- W empik go
Zdrada - ebook
Zdrada - ebook
Kryminał nordic noir, który wyjawia mroczne sekrety islandzkiej polityki.
Książka nagrodzona The Icelandic Crime Novel Award.
Ursula Aradottir, nowa minister spraw wewnętrznych w islandzkim rządzie, szybko zostaje wciągnięta w wir polityki. Gdy pierwszego dnia pracy obiecuje zająć się sprawą dziewczyny, która padła ofiarą gwałtu, nie wie jeszcze, jak trudno będzie jej dotrzymać tej obietnicy.
Wkrótce zaczyna ją prześladować bezdomny mężczyzna, który twierdzi, że chce ostrzec Ursulę przed niebezpieczeństwem. Czy to możliwe, że nowa pani minister ma informacje, które komuś zagrażają? Jej życie jest bezlitośnie obnażone w mediach i na portalach społecznościowych. Drobne kłamstwa narastają i eskalują, aż sytuacja wymyka się spod kontroli.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66967-03-8 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W noc po przejęciu kluczy do ministerstwa dręczyły ją złe sny. Śnili jej się gorączkujący ludzie pokaleczeni odłamkami, rozpacz w oczach krewnych zwożących ofiary do tymczasowego obozu i ciągłe bombardowanie, jakby jej poprzednie misje w Liberii i Syrii zlały się w jeden wszechogarniający koszmar.
Wciąż jeszcze była wewnętrznie przybita tymi snami, a równocześnie dumna i rozkojarzona przyjęciem w ministerstwie. Kartki z życzeniami powodzenia i kwiaty otrzymane poprzedniego dnia podczas ceremonii przejmowania kluczy nadal wypełniały gabinet, więc nie była gotowa zmierzyć się z oburzoną kobietą siedzącą naprzeciwko i błagającą o pomoc w wymierzeniu sprawiedliwości dla policjanta, który zgwałcił jej piętnastoletnią córkę w Selfoss. Od tej pory dziewczyna prawie się nie odzywa. Nie chce wychodzić z domu. Zupełnie się pogubiła, powiedziała matka, a łzy spływały jej po twarzy. Potem je otarła, mruknęła gniewnie i spytała, co właściwie dzieje się z tą sprawą. Pytała już o to policję, prokuraturę krajową, prosiła swojego prawnika o pomoc, ale nikt nic nie wiedział. Więc Ursula obiecała. Obiecała osobiście zbadać sprawę, chwyciła kobietę za rękę, a ta mocno ścisnęła jej dłoń, spojrzała głęboko w oczy i podziękowała Bogu, że ministrem sprawiedliwości jest kobieta.1
PIĄTEK
Wciąż był syty po gorącej owsiance zjedzonej w kafeterii pomocy społecznej, więc raczej kroczył wolno niż śpiesznie, zwłaszcza że śnieg sięgał mu do połowy łydki. Przełknął ślinę i postanowił skrócić dziś sobie rundkę. Pójdzie tylko kawałek. Nie aż do Kvos. Ciężko by mu się wracało pod górę. Zaczął przy placu Hlemmur. Zawsze tam zaczynał. W piekarni pracowała poczciwa kobieta, która zawsze podrzucała mu jakiś słodki kęsek, a on go chował na potem. Gdy nadejdzie czarna godzina. Czasem zgłodniał i zjadał smakołyk jeszcze tego samego dnia, a niekiedy przechowywał i konsumował dopiero za kilka dni. Słodkości zwykle długo można było przechowywać. Po kilku dniach wcale nie były gorsze. Teraz na przykład miał w kieszeni donuta i jakieś ciastko półfrancuskie z orzechami, w związku z czym czuł się bogaty. Gdyby na przykład nie udało mu się dotrzeć do kafeterii pomocy społecznej, miał co jeść. Nie byłby głodny jak tamtego lata, kiedy złamał nogę. Wtedy znalazł się w sytuacji nie do pozazdroszczenia, samotnie zamieszkując krzaki na zboczu wzgórza Öskjuhlid, nie będąc w stanie pójść i załatwić sobie czegokolwiek do jedzenia. Dobrze byłoby wówczas mieć coś w kieszeni.
Następny przystanek robił w sklepiku z automatem do gry. Tam czasem dawali mu kawę, a czasami drobne. Zależy od tego, kto był na zmianie.
– Dnia dobrego, bogatego – zawołał od drzwi, a radosna odpowiedź na pozdrowienie oznaczała, że dostanie drobniaki, więc jednak skusi się, żeby iść aż do Kvos. Do monopolowego po piwo.
– Witam, przyjacielu – odparł przyjazny młodzieniec pracujący tu kilka razy w tygodniu. – Co tam dzisiaj u szlachty?
– Śnieży – odpowiedział.
– Jeszcze jak – zgodził się młodzian.
– Jeszcze jak, zima wszak – potwierdził i zawadiacko puścił do niego oko. – Miałbyś coś dla mnie, przyjacielu? – Kasa zadzwoniła, kiedy chłopak ją otworzył i wyjął garść setek z szuflady.
– Proszę, staruszku – powiedział sprzedawca. – Kup sobie za to coś do jedzenia.
– Tak, tak, oczywiście – skłamał. – Hamburgera. – Po minie młodego człowieka widział, że ten mu nie wierzy, ale to nie miało znaczenia. – Przypomnij mi: jak ci na imię?
– Na imię mam Steinn. – Chłopak się roześmiał. – Mówię ci to za każdym razem, kiedy przychodzisz.
– Imiona nie są istotne – wymamrotał, wychodząc. – Tylko oczy. Oczy mówią o człowieku wszystko, co potrzeba. – A ten cały Steinn miał przyjazne oczy. Nieco niespokojne. Na tyle niespokojne i przekorne, by należeć do człowieka podkradającego z kasy sklepowej. I na tyle przyjazne i ciepłe, żeby podrzucać staremu pijakowi jakieś drobniaki. Pokuśtykał dalej w dół ulicy Laugavegur, a na jego głowę spadła czapa śniegowa, która zaczęła topnieć, mocząc rzadkie włosy, tak że zaczął dygotać z zimna. Przeszedł na drugą stronę Snorrabraut i zajrzał do sklepu z pamiątkami, ale tam akurat zmianę miał tan niesympatyczny chudzielec, który go od razu przegonił. Usiłował coś powiedzieć, przekonać go, że chce się tylko ogrzać w środku, ale to nic nie dało. Chudy uparł się, że nie jest to odpowiednie miejsce dla niego, i patrzył nań beznamiętnie, grożąc, że zadzwoni na policję. Tego jeszcze brakowało, żeby gliny zgarnęły go w środku dnia ze sklepu trzeźwego jak świnia i spokojnego. To byłoby dopiero marnowanie paliwa i osobołóżka, więc usunął się natychmiast i dość szybko zszedł do Kjörgardur, bo na tym odcinku śnieg zdążył stopnieć. Zanim się zorientował, już siedział w środku, a przed nim stał kubek z kawą, za którą nie musiał płacić niedawno otrzymanymi drobniakami, bo Azjatka sprzedająca makaron po prostu podała mu naczynie i kazała siadać. Zachowywała się głośno, a on nie rozumiał ani słowa, ale oczy miała łagodne. Widział, że kobieta tęskni za rodzicami pozostałymi w dalekim kraju i dlatego wyświadczyła tę przysługę staremu włóczędze.
Popijał kawę, która natychmiast go rozgrzała, i kartkował leżącą przed nim gazetę. Na pierwszej stronie zobaczył jej, Ursuli Aradottir, zdjęcie, a w artykule napisano, że została ministrem. Jakoś mu nie pasowało, że jest już taka dorosła jak na zdjęciu, ale nie dało się ukryć, że to ona. Znów dopadło go to dziwne uczucie, że życie innych ludzi biegnie prostą linią do przodu, podczas gdy jego własne zatacza koła. Czasem tak miał. Wyciągnął swój notatnik, by zapisać tę myśl, i wtedy zwrócił uwagę na człowieka obok Ursuli na zdjęciu. Oboje się uśmiechali, spoglądając w obiektyw – jej oczy były żywe i filuterne jak zawsze, a jego zimne niczym lód. Najzimniejsze oczy świata. Patrzył na zdjęcie i nie był w stanie pojąć, dlaczego Ursula – już minister i co tam jeszcze – stoi taka zadowolona i ściska jego dłoń. Dłoń samego diabła.2
Ledwo zdążyli w poniedziałek wrócić od doradcy małżeńskiego, kiedy zadzwoniła jej komórka i premier dał Ursuli dwie godziny na podjęcie decyzji, czy przyjmie na rok stanowisko ministra spraw wewnętrznych. Ponieważ podczas wizyty nakrzyczała na Nonniego, po wyjściu się rozpłakała, więc z pewnością podczas rozmowy z premierem mówiła przez nos. Obiecała, że zadzwoni do niego w umówionym terminie. Nie potrzebowała dwóch godzin i nie musiała zasięgać rady u Nonniego, żeby podjąć decyzję. Od razu wiedziała, że zadzwoni, zanim miną dwie godziny, i poinformuje szefa rządu o przyjęciu przez nią teki.
Nonni był niezwyczajnie podniecony i mówił cicho, niemal szeptem, jakby właśnie poznał jakąś tajemnicę państwową. Trzymając Ursulę za łokieć, poprowadził ją do kawiarni w centrum handlowym Skeifan i usadził przy stoliku w kącie pod oknem.
– Co dokładnie mówił premier? – szepnął, zajmując miejsce naprzeciwko Ursuli.
– Że to na rok, bo obecny minister idzie na chorobowe.
– Wow.
– Tak. Dość desperackie posunięcie – zauważyła Ursula. – To, że chcą ministra spoza parlamentu i bezpartyjnego, wygląda, jakby dwie partie koalicyjne nie były w stanie dogadać się, która ma obsadzić ten urząd.
– Trzecia droga to genialne posunięcie – powiedział Nonni i zamilkł, kiedy podeszła kelnerka. Ursula zamówiła kawę, a on poprosił o piwo, co mu się nie zdarzało w środku dnia. Chyba denerwował się bardziej, niż było widać. – Przyjmiesz tę posadę – stwierdził. – Może to jest właśnie to, czego potrzebujesz. Żeby porządnie zapuścić korzenie w kraju. Może to jest wystarczająco ciekawe zadanie.
Ursula skinęła głową i chwilę siedzieli w milczeniu. Kelnerka zjawiła się z kawą, do której Ursula wlała mleko, a Nonni przelał piwo z butelki do szklanki.
Prawdopodobnie miał rację. Od kiedy wrócili do domu, była wciąż niezadowolona, odnosiła wrażenie, że nie stąpa po ziemi i całe życie mija w jednym wielkim otępieniu. Nigdy w ten sposób nie wyobrażała sobie swojego życia; myślała, że zawsze będzie się udzielać w organizacjach pomocowych gdzieś na rozgrzanym piasku, pocąc się i każdym porem rozgrzanej skóry czując, że jej życie ma sens.
– A co z dziećmi? – zapytała. Nie dlatego, że sądziła, jakoby to, czy zostanie ministrem, czy nie, miało zmienić cokolwiek w ich życiu. Przez ostatnie lata to głównie Nonni się nimi opiekował i dalej będzie to robił.
– Ja uczę tylko kilka godzin w tygodniu, po prostu lepiej się zorganizuję, będę przygotowywał się w domu, tak że to nie jest najgorszy timing.
– Z pewnością będzie tam ze mnie jakiś pożytek – podsumowała Ursula i zamyślona wyjrzała przez okno. Znów zaczął padać śnieg i biała pierzyna przykryła poszarzałe ulice. Tego właśnie pragnęła. Być pożyteczną. Uporządkować bałagan, gdzieś coś dla kogoś znaczyć. Nonni nachylił się nad stołem i położył rękę na jej dłoni.
– Nam też to dobrze zrobi – powiedział cicho i spojrzał jej w oczy. Zapomniał o niedawnej kłótni u doradcy i w jego oczach pojawiły się chochliki. – Szczęśliwa Ursula to szczęśliwe dzieci i szczęśliwy Nonni.
– Jesteś pewien? – spytała. Chciała, żeby głośno wyraził dla niej wsparcie. Chciała, by jasno wyraził swoją myśl, decyzję dotyczącą stania przy niej w nadziei, że nie skończy się to kolejnym kryzysem. Żeby nie zaczął mieć do niej pretensji o zbyt wymagającą pracę, nie zaczął współczuć samemu sobie z powodu braku zainteresowania z jej strony i nie zaczął ryglować przed nią drzwi.
– Absolutnie pewien – odparł. – To nie przypadek, że to się dzieje właśnie teraz. Tak ma być. Tym razem popieram cię w stu procentach, kochanie.
Ursula ścisnęła jego dłoń. Dobrze, że tak szczerze ją wspierał, choć nie to było najważniejsze. Ona już podjęła decyzję. Postanowiła, jeszcze zanim zakończyła rozmowę z premierem. To było coś, na co czekała. Coś, co rozpalało w niej jakieś pragnienia. Coś, co wyrywało ją z otępienia, w którym tkwiła od czasu, gdy opuściła Liberię i zatrzymała się po drodze w obozie dla uchodźców w Syrii.3
Pierwsze spotkanie z Odinem, dyrektorem generalnym ministerstwa, przebiegało w atmosferze lżejszej niż sztywne i sformalizowane poranne zebranie Rady Ministrów. Trudno jej było usiedzieć bez ruchu, podczas gdy ministrowie jeden za drugim wstawali z miejsc i sami siebie chwalili za własne dokonania parlamentarne na ucho prezydentowi, który zadziwiająco dobrze udawał, że te wyliczanki naprawdę go interesują. Ursula odczuła poważny głód nikotyny i w samochodzie w drodze do ministerstwa na spotkanie z Odinem wypaliła dwa papierosy, wydmuchując dym przez okno.
Odin nosił się elegancko w zapiętej pod marynarką kamizelce i krawacie zaciśniętym pod szyją. Ale skoro tylko zamknęły się za nimi drzwi, zrzucił marynarkę i powiesił ją na oparciu krzesła, więc również Ursula nieco się rozluźniła i pozwoliła sobie zzuć pod stołem szpilki i podciągnąć jedną nogę pod pośladek. Odin zaczął od tego, że podał jej niedużą butelkę z płynem do odkażania rąk.
– Cały czas tego używaj – powiedział. – W najbliższych miesiącach uściśniesz więcej dłoni niż w całym swoim dotychczasowym życiu, a okres grypy dopiero nadchodzi.
Roześmiała się, przyjmując prezent, wylała kilka kropli na dłoń i jemu także zaproponowała, a on skorzystał. Siedzieli naprzeciwko siebie przy stole konferencyjnym i wcierali płyn w dłonie. Mentolowy zapach unosił się, przypominając Ursuli o tym, jaka tu jest bezpieczna. Tutaj nie ma epidemii, z którą zwykły spirytus by sobie nie poradził. W Liberii musieli się myć chlorem.
Odin wcierał płyn starannie i mocno między palce, wielkie jak on sam. Z pewnością miał ze sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu, był szeroki w klacie, choć ogólnie szczupły, co oznaczało, że albo ciężko fizycznie pracuje, albo ćwiczy. Kiedy skończył wmasowywać płyn w ręce, kilkakrotnie nimi zamachał, by je wysuszyć, i Ursula znów miała ochotę wybuchnąć śmiechem, ponieważ bardzo przypominał jej ogromnego niezdarnego ptaka. Ale się powstrzymała.
– Nie ma opcji, żebyś poszła na chorobowe, chyba że wylądujesz z wyrostkiem w szpitalu.
Skinęła głową. Tak bardzo to akcentował, że zaczynała się zastanawiać, czy nie ma jakiegoś urazu związanego z chorowitymi ministrami. Jej poprzednik Runar rzeczywiście odszedł z powodów zdrowotnych, ale spodziewała się, że to raczej jakaś choroba serca czy inny poważny stan.
– Jak u ciebie z kwasami żołądkowymi? – zapytał z przejęciem, a ona tym razem nie opanowała śmiechu.
– W porządku. A dlaczego pytasz?
– To dobrze. Wobec tego radzę ci spożywać do posiłków chili. Ile tylko dasz radę. Żeby uniknąć sensacji żołądkowych. Rzygający minister to duży kłopot.
– Zrozumiano – odpowiedziała. – Zrobię wszystko, aby być zdrową. Ale może przejdziemy do listy? – Pokazała na wydruk leżący między nimi na stole: spis spraw, które mieli omówić. Odin skinął głową i zaczął opowiadać o pierwszej pozycji z listy. Zwyczaje dotyczące stosunków ministra pozaparlamentarnego z parlamentem. Słuchała jednym uchem i kiwała głową, ale uważnie przyglądała się jego twarzy. Było oczywiste, że zbliża się do sześćdziesiątki, zdążył posiwieć na skroniach, a wokół oczu pojawiły się drobne zmarszczki świadczące o tym, że dużo się uśmiecha. Powaga obecnej chwili wynikała zapewne z odpowiedzialności, jaka wiązała się z osadzeniem nowego ministra na urzędzie.
– Dalej mamy twoich asystentów i ich podział obowiązków. Jedni wolą mieć jednego doradcę politycznego i drugiego osobistego, ale ze względu na budżet dobrze by było, żeby wystarczył ci jeden. Myślałaś już o personaliach?
– Nie miałam zbyt dużo czasu, aby się nad tym zastanawiać, ale przedstawiciele obu partii mieli swoje sugestie. Myślę jednak, że jedna osoba wystarczy – oznajmiła. Zgodnie z prawdą. Nie miała nawet czasu porządnie odetchnąć, od kiedy premier zadzwonił do niej w poniedziałek i dał jej dwie godziny na podjęcie decyzji, czy weźmie tekę ministra spraw wewnętrznych.
– Dalej samochód i kierowca…
– Nie, dzięki – odmówiła, a Odin podniósł zdziwiony wzrok.
– Jak to?
– Sama będę jeździć – wyjaśniła. Zawsze miała ambiwalentne odczucia co do ministerialnych samochodów. Oczywiście przemawiały za tym względy ekonomiczne, oszczędność czasu, ale w takim wożeniu się lśniącymi limuzynami z szoferem pośród gminu płacącego za to ze swoich podatków było coś ze zbytku. To po prostu nie w jej stylu. Odin odłożył listę i zafrasowany rozsiadł się na krześle.
– Wiesz, że w zasadzie jedyną rzeczą, za jaką tęsknią byli ministrowie, jest kierowca? Możesz odpisywać na maile w drodze do pracy i z pracy, możesz go wysłać w drobnych sprawach, żeby oszczędzić czas, to on pilnuje twojego bezpieczeństwa. Odśnieża schody, zmienia żarówki i tak dalej.
– Mam męża – zauważyła i wtedy Odin się uśmiechnął.
– O tym pogadamy później – powiedział i mimo że ona nie miała ochoty o tym rozmawiać, skinęła głową, dając przyzwolenie, tak by teraz mogli się skupić na liście. Strasznie chciało jej się palić, dlatego wolała już mieć za sobą to spotkanie.
Ale minęła prawie godzina, nim Odin odhaczył ostatnią sprawę na liście i wstał. Ursuli zaczęło się już kręcić w głowie z braku nikotyny i kiedy wyciągnął swoją dłoń, odniosła wrażenie, że ją zdominował.
– Witam w pracy – powiedział. – Wiedz, że zawsze służę pomocą, nieważne, w jakiej sprawie, i w imieniu wszystkich pracowników ministerstwa oświadczam, że zrobimy wszystko, co w naszej mocy, abyś odniosła sukces na tym urzędzie.
Ursula wstała i uścisnęła jego wyciągniętą ciepłą dłoń.
– Serdecznie dziękuję – odparła. Czuła, że współpraca będzie się im układała.
Uśmiechnął się i zauważyła, jak pogłębiają mu się zmarszczki wokół oczu. Przez moment przypominał jej ojca. Nie tego pod sam koniec, ale takiego, jakiego zapamiętała z dzieciństwa, kiedy się z nią bawił.
– Jeszcze jedno! – zawołała, zanim zdążył opuścić salę konferencyjną. – Dziś rano była tu kobieta z prośbą, żeby ministerstwo zajęło się jej sprawą. Oskarżenie o gwałt utknęło gdzieś w biurokratycznej machinie. W sekretariacie odnotowali to jako wniosek formalny. Rzuciłbyś na to okiem i doradził, jaki temu nadać bieg?
– Oczywiście – odrzekł spod drzwi. – Rzucę na to okiem.
Ursula poszła za nim na korytarz i skierowała się do swojego gabinetu. Gdy po drodze szukała karty magnetycznej, żeby otworzyć ministerialny korytarz, zauważyła młodziutką ciemnoskórą kobietę pchającą wózek z przyborami do sprzątania.
– Cześć. – Wyciągnęła rękę w jej stronę. – Jestem nowym ministrem. Nie mogłabyś mnie oświecić, gdzie tu się chodzi na dymka?4
Przez cały poprzedni dzień w powietrzu dało się wyczuć jakieś nietypowe napięcie, a jego resztki pozostały do dziś. Wszyscy w jakimś większym milczeniu niż zwykle brali się do pracy, po budynku kręcili się niezwykle liczni gońcy i dziennikarze. Szefowa recepcji na dole poprosiła Stellę, aby szczególnie zajęła się korytarzem przy wejściu, ponieważ interesanci wnosili na butach i odzieży wierzchniej masę śniegu, który topniał, tworząc brudne kałuże na podłodze. Stella nie chciała zostać przyłapana na tym, że nie wykonuje poleceń, bo wtedy na pewno zawołano by dyrektora generalnego, a to on grał tutaj pierwsze skrzypce. Czuła do niego wyjątkowe obrzydzenie. Raz miała z nim kontakt – przywitał ją, kiedy kilka miesięcy temu zaczynała tu pracę. Uśmiechał się przyjaźnie, lecz Stella miała ochotę odwrócić się na pięcie i uciec stąd tak szybko, jak tylko może, bo rozpalona dłoń, którą jej podał, zwiastowała nieszczęście w najczystszej postaci. Bardzo ją to zdziwiło, jako że sprawiał wrażenie kogoś, do kogo życie się uśmiecha. Był wysoki, przystojny, miał świetną pracę, więc ten bijący od niego czarny smutek zupełnie doń nie pasował. Ale może po prostu zwiodła ją jej wrażliwość. Mama zawsze jej powtarzała, że temu darowi, który odziedziczyła po babci, towarzyszy bardziej niż umiarkowana doza skłonności do przesady.
– Zawsze tak jest, kiedy spodziewamy się nowego ministra. Tylko stres i bieganina, wszyscy przerażeni, a potem zwykle okazuje się, że ten minister to uroczy człowiek – powiedziała recepcjonistka. – Widziałam ją, jak tu przyszła wczoraj po klucze, i nie sprawiała wrażenia służbistki. Wyglądała na sympatyczną.
Stella wzruszyła ramionami. Z odchodzącym ministrem miała niewielki kontakt, widywała go jedynie, jak śmigał korytarzem z telefonem przy uchu. Nigdy się do niej nie odezwał i ta nowa pewnie też nigdy nie powie do niej ani słowa. Inaczej niż w przypadku recepcjonistki – ją wszyscy pozdrawiają, wchodząc do budynku. Personel sprzątający jest raczej niewidzialny.
Gdy opróżniała kosze na śmieci, słyszała, jak ludzie szepcą między sobą: „No, już się pojawiła”, „Widziałeś ją już?”. Ale mimo że pani minister zjawiła się w ministerstwie i zaczęła pracę, jakoś nikt jej nie zauważył. Do pracowników ministerstwa zwróci się dopiero jutro podczas spotkania, lecz ludzie pewno spodziewali się, że po wczorajszych wieczornych wiadomościach, w których informowano o przekazaniu jej teki i pokazano ją z kluczem w ręku, łatwo ją rozpoznają. Niektórzy pamiętali ją z politycznej działalności studenckiej, ktoś wspomniał, że pracowała trochę z uchodźcami, organizując za granicą pomoc na terenach dotkniętych katastrofami i tak dalej, ale Stella nie śledziła programów informacyjnych ani publicystycznych, więc nigdy wcześniej nie słyszała tego nazwiska i nie wiedziała nic na temat tej kobiety.
Praca tutaj nie była taka zła, choć Stella miała świadomość, że nie zabawi długo w tym miejscu. To było stanowisko przejściowe, przeznaczone dla młodych, którym zdarzyło się zboczyć z prostej ścieżki życia, i to pomoc socjalna pokrywała połowę wynagrodzenia. Naprawdę sprzątanie eleganckich lokali w mieście miałoby ją wyprostować? Przez pracowników ministerstwa została dobrze przyjęta, z pewnością przywykli do obecności ludzi, którzy zajmowali się czymś nie do końca legalnym, i już po tygodniu pracy zlała się ze swoją funkcją i nikt nie zwracał na nią uwagi. Odpowiadało jej to. Podobało jej się także, że jeśli tylko dbała, żeby w holu na dole przy wejściu było sucho, i opróżniała kosze na śmieci na drugim i trzecim piętrze, nikt nawet nie wiedział, czy jest w budynku, czy nie, o ile oczywiście podbiła kartę z rana i przy wyjściu po południu. Zresztą popołudniami i tak następowała inwazja pracowników wielkiej korporacji sprzątającej, więc to, czy Stella coś robi, czy nie, i tak nie miało żadnego znaczenia. To była najłatwiejsza praca, jaką kiedykolwiek wykonywała, a miała z czym porównywać, bo w swoim dziewiętnastoletnim życiu imała się różnych zajęć.
Zapiszczał jej telefon, więc odłożyła mopa. „Dziś wieczorem bankiet u nas!” – przeczytała wiadomość od Anny. Nie spojrzała drugi raz na wyświetlacz, żeby przekonać się, która to Anna. To nie miało znaczenia. One były parą i obie miały tak samo na imię. Nazywano je Annami. Regularnie organizowały imprezy, na które zapraszały jedynie „ładne” albo „podniecające” dziewczyny. Stella miała świadomość, że mieści się w tej kategorii wyłącznie z powodu koloru skóry. Jej złocistobrązowa karnacja najwyraźniej oddziaływała na niejedną kobietę niczym magnes, a ona zwykle nie miała nic przeciwko temu, żeby wykorzystać swoją przynależność do niewielkiej mniejszości ciemnych Islandczyków. Po ostatniej imprezie u Ann obiecała sobie, że więcej tam nie pójdzie, ponieważ aż tydzień dochodziła do siebie, ale teraz nadszedł piątek, a ona nie śmierdziała groszem i nie miała nic innego do roboty – chyba że siedzieć w swoim pokoju i oglądać Netfliksa na kompie – więc ta propozycja wcale nie była taka niedorzeczna. No bo po co są weekendy, jeśli nie po to, żeby zaszaleć?
„Jestem zajęta i jeżeli przyjdę, to późno” – odpisała. Nie zawadzi dodać sobie trochę atrakcyjności, stwarzając pozory, że ma się jakieś alternatywne życie towarzyskie. Nie mówiąc o tym, że woli przyjść później, kiedy impreza już się rozkręci i pozostałe dziewczyny będą po kilku drinkach. Nie będzie musiała podtrzymywać konwersacji. Wydawało jej się, że w ten sposób ma większą kontrolę, choć w głębi duszy wiedziała, że jeśli tylko wleje w siebie kilka suto serwowanych trunków, w istocie straci panowanie nad sobą. A co dopiero, jak Anny zaproponują smartiesy.
Dotknęła nowiuśkiego Hełmu Trwogi, który ostatnio kazała sobie wytatuować na przedramieniu z nadzieją, że choć trochę uchroni ją przed utratą rozumu i pójściem do domu z którąś z niechcianych dziewuch. Na przykład z tą dziennikarką, którą Anny zawsze zapraszają, a która najwyraźniej mieści się w kategorii ekscytujących z powodu przynależności do świata telewizyjnych celebrytów, bo ładna to ona nie jest. Podejrzewała je nawet, że potajemnie chcą z nich zrobić parę, ale zainteresowanie po stronie Stelli wynosiło dokładnie zero procent. Znów pchnęła wózek i ruszyła za nim, i niemal wywróciłaby kobietę, która ze śmiechem złapała się go, po czym podała jej rękę.
– Jestem nowym ministrem – powiedziała i dodała szeptem: – Gdzie tu się chodzi na dymka?
Stella przypomniała sobie dzisiejszą mowę dyrektora Odina, w której przypominał, że wszyscy pracownicy, niezależnie od poglądów politycznych, są tutaj po to, aby pomagać ministrowi dźwigać tę wielką odpowiedzialność. Pociągnęła więc ze sobą panią minister na balkon na trzecim piętrze, gdzie sama zwykła palić. Przecież minister nie uniesie tej całej odpowiedzialności, jeśli nie zajara.5
Gunnar resztkami sił jeszcze raz wycisnął sztangę. Ramiona zawyły z bólu, zdawało mu się, że mięśnie w barkach pękają od wysiłku. Wyciskał sto pięćdziesiąt kilo na ławce – czwarta próba była trudna, a piąta wręcz bestialska. Nie aż tak oczywiście, by się obawiał, że upuści sztangę na siebie, więc nie prosił pracowników, żeby stali obok w gotowości na wypadek, gdyby coś poszło nie tak. Przecież to on miał być przygotowany na wszystko w razie kłopotów. Całe swoje dorosłe życie szkolił się do tej roli i był przekonany, że któregoś dnia nadejdzie ten moment, w którym on, i tylko on jeden, będzie decydował o życiu i śmierci.
– Ale się znęcasz nad tym żelastwem! – zauważył facet przechodzący obok i wtedy Gunnar zorientował się, że pewno jęknął dość głośno podczas wyciskania. Musiał wziąć kilka głębokich oddechów, zanim odważył się podnieść. Spływające potem plecy kleiły się do ławki, a przed oczami tańczyły czarne kropki. Zadowolony ze swojej postawy teraz musiał tylko wrzucić coś solidnego na ruszt, żeby mięśnie doszły do siebie po treningu. Chciał, żeby jeszcze urosły, ale nie dlatego, że był taki próżny, lecz z powodu wykonywanej pracy. Tu duże mięśnie były atutem, choć najbardziej liczyła się oczywiście siła. Siła i odwaga.
Dość długo stał pod prysznicem, czuł, jak otwierają się pory skóry i wypuszczają pot. Podnoszeniu ciężarów zawsze towarzyszył jakiś duchowy komfort, jakby triumf woli nad ciałem napełniał go dumą z samego siebie. Inaczej było z bieganiem. Zwykle musiał się do tego zmuszać i nigdy nie czuł się dobrze po fakcie. Ale szybki bieg również był w tej pracy niezbędny, choć mało prawdopodobne, aby się przydał. Włożył spodnie, ale postanowił nie wkładać podkoszulka pod koszulę, bo było mu tak gorąco, jakby się gotował.
Szybko pozbierał swoje rzeczy i wrzucił do torby sportowej, włożył koszulę, zapiął guziki, a krawat schował do kieszeni. Zawiąże w samochodzie. Podniósł buty i na bosaka przeszedł przez hol siłowni, po czym wyszedł na zewnątrz. Z początku dech mu zaparło z zimna, ale potem nastąpiła lodowata błogość. Miękki śnieg wciskał się między palce stóp, trzeszczał przyjaźnie, kiedy stawiał kroki. Gdy dotarł do wozu, nogi już zdrętwiały mu z zimna, ale szum w ciele ustał i czuł się dobrze. Teraz nie przepoci koszuli. Włączył ogrzewanie w aucie i skierował nadmuch na stopy, żeby wyschły. Zawiązał krawat, włożył skarpety i buty, ale nie zdążył jeszcze zawiązać sznurówek, gdy zadzwonił telefon. Zobaczywszy numer, błyskawicznie spojrzał na zegar, lecz nie było powodu do pośpiechu. W ministerstwie miał się zjawić dopiero za godzinę.
Odkładając telefon, poczuł się rozczarowany – znów dopadło go to przygnębiające uczucie, że Islandia nie jest miejscem dla niego. Wszystkie szkolenia dla ochrony osobistej, ostatnio z jazdy ekstremalnej, prawdopodobnie nie przydadzą mu się w tym małym kraju. Sądził, że Rada Ministrów to właściwe miejsce, ludzie byli bardzo zadowoleni, że się u nich zatrudnił, bo komendant główny policji zalecił zwiększoną ochronę dla ministrów. Ale do tych poważnych zadań było ich wielu i teraz właściwie czekało go to samo, co robił od kilku miesięcy – ochrona budynków ministerialnych. Rozczarowany, choć pogodzony z losem, zaklął cicho. Co to właściwie za minister, który nie chce kierowcy?6
Brodził w śniegu, chodząc w górę i w dół ulicy Ingolfstraeti, tam i z powrotem, i śledził ruch wokół ministerstwa. Próbował się dostać do środka, ale ochroniarz siedzący przy komputerze za ladą kazał mu się wynosić. Poszedł za węgieł, po schodkach balkonowych od strony ulicy Solvholsgata, ale było zamknięte, więc dalej krążył wokół budynku i patrzył w okna w nadziei, że ją zobaczy.
Co chwilę się zatrzymywał, wyciągał zdjęcie wyrwane z gazety i przyglądał się mu. Nie było wątpliwości, że to on. Sam diabeł. I trzymał rękę małej Ursuli, która już nie była krótko ostrzyżoną małą dziewczynką, lecz dorosłą kobietą w eleganckim żakiecie i z wielkim kokiem na głowie. Dlaczego ona podaje mu dłoń? Usiłował znaleźć odpowiedź w jej oczach na wyrwanym kawałku papieru, lecz zdjęcie było zbyt ziarniste, by dostrzec, czy mała dziewczynka w którymś momencie liniowego wykresu życia się zagubiła i poszła złu na rękę.
Zatrzymał się na wzgórzu Arnarholl i spojrzał w dół, na ulicę. Było już późno, a on jeszcze nie zauważył, żeby wychodziła. Ale jeśli się nad tym zastanowić, to niewiele widział osób opuszczających budynek. Ci sami ludzie wchodzili i wychodzili, a teraz zgasło wiele świateł, lecz pracowników nie zauważył. Pewno jest jakieś tylne wyjście. Śpiesznie zszedł ulicą w stronę ministerstwa, minął wejście od strony Solvholsgaty i dotarł na parking na tyłach budynku. Zgadza się. Na placu między hotelem a gmachem ministerstwa było inne wejście – prosto z dolnego parkingu – którego na pierwszy rzut oka nie dało się zobaczyć z ulicy. Dolny parking był zamknięty dla pojazdów, elektryczna brama otwierała się, kiedy kierowca kierował w jej stronę swój palec, ale furtki dla pieszych nie zamykano na klucz, więc pokuśtykał na parking po schodkach. Miejsca parkingowe tuż przy bramie nie były oznakowane, lecz bliżej budynku ministerstwa znajdowało się jedno dla niepełnosprawnych, a za nim te, których szukał. Miejsca dla ministra i dyrektora generalnego ministerstwa. Oba zajęte przez auta. Jedno to duży, błyszczący czarny dżip z przyciemnianymi szybami, na miejscu przeznaczonym dla dyrektora, a drugie – zwyczajna osobowa toyota; od razu domyślił się, że to samochód Ursuli. Nie musiał nawet czytać napisu przed autem. Toyota nie była porządnie odśnieżana od dłuższego czasu i na dachu zebrała się lodowa czapa, podobnie na klapie bagażnika i na masce. Typowe dla małej Ursuli, która myślami zawsze przebywała gdzie indziej niż ciałem. Naciągnął rękaw płaszcza na dłoń i starł śnieg z przedniej szyby. Ursula niebawem pojedzie do domu i ucieszy się, że nie musi odśnieżać auta. Z czułością przetarł wszystkie szyby, po czym wyjął swój notatnik, wyrwał z niego kartkę i napisał wiadomość dla Ursuli. Najgorzej, że znów zaczął padać śnieg, więc jeśli zostawi ją za wycieraczką, szybko przemoknie i stanie się nieczytelna. Chwycił za klamkę i szczęście mu dopisało. Drzwi się otworzyły, więc mógł zostawić liścik przeznaczony dla Ursuli na siedzeniu, gdzie na pewno go zauważy, gdy tylko wsiądzie do samochodu. Uśmiechnął się. To też typowe dla małej roztrzepanej trzpiotki, że zapomniała zamknąć samochód.7
Ursula sama się zdziwiła, jak bardzo ta karteczka wyprowadziła ją z równowagi. Najpierw była na siebie wściekła, że nie zamknęła samochodu. Nie przyszło jej do głowy, że parkując na miejscu oznakowanym „minister”, ogłasza wszem wobec, jakim samochodem jeździ. A przecież oczywiste było, że wszystkie świry w kraju mają wyrobione poglądy na wszystko, wliczając w to jej powołanie na urząd ministra spraw wewnętrznych.
„Przyjaciel diabła traci duszę i zło na się sprowadza” – napisane było na karteczce, a dalej jakieś niezrozumiałe bazgroły. Najwyraźniej ktoś uważał, że związała się więzami przyjaźni z diabłem. Wprawdzie to nic nowego, że politykom obrywa się za wejście do rządu od kogoś, komu się to nie podoba, ale ona nie należała do żadnej partii, więc łudziła się, że uniknie takiej krytyki. Ludzie powinni się już zacząć przyzwyczajać do współpracy tych partii, bo kadencja trwa w najlepsze, a ona została powołana tylko po to, żeby dokończyć zadania rozpoczęte przez byłego ministra Runara, który odszedł z powodów zdrowotnych. Zmięła karteluszek i rzuciła na podłogę w aucie. W tym składowisku odpadków, puszek po napojach i wypełniających samochód papierkach po słodyczach jeden śmieć więcej nie robi różnicy. W weekend umyje auto, bo już zaczynało cuchnąć w środku. Westchnęła i usiłowała uspokoić bicie serca. Obejmując stanowisko, spodziewała się między innymi, że nie będzie przez wszystkich lubiana i że dadzą jej do wiwatu. Niemniej ta kartka w samochodzie ją zaskoczyła. Było to jakieś zbyt bliskie, zbyt osobiste. Od tej pory będzie parkować na górnym parkingu, dostępnym dla wszystkich pracowników.
Z powodu zaduchu w aucie jechała ze spuszczoną szybą i zakręciła ją dopiero po dotarciu do domu. To na pewno jakaś niedojedzona kanapka albo coś podobnego zaczęło pleśnieć w tej stercie śmieci z tyłu. Musi pamiętać, żeby poprosić Nonniego o posprzątanie samochodu. Sądząc po liczbie maili i liście zadań, które zabrała ze sobą do domu, mało prawdopodobne, aby miała czas sama się tym zająć. Weekend wykorzysta na zapoznanie się ze wszystkimi sprawami dziejącymi się w ministerstwie.
– Gratuluję, kochanie – zawołał Nonni, gdy tylko otworzyła drzwi wejściowe. – Przeżyłaś pierwszy dzień!
Mała włochata kulka ruszyła radośnie w jej stronę, a ona jak zwykle klęknęła, aby przywitać się z pieskiem. Oburącz objęła drobny łebek i pocałowała go w sam czubek, zaciągając się jego zapachem. Najwyraźniej przed chwilą został wyjęty z kąpieli. Nonni regularnie kąpał psiaka w szamponie, choć Ursula ostrzegała, że nie jest to dla niego dobre.
– Dzięki za powitanie, Wesołku – szepnęła zwierzęciu w sierść, a pies z pasją zamerdał ogonem. To nie przesada mówić, że kocha tego psa. Po przeprowadzce do domu stał się dla niej życiową odskocznią. Kompasem wskazującym drogę do miłości. Uczył, jak ma odłożyć broń i odsłonić pancerz, którym okryła się gdzieś między epidemią eboli w Liberii a obozem dla uchodźców w Syrii. Pies uwolnił się z jej objęć i pobiegł w głąb domu, po czym do niej wrócił. To właśnie robił – biegał tam i z powrotem między nią a rodziną, jakby chciał jej wskazać drogę do dzieci i męża. A naprawdę potrzebowała przewodnika, bo od powrotu do domu zdawała się od nich bardzo odległa, jak gdyby znajdowali się po drugiej stronie jakiegoś nienamacalnego przepierzenia, którego nie umiała zburzyć.
Oddychała ciepłem domowym i przez moment wątpiła, czy uczyniła dobrze, rzucając się w wir zajęć ministerialnych. To nieuchronnie oznaczało mniej czasu w domu, mniej energii dla dzieci, mniej uwagi dla Nonniego. Mniej czasu na rekonwalescencję uczuciową. Ale to tylko rok. Jeden rok, bo tyle zostało do końca kadencji.
– Pizza! – krzyknęły dzieciaki chórem, kiedy tylko weszła do kuchni. Zauważyła, że Nonni szykuje pizzę z homarem dla nich dwojga. Na ławie zobaczyła otwartą butelkę białego wina, a na nakrytym stole w kuchni wśród zapalonych świec stał nalany dla niej kieliszek.
– Jesteście debeściaki – powiedziała z westchnieniem, po czym pocałowała dzieci w główki i uściskała Nonniego. Był ciepły, gładko ogolony, pachnący, a ona poczuła, jak mięknie jej serce z samej wdzięczności zmieszanej z wątpliwościami, czy zasługuje na tak doskonałego męża. I tak od ponad roku. Za każdym razem, kiedy zaczyna do niego czuć miłość i ciepło, natychmiast pojawia się jakieś złe odczucie jako przeciwwaga. Poczucie winy, żal, nienawiść do samej siebie. Dlaczego po prostu nie może go kochać tak, jak kochała go kiedyś?
– Jak ci się podoba? – szepnął, podając jej kieliszek.
Usiadła na krześle barowym i skosztowała wina. Wieczorem, kiedy dzieci zasną, opowie mu, jak zaczął się jej dzień. Jak się czuła, siedząc gotowa do pierwszej rozmowy, spodziewając się od razu jakichś skomplikowanych, wymagających zadań, gdy tymczasem trafiła jej się bolesna i trudna sprawa osobista. Przyglądała się, jak jej własna córka układa kawałki papryki na cieście do pizzy, a ona wciąż miała w pamięci nabrzmiałą gniewem i rozpaczą twarz matki siedzącej naprzeciwko niej w gabinecie. Coś ukłuło ją w serce na myśl o tym, że jej córka jest tylko o dwa lata młodsza od zgwałconej dziewczyny.8
SOBOTA
Huk był tak mocny, że Ursula nie wiedziała, czy to sam hałas, czy fala uderzeniowa wybuchu wcisnęła jej bębenki słuchowe i je sparaliżowała. Leżała z twarzą przy ziemi w absolutnej ciszy. Na skraju pola widzenia zauważyła jakiś ruch, ale z powodu tumanów kurzu widoczność była słaba, więc nie ruszała się, gryzła piach, który wypełniał jej usta, i czuła, jak po jej ciele rozchodzi się radość, że żyje. Miała zamiar poleżeć i cieszyć się tym uczuciem, jak długo się da, bo za chwilę będzie musiała się podnieść i stanąć wobec faktu, że bomba wybuchła gdzieś koło obozu, może nawet tuż przy jego granicy, i zebrała żniwo. I wtedy przepełni ją poczucie winy, że żyje, i znów popadnie w apatię, która zawładnęła jej życiem w Liberii. Cisza w głowie powoli ustępowała, zaczęła słyszeć odległe krzyki i jęki; włożyła ręce pod brzuch, przygotowując się do powstania. Nadszedł najwyższy czas, żeby przerzucić szukających schronienia w obozie dla uchodźców przez granicę do Jordanii.
Ursulę przebudziło bicie własnego serca na kanapie w domu w Rejkiawiku. W telewizji leciała kreskówka, która miała bawić nieprzyzwoicie długo czuwające dzieci. Westchnęła ciężko i przez moment zamarzył jej się powrót do Syrii, do tego momentu po wybuchu, kiedy czuła krew buzującą w żyłach i kiedy zdawało się, że życie ma jakiś cel. Kiedy uważała, że ona ma jakiś cel, może nawet powołanie. Kiedy była odpowiedzialna za zapewnienie bezpieczeństwa żywym, potrzebującym, zlęknionym i rannym.
Nie wiedziała, czy spała, czy to były jakieś marzenia na jawie po to, by poszukać wspomnień mogących poruszyć sparaliżowane emocje i rozbudzić je do ponownego funkcjonowania. Wesołek przepełznął na brzuchu od jej stóp, gdzie leżał skulony, w górę, wzdłuż jej ciała, aż poczuła jego zimny wilgotny nos na szyi, a oddech na policzku. Zupełnie jakby wyczuwał jej myśli i dlatego zawsze jakoś tak ciepło jej się robiło na tę miłość, jaką jej okazywał. W stosunku do niego żywiła jakieś uczucia, co było swego rodzaju ostoją i pocieszeniem, bo jeśli potrafiła kochać tę niezbyt ładnie pachnącą futrzaną kulkę, była w stanie kochać własne potomstwo.
Usiadła i otrząsnęła się z tych sentymentalnych rozmyślań. Wesołek spoglądał na nią w oczekiwaniu na dalszy ciąg. Jeśli ona wstanie, powita ją tak, jakby właśnie wróciła do domu, podbiegnie do drzwi ogrodowych i w milczeniu będzie na nią patrzył, by wypuściła go na siku. Ona zaś stanie w drzwiach, wciągnie zimne islandzkie powietrze do płuc, a potem zaparzy kawę i zacznie przygotowania do nadchodzącego dnia. Musi przejrzeć cały stos akt, zorientować się w prawie i orzecznictwie dotyczącym imigrantów i ułożyć listę zadań na przyszły tydzień. Było jasne, że sama tylko po części będzie dysponować swoim czasem, więc powinna bardzo dobrze wykorzystać te chwile.