- W empik go
Zegarki Pana Słowackiego - ebook
Zegarki Pana Słowackiego - ebook
Jedenastoletni Adaś przypadkowo trafia na trop skarbu ukrytego przez Juliusza Słowackiego. Do poszukiwań wciąga dziadka – fascynata starych legend, kolegów ze szkoły oraz kolegów starszej kuzynki Krychny, która też marzy o wielkim odkryciu. Ekipa Adasia to jednak nie jedyni poszukiwacze. Na drodze staje im złowieszczy Francuz J.K. Petiniaud. Na rywali czekają pułapki i niebezpieczeństwa. Kto wygra? Rodacy Słowackiego czy budzący grozę obcokrajowiec?
Pan Charłamp wepchnął stawiającego nieznaczny, ale jednak, opór Yogiego do swojego mieszkania. Gdy obaj znaleźli się w korytarzu, dozorca zamknął drzwi i przekręcił zamek. Spojrzał ponuro na chłopca, westchnął złowieszczo i polecił grobowym tonem:
– Zapraszam do pokoju, kawalerze.
Janek całkowicie stracił odwagę, odkąd poczuł na ramieniu ciężką dłoń starszego mężczyzny. Potulnie podreptał zatem do pokoju…
– Pij, kawalerze, póki gorące. Dodałem szczyptę cynamonu, jak moja świętej pamięci małżonka Michalinka.
Chłopiec powąchał parujący napój i z przyjemnością wciągnął zapach kakao i cynamonu. Ust jednak nie zanurzył.
Charłamp uśmiechnął się.
– Nie zamierzam kawalera otruć. Przynajmniej nie przed uzyskaniem odpowiedzi…
Charłamp odczekał chwilę, aż chłopiec trochę się napije i dopiero wtedy zapytał:
– A teraz, mój młody kawalerze, wyjaśnij mi, co tu robicie?
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7722-730-5 |
Rozmiar pliku: | 1 004 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Po zaniedbanych korytarzach swego zamku sunęła ponuro pani Halszka. Przez nieszczelne okiennice wdzierał się wiatr, wnosząc ze sobą suche zbrązowiałe liście – oznaki ciągłej jesieni. Szlachcianka wzdychała rozdzierająco, wspominając przeszłość. Nie tę związaną z młodością, miłością i porywczością, ale tę przypadającą na wiek dojrzały, wiek rozliczeń za postępowanie zgodne z pragnieniami serca, wiek kary. Strasznej, bo gotowanej przez zranionego w swej dumie, odtrąconego męża. Niechcianego i nigdy niekochanego.
Halszka westchnęła po raz kolejny, a jej szare, podarte szaty, które niegdyś mogły budzić zazdrość swoim krojem i bogactwem ozdób, uniosły się wysoko nad klatką piersiową. Kobieta przemknęła obok lustra ze zniszczoną taflą, na której nieprzychylny czas wyrysował siateczkę rys i pęknięć podobnych do zmarszczek na twarzy wychudzonej szlachcianki.
Tak, bardzo wychudzonej. Na tym polegała zemsta zdradzonego mężczyzny. Głód. Zamknięta do końca życia w części zamkowych komnat, krążyła, szukając czegokolwiek do jedzenia, próbując oszukać głód ruchem, myślami i żuciem kawałków materiałów, patyczków przyniesionych przez wiatr...
Czasami z niepokojącym ją samą zainteresowaniem przyglądała się gołębiom i wróblom przysiadającym na parapetach. Pulchnym ptaszkom, z których można byłoby przygotować pyszny rosół lub smakowitą potrawkę w białym sosie z rodzynkami. Każdy szelest skupiał na sobie jej uwagę. Jeśli rozlegał się tuż przy ziemi w kącie, mógł być dziełem myszy. Ciekawe, jakie danie można zrobić...
Halszka przełknęła ślinę i westchnęła tak głośno, że zabrzmiało to jak jęk. Wyciągnęła przed siebie ręce, aby złapać majaczący przed nią kształt...
*
Zaczytany jedenastolatek zadrżał, czując na ramieniu lodowaty dotyk dłoni upiora. Był przekonany, że tajemniczym zrządzeniem losu przeniósł się do zamku w Szamotułach, stając się obiadem ducha zagłodzonej Halszki. Do jego sparaliżowanego strachem umysłu dotarło ciche wycie:
– Aaa... Aaa!
Chłopiec głęboko odetchnął. Postanowił stawić czoło upiorowi. Nie da się pożreć żywcem. I to od tyłu. Jeżeli chce go skonsumować, musi patrzeć mu w oczy. Powoli zaczął się odwracać.
– Aaadaaś!
Adaś zatrzepotał powiekami. To już koniec. Zjawa zna jego imię. Chociaż... Może nie będzie tak źle. Jej głos brzmiał przyjaźnie. Nawet znajomo. Przypominał tembr głosu babci.
– Adasiu, co ty znowu czytasz? – babcia wyjęła z rąk wnuka kartki zapisane pięknym, wyraźnym pismem. – No tak – pokiwała głową i uśmiechnęła się lekko. – Dziadkowe zbiory. Atanazy! – krzyknęła donośnie i w chwilę potem w drzwiach pokoju zjawił się starszy pan z gęstą siwą czupryną i wypielęgnowaną hiszpańską bródką.
Jego wzrok padł najpierw na trzymane w rękach żony karteczki, a potem na jej oskarżycielsko patrzące oczy. Podszedł do niej dziarskim krokiem i wyjąwszy obwiniające go dokumenty, zapytał z powagą i zainteresowaniem:
– Słucham cię, Jadwiniu?
– Nie udawaj zakochanego niewiniątka – babcia starała się zachować surowy wygląd. – Znów dałeś Adasiowi do czytania te twoje bazgroły.
Dziadek Atanazy obruszył się:
– Nie udaję niewiniątka, a to nie są bazgroły! To kawałki historii, może nie tej największej, ale za to budzącej zainteresowanie przeszłością. Od czegoś, moja kochana, trzeba zacząć poznawanie swoich pradziejów.
– Ale niekoniecznie od wyjących z głodu upiorów.
Dziadek musiał, choć zrobił to niechętnie, zgodzić się z małżonką. Chociaż, do czego oczywiście nie zamierzał się głośno przyznawać, najbardziej lubił historie z tajemnicą. Od nich zaczęła się jego kolekcja anegdot, legend, opowiastek o niezwykłych zdarzeniach z przeszłości. W zamierzchłych czasach, czyli wtedy, gdy był dzieckiem, jego mama opowiadała mu fragmenty losów polskich władców. Najbardziej lubił historię nieszczęśliwej miłości przyszłej królowej Polski Jadwigi albo trwającego mimo śmierci ukochanej uczucia króla Zygmunta Augusta do Barbary Radziwiłłówny. Podobała mu się też intryga, której celem było porwanie Napoleona przebywającego w Szamotułach. Najbardziej śmieszyła go historia późniejszego pisarza, w czasie opisywanego zdarzenia jeszcze żołnierza, Jana Chryzostoma Paska, który dochodząc do zdrowia u tkacza w Mosznie, stracił włosy, ale bardziej cieszył się dobrym jedzeniem i zabiegami wokół jego osoby niż wyłysieniem.
Najpierw tych wszystkich opowieści słuchał, potem zaczął je zapisywać, następnie sam ich szukał i notował na luźnych kartkach, które wrzucał do pudła po tenisówkach. Zbiory z czasem zrobiły się bardzo bogate i przy okazji bardzo chaotyczne, gdyż ich właściciel nigdy nie miał zamiaru ich uporządkować. Atanazego nie interesowała ich chronologia, tylko tkwiąca w nich tajemnica, oryginalność losów jednych postaci i uporczywa powtarzalność pewnych zdarzeń w życiu innych.
W chwili gdy Adaś, jego obecnie najstarszy wnuk, wykazał zainteresowanie anegdotami, starszy pan na nowo odkrył ich urok. Często siadywali razem nad kartkami i na chybił trafił wybierali kartkę, a potem odczytywali utrwaloną na niej historię. Ponieważ chłopiec szybko nauczył się czytać i lubił to zajęcie, sięgał do zbiorów dziadka sam, wybierając to, co było owiane atmosferą grozy lub niesamowitości.
Tak było i w tym przypadku. Legenda o Halszce z rodu księcia Ostrogskiego wydanej przemocą za mąż najpierw za księcia Dymitra Sanguszkę, a potem za starszego od niej wojewodę poznańskiego Łukasza Górskiego, pana na Szamotułach, budziła żywe emocje chłopca. Szczególnie jeśli wierzyć podaniu także w części mówiącej o założeniu niewiernej żonie na twarz żelaznej maski, której piękna Halszka nie mogła zdjąć do końca życia.
Dziadek także dobrze pamiętał ten fragment historii. Uśmiechnął się kącikami ust, dostrzegając w ukaraniu szlachcianki pewną zaletę: zamknięta w żelaznej masce, nie mogła mówić. Szybko jednak porzucił tę złośliwą myśl i wrzucił trzymane karteczki do otwartego pudła.
Adaś obserwował dziadków i czuł ogarniający go spokój i poczucie bezpieczeństwa. Z ulgą uświadomił sobie, że lodowata dłoń upiora była tylko ręką babki, a wycie zniekształconym przez jego wyobraźnię wołaniem. Poczuł wręcz wdzięczność, że wyrwała go z krainy fantazji. Tym bardziej, że kryła się za tym na pewno słodka tajemnica warta natychmiastowego poznania.
– Dlaczego, babciu, mnie wołałaś? – zapytał chłopiec.
– Chcesz wylizać łyżkę i zjeść resztki ciasta z miski? – z uśmiechem odparła babka, znając odpowiedź.
– Jasne!
Jedenastolatek zdecydowanym ruchem odsunął krzesło, wstał i pomaszerował do kuchni. Za nim ruszyła babka, a po zamknięciu pudła dołączył do nich dziadek, także amator ciasta.
W kuchni znaleźli się w ostatniej chwili. Większość przysmaku zdążył bowiem wyjeść młodszy wnuk, Gabrielek, zwany przez brata Adasia – Raptorem. Widząc jego umazaną buzię i zachwyt malujący się w oczach, wszyscy musieli się uśmiechnąć.
– Wystarczy już, bo będzie cię bolał brzuszek. Teraz Adaś trochę zje – zdecydowała babcia.
Czterolatek z niechęcią przekazał miskę starszemu bratu i grzecznie podreptał z nią do łazienki umyć kleiste rączki i twarz. Adaś przejechał łyżką po ściankach miski, nabierając na nią resztki ciasta i z namaszczeniem ją oblizał.
– Pycha – szepnął konspiracyjnie do dziadka, który ze zrozumieniem pokiwał głową, po czym przesunął palcem po ściankach naczynia i wsadził go do ust. Oblizał go szybko i konspiracyjnie, wiedząc, z jakim oburzeniem zareagowałaby na ten nieestetyczny i niehigieniczny gest jego żona. Wnuk z zazdrością obserwował odważny czyn dziadka. Tak wylizywane ciasto było o wiele smaczniejsze, ale można było narazić się na ostrą reprymendę.
– Poczytamy coś jeszcze? – zapytał Adaś, oblizując wargi.
– Mhm, po podwieczorku – zapewnił go dziadek.
– Ale tym razem jakąś pouczającą historię – włączyła się do dyskusji babcia.
– Co masz na myśli? – z niechęcią zapytał mąż. – Według mnie wszystkie legendy i anegdoty są pouczające: albo dostarczają wiedzy o przeszłości, albo o ludzkich przywarach.
– Mam na myśli opowieść bez duchów, zgonów i innych okrucieństw. Jeśli masz takie – złośliwie podsumowała babka.
– Oczywiście, że mam.
– Nie wiadomo tylko, czy znajdziesz – mruknęła starsza pani próbująca przekonać swego małżonka od wielu lat, aby zaprowadził w zbiorach jakiś porządek. Jeżeli nie chronologiczny, to choćby alfabetyczny lub tematyczny.
– Opowiem wam o zegarkach Słowackiego.
Adaś podniósł wzrok znad wyskrobywanego dna miski.
– Tego, który rywalizował z Mickiewiczem?
Babcia i dziadek wymienili porozumiewawcze spojrzenie. Wnuczek znowu ich zaskoczył. Jego wiedza bywała czasami niesamowita. Miał dobrą pamięć, był spostrzegawczy i pilnie słuchał. Efektem były wiadomości i słownictwo wykraczające poza jego wiek i wiedzę przekazywaną na lekcjach.
– Tak – dziadek potwierdził i dodał: – To byli najwięksi polscy poeci romantyzmu.
– Mhm – przytaknął Adaś, oblizując łyżeczkę. – Wiem, wieszcze albo wieszczowie... Mama kiedyś mówiła.
– No tak – babka westchnęła z uśmiechem. – Zapomniałam, że nasza Helutka lubi Słowackiego i nie znosi Mickiewicza.
– Dziwne nie jest – mruknął dziadek. – Po tym jego tasiemcowym poemacie o ucztach i bijatykach, który trzeba było wkuwać na pamięć, można się nabawić urazu.
– Nie przesadzaj. Zawsze trzymałeś jej stronę, a to największy polski...
– Największą to miał czuprynę, a poza tym największy nie znaczy najlepszy.
– Jesteś gorszy od Gombrowicza! Tylko byś ośmieszał i obniżał wartość.
– Tylko wtedy, gdy jestem o tym przekonany.
Adaś przyjrzał się dyskutującym z uwagą. Przełożył łyżkę do drugiej ręki i postanowił zaryzykować. Dziadków tak pochłonęły rozważania nad romantycznymi poetami, że zaistniała szansa bezkarnego wylizania resztek ciasta za pomocą palca.
– O, matko!
Adaś drgnął przestraszony. „Wpadłem” – pomyślał przekonany, że babka jednak zauważyła popełnione przez niego przestępstwo.
– Gabrielek!
Drugi okrzyk babki wyjaśniał wszystko. W kuchni było zbyt spokojnie, nikt nie marudził, że chce jeszcze ciasta albo chce otwierać gotujący piekarnik. W pozostałych pomieszczeniach także panowała cisza. To mogło oznaczać jedno: Gabrielek znalazł sobie interesujące zajęcie. A jeśli było interesujące dla niego, to było na pewno zagrożeniem dla innych.
Babka rzuciła się do łazienki, a za nią pobiegli pozostali. Ich nagłe pojawienie się w przybytku czystości nie zrobiło najmniejszego wrażenia na malcu. Pozostawiony po myciu i wycieraniu, doszedł do wniosku, że wykorzysta chwilę nieuwagi dorosłych i zapozna się z wyposażeniem. Zajęty był właśnie rozsmarowywaniem pasty do zębów na klamerkach. Czynność ta wymagała skupienia i precyzji, ale efekt był godzien wysiłku – klamerki były lśniąco białe.
– Gabrielku! Co ty wyprawiasz, przecież tak nie wolno – westchnęła babka Jadwinia, opuszczając bezradnie ręce.
– Ty się zajmij ciastem – dziadek pocałował żonę w policzek – a my zaprowadzimy tu porządek – uśmiechnął się – a potem opiszemy to wydarzenie i zacznę zbierać w osobnym pudle – pan Atanazy zaakcentował dwa ostatnie wyrazy – anegdotki o wnukach.
– To jest genialna myśl – jęknęła babka, opuszczając łazienkę.
Gdy zamknęły się za nią drzwi, trójka spiskowców obdarzyła się porozumiewawczym spojrzeniem. Burza została zażegnana. Klamerki się umyje, a potem zasiądzie do pysznego, w pełni zasłużonego podwieczorku.
– Ty to zawsze musisz coś wykombinować – mruknął pod adresem Raptorka potępiająco, dla zachowania pozorów, starszy brat.
– Otóż to – przytaknął z uśmiechem dziadek. – A teraz posprzątajmy ten doświadczalny poligon.
Po paru minutach wszyscy spotkali się przy stole: trzech czyścicieli oraz Królowa Szarlotki. Pachniało kawą i świeżo upieczonym ciastem. Na pierwszy ogień poszły jednak niebywale smaczne lody firmy Grycan o smaku truskawkowym. Chętni mogli do miseczek dołożyć sobie pyszną bitą śmietanę przygotowaną przez babcię. Wszyscy woleli jednak delektować się czystym smakiem każdego z dań. W tym czasie szarlotka Jadziuni (oficjalna nazwa w kręgach rodzinnych i znajomych) stygła, rozsnuwając w powietrzu słodki aromat ciasta z jabłkiem. Po skonsumowaniu lodów i bitej śmietany babka zerknęła na swojego męża i przypomniała mu:
– Miałeś, kochany Atanazy, opowiedzieć o zegarkach Słowackiego, pamiętasz?
– Oczywiście, Jadwinko. A zatem słuchajcie. Rzecz jest tajemnicza, ale... – dziadek natychmiast spostrzegł zaniepokojony wzrok żony – ... spokojnie, spokojnie, nie ma tu duchów ani upiorów, to raczej sprawa dla detektywa.
Adaś od razu skupił uwagę na słowach dziadka. „Sprawa dla detektywa” mogła oznaczać początek dobrej zabawy. Pod jednym jednakże warunkiem.
– Czy to będzie się działo w Poznaniu?
– Tak, trochę, bo to długa i skomplikowana historia.
– Bardzo długa?
– Tak, i robi się coraz dłuższa.
– Dlaczego?
– Bo nie pozwalacie mi jej zacząć!
– Dziadzio, kakaoko! – wtrącił się Gabrielek.
– No nie, nie teraz – zdenerwował się Adaś. – Nie możesz poczekać?
– Dziadzio, kakaoko! – Gabrielek nie prosił, lecz wydawał niecierpiące zwłoki polecenie.
Wszyscy westchnęli i poddali się losowi. Z uporem Gabrielka nie było sensu się spierać. Do chwili otrzymania swojego ulubionego napoju mógł bez znużenia powtarzać kwestię jak zacinająca się, pozbawiona uczuć płyta.
Dziadek podreptał do kuchni spełnić pragnienie wnuka. Przyrządzenie kakao należało do jego zakresu usług. Wszyscy bezapelacyjnie orzekli, co potwierdził malec, że kakao przygotowane przez pana Atanazego smakuje najlepiej, choć robił je tak samo jak miliony innych ludzi. W czym tkwił sekret – nie wiedział nikt, nawet sam twórca. W niewyjaśniony sposób dobierał taką ilość poszczególnych składników, że osiągał niebywale kakaowy smak. Ledwie zniknął w kuchni, usłyszał dobrze znany okrzyk:
– I dla mnie też! – Adaś postanowił wykorzystać sytuację.
Po powrocie do stołu dziadek odchrząknął i zaczął:
– Juliusz Słowacki dbał o strój. W swoich listach często informował, co nosił, w czym się szczególnie dobrze prezentował i co najbardziej lubił zakładać. Kiedy po wyjeździe z Polski przebywał w Paryżu, nosił na przykład białe szarawarki, białą kaszmirową kamizelkę w ogromne różnokolorowe kwiaty i laseczkę z pozłacaną główką...
– Co białego? – przerwał Adaś.
– Szarawarki to krótkie spodnie – wyjaśnił dziadek.
– Aha. A ta kamizelka w kwiaty to naprawdę?
– Takie stroje były wtedy modne.
– Kiedy?
– Ponad 150 lat temu.
– Aha.
– Mogę dalej? – ponieważ wszyscy pokiwali przyzwalająco głowami i zajęli się szarlotką, co zapewniało milczenie, dziadek kontynuował: – Potem zmienił styl i nosił na przykład kanarkową, czyli żółtą kamizelkę, i żółtawoblade rękawiczki...
– Albo słynął z dużych kołnierzyków, które nazywano kołnierzykiem Słowackiego – wtrąciła babka. – Przynajmniej tak opowiadała mi moja mama.
– I miała rację – potwierdził pan Atanazy i podsumował swój dotychczasowy wywód: – Jak więc widać, przywiązywał sporą wagę do swojego wyglądu i noszonych przedmiotów.
– Ja bym powiedział, że szpanował, i to na siłę – przerwał Adaś z pełnymi babcinej szarlotki ustami. – Ta kamizelka w kwiatki to przesada.
– Dzisiaj tak nam się wydaje, ale za jego czasów była dowodem znajomości obowiązujących w modzie trendów.
– Aha – Adaś zaakceptował wyjaśnienie dziadka, który westchnął z odrobiną poirytowania i mówił dalej:
– Jak więc mówiłem, Juliusz Słowacki przywiązywał wagę do stroju, w tym także do zegarków. Istniał zegarek, który przewędrował wraz z poetą wiele kilometrów i krajów. Był okrągły, w złotej kopercie i na łańcuszku. Słowacki sportretował się z nim, więc wiadomo, jak wyglądał. Przyszły wieszcz utrwalony na obrazie zaciskał kurczowo palce na zegarku, co pozwala myśleć, że był do niego bardzo przywiązany. Używał go w Polsce, Austrii, Anglii, Francji i Szwajcarii! Prawdopodobnie odziedziczył go po ojcu wraz z postumentem, do którego zegarek był odkładany.
– Co się stało z zegarkiem po śmierci Słowackiego? – zainteresował się starszy wnuk.
Młodszy był zainteresowany rozkładaniem szarlotki na części. Gabrielek był zwolennikiem „czystego jedzenia”, to znaczy lubił, w przypadku szarlotki na przykład, gdy ciasto było podane osobno, farsz jabłkowy osobno (najlepiej jabłko obrane ze skórki i tyle) oraz bita śmietana. Składniki wymieszane ze sobą traciły na smaku i stawały się po prostu niejadalne! Dlatego teraz starannie oczyszczał spód ciasta z warstwy owocowej i śmietanowej. Początkowo rodzice próbowali mu wyjaśnić, że jego zachowanie jest niewłaściwe: nieestetyczne i sprawia przykrość tym, którzy ciasto upiekli. Raptorek patrzył czule na rozmówców, potakiwał, wykazując zrozumienie dla argumentów (przynajmniej tak można było odczytać wyraz jego twarzy), po czym „oczyszczał” jedzenie. Z czasem zaprzestano bezowocnych prób wychowawczych, licząc, że wyrośnie z tego beznadziejnego pomysłu na spożywanie dań.
– Zegarek Słowacki podobno zostawił w Genewie u zakochanej w nim panny Eglantyny.
– Jakiej? – Adaś oderwał się na chwilę od zlizywania z łyżeczki resztek szarlotki zeskrobanej przed chwilą pracowicie z talerzyka. Było to zachowanie oczywiście niekulturalne, ale babcia tolerowała je, gdyż było dowodem, że ciasto smakowało.
– Eglantyna. Tak miała na imię.
– Została stara panną? – zapytała babka.
– Początkowo tak, ale po śmierci Słowackiego wyszła za mąż za eks-żołnierza.
– No a co z tym zegarkiem? – Adasia nie interesowały sercowe perypetie jakiejś tam Egla-coś-tam.
– Właśnie. Wygląda na to, że zegarek został u tej panny, a postument do zegarka pojechał ze Słowackim. Kiedy umarł, Eglantyna odesłała zegarek jego matce, a postument trafił do Muzeum Narodowego w Warszawie, gdzie podczas powstania warszawskiego w 1944 roku przepadł!
– E tam – mruknął rozczarowany Adaś – to wszystko poginęło.
– Tak – dziadek z entuzjazmem pokiwał głową. – To bardzo ekscytujące. Tym bardziej że w mieszkaniu Słowackiego, gdy zmarł, znaleziono zegarek, który...
– ...potem zaginął – dodała babka Jadwinia.
– Nie kpij... – obruszył się dziadek. – Przed śmiercią Słowacki ciągle patrzył na zegarek.
– Sprawdzał, o której umrze? Po co? – powątpiewająco zapytała pani Jadwinia.
– Nie – dziadek pokręcił głową z tajemniczą miną. – Ja myślę, że on coś schował.
– W zegarku! – prychnęła z irytacją babka, a Adaś zapatrzył się w dziadka.
– Tak. Przypominam, że zegarki były wtedy chowane do kopert. Mógł ukryć coś małego, wygrawerować jakiś napis, wskazówkę...
– Mógł, ale teraz szukaj wiatru w polu, bo na szczęście wszystkie zegarki poginęły – podsumowała wywody męża pani Jadwiga.
– A niecały rok przed śmiercią był w Poznaniu – dodał konspiracyjnie dziadek – i miał ze sobą ten zegarek, na który spoglądał, umierając...
– Atanazy! Przestań mieszać wnukom w głowach. Idźcie teraz na plac zabaw. Ja posprzątam po podwieczorku, a potem odwieziemy dzieci do Helenki – babka energicznie wstała od stołu i zaczęła zbierać brudne naczynia.
Trzej mężczyźni brutalnie oderwani od słodyczy i fantazji ponuro poszli w ślady zdecydowanej pani domu. Dziadek i Gabrielek powędrowali do łazienki zmyć z malca skutki rozkładania szarlotki na części, a Adaś założył sandałki i czekając na resztę, powtarzał sobie usłyszaną opowieść. Obiecał sobie, że jak tylko znajdą się na dworze, zmusi dziadka do zdradzenia najważniejszych informacji, tych, które pominął przy stole, aby nie narażać się na krytykę żony.Rozdział II
Pan Atanazy huśtał Gabrielka. Wnuk z głośnym, zaraźliwym śmiechem przemierzał drogę do dziadka i z powrotem, machając przy tym bezładnie nogami. Adaś kilkakrotnie próbował go nauczyć samodzielnej zabawy na huśtawce, ale malec, choć bardzo się starał, nie potrafił jeszcze wpaść we właściwy rytm. Zresztą zabawniejsze było, gdy ktoś inny się wysilał.
Plac zabaw prezentował się ładnie i wesoło. Każdy z umieszczonych sprzętów pomalowano na różne kolory, które pomimo upływu czasu i dużej eksploatacji nie traciły na wyrazistości. Wybór sposobu spędzania czasu był również urozmaicony. Dzieci mogły zjeżdżać na kilku zjeżdżalniach różniących się wysokością i długością, mogły się wspinać po metalowych, drewnianych lub sznurowych drabinkach o różnym kształcie, huśtać się na klasycznych huśtawkach, kołyskach lub równoważniach, grać w piłkę nożną lub koszykówkę.
Bracia lubili odwiedzać dziadków także ze względu na bogate wyposażenie placu zabaw. Zawsze, chyba że padało lub była zima, przychodzili tu z dziadkiem i świetnie się bawili, podczas gdy ich rodzice konwersowali z babką Jadwigą.
Gdyby kiedyś się znudzili huśtawkami i drabinkami, mogli pójść na spacer na lody na Starym Rynku lub nostalgiczną przechadzkę po cmentarzu na wzgórzu św. Wojciecha. Dziadek bowiem mógł w nieskończoność pokazywać wnukom groby słynnych i zasłużonych Wielkopolan, przypominając ich losy i dzieła.
Dziś Adasia interesowało wydobycie z pana Atanazego dodatkowych, celowo przemilczanych podczas podwieczorku rewelacji o zegarkach Juliusza Słowackiego.
– Dziadku, a co z tym pobytem Słowackiego w Poznaniu?
– A widzisz, Adasiu, dobrze, że pytasz. Słowacki przybył do naszego pięknego miasta w 1848 roku, kiedy wybuchła Wiosna Ludów. Był bardzo przejęty zrywem Polaków walczących z zaborcami o odzyskanie niepodległości. Uważał, że każdy powinien wspierać ten czyn, dlatego wraz z kilkoma przyjaciółmi wsiadł w Paryżu w dyliżans i mimo ciężkiej gruźlicy wyruszył do ojczyzny.
– A co to jest ta gruźlica?
– Choroba płuc. Wielu ludzi na nią umierało. Szczególnie w XIX wieku, a już zwłaszcza spośród romantyków.
– Na przykład kto jeszcze?
– Nasz wielki kompozytor Fryderyk Szopen. Znasz go?
– Jasne. Uczyłem się o nim wiersza na pamięć – Adaś wzdrygnął się z obrzydzeniem. Nie ze względu na Szopena. Nawet podobały mu się niektóre kawałki z jego mazurków lub preludiów. Niechęcią napawało go wykuwanie wierszyków. Pani od polskiego co prawda przekonująco wyjaśniła zalety uczenia się na pamięć poezji, ale nie zmieniało to faktu, że wielokrotne powtarzanie najpierw tych samych wersów, a potem zwrotek zabijało piękno utworu.
Adaś jeszcze nigdy nie dostał z recytacji oceny bardzo dobrej, gdyż – jak trafnie podsumowała nauczycielka – odklepywał tekst, bojąc się czegoś zapomnieć i pragnąc jak najszybciej zakończyć tę drogę przez mękę.
– Słowacki najpierw przybył do Poznania – dziadek wrócił do opowiadanej historii. – Było to w kwietniu 1848 roku. Zatrzymał się w mieszkaniu zaprzyjaźnionych osób: Karola Libelta przy ulicy Święty Marcin 56, a potem u generała Bukowieckiego przy ulicy Piekary 12. O jego przyjeździe dowiedzieli się działacze rewolucyjni i zaprosili do udziału w jednym z zebrań. Poeta zabrał nawet głos, wzywając do walki.
– No dobrze, ale jaki to ma związek z tymi jego zegarkami?
– Oprócz przywiązania do stroju był, według mnie, przywiązany do swojej twórczości i do czasu. Ciągle sprawdzał godzinę, w swoich listach często podkreślał, o której godzinie coś tam robił albo o której godzinie pisał list i tak dalej. Pomyśl, Adasiu, jeżeli dla kogoś tak istotny jest czas, w którym coś się wydarza, jeżeli sprawdza godzinę, o której umiera, to czy najważniejszy dla całego narodu i jego przyszłości przełomowy moment nie powinien zostać także utrwalony w czasie?
Adaś zadumał się nad słowami dziadka. Pan Atanazy obserwował wnuka z uwagą. Marzeniem jego życia było wytropienie w zbieranych anegdotach i opowieściach tajemnicy niedostrzeżonej dotychczas przez nikogo. Przeoczonej, bo zbyt niewiarygodnej lub zbyt wyraźnie sformułowanej. Nie wiązał z tym nadziei na sławę czy nagrodę. Nie zamierzał swego odkrycia publikować i czynić przedmiotem medialnych łowów za sensacją. Chciał tylko otrzeć się o coś niesamowitego, co powoduje, że życie nabiera nowych barw. Ot, takie marzenie starszego pana na emeryturze.
Sprawa z zegarkami Juliusza Słowackiego rozwinęła się sama, jakoś tak niezależnie od jego woli. Po prostu czytając różne historie z życia poety, polubił jego postać, polubił jego nawyki, przyzwyczajenia. Polubił je i zaczął się im przyglądać. Właśnie dlatego zwrócił uwagę na znaczenie czasu dla wieszcza, ciągłe podkreślanie, ile coś trwało albo kiedy się zaczęło. A potem nagle się okazało, że zaginęły wszystkie zegarki człowieka, który ciągle na nie spoglądał.
Może to był przypadek, a może właśnie to! Tajemnica czekająca na dostrzeżenie i może na rozwikłanie. Może, gdyż nierozwiązane zagadki są bardziej pociągające od tych, na które znaleźliśmy odpowiedź.
Adaś rozważał zasugerowany przez dziadka pomysł. Wiadomo, że każdy ma coś ulubionego: dla jednych są to kapsle, dla innych zdjęcia piłkarzy, dziewczyny zbierają podobizny aktorek albo wręcz kolekcjonują ozdoby. Dorośli nazywają takie zajęcie hobby, żeby brzmiało poważniej, ale i tak oznacza to gromadzenie przedmiotów czy informacji. Z tego, co opowiadał dziadek o Słowackim, wynikało, że interesowały go: upływ czasu, czyli zegarki, oraz tworzenie. Może pisząc, chciał utrwalać czas. To coś takiego, jakby rozbić szkiełko zegarka i zatrzymać wskazówki na określonej godzinie. Godzinie, w której nastąpiło coś ważnego.
– A zatem co ważnego chciał utrwalić? – zapytał głośno Adaś, nie uświadamiając sobie w pierwszej chwili, że myśli na głos.
– Dzieło, którego nie chciał wydać – wyjaśnił spokojnie pan Atanazy.
Wnuk spojrzał na niego z powątpiewaniem.
Dziadek uśmiechnął się potwierdzająco. Tak, tak, wiedział, że brzmi to dość nieprawdopodobnie, ale wiele czasu poświęcił na znalezienie odpowiedzi. Wiadomo przecież, że artyści pisują do szuflady. Robią to z różnych powodów: boją się cenzury, są zbyt nieśmiali, aby odważyć się na ujawnienie światu swojej twórczości, uważają, że ich utwór wyprzedza czasy, w których powstał, i dlatego czytelnicy go nie zrozumieją.
Może tak właśnie było w przypadku Słowackiego. Na pewno. Pan Atanazy był przekonany, że poeta napisał przynajmniej dwa dzieła, które ukrył przed współczesnymi.
– Nie rozumiem – Adaś miał tak zaskoczony wyraz twarzy, że starszy pan parsknął śmiechem.
Reakcja dziadka spowodowała, iż chłopiec poczuł się dotknięty. W jego niebieskich oczach błysnęło oburzenie – nawet jedenastoletni mężczyźni mają swój honor. Adaś postanowił od tej pory milczeć, w ten sposób piętnując nietaktowne zachowanie.
Pan Atanazy natychmiast się opanował, uświadamiając sobie, jak źle może odebrać jego reakcję wnuk. Wystarczyło zresztą spojrzeć na minę chłopca, aby to zrozumieć.
– Przepraszam, Adasiu – dziadek podszedł do wnuka i poklepał go po ramieniu. – Nie śmieję się z tego, co powiedziałeś. Rozbawiło mnie zaskoczenie, z jakim zareagowałeś na to, co powiedziałem, gdyż sam miałem taki wyraz twarzy, jak wpadłem na ten pomysł.
Dyskusję przerwał nagły wrzask. Paraliżujący, przynajmniej na chwilę. Dziadek i wnuk obrócili się równocześnie w kierunku jego źródła, wydając nerwowe okrzyki:
– Gabrielek!
– Raptor!
Sprawca ogłuszającego dźwięku siedział tymczasem z miną niewiniątka na znieruchomiałej huśtawce. Ten fakt był właśnie przyczyną jego oburzenia. Dziadek natychmiast zrozumiał swoje zaniedbanie i podszedł do malca.
– Jeszcze cię pohuśtać? – spytał domyślnie łagodnym tonem, choć w jego szarych oczach błysnęła złośliwa myśl.
– Mówić nie umiesz? – wtrącił się Adaś, patrząc na braciszka z politowaniem. – Wystarczy po ludzku powiedzieć, co chcesz, a nie wyć, jakbyś dinozaura zobaczył. Chociaż... – chłopiec przybrał zadumany wyraz twarzy – jeżeli przyjąć, że istnieje pokrewieństwo między tobą a prehistorycznymi raptorami, to dziwne nie jest, że nie mówisz!
Gabrielek pokazał bratu język w całej okazałości, na co Adaś zareagował pełnym oburzenia jękiem:
– Dziadku!
– Spokój, obaj: żadnych wyć i żadnych złośliwych komentarzy – surowo zarządził pan Atanazy.
– Ale przecież on się zachowuje jak... – Adaś mówił coraz ciszej, aż wreszcie zamilkł pod karcącym wzrokiem dziadka, który jednocześnie wycelował ostrzegawczo wskazujący palec w stronę Gabrielka próbującego ponownie zademonstrować język.
– Wstydzić się powinniście. Braćmi jesteście. Musicie być dla siebie wsparciem – poważnie pouczył wnuków pan Atanazy.
Popatrzył na obu niebieskookich blondasków tak, jakby zamierzał wypowiedziane słowa wygrawerować na ich duszach, po czym złagodził spojrzenie i głos, proponując:
– Teraz Gabrielek pozjeżdża sobie... – a widząc niechęć na twarzy malca, dodał zaraz – ...gdyż to bardzo lubi, prawda?
Zapytany chwilę milczał. Przemyślawszy usłyszaną prawdę, doszedł do wniosku, że jest zgodna z rzeczywistością, gdyż z powagą potwierdził:
– No.
– Nie mówi się „no” – pouczył brata Adaś, starając się nie dostrzegać rozdrażnionego wzroku dziadka.
– Dobra – mruknął o dziwo ugodowo Gabrielek.
Pan Atanazy zdjął wnuka z huśtawki i postawił na ziemi. Poprawił niebieską koszulkę, podciągnął lekko opuszczone granatowe spodnie i delikatnie klepnął chłopca w pośladki, zachęcając go tym gestem do pobiegnięcia na zjeżdżalnię.
Podczas gdy młodsza pociecha zajęła się sobą, dziadek wrócił do dyskusji ze starszą.
– Słuchaj, Adasiu, Słowacki był poetą podczas zaborów, czyli w czasie gdy Polska była w niewoli. On wyemigrował z kraju, to znaczy wyjechał na stałe. Nie mógł wrócić, rozumiesz?
– Ale przecież mówiłeś, że przyjechał do Poznania.
– Tak, ale podczas powstania, gdy Polacy zaczęli walczyć o wolność z wrogami. Potem znów musiał wyjechać.
– Bo się nie udało odzyskać wolności – wywnioskował Adaś.
– Tak, słusznie. Przypominam, że nie zaczyna się zdania od „bo”.
– Wiem, ale czasami trudno nie zacząć.
– Trzeba się starać.
– No... – Adaś na widok spojrzenia dziadka westchnął i poprawił się: – Dobrze.
– Jak zatem mówiłem, Słowacki nie mógł wrócić, tym bardziej że pisał różne patriotyczne utwory. Stworzył na przykład dramat zatytułowany „Kordian”, kończący się sceną prowadzenia bohatera na śmierć.
– Zginął?
– Nie wiadomo.
– Dlaczego?
– Na miejsce stracenia pędzi posłaniec z ułaskawieniem, ale nie wiadomo, czy zdąży.
– Eee, to głupie zakończenie.
– Dlaczego tak uważasz?
– Skoro to główny bohater, to musi przeżyć. To jasne. Potem nie mógłby dopisać jego dalszych losów. Teraz przecież tak robią w różnych filmach – wyjaśnił z przekonaniem Adaś, czując, że dziadek trzyma w rękawie asa. Świadczyła o tym mina starszego pana, którą babka Jadwiga komentowała słowami: „Wyglądasz jak kot, co się myszy najadł”.
– Otóż to właśnie! Ciąg dalszy. Kontynuacja. Druga część!! Słowacki twierdził, że ją spalił, a ja uważam, że ją napisał i schował!
– Do zegarka? – Adaś popatrzył na dziadka z niesmakiem.
Nie trzeba było najmniejszego wysiłku, aby się domyśleć, co sądzi o sugestii pana Atanazego. Starszy pan zresztą wyglądał jak szaleniec: oczy mu płonęły radosnym blaskiem charakterystycznym dla odkrywców, a rozwichrzone od ciągłego przeczesywania palcami włosy zwisały nad czołem. Dziadek parę razy głęboko odetchnął i wyjaśnił:
– Oczywiście, że nie. Uważam, że w zegarku kryje się wskazówka. Na kopercie lub odwrotnej stronie albo może wewnętrznej stronie zegarka wygrawerował informację, gdzie ukrył rękopis.
Adaś kręcił w zamyśleniu głową. Pomysł był niezły. Wiadomość ukryta w zegarku może być. Ale żeby dotyczyła książki? Kto by się wysilał, żeby chować książkę, a potem żeby jej szukać. Chłopiec wzruszył ramionami.
– No nie wiem...
Pan Atanazy z rozczarowaniem spojrzał na wnuka. „Gdybym opowiadał o skarbie, to pewnie by się zainteresował – pomyślał ze smutkiem – a ja mu tu o książkach truję. Ech – westchnął cichutko – co to za czasy, w których literatura jest tak nudną dziedziną życia, że nawet najbardziej tajemniczą historię potrafi pozbawić uroku, gdy się o niej wspomni...”
– Nudzę się – poinformował nagle dziecięcy głosik.
Konspiratorzy spojrzeli na jego właściciela niezbyt przytomnie.
– Musimy wracać. Trzeba zawieźć was do rodziców – przygnębionym tonem rzekł dziadek.Rozdział IV
Drobna brunetka przyglądała się swojemu lustrzanemu odbiciu i z dużym zaangażowaniem przytakiwała głową telefonicznemu rozmówcy. Podczas tego ruchu przycięte do ramion włosy falowały delikatnie lub mocno, w zależności od tego, jak energicznie machała jego właścicielka. Wijące się wokół twarzy lekkie loczki podkreślały brązowy odcień oczu otoczonych naturalnie gęstymi i długimi rzęsami. Regularne brwi, prosty nos i ładnie zarysowane usta pokryte różowym błyszczykiem dopełniały wizerunku. Osóbka będąca ich posiadaczką była w drugiej klasie gimnazjum i nosiła dźwięczne, według niej, imię Krystyny. Przez przyjaciół zwana Krychną, a niektórzy obdarzali ją mianem Krychulki.
Jednym z jej ulubionych zajęć było obserwowanie swojego oblicza. Dziewczynka uważała, że należy do ładnych kobiet. Nie była chodzącą doskonałością, ale takie są nudne. Ładna może być piękna lub pociągająca. Zależy, co chce podkreślić. Ważnym elementem dodającym uroku lub wręcz go odbierającym było uczesanie. Krychna lubiła je zmieniać, szukając tego, w którym będzie czuła się najlepiej.
Nosiła już włosy długie do łopatek z lekko podwiniętymi końcówkami, potem przycięte trochę na wzór Egipcjanki. Teraz miała niesforne loczki upinane kolorowymi spinkami. Ta fryzura podkreślała diable iskierki w oczach i ujawniała gotowy do nieustannego kpienia charakter. Dziewczynce odpowiadała najbardziej ze wszystkich dotychczasowych. Minął już jednak rok od dnia, w którym się na nią zdecydowała. Nadszedł więc czas na zmiany. Tym bardziej że od dawna nie była u fryzjera, i włosy trochę podrosły.
Krychna jeszcze nie wymyśliła nowego uczesania. Zastanawiała się nad gładkim przodem i nastroszonym tyłem. Musiałaby wtedy przyciąć włosy. Druga możliwość zakładała zachowanie obecnej długości, przedziałek z boku i pazurki układające się wokół twarzy w półkole...
Właśnie podczas tych trudnych rozważań zadzwonił jej 11-letni kuzyn. Całkiem sympatyczny. Tylko miał koszmarnego młodszego brata. Krychna coś o tym wiedziała. Kiedyś, nieświadoma, co robi, zaproponowała ich mamie swoją pomoc podczas jej nieobecności. Mały potwór albo płakał, albo uciekał, albo robił wszystko, aby doprowadzić opiekunkę do nerwicy. Co prawie mu się udało.
Spędzone z nimi dni całkowicie uodporniły dziewczynkę na urok małych dzieci. Gdy jej koleżanki piszczały na widok niezaradnych pociech, ona wznosiła oczy ku niebu z politowaniem. Dobrze wiedziała, że te wyglądające niewinnie stwory są świetnie przygotowane do walki o swoje. Wykorzystują słodkie spojrzenia i uśmiechy do uwiedzenia ofiary, oplątują ją swoimi miękkimi łapkami i ciepełkiem ciałka, a potem znienacka terroryzują wyciem i wrzaskiem. Są uparte i nieugięte, mogą nie jeść, nie pić i nie spać, dopóki nie osiągną swego celu. Tak, tak. Nie wolno im ulec, bo raz stracona pozycja nie jest możliwa do odzyskania.
Na szczęście Adaś, starszy z braci, był dużym i rozsądnym dzieckiem. Informacje, które przekazał jej przez telefon, były niezwykle interesujące. Jak tylko zdecyduje się na nową fryzurę, musi podzielić się nimi ze swoją przyjaciółką od serca, czyli Natką.
*
Natalia usadowiła się wygodnie w zwałowisku poduszek zbieranych niegdyś przez jej starszą o trzy lata siostrę Izę. Odziedziczyła je pół roku temu, gdy dotychczasowa właścicielka uznała, że ma ich dość, bo zajmują za dużo miejsca. Natka wyobraziła je sobie jako niezwykłe miejsce do siedzenia i miłosiernie uwolniła siostrę od ich nadmiaru. Poduszki miały różne kształty, kolory i wielkości. Rzucone jedne na drugie tworzyły wielobarwny stos, na który można było się rzucić, a potem umościć w nim niczym kura na grzędzie.
Nata wyczuła już, które poduszki najlepiej nadają się do siedzenia, a które jako oparcie. Wylegując się na nich, czuła się jak odaliska z Dalekiego Wschodu – pełna powabu i tajemniczości. Dziewczynka dopiero niedawno zaakceptowała samą siebie. Dojrzewanie nie podobało się jej. Za bardzo tyła, miała za dużo wyprysków, a włosy ciągle się przetłuszczały. Wszystkie te negatywne zjawiska uwidaczniały się mocniej, gdy spotykała się z Krychną, zafascynowaną swoją rozbudzającą się kobiecością. Tylko że przyjaciółka nie miała trądziku, włosy się jej nie przetłuszczały, a figury mogła pozazdrościć jej niejedna modelka.
Natka długo nie znosiła swojego odbicia i ukrywała siebie w za dużych i powyciąganych rzeczach o kolorach ziemi, które nie przyciągały niczyjej uwagi. Zmiana, błogosławiona dla niej i jej bliskich, nastąpiła po spotkaniu z kolegą chłopaka siostry. Był grotołazem, wyglądał jak yeti, patrzył na świat błękitnymi oczami i był sobą. Nata znalazła się pod urokiem jego charakteru: spokojnego, zrównoważonego oceniania duszy ludzi, a nie ich wyglądu. W towarzystwie Bobasa dziewczynka nie czuła przymusu rywalizacji z Krychną ani bolesnego braku akceptacji samej siebie. Najbardziej niezwykłe dla Natalii było to, że choć nie zamieniła z chłopakiem więcej niż parę słów, sama jego postawa i zachowanie miały na nią większy wpływ niż powtarzające się, wielominutowe monologi krewnych i znajomych, mające na celu pocieszenie jej i przekonanie, że wszystko będzie dobrze. Bo pewnie będzie. Kiedyś.
Tylko że Natka nie chciała czekać na to nieokreślone „kiedyś”, chciała być szczęśliwa teraz. I dzięki obserwacji Bobasa znalazła na to sposób. Odkryła swoje ulubione kolory, w których było jej ładnie, i uczesanie podkreślające łagodność i ciepło malujące się na jej twarzy. Przestała się obrażać na tłuste włosy, tylko myła je co wieczór, aby następnego dnia były puszyste i układały się w delikatne fale. Zaplatała je w długi, gruby warkocz i ozdabiała barwnym szalikiem dopasowanym do stroju. Zmiana była widoczna. Nawet Krychna ją dostrzegła i pochwaliła, aczkolwiek nie miało to dla Naty znaczenia decydującego. Potwierdzało jedynie słuszność jej wyboru.
Teraz słuchała relacji koleżanki, analizując jej możliwe skutki. Krychna uwielbiała tajemnice i skarby. Nie znosiła zastanawiać się, jakie konsekwencje mogą wywołać podjęte przez nią działania. Nata wolała spokój. Innymi słowy, nie pociągały ją zagadki i dobra materialne. Nie uważała siebie za typ zdobywcy (Krychnę tak). Lubiła dyskutować, najlepiej o rzeczach ważnych, choć mogły to też być przyjemne błahostki.
– Słuchaj! – Krychna z zapałem streszczała historię o zegarkach Juliusza Słowackiego przekazaną jej przez Adasia. Oczy jej błyszczały, a na ustach igrał uśmiech zachwytu dla nagrody czekającej zdobywców. – Wyobrażasz sobie, co się będzie działo, gdy odnajdziemy taki zegarek! Albo może nawet jego utwór!
– Czyj? – z niewinną miną zapytała Natka.
– No, jak to czyj?! – Krychna zdjęła nogę założoną na nogę i pochyliła się ku koleżance.
Siedziała na kanapie o brudnoróżowym odcieniu, przykrytej oryginalną narzutą zrobioną przez babcię Natalii z ciemnozielonej wełny. Natka ją wymyśliła, a babcia usłyszawszy marzenia wnuczki, postanowiła je zrealizować wbrew opinii wszystkich, szczególnie rodziców, uważających, że coś takiego nie istnieje. Jeżeli zaś istnieje, to na pewno jest drogie i nie zda egzaminu. Babcia zrobiła zgodnie z wyobrażeniami ogromną prostokątną jakby-narzutę z dość dużymi okami połączonymi ze sobą wzorem liści. Efekt był niesamowity. I to musieli przyznać wszyscy. Natka miała swoją wymarzoną brudnoróżową kanapę z wijącymi się po niej liśćmi i gałązkami. Jak babcia osiągnęła trwałość swojego dzieła, które nie rozciągało się i nie traciło fasonu, nikt nie wiedział.
Dziewczynka była babce wdzięczna. Jeszcze nikt nie spełnił jej marzenia tak dokładnie, wbrew wszystkim, także wbrew logice. Narzuta połączyła dusze i serca babki i wnuczki tajemną i niewidoczną nicią na zawsze. Była dowodem, że pragnienia można spełniać, jeśli znajdzie się bratnią duszę, gotową zmierzyć się ze sceptycyzmem otoczenia.
Krychna z wyżyn kanapy skierowała oskarżycielski wzrok na przyjaciółkę siedzącą naprzeciwko na podłodze wśród poduszek.
– A o kim ja cały czas mówię! No jasne, że Słowackiego, a niby czyj?
– Z budowy zdania wynikało, że zegarka – wyjaśniła Natka, nadając twarzy wyraz bezradnego zagubienia.
Od pewnego czasu odkryła, że prowokowanie koleżanki bawi ją. Nie było to miłe odkrycie. Natalia nie lubiła sprawiać innym przykrości, ale przekomarzanie się z pewną siebie Krychną, traktującą ją, chyba nieświadomie, na pewno nieświadomie, z odrobiną pobłażania, było niezależne od jej woli. Działo się samo...
– Wynikało, wynikało – przedrzeźniała przyjaciółkę Krychna. – Zresztą mniejsza o to. Powiedz, co myślisz? Tylko pamiętaj, że to propozycja Adasia, że będzie ten jego dziadek, że zaraz się zaczną wakacje, więc będziemy mieli dużo czasu. No?
– Masz rację co do trzech argumentów – Nata pokiwała głową. – Ale poza tym uważam, że to nierealne. Gdzie niby miał pochować te zegarki, aby nie zaginęły? Domy pewnie zburzono, a nawet jak nie, to przebudowano tyle razy, że jeżeli był tam jakiś zegarek, to dawno go znaleziono i... wyrzucono na śmietnik.
– Nata! Czy ty zawsze musisz być taką przygnębiającą pesymistką?
– Realistką jak już.
– A podobno jesteś marzycielką!
– Owszem, ale nie wszystkie marzenia nadają się do realizacji.
– To jednak można byłoby urzeczywistnić.
Krychna spojrzała na przyjaciółkę wyczekująco. Wyraz jej twarzy świadczył o determinacji. Co najmniej jakby od tego, co powie Natka, zależały losy świata. Natalia westchnęła.
– Dobra, tylko pamiętaj, że cię ostrzegałam przed totalnym rozczarowaniem.
– Super! – Krychna poderwała się z kanapy i zawirowała wokół własnej osi, a potem padła w objęcia koleżanki.
W chwili gdy przyjaciółki tarzały się w poduszkach, do pokoju zajrzała Izabela.
– Stało się coś? – zapytała zaniepokojona. – Słyszałam jakieś krzyki...
– Nie – dobiegł ją zduszony głos siostry. – Krychna znowu wymyśliła szukanie skarbu.
– O, nie – Iza postanowiła się natychmiast wycofać.
Nata zdołała się wydostać spośród poduszek i zawołała:
– Zostań, opowiemy ci, uśmiejesz się. Au! – krzyknęła, obdarzona solidnym kuksańcem przez przyjaciółkę.