-
W empik go
Zdradliwi i wierni - ebook
Zdradliwi i wierni - ebook
Miłość to niszcząca siła
Trzydziestoletnia Anna kocha góry, odkąd pamięta. Zna tatrzańskie szlaki jak własną kieszeń i doskonale wie, ile niespodzianek kryją…
Mimo to jest zaskoczona, kiedy podczas jednej ze swoich wędrówek spotyka Edmunda. Przypadkowo poznany mężczyzna najpierw „ratuje” ją przed niechybną śmiercią, a następnie decyduje się odprowadzić ją do schroniska. Jego czarujący styl bycia szybko urzeka Annę, więc bez wahania zgadza się napić z nim wina, a gdy okazuje się, że wolny jest tylko jeden pokój, przyjmuje propozycję wspólnego noclegu.
Pozornie niewinna decyzja sprawia, że zarówno Anna, jak i Edmund zaczynają tracić dla siebie głowę. Pełna pasji oraz uniesień noc nie jest ostatnią, którą wspólnie spędzą, mimo że kategorycznie powinni się tego wystrzegać.
Kiedy w relację zamieszane są osoby trzecie, polityka i… rodzinne dramaty, trzeba być ostrożnym. Nawet jeśli serce pragnie podążać tylko tą drogą.
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8373-573-3 |
| Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Edmundzie, tu jesteś – powiedziała, delikatnie uśmiechając się do męża. – Od rana nie wiem, co się z tobą dzieje. Myślałam już, że zdezerterowałeś, żeby uniknąć tej napompowanej hecy – zażartowała.
– Aniu, co ty na siebie włożyłaś? – od razu zapytał.
Pytanie Edmunda zaskoczyło Annę, ale nie dała tego po sobie poznać. W kwestii gustu miała do siebie stuprocentowe zaufanie. Założyła suknię uszytą według projektu Macieja Zienia, znanego nie tylko na polskich, ale i na paryskich wybiegach. Wiedziała, że jest odpowiednia do okazji. Zaśmiała się szczerze.
– Znowu jesteś zazdrosny – stwierdziła, nie przestając się śmiać. – Nie możesz za każdym razem, gdy się zorientujesz, że ktoś mi się przygląda, reagować w taki sposób. Nie będę chodziła w worku pokutnym.
Gdy tylko skończyła, Edmundowi wypadł z dłoni kieliszek. Wino o barwie rubinu rozlało się wokół jej stóp. Wyglądała, jakby stała w kałuży krwi. Prezydent osunął się na parkiet.
– Aniu, pęka mi głowa…
– Karetkę, wezwać karetkę! – krzyknęła i uklęknęła przy mężu. – To chyba udar…
Rok wcześniej
Tatry we wrześniu mają swój urok. Zieleń wprawdzie przygasa, ale trawy i krzewy nabierają odcienia złota. Wśród wysokogórskich muraw można spotkać żółte kozłowce, a na wapiennych skałach błękitną goryczkę. Po letnich upałach powietrze jest rześkie, co sprawia, że można oddychać pełną piersią.
Anna Darczyńska opierała się o skałę na Karbie pomiędzy dwoma Kościelcami. Przyglądała się szczytom Świnicy i Kasprowego Wierchu, otulonym delikatnymi chmurami. Góry w jesiennym słońcu mieniły się różnymi barwami. Spojrzała w przepaść. W dole rozpościerał się Czarny Staw Gąsienicowy, otchłań przypominająca piekło. W otaczającej ją przestrzeni zdała sobie sprawę, jak słabą i wątłą istotą jest człowiek. Gdyby palec boży pchnął ją teraz, nie leciałaby jak orzeł z rozpostartymi ramionami, lecz runęłaby w przepaść jak bezwładny kamień, bez nadziei na jakikolwiek ratunek. Zerknęła na zegarek. Wskazówki były bezlitosne. Odmierzały upływający czas, który sprawiał, że wspomnienia stawały się coraz bledsze. Przyszłość natomiast dawała nadzieję jedynie na okruchy radości, które choć na chwilę dodadzą blasku monotonnej codzienności. W górach o tej porze roku szybko robi się ciemno, więc doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że musi już schodzić do schroniska. Murowaniec na Hali Gąsienicowej oddalony był wprawdzie tylko o dwie godziny drogi, ale zważywszy na jej tendencję do kontemplacji przyrody, trasa mogłaby się znacznie wydłużyć. Zaczęła więc powoli kierować się w stronę zejścia. Wybrała niebieski, łatwiejszy szlak, bo po całodniowej wędrówce była już nieco zmęczona. Początkowo ostrożnie stawiała stopy na skalnych odłamkach, ale było to wbrew jej naturze. Wyznawała bowiem zasadę, że kto ma wszystko pod kontrolą, zapewne idzie przez życie zbyt wolno. Przyspieszyła kroku, by po chwili z gracją zeskakiwać z kolejnych kamiennych stopni. Czuła, jak delikatny wiatr rozwiewa jej długie kasztanowe włosy. Miała trzydzieści trzy lata, ale w duszy wciąż pozostawała małą dziewczynką, która pod opieką rodziców przemierzała górskie szlaki, by zdobyć upragnioną odznakę „Siedmiomilowe buty”. Matka zestarzała się, ojciec zmarł, ale jej miłość do gór pozostała. Wiedziała o nich wszystko. W Tatrach czuła się jak w domu. Zrobiła kolejny krok i straciła równowagę. Nim się zorientowała, stała w objęciach nieznanego sobie mężczyzny.
– Dzień dobry – powiedziała nieco zdezorientowana i zaczęła się śmiać.
– Chyba powinnaś bardziej uważać – odpowiedział nieznajomy, który wcale nie wyglądał na rozbawionego. – Gdybyś spadła w tym miejscu, musiałbym dzwonić po GOPR.
Anna ze swej natury była kobietą, która nigdy nie snuła katastroficznych wizji, ale w tym momencie zerknęła w przepaść i uświadomiła sobie, że jej wybawiciel miał rację. Spojrzała mu głęboko w oczy i dostrzegła w nich niepokój.
– Obserwowałem cię na Karbie. Nie powinnaś chodzić po górach sama. Dobrze, że schodziłem tuż za tobą.
– Zawsze chodzę po górach w pojedynkę – odpowiedziała, próbując wyswobodzić się z objęć mężczyzny. – Już chyba dam radę stać sama – dodała z zalotnym uśmiechem.
W tym momencie nieznajomy zaśmiał się. Rozbawił go beztroski ton nowej towarzyszki.
– Zawsze jesteś taka wyluzowana?
– Pytasz mnie, czy jestem nieodpowiedzialna? – odpowiedziała pytaniem na pytanie i ruszyła przed siebie. – Dziękuję za uratowanie życia! – dodała, odwracając głowę w kierunku mężczyzny. Ten już sam nie wiedział, czy kobieta, którą właśnie poznał, kpi sobie z niego, czy jedynie ma taki niezobowiązujący styl bycia.
– Zaczekaj! – krzyknął i podbiegł do Anny. Poczuł jakąś nieprzepartą chęć poznania jej bliżej. Był przyzwyczajony do tego, że to on odwracał się od kobiet, a one śledziły go swymi maślanymi oczami. Wtedy jednak wydarzyło się coś dla niego zupełnie obcego. Dziewczyna, którą uratował przed upadkiem, wydawała się nim zupełnie niezainteresowana. To tylko podsyciło jego ciekawość, zwłaszcza że była w jego typie.
– Mogę schodzić z tobą do schroniska? Boję się, że sam nie trafię – zażartował sobie, licząc na to, że w ten sposób zainteresuje ją sobą. Anna w tym momencie zatrzymała się i spojrzała na swojego towarzysza. Jej wyraz twarzy był bezcenny. Mieszało się na niej politowanie z zażenowaniem. Miała dość tanich chwytów stosowanych przez mężczyzn. Zresztą po licznych zawodach miłosnych nie chciała nikogo poznawać. Było jej dobrze tak, jak jest. Dlatego starała się nie prowokować sytuacji, które zawsze przecież mogły przerodzić się w coś, co będzie źródłem kolejnych frustracji i rozczarowań.
– Przepraszam, panie nieznajomy, ale – jak już wspomniałam – zawsze po górach chodzę sama, zatem musi pan sobie znaleźć innego przewodnika.
– To ja przepraszam, pani okrutna, bo się chyba nie przedstawiłem. Edmund jestem.
– Edmund jak?
– Niziurski – dodał i puścił oko.
– Aha, ja Anna…
– Anna jak? – dopytywał, ale nie ukrywał już rozbawienia.
– Karenina.
W tym momencie oboje parsknęli śmiechem. Byli ludźmi inteligentnymi i oczytanymi, zatem doskonale wyczuli grę słowną.
– Jesteś więc nieszczęśliwą żoną i matką? Stąd te samotne przechadzki po górach?
– Pudło! Nie mam dzieci i nie jestem w związku, co nie znaczy, że chcę to zmienić. Romansu też nie szukam.
– Karenina też jakoś specjalnie nie szukała, aż pewnego dnia jakiś mężczyzna wpadł na nią przypadkiem i nie była w stanie walczyć z rodzącym się w niej uczuciem – stwierdził Edmund, wyraźnie zadowolony ze swej riposty.
– Błagam, nie idźmy w tym kierunku. Chodź już, odprowadzę cię do tego schroniska, bo zaczynam mieć wątpliwości, czy rzeczywiście sam tam dotrzesz.
– Przed zmrokiem pewnie już nam się nie uda, ale w kupie będzie raźniej.
– Wolę słowo w grupie.
– Żeby mieć grupę, będziemy musieli kogoś dokooptować – przekomarzał się Edmund.
Anna uśmiechnęła się szczerze i pokręciła głową. Zaczął się jej podobać styl bycia nowo poznanego mężczyzny. Przeszło jej nawet przez myśl, że w sumie miło będzie spędzić z nim trochę czasu.
Gdy dotarli do schroniska Murowaniec, mieli już wspólne zdjęcia, zrobione przy Zielonym Stawie Gąsienicowym, w okolicy którego spędzili prawie godzinę. Krajobraz, który się stamtąd roztaczał, był tak piękny, że stracili poczucie czasu. Odpoczywali, siedząc na skale, częściowo zanurzonej w wodzie polodowcowego jeziora, przy brzegu którego rosła turzyca. Przed ich oczami rozpościerały się górskie stoki, porośnięte kosodrzewiną tak gęsto, że przybrała ona postać zwartych zarośli. Nic nie mówili. Delektowali się chwilą. Edmund jedynie zerkał ukradkiem na kobietę, którą poznał zaledwie przed chwilą, i nie mógł się oprzeć wrażeniu, że gdzieś już ją kiedyś spotkał.
***
– Nie mamy wolnych pokoi – cedziła przez zęby niska gruba góralka, która stała w recepcji Murowańca. – Jest ciemno, więc państwa nie wyprosimy, ale będziecie musieli spać na karimatach w tej sali – dodała, wskazując palcem prawej dłoni pomieszczenie, które zwykło się tu nazywać stołówką.
Anna wprawdzie nie była zadowolona z obrotu spraw, ale posiadała umiejętność przystosowywania się do trudnych sytuacji, którą nabyła jeszcze w dzieciństwie, kiedy chodziła po górach ze swoimi bardzo młodymi wówczas rodzicami i niejednokrotnie przychodziło jej spać pod gołym niebem. Dziś może wydaje się to nieprawdopodobne, ale taka szkoła życia zahartowała ją w bojach. Uśmiechnęła się do Edmunda i zaproponowała, żeby coś zjedli, zanim skorzystają z uroków spania na podłodze.
– Nie serwujemy już dzisiaj posiłków, kuchnia zamknięta – usłyszeli w odpowiedzi. Oboje byli bardzo głodni. Spojrzeli więc na siebie, a Edmund przybrał minę nadąsanego dziecka.
– A wino jest? – zapytał z lekką ironią w głosie.
– Wino jest.
– A jakie?
– Słodkie i wytrawne
– To poprosimy dwie butelki czerwonego wytrawnego – odpowiedział, puszczając oko do swej towarzyszki. Nie mógł ukryć rozbawienia. Zdawał sobie wprawdzie sprawę z tego, że znajdują się w górskim schronisku położonym na wysokości 1500 metrów, a nie w wykwintnej restauracji, ale zakładał, że zostaną mu zaproponowane jakieś marki. Postanowił jednak nie drążyć tematu, gdyż kobieta, która ich obsługiwała, wyraźnie sprawiała wrażenie, jakby tajemna wiedza o rodzajach trunków bogów jeszcze do niej nie dotarła.
– A mogę prosić o herbatę? – zwróciła się do góralki Anna.
– Jaką?
– Earl grey poproszę.
– Mamy tylko lipton.
– No i wszystko jasne – skonkludował Edmund, chowając twarz w prawej dłoni. – To też poprosimy dwie – dodał i zapłacił.
Gdy udawali się w stronę stolika, śmiali się oboje jak dzieci. Czy to sytuacja, w której się znaleźli, i groteskowa rozmowa, którą właśnie odbyli, wprawiły ich w taki nastrój? A może po prostu tak dobrze się ze sobą czuli?
– Poczekaj tu na mnie, Aniu, bardzo cię proszę. Pójdę jeszcze o coś zapytać – odezwał się, gdy tylko usiedli. Anna nie miała wyboru. Co miała zrobić? Dokąd miała pójść? Kiwnęła więc głową na znak zgody i zatopiła się we własnych myślach. Zastanawiała się, co robi w tym miejscu. Powinna być teraz w Kościelisku i leżeć wygodnie w łóżku, które znajdowało się w wynajętym przez nią hotelu. Ona jednak siedziała w schronisku na twardym krześle, głodna, bez ubrania na zmianę. Spojrzała w stronę Edmunda, który tłumaczył coś kobiecie w recepcji. W pewnym momencie wyciągnął telefon, zadzwonił i podał go góralce. Gdy po piętnastu minutach wrócił do stolika, trzymał w dłoni klucz.
– Pokój jest tylko jeden, ale za to mamy w nim dwa łóżka.
Anna oniemiała. Spojrzała na twarz Edmunda i zobaczyła figlarny uśmiech. Gdy siadał przy stoliku, miał minę szkolnego łobuza, który jest bardzo dumny, że udało mu się coś przeskrobać i wyjść z tego obronną ręką. Oczy świeciły mu się przy tym tak intensywnie, że można było odnieść wrażenie, jakby światło z pomieszczenia, w którym się znajdowali, skupiło się właśnie w nich. Uśmiechnął się do swojej towarzyszki, unosząc w sposób nad wyraz teatralny brwi. Jego zachowanie przypominało godowy taniec, który z każdą kolejną minutą nabierał tempa. Anna przyglądała się mu z coraz większym zainteresowaniem. Człowiek, którego poznała przypadkiem, okazał się nie tylko miłym towarzyszem podczas górskiej wędrówki, ale również zaradnym mężczyzną, który – sobie tylko znanym sposobem – jest w stanie zaradzić trudnej sytuacji.
W stołówce Murowańca spędzili jeszcze prawie godzinę. Byli głodni, więc wino szybko uderzyło im do głów. Anna znowu poczuła się jak nastolatka, kiedy nie myślała ani o dniach minionych, ani o tych, które dopiero miały nadejść. Żyła chwilą. Pomyślała, że dawno już tak szczerze się przy nikim nie śmiała.
– Czas chyba kłaść się spać – zauważył w pewnym momencie Edmund i nie czekając na reakcję Anny, podniósł się z miejsca. Zanim się zorientowała, jej nowy znajomy ciągnął ją za rękę po schodach na piętro. – Damy przodem – usłyszała, gdy otworzył drzwi do pokoju. Zrobił przy tym tak zamaszysty ruch ręką i pokłonił się tak nisko, że Anna parsknęła śmiechem. Sama się sobie dziwiła, że nie widzi w tej sytuacji nic niestosownego, i nawet złapała się na tym, że bawi ją przygoda, której przecież nie mogła zaplanować. Weszła do środka chwiejnym krokiem i rozejrzała się dokoła.
– Rany, jak tu jest brzydko!
– No – potwierdził Edmund i tym razem już oboje beztrosko się śmiali. Byli jak para nastolatków, którym udało się wyrwać z domu na weekend, a że nie mają pieniędzy, muszą zakwaterować się w podrzędnym motelu, by w tajemnicy przed rodzicami spędzić ze sobą pierwszą noc. Dla świeżo poznanej pary była to jednak sytuacja niecodzienna. Oboje przywykli bowiem do wystawnego życia, ale jeszcze nie mogli tego wzajemnie o sobie wiedzieć.
– Ręczniczek – powiedział Edmund i rzucił w swoją współlokatorkę wysłużonym materiałem frotté, który znalazł przewieszony na jedynym w pokoju krześle. – Łazienka na korytarzu – dodał i widać było, że nie może ukryć rozbawienia. Patrzył bowiem na Annę i dostrzegał w jej minie, że zastanawia się, czy toaleta w tym miejscu nie będzie dla jej zdrowia zagrożeniem. – Ja pójdę po tobie, bo chyba będę musiał skorzystać z tego samego ręcznika – dodał i groteskowo wytrzeszczył oczy, bo właśnie uświadomił sobie, że pokój jest jednoosobowy.
Gdy owinięta w ręcznik Anna wróciła z łazienki, czekała na nią kolejna niespodzianka. Wchodząc do pokoju, zauważyła, że Edmund stoi na środku bez ubrania. Nie zrobiło to na niej szczególnego wrażenia. Dawno już nauczyła się, że bezwstydne mogą być tylko słowa, a nagi jest tylko ten, który pozwolił zajrzeć sobie w duszę. Nie uszło jednak jej uwadze, że jest on bardzo dobrze zbudowanym mężczyzną, a jego męskie atrybuty są nad wyraz rozwinięte. Jej towarzysz zdawał się nie zauważać, że ktoś bacznie mu się przygląda, i nie tracąc dobrego humoru, zażądał od Anny, by oddała mu ręcznik. Ta, może pod wpływem alkoholu, a może wesołej atmosfery, zdjęła go z siebie i podała Edmundowi.
– Wow – usłyszała w odpowiedzi. Odwracając się w kierunku jedynego łóżka, zobaczyła, że puszcza on do niej oko. Zrobił to tak filuternie, że znowu zaczęła się śmiać. – To lecę. Nigdzie nie wychodź – zażartował.
Gdy Edmund po dwudziestu minutach wrócił, Anna siedziała owinięta kołdrą w łóżku. W pokoju świeciła się tylko lampka nocna i panował półmrok. W dłoni trzymała kieliszek z czerwonym winem. Nowo poznany mężczyzna podszedł do niej. Wyjął go z jej ręki, napił się z niego, a następnie odstawił go na szafkę nocną. Nie pytając o zgodę, wsunął się pod kołdrę i zaczął głaskać jej ciało. Najpierw dotykał jej piersi, potem jego ręka zeszła niżej. Żadne z nich już się nie śmiało. Namiętność wzięła górę nad rozsądkiem. Anna czuła, jak męskość Edmunda nabrzmiewa. Chciała tego. Od tak długiego czasu nie miała żadnego mężczyzny w sobie, nie czuła go. Teraz sen się spełniał. Sen o nieznajomym, który wyrywa ją z letargu i przenosi w krainę rozkoszy. Wiła się w jego ramionach i czekała, aż w nią wejdzie. Nie miała już dwudziestu lat, kiedy to prowadzi się grę miłosną i ucieka przed wybrankiem, by ten mógł gonić. Ona była świadoma swoich potrzeb i gotowa wychodzić im naprzeciw. Wzięła więc jego członka w rękę, a on już wiedział, co ma zrobić. Posiadł ją tak gwałtownie, jak ktoś, kto dawno nie miał kobiety. Wino szumiało im w głowach, ciepło rozlewało się po ciałach. Przyjemny dreszcz dopełnił wszystko. Leżeli na pogniecionym prześcieradle, ich oddechy uspokajały się. Nic nie mówili. Edmund bawił się włosami Anny.
– Jestem żonaty – odezwał się po dłuższej chwili. Czekał na reakcję swojej kochanki, na jakiś zarzut z jej strony, ale nie usłyszał nic. Anna czuła to podświadomie, odkąd go poznała. Teraz tylko to potwierdził. Nie miała do niego żalu. Czuła nawet jakąś ulgę. Był bowiem tak zagubiony jak ona. Wtuliła się w niego mocno i delikatnie pocałowała go w usta. Kto wie? Może to ich ostatni pocałunek? Może jutro zejdą w dolinę, pożegnają się i ich drogi rozejdą się na zawsze? Może los przeznaczył dla nich tylko tych kilka chwil? Nikt nie ma władzy nad czasem. Rzuca nam on ochłapy radości. Jeśli wykażemy się refleksem i złapiemy je, możemy mieć złudne poczucie szczęścia choćby przez chwilę.
– Mam też dwie córki – kontynuował.
– Po co mi to wszystko mówisz?
– Po co? – Edmund spojrzał z niedowierzaniem w oczy kobiety. – Czym dla ciebie było to, co się przed chwilą wydarzyło?
Tym razem to Anna podniosła się, oparła na łokciu i zaczęła przyglądać się kochankowi. Był bardzo poważny.
– Jesteś żonaty. Uprawiasz ze mną seks, choć zaledwie kilka godzin temu spotkałeś mnie przypadkowo w górach, i oczekujesz ode mnie, że będę traktowała cię poważnie?
– Aniu, co ty mówisz? Gdybym był w szczęśliwym związku, nigdy bym się tak nie zachował. My z żoną od lat mamy oddzielne sypialnie. Żyjemy w dobrych relacjach, ale jesteśmy białym małżeństwem.
– To dlaczego się nie rozwiedziesz? Wygodnie ci z tym, że żona ci pierze i gotuje?
– To robią osoby, które do tego zatrudniłem.
– Które zatrudniłeś?! Kim ty, do cholery, jesteś?
– Prezydentem miasta, ściślej mówiąc, Konina. Edmund Broniszewski jestem. W sumie to chyba się nie przedstawiłem – już z większą swobodą w głosie powiedział mężczyzna i zaczął się śmiać. – Aniu, wiem, że wyszło dziwnie, ale nie chcę, żebyś myślała, że ja tak postępuję zawsze. Alkohol pewnie zrobił swoje, ale nie mam zamiaru ukrywać, że bardzo mi się podobasz i chciałbym, żebyśmy poznali się lepiej. Myślałem, że ty też tego chcesz.
Anna chciała tego bardzo, ale jednocześnie wiedziała, że to oznacza dla niej nowe problemy. Obiecywała sobie przecież, że nie będzie już wikłać się w związki bez przyszłości. Bo jaka przyszłość czeka kobietę, której partnerem jest żonaty mężczyzna? Oboje będą się przez jakiś czas oszukiwać. Ona będzie czekać, aż on zostawi żonę. On natomiast będzie odwlekał ten krok w nadziei, że jakimś cudem samo się wszystko rozwiąże. Z czasem żona dowie się o ich romansie i – mimo że od lat mąż był jej obojętny – stanie się o niego zazdrosna. Wybuchnie skandal i trafią do lokalnej gazety. Spojrzała na Edmunda i uśmiechnęła się.
– Jestem gotowa zaryzykować, prezydencie.
– Zaryzykować, prezydencie?! Czy ty prowadzisz jakąś grę?
– Powiedzmy, że znam życie, ale trochę zrobiło się późno na takie refleksje.
– Dobrze, Aniu, śpijmy zatem, ale wrócimy jeszcze do tego tematu.
Edmund przytulił kochankę, ale czuł w sobie rozdrażnienie, wiedział, że mu się wymyka. Towarzyszyło mu jednocześnie uczucie, którego nigdy wcześniej nie doświadczył. Miał w sobie silne przekonanie, że los połączył ich nieprzypadkowo.
– Jak ty masz w ogóle na nazwisko?
– Darczyńska. Ania Darczyńska jestem.
***
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji