- promocja
Żelazna Wdowa - ebook
Żelazna Wdowa - ebook
Bestseller nr 1 „New York Timesa”!
Inspirowana historią jedynej chińskiej cesarzowej powieść o walce o wolność!
Największym zaszczytem dla dziewczyny z Huaxii jest elekcja na konkubinę-pilotkę, której rolą będzie wspierać pilota Poczwarki — olbrzymiej, zmiennokształtnej machiny wojennej. Za ich pomocą ludzkość walczy z obcymi, którzy grasują za Wielkim Murem. Zaszczyt ten jednak często kończy się śmiercią, toteż kiedy siostra osiemnastoletniej Zetian zostaje zabita przez jednego z najlepszych pilotów, dziewczyna zaciąga się, by ją pomścić.
Zetian zyskuje miano Żelaznej Wdowy. Władze, żeby okiełznać jej potęgę, przydzielają ją do Li Shimina, najsilniejszego i najbardziej kontrowersyjnego pilota w Huaxii. Zetian jednak łatwo się nie poddaje. Wykorzystuje moc – zarówno swoją, jak i Shimina – by przeżyć kolejne próby zamachów na swoje życie i w końcu odkryć, dlaczego system pilotowania Poczwarek jest zależny od wysysania energii życiowej dziewcząt. Aż wreszcie spróbuje go zniszczyć…
Odkrywa przy tym coś, czego nikt się nie spodziewał.
„Zhao tworzy ekscytującą, brutalną opowieść z zapierającą dech w piersiach akcją i zaciekłą oraz nieustępliwą bohaterką!” — Elizabeth Lim, autorka „Tkając świt”
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67551-47-2 |
Rozmiar pliku: | 951 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ta książka to nie historyczne fantasy ani historia alternatywna, lecz futurystyczna opowieść osadzona w całkiem innym świecie, inspirowana elementami kultury z rozmaitych okresów historii Chin. Występują w niej postacie wzorowane na historycznych, przedstawione w całkiem innych okolicznościach. Podczas ich kreacji pozwoliłom sobie na pewną dowolność: zmieniłom ich pochodzenie, rodziny, wychowanie i różnicę wieku pomiędzy nimi, ponieważ moim celem nie było zachowanie ścisłej zgodności z wydarzeniami historycznymi. Jeżeli chcecie dowiedzieć się czegoś na temat autentycznej historii, proszę, sięgnijcie do literatury faktu.PROLOG
Hunduni nadchodzili. Całe stado z hukiem nadciągało przez dzicz, wzbijając ciemne tumany pyłu w nocne niebo. Ich obłe ciała z witalnego metalu lśniły pod srebrnym półksiężycem i firmamentem pełnym błyszczących gwiazd.
Słabszy pilot musiałby przed walką opanować zdenerwowanie, lecz Yang Guang czuł się pewnie u stóp swojej wieży strażniczej na zewnątrz Wielkiego Muru. Uruchomił swoją Poczwarkę, Lisa o Dziewięciu Ogonach, i ruszył do ataku. Jaskrawozielona jednostka dorównywała wysokością siedmio- lub ośmiopiętrowemu budynkowi. Jej metaliczne pazury uderzały w ziemię, aż wszystko wokół się trzęsło.
Poczwarka nie była zwykłą maszyną wojenną. Yang Guang nie manewrował nią za pomocą kierownicy ani dźwigni, tak jak robiłby to w pojeździe elektrycznym albo poduszkowcu. Nie, on stawał się nią. Jego śmiertelne ciało tkwiło uśpione w kokpicie z ramionami obejmującymi konkubinę-pilotkę, którą wybrał do dzisiejszej bitwy, lecz jego umysł za pomocą siły psychicznej dowodził Lisem o Dziewięciu Ogonach, każąc mu biec ku stadu nadciągającemu zza horyzontu. W pewnej odległości po jego obu stronach mknęły naprzód sylwetki innych Poczwarek gotowych do walki.
Poprzez cienkie jak włosy igły sprzęgające, które wbijały się w jego kręgosłup, Yang Guang kierował swoje qi, swoją energię życiową, do systemów Lisa. Qi było esencją podtrzymującą całe życie na tym świecie, od zawiązków liści, przez buchające płomienie, aż po obroty samej planety. Czerpał ją nie tylko z własnego ciała – sięgał poprzez psychiczne łącze Poczwarki i wysysał ją również z konkubiny-pilotki. Jej psyche była zbyt słaba, by się opierać: pogrążała się głęboko w jego umyśle. Fragmenty jej wspomnień przepływały przez niego, ale ze wszystkich sił starał się je ignorować. Najlepiej było nie wiedzieć zbyt dużo o konkubinach. Potrzebował tylko jednego: interakcji jej qi z jego własnym, energii pomnażającej siłę witalną i umożliwiającej mu poruszanie się tak wielką Poczwarką.
Jako pierwsze dotarły do Yang Guanga strumienie zwykłych Hundunów, niczym przerośnięte metalowe chrząszcze gotowe wgryźć się w Lisa i zabić go. Ich różnobarwne pancerze blakły w świetle gwiazd, lecz niektóre były dobrze widoczne, kiedy wystrzeliwały ze swoich ciał pociski qi, lśniące promienie lub trzeszczące błyskawice. Gdyby Yang Guang stawił im czoła we własnej ludzkiej osobie, górowałyby nad nim niczym domy i starłyby go natychmiast z powierzchni ziemi, ale gdy pilotował Lisa, były zbyt małe, by go zranić. Zmiażdżył je metalowymi pazurami, a wówczas przeszyły go igły obcych emocji: żalu, przerażenia i wściekłości, hałaśliwych jak szum zakłóceń. Nie wiedział dokładnie, jak budowano Poczwarki z wraków Hundunów, taką wiedzą dysponowali tylko inżynierowie najwyższego szczebla, ale nawet stulecia udoskonalania ich sztuki nie zdołały stłumić doznań Hundunów docierających do ludzi, kiedy ci dziurawili pancerze tamtych.
Piloci Poczwarek nie mówili o tym publicznie, jednak przebieg każdej bitwy w zaskakująco dużym stopniu zależał od skutecznego opierania się tym rozpraszającym uwagę emocjom. Yang Guang był jednym z najsilniejszych żyjących pilotów właśnie dlatego, że potrafił się od nich tak efektywnie odciąć. Górując w konflikcie umysłów, roztrzaskiwał kolejne kadłuby wrogów. Dziewięć ogonów Lisa świszczało w powietrzu niczym dziewięć nowych kończyn, odrzucając większych Hundunów z dźwięcznym brzękiem.
Yang Guang nie znał litości. Hunduni byli intruzami z kosmosu, którzy około dwóch tysięcy lat temu zniszczyli ludzką cywilizację w jej pełnym rozkwicie i rozbili ludzkość na rozproszone plemiona. Gdyby nie Żółty Władca, legendarny plemienny przywódca, który z pomocą bogów opanował sztukę wytwarzania Poczwarek, cywilizacja nigdy nie podźwignęłaby się z ruin, a planeta należałaby teraz w całości do Hundunów.
Drony telewizyjne śmigały wokół Lisa niczym czerwonookie muchy. Część z nich należała do Armii Wyzwolenia Ludzkości, a inne były własnością prywatnych mediów, nadających transmisję z bitwy na całą krainę Huaxia. Mimo ich obecności Yang Guang pozostawał wyjątkowo czujny, nie pozwalając sobie na najmniejszą pomyłkę, aby nie rozczarować swoich fanów.
Z głośników Poczwarki rozległ się głos wojskowego stratega:
– Lisie o Dziewięciu Ogonach, w tym stadzie znajduje się wroga jednostka klasy Książęcej!
Yang Guang poderwał głowę. Hundun klasy Książęcej był rzadkim przeciwnikiem, tej samej kategorii wagowej co Lis. Gdyby udało mu się zwyciężyć w tym starciu, niszcząc pancerz wroga tylko w minimalnym stopniu, z wraku można by stworzyć nową Poczwarkę tej samej klasy albo ofiarować go bogom w zamian za jakieś wspaniałe podarunki, takie jak podręczniki przełomowych technologii albo lekarstwa. Poza tym zwycięstwo dałoby mu potężny awans w rankingu bojowym. Może w końcu przeskoczyłby Li Shimina, mordercę i skazańca, który nie zasługiwał na to, by mieć tytuł najlepszego pilota w Huaxii.
Żeby oddać precyzyjny strzał strzał, Yang Guang musiał przekształcić Lisa w bardziej złożoną postać.
– Xing Tian, kryj mnie! – wezwał najbliższego towarzysza przez usta Lisa. Jego qi rozniosło potężny głos po polu bitwy. – Muszę się przetransformować.
– Jasne, pułkowniku! – odkrzyknął Xing Tian z Bezgłowego Wojownika, Poczwarki o lśniących żółtych oczach umieszczonych tam, gdzie powinny być sutki, i świecących ustach na brzuchu. Wkroczył ciężko przed Lisa, zmiatając rojących się Hundunów olbrzymim toporem z witalnego metalu. Przeciwnicy umierali w jasnych rozbłyskach.
Ubezpieczony w ten sposób Yang Guang pchnął swoją qi przez kadłub Lisa z największą siłą, na jaką było go stać. Na jaskrawozielonym pancerzu Poczwarki zalśniły pęknięcia.
Może i Poczwarki powstawały z wraków Hundunów, ale były od nich pod każdym względem potężniejsze. Hunduni byli tak bezmyślni, że nie umieli uruchomić potencjału witalnego metalu, z którego się składali, by stać się czymś więcej niż obłe bryły.
A ludzie to potrafili.
Yang Guang wyobraził sobie Formę Wyższą Lisa, a jego Poczwarka się w nią przeistoczyła. Kończyny Lisa zeszczuplały i wydłużyły się, talia zwęziła, a ramiona odchyliły do tyłu, sprawiając, że jego postać stała się nieco bardziej humanoidalna. Dziewięć ogonów, teraz ostrych niczym lance, rozpostarło się wachlarzem ze swojej podstawy niczym promienie słońca, tak samo jak u prawdziwych lisów o dziewięciu ogonach, które stawiały je, by wystraszyć przeciwnika. Yang wyprostował machinę: gdy jego qi przepływało z większą siłą, zachowywał dość kontroli i zwinności, by utrzymać się na dwóch nogach. Teraz przednie pazury Lisa mogły służyć jako broń.
Pilot sięgnął przez ramię, chwycił ręką jeden z zaostrzonych ogonów Lisa i oderwał go, po czym pomknął przez kłębiące się stado Hundunów rozmaitych rozmiarów, aż dostrzegł tego klasy Książęcej. Wówczas pochylił się i wyskoczył w górę. Lanca wygięła się w łuk i zabłysła w mroku, odbijając blask księżycowego światła, a potem przeszyła zaokrąglone ciało Hunduna, niewyróżniające się niczym oprócz sześciu cienkich nóżek przypominających owadzie. Witalny metal pękł z imponującym trzaskiem, tak jakby wybuchł cały magazyn porcelany. Yang Guang oparł się powodzi gniewu i strachu Hunduna, patrząc, jak światło rdzenia przeciwnika, wypełnione energią qi, zamigotało i pociemniało.
Inne Poczwarki przegoniły morze lśniących Hundunów, krzycząc z uciechy. Drony telewizyjne zbliżyły się do wraka klasy Książęcej, a Yang wyobraził sobie tłumy zwykłych ludzi wiwatujące przed ekranami w całej Huaxii. Poczuł radosny dreszcz i odskoczył od Hunduna, wyciągając z jego zewłoku lancę. Mimo to nawet po zerwaniu kontaktu z wrogiem obcy strach pozostał w jego umyśle.
Teraz napływał z umysłu jego konkubiny, zalewając Yanga wysoką falą.
To była ta chwila, w której orientował się, że jej umysł nie powróci do ciała. Teraz podświadomie kontrolował ją całą, włącznie z biciem serca. W momencie, kiedy pilot się rozłączy, nie pozostanie nic, co podtrzymywałoby jej tętno, i konkubina odejdzie w zaświaty. Nie dało się tego uniknąć.
Co jednak ważne, jej rodzina otrzyma porządne odszkodowanie, a jej dusza, pokrzepiona tą wiedzą, spocznie w Żółtych Źródłach.
Nie potrafił sobie przypomnieć jej imienia, a przynajmniej próbował tego nie zrobić. Zużył już tyle konkubin-pilotek, że gdyby chciał skontrolować ich liczbę, rozproszyłoby go to i sparaliżowało, a na to nie mógł sobie pozwolić. Musiał chronić cały świat.
Wiedziała, na co się pisze. Podjęła decyzję, by wstąpić w szeregi jego konkubin.
Yang Guang skupił się na miażdżeniu i dziurawieniu reszty Hundunów, udowadniając swoim kibicom, że ich ojczyzna jest nadal bezpieczna.
Szlachetne poświęcenie konkubiny nie pójdzie na marne.ROZDZIAŁ 1
LEPIEJ, ŻEBY TEN MOTYL NIE BYŁ MOJĄ MARTWĄ SIOSTRĄ
Przez osiemnaście lat zrośnięte brwi ratowały mnie przed sprzedaniem i przerażającą, bolesną śmiercią.
Dzisiaj łaskawie zwalniam je ze służby.
To znaczy – ściśle rzecz biorąc – nie ja je zwalniam. To Yizhi operuje pęsetą, którą zostawiła moja siostra. Klęcząc na bambusowej macie rozpostartej na wilgotnym leśnym gruncie, unosi mój podbródek i wyrywa jeden włosek po drugim. Skóra piecze mnie, jakby ktoś ją powoli przypalał. Kiedy Yizhi to robi, atramentowoczarne kosmyki częściowo upiętych włosów kołyszą się nad jego szatą z bladego jedwabiu. Moje włosy, dużo suchsze i bardziej splątane niż jego fryzura, spoczywają w nieporządnym koku pod wystrzępioną szmatą. Chociaż śmierdzi ona tłuszczem, skutecznie zapobiega opadaniu zabłąkanych pasemek na twarz.
Próbuję zachowywać się swobodnie, ale popełniam błąd: zbyt długo patrzę na łagodną, skupioną twarz Yizhiego, chcąc wyryć jego rysy w pamięci, by mieć coś, czego będę mogła się trzymać podczas ostatnich dni życia. Przewraca mi się w żołądku i czuję, jak do oczu napływają gorące łzy. Próbuję je powstrzymać, mrużąc oczy, ale to nic nie daje – spływają po obu stronach nosa. Poważnie, to nigdy nie działa.
Oczywiście Yizhi to zauważa. Przestaje skubać i sprawdza, co jest nie tak, mimo że nie ma powodu, by sądzić, że te łzy to cokolwiek innego niż reakcja na wyrywanie włosków.
Sprawdza, chociaż nie ma pojęcia, że widzimy się po raz ostatni.
– Wszystko w porządku, Zetian? – szepcze. Jego dłoń z pęsetą zawisa w pajęczynie wirującej wilgoci z wodospadu płynącego niedaleko od naszej kryjówki. Plusk potoku wśród nisko rosnących drzew, pod którymi siedzimy, zagłusza jego głos i uniemożliwia podsłuchiwanie komukolwiek, kto mógłby nas nakryć.
– Na pewno nie będzie w porządku, skoro ciągle przerywasz robotę. – Przewracam podpuchniętymi oczami. – No, już. Im szybciej skończysz, tym lepiej.
– Prawda. No dobrze… – Rozpogadza się i przywołuje na twarz uśmiech, od którego prawie pęka mi serce. Osusza moje oczy rękawami eleganckiej jedwabnej szaty, a potem znów podwija je do łokci. To rękawy stroju bogatego człowieka, długie i luźne, mało praktyczne. Kpię z nich za każdym razem, kiedy Yizhi mnie odwiedza, chociaż trzeba przyznać, że to nie jego wina: to ojciec nie pozwala mu (ani nikomu innemu z dwadzieściorga siedmiorga rodzeństwa) opuszczać ich posiadłości w innym ubraniu niż odzież luksusowej marki.
Promienie jasnego słońca, przedzierające się przez chmury po raz pierwszy po wielu dniach deszczu, wpadają do naszego tajemnego świata gorącej wilgoci i kołyszących się liści. Na blade ramiona chłopaka pada cętkowana mieszanka światła i cienia. Eksplodujący zielony zapach wiosny wciska się pomiędzy nas, tak intensywny, że prawie można go posmakować. Widzę kolana Yizhiego, który klęczy w sztywnej pozie, zachowując niewielką, lecz nieprzekraczalną odległość od moich niedbale skrzyżowanych nóg. Jego doskonale skrojone jedwabne szaty absurdalnie kontrastują z moimi znoszonymi, szorstkimi ciuchami, ręcznie utkaną tuniką i starymi spodniami. Dopóki go nie poznałam, nie miałam pojęcia, że tkanina może być taka biała i gładka.
Teraz szybciej wyrywa mi włoski z brwi. To naprawdę boli, tak jakby moja monobrew była żywą istotą, przepoławianą kawałek po kawałku, więc jeżeli znów zacznę płakać, nie powinno to być podejrzane.
Chciałabym móc go w to nie angażować, ale wiem, że gdybym zaczęła to robić sama, wpatrywanie się we własne odbicie byłoby zbyt bolesne. Widziałabym wtedy tylko moją starszą siostrę Ruyi. Bez zrośniętych brwi, które obniżały moją wartość rynkową, wyglądam prawie tak jak ona.
Do tego nie ufam samej sobie na tyle, by wyrzeźbić dwie pasujące brwi z tego, czym obdarzyła mnie natura. A jak mam stanąć w kolejce po śmierć, jeśli moje brwi będą nierówne?
Staram się zapomnieć o palącym bólu i przewijam błyszczący ekran tabletu na kolanach Yizhiego. Czytam notatki z lekcji, które sporządził od ostatniej wizyty w zeszłym miesiącu. Każde przesunięcie palca wydaje mi się o wiele bardziej gorszące niż to, że przebywam tutaj tylko z nim, na granicznej górze, otoczona przez zieleń i ciepło wiosny, i oddycham tymi samymi falami upajającego, pachnącego ziemią powietrza. Wioskowa starszyzna mawia, że dziewczęta nie powinny dotykać tych niebiańskich urządzeń, ponieważ mogłybyśmy je zbezcześcić. Co prawda nie wiem jak, może naszą obrzydliwą kobiecością albo czymś w tym rodzaju. Technologię zrekonstruowano tylko dzięki bogom z niebios po tym, jak ludzkość straciła wieki na ucieczkę przed Hundunami. Nie obchodzi mnie jednak, czy jestem coś winna starszym albo bogom. Jeżeli nie szanują mnie tylko dlatego, że należę do „gorszej” połowy populacji, ja również nie będę ich szanowała.
Ekran na ocienionej liśćmi szacie Yizhiego jarzy się jak księżyc, kusząc mnie wiedzą, której nie powinnam poznać, wiedzą spoza mojej nędznej, górskiej wioski. Sztuka. Nauka. Hunduni. Poczwarki. Palce mnie świerzbią, żeby przysunąć tablet bliżej, chociaż ani ja, ani to urządzenie nie powinniśmy się ruszać; z wgłębienia w obudowie pada na mnie stożek jasnego światła, rzucając na moją twarz wzór matematycznie idealnych brwi. Yizhi i jego olśniewające miejskie gadżety nigdy mnie nie rozczarowują. Wpadł na ten pomysł w kilka minut po tym, jak zełgałam, że rodzina udzieliła mi „ostatecznego ostrzeżenia” co do zrośniętych brwi.
Zastanawiam się, jak bardzo mnie znienawidzi, kiedy dowie się, co naprawdę pomaga mi osiągnąć.
Kropla wody spada z gałęzi nad naszymi głowami i spływa po jego policzku, lecz to, co robi, tak go pochłania, że nie zauważa wilgoci. Wierzchem dłoni ocieram mokry ślad z jego policzka.
Zaskoczony, otwiera szeroko oczy, a jego wypielęgnowana, niemal przejrzysta skóra nabiera kolorów.
Nie mogę się powstrzymać od uśmiechu. Obracam dłoń i dotykam go teraz opuszkami palców, a potem mrugam porozumiewawczo.
– Ojej. Czy moje nowe brwi wyglądają już tak zniewalająco?
Yizhi śmieje się głośniej niż zwykle, a potem szybko zakrywa palcami usta i rozgląda się wokoło, mimo że ukryliśmy się tu całkiem nieźle.
– Przestań – mówi, śmiejąc się teraz dużo ciszej. Ucieka wzrokiem przed moim spojrzeniem. – Daj mi pracować.
Coraz mocniejszy, niezaprzeczalny rumieniec na jego policzkach sprawia, że czuję wyrzuty sumienia.
„Powiedz mu”, błaga mój umysł.
Ja jednak opuszczam dłoń, najswobodniej jak potrafię, i przewijam ekran do kolejnej porcji szkolnych notatek. To temat z nauk społecznych: statystyczna dynamika ataków Hundunów.
Dlaczego miałabym narażać swoją misję, opowiadając mu o niej? Niezależnie od tego, jak Yizhi traktuje nasz związek, nigdy nie popełniłam błędu i nie traktowałam go poważnie. Ten chłopak to syn dosłownie najbogatszego człowieka w Huaxii, a ja jestem pierwszą lepszą dziewczyną z przygranicznych gór, którą przypadkiem spotkał tam, gdzie próbował znaleźć spokój i ciszę, najdalej, jak mógł się dostać na swoim poduszkocyklu. Gdyby ktoś przyłapał nas razem, to nie on zostałby utopiony w świńskiej klatce w imię ratowania honoru rodziny – i nie będzie miało najmniejszego znaczenia, że nigdy nie przekroczyliśmy granic, których nie powinniśmy przekraczać.
Koncentruję się teraz na jego ustach, mój wzrok błądzi po ich delikatnej krzywiźnie. Znów cofam się do chwili, kiedy zachwycałam się na głos ich przepięknym wyglądem. Yizhi przyznał wtedy, że to dzięki czteroetapowej procedurze złuszczania i nawilżania, a ja popłakałam się ze śmiechu, lecz kiedy dotknęłam jego warg, już się nie śmiałam, tylko patrzyłam mu prosto w oczy, stojąc zdecydowanie zbyt blisko.
A potem natychmiast się cofnęłam i zmieniłam temat.
Najgłębsza, najbardziej czuła część mojego umysłu potwornie tęskni za tym, co nigdy między nami nie zajdzie, ale wciąż nie mogę wykluczyć możliwości, że dla niego to wszystko jest tylko grą… Że nie jestem jedyną wieśniaczką, którą odwiedza w wolnym czasie. Że kiedy już mu się oddam, zawiąże z powrotem jedwabny pas swoich nieskazitelnych szat i zaśmieje mi się w twarz, wybuchnie śmiechem na myśl, że coś, co dla niego znaczy tak niewiele, dla mnie mogło być kwestią życia i śmierci, a i tak potrafił mnie zahipnotyzować i uwieść słodkimi uśmiechami i czule szeptanymi słówkami.
Może to dzięki mojej ostrożności wszystko stało się dla niego bardziej ekscytujące? Może to dlatego pojawiał się tu pod koniec każdego miesiąca przez ostatnie trzy lata?
Może nigdy nie poznam jego prawdziwych motywów? No i dobrze. Dopóki nie poddaję się emocjom, nie mogę przegrać w żadnej grze, w którą mógłby grać Yizhi.
Nawet gdyby cała moja wioska pojawiła się wokół nas w tej sekundzie, a rodzina rozpatrzyłaby sytuację na trzeźwo, nie utopiłaby mnie. Przecież w końcu robię to, czego wszyscy chcieli. Poprawiam urodę, żeby mogli mnie sprzedać armii jako konkubinę-pilotkę. Tak samo, jak zrobili z moją siostrą.
Oczywiście nie zdają sobie sprawy z mojego tajnego, zabójczego planu.
Yizhi zabiera się za dolną część moich brwi, a mój palec zatrzymuje się dłużej na zdjęciu w jego notatkach, przedstawiającym bitwę z Hundunami. Jedna z Poczwarek, Biały Tygrys, jest tak kształtna i kolorowa, że trudno byłoby zgadnąć, jak wyglądała kiedyś: obły, nieforemny wrak Hunduna. Na fotografii widnieje w Formie Bohaterskiej, najwyższym przekształceniu: wygląda jak humanoidalny, tygrysi wojownik z gładkiego, mlecznego szkła. Kontury jego pancerza są podkreślone jasnozielonymi i czarnymi liniami, zamazanymi w ruchu, kiedy wznosi halabardę z wąskim ostrzem, wyższą od drzewa. To ulubione zdjęcie armii, używane w materiałach promocyjnych – patrząc na nie, czuję się spokojniej. Chłopak i dziewczyna, połączeni umysłami z Białym Tygrysem, stanowią Zrównoważoną Parę. Nie istnieje ryzyko, że umysł chłopaka pochłonie dziewczynę i zabije ją pod koniec bitwy.
To wyjątek. W większości pozostałych przypadków dzieje się inaczej.
Obawiałam się, że moja starsza siostra umrze w ten sposób, kiedy nasza rodzina zmusiła ją do wstąpienia w szeregi armii, pod komendę pilota klasy Książęcej, drugiej w kolejności najmocniejszych rang. Nigdy jednak nie dotarła na pole bitwy. Pilot zabił ją w tradycyjny sposób. Nie wiem za co; nasza rodzina dostała tylko jej popioły. Od osiemdziesięciu jeden dni czują się zdruzgotani… ponieważ nie dostali potężnego odszkodowania za śmierć w wyniku działań wojennych, na które liczyli.
Zabawne. O moją starszą siostrę dbano przez całe życie.
„Kiedy Ruyi wyjdzie za mąż?”
„Czy może Ruyi się zaciągnie?”
„Och, czy Ruyi nie siedzi za długo na słońcu? Cera jej trochę pociemniała”.
Jednak od chwili, kiedy rozeszły się wieści o jej śmierci, nikt o niej nie wspominał. Nikt nawet nie zapytał, co zrobiłam z jej popiołami. Tylko Yizhi i ja wiemy, że uniósł je potok, ten sam, który płynie teraz obok nas. To taka mała tajemnica pomiędzy nim, mną a nią.
Unoszę wzrok ku prawdziwej poczwarce motyla zwisającej z gałęzi za Yizhim. Wojskowe Poczwarki nazwano właśnie na wzór prawdziwych, owadzich, toteż popularne powiedzenie głosi, że dusze martwych pilotów odradzają się w ciałach motyli. Jeśli to prawda, to mam ogromną nadzieję, że ta tutaj nie jest moją siostrą. Wyobrażam sobie, że odeszła gdzieś bardzo, bardzo daleko stąd, gdzie nie dosięgną jej głosy potępienia ze strony wioskowej starszyzny, wścibskich plotkarzy, chciwych krewnych ani parszywych pilotów.
Rodzący się motyl porusza się w kokonie już od dłuższej chwili, oddzielając się od zewnętrznej warstwy… i w końcu przerywa błonę. Wyłania się głową w dół: najpierw wyskakują wibrujące czułki, potem dalszy ciąg jego ciała, aż w końcu następuje wielki finał – motyl wychodzi z kokonu niczym rozkwitający kwiat.
Motyle są dość pospolite w tych lasach, więc nie jest to szczególnie osobliwy widok.
Tyle że kiedy owad rozprostowuje skrzydła, wzory na nich do siebie nie pasują.
– Ooo! – Prostuję się nagle.
– Co takiego? – Yizhi patrzy przez ramię.
– Ten motyl ma dwa różne skrzydła!
Yizhi także jest zaskoczony, co oznacza, że nie jest to typowa sytuacja, której powszechności nie jestem świadoma jako wieśniaczka znad granicy. Stwierdza, że moje brwi są już prawie skończone, a potem unosi tablet, by sfilmować motyla.
Wzrok nas nie myli: jedno skrzydło jest czarne z białą plamką, a drugie – białe z czarną, zupełnie jak w symbolu yin i yang. Tak właśnie nazywają się te motyle, ale nigdy nie widziałam okazu z białym i czarnym skrzydłem!
– Jak to się stało? – dziwię się.
Yizhi uśmiecha się szerzej.
– Wiesz, co zrobić, kiedy masz pytania?
– „Użyj wyszukiwarki”. No pewnie.
Otwieram okno na tablecie Yizhiego, tak jak mnie nauczył. To bardzo łatwe, wystarczy, że wpiszę kluczowe słowa wyszukiwania, ale i tak czuję się nierealnie: wystarczy kilka stuknięć, by zyskać dostęp do całej wiedzy, jaką uczeni z miast odtworzyli z tajemniczych podręczników zsyłanych przez bogów po złożeniu im odpowiednich ofiar.
Mrużę oczy, usiłując się skoncentrować na artykule naukowym, który wyskoczył w wynikach wyszukiwania. To o wiele trudniejsze niż odczytywanie szkolnych notatek Yizhiego, ale jestem zdecydowana: sama sobie poradzę.
– Najwyraźniej dwa różne skrzydła u jednego motyla oznaczają, że jest on… zarówno samcem, jak i samicą. – Moje zmarszczone brwi się unoszą. Gapię się na to zdanie. – Coś takiego może się zdarzyć?
– O tak, płeć biologiczna ma w naturze wiele odmian. – Yizhi przesuwa się na bambusowej macie za moje plecy, podtrzymując szaty, by nie pobrudzić ich ziemią. – Są nawet stworzenia zmieniające płeć zależnie od potrzeb.
– Ale myślałam… – Mrugam intensywnie. – Myślałam, że samice są samicami, ponieważ ich pierwotne qi opiera się na yin, a samce są samcami, ponieważ ich pierwotne qi opiera się na yang?
Yin i yang reprezentują przeciwstawne siły pobudzające wszechświat do życia. Yin to wszystko, co zimne, ciemne, powolne, bierne i kobiece. Yang to wszystko, co gorące, jasne, szybkie, aktywne i męskie.
A przynajmniej tak mnie uczyła matka.
Yizhi wzrusza ramionami.
– Z tego, co wiem, nic nie jest tak niezmienne. W yang zawsze jest trochę yin, a w yin trochę yang. No wiesz, tak jak na symbolu. Teraz, kiedy o tym myślę, przypominam sobie, że zdarzają się nawet przypadki, kiedy człowiek rodzi się taki jak ten motyl. Nie da się jednoznacznie określić, jakiej jest płci.
Otwieram oczy jeszcze szerzej.
– No to który fotel zająłby taki człowiek, gdyby został pilotem?
Każda Poczwarka ma taki sam układ miejsc: dziewczyna siada na niższym fotelu yin, a chłopak – na położonym nieco wyżej fotelu yang za dziewczyną, obejmując ją ramionami.
Yizhi stuka palcami w matę, ściągając z namysłem piękne brwi.
– Chyba fotel płci, której czuje się najbliżej?
– Ale co to w ogóle znaczy? W którym momencie fotel przestałby odpowiadać takiej osobie? – Nie odpuszczam. – Dlaczego system uważa czyjąś płeć za tak ważną? I dlaczego to zawsze dziewczynę poświęca się w bitwie?
– No… nie wiem.
Próbuję znaleźć uczciwą odpowiedź, ale w wyszukiwarce wyskakuje czerwone okienko z ostrzeżeniem:
OSTRZEŻENIE: NIEWYSTARCZAJĄCE UPRAWNIENIA.
REZULTATY WYSZUKIWANIA ZASTRZEŻONE!
– Och, nie da się wyszukać tematów związanych z produkcją Poczwarek. Nie można dopuścić, żeby ludzie budowali niezależne jednostki. – Yizhi zabiera tablet.
Pozwalam, by urządzenie wysunęło mi się z rąk, i wpatruję się w motyla ze skrzydłami yin i yang.
„Kobieta”. Ta etykietka nigdy mi nie posłużyła, przez nią dyktowano mi tylko, co mi wolno, a czego nie. Nie chodzić nigdzie bez pozwolenia. Nie pokazywać zbyt wiele nagiej skóry. Nie rozmawiać zbyt głośno lub niegrzecznie, a kiedy mówią mężczyźni – milczeć. Przez cały czas dbać o to, żeby zachować wygląd przyjemny dla oka. Nie mieć żadnej przyszłości do wyboru, tylko rodzić mężowi jednego syna za drugim, albo umrzeć w Poczwarce, oddając swoje qi jakiemuś pilotowi na drodze do chwały.
To tak, jakby moje ciało spowijał ciasno kokon. Gdybym mogła wybrać, zostałabym kimś takim jak ten motyl, nie pozwalając postronnym obserwatorom oznaczyć mnie prostą etykietką.
– Yizhi, czy uważasz, że dziewczyny są naturalnie predysponowane do poświęceń? – szepczę.
– No cóż, to nie może być prawda, ponieważ jesteś dziewczyną, a nigdy byś czegoś takiego nie zrobiła.
– Ejże! – Śmiech przebija się spod mojej ponurej miny.
– Co? Gdzie tu kłamstwo? – Kładzie dłonie na biodrach, a rękawy mu przy tym powiewają.
– No, już dobrze, nie ma żadnego kłamstwa. – Uśmiecham się z wysiłkiem.
A potem uśmiech znika z moich ust.
Nie potrafiłabym żyć i cierpieć dla innej osoby, ale mogłabym umrzeć, by pomścić siostrę.
Yizhi uśmiecha się, nieświadomy moich myśli.
– Szczerze mówiąc, nie ma nic złego w dbaniu o własne życie ani w walce o to, czego się chce. Uważam, że to godne podziwu.
– Łał – prycham bez przekonania. – Czy moje brwi naprawdę wyglądają teraz aż tak pociągająco?
Yizhi parska śmiechem.
– Nie jestem na tyle odważny, żeby skłamać, więc niech będzie. Wyglądasz dużo ładniej, jeżeli przyjmiemy konwencjonalny wzór urody. – Jego uśmiech łagodnieje, a oczy błyszczą w cętkowanym cieniu jak nocne jeziora odbijające gwiazdy. – I tak jesteś tą samą Zetian, którą znam. Uważam, że jesteś najbardziej oszałamiającą dziewczyną na świecie bez względu na to, jak wyglądasz.
Serce mi się ściska i pęka.
Nie mogę tego zrobić. Nie mogę odejść, nie zdradzając mu prawdy.
– Yizhi… – zaczynam głosem mrocznym jak dym.
– Przepraszam, czy…? Och, nie. To było zbyt dziwaczne? – Chichocze nerwowo. – W skali od jednego do „mężczyzny w średnim wieku proszącego cię o uśmiech” jak krępujące to było?
– Yizhi. – Chwytam jego dłonie, tak jakbym mogła go w ten sposób przygotować na to, co się za chwilę stanie.
Milknie, patrząc ze zmieszaniem na nasze połączone dłonie.
W końcu to mówię:
– Mam zamiar zaciągnąć się jako konkubina-pilotka.
Szczęka mu opada.
– Do którego pilota?
Otwieram usta, ale nie jestem w stanie wypowiedzieć imienia tego skurwiela.
– Do niego.
Przeszukuje moje oczy w poszukiwaniu odpowiedzi.
– Do Yang Guanga?
Kiwam głową, a całe ciepło odpływa z mojej twarzy.
– Zetian, przecież on zabił twoją siostrę!
– Dlatego się zaciągam. – Odtrącam dłonie Yizhiego i wyciągam długą drewnianą szpilkę do włosów z zawiniętego w szmatę koka. – Mam zamiar zostać jego piękną, uwodzicielską konkubiną, a potem… – Gwałtownie rozdzielam szpilę na dwie części, odsłaniając ukrytą ostrą końcówkę. – Poderżnę mu gardło, kiedy zaśnie.