ko­ścio­tru­pa­mi i po­sze­dłem z nim.

– Bar­dzo lek­ko­myśl­nie to aspan zro­bi­łeś. Ale może on ojcu nie po­wie, żeś go aspan szpet­nie spo­st­po­no­wał onym po­licz­kiem?

– O! Co do tego nie ma żad­nej wąt­pli­wo­ści, że po­wie. Nie­raz to już zro­bił i kil­ku ko­le­gów na­szych moc­no z tego po­wo­du ucier­pia­ło.

– Hm! Ka­na­lia to wi­dzę jest ostat­nia. Hm! Nie ma co, mu­sisz aspan ucie­kać. ?le to jest, bo le­piej na­uki koń­czyć, wia­do­mo cze­go się czło­wiek za mło­du na­uczy, to na sta­rość zna­lazł. Gdy­byś aspan miał ro­dzi­ców, to by­ło­by naj­le­piej pod ich skrzy­dło się schro­nić do cza­su, ażby się rzecz utar­ła. Cóż tedy aspan my­ślisz zro­bić? Chcesz ucie­kać – to do­brze, ale do­kąd?

– Uciek­nę do Księ­stwa War­szaw­skie­go i wstą­pię do woj­ska pol­skie­go.

– Ba, ła­two to po­wie­dzieć, wstą­pię do woj­ska. Przyj­mą to aspa­na?

Smyk jesz­cze je­steś. Ile masz lat?

– Szes­na­ście skoń­czę na świę­ty Ja­kub.

– Hm! Może i przyj­mą. Sam wi­dzia­łem ta­kich mło­ko­sów w woj­sku, ja­kem był dwa lata temu w War­sza­wie. Ale to prze­cie te­raz woj­na!

– O, ta­tuń­ciu! – wtrą­ci­ła się pan­na Ja­dzia. – Ku­zy­nek Ku­bek (bo i pan­na Ja­dzia Kub­kiem go na­zy­wa­ła) jest męż­ny i nie boi się woj­ny.

– A asan­na skąd o tym wiesz? Pa­trz­cie no ją! Ku­zy­nek Ku­bek jest męż­ny. Co to zna­czy – Ku­bek? Ci­cho bądź, dzier­lat­ko! Asan­na się nie od­zy­waj, kie­dy star­si mó­wią. Pan­na Ja­dzia racz­ka spie­kła, cof­nę­ła się za­wsty­dzo­na pod okno, a pan Biał­kow­ski mó­wił:

– Nie po­trze­bu­jesz asan da­le­ko szu­kać tego woj­ska, co się szczę­śli­wie skła­da.

Wła­śnie był tu u mnie dzi­siaj rano pe­wien Żyd zza Wi­sły, z Lu­bel­skie­go, i ra­do­sne, rzec moż­na, przy­wiózł mi wia­do­mo­ści. Ima­gi­nuj so­bie aspan, że nasz dziel­ny ksią­żę Jó­zef po­tłukł Au­stry­ja­ków pod Górą na zra­zy, wszę­dzie ich bije, jest już w Lu­bli­nie, ob­le­ga Za­mość i ma wy­ru­szyć pod San­do­mierz, żeby go zdo­być. Bę­dzie to sro­gi prze­lew krwi, znisz­cze­ją na­sze for­tu­ny, spa­lą nam domy, ale to mniej­sza, dla oj­czy­zny trze­ba po­nieść ta­kie ofia­ry.

Ku­buś, słu­cha­jąc tych wie­ści, cały pro­mie­niał ze szczę­ścia. Więc nasi biją tych szwarc­gel­be­rów? Więc wszyst­kie ich prze­chwał­ki, ogła­sza­ne przez dru­ko­wa­ne pla­ka­ty, ja­ko­by za­wo­jo­wa­li już całe Księ­stwo War­szaw­skie, są nie­god­nym fał­szem? Ja­kież to szczę­ście! O, jak­że pra­gnął Ku­buś jak naj­prę­dzej zna­leźć się w sze­re­gach wa­lecz­nych wo­jow­ni­ków pol­skich, jak mu du­sza dar­ła się do sztan­da­rów i or­łów oj­czy­stych! Więc pod San­do­mierz przyj­dą, aby go zdo­być! O! On wie, któ­rę­dy naj­ła­twiej bę­dzie do nie­go się do­stać. Tam koło ruin je­zu­ic­kich mur ma za­le­d­wie ło­kieć wy­so­ko­ści i tak jest zruj­no­wa­ny, że dość nogą kop­nąć, by się roz­le­ciał. Wpraw­dzie Au­stria­cy rę­ka­mi chło­pów pol­skich sy­pią tam wy­so­ki sza­niec, ale prze­cie nasi przyj­dą prę­dzej, nim ten sza­niec bę­dzie go­to­wy. O! Wiel­ki Boże, na ko­niec wej­rza­łeś na nie­szczę­śli­wą Pol­skę i dni szczę­ścia i ra­do­ści jej da­jesz. Tak so­bie Ku­buś my­ślał, a tym­cza­sem pan Biał­kow­ski da­lej mó­wił:

– Zo­sta­niesz asan u mnie do nocy, szu­kać cię tu prze­cie nie będą, a gdy­by szu­ka­li, to cię ko­bie­ty do­brze ukry­ją.

W tej­że chwi­li pan­na Ja­dzia wy­su­nę­ła się spod okna i cała za­ru­mie­nio­na za­wo­ła­ła:

– Ta­tuń­ciu, ukry­je­my ku­zyn­ka w gar­de­ro­bie!

I po­czę­ła kla­skać w ręce i tań­czyć po sal­ce, wo­ła­jąc:

– W gar­de­ro­bie! W gar­de­ro­bie! Tam ku­zyn­ka nie znaj­dą! O! Niech so­bie szu­ka­ją, figę znaj­dą!

I zło­żyw­szy pa­lusz­ki, po­ka­za­ła figę, nie wia­do­mo komu, praw­do­po­dob­nie Au­stria­kom, któ­rzy oczy­wi­ście tego nie wi­dzie­li.

Pan Biał­kow­ski pa­trzył na swą cór­kę i mil­czał przez chwi­lę, wresz­cie rzekł:

– A to koza! Bę­dziesz mi ty, dzier­lat­ko, ci­cho? W gar­de­ro­bie ku­zyn­ka ukry­ją! Jaka mi mą­dra! Ci­cho bądź, aspan­na, do pa­ra­lu­sza!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: