- W empik go
Zdrajca - ebook
Zdrajca - ebook
Lisa doskonale wiedziała, z kim się wiąże, mimo to każda chwila spędzona u boku gangstera nakręca w jej sercu spiralę strachu. Wydaje się, że oboje wiodą normalne życie, jednak „normalność” w ich świecie to czysta utopia.
Kobieta przeczuwa, że James coś przed nią ukrywa. Z dnia na dzień staje się oschły oraz apodyktyczny. Odsuwa się a potem znowu ucieka. Jego demony ponownie przejmują nad nim kontrolę. Wraca James, który potrafi jedynie niszczyć siebie i wszystko wokół.
Atmosfera w mieście gęstnieje. Coraz głośniej słychać głos sprzeciwu wobec rządów Morettiego. Buntują się nie tylko inne klany, ale również ludzie z otoczenia mężczyzny. W tym buzującym kotle Lisa schodzi dla niego na drugi plan. Przyparty do muru Moretti podejmuje decyzję o wysłaniu kobiety do Ameryki wraz z Alexem. Jednak być może to największy błąd, który do tej pory popełnił. Czy oddał ją w ręce swojego wroga?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8178-892-2 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Montpellier, Francja 20.12.2011 5:50
Jeżeli idziesz przez piekło, nie zatrzymuj się, idź dalej.
Wszystko się kiedyś kończy.
Winston Churchill
Jeden z większych portów lotniczych we Francji w zastraszającym tempie opustoszał z obsługi i podróżnych, którzy wylatywali na święta do cieplejszych części świata. Pustkę po nich wypełniały wojsko i policja. Migoczące światła wozów strażackich, karetek i radiowozów, zważywszy na porę roku, można było pomylić z lampkami choinkowymi albo błyszczącymi w mroku girlandami, jednak to, co działo się na płycie lotniska, zdecydowanie nie miało nic wspólnego z przyjęciem bożonarodzeniowym.
W środku terminala w asyście wojskowych pojawiły się trzy oddziały GIGN¹ dowodzone przez młodego, świeżo upieczonego pułkownika.
– A ty co tu robisz? – zapytał jeden z wojskowych, podążając za dowódcą oddziału antyterrorystycznego. – Nie miałeś teraz wygrzewać dupska na jakiejś plaży?
– Miałem, ale słyszałem, że wasze dupska się palą, i wolałem je ugasić.
– Łaskawca – prychnął. – Ściągnęli nawet waszego generała. Jakaś grubsza sprawa się szykuje. Swoją drogą gratuluję awansu, historyczny wyczyn.
Pułkownik w podziękowaniu skinął lekko głową. Jego wyczyny w tym momencie nie miały najmniejszego znaczenia.
– Co wiecie? – Zmienił ton na czysto służbowy.
– Szóstka porywaczy, cały samolot pasażerów i załoga. Ponad dwieście osób. Przylecieli z Algierii. Porywacze weszli na pokład, podając się za kontrolę celną. Służby zareagowały, dopiero gdy zobaczyli, że samolot zbyt długo nie startuje, a niby-kontrola zaczęła wymachiwać w drzwiach uzi². Zażądali przez radio lądowania u nas, inaczej wysadzą się w powietrze.
– Wywiad ich z kimś połączył? – Poprawił przymocowany do pasa taktycznego karabin szturmowy i przejechał dłonią ubraną w czarną rękawicę po kominiarce.
– Na razie nie. Będziecie tam wchodzić czy spełniamy ich żądania i machamy na pożegnanie?
– Na razie nie mam zgody na wejście ani tym bardziej nie znam ich żądań, wiesz, jak jest. Dopóki jakiś palant na miękkim fotelu nie zapragnie zobaczyć, jak strzela FAMAS³, będziemy popijać kawkę i bawić się z tymi zjebami w kotka i myszkę.
Wojskowy kiwnął z politowaniem głową i wskazał drogę do wieży kontroli lotów, w której prowizoryczną bazę umościli sobie dowódcy.
– Rozejrzeć się po lotnisku i cały czas obserwować samolot. Nie możemy dopuścić do sytuacji, że to ścierwo niepostrzeżenie się nam ulotni. – Pułkownik polecił swoim ludziom, po czym zniknął z wojskowym za drzwiami.
Z oszklonego z każdej strony pomieszczenia, które wypełniały elektronika i przeróżne sprzęty nawigujące, rozpościerał się widok na całe pole manewrowe lotniska. Kontrolerzy starali się maksymalnie przytrzymać krążące w przestrzeni powietrznej samoloty, za wszelką cenę opóźniając ich lądowanie. Te, które miały wystarczającą ilość paliwa, kierowano na lotniska w Marsylii, Tulon czy Avignon. Na płycie nie mógł znajdować się żaden inny samolot z wyjątkiem porwanego airbusa, co – biorąc pod uwagę wielkość lotniska – stanowiło zadanie nie do wykonania.
Pułkownik zdjął hełm i kominiarkę, a następnie przetarł wilgotną twarz. Najchętniej zdjąłby cały mundur, który dzisiaj dodatkowo mu ciążył. Ekwipunek bojowy ważył zazwyczaj około trzydziestu kilogramów, niestety nikt nie był w stanie zważyć obciążenia psychicznego, jakie żołnierze musieli dźwigać wraz z kamizelką taktyczną i uzbrojeniem. Pośpiesznie omiótł wzrokiem zebranych, a potem z niechęcią zwrócił się do człowieka, który wpatrywał się w migoczące na płycie lotniska światła.
– Generale.
– Znowu popsułem ci wakacje. Które to już będą? Drugie, trzecie? – rzucił, nie odrywając spojrzenia od punktu przed sobą.
– W tym roku ściągnął mnie pan już czwarty raz z urlopu. Na szczęście mamy koniec grudnia. – Westchnął, uśmiechając się kwaśno.
– Narzeczona pewnie wściekła?
– Wściekła? – Jeszcze raz przetarł zgrzaną twarz i poprawił kamizelkę. – Już nie mam narzeczonej. Rozstaliśmy się czterdzieści minut temu.
– Przykro mi – odpowiedział kurtuazyjnie.
– A mnie nie – odburknął. – Nigdy nie będę z kobietą, która każe mi wybierać pomiędzy sobą a pracą. Trzy lata wiecznych pretensji, awantur i prób zrobienia ze mnie kogoś, kim nie jestem, w zupełności wystarczą.
– Jesteś w stanie pokierować ludźmi?
– A czemu mam nie być? – Stanął prawie na baczność, jakby rozmowa o życiu prywatnym skutecznie wyparła świadomość tego, po co tu był.
– No wiesz. Emocje, wzburzenie.
– Zna mnie pan już dość długo i powinien pan wiedzieć, generale, że nigdy nie łączę życia zawodowego z prywatnym – zastrzegł twardym tonem.
– Gdyby to była rutynowa akcja, nie ściągałbym cię.
– Myśli pan, że to nie jest typowe porwanie dla okupu? Nie żądają uwolnienia swoich przywódców albo powieszenia plakatu wielkiego proroka na wieży Eiffla?
– Właśnie nie.
– To czego chcą?
– Żądają dotankowania do pełnego baku, nic poza tym. Trzydziestu ton paliwa. Po co im tyle, skoro do Paryża potrzebują około dziesięciu? – odezwał się człowiek, który obserwował jeden z radarów.
– Chcą się zabawić w latającą bombę. – Pułkownik odpowiedział bez zastanowienia.
– Skąd takie wnioski?
– Porywają samolot w Algierii, po czym stoją trzy godziny na lotnisku, na którym żądają tylko tankowania. Potem docierają tutaj i znowu brak konkretnych żądań, tylko tankowanie. To akcja kamikadze.
– To ma sens – stwierdził generał, wyraźnie niezadowolony z faktu, że sprawa nie zakończy się na przekazaniu kilkunastu milionów i uwolnieniu jakiegoś islamisty o wątpliwej opinii w zamian za pasażerów. – Trzeba powiadomić prezydenta i wojsko. Muszą zacząć ewakuację centrum Paryża.
– Generale, wie pan, jak to się skończy. Padnie rozkaz zestrzelenia samolotu, zanim dotrze do Paryża. Kalkulujecie, ile będziemy mieli trupów?
– A wiesz, ile będziemy ich mieli, jak go nie wysadzą?
– Odbijemy ich. Potrzebuję tylko zgody na podjęcie akcji.
Generał spojrzał na mężczyznę z lekkim politowaniem. Nie chciał wysyłać tego chłopaka w środek piekła, ale wiedział, że prędzej czy później będą musieli podjąć działania. Nawet jeżeli on nie wyda rozkazów, zrobi to ktoś wyżej.
– Masz mało czasu. Jak chcesz tam wejść? – dopytał jakby od niechcenia.
– Musimy ich przytrzymać jak najdłużej. Wyślijcie do nich negocjatora, wciśnijcie, że paliwo zamarzło albo że cysterna utknęła w zaspie śnieżnej. Cokolwiek.
– Konkrety, dzieciaku, muszę przedstawić służbom plan.
– Ile zajmie tankowanie? – zwrócił się do jednego z pracowników lotniska.
– W przypadku takiej ilości paliwa około godziny – odparł bez zawahania.
– Wystarczy – stwierdził, przenosząc wzrok na generała. – Podjedziemy z cysterną i wejdziemy od dołu.
– Jak od dołu? – zapytał skonfundowany.
– Przespawamy klapy pod samolotem i wejdziemy przez bebechy. Przecież ćwiczyliśmy takie opcje. Moi ludzie znają rozkłady samolotów tego typu: każdy jest skonstruowany według jednego schematu.
– To za długo potrwa. – Generał przekalkulował szybko zasadność planu.
– Godzina mi wystarczy. Zyskamy element zaskoczenia i ściągniemy każdego po cichu, bez większego rozlewu krwi.
– Zbyt duże ryzyko!
– Ryzyko to wejść tam z buta! – podniósł niekontrolowanie głos, zaskoczony absurdalnym podejściem przełożonego. – Chuj wie, co mają poza karabinami. Równie dobrze mogą nas wysadzić w powietrze przy szturmie!
– Panowie. – Wywód przerwał mężczyzna, który niczym cień pojawił się w pomieszczeniu.
Pułkownik zmierzył przybysza od góry do dołu, próbując nakreślić sobie, z kim ma do czynienia. Nie było to zbyt trudne, zważywszy fakt, że biła od niego biurokracja i nieznajomość pracy w terenie.
– Prezydent spodziewa się wymiernych efektów i hucznej akcji.
Ton mężczyzny był tak beznamiętny, że pułkownik pomyślał, że chodzi o wykresy i słupki obrazujące wzrost sprzedaży ozdób świątecznych.
– Mamy już plan – stwierdził generał, czym wprowadził młodego dowódcę w osłupienie. – Ganthier poprowadzi swoich ludzi od dołu samolotu. Oszczędzimy otwartego ognia przynajmniej na początku akcji.
Gość przerzucał spojrzenie z jednego wojskowego na drugiego, a następnie poszperał w telefonie i skinął głową na wyższego rangą.
– Czekaj na rozkazy! – Wymierzył w jego kierunku palec. – Nie robisz niczego bez mojego błogosławieństwa.
Pułkownik Ganthier pokiwał lekko głową, jednak widać było, że bierne czekanie, aż zapadną decyzje, nie należało do jego ulubionych zajęć. Odwrócił się w kierunku płyty lotniska i zaczął z uwagą obserwować docelowy samolot.
Judith była teraz pewnie zajęta pakowaniem w furii jego rzeczy i wystawianiem ich przed dom. Czy żałował, że się rozstali? Kompletnie nie. Nawet zaczął się zastanawiać, jak mógł przeżyć z nią taki szmat czasu. Byli zupełnie inni: ona potrzebowała ciągłej rozrywki i zabawy, on marzył po służbie tylko o długim prysznicu i o tym, by z kimś porozmawiać. Nigdy nie zapytała go, jak się czuje, czy może czegoś potrzebuje. Nie była w stanie pojąć, że to, co robił, jego praca była cząstką niego samego. Uważała, że jest za młody na zbawianie świata, że powinien korzystać z życia, a nie każdego dnia kalkulować, czy tym razem uda mu się przy nim utrzymać. Awans w wieku dwudziestu siedmiu lat na pułkownika był niespotykaną dotąd nobilitacją i szokiem dla wszystkich. Decyzję wydał sam Minister Obrony Narodowej z polecenia prezydenta. Tym samym, łamiąc wszelkie schematy, Philippe Ganthier stał się najmłodszym pułkownikiem i dowódcą w historii.
– Nie mamy czasu na twój plan. – Z rozmyślań wyrwał go głos generała. – Cysterna zaczyna tankowanie za dziesięć minut. Wchodzicie na ostro i ściągacie porywaczy. Nie możemy zwlekać i narażać życia tylu osób.
– Narażać?! – wrzasnął, odrzucając hełm na pobliski blat. – Będą pod otwartym ostrzałem! To nie jest narażanie?! Co wy sobie wyobrażacie?! Nie da się uniknąć ofiar! – Jego głos był coraz wyższy i bardziej pretensjonalny. Mężczyzna przestał zwracać uwagę na to, że rozmawia ze zwierzchnikiem.
– Pułkowniku… – Generał przybrał pochmurny wyraz twarzy.
– Przesuńcie chociaż ludzi na tył samolotu. Na co liczycie? Że się wystrzelają z amunicji? Wkalkulowaliście już życie tych ludzi w straty?
– Pułkowniku, bez dyskusji, to rozkaz – warknął poirytowany brakiem subordynacji. – Wchodzisz czy mam poszukać za ciebie zastępstwa?
– Wchodzę – odburknął przez niemal zaciśnięte usta.
– To dobrze, masz okazję się wykazać po awansie. Daj z siebie wszystko. Góra cię obserwuje i liczy na ciebie. – Po chwili generał wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Pułkownik zacisnął dłonie w pięści. Wysyłanie ludzi na ślepo, na ruchome piaski tylko po to, żeby jeden ważniak z drugim mogli się pochwalić w mediach spektakularną akcją, było zwykłym bestialstwem, o głupocie już nie wspominając.
– Rozkaz to rozkaz – warknął i zaczął naciągać na głowę kominiarkę, szykując się psychicznie na odprawę.
Od niego zależało, jak poprowadzi swoich ludzi, jakie rozkazy im wyda. Ich życie po raz kolejny było w jego rękach, tak samo jak los pasażerów porwanego samolotu. Czy zwykły śmiertelnik jest w stanie udźwignąć taką odpowiedzialność? On musiał. Wziął dwa głębokie wdechy, poprawił rękawiczki i wyszedł naprzeciw czekających na niego oddziałów.
– Przygotować się do szturmu. Wchodzimy za piętnaście minut. Jeden oddział zabezpiecza tyły, dwa kolejne dojeżdżają na ruchomych schodach aż pod same drzwi. Ćwiczyliśmy już takie opcje na takim modelu samolotu, ale nigdy w takich warunkach atmosferycznych i nigdy przy pełnym obciążeniu. Pamiętajcie, że w takiej sytuacji schody, wejścia i drzwi mogą być milimetry za wysoko albo za nisko. Nie idźcie na pamięć. Tu nie liczą się wyczucie i doświadczenie, tylko sekundy i refleks. Wchodzimy na grubo, bez zbędnego pierdolenia się. Sprawdzić sprzęt i broń, możecie zadzwonić do rodzin i się pożegnać. Jeżeli któryś uzna, że nie jest na to gotów, potraktuję, że nie było go dzisiaj w pracy. To ostatnia szansa, żeby się wycofać. Nikt nie wie, co na nas czeka za drzwiami.
Po pięciu minutach w stronę samolotu zmierzały już cysterna i ruchome schody, niczym koń trojański skrywające oddziały antyterrorystów.
Nie czekali, szli za ciosem, liczył się każdy ułamek sekundy. Drzwi samolotu otworzyły się, dając możliwość wejścia. Padły pierwsze strzały niesione wrzaskiem przestraszonych ludzi i drapieżnymi, głębokimi głosami porywaczy.
– Baissez–vous!⁴ – kolejne komendy przedzierały się przez zgiełk i panikę.
– Granaty! Odwrót! Odwrót!
Krzyk stłumił huk wybuchu i przerywane spazmatycznym wrzaskiem serie z broni. Po chwili, wraz z osiadającym pyłem i dymem, wszystko ucichło.ROZDZIAŁ 1
Marechiaro, Neapol 15.10.2019 14:50
Lisa stała przed lustrem w łazience i flegmatycznymi ruchami upinała włosy w wysoki, niechlujny kok. Ociężale sięgnęła po szminkę i zaczęła nakładać na wargi warstwy krwistej czerwieni. Wszystko robiła jakby od niechcenia, a jej pozorny spokój co chwilę mąciły natrętne czarne myśli.
Od powrotu Jamesa z Dubaju wszystko nagle zaczęło się sypać. Stał się oschły, apodyktyczny, wszczynał awantury o byle co, zachowywał się tak, jakby nie istniała.
Mam pod sobą prawie całą Kampanię, nie mogę nieustannie głaskać cię po główce i opowiadać romantycznych farmazonów, jakbyśmy byli normalnymi ludźmi. Nie jesteśmy nimi, Lizzy, powtarzał nieustannie, żeby po paru minutach ponownie wyznać, że jest dla niego wszystkim.
Lisa doskonale wiedziała, że nie chodziło o obszar wpływów ani o to, ile zależało od Jamesa. To były wyłącznie mechanizmy samoobrony, które włączały się zazwyczaj bez jego wiedzy, a tym bardziej zgody. Jamie był jak huragan, który krążył po wszystkich obszarach życia i siał spustoszenie. Gdy Lisa pytała, co go męczy, odpowiadał, że kobieta ma obsesję na punkcie jego stanu albo jest przewrażliwiona. Kiedy reagowała obojętnością i pozwalała mu się wyżyć, twierdził, że już jej na nim nie zależy. Jeśli odmawiała bliskości, zarzucał jej, że kogoś ma. Z jednej strony przerażało ją, a z drugiej fascynowało, że w tak krótkim czasie był w stanie okazać tak bogatą paletę sprzecznych uczuć.
Nienawidzę cię i kocham w tej samej chwili – taki potrafił być James.
Teoretycznie była na to przygotowana. Lekarz wielokrotnie uprzedzał, że po okresie nadmiernej fascynacji i sielanki przyjdą pierwsze trudności. Chociaż „trudności” to bardzo łagodne słowo. Lisa miała wrażenie, że przy niej Moretti w końcu przestał kontrolować emocje, które teraz wylewały się z niego jak woda z przerwanej tamy, podtapiając i ją. Jednak nie tylko jego zmienne stany dawały powód do rozterek. Z każdym dniem coraz silniej uderzała w nią świadomość, że staje się częścią rodziny mafijnej, a było to brzemię, które nie tak łatwo udźwignąć.
Rano wstawała z palącym bólem w klatce piersiowej, jakby przeżywała atak paniki. Analizowała przeróżne scenariusze, nieustannie rozmyślała, jak to będzie za miesiąc, dwa, może pół roku. A może wcale nie mieli tyle czasu? Stres i ciągłe oglądanie się przez ramię dopełniały dzieła. Nie powinna narzekać ani użalać się nad losem, przecież doskonale wiedziała, na co się pisze, z kim się związała i w jakim świecie się znalazła. To nie było życie, w którym codziennie rano wstajesz w jedwabnej piżamie z uśmiechem od ucha do ucha, zakładasz drogie ciuchy, jesz śniadanie na tarasie, po czym ruszasz do ogrodu poleżeć na leżaczku i poopalać tyłek. W międzyczasie wymienisz się uprzejmościami podczas rodzinnego spędu przy basenie, a na deser kochasz się do rana, zachowując się tak, jakby należał do ciebie cały świat. Może i cały świat należał właśnie do nich, ale ten świat w każdej chwili mógł też zawalić się im na głowy. Wystarczy jeden nieostrożny ruch, jedno drobne potknięcie, a wszystko runie niczym drewniany szałas.
W końcu przestała obsesyjnie poprawiać usta, przetarła parę razy policzki i leniwym krokiem wyszła z łazienki. James siedział na sofie w pokoju i z grobową miną wertował papiery. Co jakiś czas głośno wzdychał i mamrotał pod nosem. Od wczorajszego południa po jego kolejnym wybuchu bezsilności nie zamienili ze sobą ani słowa.
– Przejrzę te dokumenty wieczorem, mówiłam ci przecież, że się tym zajmę – odezwała się niepewnie, jakby obawiała się kolejnej przepychanki.
– Słyszę ten tekst już od dwóch dni – bąknął, nie podnosząc wzroku. – Najwyraźniej masz ważniejsze rzeczy do roboty. Prawie utopiłem w Dubaju transakcję, bo nie raczyłaś mnie poinformować, że wpisałaś do umowy nową klauzulę.
– Mówiłam ci, że trzeba się zabezpieczyć przed ich nagłą zmianą planów. Narzekałeś, że są jak chorągiewki na wietrze i sam nie wiesz, czy nagle nie zrezygnują z dalszych negocjacji. Zapis o karze umownej w przypadku wycofania się z kupna działa tylko na twoją korzyść…
– Skończ tłumaczyć mi coś oczywistego – warknął. – Gdzie wczoraj byłaś?
Lisa bezsilnie westchnęła i schowała dłonie do kieszeni czarnych cygaretek.
– No, słucham. Gdzie wczoraj byłaś? – powtórzył z naciskiem.
– I myślisz, że tak jest fajnie? Że jak się na mnie wyżyjesz, będzie ci lżej? Miałam wczoraj spotkanie z klientem, a potem byłam na drinku z Eleną. Zresztą po co pytasz? Odkąd Philip przestał być moim cieniem, jeździ za mną czterech frajerów. Zapewne zdają ci relację nawet z tego, o której byłam w kiblu.
– Wymusiłaś to na mnie!
– Tak, wymusiłam. Jeżeli mam mieć ochronę, to chcę kogoś innego.
– On jest najlepszy – stwierdził, ściągając czoło w grymasie.
– Wiem, że jest najlepszy – zacisnęła zęby – ale znam jego rodzinę. Myślisz, że mogłabym spojrzeć Adzie w oczy, jeżeli pewnego dnia będzie musiał zasłonić mnie własnym ciałem?! Rozmawiałam z twoim lekarzem, prosiłam cię, żebyś zaczął prowadzić dziennik. Zapisuj to, co czujesz, co myślisz, jak się czujesz po takich napadach. Lekarz uważa, że to pomaga samemu zrozumieć swoje zachowanie.
– Lizzy, czy ja ci wyglądam na uroczą, małą blondynkę, która będzie się zwierzać różowemu pamiętniczkowi? Nie mam czasu na pogawędki o pierdołach i jednorożcach, a lekarz nie jest jakimś guru. Przestań ślepo wierzyć w to, co ci pakuje do głowy – fuknął, a następnie zaczął układać poszczególne kartki w jeden plik. – I od razu uprzedzę twój kolejny genialny pomysł. Leków też nie zamierzam brać. Zanim się do nich przyzwyczaję, będę leżał jak kłoda na emocjonalnym zjeździe. Nie mogę sobie na to pozwolić. Już raz to przerabiałem. No, chyba że pobawimy się w film sensacyjny i przejmiesz moje obowiązki. – Westchnął. Był już znużony tłumaczeniem w kółko tego samego.
– No tak, zawsze lepiej się naćpać, poza tym ten film sensacyjny ma bardzo kiepską obsadę – odgryzła się, ale tym razem zbył jej uwagę milczeniem. – Czy w Dubaju wydarzyło się coś jeszcze poza tą nieszczęsną umową? Wróciłeś tak podminowany, że…
– Nawalił mi latający dywan i nie znalazłem warsztatu – zaszydził, a po chwili sięgnął po zegarek, wstał i zmniejszył dystans między nimi, ciągle bawiąc się bransoletą.
Natychmiast uderzył w nią ten nieziemski zapach, który tak uwielbiała. Przygryzła dolną wargę, obserwując z uwagą, jak się miota. Jego twarz nabrała surowego wyrazu, zapewne za sprawą tego mrocznego, świdrującego ją spojrzenia. Wyraźnie zarysowaną szczękę pokrywał parudniowy zarost. Omiotła pośpiesznie wzrokiem jego sylwetkę: szare spodnie, granatowe polo. Następnie z niezadowoleniem nabrała powietrza. Podobał jej się taki arogancki i władczy. W gruncie rzeczy miała ochotę na wciągnięcie go do łóżka, a nie na kłótnię, ale nie zamierzała dać sobą w taki sposób pomiatać, nawet jeżeli był szefem mafii.
– A ja myślałam, że podrypali ci wielbłąda z parkingu. – Zacisnęła zęby. – Uważasz, że jesteś taki zabawny i elokwentny. Znowu zachowujesz się jak totalny palant.
– Przypomnę ci, do kogo się zwracasz – wycedził z irytacją.
– Nie, nie, Moretti. To ja ci przypominam, do kogo mówisz. Nie rozmawiasz teraz z Giulianim ani innym degeneratem, żebyś musiał udowadniać przewagę.
W odpowiedzi wyciągnął do niej dłoń i położył ją na jej policzku. Nie był to jednak czuły gest.
– Posłuchaj uważnie. Nie mam ochoty ciągnąć tej bezsensownej rozmowy, nie wtrącaj się do mojego życia i do moich spraw! Zrozumiesz to w końcu? – wysyczał, zaciskając palce na jej szczęce. – Męczysz mnie tym gderaniem, tymi dziwnymi próbami zmiany czegoś! Zajmij się, kurwa, czymś, na czym się znasz, a nie zabawami w psychologa!
Lisa przełknęła głośno ślinę. Jakkolwiek dziwnie to brzmiało, była na to przygotowana.
– Gdzie idziesz? – zaczęła z wyrzutem, gdy zwolnił uścisk i jak gdyby nigdy nic ruszył do wyjścia. – Znowu nie zamierzasz wrócić na noc?
– Mam spotkanie, przecież tyle razy ci mówiłem! Jakbyś…
– Tak, jakbym cię słuchała, to bym wiedziała. – Jednym zdaniem bardzo skutecznie zatrzymała jego szarżę. – Opanuj się, zanim powiesz o jedno słowo za dużo i znowu będziesz przychodził na kolanach. Setki bukietów i biżuteria tego nie naprawią. Lepiej wyjdź i walnij kilka razy w ścianę. Za parę godzin nawet nie będziesz pamiętał, za co mnie zaatakowałeś. Po to jest ten dziennik. Żebyś zapisywał swoje niekontrolowane reakcje, a potem do nich wracał i analizował. Może wtedy zrozumiesz, że wyżywanie się na mnie nie przyniesie żadnego efektu. A teraz żegnam, wychodzę. Może będę wieczorem, może jutro, a może za dwa dni.
Chwyciła w dłoń torebkę, w drugą parę szpilek i nie spoglądając w jego kierunku, podążyła ku schodom. Nie pokonała jednak nawet dwóch kroków, gdy złapał ją pod ramię, gwałtownie obrócił do siebie, po czym pchnął na ścianę i oparł dłonie po obu stronach jej ciała, tuż nad głową. Przez moment przesuwał mrocznym wzrokiem po jej twarzy, starając się unormować oddech.
– James, to się pogłębia. – W jej głosie dominował spokój. Doskonale wiedziała, że teraz nastąpi etap „kocham cię”.
– Jeszcze trochę i wszystko się uspokoi – wyszeptał czule, wodząc ustami po jej szyi.
Uderzył w nią gorący oddech, a wilgotne pocałunki rozchodziły się po skórze. Złapał ją wpół, a następnie przycisnął do siebie, całując coraz żarliwiej i zachłanniej.
– To nie jest wytłumaczenie. Wyżywasz się na mnie, jakbym była twoim wrogiem, a potem co? – Zaczerpnęła raptownie haust powietrza, kiedy przez materiał bluzki zaczął pocierać kciukiem sutek.
– Chcę cię teraz. – Przesunął palcami po szyi, a potem wzdłuż mostka, kompletnie ignorując to, co do niego mówiła. – Chcę cię tu i teraz. – Jego oddech przyśpieszył. – Całej mojej.
– Tak tego nie rozwiążesz. – Jęknęła, gdy wsunął dłoń w spodnie i przez koronkę majtek dotarł do wzgórka. – Każdy twój wybuch i zwątpienie nie może się kończyć seksem.
– Przestań w końcu gadać. Tak cholernie za tobą tęskniłem, a od paru dni nie możemy dojść do porozumienia. – Udręczone westchnienie opuściło jego usta. – Dlaczego musisz tak wszystko utrudniać? Dlaczego doszukujesz się problemów tam, gdzie ich nie ma? Jestem tym zmęczony, zaraz mam spotkanie, znowu muszę spacyfikować bandę kretynów, a ty mi jeszcze dokładasz.
Kolejny etap, pomyślała. Zrzucanie odpowiedzialności, przeinaczanie faktów.
– Przestań. Wystarczy. Nie będziemy tak rozwiązywać problemów. – Pewnym gestem zatrzymała jego dłoń. – Wychodzę. – Odsunęła go od siebie, a następnie ponownie sięgnęła po buty i torebkę.
Zapowiadał się cudowny dzień. Nie dość, że codziennie wstawała z kłębkiem strachu w gardle, na lunch dostała Morettiego z emocjonalną burzą, to na deser czekało ją jeszcze spotkanie z siostrą. Wzbraniała się przed nim już tyle razy, ale nadszedł najwyższy czas, by zmierzyć się z własną słabością. Sophie nie była jej matką ani guru, które ma prawo wtrącać się w jej życie.
Przemierzyła pośpiesznie długi korytarz prowadzący wprost do kuchni. Po wejściu do pomieszczenia w zamyśleniu otworzyła lodówkę i wyjęła butelkę lodowatej wody, którą przyłożyła sobie do rozgrzanego czoła. Przymknęła oczy i wzięła kilka głębokich wdechów, żeby uspokoić nerwy. Przepychanki z Jamesem kosztowały ją w rzeczywistości więcej, niż okazywała.
– Problemy w raju?
Usłyszała obok siebie znajomy głos, po czym odwróciła się w stronę, z której dochodził. Jej twarz natychmiast rozpromienił radosny uśmiech.
– Jesteś. – Odrzuciła butelkę na blat i dwoma krokami pokonała odległość dzielącą ją od brata. Uradowana wpadła mu w ramiona. – Co ty tu robisz? Nie powinieneś tu być. – Natychmiast uświadomiła sobie, jak dużo zaryzykował.
– Powinienem. Wszystko jest w porządku. Twój… – Zawahał się, szukając określenia dla Jamesa. – Moretti mnie tu sprowadził.
Posłała mu pytające spojrzenie i ściągnęła wargi w cienką linię.
– Ale jak…?
Luca nie odpowiedział, ponieważ w wejściu do kuchni odbiły się męskie kroki, a pomieszczenie wypełnił niski, zachrypnięty, pełen pretensji głos:
– W końcu jesteś – rzucił James. – Sprawy mają się następująco. – Wymierzył w niego ostentacyjnie palec. Nie zaczął jednak wyjaśnień, gdyż tuż za plecami Luki wyrosła Gabriela. – Doskonale – westchnął James. – Nie będę musiał powtarzać wszystkiego po kilkanaście razy. – Pakujcie się. Za dwa dni lecicie do Ameryki – oznajmił.
– O czym ty mówisz? – Lisa w końcu przerwała zalewającą ich konsternację.
– Do Ameryki? – zawtórowała Gabriela.
Tylko Luca milczał, zdając sobie sprawę z tego, że decyzja już zapadła.
– Ja nie składam wam propozycji, tylko oznajmiam, co następuje. I tak zbyt długo z tym zwlekałem. Wszystko jest gotowe na wasz wyjazd, na przyjazd również. Po przylocie zajmie się wami ktoś zaufany od Alexa i pomoże się ukryć.
– Ukryć przed czym ? – zakwiliła Gabriela.
James dostrzegł, jak Lisa krzyżuje ramiona na piersi w wyczekiwaniu.
– Gabrielo, błagam cię – odparł ze znużeniem. – Nie zadawaj bezsensownych pytań.
Skarcona dziewczyna w odpowiedzi chwyciła Lucę pod ramię jak małe wystraszone dziecko.
Jej zatroskana twarz spowodowała, że James odrobinę odpuścił i się rozluźnił.
– Wiem, że to dla was duże zaskoczenie, ale tak będzie najlepiej. Luca z wiadomych przyczyn nie powinien się wychylać, a nie wiem, ile jestem w stanie jeszcze go osłaniać. A ty – przeniósł spojrzenie na siostrę – nie możesz polecieć sama. Nie będę ukrywać, że wasza znajomość jest… – Zaakcentował zbyt ostentacyjnie słowo „znajomość”.
– James, to mój brat! – wtrąciła się Lisa, gromiąc go wzrokiem.
– Wiem – odpowiedział. – Dlatego mu ufam.
– Co z Sebastiano? – dopytała Gabi.
– No właśnie, to jest kolejny problem. Gówniarza do niczego nie zmuszę. Jak na razie od miesiąca rozbija się po Saint-Tropez i innych kurortach dla ekskluzywnych gangsterów – zaszydził, wywracając przy tym oczami. – Ma się pojawić na przyjęciu, wtedy najwyżej go uśpimy, zwiążemy i wywieziemy. – Uśmiechnął się blado do siostry i puścił jej oczko, na co ta lekko zachichotała. – Żadnej samowolki, żadnego chodzenia sobie, gdzie chcesz, żadnego kombinowania i pakowania się w kłopoty. Gdy tylko dostaniesz cynk, że Matteo ma ochotę zaszczycić nas swoją obecnością, robisz to, co ustaliliśmy. Zrozumiano?
Luca niechętnie skinął głową, zerkając na zafrasowaną twarz Lisy.
– Czemu mi nie powiedziałeś, że udało ci się go sprowadzić? – Lisa w końcu odzyskała głos i zwróciła się z lekkim wyrzutem do Jamesa.
– Nie mam teraz czasu na wyjaśnienia. Obiecałem ci, że to zrobię, więc zrobiłem. – Z nadmierną ostrością otworzył lodówkę i przejrzał jej zawartość. – Nie ma soku? – bąknął, po czym zatrzasnął drzwi i z rękami w kieszeniach ruszył do wyjścia. – Będę na noc, nie martw się – rzucił jakby od niechcenia do Lisy.
Znowu palił tą niebezpieczną obojętnością.
– Co on taki nagrzany? – zapytał Luca.
Lisa wzruszyła obojętnie ramionami, ponieważ nie chciało jej się tłumaczyć mechanizmów postępowania Jamesa. Aby to zrozumieć, trzeba byłoby opuścić świat komfortu i udać się w niebezpieczną podróż do świata osoby z borderline. Luca by tego nie pojął. Dla niego Moretti był kimś, kto bez mrugnięcia okiem pakuje kulkę w łeb, jeśli da mu się chociaż cień powodu.
– Może mu nie idą interesy – odparła obojętnie. – Bardziej ciekawi mnie, jak ty się tu znalazłeś. Jak mu się udało? – Zmieniła natychmiast temat, chcąc odwrócić uwagę brata od swoich związkowych problemów.
– Nie do końca jemu. Pomógł mu ten Arab, el Fassi, czy jakoś tak.
Lisa na chwilę wstrzymała oddech. Miała wrażenie, że się przesłyszała.
– El Fassi? Hani el Fassi? – dopytała, przestępując nerwowo z nogi na nogę.
– Tak, chyba tak. Chyba całkiem dobrze się znają.
– Znają się?
– Lisa, możesz przestać powtarzać? Coś się stało? Dlaczego jesteś taka zdziwiona?
– Nie, nic – skłamała, by dać sobie chwilę czasu do namysłu. – Źle spałam i jeszcze dzisiaj mam spotkanie z Sophie. Nastawiam się po prostu na miliony wyrzutów.
W gruncie rzeczy spotkanie z Sophie zeszło na drugi plan. Znowu poczuła się nieswojo i niekomfortowo. James po raz kolejny ewidentnie kłamał, chociaż on określiłby to jako „niemówienie całej prawdy”. Zastanawiało ją, co znowu chce przed nią ukryć, jaki jest powód i przede wszystkim po co była ta pokazówka na przyjęciu.
– Siostra.
Głos Luki dobiegł do niej jakby z zaświatów.
– Na pewno wszystko dobrze?
– Tak, mam tylko jedno pytanie, na które oczekuję szczerej odpowiedzi. – Jej wzrok skupił się na Gabrieli, do której chyba jeszcze nie do końca dotarło, że za parę dni wyjeżdżają. – Kto kazał ci podrzucić tablet ojca do mieszkania Sophie? – wypaliła nagle, kompletnie zmieniając temat.
– Mnie? Skąd wiesz? – zawahał się.
– Nie wiem, właśnie mi to powiedziałeś. – Uśmiechnęła się z lekkim politowaniem.
– To ja – oznajmiła odważnie Gabriela, wychodząc w końcu zza pleców Luki. – Chciałam… – zaczęła, a następnie nabrała haust powietrza.
– Wiem, co chciałaś. – Lisa westchnęła, przeszukując nerwowo torebkę. – Może i dobrze się stało. Gdybym nie wiedziała, pewnie już dawno by mnie tu nie było.
– Pomożesz mu? – W głosie Gabrieli rozbrzmiał entuzjazm.
– O co chodzi? – zainteresował się mężczyzna, nie rozumiejąc szyfru, jakim rozmawiają.
– To skomplikowana sprawa – odparła enigmatycznie Lisa. – Jeżeli Gabi będzie chciała, to ci wyjaśni. Muszę już iść. Nie będę od ciebie pozdrawiać Sophie.
– Nie rób tego. Niech dalej myśli, że zaćpałem się w jakimś rynsztoku – oznajmił kwaśno.
Lisa w odpowiedzi skinęła tylko głową.ROZDZIAŁ 2
Quartieri Spagnoli, Neapol 15.10.2019 17:50
James z grobową miną przekroczył próg obskurnego baru w centrum miasta. To był jeden z tych lokali, gdzie już samo wejście przywoływało na myśl raczej melinę i pijacką spelunę dla wątpliwej klienteli niż miejsce, w którym mógłby napić się drinka król Neapolu.
Mimo niskiego statusu miejsca nikt nie zwrócił na Morettiego uwagi. Przemknął wzdłuż baru, kierując się na zaplecze. Po minięciu drzwi i wkroczeniu do kolejnego ciemnego korytarza jego oczom ukazał się zupełnie inny świat. W nozdrza uderzył zapach tabaki, drogiego alkoholu, wyszukanych męskich perfum i wiszącego w powietrzu seksu. Ekskluzywni panowie i równie ekskluzywne panie do towarzystwa. Na podestach przed śliniącymi się mężczyznami tańczyły półnagie kobiety, inne siedziały im na kolanach i zapewniały o ich wyjątkowości, jeszcze inne nie traciły czasu na rozmowy i zabierały się od razu do rzeczy, nie krępując się dzikim wzrokiem obserwatorów.
W końcu dotarł do celu. W miejscu najbardziej odseparowanym od reszty, na stole w centrum wyginały się dwie dziewczyny, które były jednak bardziej zajęte sobą niż robieniem wrażenia na widzach. James na jednej z kanap dostrzegł Martino. Mężczyzna z miną uradowanego szczeniaka rolował w palcach skręta, co jakiś czas łypiąc pożądliwie na zabawiające się ze sobą panie. Przebywał on w towarzystwie kilku osób z klanu Morettiego, co nie wróżyło niczego dobrego, zwłaszcza że obecni należeli do młodszego pokolenia, które powoli przestawało dygotać przed Jamesem ze strachu. Dzisiaj był odpowiedni moment, żeby podsycić ich strach.
W końcu jeden z mężczyzn gwizdnął przywołująco, po czym rozpiął rozporek i wyciągnął z niego sterczącego fiuta. Nałożył prezerwatywę, a następnie rozparł się wygodnie na kanapie. Kobieta wypuściła z objęć partnerkę i bez zbędnego ociągania zeszła z podestu, kręcąc przy tym biodrami. Usiadła na nim okrakiem i z miną triumfu osunęła się na jego wzwód.
James przygryzł dotkliwie policzek, żeby przywołać się do porządku, po czym omiótł wzrokiem zebranych.
– Ściągnęliście mnie, żebym popatrzył, jak gzicie się z dziwkami? – Ostentacyjnie przejechał językiem po zębach, jakby coś mu w nich utkwiło i starał się tego pozbyć, po czym usiadł na kanapie i położył stopy na stole.
– Rozluźnij się. Nie lubię załatwiać biznesów w sztywnej atmosferze jak mój papa – skwitował Martino.
– Nie przypominam sobie, żebym miał z tobą jakieś biznesy.
– A kasy z leków nie chciałbyś dostać?
– Jak zwykle źle dobierasz słowa, Martino. Ja ich nie chcę dostać, ja je muszę dostać. W innym wypadku odstrzelę wam wszystkim łby.
Junior ściągnął brwi i nerwowo zaczął szukać po kieszeniach zapalniczki.
– Najpierw nas wystawiasz i się wycofujesz, potem prawie sprzedajesz Kalabrii, a teraz…
– Tak, a teraz żądam swoich pieniędzy i niezatruwania mi dupy niepotrzebnymi spotkaniami. Gówno mnie obchodzi, czy pociągnęliście ten biznes dalej, czy wpierdoliliście całą dostawę w siebie i swoje dziwki. Załatwiłem wam święty spokój, więc oczekuję zapłaty. Ja czekam, a twój tatuś chyba mnie ostatnio unika.
– Właśnie w tej sprawie się spotykamy. Ojciec kazał powiedzieć, że kasa będzie za dwa dni – wycedził niechętnie, zbity z tropu szarżą Morettiego.
– Brawo, czyli jednak udało wam się rozhulać interes. A już myślałem, że nadajecie się tylko na targ rybny.
– Za dużo rzeczy ci się wydaje, a za mało robisz – oznajmił oschle Junior.
– Chcesz poznać moje zdanie? Myślę, że ledwo dyszycie, ale to już nie mój problem.
– Za to masz inne problemy, Jamie – odezwał się głos z boku.
– Czyżby?
– Bardzo nas niepokoją twoje ostatnie ruchy i zdarzenia.
– Konkret – ponaglił.
– Robi się nerwowo i ciasno, twój brat…
– Sprecyzuj, którego brata masz na myśli – wtrącił Martino, chcąc sprowokować Jamesa do błędu.
Moretti w odpowiedzi kpiąco się uśmiechnął.
– Właśnie, skoro już o braciach mowa – dodał Martino. – Co się dzieje z Matteo?
– Mógłbym zapytać o to samo, bo w ostatnim czasie chyba bliżej mu do waszej rodziny niż do mojej – odrzekł z pozornym spokojem.
– Tu nie chodzi o rodzinę – doprecyzował jeden z członków klanu, nawet nie spoglądając na Jamesa. Jego oczy wpatrywały się w krawędź blatu, a pulsująca grdyka zdradzała, że wypowiedzenie tych słów kosztowało go niebywale dużo. – Przestałeś kontrolować teren, przestałeś się interesować sprawami rodziny. Paranza⁵ bardzo niebezpiecznie się panoszy. Dzień w dzień, tydzień w tydzień oznajmiają o swojej obecności, przejeżdżają po wybranych ulicach i urządzają sobie palbę w drzwi, okna, mury. Gdziekolwiek, byle zaznaczyć, że coś znaczą. Dość tego, Moretti! – W przypływie odwagi gwałtownie podniósł się z miejsca i uderzył dłońmi w szklany stół. – Dość twojej bierności i pokojowego załatwiania sporów. Nie jesteśmy ambasadorami pokoju, tylko, kurwa, gangsterami.
– Uspokój się i usiądź na swoim miejscu – polecił leniwie. – Nie mam zamiaru wszczynać partyzantki tylko dlatego, że boisz się o swoje dupsko. Prześledziłeś, na jakich terenach najczęściej się pojawiają?
Mężczyzna zajął na powrót miejsce i zamilkł.
– No, słucham – ponaglił James grobowym tonem. – Na jakich terenach najczęściej się pojawiają, bo z tego, co zdążyłem się zorientować, to nie na naszych. Problem ma Martino – kiwnął głową na Juniora – a nie my. W związku z tym nie rozumiem, skąd nagłe zaangażowanie w eliminację tych dzieciaków. Znowu chcecie sobie ze mnie zrobić prywatną miotłę, która pozamiata brudy i pozwoli wam żyć w spokoju? Rozumiem, że Martino to twoja najlepsza przyjaciółka, ale swoje problemy musi załatwiać sam, a nie przeze mnie. Czy wyraziłem się dostatecznie jasno? – Omiótł spojrzeniem zebranych. – To ja powinienem się bardziej niepokoić – dodał. – Dlaczego spotykamy się z Martino, skoro sprawa dotyczy mnie i mojej nieudolności? Mam się obawiać buntu? Knujecie? Spiskujecie? – Każdy wyraz wypowiadał z coraz większym naciskiem, skupiając świdrujący stalowy wzrok na jednym z mężczyzn.
Zapanowała głęboka cisza, każdy spuścił głowę w wyczekiwaniu. Nawet obecne w pomieszczeniu kobiety zaczęły powoli wycofywać się z pola widzenia. James natomiast siedział i niepokojąco spokojnie uderzał palcami w kolano.
– Robi się gorąco, Moretti. Mamy pewne obawy… – W końcu jeden z mężczyzn zebrał się w sobie i przemówił.
– Macie pewne obawy – prychnął rozbawiony. – Obawy powinienem mieć ja, a nie wy.
– Kurwa, Jamie, wyluzuj, bo ci ciśnienie zaraz rozsadzi jądra. Odkąd posuwasz panią mecenas, zrobiłeś się strasznie sztywny. Masz, zabaw się. – Martino machnął dłonią w kierunku przejścia, po czym jak na zawołanie obok niego wyrosła młodziutka dziewczyna. – To nowy nabytek. Spodoba ci się.
Kobieta z promiennym uśmiechem na ustach ruszyła w kierunku Morettiego, jakby wygrała na loterii i szła odebrać nagrodę. James zmierzył ją beznamiętnie wzrokiem od góry do dołu, jakby wybierał kawałek mięsa na obiad. Długie ciemne włosy, kończące się za łopatkami, słodkie pełne usta w kolorze soczystej truskawki, kształtne piersi ukryte pod prześwitującym koronkowym stanikiem, krótkie szorty i młoda buźka. Biorąc pod uwagę miejsce, w jakim się znalazła, i co tu robiła, aż za młoda.
– Przynieś mi drinka – polecił. – Potem zobaczymy, czy mi się spodoba.
Gdy tylko odeszła w głąb sali, jeden z mężczyzn poderwał się jak poparzony z siedzenia i zaczął żywo gestykulować.
– Strzelanina w centrum. I to jest to, o czym mówiliśmy, Moretti! – wrzasnął wyraźnie wzburzony. – Szczylom poprzewracało się w dupach! Ostrzelali właśnie jedną z naszych restauracji.
– Którą? – zadał pytanie ze stoickim spokojem, chociaż w jego wnętrzu zaczęła toczyć się nierówna walka.
– Le Ancore.
James poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy, a ucisk w mostku spowodował, że na chwilę zrobiło mu się ciemno przed oczami. Wzrokiem poszukał Karima, który doskonale wiedział, co ma zrobić. Sam nie mógł dać im nawet małego powodu do dywagacji na temat jego przywództwa i priorytetów. Istniały sprawy ważne i ważniejsze, teraz niestety ważniejsi byli oni i terytorium. Nie mógł ot tak wstać, pokazać im środkowy palec i opuścić lokal. Sytuacja stała się wyjątkowo napięta, a jemu nie było na rękę, żeby każdy zaczął z uwagą obserwować jego poczynania. Nie było miękkiego i uległego Morettiego, ktoś taki nie istniał i James musiał im o tym dobitnie przypomnieć, choć tak naprawdę w głębi ducha modlił się o to, żeby Lisy nie było już w tamtej restauracji.
– Podobno ktoś wcześniej widział tam twoją ukochaną. – Martino niestety uderzył w punkt, w który nie powinien.
– Wiesz, jak nienawidzę słowa „podobno”. – Nabrał ostentacyjnie powietrza przez nos, po czym leniwie wyciągnął papierosa, włożył go do ust i odpalił. Te kilkanaście sekund dało mu czas na uspokojenie wariującego ciała i myśli. – Zastanówmy się lepiej, co i jak możemy zrobić.
– Brawo, Moretti, jednak zamierzasz w końcu pokazać jaja – skwitował jadowicie ktoś, kogo twarzy James nie kojarzył, ale teraz z pewnością ją już zapamięta.
– Na pewno nie tobie – odgryzł się, wysuwając dłoń po drinka, którego przyniosła mu Giulia, a następnie wciągnął ją sobie na kolano. – Co takiego potrafisz, że masz mi się spodobać? – Wykrzywił usta w okrutnym uśmiechu, ściskając ją boleśnie za udo. Kompletnie zignorował obecność innych, skupiając uwagę na prężącej się na nim nastolatce, której bardzo spodobało się jego zainteresowanie.
– Nie powinieneś być teraz z żoną? – wymruczała mu do ucha, siadając okrakiem na jego udzie.
Z żoną, powtórzył w myślach, zanim dotarło do niego znaczenie słów.
– Jesteś tutaj od wydawania opinii? – Jego oczy pociemniały, a dłoń sprawnie znalazła się na gardle dziewczyny.
Stłumiony pisk opuścił jej usta, zanim zaczęła nerwowo charczeć.
– Zadałem pytanie – warknął.
– Nieee, jaaa, tylko – wyjąkała, łapiąc powietrze przez nos.
– Co ty tylko? Masz się tylko ze mną pieprzyć, a nie decydować o mojej moralności. Czy to jasne? – Przesunął dłoń na kark Giulii, unieruchamiając głowę w miejscu, po czym spojrzał w jej wielkie z przerażenia oczy. – Jasne?
Zadrżała i niespokojnie poruszyła się na jego nodze.
– Jasne – wyszeptała.
– Przecież po to tu jesteś, prawda? – wysyczał. – Masz sprawić, że poczuję się kurewsko dobrze. Teraz przynieś mi kolejnego drinka, a najlepiej całą butelkę, i poszukaj sobie koleżanki. Jak tylko skończę z nimi – ruchem oczu wskazał na swoich rozmówców – zastanowię się, co chcę z wami zrobić. Zrozumiałaś?
Pokiwała szybko głową jak nakręcona zabawka i przygryzła w wyczekiwaniu dolną wargę, po czym bez słowa odeszła. To dało mu chwilę na zastanowienie się nad tym, w jaki sposób mógł spacyfikować towarzystwo, chociaż nie był w stanie skupić się na niczym innym niż Lisa. W końcu jego katorgę uciął krótki SMS:
Nic jej nie jest.
Kiedy znów poczuł, że oddycha, mógł zająć się tym, co najważniejsze. Jego krwiożerczy wzrok przesuwał się po twarzach zebranych, jakby starał się przeniknąć do ich umysłów i odkryć, co planują. Nie byli kimś, kogo mógł się śmiertelnie obawiać. Przypominali nieśmiały jęk niezadowolenia, który można było bardzo szybko zdusić. Czekał tylko na jeden element, który w razie większego zagrożenia będzie mu bardzo przydatny. I w końcu się doczekał. Ktoś pojawił się tuż za jego plecami. Nie musiał się odwracać, napięta mina Martino powiedziała mu wszystko. Junior od najmłodszych lat sikał po nogach, gdy tylko zobaczył Alexa, i starał się go omijać szerokim łukiem. Minęło tyle czasu, ale w tej kwestii nic się nie zmieniło.
– Parisi – fuknął Junior, kiedy otrząsnął się z pierwszego szoku. – Nikt cię tu nie zapraszał.
– Nie potrzebuję zaproszenia – odparł, prawie nie otwierając ust, a następnie rozpiął marynarkę i zajął miejsce obok Jamesa. Nie spuszczając mrożącego wzroku z Martino, poprawił mankiety i nonszalancko założył nogę na nogę. – Co tam, chłopcy, słychać? Dawno was nie widziałem – zagadnął, co wywołało dziki uśmiech Morettiego. – I zabierz to coś z kanapy. – Z pogardą machnął dłonią w kierunku kobiety rozłożonej przy jednym z mężczyzn. – Nie przyszedłem tu bawić się w ginekologa.
– Moretti, chyba naprawdę pali ci się dupsko i tracisz posłuch, skoro musisz przychodzić ze wspomagaczami – wysapał typ, którego Alex przed chwilą pozbawił towarzyszki.
– Tak bardzo przeszkadza wam moja obecność? – zainteresował się Parisi. – Ja tak się stęskniłem, a czuję się, jakbym był niechciany w towarzystwie. – Wetchnął z dozą dramatyzmu.
– Wszyscy dokładnie pamiętają, co zrobiłeś z Savio, i nikt nie ma zamiaru znosić twoich odpałów. Lepiej będzie, jak Moretti zapnie cię na łańcuchu przed drzwiami. – Z boku dobiegł głos pełen wyrzutu.
Alex zmrużył oczy w zamyśleniu.
– Savio – powtórzył leniwie. – Savio, z tego, co sobie przypominam, zmarł śmiercią naturalną.
– Czekaj, czekaj, a to nie ten, co go wyrzuciłeś z trzydziestego piętra Italian Tower? – dopytał James.
– Dokładnie ten. Grawitacja to w końcu naturalna sprawa, czy się mylę? Mój udział był tutaj znikomy.
James przez chwilę przyglądał mu się ze zdziwieniem, po czym wybuchnął gromkim śmiechem.
– Najbardziej naturalna na świecie – skwitował.
– W takim razie nie rozumiem, o co tyle szumu. – Alex ze znudzeniem podparł głowę na pięści, a następnie zatopił stalowy wzrok w Martino, który już nie wiedział, którą ścianę ma oglądać.
Paru mężczyzn zawtórowało im wymuszonym śmiechem, który bardziej przypominał kaszlenie i duszenie się niż faktyczne rozbawienie. Trwali w tym dziwnym stanie, dopóki nad Alexem nie pojawiła się długonoga piękność gotowa podawać mu drinki i służyć całą sobą.
– Przynieś mi czerwonej herbaty – polecił, nie obdarzając jej spojrzeniem.
Kobieta otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia. Była przyzwyczajona do poleceń typu: „nalej mi drinka”, „klęknij”, „wypnij się”, a nie „zaparz mi herbaty”.
– Dziwka ma ci parzyć herbatę? – wtrącił Martino.
– Czy bycie dziwką wyklucza umiejętność obsługi czajnika i zalania herbaty? – podsumował, bawiąc się mankietem koszuli.
James uśmiechnął się półgębkiem. Doskonale wiedział, że Alex mimo otoczki znudzenia powoli zaczynał tracić cierpliwość i najchętniej posłałby ich wszystkich do diabła.
– Przynieś mu tej jebanej herbaty! – Martino huknął podminowany tym, że na jego terenie zaczyna panoszyć się ktoś inny.
Wyczekali w ciszy do momentu, gdy obok nich ponownie rozległo się stukanie obcasów, tym razem jednak bardziej nerwowe i szybsze, a po chwili kobieta drżącymi dłońmi postawiła przed Alexem filiżankę z herbatą.
– Moretti, robisz tutaj niepotrzebne przedstawienie, twoje błaznowanie już dawno przestało nam mydlić oczy. Nie interesuje cię nic poza czubkiem własnego nosa – zarzucił mu typ, który do tej pory milczał.
– W czyim imieniu mówisz? W swoim czy wszystkich tutaj? – dopytał James, po czym z zainteresowaniem zaczął oglądać swoje paznokcie.
– Mówię jako ja, ale sądzę, że wszyscy tutaj się ze mną zgodzą – oznajmił z pewnością, jednak nikt nie odważył się mu zawtórować. – Straciłeś umiejętność rozwiązywania problemów, może czas na emeryturkę, capo?
– Ktoś jeszcze podziela jego zdanie? – W pomieszczeniu rozległ się twardy, podniesiony głos Morettiego.
W tym momencie znalazło się tylko jedno sensowne wyjście z sytuacji. Na nic zda się strzępienie języka i wymyślanie filozoficznych gadek. Nie zastanawiając się, powoli wstał, wyciągnął zza paska broń i jakby nigdy nic strzelił do niczego niespodziewającego się rozmówcy. Przestrzeń wypełnił huk, a po chwili zawtórował mu pisk uciekających w popłochu dziewczyn.
– Moretti, co ty, kurwa, odpierdalasz?! – Wrzaski Martino zlały się z hałasem.
Panika, która wdarła się wśród obecnych, była wręcz namacalna w ich głosach i spojrzeniach. James podziwiał, jak nerwowo rozcierają ręce i przełykają ślinę, jak przestają kontrolować własne reakcje, jak ukradkiem unikają jego wzroku. Spojrzał na trupa, który miał potężną dziurę w głowie. Strzał z bliskiej odległości praktycznie zmasakrował mu pół twarzy. Krew i mózg rozbryzgały się na kanapie i podłodze za nią, ochlapując przy tym najbliżej siedzącego typa.
Moretti przyszpilił go paraliżującym spojrzeniem. Ten siedział wyprostowany jak struna z dłońmi splecionymi na kolanach. Z trudem utrzymywał drgającą szczękę w ryzach, uparcie patrzył przed siebie, byle nawet kątem oka nie dostrzec masakry, jaka wydarzyła się kilka centymetrów od niego. Po policzkach powoli sączyły się krople należącej do trupa krwi.
Głuchą ciszę, w której na moment wszyscy utonęli, zmąciły miarowe uderzenia łyżeczki o brzeg filiżanki. James zmrużył oczy, pozwalając na to, aby psychopatyczny cień omiótł jego twarz, po czym poprawił zegarek, schował broń i zajął miejsce obok równie znudzonego jak on Alexa, który kończył mieszać herbatę.
– To jest odpowiedź na wasze problemy i bolączki. Jeżeli komuś jeszcze coś ciąży, możemy to rozwiązać w szybki i prosty sposób. Skończą się wasze rozterki związane z młodymi i moim przywództwem – oznajmił ochrypłym głosem. – I możecie w sumie do mnie mówić capo. „Jamie” trochę mi się znudziło, a capo brzmi dostojnie. Nie sądzisz, Alex? – zaszydził, posyłając zebranym uśmiech obnażający garnitur białych zębów.
Parisi w odpowiedzi oblizał łyżeczkę.
– Dostojnie – powtórzył metalicznym głosem. – Trafne słowo. Powinni nazwać drinka na twoją cześć.
– Wódka z dodatkiem prochu. – James parsknął śmiechem, sugestywnie spoglądając w kierunku trupa.
– Co to, kurwa, miało być? – wysapał jeden z pozostałych żywych, nerwowo zerkając na ciało kumpla siedzące dalej w tej samej pozycji.
Jego głowa w nienaturalny sposób odchyliła się tak, że martwe oczy teraz zajęte były podziwianiem sufitu.
– Nie podobało mu się moje przywództwo, więc go od niego uwolniłem. Czy ktoś jeszcze?
Odpowiedziały mu ledwo słyszalne, rwane oddechy i lekkie skrzypienie skóry kanap pod niespokojnie poruszającymi się ciałami.
– Ale przynajmniej herbatę mają dobrą. – Alex westchnął, z fascynacją przyglądając się napojowi.
James spojrzał na jego lewą dłoń, w której obracał płaski nóż rzutkę.
– Nowa zabawka?
– Mniejsza, lżejsza, poręczniejsza, większa dynamika i prędkość lotu. Gardła tym, co prawda, nie podetnę, ale trzy sekundy i mamy trzy przebite krtanie. – W końcu przeniósł bazyliszkowate spojrzenie na trzech mężczyzn i uśmiechnął się wręcz lubieżnie. – Czyli dokładnie tyle, ile potrzeba.
– To na czym stanęły nasze rozmowy? – Moretti uniósł górną wargę w obrzydliwym grymasie zadowolenia i triumfu.
Po raz kolejny wygrał, ale tak naprawdę kupił sobie tylko odrobinę czasu, który uciekał nieubłaganie.