- W empik go
Żelazne werble - ebook
Żelazne werble - ebook
Na świecie trwa demograficzna katastrofa wywołana przez azjatycką korporację, która wypuściła na rynek kobietę-robota. Chiny, które są najbardziej dotknięte problemem braku płci żeńskiej, dokonują agresji na swoich sąsiadów.
Struktury społeczne zostają całkowicie zaburzone, a na wszystkich kontynentach trwa polowanie na niewiasty, które z powodu wciąż zmniejszającej się ich liczby stają się najbardziej poszukiwanym towarem.
Kris, były żołnierz zajmujący się tropieniem i uwalnianiem porwanych kobiet, otrzymuje nietypowe zlecenie od wpływowego człowieka z Iron Valley. Wkrótce okaże się, że konsekwencje realizacji tej misji mogą być poważniejsze, niż mu się wydawało...
Miała na imię Amanda i trzy dni temu skończyła dziewiętnaście lat. Została porwana z rodzinnego domu, ale na szczęście jej ojciec natychmiast zlecił poszukiwania. Gdy tylko otrzymał zlecenie i przyjechał na miejsce, obejrzał dokładnie, jaki typ zabezpieczeń sforsowali, i od razu wiedział, że to łowcy. Perfekcyjna robota, która zajęła im zaledwie kilka minut. Byli profesjonalistami doskonale znającymi się na swoim fachu i idealnie zacierającymi ślady.
Tomasz Sadowski - Absolwent wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego. Pracownik banku, autor artykułów z zakresu gospodarki, które ukazały się w „Rzeczypospolitej”, „Życiu gospodarczym”, „Bank i Kredyt”, „Polska Zbrojna”. Pasjonat motoryzacji oraz historii wojskowości. Latem odkrywa szlaki rowerowe województwa łódzkiego. Powieść „Żelazne Werble” to jego literacki debiut.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8147-462-7 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Sześć minut. Trzysta sześćdziesiąt sekund do strzeżonej trasy i spokojnej jazdy. Trzysta sześćdziesiąt sekund do zakończenia jednego z najtrudniejszych zadań.
Jechał uważnie, przyglądając się poboczu i co chwila spoglądał na wskaźniki oraz wyświetlacze, którymi zapchany był cały kokpit. Polegał jedynie na tych systemach, które były zamontowane w pojeździe. Nie wysłał żadnego bezpilotowca, którego pojawienie się mogłoby ostrzec potencjalnego agresora. Otokar cobra spokojnie pokonywał kolejne metry drogi, która, sądząc po występujących czarnych kępach, kiedyś była asfaltowa. Obecnie jednak zmieniła się w piaszczystą ścieżkę pomiędzy dwoma ścianami lasu, który coraz bardziej odzyskiwał swój utracony teren. Kilka drzew rosło tak blisko drogi, że musiał mocno odbijać kierownicą, aby w jakieś nie wjechać. Do drogi kontrolowanej przez strażników pozostało nie więcej niż trzy kilometry, a systemy informowały o braku żywych istot w najbliższej okolicy.
Pojazd był dodatkowo opancerzony, a uzbrojenie – wystarczające do odparcia ataku małej armii. Jednak odkąd wjechał na tę trasę, niepokoiła go bliskość lasu. Nie to, że się bał. Lubił las, jego zapach, spokój, ale ta bliskość go martwiła, napawała racjonalnym żołnierskim lękiem. W przypadku problemów miał tylko dwie możliwości – atak albo ucieczkę. Innej drogi nie było.
Przesunął się do tyłu krzesła, aby jak najmocniej dotknąć plecami oparcia, jakby chciał się zaprzeć przed czekającym go uderzeniem. Zrobił to tak gwałtownie, że siedząca obok dziewczyna niemal podskoczyła.
– Czy coś się stało? Są tutaj, gonią nas? – zapytała wystraszona.
– Nie. – Zrobiło mu się dziwnie. – Wszystko w porządku, musiałem zmienić pozycję, w końcu kilka godzin już jedziemy.
– No tak, jasne. Na pewno nas nie gonią? – Jeszcze raz powtórzyła pytanie. Widział, jak bardzo jest przerażona.
– Nie, nikt nie jedzie i nikogo oprócz nas tutaj nie ma. Za parę minut dojedziemy do strzeżonej drogi, a potem prosto do Amaron. – Starał się mówić jak najspokojniej.
Spojrzał na nią. Siedziała czujna, co chwila patrząc w przednią szybę, potem w boczną i znów w przednią. Spoglądała na wyświetlacz, pokazujący widok z kamer, i znów wracała wzrokiem na szyby. Była zdenerwowana, bardzo zdenerwowana.
Miała na imię Amanda i trzy dni temu skończyła dziewiętnaście lat. Została porwana z rodzinnego domu, ale na szczęście jej ojciec natychmiast zlecił poszukiwania. Gdy tylko otrzymał zlecenie i przyjechał na miejsce, obejrzał dokładnie, jaki typ zabezpieczeń sforsowali, i od razu wiedział, że to łowcy. Perfekcyjna robota, która zajęła im zaledwie kilka minut. Byli profesjonalistami, doskonale znającymi się na swoim fachu i idealnie zacierającymi ślady. Dlatego tropił ich tak długo, całe dwa miesiące. Na szczęście, gdy zorientowali się, że ich namierzył, zaczęli popełniać błędy – najpierw drobne, potem coraz większe. Teraz dziewczyna siedziała obok niego w drodze do domu, a trzy zwęglone ciała bandziorów spoczywały we wraku opancerzonego pick-upa.
– Boję się, po prostu się boję. – Skuliła się i zaczęła płakać.
No, gdzie ta cholerna droga? – pomyślał.
– Wszystko jest OK, Ama, zaraz dojedziemy. – Był zaskoczony spokojem, z jakim to powiedział i użyciem zdrobnienia imienia, bo nigdy wcześniej tak do niej nie mówił.
Spojrzał na informacje wyświetlone na przedniej szybie. Do głównej drogi zostały trzy minuty. Całe koszmarnie długie trzy minuty. Chociaż powinien pomyśleć, że to tylko trzy minuty. Prawdopodobieństwo, że jakiś skurwiel zaatakuje tak blisko drogi pilnowanej przez strażników było bliskie zeru. Zbyt duże ryzyko. Nie, nikt nie zrobi zasadzki w takim miejscu. Nie teraz. To już niemożliwe.
Dziewczyna nadal płakała. Przez całą drogę trzymała się tak dzielnie i teraz nagle ten płacz. Pomyślał, że to zły znak.
Zwolnił. Prawą ręką powoli, najspokojniej jak tylko mógł, wcisnął kilka przycisków. Spojrzał na dziewczynę i skinął głową w kierunku monitorów.
– Poprawiam ostrość – wytłumaczył swoje nagłe zainteresowanie klawiszami na kokpicie.
Dziewczyna nie wyglądała na przekonaną i spojrzała na niego w taki sposób, że natychmiast odwrócił wzrok. Jego ręka cały czas spoczywała na przyciskach. Gdy nie patrzyła, wcisnął te, na których uruchomieniu naprawdę mu zależało. Dwa silniki elektryczne, umieszczone przy module uzbrojenia cicho zabrzęczały, oznajmiając gotowość bojową. Poczuł się pewniej. Na monitorach pojawiły się celowniki i cała masa cyferek, będących danymi balistycznymi dla działka i karabinu maszynowego. Teraz obszar wokół pojazdu przeszukiwał i analizował system przetwarzania danych, który wysyłał informacje wprost do modułu uzbrojenia. Cokolwiek pojawi się w zasięgu ognia, zostanie natychmiast zniszczone. On ma tylko obserwować drogę i dostarczyć ojcu dziewczynę.
Przestała płakać. Siedziała skulona, ale nie płakała. Jeszcze lekki zakręt i prosta, aż do zbawiennej szosy. Wskaźniki na zielono, silnik buczał miarowo, broń w gotowości. Zawsze najgorsze są ostatnie metry. Jeszcze tylko minuta. Jedna minuta. Sześćdziesiąt sekund prostej, piaszczystej drogi. Nagle monitor błysnął na czerwono, walnęło dwudziestomilimetrowe działko, a karabin maszynowy rozpoczął swój wściekły, mechaniczny jazgot. Wcisnął pedał gazu, i niemal w tej samej chwili usłyszał ogłuszający huk. Poczuł, jak unosi się razem z pojazdem i szybuje ponad drogą. Wszystko było jak w zwolnionym tempie – dostrzegał każde drzewo i każdą pojedynczą gałąź. Zawisł nieruchomo w powietrzu wypełnionym pyłem, ogniem i hukiem. Wszystko to trwało ułamek sekundy, gdy poczuł gwałtowny ruch w dół.
* * *
Otworzył oczy. Znajdował się w pomieszczeniu o białym suficie i białych ścianach. Leżał w łóżku na pościeli, dopasowanej kolorystycznie do całej reszty.
Do pokoju weszła pielęgniarka.
– Dzień dobry panu, witam w Centralnym Szpitalu Wojskowym. Proszę leżeć i odpoczywać, za chwilę przyjdzie lekarz.
Kris patrzył na nią bez słowa. Wiedział, że nie ma najmniejszego sensu, aby z nią rozmawiać. Była robotką, idealnie zaprogramowaną do wykonywania obowiązków pielęgniarki, a patrząc na jej duże piersi pomyślał, że chyba nie tylko. Cała różnica pomiędzy robotkami w wojskowych i cywilnych szpitalach sprowadzała się do rozmiaru piersi. Armia zdecydowanie stawiała na wielkość.
Robotka wyszła, a on starał się poukładać okruchy wspomnień z ostatniego dnia.
Powoli otworzyły się drzwi i do pokoju weszły trzy osoby. Lekarz, pielęgniarka oraz Johan. Pomyślał, że w pokoju o białych ścianach, białym suficie i białej pościeli tak liczna ekipa nie wróży niczego dobrego. Jak śmierć na lodowcu.
– Jak się czujesz, Kris? – Lekarz miał miłe, niemal ojcowskie spojrzenie.
– Co z dziewczyną? – spytał.
– Tą, z którą jechałeś? Wszystko dobrze, trochę obita, ale to drobnostka, jest młoda, nic jej nie będzie.
Pielęgniarka podała lekarzowi kartę, coś na niej zapisał i przywiesił na łóżku.
Spojrzał na Krisa i pokiwał głową.
– Stan stabilny, bez zagrożeń. Jednak dla pewności poleżysz u nas kilka dni. – Odwrócił się do pielęgniarki. – Proszę dbać o niego, i żeby niczego mu nie brakowało. – Mrugnął do Krisa porozumiewawczo i wyszedł. Pielęgniarka odmaszerowała za nim.
– Robiłeś to kiedyś z pielęgniarką? – spytał Johan.
– Do czasu pobytu w tym szpitalu – nie.
Zaczęli się śmiać.
Johana znał od kilku lat. To on głównie zlecał mu zadania, troszczył się o niego, gdy miał kłopoty, i chyba był jego kumplem. Nie, nie takim, któremu wierzysz bezgranicznie i możesz wszystko powiedzieć. Po prostu kumplem.
– Chyba się starzeję – powiedział Kris.
– Lekarz mówił, że miałeś szczęście, bo głowa nietknięta, a ja słyszę, że się jednak pomylił i zdrowo w baniak oberwałeś.
– No wiesz, chodzi o to, że tak dałem się podejść. Kompletnie się tego nie spodziewałem. Całkowicie mnie zaskoczyli, jak zwykłego nowicjusza. Nie wiem, jak mogłem przegapić, że ci trzej mają wspólników. I jak, do cholery, tak szybko zorganizowali zasadzkę? – Dopiero teraz poczuł, jak bardzo jest zmęczony.
– Nie będę cię dręczył, kolego. – Zaczął Johan i usiadł na łóżku. Powiem ci, jak było. Zapewne nie uwierzysz, ponieważ ja też miałem z tym problem, ale to kompletny przypadek, rozumiesz? Przypadek, wypadek. Jak wtedy, gdy idziesz odlać się do lasu i wchodzisz na minę przeciwpiechotną. Tak samo było tutaj. Dwóch kolesi, kompletnych idiotów, zorganizowało zasadzkę na dwóch innych idiotów, z którymi mieli jakiś zatarg. Ponieważ wiedzieli, że tamci mają zwyczaj jeździć tą drogą, wpadli na genialny pomysł zorganizowania akcji tam, gdzie nikt by się tego nie spodziewał. Jak myślisz, które miejsce wybrali?
– Przy strzeżonej drodze – odparł z niedowierzaniem Kris.
– Brawo! – wykrzyknął rozradowany Johan. – Dokładnie tak. Zapewne jeden z tych głupków usłyszał powiedzenie, że najciemniej jest pod latarnią i postanowił wcielić to w życie. Ale mało tego. Ponieważ zamierzali skutecznie pozbyć się wrogów, wydrążyli tunel pod drogą, w którym upchnęli prawie sto kilogramów plastiku.
– Sto kilo? To dlaczego ja jeszcze żyję? – zapytał zaskoczony tą informacją Kris.
– Schrzanili detonator i eksplozja nastąpiła za wcześnie, dodatkowo huk przy wybuchu był taki, że zaalarmował wszystkie patrole w promieniu kilkunastu kilometrów. W kilka minut cały teren był obstawiony strażnikami.
– Co z tymi gnojkami? – spytał Kris.
– To już sprawy nie z tego świata. – Johan uśmiechnął się szeroko. – No dobra, staruszku. – Nagle spoważniał, złapał rękoma za poręcz łóżka i wpatrywał się w Krisa. – Teraz odpoczywaj i nabieraj sił, bo będę miał dla ciebie grubszą robotę. Taką naprawdę grubą. Za niedługo się odezwę, przyjacielu. – Machnął ręką na pożegnanie i raźnym krokiem wyszedł z pokoju.
Został sam. Położył się na plecach i zamknął oczy, rozkoszując się błogim spokojem. Czuł, jak ogarnia go nicość.Szanghaj
W marcu 2019 roku, w Szanghaju, miały miejsce duże targi informatyczno-elektroniczne. Pod względem wielkości i znaczenia była to niczym niewyróżniająca się impreza, jakich wiele odbywało się corocznie na całym świecie. Jednak tym razem targi te okazały się czymś więcej, niż tylko pokazem kilkunastu nowych aplikacji, komputerów i telefonów. Wszystko za sprawą niewielkiej chińskiej firmy New Intelligent Word (NIW), mającej swoją siedzibę w – leżącej niedaleko wietnamskiej granicy – miejscowości Nanning. Firma NIW zapowiedziała prezentację swojego najnowszego produktu, który zgodnie z informacją, przekazaną przez dział marketingu tego przedsiębiorstwa, miał zrewolucjonizować świat.
NIW była tak pewna sukcesu, że do prezentacji swojego wyrobu wynajęła cały budynek, który w dokumentach firmy, organizującej targi, oraz na mapach, rozdawanych odwiedzającym, oznaczono literą B. Nigdy wcześniej żadne przedsiębiorstwo – zarówno ze względu na oferowanie zbyt małej ilości produktów, jak i astronomicznej ceny za metr kwadratowy powierzchni – nie wynajęło całego budynku.
Już na miesiąc przed rozpoczęciem targów na portalach internetowych, w mediach społecznościowych oraz wszystkich możliwych środkach informacji masowej, pojawiły się zapowiedzi niezwykłej prezentacji, która miała nastąpić na szanghajskich targach. NIW umiejętnie podgrzewała atmosferę, wrzucała do Internetu coraz to nowsze informacje, zapowiadające rewolucję w tej branży. Na trzy dni przed targami poinformowała o prezentacji kobiet-robotów, które są nie do odróżnienia od prawdziwych kobiet. Firma była pewna swego produktu do tego stopnia, że zaproponowała niezwykły konkurs.
Gdy piętnastego marca 2019 roku, o godzinie siódmej czterdzieści, pracownicy obsługujący targi zaczęli zmierzać na swoje stanowiska, ujrzeli za bramą olbrzymi tłum młodych mężczyzn napierających na ogrodzenie, który gęstniał z każdą chwilą, stając się coraz bardziej agresywny. Ci z pierwszego szeregu trzymali za pręty ogrodzenia, szarpiąc nimi z tak wielką siłą, że pracownicy ochrony instynktownie odsuwali się od płotu. Kilku młodzieńców przeskoczyło przez ogrodzenie i próbując minąć ochroniarzy, rozpoczęło szalony rajd w stronę hal targowych. Gdy zostali powaleni na ziemię, zza ogrodzenia rozległ się dziki skowyt i przekleństwa, a odgłosy szarpanego ogrodzenia przypominały dźwięki, jakie dochodzą z jazdy setek rolkarzy po drodze z blachy falistej. Wezwano dodatkową ochronę i wszystkie dostępne siły policyjne, które pomimo kilkakrotnych prób przebicia się do głównej bramy zostały zmuszone do zawrócenia i skorzystania z wjazdów technicznych. Dokładnie o ósmej czterdzieści pięć, czyli z czterdziestopięciominutowym opóźnieniem (po raz pierwszy w historii szanghajskich pokazów!), otworzono bramy na teren targów. Zgodnie z przewidywaniami wszyscy kierowali się do hali, na której widniała wielka litera B.
Budynek oznaczony jako B, zgodnie z logiką i kolejnością w alfabecie, stał drugi od bramy głównej. Nie wyróżniał się wielkością, kolorem ani architekturą. Był podobny do pozostałych budynków kompleksu targowo-wystawowego i wielkich prostokątów o spadzistych dachach. W środku obiektu zbudowano coś, co przypominało ring bokserski. Wielka płyta, o wymiarach dwadzieścia na dwadzieścia metrów, znajdowała się na wysokości trzech metrów. Wokół niej umieszczono trybuny z krzesełkami w pięciu kolorach, z których każdemu kolorowi przypisano jedną z liter alfabetu, od A do E – która odpowiadała cenie biletu zakupionego przez widza. Biały kolor, oznaczony jako A, był zarezerwowany dla VIP-ów oraz osób, które już złożyły zamówienie, natomiast ostatnie, czarne rzędy na biletach z literą E przeznaczono dla tych, którzy najmniej zapłacili za wejściówkę.
Jednak bez względu na kolor krzeseł wszystkie miejsca były zajęte przez mężczyzn, którzy swój wzrok kierowali ku wysokiej platformie. Na wprost głównego wejścia do budynku znajdowała się ruchoma bieżnia, a po jej lewej stronie umieszczono boisko do gry w badmintona, zaś po prawej – stół do gry w piłkarzyki. Na środku platformy stał typowy, zielony stół do ping-ponga, za którym znajdowały się schody prowadzące w dół budowli. W rogu, po lewej stronie schodów, ustawiono jeszcze jedną bieżnię, a na prawo – stolik z trzema fotelami odwróconymi w stronę publiczności. To jednak nie te urządzenia ani ich rozmieszczenie przykuwało uwagę widzów, ale kobiety, które znajdowały się na platformie. Było ich czterdzieści osiem. Każda miała duży numer, umieszczony na plecach i po bokach krótkich, czerwonych spodenek. Wśród tych czterdziestu ośmiu kobiet było osiemnaście kobiet-robotów, które firma NIW w swoich folderach reklamowych nazywała robotkami. Chcąc wzmocnić sprzedaż i zainteresować potencjalnych nabywców, firma New Intelligent Word zaproponowała konkurs. Każdy, kto prawidłowo wytypuje dziewięć robotek, otrzyma w nagrodę tygodniowy pobyt w najbardziej luksusowym hotelu w Chinach z wybraną przez siebie robotką. Wśród siedzących na sali mężczyzn panowało duże ożywienie. Starsi notowali cyfry na kartce, a młodzi robili zdjęcia, kręcili telefonami filmiki i wpisywali swoje opinie na forach internetowych.
Na platformie znajdowało się zawsze szesnaście kobiet. Siedziały przy stoliku i piły herbatę, czytały książki, tańczyły lub rozmawiały, ale największą popularnością – z oczywistych względów – cieszyły się te, które grały w badmintona i ping-ponga.
Na widowni wrzało jak w ulu po ataku szerszeni. Na szczęście jakaś zapobiegliwa osoba z NIW kazała umieścić na platformie przezroczysty, dźwiękoszczelny mur. Zdecydowano się na to rozwiązanie po tym, jak jeden z pracowników firmy przeczytał o dość osobliwym doświadczeniu, przeprowadzonym w jednym z państw europejskich: w całkowicie przeszklonym budynku umieszczono modelkę-ochotniczkę, która miała zachowywać się naturalnie, tak jak w swoim domu. Projekt przykuł uwagę mężczyzn, którzy gromadnie zajęli teren wokół budynku. Jednak doświadczenie nie trwało zbyt długo. Ochotniczka zrezygnowała po kilku dniach, gdy męski chórek co chwila przypominał jej o dbaniu o higienę osobistą słowami: „Myj się, kurwo”. Chcąc uniknąć podobnej sytuacji, postawiono ten dźwiękoszczelny mur.
O tym, że było to dobre posunięcie, prezes notowanej na giełdzie spółki NIW przekonał się osobiście, siadając w sektorze dla VIP-ów. Okrzyki, dochodzące zza jego pleców, były tak przeraźliwie chamskie i wulgarne, że gdyby nie dźwiękoszczelna zasłona, większość dziewczyn siedziałaby zapłakana na dole platformy. Z drugiej strony ta publiczność to potencjalni klienci, którzy okrzykami wyrażali swoje zdanie na temat wprowadzanego na rynek produktu, domagając się dużych i jędrnych cycków. Obejrzał się za siebie, patrząc na wrzeszczący i niezbyt wymagający rynek zbytu. Uznał, że po stronie popytu sytuacja jest jasna i klarowna, a teraz trzeba zadbać o podaż i jak najszybciej rozpocząć produkcję robotek.
Chcąc osiągnąć jak największe zyski ze sprzedaży biletów, dopiero trzeciego dnia targów widzowie na całym świecie mogli obejrzeć na żywo relację z budynku B. Kris miał piętnaście lat i bardzo konserwatywnych rodziców. Tak bardzo, że nie tylko nie próbował oglądać relacji telewizyjnej w domu, lecz także nie podjął nawet tematu, dotyczącego robotek. Na szczęście jego dobry kumpel nie miał tak surowych rodziców, a właściwie w ogóle ich nie miał. To znaczy, niby miał, ale tak jakoś dziwnie, że nikt ich nie widział (on chyba też nie, ale nie pytano go o to). Poszli do niego od razu po lekcjach. Ustawili na biurku cztery laptopy, aby mieć podgląd z kilku kamer, wzięli chipsy i pepsi-colę, ustawili wygodne, ciemnobrązowe fotele obok siebie i odpalili komputery. To był wspaniały dzień. Całe sześć godzin wpatrywania się w kobiece pośladki i piersi. Czy młody chłopak może lepiej spędzić czas?
Na dole monitorów pokazywano liczbę widzów on-line, która w żadnym momencie nie spadła poniżej trzystu milionów. Zapewne każdy z nich marzył o wielkiej wygranej. Niestety, oni nie mogli. Regulamin konkursu był bezwzględny. Dopuszczono do niego jedynie osoby powyżej dwudziestego pierwszego roku życia. Nie przeszkodziło im to w zorganizowaniu własnego konkursu. Kolega przyniósł kopertę, do której trafiły trzy kartki z wybranymi numerami dziewczyn. Uroczyście ją zakleili i postanowili otworzyć w dniu ogłoszenia wyników. Na szczęście żaden z nich nie trafił, więc obyło się bez płaczu i lamentów w stylu: „gdybym był starszy, to…”.
Zwycięzców konkursu było czterech. Widzowie na całym świecie towarzyszyli im w czasie pobytu w ekskluzywnym hotelu. Basen, wycieczki, restauracje. Ale prawdziwie interesująca relacja zaczynała się dopiero po godzinie dwudziestej drugiej. Kolega (ten bez rodziców) na drugi dzień zdawał im szczegółowe relacje. To była opowieść o czterech facetach, którzy za życia trafili do raju, a każdy poszedł tam ze swoją nieustannie pragnącą seksu robotką.
Na zakończenie programu jeden z nich wypowiedział zdanie, które pojawiło się na niemal wszystkich portalach i w serwisach na całym świecie. Stojąc przy basenie, trzymając w objęciach w niewiele zakrywającym kostiumie swoją wygraną robotkę, powiedział, że kto choć raz będzie się kochał z robotką, nigdy nie zatęskni za prawdziwą kobietą.
* * *
Wprowadzenie robotek do sprzedaży zapoczątkowało niekończące się dyskusje i debaty, oraz podzieliło społeczeństwo na dwie przeciwstawne grupy. W pierwszej dominowali młodzi mężczyźni, którzy uważali, że ten wspaniały wynalazek stanowi kamień milowy w rozwoju ludzkości i cywilizacji. Robotki zmniejszą przemoc wobec kobiet, ponieważ psychopata będzie mógł sobie kupić robota-kobietę i nad nim się znęcać, a nie nad prawdziwą kobietą, poza tym zniknie prostytucja, no i robotki zastąpią kobiety w pracach domowych. Druga grupa, składająca się z duchownych niemal wszystkich wyznań, ludzi wierzących oraz zdecydowanej większości kobiet, ostrzegała przed rozpadem małżeństw i relacji międzyludzkich. Psychiatrzy i psychologowie w serii niekończących się wywiadów przestrzegali, że mężczyzna, będący w związku z robotką, nie będzie potem w stanie stworzyć z prawdziwą kobietą związku opartego na normalnych i zdrowych relacjach.
Wstępnie cenę za robotkę ustalono na poziomie stu tysięcy dolarów amerykańskich i uzależniono od liczby klientów. Zarząd firmy NIW był pozytywnie zaskoczony, gdy przez pierwszy miesiąc zebrano siedemdziesiąt siedem tysięcy zamówień. Tak duża liczba pozwoliła obniżyć cenę do dziewięćdziesięciu jeden tysięcy dolarów.
Potencjalny nabywca mógł wybrać sobie robotkę o odpowiednim wzroście, wadze, kolorze oczu, włosach i kolorze skóry. Jednak postać musiała być zgodna z naturalnym wyglądem kobiety. Także twarz można było wybrać z kilku milionów wzorów, przygotowanych przez NIW, lub otrzymać robotkę zrobioną na zamówienie, z zastrzeżeniem jednak, że nie będzie naśladowała żadnej znanej postaci – żyjącej czy historycznej.
Producent robotek oferował trzy podstawowe kategorie swojego wyrobu: pielęgniarkę, sekretarkę-asystentkę oraz sprzedawczynię-kelnerkę. Jednak dla każdej z nich podstawowym modułem funkcjonalnym był seks, czego producent z oczywistych powodów nie ukrywał. Nastał idealny czas dla właścicieli milionów małych biznesów. Teraz mieli w swojej firmie idealny personel – księgową, asystentkę, zawsze chętną na seks kochankę, i to wszystko w jednej osobie. Robotki zasilane były energią słoneczną i w ciągu czterdziestu ośmiu godzin potrzebowały zaledwie czterogodzinnego „złapania słońca”.
Dodatkowo, dla otrzymania niezwykle ważnej dla nabywców wilgotności w miejscu, w którym łączyły się ich nogi, musiały pić wodę i jeść coś, co przypominało konsystencją kisiel. W towarzystwie robotka mogła spożywać wszystkie potrawy, rozróżniała ich smak, piła takie napoje, jak kawa i herbata. Konstruktorzy przyblokowali jednak możliwość nadmiernego spożywania alkoholu. Robotki miały słabą głowę i po wypiciu kilku kieliszków następowała blokada i urywał im się kontakt ze światem zewnętrznym. W takim stanie seks w żaden sposób nie był możliwy. Upicie robotki było po prostu marnowaniem alkoholu.
Dla bezpieczeństwa i komfortu robotka miała tylko jednego pana, choć była miła dla wszystkich, uczynna i pomocna w ramach reguł obowiązujących w danym społeczeństwie. Ale właściciel był tylko jeden i tylko on mógł z nią uprawiać seks lub wskazać osobę, z którą robotka może się kochać. System miał wiele zabezpieczeń i jakiekolwiek próby ich złamania były skazane na niepowodzenie. Porywanie robotek nie miało najmniejszego sensu.
Początkowo, z powodu wygórowanej ceny, robotki były zabawką jedynie dla bogaczy. Młode snoby przychodziły na imprezę ze śliczną dziewczyną, która stawała się gwiazdą wieczoru. Pod koniec zabawy informowali znajomych, że ta cudowna, czarująca osóbka to robotka. Potem były ochy i achy, co ona je, jaka jest w łóżku, czy…? kiedy…? jak…? Dzięki niej taki młodziak mógł rozbłysnąć jak zorza polarna na nocnym niebie.
Nikogo nie dziwiło, że wciąż napływały nowe zamówienia i firma nie nadążała z produkcją. Po trzech latach od pamiętnych targów kilku pracowników odeszło z NIW, zakładając konkurencyjne firmy. Ceny robotek spadały, a na rynek wtórny zaczęły trafiać te z pierwszych serii. Zabawka była dostępna dla coraz większej liczby męskiej części populacji. W tym czasie związki mężczyzn z robotkami – z zagadnienia psychiatryczno-duchowego – przeszły do problemów gospodarczo-ekonomicznych. Padła niemal cała branża restauracyjna (za wyjątkiem piwiarni oraz pubów), zamykano kina i teatry. Nie było sensu zabierać do tych miejsc kobiety, którą chciało się zaciągnąć do łóżka, gdy w domu czekała zawsze chętna i gotowa na seks robotka. Centra miast, niegdyś tętniące restauracyjnym gwarem, zamieniły się w opuszczone slumsy, opanowane przez ćpunów i bezdomnych.
Kobieta z miłości do ukochanego mężczyzny jest w stanie zrobić wszystko. Wiele tych kobiet decydowało się na „to wszystko”, wyrzekając się własnego ja i, zgodnie z oczekiwaniami swoich mężczyzn, przyjmowały zachowania robotek. Nastąpiło odwrócenie ról. Najpierw stworzono robotki na wzór kobiet tak, by się od nich niczym nie różniły, a teraz prawdziwe kobiety zamieniały się w robotki, aby jak najbardziej się do nich upodobnić.
Zgodnie z przewidywaniami psychologów i pesymistów następował rozpad życia rodzinnego i społecznego. Mężczyźni nie przejawiali chęci ożenku, mogąc za kilka tysięcy zielonych stać się właścicielami idealnej kobiety-robotki. Było jednak coś, czego nie mogła dać swojemu facetowi nawet najlepsza robotka, a mianowicie dziecka. Rynek szybko dostosował się do nowej sytuacji. Powstały pierwsze portale, zajmujące się kojarzeniem par w celu prokreacji. Większość mężczyzn chciała mieć syna i jako warunek podjęcia współżycia żądała od kobiet gwarancji urodzenia dziecka płci męskiej. Pojawiały się niezliczone ilości różnych proszków, tabletek i poradników, które miały zagwarantować powicie małego samca. W większości były to mikstury, których skuteczność najczęściej kończyła się zabiegiem aborcji żeńskiego płodu. Wychodząc naprzeciw zapotrzebowaniu rynku, jedna z największych firm farmaceutycznych wypuściła na rynek dwa rodzaje pigułek, które zażyte przez kobietę przed stosunkiem dawały stuprocentową szansę urodzenia żądanej płci dziecka. Biała pigułka – dziewczynka, czarna – chłopiec. Firma świadomie wypuściła dwa rodzaje tabletek, aby nie posądzono jej o seksizm, ale wszyscy doskonale wiedzieli, że sprzedawały się jedynie czarne pigułki.
W 2026 roku fachowy magazyn medyczny zamieścił artykuł, w którym lekarz ginekolog z jakiejś małej szwedzkiej kliniki opisywał badania prowadzone z kobietami stosującymi czarne pigułki. Wyniki były wstrząsające. Zdaniem autora tekstu, nawet trzykrotne przyjęcie pigułki groziło poważnymi powikłaniami, a w wielu wypadkach następowała śmierć kobiety. Po kilku dniach wszystkie media informowały o podobnych doświadczeniach innych lekarzy i ich przerażających statystykach.
Rodziło się coraz mniej dziewczynek, a te, które obecnie były dorosłe, umierały w zatrważającym tempie. Coraz częściej zaczęły pojawiać się głosy nawołujące do wstrzymania sprzedaży pigułek, zwanych przez prasę „czarną śmiercią” lub „pigułkami śmierci”. Zgiełk medialny, jaki wywołały te informacje, natychmiast wpłynął na sprzedaż tabletek. Zaczęły znikać z aptek, masowo wykupywane przez młodych mężczyzn, a producenci nie nadążali z dostawami.
Większość rządów wstrzymywała się z wprowadzeniem zakazu ich sprzedaży. Powód zazwyczaj był taki sam. Jak ustalili dziennikarze na podstawie ogólnodostępnych danych, wśród na przykład chińskich parlamentarzystów posiadających dzieci, na jedną dziewczynkę przypadało aż dwunastu chłopców. Wniosek był oczywisty: przedstawiciele narodu, i to nie tylko chińskiego, na wielką skalę korzystali z pigułek śmierci. Jednak to właśnie Chiny zareagowały najszybciej i wcale nie chodziło o wprowadzenie zakazu stosowania tych tabletek.
Dla naturalnego funkcjonowania społeczeństwa i ciągłości jego istnienia, genialna Matka Natura stworzyła proporcje pomiędzy liczbą narodzonych dziewczynek i chłopców. Wynosi ona stu pięciu chłopców na sto dziewczynek. Dlaczego chłopców rodzi się więcej? Ponieważ są mniej wytrzymali, zdecydowanie bardziej preferują ryzyko i walczą w wojnach, dlatego musi być ich więcej. Proste i logiczne. Te liczby, wraz z okresem dojrzewania i osiągnięciem dorosłości, ulegają zmianie, aż ukształtują się w idealnej relacji sto do stu. Tak było od początku, od zawsze, jednak człowiek zapragnął poprawić Boga i Naturę.
Polityka jednego dziecka, tradycja oraz wierzenia, sprowadzające się do przymusu posiadania syna, wsparte przez nowoczesną medycynę, zaczęły w Chinach przesuwać granicę daleko poza proporcję stu pięciu do stu. Już w 2017 roku na sto dziewczynek rodziło się stu piętnastu chłopców, co było zapowiedzią nadchodzącej katastrofy demograficznej. Coraz większa dostępność klinik ginekologicznych, w których można było dokonać sprawdzenia płci dziecka i od razu przeprowadzić aborcję, gdy płeć była niewłaściwa, doprowadziła do całkowitego załamania prawa naturalnego. W roku 2025 proporcja osiągnęła stan krytyczny – stu dwudziestu pięciu chłopców na sto dziewczynek, a specjaliści prognozowali pogorszenie tych statystyk. Nie mogąc w żaden sposób zmienić niekorzystnej tendencji, Chińczycy doszli do wniosku, że najprostszym rozwiązaniem zmniejszenia deficytu kobiet będzie, mniej lub bardziej legalne, sprowadzenie ich z sąsiednich krajów. Jednak i tam występował taki sam problem. Wszędzie dominowało pragnienie posiadania męskiego potomka i w każdym z tych państw kliniki aborcyjne, uśmiercające żeńskie płody, pracowały na pełnych obrotach.
Drugim pod względem liczby ludności państwem były Indie, które od początku XXI wieku miały stale pogłębiającą się dysproporcję pomiędzy narodzinami chłopców i dziewczynek. W roku 2015 liczba kobiet w wieku rozrodczym była o czterdzieści milionów mniejsza niż liczba mężczyzn, a każdy rok powiększał tę różnicę i zbliżał subkontynent do demograficznej katastrofy. Indie, kraj od momentu powstania żyjący w paraliżujących kleszczach kast i sekt, nie był w stanie podjąć jakichkolwiek racjonalnych działań. Hindusi miotali się pomiędzy tradycją a próbą stworzenia czegoś na kształt nowoczesnego państwa. Tymczasem chiński tygrys już szykował się do wielkiego skoku.
Po rozpoczęciu produkcji robotek i sprzedaży czarnych pigułek, kierownictwo chińskiej partii komunistycznej doszło do oczywistego wniosku – Chinom grozi fizyczna zagłada i konieczne jest podjęcie drastycznych kroków. Decyzja zapadła bardzo szybko. W marcu 2028 roku chińskie okręty dokonały desantu w pobliżu miasta Noakhali w Bangladeszu. Żołnierze mieli tylko jeden cel: zdobycie jak największej ilości młodych kobiet. Nie była to pierwsza akcja chińskiej armii na terenie tego kraju, ale pierwsza, która spotkała się z tak ostrą reakcją. Trzy okręty zostały zatopione, a reszta zmuszona do odwrotu. Tydzień później sześćsettysięczna chińska armia inwazyjna dokonała desantu na najludniejszym obszarze Bangladeszu. Jednostki wojskowe składały się z ochotników, którym za udział w ekspedycji obiecywano zdobycie upragnionej kobiety.
Za pierwszorzutowymi oddziałami posuwały się brygady medyczne, sprawujące nadzór nad obozami, do których kierowano wszystkie istoty płci żeńskiej. W obozach lekarze dokonywali selekcji na: kobiety bezpłodne, które natychmiast zwalniano, na zdolne do zapłodnienia oraz dziewczynki warunkowo zdolne po osiągnięciu odpowiedniego wieku. Nieszczęsne kobiety, które uznano za przydatne do rozmnażania, kierowano do czekających w portach chińskich okrętów i wywożono do Chin. Na zdjęciach i filmach, robionych przez samoloty szpiegowskie, widać było ich przerażone i zapłakane twarze. Wpuszczona w ruch machina wojskowo-administracyjna Państwa Środka pokazała swą niezwykłą sprawność. W ciągu czterech miesięcy wymordowano blisko pięć milionów mężczyzn i wywieziono do Chin dziewiętnaście milionów kobiet i dziewcząt.
Pod hasłem ratowania Bangladeszu wkroczyły tam wojska Indii. Jednak Hindusi mieli ten sam problem, co Chińczycy, i postanowili maksymalnie skorzystać z zaistniałej sytuacji. Rozpoczęło się prawdziwe polowanie na kobiety. Jednostki obu armii wykonywały szaleńcze rajdy, dążąc do zdobycia jak największej ich ilości. Gdy po kilku miesiącach obce armie wycofały się z Bangladeszu, państwo to stało się pierwszym, które przestało istnieć z powodu demograficznej zagłady. Cały świat obiegły słowa premiera Bangladeszu: „Naród może żyć bez mężczyzn, ale żaden nie będzie istniał bez kobiet”.
Uprowadzenie milionów kobiet było jedynie krokiem doraźnym, który niewiele zmienił w ogólnej sytuacji demograficznej zarówno Chin, jak i Indii. Rządy obu państw zdawały sobie sprawę z nieodwracalnych zmian, zachodzących w ich społeczeństwie, które spowodowała zmniejszająca się liczba kobiet. Najpoważniejszym problemem był postępujący wzrost agresji. Miliony mężczyzn, wchodzących w dorosłość, uświadamiało sobie problem, jakim będzie zdobycie kobiety zdolnej do urodzenia im syna. Najbardziej dotyczyło to obszarów wiejskich, gdzie coraz częściej dochodziło do wybuchów nie tyle buntów, co prawdziwych powstań. Młodzi wieśniacy tysiącami ruszali w stronę miast, gdzie wybijali męską populację i uprowadzali kobiety. Miejscowa policja była bezradna. W rejony walk kierowano jednostki wojskowe wyposażone w broń ciężką. Nie robiło to większego wrażenia na powstańcach, którzy dla zdobycia kobiety i posiadania upragnionego syna byli w stanie poświęcić swoje życie.
W miastach sytuacja nie przedstawiała się lepiej. Przemoc, porwania i przestępstwa na tle seksualnym zamknęły kobiety w domach, które stały się dla nich jedynym bezpiecznym miejscem. Brak kobiet, z ich poczuciem piękna i społecznej wrażliwości, dodatkowo wzmagał agresję i przekształcał ulice w arenę bandyckich pojedynków.
Jeszcze większe problemy dotyczyły zapewnienia bezpieczeństwa uczennicom i studentkom. Liczba porwań młodych kobiet osiągnęła takie rozmiary, że władze powołały specjalne jednostki policji odpowiedzialne za ich dowożenie do internatów, w których miały przebywać przez cały semestr. Jednak nie doceniono determinacji bandytów. Atak na internat dawał olbrzymią zdobycz w postaci kilkuset dziewcząt z jednej akcji. Ryzyko było duże, ale zysk w przypadku powodzenia był jeszcze większy. Dokonywano coraz większej ilości skutecznych napadów. Policja była bezsilna, a rodzice odmawiali wysyłania swoich córek do akademików. Zarządzono, aby dziewczęta swoją edukację odbierały nie w szkolnych ławkach, lecz w domach, przed komputerem. Rządzący coraz bardziej wycofywali się ze swoich obowiązków, a władzę przejmowały młodociane gangi, wspierane przez skorumpowaną policję. Zamknięcie kobiet w domach odsunęło je nie tylko od szkół, uczelni, urzędów i fabryk, lecz także wyeliminowało z życia społeczno-politycznego. Początkowo nie zdawano sobie sprawy z konsekwencji zaistniałej sytuacji. Uważano, że w najgorszym razie polityka powróci do czasów, kiedy kobiety nie posiadały praw wyborczych. Państwa jakoś wtedy istniały, więc będą istnieć i teraz. Stało się jednak zupełnie inaczej. To były inne czasy i inne społeczeństwa. Z powodu braku zainteresowania mężczyzn wyborami, demokracja coraz bardziej traciła sens. Nastąpił powolny rozpad państwowości. Powstawały pierwsze samodzielne miasta, rządzone przez lokalnych kacyków, którzy uzyskali całkowitą niezależność od władz centralnych. Im bardziej słabła władza państwa, tym bardziej wzrastała ich siła. Jednak te rządy nie trwały długo, bowiem musiały ustąpić przed najlepiej zorganizowaną formacją, jaką jest armia. Mundurowi zdobyli władzę, ale szybko zdali sobie sprawę, że nie są w stanie utrzymać jej sami. Potrzebowali wsparcia i znaleźli je w kibolach oraz pospolitych przestępcach. Stworzyli świat, w którym liczyła się niczym nieograniczona siła i przemoc.
Ostatnie ogniska władzy państwowej tliły się jeszcze w największych miastach, do których zmierzały tysiące mieszkańców miasteczek i wiosek. Opuszczali swoje domostwa i w niekończących się kolumnach podążali do miejsc, w których mieli nadzieję otrzymać pomoc i ochronę. Opuszczone i wyludnione obszary kontynentu zmieniały się w dzikie pola, rządzone przez bandyckie hordy, dla których głównym zajęciem były ataki na uciekinierów. Szosy i drogi stały się terenem krwawej walki o łupy i przetrwanie. Nikt nie prosił o litość i nikt jej nie otrzymywał.