- promocja
- W empik go
Żelazna zabawa - ebook
Żelazna zabawa - ebook
Cloe Tossell od zawsze żyła pod kloszem. Była chroniona tak bardzo, że czasami czuła, jakby nie mogła swobodnie oddychać. Teraz, kiedy dorosła, pragnie przestać być traktowana jak dziewczynka, jednak bracia wciąż widzą w niej tylko kruchą młodszą siostrę, która nie powinna mieszać się w sprawy familii.
Gdy pewnego wieczoru kobieta dostrzega w barze Adriena Russella, członka wrogiej rodziny mafijnej, od razu zaczyna się nim interesować. Mężczyzna jest starszy od Cloe o kilka lat, zdecydowanie dla niej nieodpowiedni, w dodatku oznacza kłopoty. Wbrew rozsądkowi właśnie to przyciąga do niego dziewczynę, która uwielbia igrać z ogniem.
Wkrótce Adrien i Cloe rozpoczynają zakazaną grę. Oboje nie chcą się angażować, a relację traktują jak zwykły układ, ale czy w ich świecie istnieje miejsce na takie zabawy? Zwłaszcza że wrogowie mogą tylko czekać na to, by wykorzystać tę sytuację na swoją korzyść i zniszczyć ich samych oraz ich rodziny… Opis pochodzi od wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8320-398-0 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ADRIEN
ZGRZYT OSTRZA PRZESUWANEGO po betonowej ścianie nie był dźwiękiem przyjemnym dla ucha, ale przynajmniej podpowiedział mi, gdzie znajduje się przeciwnik. Zresztą i tak bym się tego domyślił, ponieważ usłyszałem jego głos:
– Dość zabawy – rzucił Colum Gallagher. – Załatwmy to w końcu, bo wiem, że się obudziłeś.
Uśmiechnąłem się lekko mimo pulsującego bólu głowy.
– Nareszcie – mruknąłem w odpowiedzi.
Też miałem dość tej gry, ponieważ śledziłem niedobitków jego rodziny od czterech miesięcy. Po tym, jak Hunter próbował nawiązać z nimi sojusz i chciał oddać im Cheryl, przypuściliśmy atak na ich główne siedziby. Pozbyliśmy się niemal wszystkich członków tej familii oraz lojalnych żołnierzy, jednak niektórzy zwiali. Wciąż pozostawali zagrożeniem, z którym trzeba było się liczyć, więc moja praca nie dobiegła końca. Obiecałem sobie, że nie spocznę, póki nie upewnię się, że mojemu chrześniakowi nie zagrozi już żaden członek tej pieprzonej rodziny. W końcu Phoenix miał przyjść na świat już za trzy miesiące.
Dlatego kiedy w końcu natrafiłem na ślad dziedzica Gallagherów, zaryzykowałem wszystko i podążyłem za nim do opuszczonego budynku na przedmieściach Bostonu, gdzie zwabił mnie w pułapkę. Czekało tu trzech jego ludzi oraz on sam. Dwóch udało mi się zabić, a trzeciego zranić, nim uderzył mnie w potylicę czymś ciężkim, przez co straciłem przytomność i obudziłem się, zwisając z jakiegoś haka z rękami przywiązanymi nad głową. Moje stopy ledwo dotykały betonowej podłogi w tym pustym, śmierdzącym pomieszczeniu.
Przyznaję, że to nie napawało optymizmem, jednak bywałem już w gorszych sytuacjach i nieraz zaglądałem śmierci w oczy. Ostatnim razem na przykład trzy dni temu, gdy Cheryl znowu zaprosiła całą rodzinę na kolację. Przysięgam, że ta kobieta nas kiedyś wszystkich otruje.
Byłem związany jedynie w nadgarstkach, ale mocno, bo krew ledwo dopływała do palców. Nogi miałem wolne, choć bose, więc pewnie mnie przeszukiwali i znaleźli scyzoryk w jednym z butów. Mimo to nie skrępowali mnie też na dole, czyli albo Gallagher planował po prostu za chwilę strzelić mi w łeb, albo aż prosił, żebym się uwolnił i go zabił. Bo chociaż pozycja nie należała do wygodnych, musiałem stać na palcach, by nie opierać całego ciężaru na ramionach, dało się znaleźć wyjście z sytuacji. Tylko to wymagało odrobiny cierpliwości.
– Doceniam, że wreszcie przestałeś uciekać – dodałem. – Szybko się nudzę i też mam już dość biegania za tobą. Rozwiąż mnie, załatwmy to raz na zawsze.
Dobiegł mnie głośny śmiech z lewej strony, jednak się nie odwróciłem. Musiałem zlokalizować jeszcze drugiego żywego przeciwnika i upewnić się, że skurwiele nie wezwali wsparcia. Wtedy pojawiłby się dodatkowy problem, którego wolałem uniknąć. I tak po walce z pierwszymi dwoma żołnierzami czułem pieczenie w boku, bo jednemu udało się mnie drasnąć, a drugi uderzył mnie w twarz. Oddałem z nawiązką, co nie zmieniało faktu, że rozciął mi brew.
– Zawsze byłeś zbyt pewny siebie i zbyt wyszczekany – stwierdził Colum, pojawiając się wreszcie w zasięgu wzroku. Trzymał w dłoni nóż, nie pistolet, więc na razie chyba nie planował wpakować mi kulki. – Odkąd twoja rodzina zaczęła piąć się w górę, wszyscy staliście się zbyt aroganccy…
Ziewnąłem ostentacyjnie, chcąc go oczywiście sprowokować do tego, by podszedł bliżej. Ten jego nóż mógł mi się przydać, gdy już się uwolnię, skoro zabrali mi zapasowe ostrza i pistolet. Nie miałem na nadgarstku nawet zegarka.
– Nie przyjechałem tutaj, żeby wysłuchiwać smutnej historii życia zepchniętego na dalszy plan kretyna – rzuciłem, na co na twarzy mężczyzny pojawił się grymas wściekłości. – Wiem, że mieliście ochotę zasiąść w radzie, twój ojciec próbował zawiązywać różne sojusze, ale nigdy się nie udało. Nie bez powodu przegraliście już lata temu z Callahanami i nigdy nie daliście rady odbudować swojej rodziny.
Gallagher milczał długą chwilę, w ciągu której rozważałem swoje opcje, jednocześnie nasłuchując odgłosu kroków z tyłu. Brzmiało, jakby tylko jedna osoba poruszała się gdzieś za ścianą, za moimi plecami, więc albo nie wezwali wsparcia, albo jeszcze nie dotarło. Liczyłem na to, że dopisze mi w tym wypadku szczęście. Sierra i Archer mnie zabiją, jeśli zginę.
– Nie daliśmy rady, bo mój ojciec był ślepy i źle wszystko rozegrał w ciągu tych lat – odezwał się w końcu Colum. – Ale ja, choć mam mniej niż on po tamtej wojnie, poradzę sobie lepiej. Właściwie oddałeś mi przysługę tym, że go zastrzeliłeś.
Zmrużyłem powieki, spoglądając ponownie na brązowowłosego, wysokiego Gallaghera. Naprawdę nie wydawał się poruszony tym, że miał przed sobą człowieka, który zabił jego ojca, czy jedynie udawał? Ja nigdy nie odpuściłbym nikomu, kto przelał krew mojej rodziny. Nigdy nie pozwoliłbym żyć nikomu, kto skrzywdził tych, na których mi zależy. A że wiedziałem, że Colum także zdawał sobie sprawę z planów Huntera i swojego bossa, nie zamierzałem go oszczędzić.
– Skoro ci pomogłem, powinieneś podziękować, zamiast mnie atakować – powiedziałem powoli.
Gallagher roześmiał się głośniej i zbliżył o parę kroków, aż stanął tuż przede mną. Ostrze dotknęło mojego podbródka, mężczyzna zmusił mnie, bym uniósł głowę, i posłał mi chłodny, wyrachowany uśmiech.
– Zabiłeś członka mojej rodziny, Russell – odpowiedział. – Musisz za to umrzeć. Ale najpierw przydasz mi się żywy do mojego planu.
Moje serce zaczęło nieco przyspieszać, choć wypełniał mnie chłodny spokój. Spiąłem się, oczekując na odpowiedni moment, by zaatakować, jednak najpierw musiałem się dowiedzieć, co właściwie planował ten skurwiel. Ostatnio znowu doszło do dwóch zamachów na Archera i Cheryl, więc chciałem się upewnić, czy to on za nimi stał. Miałem dwóch podejrzanych – jego i Browna. Dobrze byłoby kogoś wykluczyć.
– Do czego? Wreszcie się skapnąłeś, że nie uda ci się zabić mojego brata i jego kobiety, więc stwierdziłeś, że zasięgniesz porady od kogoś mądrzejszego?
Ostrze przecięło skórę. Poczułem pieczenie i strużkę krwi spływającą po szyi. Gallagher nachylił się do mojej twarzy. Był wysoki, ale przez to, że podwieszono mnie na linie, to nadal ja patrzyłem z góry.
– Do negocjacji – oznajmił. – Sprawdzimy, co twój brat jest mi w stanie zagwarantować za to, że obiecam mu, że cię nie zabiję?
Parsknąłem. Musiał zrobić ostatni krok i odsunąć ten nóż. Wtedy dostanę swoją szansę.
– Myślisz, że Archer nabierze się na takie gówno? Dasz słowo, że mnie nie zabijesz, bo zlecisz to komuś innemu.
Gallagher uniósł kącik ust.
– Mimo wszystko pewnie postanowi zaryzykować – stwierdził. – Zagwarantuje mi i moim ludziom nietykalność, odda nasze tereny, a ja odbuduję rodzinę.
Brzmiał, jakby naprawdę wierzył, że to możliwe, choć nad jego głową wisiał zegar odliczający ostatnie minuty życia. Archer nie odpuściłby nikomu, kto stanowił potencjalne zagrożenie dla Cheryl i rodziny. Zwłaszcza teraz. Wahał się jedynie z Brownami, na których wciąż nie mieliśmy wystarczająco dowodów, a i tak ciągle psuli nam krew. W przypadku Gallagherów sprawa była prostsza, ponieważ rada nie wniosła sprzeciwów, gdy mój brat przedstawił im sytuację. Mieliśmy prawo pozbyć się ich jawnie i bez ściągania na siebie gniewu innych rodzin, bo Gallagherowie planowali zabić narzeczoną Archera i ich nienarodzone dziecko. Brownowie zdawali się przy nich niemal aniołami, ponieważ potrafili się lepiej kryć.
– Co dzisiaj piłeś, Colum? – spytałem. – Bo na trzeźwo…
Uderzenie w twarz przerwało moją wypowiedź. Było mocne, aż głowa odskoczyła mi w bok. Zawisłem w pełni na linie, krzywiąc się z bólu.
– Nie masz pojęcia, kto pomoże mi się odbudować i co mam w planach – syknął Gallagher. – Niedługo zginiesz, więc tego nie zobaczysz, ale twoja rodzina przekona się, do czego jestem zdolny.
Splunąłem krwią, ponieważ sukinsyn rozciął mi wargę, złapałem sznur w dłonie, stanąłem znów na palcach i popatrzyłem na Gallaghera.
– Niech zgadnę: zawarłeś sojusz z Brownami i myślisz, że razem nas pokonacie?
Odsunął się o parę kroków, spoglądając na mnie z wyższością.
– Znasz to powiedzenie, że wróg twojego wroga jest twoim przyjacielem? A Russellowie mają wielu wrogów, Adrien. Na przykład takich, którzy mogą ich spalić.
Wpatrywałem się w niego bez mrugnięcia. Nie potwierdził mi niczego, tylko podsuwał mylne tropy.
– I mam niby uwierzyć, że Diabeł wszedłby w układ z kimś takim jak ty? – zakpiłem.
Dobrze wiedziałem, że właśnie do tego nawiązywał. Choć nie byliśmy do końca wrogami Tossella, zdawaliśmy sobie sprawę, że za nami nie przepada. Mogło to mieć związek z faktem, że nasi rodzice dawniej toczyli otwarte spory, a niechęć nigdy nie wygasła, jednak Archer planował to zmienić. Już kilka miesięcy temu prowadził rozmowy z Diabłem. Nie doprowadziły nas donikąd, ale nie mieliśmy otwartego konfliktu. Czy Tossell naprawdę zdecydowałby się to zmienić za namową Gallaghera?
– Jeśli uzna, że zagrażacie jego rodzinie, bo z twojej broni na przykład postrzelono jego kobietę lub brata… – zaczął Colum.
Moje mięśnie stężały. Wiedziałem, że za zranienie bliskich Diabeł rozpętałby prawdziwe piekło, pewnie nawet nie zadając pytań.
– Jesteś jeszcze większym idiotą, niż mi się wydawało, jeśli sądzisz, że uda ci się zranić Ferro albo Tossella i na dodatek udawać mnie. Ale czego mogłem się spodziewać po takim kretynie jak ktoś o twoim nazwisku?
I to było to, czego potrzebowałem. Colum ruszył na mnie z wściekłością, stanął bliżej niż wcześniej, a później wziął zamach ostrzem. Nie czekałem dłużej, tylko złapałem pewniej linę, poderwałem nogi do góry i kopnąłem go w rękę, wytrącając z niej nóż, po czym oplotłem go w pasie, by móc się na nim oprzeć. Zorientował się, co planuję, ale zdecydowanie za późno, ponieważ posłużył mi za podpórkę, dzięki czemu zdołałem unieść się na tyle, by ściągnąć dłonie z haka, nim spróbował mnie odepchnąć. Był zbyt wolny, bo w kolejnej chwili przerzuciłem związane ręce na jego kark, zeskoczyłem na podłogę i pociągnąłem w dół. Colum opadł na kolana, a wtedy kopnąłem go prosto w twarz, z ogromną satysfakcją słuchając chrupnięcia złamanego nosa. Gallagher zawył głośno i upadł na beton, a ja obróciłem się błyskawicznie i chwyciłem nóż, który wcześniej wytrąciłem mu z ręki. Następnie skoczyłem na przeciwnika, który pojawił się w wejściu.
Mężczyzna miał broń, jednak nie zdążył jej unieść, ponieważ rzuciłem się na niego i wypadliśmy na korytarz. Przetoczyliśmy się po twardej podłodze, a żołnierz nawet nie próbował się bronić, kiedy wraziłem ostrze prosto w jego gardło. Zwiotczał w ciągu sekundy. Uświadomiłem sobie, że musiał być ranny bardziej, niż sądziłem, bo po zerwaniu się na nogi dostrzegłem na jego udzie zakrwawiony bandaż. Po bladości skóry i tym, jaki był powolny oraz niepewny, podejrzewałem, że za chwilę by się wykrwawił. Trafiłem go jak widać celniej, niż przypuszczałem. A to mogło oznaczać, że skurwiele na pewno wezwali wsparcie, w innym wypadku Gallagher zawiózłby go do jakiegoś lekarza, zamiast zostawić w pomieszczeniu obok.
Nie analizowałem tego, tylko przeciąłem linę zakrwawionym nożem, po czym schyliłem się po broń. Gdy ją chwyciłem, odwróciłem się w kierunku podnoszącego się właśnie z trudem Gallaghera. Trzymał się za nos i próbował chyba uciec drugim wyjściem, jednak strzeliłem mu w nogę, na co krzyknął, opadając ponownie na beton.
– Nie uciekaj – rzuciłem. – Mieliśmy sobie porozmawiać.
Podszedłem do niego szybkim krokiem, kopnąłem mężczyznę w bok, by przewrócił się na plecy, a potem przeładowałem magazynek.
– Ilu was jeszcze jest?
Colum uśmiechnął się do mnie zakrwawionymi ustami i wybuchnął szaleńczym śmiechem.
– O wiele więcej, niż sądzisz. I niedługo po was przyjdziemy, Russell. Po was wszystkich.
Zacisnąłem wargi. Kłamał. Przed naszym pogromem udało się uciec zaledwie garstce najbliższych żołnierzy Columa i jemu samemu. Ukrywał się przez ostatnie miesiące, jednak z jakiegoś powodu teraz wrócił. Musiał coś planować.
– Co planujecie? To wy wysłaliście zabójców za Cheryl?
Mężczyzna splunął krwią w moim kierunku.
– Niedługo wszyscy będziecie martwi.
Kopnąłem mocniej, mając dość jego wybiegów, a później podszedłem i nacisnąłem stopą na szyję Gallaghera.
– Odpowiedz, a zabiję cię szybko – warknąłem.
Podniósł rękę, jakby chciał mnie odepchnąć, a wtedy strzeliłem kolejny raz. Wrzask, który odbił się echem od ścian, wwiercił mi się w uszy. Ramię Columa opadło na beton.
– Ta suka i jej bachor zginą zaraz po tym, jak wy wszyscy wylecicie w powietrze – wychrypiał. – Zadbam o to nawet zza grobu, Russell.
Wpatrywałem się w niego, stopniowo zwiększając nacisk na gardło, kiedy usłyszałem parkujący samochód. Zakląłem, nie wiedząc, ilu ludzi mógł wezwać jeszcze ten skurwiel, po czym podjąłem szybką decyzję. Musiałem go zabić już teraz. Skoro był jedynym następcą Gallaghera, reszta żołnierzy powinna odpuścić bez przywódcy. A jeśli tego nie zrobią, zginą, jak pozostali.
– Dopóki żyje ostatni żołnierz Gallagherów, nie będziecie bezpieczni – wyszeptał Colum, także słysząc pewnie zbliżających się ludzi.
– Dobrze, że wielu ich nie zostało i że niedługo wszyscy zginą z mojej ręki – odpowiedziałem.
Potem pociągnąłem za spust i ruszyłem do wyjścia, by wykorzystać element zaskoczenia. Broń miała tłumik, więc przeciwnicy nie powinni się niczego spodziewać. W końcu sądzili, że idą pomóc przy zakładniku oraz rannym żołnierzu.
Odetchnąłem, sprawdziłem magazynek, a później wyszedłem na spotkanie kolejnych wrogów. Przygotowałem się do następnej walki, próbując odrzucić zmęczenie i ból. Chodziło o rodzinę. Nie mogłem odpocząć przed upewnieniem się, że wyeliminowałem to zagrożenie.
Po dziesięciu minutach zwlokłem wszystkie ciała do jednego pomieszczenia, przeszukałem budynek i odzyskałem swoje rzeczy. Byłem zmęczony, zakrwawiony i wściekły, że nie udało mi się zostawić nikogo przy życiu, ale nowo przybyli nie zamierzali się pierdolić i otworzyli ogień. Nie miałem wyjścia. Widocznie celowałem lepiej, skoro to oni leżeli na betonie, wpatrując się niewidzącymi oczami w sufit.
Zacisnąłem zęby, spoglądając po twarzach trupów, a potem zerknąłem na komórkę zabraną Gallagherowi akurat, gdy ta rozświetliła się nadchodzącą wiadomością. Na telefonie nie znalazłem zupełnie niczego, był kompletnie pusty, a numer, z którego przyszedł SMS, nie został nawet zapisany w kontaktach, co oczywiście od razu mnie zainteresowało.
Nieznany numer: Voin za godzinę.
Uniosłem brew. Kojarzyłem ten bar, należał do Antonovów. Spotykanie się na ich terenie z poszukiwanym facetem było w cholerę ryzykowne, jednak nikt nie spodziewałby się Gallaghera w takim miejscu, prawda? Z pewnością o to chodziło.
Popatrzyłem na niego, schowałem komórkę do kieszeni, po czym wyjąłem własną. Musiałem poprosić Cadena, by przysłał kogoś na miejsce i zajął się tą masakrą, a sam planowałem wybrać się do tego lokalu i sprawdzić, czy znajdę nadawcę wiadomości. Byłem bardzo ciekawy, z kim Gallagher miał się tam spotkać, choć domyślałem się, kogo tam zastanę i że ponownie nie znajdę żadnych mocnych dowodów, by zrobić z tym coś więcej.
Na razie skierowałem się do wyjścia, ocierając pot z czoła. Skrzywiłem się na widok śladu krwi na dłoni. Powinienem wziąć prysznic, opatrzyć rany i sprawdzić to wszystko, a potem znaleźć sobie rozrywkę na wieczór, bo po tym, co się dziś wydarzyło, zdecydowanie jej potrzebowałem.ROZDZIAŁ 2
CLOE
SIEDZIAŁAM PRZY STOLIKU w ciemnym barze, czekając na Rosalyn Antonov, z którą się tu umówiłam. Barman co jakiś czas posyłał mi dziwne spojrzenia, a ja nie miałam pewności, czy chodzi o to, że nie skończyłam dwudziestu jeden lat, że byłam jedyną kobietą w lokalu, czy też o to, że nosiłam nazwisko Tossell, które często oznaczało kłopoty.
Kiedy sytuacja się powtórzyła, uniosłam dłoń i pomachałam palcami do mężczyzny, który natychmiast odwrócił wzrok. To podpowiedziało, że zdecydowanie wie, kim jest mój brat, i dlatego ma na mnie oko. Westchnęłam w duchu. Enzo pozwolił mi dzisiaj wyjść bez ochroniarzy, ale powinnam wiedzieć, że w zamian zatelefonuje do baru należącego do Antonovów i rozkaże personelowi, by mnie strzegł.
Byłam wdzięczna za to, jak on i Dante się o mnie troszczyli, tyle że żaden z nich wciąż nie ogarnął, że niemal od roku jestem pełnoletnia. Lada dzień miałam skończyć dziewiętnaście lat, a oni nadal traktowali mnie jak małe dziecko. Enzo najpierw obiecał, że będę mogła wrócić do domu tuż po weselu Adrii i Maxima, gdy skończę liceum, a ostatecznie odesłał mnie ponownie do Włoch, twierdząc, że tam będę bezpieczniejsza. Podjęli tę decyzję razem z Malią i moim drugim bratem, więc nie miałam nic do powiedzenia. Zaczęłam studia we Florencji, aż wreszcie po kolejnych prośbach udało mi się przekonać Mal do tego, że mogę wrócić, skoro w Bostonie panuje już względny spokój. Od dawna nie doszło do żadnego zamachu, interesy Enza miały się dobrze, rodziny wchodzące w skład rady zajmowały się sobą.
Dlatego po szybszym zdaniu egzaminów w końcu dostałam pozwolenie na powrót do rodzinnego miasta. To było jednocześnie dziwne i wspaniałe. Po niemal dwóch latach mogłam normalnie spotykać się ze znajomymi, a nie tylko online, odwiedzać ulubione miejsca, widywać się codziennie z braćmi i Malią. Tęskniłam za tym, choć po kilku tygodniach zaczęłam sobie przypominać, jak bardzo wkurzała mnie nadopiekuńczość Enza, ponieważ nie mogłam zrobić kroku bez ochroniarzy. We Włoszech miałam nieco większą swobodę, przez co powrót do złotej klatki powoli ciążył coraz bardziej.
Jednak chciałam pomagać rodzinie. Potrafiłam więcej niż dwa lata temu, nie robiło mi się już słabo na widok krwi. Uczyłam się od ciotki Andreiny, no i od Malii. Nawet Enzo czasami przychodził podglądać moje postępy. Nadal nie umiałam tyle, ile on czy Mal, ale starałam się. Pragnęłam być przydatna, dlatego zamierzałam skończyć zarządzanie i marketing, by pomagać chociaż w firmie Enza. To, że średnio mnie to interesowało, stanowiło osobną kwestię.
– Przepraszam za spóźnienie – rzuciła Rose, pojawiając się nagle przy stoliku.
Otrząsnęłam się z myśli, spojrzałam na dziewczynę i lekko się uśmiechnęłam.
– Nic się nie stało – odparłam. – Mąż cię znowu zatrzymał?
Miała na tyle przyzwoitości, że się zarumieniła. A ja byłam na tyle wredna, że o to spytałam, bo w ciągu ostatnich miesięcy sporo ze sobą pisałyśmy – skontaktowałam się z dziewczyną krótko po naszym spotkaniu na weselu Antonovów – kilka razy nawet rozmawiałyśmy na FaceTimie, i niemal każdą z tych pogawędek przerywał Nikolai. Odnosiłam wrażenie, że facet jest nienasycony. I raczej się nie myliłam.
– Zamówić ci coś do picia? – zapytała, wykręcając się od odpowiedzi.
Przewróciłam oczami, a ona podeszła spokojnie do barmana. Mężczyzna od razu odłożył wycierany właśnie kufel i nachylił się do Rose. Chociaż nosiła dość krótką spódniczkę, żaden ze znajdujących się w pobliżu facetów nawet nie popatrzył w jej kierunku, gdy oparła się o bar. W końcu Roza Antonov była nietykalna.
– Cola? – mruknęłam, kiedy po dwóch minutach postawiła przede mną szklankę.
Dostałam w odpowiedzi słodki uśmiech.
– Masz tylko dziewiętnaście lat, nie będę sprowadzać cię na złą drogę.
– Mam też na nazwisko Tossell. Dla mnie dobre drogi nie istnieją.
Sięgnęłam jednak po napój i upiłam łyk, w czasie gdy ona usiadła naprzeciwko ze swoim drinkiem.
– Poza tym jesteś jedynie rok starsza, babciu – dodałam. – Może powinnam zgłosić, że w barze Antonovów podają drinki nieletnim?
Dziewczyna prychnęła, wyjmując ze swojej torby netbooka, którego położyła na stoliku obok szklanki.
– Zgłoś – odparła. – Z pewnością się tym przejmą. – Później otworzyła klapkę komputera i posłała mi poważne spojrzenie. – A teraz do rzeczy. Mamy do omówienia kilka spraw, choć nie wiem, czy w tym hałasie się uda.
Postukałam palcem w blat.
– Uda się, uda – stwierdziłam.
– Czemu w ogóle chciałaś się zobaczyć akurat tu?
Wzruszyłam ramieniem.
– Bo łudziłam się, że wtedy Enzo nie będzie mnie pilnował, skoro to bar jego sojusznika. – Wskazałam podbródkiem na barmana, który ponownie mi się przyglądał. – Ale oczywiście nie doceniłam starszego brata.
Rose się zaśmiała.
– To słodkie, że się tak o ciebie troszczy.
– To nie troska, tylko nieustanna kontrola – burknęłam.
– Przynajmniej nie próbował cię sprzedać, nie porwał cię ani nie chciał zabić twojego męża – skwitowała sucho przyjaciółka.
Skrzywiłam się. Mogłam powiedzieć o Enzie bardzo wiele, ale byłam pewna tego, że nigdy nie chciałby mojej krzywdy, w przeciwieństwie do brata Rosalyn.
– Łapię aluzję: mam się bardzo dobrze i nie powinnam narzekać – mruknęłam. – A teraz się skupmy.
Dziewczyna pokiwała głową.
– No więc na początek, zanim zaczniemy mówić o twojej rodzinie, powinnam chyba wspomnieć, że mam dla ciebie jeszcze zaproszenie na inny ślub.
Uniosłam brwi, a ona wyjęła z torby jasną kopertę i mi ją podała. Od razu zajrzałam do środka, gdzie dostrzegłam beżową kartkę, na froncie której wytłoczono wzór róży oplatającej literę „A”.
– Czekaliśmy z tym, bo Adria niezbyt dobrze znosiła ciążę, a nie wyobrażam sobie ceremonii bez niej – zaczęła wyjaśniać Rose. – No i pojawiło się kilka problemów, Nik tropił ludzi Collinsa, żeby upewnić się, że żaden już nam nie zagrozi, ja się trochę szkoliłam, żeby założyć swoją małą firmę. – Dziewczyna wzruszyła ramionami. – Wiesz, jak jest. Zawsze coś. No ale Adria urodziła już kilka miesięcy temu, Andrei jest zdrowy, Maxim przystopował ze swoją obsesją na punkcie ich bezpieczeństwa, więc możemy spokojnie wreszcie pobrać się z Nikiem tak, jak sobie wymarzyłam.
Uniosłam kącik ust.
– Rosyjskie wesele, super – odparłam. – Nie wytrzeźwiałam jeszcze po poprzednim, ale chętnie wpadnę.
Rose zachichotała, a ja przebiegłam szybko wzrokiem po zaproszeniu. Wyglądało na to, że ceremonia odbędzie się miesiąc później niż ślub Mal i mojego brata. Oni też wciąż zwlekali ze złożeniem przysięgi, chociaż nie widziałam pary, która pasowałaby do siebie bardziej niż ci dwoje. Tyle że w ciągu ostatnich dwóch lat cały czas coś im ponoć przeszkadzało. Wiedziałam, że to głupie gadanie. Rose w końcu wyszła za Nikolaia po kilku dniach znajomości, a niedługo miała to zrobić ponownie. Można? Można.
– Cieszę się – rzuciła, skupiając się ponownie na netbooku. – A teraz wróćmy do głównego tematu. Twój brat i Malia chcą się pobrać na jachcie, więc będziemy miały nieco utrudnione zadanie. Mniejsza powierzchnia i tak dalej, słabiej z wynoszeniem pijanych gości.
Parsknęłam.
– Będziemy ich wyrzucać za burtę. Od razu wytrzeźwieją.
Przyjaciółka upiła łyk drinka, pogładziła w zamyśleniu swoją obrączkę, a potem zaczęła wstukiwać coś na klawiaturze.
– Wiedziałam, że będziesz miała niezłe pomysły – oznajmiła.
Uniosłam colę w toaście, a ona stuknęła się ze mną szklanką. Później przeszłyśmy już do prawdziwych propozycji, bo mimo wszystko podchodziłam poważnie do tego wydarzenia. Malia była ostatnio zbyt zajęta, by włączyć się w organizację ślubu, dlatego pozwoliła mnie i Rose wszystko ogarniać. Planowałam urządzić jej naprawdę świetne wesele.
– A jak się czujesz po skończeniu pierwszego roku studiów? – zapytała po pół godzinie przyjaciółka, gdy wymieniłyśmy się już wszystkimi pomysłami. – Zdałaś egzaminy wcześniej, masz sporo czasu do kolejnego semestru, więc czas na zabawę?
Uśmiechnęłam się lekko.
– Trochę zabawy i trochę obowiązków.
Uniosła brwi.
– Obowiązków?
– Będę miała praktyki w Tossell Holdings od połowy czerwca – odparłam. – Chcę się na coś przydać. Może wtedy Enzo zobaczy, że ja naprawdę dorosłam.
– A nie widzi tego?
– Nie. Ciągle uważa, że jestem malutka i słaba. Nawet do firmy nie chciał mnie przyjąć, bo powiedział, że mam jeszcze czas i najpierw powinnam skończyć studia. Dopiero Mal przekonała go, żeby pozwolił mi pójść na praktyki, bo przecież to ważne i dużo mogę się nauczyć.
Rosalyn pokiwała głową.
– Skądś to znam. To wkurzające. Dobrze, że Nik nie traktuje mnie w ten sposób. Już dawno bym go udusiła.
Prychnęłam pod nosem, próbując to sobie wyobrazić. Musiałaby się chyba cała owinąć wokół jego szyi. Nikolai to wielki facet, a Rose jest drobniejsza nawet ode mnie.
– Cóż. Mam ochotę udusić Enza – oznajmiłam. – Ale byłaby zbyt wielka drama przez te głupie zasady. No i jednak go niby kocham.
Dziewczyna się zaśmiała.
– Najważniejsze, że się uda i pokażesz mu, co potrafisz – stwierdziła.
Serio mi na tym zależało. Może nie nadawałabym się na zabójczynię, jak Malia, ale… ale znalazłabym swoje miejsce, gdyby tylko Enzo uwierzył, że mogę aktywnie uczestniczyć w życiu naszej rodziny. Przynajmniej w tej bardziej legalnej stronie. Jeśli chodziło o tę mniej legalną, mogłabym pomagać na przykład w zdobywaniu informacji. Tyle że on nie chciał się zgodzić.
– A jak sprawa z Reedem? – spytała po chwili Rose.
Reed to mój były, zaczęliśmy się spotykać krótko przed wyjazdem do Włoch. Chociaż sądziłam, że związek na odległość będzie bez sensu, on twierdził, że sobie poradzimy. Lubiłam go, świetnie nam się pisało, udawało mi się go ukryć przez długi czas przed braćmi, dlatego ciągnęliśmy relację przez ostatnie dwa lata, dwa razy odwiedził mnie nawet u ciotki. Myślałam, że po powrocie wejdziemy na nowy etap znajomości, dopóki nie przyłapałam go na pieprzeniu naszej przyjaciółki z liceum. Okazało się, że już od kilku miesięcy się ze sobą widywali, tylko nie chciał ze mną zrywać przez telefon. Wspaniałomyślny.
– Nijak – mruknęłam. – Nie powiedziałam o tym nawet Mal, bo nie mam ładnej sukienki na pogrzeb, który trzeba byłoby wyprawić. – Westchnęłam. – Nie wściekałabym się na nich, gdyby mi po prostu powiedzieli, wiesz? Ale widywałam oboje od powrotu i żadne się nawet nie zająknęło. Skończeni idioci.
Rosalyn przytaknęła, jednak nim cokolwiek dodała, po drugiej stronie lokalu dało się słyszeć nagle krzyk oraz głośne zgrzytanie krzesła. Odwróciłam się i dostrzegłam jakiegoś mężczyznę, który celował palcem w innego. Ten miał opatrunek na brwi i uśmiechał się kpiąco, rozpierając wygodnie na kanapie. Zupełnie nie przejmował się groźbami miotanymi w swoim kierunku. Chociaż awanturujący się gość był na pierwszy rzut oka bardziej postawny od brązowowłosego, tamten wydawał się jedynie rozbawiony całą sytuacją. Wyglądał, jakby obserwował małe dziecko, które później poklepie po główce i odeśle do łóżka, żeby dorośli mogli załatwić ważne sprawy.
– Co to za goście? – zwróciłam się do Rose.
Ona też się na nich skupiała, marszcząc nieznacznie nos.
– Ten krzykacz to Derrick Brown. Kłóci się z Adrienem Russellem. Nie znasz ich?
Popatrzyłam na nią wymownie.
– Chwilę mnie tu nie było.
Uniosła kącik ust.
– Ja nie jestem z Bostonu, a wiem więcej.
– Bo twój facet ci o wszystkim mówi – przypomniałam. – Pamiętasz mojego brata? Jego też obgadywałyśmy przez ostatnią godzinę.
Zachichotała. Ja natomiast zaczęłam się zastanawiać nad tym, co słyszałam od Mal na temat Russellów. Enzo miał chyba z nimi jakiś problem, nie podobało mu się, że zasiedli w radzie. Otrzymali jednak wsparcie Maxima, zwłaszcza po tym, jak ktoś z ich rodziny pomógł Nikowi i Rose, a także Mattheo Wilsona, z którym prowadzili interesy. Nie wiedziałam wiele więcej, jedynie tyle, że Russellowie toczyli walki o pozycję między innymi z Brownami i ostatecznie to oni ją zdobyli.
– A ci cali Russellowie czym się zajmują? – zagaiłam.
Rose zerkała właśnie na telefon i wstukiwała w nim wiadomość, ale po moim pytaniu spojrzała ponownie na drugi koniec lokalu. Brown skierował się wściekły do wyjścia pod czujnym wzrokiem Russella. Kiedy tylko tamten zniknął, Adrien wyjął komórkę, przyłożył ją do ucha, rzucił coś krótko, a po sekundzie schował aparat i objął ramieniem jakąś dziewczynę, która wpakowała mu się na kolana.
– Głównie przerzutem samochodów, nielegalnymi wyścigami i wszystkim, co z tym związane – odpowiedziała Rose. – Mają kilka salonów i warsztatów. Adrien pracuje w jednym z nich, ale tak naprawdę jest od czarnej roboty. No i ponoć nieźle sobie radzi w wyścigach, bo nigdy nie przegrał. Oprócz tego prowadzą parę największych klubów w mieście i słyną z urządzania najlepszych imprez.
Przyglądałam się mężczyźnie, nawet nie próbując tego ukrywać. Mógł mieć może dwadzieścia parę lat i wyglądał na takiego, który nieustannie szuka kłopotów. Plaster ściągający na brwi i rozcięta warga, jak dostrzegłam, wiele mówiły. Do tego ten krzywy uśmiech, postawa pewnego siebie drania, który zdaje sobie sprawę z tego, jak wygląda oraz kim jest, i to wykorzystuje…
Przystojny. Władczy. Arogancki. Niebezpieczny.
Zdecydowanie nie dla mnie. Enzo by mnie zabił. Jego też.
I pewnie dlatego od razu się nim zainteresowałam.
– Kilka miesięcy temu wybuchła mała afera związana z ich rodziną – dodała Rose. – Jeden z braci Russell zdecydował, że czas na zmianę na górze i próbował zdetronizować Archera.
Odwróciłam się znów do przyjaciółki.
– Archer to ten najstarszy, tak? – upewniłam się.
– Tak, Archer jest głową rodziny. Hunter był drugi w kolejce, ale zdecydował, że nie chce być już tylko zastępcą.
– Z twoich słów wnioskuję, że już nie jest – rzuciłam.
– Nie, Archer go zastrzelił. Dlatego było o tym głośno. Hunter próbował zabić ciężarną dziewczynę swojego brata. – Pokręciła głową. – Totalny świr.
– Wyobrażam sobie – mruknęłam. – Rodzinne dramy, co?
Rose zaczęła się śmiać.
– W naszym świecie nabierają zupełnie nowego znaczenia.
Przytaknęłam, po czym skoncentrowałam się ponownie na Adrienie Russellu, który właśnie wychodził z baru, obejmując klejącą się do niego blondynkę. Poczułam zaciekawienie, dreszcz ekscytacji i… pobudzenie. Ten facet zdecydowanie nie powinien mnie intrygować. Ani trochę.
Przygryzłam wargę.
A gdyby tak jedynie troszkę poigrać z losem?
– Nie myśl o tym lepiej – mruknęła Rose, widząc moją minę.
Popatrzyłam na nią z udawanym zdziwieniem.
– Ale o czym?
– Adrien nie jest dla ciebie – odpowiedziała. – Słyszałam o nim sporo niezbyt fajnych rzeczy od różnych osób.
Tym, wbrew pozorom, tylko bardziej mnie zaciekawiła.
– Na przykład?
Westchnęła ciężko, choć w jej oczach dostrzegłam błysk rozbawienia.
– Co za różnica, skoro ty i tak już zdecydowałaś, co? – rzuciła.
Wzruszyłam ramionami.
– Jeszcze nie.
Rosalyn pokręciła głową.
– Twój brat nie przepada za Russellami.
Uśmiechnęłam się szeroko.
– Ojej.
Mogłam się założyć, że to tylko nakręciłoby kogoś takiego jak Adrien. Mnie nakręciło.
– Chcesz się o nim czegoś dowiedzieć? – spytała Rose z rezygnacją.
I to była prawdziwa przyjaciółka! Nie próbowała mnie powstrzymać przed zrobieniem głupoty, tylko wspierała w niej. Uwielbiałam tę dziewczynę.
– Dawaj.