Zdumiewający warunek - ebook
Zdumiewający warunek - ebook
Miliarder Rafael Romano zamierza zrównać z ziemią swoją przeszłość: grecki sierociniec, w którym się wychowywał. To miejsce przypomina mu o wszystkim, co stracił, także o przyjaźni z Sabriną, która skończyła się nagle, gdy dziewczynka została adoptowana. Przyjeżdża na wyspę, by wziąć udział w negocjacjach z ostatnią osobą, która sprzeciwia się rozbiórce. Na miejscu odkrywa, że jest nią Sabrina…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-291-1280-2 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Sabrino – odezwał się z wyrzutem głos na drugim końcu linii. – Po jakie licho wróciłaś na Calistę?
Ją też dręczyły wątpliwości, czy przylecieć na grecką wyspę, gdzie się urodziła i wychowała, ale napastliwy ton ojca był wyjątkowo irytujący. Wolałaby, żeby ufał jej tak samo jak pozostałej dwójce dzieci. Tylko że Tom i Pippa byli jego biologicznym potomstwem, a ona nie.
– Muszę dokończyć pewną sprawę – wyjaśniła enigmatycznie.
Przełączyła rozmowę na głośnik i odłożyła telefon na kamienny stopień.
– Jaką sprawę? – nie dawał za wygraną ojciec.
Siedząc w cieniu murów starego sierocińca, próbowała rozplątać jasne pasma włosów. Na lądzie wynajęła samochód z rozkładanym dachem, a na wyspę dotarła promem. Podróż samochodem była całkiem przyjemna, teraz jednak czuła, że na głowie ma wiecheć.
– To naprawdę nic ważnego.
Głos ojca zrobił się nagle serdeczny.
– Sabrino, mnie możesz powiedzieć. Wiem, że nie byłaś na Caliście od czasu… – Nie dokończył myśli.
Sabrina oparła czoło na dłoni i jęknęła w duchu. Kochała ojca, ponieważ był wyjątkową postacią w jej życiu. Przyjął ją do swojej rodziny i zapewnił edukację, dzięki czemu mogła dziś zasiadać na dyrektorskich stanowiskach. Była mu za to ogromnie wdzięczna. Męczyło ją natomiast, że bez przerwy wtrącał się w jej życie, mimo że zbliżała się do trzydziestki.
– Przepraszam, tato, ale coś przerywa – powiedziała, przewracając oczami z powodu tak beznadziejnej wymówki. – Zadzwonię do ciebie później.
Wyłączyła telefon i wstała. Otrzepała kurz z białej sukienki, którą wybrała specjalnie na czekające ją dziś trudne spotkanie.
Andrew Richard Templeton, oficer Orderu Imperium Brytyjskiego, na pewno będzie zły, że przerwała rozmowę. Nie lubiła go rozczarowywać, ale w tej chwili nie miała ochoty walczyć z tą przesadną opiekuńczością. Nie mogła się rozpraszać takimi rzeczami.
Słuchając śpiewu cykad, Sabrina odchyliła głowę, by ogarnąć spojrzeniem cały budynek sierocińca. Popękane i spłowiałe od słońca mury wyglądały mniej surowo niż za jej czasów. Pnącza kwitnących bugenwilli stopniowo przejmowały w posiadanie całą elewację. W spadzistym dachu, na który od czasu do czasu wspinała się z innymi dziećmi, brakowało pojedynczych płytek. Gdy schodziła po stopniach ku niecce, w której osadzony był budynek, pod nogami zauważyła jaszczurkę, która zatrzymała się na moment, błysnęła drobnymi jak paciorki oczami i zniknęła za kępą kwiatów w kolorze intensywnego różu. Odrapane z niebieskiej farby drzwi wejściowe były zamknięte. Przybito do nich tabliczkę z informacją o planowanej rozbiórce. Łzy napłynęły jej do oczu.
– Nie pozwolę na to! – mruknęła do siebie oburzona.
Powyżej drzwi znajdował się szyld z napisem „Dom dziecka. Calista”.
Trafiła tutaj po śmierci matki. Była zahukanym stworzeniem, które bało się podnieść głowę, by ktoś nie zobaczył blizn. Z czasem okazało się, że sierociniec nie jest taki straszny. A ponieważ rodzice adopcyjni woleli inne dzieci, czekała aż do szesnastego roku życia, by opuścić miejsce, które uważała za swój dom.
To tutaj biegała po rozległym terenie, czytała pierwsze w swym życiu powieści i wiersze, zdarła sobie kolana i poznała, czym jest przyjaźń. Na tyle, na ile dziewczyna mogła przyjaźnić się z chłopakiem o buńczucznym spojrzeniu i zawsze zaciśniętych, gotowych do bójki pięściach.
Drzwi, o dziwo, ustąpiły, gdy nacisnęła klamkę. Sierociniec znajdował się na zakurzonej i wypalonej słońcem głębokiej prowincji, z dala od głównego portu. Nikt tu nie przyjeżdżał, bo i po co? Sabrina zaczęła przemierzać dobrze jej znane pomieszczenia, które były dziś ogołocone z mebli i przedmiotów codziennego użytku. Wysokie obcasy były może nieodpowiednie na wyprawę terenową, ale za to dodawały wzrostu, co powinno przydać się podczas dzisiejszego spotkania. Ich stukot roznosił się echem po startych kamiennych płytkach. Przystawała przy każdych drzwiach, przypominając sobie zapamiętane z przeszłości odgłosy śmiechu, rozmów i wesołych pokrzykiwań. Zerknęła tęsknie na pnące się w górę schody w nadziei, że pojawi się na nich Yannis lub Melantha – jej ulubieni opiekunowie.
Aby ocalić te wspomnienia, musiała uratować budynek. Należało go wyremontować, i to bez względu na koszty. Strata pieniędzy, tak zapewne powiedziałby ojciec i miałby rację. Ale nie wszystko w życiu sprowadzało się do rachunku zysków i strat. Były rzeczy, których nie można było kupić za żadne pieniądze, jak choćby wspomnienia z dzieciństwa.
Zajrzała do niewielkiego holu. Tu właśnie doszedł do jej uszu dźwięk, na który przedtem nie zwracała uwagi. Nadstawiła uszu.
Helikopter, pomyślała spanikowana.
Wbiegła schodami na piętro, by zająć dogodną pozycję do obserwacji. Z mejla asystentki, który przyszedł trzy dni temu, zrozumiała, że na spotkaniu pojawi się tylko pełnomocnik, który jej wysłucha i przekaże ustalenia szefowi. Ale pełnomocnik nie przyleciałby helikopterem.
Sabrina stanęła tuż przy oknie. Jako dziecko musiała wspinać się na palce, by jej głowa wystawała ponad parapet. Teraz bez najmniejszego trudu obserwowała cały teren zewnętrzny, na którym lądował właśnie helikopter. Obracające się śmigło wprawiło w ruch liście pobliskich drzew i krzewów, wzbijając tuman kurzu. Z boku widoczne było logo firmowe, przyciemnione szyby nie pozwalały zobaczyć, kto znajduje się w środku. Ledwo maszyna usiadła na ziemi, otworzyły się drzwi od kabiny i ze środka wyskoczył mężczyzna.
Sabrina jęknęła w duchu.
Prawie przykleiła nos do zakurzonej szyby, nie mogąc uwierzyć, że pofatygował się tu osobiście. Może nie wiedział, że Sabrina będzie na spotkaniu? Celowo przybyła tutaj bez swojej świty.
Minęło pięć lat od ich ostatniego spotkania na balu charytatywnym w Paryżu. Efekt tego spotkania można było bez przesady określić jako katastrofę. Sabrina przywitała dawnego przyjaciela z ekscytacją i mocno bijącym sercem. Przedtem obserwowała spektakularny rozwój jego kariery w biznesie, ale nigdy nie odważyła się ponownie nawiązać kontaktu. Pamiętała, jak rozczarowany był tym, że została adoptowana w wieku szesnastu lat, a on został w sierocińcu. Pisała do niego, ale nigdy nie odpowiedział na te listy.
Nie zauważyła jednak, by był urażony, i zapomniała o wszelkich obawach, ciesząc się, że nadrobią zaległości. Tamten wieczór w Paryżu wydawał się świetną okazją, by odnowić przyjaźń, odkryć, kim stali się po wkroczeniu w dorosłość. Po balu poszli jeszcze na późną kolację i razem wrócili do jej pokoju hotelowego. Zanim do Sabriny dotarło, że popełniła błąd, było za późno…
Teraz wydał jej się szczuplejszy niż w Paryżu. Kruczoczarne włosy były starannie zaczesane do góry. Miał na sobie czarne, doskonale skrojone dżinsy i nieskazitelnie białą koszulę. Zrobił kilkanaście kroków i przystanął, by poprawić potargane włosy. Musiał chyba poczuć, że jest obserwowany, bo spojrzał w górę, lustrując elewację sierocińca.
– Rafael – wyszeptała Sabrina.
Ich oczy spotkały się pomimo kurzu unoszącego się nadal w powietrzu. Sabrina wstrzymała oddech, porażona intensywnością jego spojrzenia. W tym samym momencie przez jej głowę przepłynął obraz lekarza w szpitalu, który powiedział, że jej matka zmarła, a ona została sama. Lodowaty strach ściął wtedy jej ciało, podobnie jak teraz.
Oszołomiona, jakby zbyt długo patrzyła prosto w słońce, cofnęła się. Potem zawróciła i uciekła.
Idąc w stronę sierocińca, Rafael rozpiął marynarkę. Było piekielnie gorąco, jak zwykle o tej porze roku. Jego spojrzenie prześlizgnęło się po budynku, który przez całe dzieciństwo kojarzył mu się z więzieniem. W oknie na piętrze dostrzegł cień sylwetki. Sabrina już tu była. Niczym duch w opuszczonym domu.
Nie do końca miał pewność, czy będzie na spotkaniu, ale kiedy gwałtownie odsunęła się od okna, uznał, że to ona. Rozpoznałby wszędzie te jasne niczym łan zboża włosy. Pamiętał je rozrzucone na poduszce. Pamiętał jej przymrużone oczy i błogi uśmiech…
Niech to szlag!
Zazgrzytał zębami i wyjął z kieszeni okulary przeciwsłoneczne. Idąc, wciągnął w płuca powietrze, ale z trudnością je wypuścił. Był zestresowany. Jako dziecko często czuł się podobnie, ale teraz był dorosły i powinien lepiej nad sobą panować.
Co mu strzeliło do głowy, żeby przejechać pół świata, by osobiście wziąć udział w tym spotkaniu? Asystentka miała rację, mówiąc, że tylko straci czas.
– Ja się tym zajmę, sir – oświadczyła Linda sucho, niemal wyszarpując mu z rąk list od Sabriny. – Widzę kłopoty na horyzoncie – powiedziała po chwili. – To córka Andrew Templetona, prawda? Czy to nie ona była wtedy na balu w Paryżu?
Widząc zmarszczone brwi Rafaela, asystentka zmieniła taktykę i sięgnęła po telefon.
– Proszę się nie martwić. Christopoulos się nią zajmie. Jest na miejscu i zna sprawę.
Żaden z innych pracowników nie ośmieliłby się rozmawiać z nim w taki sposób, ale Linda była po pięćdziesiątce, miała umysł ostry jak brzytwa. Do tego męża i dzieci, jedno z nich było w wieku Rafaela. Rafael zaś był jednym z najmłodszych nowojorskich miliarderów, dlatego cenił doświadczenie Lindy i matczyną troskę, jaką mu od czasu do czasu okazywała.
– Nie. Sam z nią porozmawiam – zadecydował. Podpisał dokumenty leżące na biurku i odsunął na bok wszelkie argumenty, które sprzeciwiały się takiemu rozwiązaniu. – Niech odrzutowiec będzie gotowy do wylotu. W Atenach trzeba zarezerwować helikopter, którym dostanę się na Calistę.
– Z całym szacunkiem, sir…
– Podjąłem decyzję – przerwał jej, manipulując przy spince od koszuli i rozmyślając nad czymś intensywnie. – Zatrzymam się w Villa Rosa.
– Na dłużej?
– Być może.
Rafael nie miał jeszcze sprecyzowanych planów. Wiedział tylko, że może to być jedyna okazja, by spotkać się z Sabriną Templeton twarzą w twarz.
Miał jej coś do przekazania. Coś bardzo ważnego, czego nie można było napisać w mejlu ani powiedzieć przez telefon. Wystarczająco długo to odkładał. Nie miał pojęcia, jaka będzie reakcja Sabriny, ale z uwagi na to, że przyjaźnili się w dzieciństwie, czuł się w obowiązku załatwić tę sprawę w sposób jak najdelikatniejszy.
– Ma pan zapełniony kalendarz do końca miesiąca – zauważyła Linda, przeglądając aplikację.
– Poprzesuwaj, co się da – polecił, ignorując jej obawy. – Będzie mi też potrzebny samochód. Zajmij się tym, dobrze? Aha, zadzwoń do stadniny, niech przygotują parę koni. – Na widok zdumionej twarzy Lindy, dodał: – Jeszcze wczoraj mówiłaś, że potrzebuję wypoczynku.
– Miałam na myśli weekend na Long Island, a nie miesiąc wakacji na greckiej wyspie. Zresztą widziałam zdjęcia tej willi. Nie jest to chyba komfortowe miejsce ani do pracy zdalnej, ani do wypoczynku. Jest tam chociaż ciepła woda w kranie?
Rafael uśmiechnął się, słuchając jej obiekcji.
– W dawnych czasach willę zamieszkiwali zakonnicy, więc rzeczywiście nie wygląda jak luksusowy hotel, ale przeszła gruntowny remont. Jest tam basen i siłownia, a także rozległy teren. Jest także woda w kranie. Nie trzeba dźwigać ze studni. – Roześmiał się, gdy Linda się wzdrygnęła. – Spokojnie, lecę tam, żeby porozmawiać z… panią Templeton. Potem będę się opalał i nurkował, a za kilka tygodni widzimy się z powrotem.
– A comiesięczne spotkanie zarządu?
– Jestem pewien, że ten jeden raz zarząd poradzi sobie beze mnie.
Wzruszył ramionami i podszedł do okna, by popatrzeć na Manhattan. Słońce odbijało się od lustrzanej tafli okien strzelistych budynków, które tworzyły stalowo-szklany las. Odkąd prawie dziesięć lat temu zamieszkał w Nowym Jorku na stałe, zdążył polubić ten widok. Podobało mu się, że jest tutaj wyspa, choć zupełnie inna od tej, na której dorastał.
– Mogę udzielić ci pełnomocnictwa i zastąpisz mnie na zebraniu – odezwał się znowu.
Linda nareszcie wyglądała na zadowoloną.
– Ale co z tym nowym kontraktem? Trafiliśmy na przeszkodę i przydałoby się wsparcie podczas negocjacji.
Rafael zazgrzytał zębami, gdy mu o tym przypomniała. Rzeczywiście prowadzili aktualnie trudne negocjacje z firmą amerykańską należącą do szalenie konserwatywnej rodziny. Rozmowy utknęły w martwym punkcie po tym, jak jeden z ważniejszych udziałowców zwrócił uwagę na liczne romanse Rafaela, nazywając je niemoralnymi i oburzającymi.
– Nadal pracuję nad rozwiązaniem tego problemu.
Założył marynarkę i ruszył do drzwi, będąc myślami hen, daleko na wyschniętej od słońca wyspie, gdzie on i Sabrina spędzali ze sobą całe dnie. Ot, dwójka dzieciaków, które odnalazły się w niesprzyjających okolicznościach.
Teraz spoglądał na sierociniec z odrazą. Nienawidził tego miejsca od lat. Mnóstwo razy wyobrażał sobie, że budynek rozpada się na kawałki, a na jego ruinach wyrastają róże i wrzośce.
Któregoś dnia zgłosił się do Rafaela dyrektor sierocińca i opowiadał o planach remontu oraz poszukiwaniu sponsora. Rafael pomyślał wtedy, że kupi nieruchomość, zburzy ją i wybuduje w tym miejscu nowy budynek, lepiej dostosowany do potrzeb dzieci.
Sabrina w jakiś sposób dowiedziała się o tych planach i zgłosiła sprzeciw.
Zrobiła to jednak za późno. Wychowanków przeniesiono w inne miejsce, a prace wyburzeniowe miały się rozpocząć za kilka tygodni.
Ton jej pisma, po części błagalny, po części grożący, zaintrygował go. Jej milczenie przez ostatnie pięć lat mówiło samo za siebie: nie wybaczyła mu Paryża. Jednak sierociniec musiał w niej wzbudzić ogromne emocje, skoro ostatecznie zdecydowała się prosić go, by zaniechał swoich planów. Uznał to za idealną sposobność, by zamknąć także inną sprawę, która nie dawała mu spokoju od jakiegoś czasu.
Ponieważ Sabrina mieszkała teraz w Londynie, a on w Nowym Jorku, propozycja spotkania się na greckiej wyspie wydawała mu się rozsądnym kompromisem. Dla każdego z nich było to neutralne terytorium.
Teraz jednak pożałował tej decyzji.
Wystarczył cień jej sylwetki w oknie, by stwierdził, że nie wywietrzała mu z głowy. Spędzili ze sobą noc, którą do tej pory pamiętał. Był jednak przekonany, że poradzi sobie z tymi wspomnieniami. Musiał tylko potraktować ich dzisiejsze spotkanie w sposób czysto biznesowy i zapomnieć o pożądaniu.
Wszedł przez uchylone drzwi i stanął w holu. W środku nie było nikogo. Zdjął okulary przeciwsłoneczne i wsunął je w górną kieszonkę marynarki. Jego sylwetka emanowała pewnością siebie, której zdobycie zajęło mu wiele lat.
– Sabrino? – zawołał. – Widziałem cię w oknie. – Obrócił się na pięcie. – Gdzie się schowałaś?
Odpowiedziała mu cisza. Wbiegł na schody, przeskakując po dwa stopnie. Im szybciej ten przeklęty budynek zostanie zburzony, tym lepiej, pomyślał. Serce tłukło mu się w piersi niespokojnie, dłonie miał wilgotne od upału i zdenerwowania. Nie potrafił uciec przed wspomnieniami. Do dziś pamiętał goniących go starszych chłopaków, którzy wykrzykiwali przezwiska i ciskali w niego kamieniami.
Na piętrze też było pusto. Z dołu doszedł go odgłos jakby uderzenia. Zszedł po schodach, pod którymi znajdował się schowek na szczotki. Za nim była wąska przestrzeń, idealna na kryjówkę. Dawniej przykryta brudną zasłoną, dziś drzwiczkami, które były zamknięte.
Rafael zawahał się i wziął głęboki wdech. Gdy był mały, ojciec często zamykał go za karę w ciasnej komórce pod podłogą. Do tej pory nie znosił wind i tym podobnych pomieszczeń. Nienawidził u siebie tej słabości, która graniczyła z obsesją.
Nacisnął klamkę w drzwiczkach i schylił się, by spojrzeć w ciemność. Mopy i kubły zniknęły, ale wypatrzył miotłę opartą o ścianę. Obok niej widniały noski eleganckich pantofli.
– Sabrino, wyjdź… – powiedział po grecku i wyciągnął dłoń. Pamiętał, że Sabrina często znajdowała tutaj schronienie, gdy dzieci jej dokuczały. Siedziała tam skulona, aż w końcu robił się raban i wszyscy zaczynali jej szukać. Rafael zawsze wiedział, gdzie się chowa, i kiedy wokół nie było nikogo, przychodził namówić ją do wyjścia.
Byli dwojgiem najmniej przystosowanych dzieci w sierocińcu. Sabrina ze swoją pokancerowaną twarzą i uporczywym milczeniem. Rafael z wybuchowym charakterem i kryminalnym środowiskiem, z którego się wywodził.
Gdy inne dzieciaki ich przezywały, Rafael zawsze stawał w obronie Sabriny, a wina za bójki spadała na niego.
– Jaki ojciec, taki syn – mawiali wtedy opiekunowie. Rafael nie brał sobie tego do serca. Nie czuł się ani trochę podobny do ojca, którego szczerze nienawidził. Ale kiedy któryś ze starszych chłopaków szydził z matki i jej śmierci, wpadał w szał.
Po jednej z takich awantur umieszczono go na tydzień w izolatce. Sabrina wrzucała mu jedzenie przez okno. Byli praktycznie nierozłączni. Potem została adoptowana i spotkali się dopiero w Paryżu…
– Idź sobie, Rafe – powiedziała ledwie słyszalnym głosem.
Powtórzył swoją prośbę, dodając _parakalo_, co po grecku oznaczało „proszę”.
– Nie.
Odmowa bolała prawie tak mocno jak tamtego dnia, gdy go zdradziła, obdarzając uśmiechem Andrew Templetona, swojego nowego ojca, który zabrał ją z sierocińca. Oczywiście, cieszył się, bo wiedział, że będzie jej lepiej w rodzinie, w dodatku tak bogatej. Pisał niezliczone listy, w nadziei, że opowie mu o tym, jak wygląda jej życie w Anglii.
Nigdy nie dostał odpowiedzi. Był rozczarowany, że tak szybko o nim zapomniała.
– Nie bądź tchórzem! – powiedział ostro. – Prosiłaś o spotkanie w sprawie sierocińca, więc jestem. – Schylił się, by wsunąć całe ramię w ciemną przestrzeń. Rozcapierzone palce próbowały namierzyć Sabrinę. – Przestań się chować w tej norze i użalać, jak to miałaś ciężkie życie, bo od razu mówię, że mnie nie przebijesz.
– Aha!
Włożyła całą swoją złość w ten jeden dźwięk. Usłyszał hałas i wreszcie wygramoliła się na czworaka z kryjówki. Odtrąciła jego dłoń, gdy próbował pomóc jej wstać. Miała zaczerwienione policzki, włosy w nieładzie, ciężki oddech unosił jej piersi. Biała sukienka zupełnie nie pasowała do okoliczności, w jakich się znajdowali. Drogi jedwab opinający figurę nosił ślady kurzu. Mimo tego, co wydarzyło się w Paryżu, nadal był zszokowany, patrząc w idealnie gładką twarz, która kiedyś pokryta była bliznami. Chirurg plastyczny doskonale wywiązał się ze swojego zadania.
– Jak śmiesz? – wypaliła. W stylowych szpilkach, które podkreślały szczupłe kostki i długie nogi niemal dorównywała mu wzrostem. – Ze wszystkich ludzi na świecie to właśnie ty powinieneś wiedzieć… – głos uwiązł jej w gardle, gdy ich oczy się spotkały.
BESTSELLERY
- EBOOK
22,90 zł 31,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
22,90 zł 31,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK37,90 zł
- Wydawnictwo: Prószyński MediaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: RomansNajnowsza powieść Stephena Kinga Dallas '63, która trafi do polskich czytelników w dniu światowej premiery 8 listopada 2011, odwołuje się do klasycznego motywu literatury fantastycznej, czyli podróży w czasie. Korzystając z ...EBOOK
26,80 zł 39,00
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: Sonia DragaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: RomansIch gorący i zmysłowy romans zakończył się złamanym sercem i wzajemnymi pretensjami, ale Christian Gray nie może uwolnić się od Anastazji Steele, która uparcie tkwi w jego umyśle, krwi. Zdeterminowany by ją odzyskać, próbuje ...33,50 złEBOOK33,50 zł