- W empik go
Żeglarz - ebook
Żeglarz - ebook
Ta zbrodnia mogła się wydarzyć tylko w Gdańsku...
W trakcie regat o Puchar Obrońców Westerplatte w gdańskiej marinie zostają odnalezione zwłoki Jana Kuśmierskiego. Komisarz Barnaba Uszkier wraz z zespołem podejmuje śledztwo obejmujące barwne środowisko trójmiejskich żeglarzy. Doświadczeni śledczy kontra inteligentni przestępcy. Kto wygra ten pojedynek?
Powieści Agnieszki Pruskiej to zaproszenie do świata procedur, technik i starej dobrej policyjnej roboty.
„Są żeglarze i są miłośnicy kryminałów. Niektórzy żeglarze i miłośnicy mieszkają w Trójmieście. Jeżeli ktoś łączy w sobie te trzy cechy, to koniecznie powinien przeczytać Żeglarza. Bo to kryminał, którego akcja dzieje się właśnie w środowisku żeglarskim w Trójmieście. Ale nawet jak ktoś nie jest z Trójmiasta, też powinien przeczytać. A jak ktoś nie jest żeglarzem? To w niczym nie przeszkadza, żeby też przeczytać. Bo środowisko żeglarskie rzadko występuje w kryminałach i rzadko w ogóle w powieściach. To inny, egzotyczny świat”. Tomasz Konnak, żeglarz
Agnieszka Pruska – autorka serii z komisarzem Barnabą Uszkierem w roli głównej. Podobnie jak jej bohater, ćwiczy aikido. Członkini Oliwskiego Klubu Kryminału, felietonistka i recenzentka serwisu Zbrodnia w Bibliotece. Czytelników zaprasza również na swoją stronę: www.agnieszkapruska.pl
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66613-17-1 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mimo późnego niedzielnego wieczoru po Głównym Mieście spacerowało jeszcze wielu ludzi, zarówno turystów, jak i mieszkańców Gdańska. Całkiem niezła pogoda zachęcała do wyjścia z domów, a cumujące w marinie jachty były dla niektórych dodatkowym wabikiem, bo jeżeli nawet nie jest się fanem żeglarstwa, na łódki zawsze warto popatrzeć. Właśnie skończył się Puchar Obrońców Westerplatte, będący jedną z większych tego typu imprez organizowanych w Polsce. Regaty te odbywają się od ponad trzydziestu lat na wodach Zatoki Gdańskiej w ostatni weekend sierpnia. Przeważnie jachty biorące w nich udział cumują przy nabrzeżu w Górkach, jednak po ich zakończeniu część uczestników nie zawsze wraca prosto do domu. Tak było i tym razem. Niektóre załogi postanowiły wykorzystać okazję i zrobiły sobie kilkudniowe wakacje w Gdańsku. Żeglarze w większości spędzali wieczór na lądzie, ale nabrzeże pełne było gapiów, którzy zawsze chętnie oglądają cumujące tam jachty, wymieniając między sobą mniej lub bardziej fachowe uwagi. Część oglądających koniecznie chciała uchodzić za znawców i głośno komentowała wielkość, ożaglowanie, kształt, domniemane wyposażenie, osiągalne prędkości, a nawet kolor jednostek, wywołując nieraz pełne politowania uśmieszki nielicznych obecnych w marinie właścicieli.
Szczerze mówiąc, było na co popatrzeć. Każde regaty gromadzą żaglarzy spoza miasta, które jest organizatorem, niektórzy przypływają z sąsiednich miejscowości, inni z bardzo daleka. Na nabrzeżu stały jachty różnego typu, przeróżnej wielkości, wieku i narodowości. Podziwianie żaglówek zakłócało jedynie spojrzenie na wodę pokrytą rzęsą w takim stopniu, że momentami wydawało się, iż łódki zacumowane są do pomostów znajdujących się na soczysto zielonej łące. Na szczęście nie zawsze tak to wygląda, ale niezmiennie budzi podejrzenie, że nikt nie dba o nabrzeże. Turyści spacerujący po Szafarni usiłowali zlustrować wzrokiem wnętrze kabin, co było dość trudne z racji odległości, pomosty były dostępne jedynie dla żeglarzy, a nie dla osób postronnych. Niektórzy, zapewne ci, którzy nigdy nie postawili nogi na pokładzie, a już na pewno nie odbili od kei, z przerażeniem uświadamiali sobie, że powierzchnia kabin ogromem nie poraża. I jak tu spędzić urlop w kilka osób na tak małej powierzchni? Poza tym koje na pewno są mniej wygodne niż łóżko. A jak się zmywa naczynia? Co z toaletą? Czy żeglarze nigdy się nie gubią na morzu? A jeżeli ktoś cierpi na chorobę morską? Za burtę? A jak się nie zdąży? Wyprać zapaskudzone rzeczy nie za bardzo jest jak... Ale z drugiej strony, tak płynąć po morzu, z daleka od ludzi, patrzeć w zachodzące słońce... W niektórych spacerowiczach budziła się chęć żeglowania i tęsknota za przestrzenią, przypominali sobie przeczytane książki i sprawozdania z rejsów. A podbudowani wiedzą płynącą z literatury, opowiadań znajomych oraz, w niektórych przypadkach, alkoholem snuli coraz śmielsze plany na następne wakacje i wykazywali się coraz większą wiedzą „żeglarską”. Ku z trudem skrywanej radości uczestników regat.
Widok rozciągający się z brzegu Motławy mógł spełnić wymagania najbardziej wybrednych turystów. Po drugiej stronie, na brzegu rzeki, znajdują się zabytkowe kamieniczki oraz charakterystyczny gdański żuraw, będący jedną z wizytówek miasta. Jego historia sięga średniowiecza, kiedy to wykorzystywany był zarówno do przeładunku towarów, jak i do stawiania masztów na żaglowcach i, co ciekawe, pełnił też funkcję jednej z bram miejskich. Żuraw został zniszczony w czasie drugiej wojny światowej, a następnie odbudowany i wykorzystany jako siedziba filii Centralnego Muzeum Morskiego. Jedyny dysonans w krajobrazie wprowadzała Wyspa Spichrzów, na której nadal trwały prace remontowe, widoczne były ruiny, a część terenu była zagrodzona i niedostępna. W każdym razie teoretycznie. Aparaty fotograficzne nie próżnowały, spacerujący raz po raz uwieczniali co ciekawsze scenki, a płynąca Motławą grupa kajakowiczów, najwyraźniej spóźniona, zebrała brawa. Być może za wytrwałość.
Było już dobrze po północy, gdy z miasta wrócili ostatni żeglarze. Ulice były prawie puste, zniknęli najbardziej niezmordowani turyści, a od wody, mimo utrzy-mującej się ładnej pogody, ciągnęło chłodem. Pomału cichły hałasy na nabrzeżu, ludzie układali się do snu, a niewielka fala kołysała stojące w marinie jednostki. Minął jeden z ostatnich dni wakacji.Dzień drugi
wtorek
Poranek przywitał mieszkańców Trójmiasta deszczem. Kto nie musiał, nie wychodził z domu, ale takich szczęśliwców w środku tygodnia nie było zbyt wielu. Właściwie rozpadało się krótko po północy i do rana lało jak z cebra, powodując w wielu punktach miasta lekkie podtopienia jezdni. Piesi byli z góry przegrani, kierowcy, choćby nie wiem jak się starali, nie byli w stanie uniknąć wjeżdżania w kałuże i zalewania przechodniów potokami wody. Nawet mewy, które przeważnie w poszukiwaniu pożywienia penetrowały dalsze rejony miasta, gdzieś zniknęły. Uszkier podjechał pod dom Kuśmierskiego i czekał na techników w samochodzie. Nie chciało mu się wychodzić z przytulnego wnętrza, moknąć, a potem stać na klatce schodowej. Siedzenie z zamkniętymi oczami i udawanie, że jeszcze śpi, zdecydowanie bardziej mu odpowiadało. Ten chwilowy błogostan przerwało energiczne pukanie w okno samochodu. Taniuk wskazał na klatkę schodową i natychmiast pobiegł do niej w ślad za Banachem, który już otwierał drzwi wejściowe. Chcąc nie chcąc, Uszkier zrobił to samo.
– Gdybym nie wiedział, że wczoraj było ładnie, to bym pomyślał, że tak leje od zawsze. – Banach z obrzydzeniem strząsnął z siebie wodę.
– Wchodzimy?
– Jasne, nie ma na co czekać. Fotografa nie zabraliście?
– Nie, bez szans, ma jeszcze dwa miejsca do obskoczenia. Poradzimy sobie, nie pierwszy raz będziemy za niego odwalać robotę.
– Sprawdzaliście wczoraj samochód?
– Nie my, ale został sprawdzony, nic podejrzanego raczej tam nie było. Pobrany materiał daktyloskopijny wrzucimy w AFIS – wyjaśnił Banach, wkładając kombinezon ochronny.
Ostrożnie, żeby nie zatrzeć ewentualnych śladów, weszli do środka, starannie zamykając drzwi. Sąsiedzi wiedzieli już o śmierci Kuśmierskiego, więc lepiej było nie wzbudzać ich ciekawości i chęci sprawdzenia, co się dzieje. Mieszkanie było całkiem spore, trzypokojowe. Co prawda jeden z pokoi właściwie nie zasługiwał na tę nazwę, bardziej bowiem przypominał większą garderobę, ale w funkcji jednoosobowej sypialni sprawdzał się znakomicie. Pozostałe dwa pokoje zostały urządzone jako gabinet i salon. Ten ostatni połączono z kuchnią, co było dobrym posunięciem, bo w wersji pierwotnej trudno było się w niej zmieścić dwóm osobom. Po pobieżnym przyjrzeniu się całemu mieszkaniu technicy przystąpili do przeszukania, a Uszkier jak zwykle czekał na jakieś „odkrycie”, powstrzymując się od własnoręcznego sprawdzania.
– Szukamy czegoś konkretnego?
– Nie. Facet został zamordowany i wrzucony do wody, a pomysłów na powód zabójstwa, jak na razie, brak. Może w domu znajdziemy coś, co nam pomoże w szukaniu sprawcy, ale za diabła nie wiem, co to by mogło być.
– Wolałbym wiedzieć, czego mam szukać, ale trudno – mruknął Banach.
– No nie poradzę. Na razie nikt ze znajomych nie zeznał niczego, co dałoby nam jakiś punkt zaczepienia, a ile było na topielcu istotnych śladów, to sami wiecie. Tak więc poruszamy się po omacku. Oczywiście testament jest zawsze mile widziany. Może trzymał go w domu?
– Nikt go w nic nie wrabia? O nic nie podejrzewa?
– O nic, ale przecież nie zdążyliśmy wszystkich przesłuchać... Zaraz, jedno wiemy. Facet przestał pływać kilka lat temu, ale nikt nie wie dlaczego.
– Chory był?
– Nie wiadomo. Szukajcie dokumentacji medycznej, zdjęć, listów, zapisków... Może gdzieś się pojawi informacja o przyczynie rzucenia żeglarstwa.
– To nie musi się wiązać z zabójstwem – zauważył Taniuk przeszukujący biurko.
– Nie musi. Ale sprawdzić trzeba, poza tym musimy nieco poznać naszego nieboszczyka, może jego rzeczy nam w tym pomogą.
– Nie był pedantem, to mogę panu od razu powiedzieć, i raczej nie zatrudniał nikogo do sprzątania, tylko robił to sam.
– Nie panuje tu jakiś totalny bałagan, kurz też przeciętny – zauważył Uszkier.
– Posprzątane po wierzchu, a tam, gdzie nie widać, jest brudno. Dla nas to lepiej, większe szanse na znalezienie „paluszków” – Banach już zabezpieczał ślady na jednym z często pomijanych podczas sprzątania miejsc, jakimi są spody podłokietników przy fotelach.
– Gdzie mogę pomyszkować? – Uszkier nie chciał wchodzić w paradę technikom.
– Tamtą szafę sprawdziłem. – Taniuk machnął ręką w stronę zabudowy. – Ślady linii papilarnych tylko jednej osoby, prawdopodobnie denata, sporo kurzu, na jednej z półek jakiś rozmazany smar albo coś w tym guście. Może pan tu poszukać, właściwie w całym pokoju, co mogłem, to sprawdziłem pod kątem śladów. Nic ciekawego.
– To sypialnia. Wszystkie należą do jednej osoby?
– Tak, raczej nikogo tu nie przyjmował, a w każdym razie nie ostatnio. Przy czym to ostatnio to dosyć długi czas...
– Jasne.
Przez kilka godzin mężczyźni pracowali praktycznie w milczeniu, jedynie od czasu do czasu wymieniając krótkie uwagi. Uszkiera powoli ogarniało rozczarowanie. Nie, nie spodziewał się, że podczas przeszukania domu denata odkryje powód morderstwa, ale nie mieli praktycznie nic. Zapłacone, niekoniecznie w terminie, rachunki, kolekcja butów (niejedna kobieta ma mniej), starannie udokumentowane wyniki regat i trofea sportowe wyeksponowane w salonie mówiły sporo o denacie jako człowieku, ale nie o przyczynie wyekspediowania go na tamten świat. Barnaba miał jeszcze nadzieję, że może w listach, najwyraźniej pieczołowicie przechowywanych przez zmarłego, coś uda się znaleźć. Z mieszkania Jana Kuśmierskiego zabrali, oprócz zdjęć, również różnego typu dokumenty, od aktu urodzenia poczynając, a na różnego rodzaju aktach notarialnych kończąc. Znaleziony testament był wręcz nudny. Wszystko, co miał, Kuśmierski zapisał rodzicom, żadnych legatów, warunków dziedziczenia, nic. Wychodząc z klatki schodowej, Barnaba spojrzał w niebo, nadal było całe zaciągnięte chmurami i nie wyglądało na to, aby w najbliższym czasie miało się przejaśnić.
Dojeżdżająca do Gdyni Więdzik po raz kolejny pomyślała, że jej szef przeważnie ma rację, co było zdecydowanie wkurzające, ale również ułatwiało życie. Tak było i tym razem. Za radą Barnaby skontaktowała się wczoraj po południu z kolegami z Gdyni i teraz podkomisarz Tokarski już na nich czekał na nabrzeżu. Gdyby nie telefon, zmarnowaliby rano nieco czasu.
– Co tak wzdychasz? – zainteresował się Jadlina.
– Zastanawiam się, kiedy zacznę ogarniać wszystko tak, jak Barnaba.
– Nie chcę cię martwić, ale on pewnie zawsze będzie lepszy. Czyli pewnie wtedy, kiedy pójdzie na emeryturę.
– Pocieszające...
– O coś konkretnie ci chodzi?
– Nie pomyślałam wczoraj o telefonie do Gdyni.
– Jak to? Przecież...
– No dzwoniłam, owszem, bo mi Uszkier przypomniał.
– Wkurzające. Słuchaj, dzisiaj jest normalny dzień pracy, do tego leje, myślisz, że zastaniemy kogoś na łódkach?
– Obawiam się, że nie. Ale pogadamy w marinie, a potem spróbujemy umówić się z ludźmi tam, gdzie aktualnie są, telefony mamy.
Po krótkim przywitaniu z komisarzem Tokarskim od razu poszli porozmawiać z bosmanem, który był człowiekiem najbardziej zorientowanym we wszystkich sprawach związanych z funkcjonowaniem gdyńskiego portu jachtowego. Na wybór rozmówcy miało wpływ i to, że na jachtach stojących w marinie nie było widać żywej duszy.
– Dzień dobry, policja – Tokarski dokonał prezentacji.
– No to nie wiem, czy dobry – mruknął bosman. – Coś się stało?
– Nie tutaj, w Gdańsku.
– Tam się coś stało, a mnie pytacie?
– Bo znał pan ofiarę.
– O kurwa, zabili jakiegoś żeglarza? Bardzo przepraszam – to ostatnie było wyraźnie skierowane do Więdzik.
– Zginął Jan Kuśmierski. Znał go pan, prawda?
– No a jak? Ja tu tyle lat pracuję, że wszystkich znam, tych, którzy teraz trzymają tu łódki, i tych, którzy się przenieśli gdzieś indziej albo już nie pływają. Z tego, co wiem, to Kuśmierski właśnie do tych ostatnich się zalicza.
– Niech pan o nim opowie – poprosił Jadlina.
– Ale co?
– Wszystko, co tylko się panu przypomni.
– No dobra, jak mus, to mus... Kuśmierski zaczął pływać jako nastolatek, najpierw tylko czasem, tak z doskoku, potem się wciągnął i był stałym załogantem, a z czasem siadł na sterze i to on zaczął mieć załogantów. Pływał na jachcie klubowym, swojego nie miał, chociaż z tego, co wiem, mógłby sobie na niego pozwolić. Najpierw pływał u nas, potem zmienił klub.
– Dobry był?
– Tak... Może nie najlepszy, ale w pierwszej trójce na regatach mieścił się bardzo często.
– Był lubiany?
– Zasadniczo tak...