- W empik go
Ze szkoły - ebook
Ze szkoły - ebook
Utwór wprowadza czytelnika w środowisko ubogiej młodzieży szkolnej. Narracja prowadzona przez kilkunastoletniego chłopca ukazuje uczniowską społeczność, jej codzienne radości, smutki i rytuały. Bieda oraz monotonia są przełamywane przez aktywność dzieci, pośród których wyróżnia się Bronka, zgrabna i szybka, podobna raczej do chłopców niż do szkolnych koleżanek. To właśnie jej przyjdzie zmierzyć się z tragedią, która przerwie beztroskę dzieciństwa.
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-280-5589-2 |
Rozmiar pliku: | 258 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Od kwietnia wszyscy chodziliśmy do szkoły boso. Że zimna były jeszcze znaczne, ba, szron od rana biały, każdy batuchał się jak mógł, a to matczyną chustką, tą «na porywkę,» a to szarym spencerem, albo kamizelką ojcową, ale żeby buty wzuć, nikt nie myślał nawet. Buty zdejmowały się «na prymalisa», a ktoby je napowrót z kołka z górki ściągał, kpem się ostawał na calutkie lato, aż het do Wszystkich Świętych. Ale nie okazało się takiego pomiędzy nami.
Na głowach za to nosiliśmy wielkie czapy baranowe, albo watowane z uszami, albo z «futerunkiem», a trwało to ku Zielonym Świątkom, albo i ku Trójcy, jeśli tam kto na kapelusz nie duchem złotówkę miał, albo słoma w kolanko późno szła i pleść nie było z czego. Ale nogi za grudy jeszcze używały pełni letniego sezonu, ukazując się z pod zbyt krótkich, lub zbyt długich, wysoko podwiniętych hajdawerów, zsiniałe i zaczerwienione jak raki.
Dziewczyny tylko obuwały się w trzewiki; ale też ród ich był u nas w powszechnej pogardzie.
Jedna Bronka, ze Starego Hamru, na porówni z nami chodziła boso, w krótkiej swojej spódniczynie i w wielkim kaftanie. Właściwie, nie chodziła ona, tylko biegła. Długie jej, cienkie, mało co za kolana przyodziane spódnicą nogi migały po szosie w równych, sprężystych, lekko i szeroko rzucanych krokach, ledwo tykając świeżo sypanego żwiru.
Biedz tak zaczynała już na podwórku szkolnem, i tak biegła aż do wielkiego czarnego czworoboku starego Hamru, z którego dniem i nocą sypały się ogniste słupy iskier. Ojciec jej tam hamernikiem był, a dziewczyna mówiła, że te wszystkie iskry, to jej własne.
W drodze oglądała się Bronka od czasu do czasu na Julka, kulasa, który tak samo kłusem za nią biegł, o jakie pięćdziesiąt kroków może, nigdy mimo wszelkich wysiłków zbliżyć się do niej nie mogąc. Był to dobry chłopak, tylko, że mizerny w sobie i choć się do bitek stawiał pierwszy, nogę miał skręconą. Niech tylko o łokieć jaki drogi między niemi ubyło, zaraz Bronka rzucała sobą naprzód silnie dwa, trzy razy, i znów potem biegła równo, lekko, sprężyście.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.