- W empik go
Zdrada - ebook
Zdrada - ebook
Kontynuacja porywającej sagi „Intrygi i namiętności”.
Warszawa i Paryż u progu XX wieku. Świeżo pogodzeni ze sobą małżonkowie Emilia i Henryk Długopolscy muszą stawić czoło rodzinie i światu salonów. Nie wszyscy krewni i znajomi są do nich przychylnie nastawieni. Młodej parze przyjdzie się zmierzyć z nowymi problemami, starymi wadami oraz skutkami minionych wydarzeń. Czy zawarte z przymusu małżeństwo Długopolskich okaże się trwałe? Czy Henryk wróci do swej dawnej kochanki i nałogów? Co wybierze Emilia – sztukę czy małżeństwo? I dlaczego będzie musiała wybierać? A może wolałaby innego mężczyznę? Przecież Michał, brat Henryka, wciąż darzy ją głębokim uczuciem. Czym jest zdrada? Czy zawsze chodzi o akt niewierności, czy może sam zamiar też jest już wiarołomstwem? A jeśli zdrada czai się zupełnie nie tam, gdzie się jej spodziewamy?
Ela Pytlarz interesuje się historią, także tą społeczną. Lubi zwiedzać, została więc przewodniczką po Krakowie i skończyła historię sztuki. Jest pilotką wycieczek zagranicznych, tłumaczką i działaczką samorządową, ponieważ i współczesność – która nierozerwalnie wiąże się z historią – jest jej nieobojętna. Podróżniczka, zafascynowana historią kultury, zwłaszcza XVIII i XIX wiekiem. Spędziła pół roku we Francji, pracując u francuskiej rodziny arystokratycznej w prywatnym zamku niedaleko Sancerre.
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8352-650-8 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Matka od razu spostrzegła, że sprawy przybrały gorszy obrót.
– Wyjeżdżam – oznajmiła spokojnie Emilia.
Posłała Andzię po rzeczy swoje i Adasia, a służącego po bilety na kolej. Dopiero gdy rozmówiła się z niańką dziecka, mama postanowiła się wtrącić. Usiadły obie w buduarze.
– Emilko… – zaczęła tłumaczyć. – Zastanowiłaś się? Twój wyjazd będzie oznaczał definitywny koniec małżeństwa. Przemyślałaś to? Może jeszcze poczekaj, wstrzymaj się. To sprawa poważna, wymaga czasu i rozważenia na spokojnie. Nie mówię już o konsekwencjach dla ciebie, dla dziecka, o niesławie, jaka spadnie na ciebie… Pomyśl też o swojej opinii, jak będziesz wyglądała w oczach świata. Co powiemy znajomym?
– Powiecie wszystkim, że wyjechałam do Paryża studiować malarstwo.
– Bój się Boga, co ty chcesz zrobić?! – Matce z wrażenia robótka wypadła z rąk.
– Właśnie to – odparła hardo Emilia.
– Moja droga, ja wiem, że masz zdolności w tym kierunku, ale coś ty postanowiła? Zostać zawodowym malarzem? To nie jest przyszłość dla panny z dobrego domu!
– Nie jestem już panną, mamo. A innej przyszłości dla siebie nie widzę.
– Masz obowiązki wobec syna!
– Postaram się wypełniać je wzorowo.
– Mój Boże, zupełnie nie rozumiem, co w ciebie wstąpiło! Wszystkie panny uczą się malować, ale to nie może być cel życia kobiety!
– Bo nie mają talentu.
– Emilko, jakież z ciebie jeszcze dziecko. Sama nie wiesz, co mówisz. Kobieta ma określone miejsce w społeczeństwie i funkcje do spełnienia. Jeśli się im sprzeciwi, jest odrzucana. Będziesz z tego powodu cierpieć sama i skrzywdzisz syna. Tego chcesz?
– Zaryzykuję. Zresztą nie mam innego wyjścia. Nie mogę tu zostać!
– Przed czym ty uciekasz? I po co? Opamiętaj się, malarstwo nie jest lekarstwem na kłopoty małżeńskie!
– Wiem, mamo. Ale nie mam wyjścia.
– Wybacz – rozgniewała się matka. – Nie rozumiem ani ciebie, ani twego uporu. Nie wiem, co chcesz robić i dlaczego. Kogóż pragniesz ukarać swoim wyjazdem? Ojca? Męża? Wyjaśnij mi!
Siebie, pomyślała Emilia i oczy zaszły jej łzami.
– Proszę, mamo! – Głos zaczął jej się niebezpiecznie łamać. – Zostawmy to już. Ustąpiłam rano, zrobiłam to, o co prosiliście, ale na więcej nie mam siły. Proszę, nie pytaj o nic, skończmy tę rozmowę…
– Powiedz mi tylko, co się dzisiaj stało.
– Ma inną – wyrwało się Emilii.Rozdział 1.
Emilia
Dni od Nowego Roku tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego siódmego były znacznie bardziej ekscytujące, gdy spędzali je z Henrykiem w domu, niż gdy musieli brać udział w życiu towarzyskim.
A od spędzanych sam na sam dni przyjemniejsze były tylko noce.
Początek nowego roku i nowego życia Emilia i Henryk Długopolscy, świeżo pogodzeni ze sobą małżonkowie, świętowali urządzeniem wspólnej sypialni.
Henryk nie chciał zostawiać żony samej nawet wtedy, gdy musiał się zajmować zakładaniem własnej firmy. Razem poszukiwali lokalu na biuro. Gdy takowy został już znaleziony, Emilia zrobiła projekt urządzenia wnętrza: kantor od frontu do przyjmowania klientów, biura z tyłu, a na antresoli gabinet dla prezesa spółki, dyrektora Domu Handlowego i jej męża w jednej osobie, oraz salonik dla ważniejszych spotkań służbowych.
W przypadające w połowie stycznia dwudzieste piąte urodziny Henryka wydali dla rodziny i najbliższych przyjaciół obiad, podczas którego na szczęście nikt ze służby niczego nie stłukł ani nie upuścił. Ten wieczór z jednej strony przywrócił Emilii opinię poprawnej pani domu, z drugiej – dał okazję wyjaśnienia hurtem całej rodzinie, co świeżo pogodzone ze sobą małżeństwo zamierza robić dalej1.
Ubrana w nową szarozieloną aksamitną suknię od Hersego, Emilia wyglądała czarująco – mówiły jej to piwne oczy męża. Suknia znakomicie kontrastowała z ognistorudym odcieniem jej włosów, a szmaragdowe kolczyki pięknie podkreślały jasną cerę i stosunkowo długą, jak na niewielki wzrost jej właścicielki, szyję.
Sprawnie kierowała usługą przy stole.
Oprócz krewnych Henryka zaproszono też dwie przyjaciółki Emilii z lat panieńskich: Zosię i Melę. Ta ostatnia była szczęśliwie zaręczona z baronem von Hatternichem, pół Niemcem, pół Polakiem i dobrym znajomym pana domu. Meli towarzyszyła ciotka, która ją wychowywała i niedawno adoptowała. Był to warunek postawiony przez krewnych barona. Jako Wysocińska Mela była go godna, jako córka żydowskiego łódzkiego fabrykanta Gandala – nie. Cały proces został już szczęśliwie zakończony i należało się spodziewać, że najdalej w czerwcu młoda para weźmie ślub.
Zupełnie inny nastrój panował po tej stronie stołu, gdzie naprzeciwko Zosi Toczewskiej i jej rodziców usadzono młodego dziennikarza, pana Szablickiego. I ta para miała się niegdyś ku sobie, teraz jednak wszyscy troje Toczewscy patrzyli na młodego człowieka bardzo chłodno. Pan Zbigniew Szablicki z początku pełen był admiracji dla swojego vis-à-vis, potem jednak zdenerwował się demonstrowanym chłodem panny, zamilkł i zaczął kręcić kulki z chleba.
Czyżby młody człowiek dostał rekuzę? Tyle że wtedy nie przyjąłby zaproszenia do Długopolskich. Może został zwolniony z pracy przez ojca Zosi, właściciela jednego z najpoczytniejszych pism stolicy, „Przeglądu Literacko-Artystycznego”? Albo „Artystyczno-Literackiego”, bo z powodu kłopotów z cenzurą pan Toczewski musiał ostatnio zamknąć poprzednie pismo i od nowego roku otworzył nowe, z podobną winietą i nazwą. Emilia domyślała się od początku, że pochodząca z wysokiej arystokracji, zawsze zadzierająca nosa pani Toczewska będzie niechętna Szablickiemu, którego przodkowie – jak wskazywało nazwisko – szlachectwo otrzymali po jakiejś bitwie. Z pewnością marzyła o kimś lepiej urodzonym dla swojej jedynaczki, może nawet o młodym księciu Zawille, z którym cały wieczór rozmawiała.
Młodzi wydawali się dotąd bardzo w sobie zakochani. No cóż, pomyślała Emilka, trzeba być cierpliwym i czekać na wyjaśnienie sprawy. Szkoda tylko, że nie może w niczym pomóc przyjaciółce, która z minuty na minutę traciła swój wrodzony spokój i dobry humor. Na pewno, pomyślała, nie rozproszy jej nastroju siedzący obok przyjaciel Henryka od szkolnej ławy, a teraz i wspólnik, Jaś Białczewski, sympatyczny, nieco tęgawy łysiejący blondyn, z natury małomówny.
Obecna w komplecie rodzina Henryka rozmawiała na ogół w swoim gronie, wyjąwszy hrabinę Długopolską, która z kolei zajmowała się głównie starszą księżną Zawiłłową. Jedynie teść Emilii, hrabia Alfred, oraz kuzyn hrabiego, Tadeusz Gołąbiowski, próbowali wszcząć jakąś ogólną konwersację.
Bardzo, pomyślała, bardzo brakuje tu mojego ojca.
Wprawdzie czasem nie dostawało mu manier, wprawdzie poruszane przez niego poważne tematy nie zawsze były interesujące dla pań, lecz trzeba przyznać, że przy nim rozmowa nigdy nie kulała.
Po kłótni i zerwaniu Henryka z teściem, kłótni, która w konsekwencji doprowadziła do pogodzenia się młodych małżonków, rodzice Emilii przestali u niej bywać. Na szczęście nikt z obecnych nie wracał do tej historii sprzed dwóch miesięcy, z awanturą i pojedynkiem, ani nie komentował nieobecności jej rodziców2.
Nie było też jej szwagra, Michała, przebywającego od początku roku w Paryżu. I o nim bardzo niewiele mówiono przy obiedzie. Ktokolwiek o niego zapytał, słyszał z ust hrabiego jedynie zdawkowe sprawozdanie z ostatnich listów – mieszka u swojej stryjenki, hrabiny Czerczyńskiej, i studiuje architekturę. Dalszą rozmowę na ten temat gasiła natychmiast siostra Henryka, Ewelina Krasucka, która stale piorunowała wzrokiem swoją szwagierkę.
No cóż, pomyślała Emilia, obserwując aroganckie zachowanie Eweliny i jej kuzynki, Dalki Gołąbiowskiej, choćby nie wiem co, niektórzy z tej rodziny nigdy mnie nie polubią. Trudno.
Przestała się tym przejmować. Odkąd była pewna uczuć i szacunku swego męża, nie bała się reszty Długopolskich. A skoro ktoś chce tracić życie na niechęć, zawiść czy intrygi, to jego kłopot.
Emilia była młoda, szczęśliwa, zakochana i chciała cieszyć się życiem.
------------------------------------------------------------------------
1 O tym, jak doszło do zawarcia małżeństwa Emilii i Henryka, oraz o początkach tego wymuszonego związku dowiadujemy się z I tomu Intryg i namiętności pt. Mezalians. Drugi tom, Pojedynek, wyjaśnia, jak doszło do pogodzenia się małżonków.
2 Opis konfliktu Henryka Długopolskiego z ojcem Emilii, bankierem Leonem Złotkiewiczem, oraz pojedynku z fałszywym przyjacielem Stefanem Kłosowskim zawarty jest w tomie II Intryg i namiętności pt. Pojedynek.Rozdział 2.
Henryk
JW. Panie hrabio,
Podczas, gdy Pan ponosiłeś w odosobnieniu konsekwencje swego honorowego czynu, Pańska żona pocieszała się w ramionach innych mężczyzn, także – przykro to stwierdzić – pańskiego własnego brata. Powinien JW. Pan o tym wiedzieć.
Pozostaję etc…
Życzliwy
Tak jak i poprzedni anonim, też pisany całkowicie mu nieznanym charakterem pisma, Henryk zgniótł i wrzucił w ogień.
Cóż zrobić, są podli ludzie na świecie. Tak jakby mało widział złego w życiu, pracując niegdyś u teścia w banku.
Po jego pojedynku gazety pełne były wezwań, by młodzi ludzie przestali wreszcie w imię fałszywie pojętego honoru narażać własne i cudze życie. Tradycję rozstrzygania konfliktów na ubitej ziemi nazywano średniowieczem, barbarzyństwem i magnackimi fumami.
Nikt jednak nie zwrócił uwagi, jak okropny będzie świat bez możliwości obrony własnego honoru. Bo skoro każdy mógłby bezkarnie obrazić czy oszukać innego człowieka – jakże się bronić? Tylko ryzyko utraty własnego życia powstrzymać może zuchwalców od przekroczenia granicy podłości.
Wbrew temu, co pisali dziennikarze, istotą kodeksu honorowego nie była bezsensowna pukanina mężczyzn, ale stała świadomość, że za każdy czyn i słowo człowiek honoru musi być gotów odpowiedzieć własnym życiem. Ten jedyny straszak powstrzymywał zuchwalców. A tych, którzy do obrony własnego honoru nie byli zdolni, należało trzymać na odległość kija.
Taki kiedyś był świat i takim powinien pozostać, powiedziałby jego ojciec. Henryk wiedział jednak, że mieszanie się warstw jest nieuniknione. Tyle że ludzie wspinający się po drabinie awansu społecznego powinni znać prawa rządzące światem, do którego aspirują.
Od obrony człowieka są sądy, piszą dziennikarze. W istocie, czyje sądy? Zaborcy? Być może, gdyby sądy były niezawisłe, własne, a sprawy drażliwe utajnione, ludzie nabraliby zaufania do wyroków jako uczciwych.
Ale są sprawy, które sądów się boją. I to jeszcze rosyjskich sądów.
Polacy, jak mogli, unikali korzystania z rosyjskiego wymiaru sprawiedliwości. Mimo że zmieniał się on ostatnio na lepsze, gdyż ławników w sądach gminnych i sędziów przysięgłych wybierano spośród polskiej inteligencji, niemniej starano się radzić sobie z pominięciem tej instytucji. Żydzi mieli własny sąd rabinacki, czyli dintojrę3. Polscy obywatele w sprawach spornych wybierali zaufanych przedstawicieli, którzy starali się ich pogodzić lub doprowadzić do jakiegoś kompromisu – na przykład w przypadku waśni rodzinnych czy niezgody przy podziale schedy. W sprawach honorowych istniał sąd arbitrów.
Żaden z tych sądów nie zająłby się jednak anonimami czy obroną Henryka przed nadmierną ufnością i naiwnością wobec Kłoska – człowieka, który go oszukał, namawiając do hazardu i pożyczając pieniądze bankiera.
Mimo świadomości swej racji wciąż dręczyło go poczucie winy, że o mały włos nie zabił człowieka. Co z tego, że przypadkiem, gdy ręka mu drgnęła przy wystrzale? Widok zakrwawionego Kłosowskiego, padającego w biały szron, śnił mu się od tamtego pojedynku wielokrotnie.
Dni rosyjskich świąt Bożego Narodzenia, gdy wszystko miało być zamknięte, spędzili u Jasia Białczewskiego. A ponieważ w zimie najważniejszą wiejską rozrywką jest polowanie, przyjaciel urządził na cześć Długopolskich wielkie łowy.
Henryk, stojąc na honorowym stanowisku, nie odważył się powiedzieć, że na widok zajęcy z oberwanymi głowami i saren broczących farbą robi mu się niedobrze. Pod koniec polowania świadomie pudłował, a najbliżsi sąsiedzi dziwili się, czemu człowiek słynący z tak pewnej ręki przepuszcza zwierzynę.
W nocy śniły mu się koszmary, jęczał i zaczął krzyczeć, aż Emilia obudziła się przestraszona i zaczęła go uspokajać i tulić jak dziecko.
Potem tego samego uczucia przerażenia i wstrętu doznał na widok krwistego befsztyka, którego podano im na jakimś przyjęciu.
Nikomu, nawet żonie, nie przyznał się do urazu. Przecież był mężczyzną, więc powinien umieć się opanować. Przysiągł sobie na przyszłość trzymać nerwy na wodzy. I – mimo wszystko – unikać pojedynków.
Bo zresztą, o co i z kim miałby walczyć? Ukochaną kobietę zdobył, a ona podbiła serca większości jego krewnych i znajomych. Z dawnych wrogów pozostał mu tylko jeden, lecz nieosiągalny i niezdolny do dania satysfakcji honorowej – własny teść.
Tak, nadal marzył o tym, by zemścić się na bankierze! Ale jak? Dość już szkód sobie narobił w życiu impulsywnym działaniem.
Emilia nawet nie próbowała ojca tłumaczyć ani nie zabiegała o ich pogodzenie się. Całą sobą stanęła po stronie Henryka. Milcząco przyjął, że odwiedza rodziców od czasu do czasu.
Gdy pogodził się z żoną, gdy wszystkie niejasności i tajemnice między nimi zniknęły, nigdy więcej nie wracali do spraw z początków ich małżeństwa. Po co dręczyć się nawzajem? Teraźniejszość była zbyt piękna.
Większość czasu zajmowało Henrykowi rozwijanie nowego projektu: własnego Domu Handlowego. Poza tym, lada dzień, lada rok nadejdzie nowe stulecie, które ma być wiekiem rozumu i zwycięstwa techniki.
Był gotów powtórzyć za Faustem: „Chwilo, trwaj!”.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
------------------------------------------------------------------------
3 Nazwa wywodzi się z hebrajskiego: din (sąd) i Tojra (Tora).