Zdzisław Beksiński. Opowiadania - ebook
Zdzisław Beksiński. Opowiadania - ebook
Zdzisław Beksiński to artysta, którego nie trzeba przedstawiać. Jeden z najważniejszych i najbardziej znanych polskich malarzy, kojarzony głównie z mrocznymi obrazami, ale także rzeźbą, fotografią i grafiką komputerową.
Niewiele osób wie, że był również pisarzem, a między rokiem 1963 a 1965 napisał około czterdziestu opowiadań. Przez kilkadziesiąt lat prawie nikt nie wiedział o ich istnieniu. Pierwsza publiczna prezentacja opowiadań Beksińskiego odbyła się w muzeum w Sanoku.
Ebook „Opowiadania” wydany przez oficynę BOSZ, to obowiązkowa lektura dla wszystkich fanów i znawców mrocznej twórczości artysty. „Opowiadania” dostępne są od maja 2015 roku w Virtualo w wygodnych formatach mobilnych EPUB oraz MOBI.
Ebook „Opowiadania” składa się z tekstów o różnorodnej tematyce. Znajdziemy w nim opowieści kryminalne, humorystyczne, absurdalne historie, a także surrealistyczne eksperymenty. „Opowiadania” to także duża dawka sensacji – rosnące napięcie, tajemnicze postaci, drobne wydarzenia składające się w większą intrygującą całość. Niektóre z opowiadań mają wymiar bardziej fantastyczny, bliższy klimatem malarstwu Beksińskiego.
Polecamy zdecydowanie nie tylko fanom, ale także wszystkim miłośnikom świetnej lektury. Wkrótce „Opowiadania” Beksińskiego na pewno wejdą do kanonu współczesnej literatury polskiej.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7576-257-0 |
Rozmiar pliku: | 6,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
¶ Zdzisław Beksiński (Sanok, 24 lutego 1929 – Warszawa, 21 lutego 2005) wymieniany jest dzisiaj wśród najważniejszych polskich malarzy XX wieku. Jego twórczość podlegała jednak nieustannym przemianom i zawsze te nowsze, aktualne wówczas poszukiwania były najważniejsze; wcześniejsze lekceważył.
¶ Rysował od dziecka – był to jego najbardziej naturalny sposób wypowiedzi. Od młodości marzył o karierze artystycznej, pragnął jednakże realizować swoje pomysły w kinematografii. Na studia w szkole filmowej nie zgodził się ojciec, nakłaniając syna, by ten obrał bardziej praktyczny kierunek studiów. Jeszcze będąc studentem krakowskiej politechniki, Beksiński kupił aparat fotograficzny, pełen ambicji, by wykonywać zdjęcia o charakterze artystycznym. Ta próba zrekompensowania sobie żalu po niespełnionych marzeniach o zostaniu filmowcem przyniosła znakomite rezultaty: z perspektywy minionego półwiecza jego fotografia uznawana jest za wybitną, wyprzedzającą wiele prądów sztuki europejskiej. Przyjaźnie, jakie artysta sanocki nawiązał wówczas z innymi wybitnymi fotografikami – Bronisławem Schlabsem, Markiem Piaseckim i Jerzym Lewczyńskim – w znaczący sposób wpłynęły na bieg sztuki drugiej połowy XX wieku.
¶ Przygodę z fotografią artystyczną zakończył Beksiński w 1959 roku serią plansz z naklejonymi zdjęciami, w których trudno odnaleźć jednoznaczne, logiczne związki. Nadając im tytuły, artysta prowokował odbiorcę do werbalnego opisywania. Był to być może pierwszy epizod twórczy, w którym moglibyśmy doszukiwać się literackiej niemalże narracji. I choć jeszcze w lipcu 1960 roku Beksiński pisał do Jerzego Lewczyńskiego, że obmyśla fotomontaże na wspólną wystawę w listopadzie (zamierzenie nie zostało zrealizowane), to aparatu fotograficznego używał odtąd już tylko do dokumentacji.
¶ Równolegle do twórczości fotograficznej powstawały obrazy i reliefy o charakterze abstrakcyjnym – tak odmienne i sugestywne, że na ówczesnych wystawach malarskich wyróżniały się oryginalnością. Beksiński tworzył także rzeźby przestylizowanych postaci ludzkich i zwierzęcych oraz głowy-czaszki. Czasami nadawał im nazwy bohaterów literackich czy mitologicznych: Makbet, Hamlet, Lady Makbet, Edyp. Około 1963 roku ten sposób tworzenia powoli zaczął się wyczerpywać. Podczas jednej z naszych rozmów u końca lat 90., kiedy w sanockim zamku zastanawialiśmy się nad walorami kilku wiszących tam abstrakcji, wypytywałem artystę, dlaczego w momencie, gdy ta właśnie twórczość budziła coraz większe zainteresowanie i uznanie krytyki, zdecydowanie ją odrzucił. Wyjaśnienie Beksińskiego było proste: po kilku latach bycia abstrakcjonistą zrozumiał, że jest to nowy „akademizm” hamujący rozwój artystyczny i ograniczający swobodę wypowiedzi. Zrozumiał, że musi nadal szukać swojej drogi.
¶ W latach 1963–65 powstały jego teksty literackie. Można się zastanowić, czy i one – podobnie jak twórczość fotograficzna – nie były jakąś formą rekompensaty za niespełnione pragnienie realizowania filmów; czy przynajmniej niektórych z nich nie można by uznać za kryptoscenariusze. Na pewno były próbą sprawdzenia się w nowej dyscyplinie twórczości. Już z dystansu, na przełomie lat 70. i 80. minionego wieku, podczas pewnej dyskusji z zaprzyjaźnionym malarzem Tadeuszem Turkowskim Beksiński wspominał, że usiłował niegdyś pisać i zastanawiał się wówczas, kim powinien zostać: malarzem czy pisarzem. Wybrał malarstwo, bo dopiero w tej aktywności twórczej mógł być wolny. Praca literacka wiązała się przecież z cenzorskimi cięciami, „dogadywaniem się” z wydawcami, poddawaniem się ocenom krytyków, walką o przydział papieru i tym podobnymi problemami, zaś pisanie do szuflady nie miało sensu.
¶ Faktem jest, że w 1963 roku sanocki artysta nie do końca był pewien, co robić dalej. Abstrakcja wyczerpała swoją atrakcyjność, rzeźba stawała się coraz bardziej uciążliwa fizycznie, zostawały rysunki i szczególne zainteresowanie się erotyką. Wystawa jego aktualnego dorobku w Starej Pomarańczarni w warszawskich Łazienkach w 1964 roku stała się symbolicznym zamknięciem tamtych poszukiwań.
¶ Trzy lata później, po następnej stołecznej prezentacji zdominowanej przez rysunki erotyczne wykonane w różnych formatach i technikach, Beksiński sprzedał niemalże wszystkie pokazywane dzieła. Odtąd coraz większe zainteresowanie odbiorców przekładające się na powodzenie rynkowe pozwoliło mu żyć wyłącznie z malarstwa. Już w styczniu 1965 roku artysta nosił się z zamiarem wzięcia urlopu w Autosanie, gdyż zamierzał pracować po czternaście godzin dziennie, ucząc się malarstwa olejnego. Podczas gdy w rysunkach stosował coraz swobodniej przestrzeń, trójwymiarowość, gradacje tonalne – w malarstwie wciąż nie wiedział, jak osiągnąć podobne rezultaty, wprowadzając kolor. Obrazy z tego okresu określał jako studia i nic ponadto; to, co się zachowało, prezentuje niską wartość artystyczną. Jednakże w tym samym roku ostatecznie zadecydował, że zostanie malarzem, co było równoznaczne z porzuceniem wprawek literackich.
¶ Dopiero w 1967 roku powstaną obrazy, z których Beksiński będzie zadowolony: charakteryzujące się dojrzałością artystyczną, wprowadzające go w malarstwo przestrzenne nazwane po latach realizmem fantastycznym. Ten etap pracy, trwający do początku lat 80., przyniósł mu sukces materialny i olbrzymi rozgłos. Ostatnie dwadzieścia lat życia artysty było okresem skupionej pracy nad formą, która miała zmaksymalizować ekspresję. Zniknęły rozległe pejzaże znane z okresu fantastycznego, wypełniane zdeformowanym postaciami czy tajemniczymi zjawiskami. Z biegiem czasu zmalało także zainteresowanie Beksińskiego literaturą. Nigdy też nie powrócił do prób literackich, nawet nie zweryfikował po latach utworów napisanych między 1963 a 1965 rokiem. Pisał co prawda dużo listów, prowadził także dziennik, nie uważał jednak, że może to mieć znaczenie literackie.
¶ Zdzisław Beksiński, choć zapewne sam tak o tym nie myślał, był człowiekiem wielu talentów – w tym talentu literackiego. Dziesiąta rocznica śmierci artysty pozwala na ocenę jego olbrzymiego dorobku już z pewnego dystansu. Pochylając się nad kolejnymi próbami literackimi, które dzisiaj udostępniamy czytelnikom, może i westchniemy z żalem, że sanocki twórca przedwcześnie je porzucił?
Zdzisław Beksiński Na końcu ogrodu
¶ Leżą pod dachami z liści łopianu, w trawie, moczarach, na polnej drodze i pod asfaltem autostrady. Co roku pierwsze promienie wiosennego słońca, pierwsze upalne dni kwietnia, zieleń, kwiaty i wilgotna ziemia wypędzają mnie na to osobliwe tournée. Zimne poczekalnie dworcowe, pełne przeciągu autobusy, potem zaś otwiera się przed mymi oczyma jeden z tych znanych ze wszystkich snów i ze wszystkich wspomnień krajobrazów, w którym pierwsza, dzika, pełna parujących soków wegetacja roślinna miesza się z włosami moich zmarłych. Leżę w trawie i wśród akompaniamentu bzyczeń, szumów – wydaje się, że i promienie słoneczne emanują cichy, monotonny dźwięk – usiłuję przypomnieć sobie, o czym wtedy rozmawiali.
¶ Potem idę na koniec ogrodu, gdzie leżą zmarli. Na końcu ogrodu, rozumie pan, nie ma żadnego domowego cmentarza, po prostu stoi altanka i betonowy tarasik, na którym zwykle opala się mój brat. Teraz jednak jestem przekonany, że na końcu ogrodu znajduje się grób – jeden lub kilka. Tak, jeden lub kilka. Nawet nie wiem, czy zdawałem sobie wtedy sprawę, że należy odróżnić, czy znajduje się tam jeden grób, czy też kilka grobów, może wspólna mogiła; nie wiem, czy to zresztą jest ważne. Proszę powiedzieć, czy to jest ważne.
¶ Mów dalej, wszystko jest ważne. Mów tak, jak myślisz. Mów także o wszystkich wątpliwościach, jakie przychodzą ci do głowy w związku z twoją relacją. Ważna jest i sama relacja, i wszelkie wątpliwości. Mów dalej.
¶ Więc na końcu ogrodu znajduje się duży grób lub też kilka grobów; może nie grobów, może znajduje się tam mogiła. Określenie „mogiła” wydaje mi się bardziej adekwatne niż słowo „grób”. Tak jak niemiecki „Kirchof” jest chyba lepszym słowem niż „cmentarz”. „Kirchof”. Albo „churchyard”. To po angielsku. Przychodzi mi też do głowy słowo „monastyr”. To znaczy po rosyjsku „klasztor”. Rosjanie mówią to, przeciągając: „manastyyyr”. Dlaczego przyszło mi do głowy słowo „manastyyyr”? Ponieważ nie wiąże się ono z mogiłami na końcu mego ogrodu. Więc na końcu ogrodu znajdują się mogiły. W mogiłach tych znajdują się ludzie, których chyba znam. Idę na koniec ogrodu. Mrok rozpościera się nad ziemią, ale jest to dziwny mrok, pokrywający ziemię do wysokości trawy. Trawa, glina, chwasty, łopiany, patyki koraliny są mroczne, jak przysypane grubą warstwą pyłu węglowego. Mrok panuje nad samą ziemią. Niebo natomiast jest stosunkowo jasne, pokryte czerwienią zachodu. Zachodu czy wschodu? To ciekawe. Jestem przekonany, że niebo pokryte jest czerwienią zachodu, ale ta czerwień – uzmysławiam sobie to teraz – leży po wschodniej stronie ogrodu. Proszę mi powiedzieć. Powiedz mi, co w takim razie jest ważne: to, co sobie wtedy uzmysłowiłem, czy to, co było, to znaczy to, co sobie teraz przypominam?
¶ Mów dalej, wszystko jest ważne. I to, co sobie przypominasz, i to, co sobie wtedy uzmysłowiłeś. Mów dalej.
¶ Idę na koniec ogrodu, gdzie znajduje się mogiła, w której leżą zmarli. Ja znam chyba tych zmarłych, ale nie potrafiłbym ich nazwać. Nie wiem, czy leżą w tej mogile od dawna, czy dopiero od kilku dni. Zdaje się, że leżą od kilku dni, bo obawiam się fetoru rozkładających się zwłok. Zdaje się, że leżą już niesłychanie długo, bo zastanawiam się, czy korzenie drzew, które w tym czasie rozprzestrzeniły się dookoła i w głąb, nie będą stanowić przeszkody w ich wydobyciu.
¶ W trawie, przy samej ziemi, kilka zorganizowanych w brygadę roboczą mrówek ciągnie zdechłego pająka. Żar słońca, brzęk owadów, wszystko zlewa się w monotonną, usypiającą muzykę.
¶ Na końcu ogrodu jest miejsce, w którym leżą zmarli. Zaraz za płytą betonową, na której lubiłem się opalać. Mrok jak ciemny gaz, cięższy od powietrza pokrywa brudną kołdrą trawę i kwiaty, patyki krzewów, liście łopucha. Nie wiem, czy zmarły jest jeden, czy jest ich kilku. Leżą w tym miejscu, gdzie za płytą betonową mój ojciec, gdy byłem jeszcze mały, pochował mojego psa. Pies nazywał się Miki. Zdechł zdaje się na zapalenie płuc. Może zresztą się mylę. W tym miejscu w ogrodzie jest od trzydziestu lat małe zagłębienie zarosłe chwastami i zielskiem. W dzieciństwie nie lubiłem tam chodzić; gdy przypadkiem zapędziłem się za płytę betonową i za krzak dereniu, gdzie znajdowało się zagłębienie, zwalniałem bieg i uspokajałem oddech. Wokoło panowała wilgoć, mrok rzucany przez dereń i cisza, którą dziś nazwałbym ciszą śmierci. Minęło trzydzieści lat i mój ojciec już dawno nie żyje, ale zagłębienie na końcu ogrodu, tam, gdzie leżą teraz zmarli, jest stale widoczne. Myślę, że będzie widoczne jeszcze długo po mojej śmierci. Nieraz przyłapuję się na myśli, że chciałbym wziąć łopatę i rozkopać anonimowy grób ukryty pod zagłębieniem. Nie wiem, czy pcha mnie do tego podszyta seksualnością ciekawość śmierci, masochistyczna rozkosz bezpośredniego zetknięcia z destrukcją przemijania, czy też tęsknota za utraconym dzieciństwem, które zakopane zostało wraz ze zwłokami psa.
¶ Mrówki mają teraz przed sobą do przekroczenia źdźbło trawy. W górze, nad nimi i nade mną, niesłychanie wysoko słychać dźwięk przelatującego samolotu. Podnoszę wzrok ku niebu. Samolot jest niesłychanie wysoko i gołym okiem dostrzec można jedynie cienką na początku i rozwiewającą się po kilku kilometrach w drobne baranki smugę kondensatu. Człowiek, który prowadzi samolot, i ludzie, którzy się w samolocie znajdują, nie wiedzą o moim istnieniu nawet tyle, ile wiem ja o mrówkach niosących zdechłego pająka. Opuszczam wzrok na trawę. Mrówki nie pokonały jeszcze zagradzającego im drogę źdźbła. W czasie, w którym samolot przeleciał odległość dwudziestu kilometrów, mrówki nie uczyniły właściwie ani kroku naprzód. Wszystko jednak wskazuje na to, że nie zostawią zdechłego pająka, lecz będą się męczyć dalej.