Ze śmiercią im (nie) do twarzy - ebook
Ze śmiercią im (nie) do twarzy - ebook
O śmierci z profesjonalistami
Jak to jest odprowadzać dusze w zaświaty? Być lekarzem odpowiadającym na pytania, które najlepiej, gdyby nigdy nie padły? Albo trzymać za rękę osobę, która lada dzień odejdzie ze świata żywych?
Anna Matusiak przeprowadziła szczere rozmowy z ludźmi, których praca w sposób fizyczny lub duchowy jest związana z umieraniem. Na trudne, budzące lęk i szokujące pytania odpowiedzieli m.in. medium, właściciel zakładu pogrzebowego, ksiądz, negocjator policyjny, psycholożka w hospicjum, archeolog sądowy i tarocista.
Śmierć dotyczy każdego z nas, dlatego dobrze o niej rozmawiać. Zebrane w tej książce wywiady pomagają złamać tabu otaczające ten temat i oswoić lęk przed odchodzeniem. Uczą także, jak pełniej i piękniej żyć.
Anna Matusiak
Dziennikarka i autorka wielu poczytnych książek. Absolwentka filologii polskiej i teatrologii na Uniwersytecie Wrocławskim. Suicydolog, studentka psychologii, lektorka, specjalistka ds. PR, wykładowczyni dziennikarstwa, trenerka wystąpień publicznych. Pracuje z kobietami nad odwagą w dążeniu do nowego ja. Wraz z mężem prowadzi Studio Syta. Prywatnie mama wspaniałego Maksymiliana.
Czasami widzę, jak dusze krążą od jednej osoby do drugiej, przytulają się, siadają obok. Sama miałam taką sytuację podczas pogrzebu mojego męża.
Medium
Dzieci zazwyczaj umierają spokojniej. U dorosłych często pojawia się coś, co nazwałbym targowaniem się z Bogiem.
Kapelan szpitalny
Ratowałem trzydzieści, może nawet czterdzieści istnień rocznie, a nie byłem w stanie uratować kogoś z najbliższej rodziny. Dlatego zawsze powtarzam, jak ważne jest, by siadać do wspólnego stołu…
Negocjator policyjny
Kiedy widzimy kości w ubraniu, które wygląda na współczesne – z metką ze sklepu, do którego sami chadzamy – staje się to bardziej realne, bliższe.
Archeolog sądowy
| Kategoria: | Literatura faktu |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8360-244-8 |
| Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Sławomir Pawlak o fascynacji światem, zawodowych wyzwaniach i wartościach rodzinnych
.
Sławomir Pawlak – właściciel rodzinnego Zakładu Usług Pogrzebowych „Pawlak”, w którym pracuje od najmłodszych lat. Specjalista w dziedzinie przygotowywania zmarłych do pochówku, znany z przywracania ciałom godności oraz pilnowania należytego im szacunku. Sławomir Pawlak nie tylko profesjonalizuje branżę pogrzebową w Polsce, lecz także edukuje na temat śmierci i żałoby.
.
Cieszę się na tę rozmowę, bo od dawna byłam ciekawa, jak to jest prowadzić zakład pogrzebowy. W twoim przypadku jest to jeszcze bardziej interesujące, bo niejako urodziłeś się w tym zakładzie. W pewnym sensie śmierć towarzyszy ci od zawsze.
Zakład pogrzebowy istniał w naszym życiu, odkąd pamiętam. Wraz z rodzeństwem traktowaliśmy go trochę jak piąte dziecko naszych rodziców. Rodzice poświęcali temu miejscu bardzo dużo czasu i uwagi. Byłem wręcz zazdrosny o ten czas. Zdarzało się, że jeździłem z rodzicami do klientów, bo nie mieli z kim mnie zostawić, ale zawsze czekałem w samochodzie – nie dopuszczali mnie jeszcze do zmarłych i ich rodzin. Musiałem konkurować o czas rodziców i pamiętam, że już jako nastolatek uwielbiałem tapicerować trumny, bo wtedy miałem mojego ojca na wyłączność i mogliśmy przez godzinę pobyć sami w warsztacie i porozmawiać. Sama więc widzisz, że tematy związane ze śmiercią i pracą w zakładzie pogrzebowym pojawiały się praktycznie w każdym aspekcie mojego życia od najmłodszych lat.
Zastanawiam się, czy więcej było w tym plusów, czy może jednak minusów. Z jednej strony śmierć nie ma przed tobą tajemnic – mimo że z natury jest czymś nieodgadnionym, dla ciebie nigdy nie stanowiła tabu. Wydaje mi się, że to może być bardzo pozytywne, bo w wielu domach śmierć jest czymś, czego dzieciom się nie pokazuje (a tym samym czyni z niej temat jeszcze bardziej interesujący, bo zakazany). U was była częścią codzienności, co pewnie wyeliminowało do jakiegoś stopnia lęk. Oczywiście jeśli było to mądrze prowadzone przez rodziców. Z drugiej strony bycie tak blisko śmierci, częste oglądanie martwych ludzi, kiedy jest się małym dzieckiem, też może być niełatwym doświadczeniem.
Tak, rzeczywiście, nie znam innego świata niż ten związany ze śmiercią. Czasami zastanawiam się, jak wyglądałoby moje życie, gdyby śmierć nie była w nim obecna od samego początku. Ona jest częścią moich wyborów, zakład pogrzebowy także. Rodzice od bardzo wczesnych lat przygotowywali mnie na to, że kiedyś przejmę ich działalność. Niekiedy nawet trudno mi określić, co dla mnie jest tabu, a co nie. Zdarza mi się dziwić, jak ludzie podchodzą do śmierci. Szczególnie język, którym mówi się o niej w Polsce. Jest w nim coś... specyficznego.
To bardzo ciekawe spostrzeżenie. Chcę z tobą i innymi osobami, z którymi przeprowadzam wywiady, rozmawiać o śmierci w sposób otwarty, bez zbędnych eufemizmów. Sama jednak często łapię się na tym, że zastanawiam się nad doborem słów albo robię pauzy, zanim zadam pytanie. Czuję wewnętrzną blokadę, by nie zabrzmieć źle, by moje słowa nie zostały błędnie zrozumiane. Przy innych tematach nie mam takich obaw. Pokazuje to, jak silne są pewne konwencje w naszej kulturze. Wracając do twojego dzieciństwa... Zostałeś namaszczony na właściciela zakładu. Jesteś najstarszy z rodzeństwa?
Nie jestem najstarszym dzieckiem. Mam dwie starsze siostry i młodszego brata, ale oni nigdy nie wykazywali zainteresowania zakładem. Może byli mądrzejsi, bo wiedzieli, z czym to się wiąże. (śmiech)
Czyli nie miałeś wyjścia?
Nie, nie miałem.
Ale widzę w tobie prawdziwą pasję do tego zawodu, jakkolwiek to brzmi. Jeździsz na targi, rozwijasz się, interesujesz się nowymi rozwiązaniami i profesjonalizowaniem branży. Czy faktycznie jest w tobie pasja do tego, co robisz? Czy to po prostu biznes, o który dbasz, bo tak trzeba?
Kiedy byłem już na tyle świadomy, żeby zrozumieć, co rodzice mówią mi o przyszłości, i kiedy słyszałem od nich, że przejmę zakład pogrzebowy, dawało mi to jako dziecku ogromne poczucie bezpieczeństwa. Kto nie marzył o tym, żeby w dorosłym życiu przejąć gotowy, dobrze funkcjonujący biznes? Oczywiście jako dziecko nie rozumiałem jeszcze mechanizmów zarządzania firmą, ale samo poczucie stabilizacji było dla mnie ważne. Kiedy wybierałem szkołę średnią, nie musiałem się zastanawiać, co chcę robić w życiu. Poszedłem do technikum drzewnego, co było naturalną kontynuacją mojej drogi, bo rodzice mieli również zakład stolarski. Zakład pogrzebowy wywodzi się właśnie stamtąd – najpierw produkowali trumny. Już wtedy wiedziałem, że będę miał pod sobą stolarzy, więc musiałem zdobyć wiedzę na temat tej branży.
A nie miałeś momentu buntu, postanowienia w stylu: „Będę fryzjerem albo mechanikiem, zostanę kimkolwiek, ale na pewno nie będę prowadził zakładu pogrzebowego”?
Bunt pojawił się trochę później, kiedy byłem na studiach. To nie była łatwa sprawa. Kiedy powiedziałem rodzicom, że chcę studiować, ich pierwszą reakcją było: „Po co ci to? Przecież masz firmę”. Odpowiedziałem: „Okej, mam firmę, ale chcę się też rozwijać dla samego siebie”. Dorastałem w małym mieście, w wąskim gronie znajomych, więc studia były dla mnie też sposobem na poznanie świata. Wiedziałem, że wrócę do tego małego miasteczka, że to będzie moje życie, ale chciałem zobaczyć coś więcej i zdobyć trochę wiedzy. Udało mi się wynegocjować z rodzicami, że będę studiował zaocznie. Na początku studiowałem w Poznaniu, w Wyższej Szkole Bankowej, kierunek związany z zarządzaniem i marketingiem. Później przeniosłem się do Wrocławia, ze względu na miasto. Tam zasmakowałem wielkomiejskiego życia i zobaczyłem, że można robić coś innego. Kiedy nie potrzebowałem już tego poczucia bezpieczeństwa, jakie dawał zakład, uświadomiłem sobie, że mogę zajmować się, czymkolwiek chcę. Nie musiałem spełniać oczekiwań rodziców, mogłem sam decydować o swojej przyszłości. To było moje życie, moja decyzja. Rodzice musieli je jakoś zaakceptować.
A jednak dzisiaj rozmawiam z właścicielem zakładu pogrzebowego.
Tak, ponieważ w międzyczasie wymyśliłem sobie, że połączę obie rzeczy. Planowałem zostać we Wrocławiu, pisać doktorat i jednocześnie doglądać zakładu, bo rodzice byli jeszcze młodzi. Mieli też silne charaktery, więc nie czułem się gotowy, żeby ingerować w firmę. Wiedziałem, że to jeszcze nie ten czas. Postanowiłem zrobić coś dla siebie, ale z myślą o przyszłości. Poszedłem z samym sobą na kompromis. Jednak zakład pogrzebowy był mi pisany. Zanim skończyłem studia, mój tata zmarł po krótkiej walce z chorobą nowotworową. Wszystko wydarzyło się bardzo szybko, w ciągu pół roku. Nie zdążyliśmy się nawet oswoić z myślą, że może go nie być.
Nie miałeś więc czasu na przygotowanie się do przejęcia roli, którą odgrywał twój tata. Wszystko spadło na ciebie naraz.
Miałem wtedy dwadzieścia trzy lata. Zgodnie z naturalnym procesem sukcesji, a także z psychologią rodziny, dziedzicząc firmę, stawałem się głową rodziny. Musiałem ogarnąć nie tylko zakład stolarski i pogrzebowy, ale też relacje rodzinne, abyśmy wszyscy nie zwariowali. Mój tata był spoiwem, które trzymało nas razem. To wydarzenie na zawsze zmieniło moje życie. W tamtym czasie ludzie często wykorzystywali mój brak doświadczenia i młody wiek. Miałem dwa wyjścia: albo utonąć, albo nauczyć się pływać. Jak widać, pływam już całkiem dobrze.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------