Zemsta Saro - ebook
Zemsta Saro - ebook
Zafascynowany postacią Che Guevary senator Jonathan Myers rusza po władzę. Początkowo wydaje się, że jako osoba nowa w kręgach politycznych, niewiele może. Nieoczekiwanie zyskuje tajemniczych sprzymierzeńców, którzy gotowi są nie tylko wesprzeć go finansowo, ale też usunąć – i to dosłownie – każdego, kto stanie mu na drodze. Senator nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, że tak naprawdę jest tylko pionkiem w rękach ludzi, których celem jest zniszczenie systemu władzy w USA. Kto jednak kryje się za tym przemyślnym atakiem? Czy może Meksyk, który nagle wysuwa roszczenia terytorialne wobec Stanów Zjednoczonych, czy próbujące wykorzystać powstały kryzys Chiny i Rosja? Wydarzenia nabierają tempa, a czytelnik trafia tam, gdzie zapadają najważniejsze decyzje, czyli do Gabinetu Owalnego. Czy wobec narastającego konfliktu, w który angażują się także nielegalni imigranci, prezydent zdecyduje się na użycie broni nuklearnej? A może ktoś jeszcze myśli o takim rozwiązaniu?
Zemsta Saro Lucasa Starra to inteligentny thriller polityczny, który prowadzi nas od amerykańskich campusów uniwersyteckich, gdzie wykluwają się lewicowe poglądy młodego pokolenia, poprzez skorumpowany świat wielkiej polityki, do miejsc, gdzie toczy się bezpośrednia walka na śmierć i życie. Śledzimy losy czwórki bohaterów: żądnego władzy senatora Jonathana Myersa, jego sponsora, milionera Bo Wellmose’a, który marzy o destrukcji zachodniego świata, jednocześnie nie zamierzając zrezygnować z wygodnego życia, dowódcy jednostki specjalnej Kelly’ego i najbardziej tajemniczego z nich wszystkich – bezwzględnego zabójcy – Saro. Autorowi udało się wykreować wiarygodną fabułę, która jednocześnie trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony książki, nie pozwalając się oderwać od intrygującej i pełnej nieoczekiwanych zwrotów akcji.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-61463-12-2 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To był pierwszy rok jego nauki w college’u i pierwsze takie zebranie w jego życiu. Grupa nie rozpoczęła jeszcze debaty, więc rozglądał się po sali w poszukiwaniu kumpla, który go tutaj zaprosił. Czuł się nieco wyobcowany. Jego przyjaciel miał jakieś nowe idee, o których on sam nigdy dotąd nie słyszał. Wędrował więc cokolwiek zagubiony po zatłoczonym pomieszczeniu, dopóki nie usłyszał znajomego głosu.
– Hej! Tutaj, Jon! Jon!
Jonathan szybko podszedł do kumpla, czując nerwowe skurcze w brzuchu. Pochodził z małego miasteczka i tak naprawdę nie przepadał za tłumami.
– Fajnie, że przyszedłeś – przywitał się kolega, przeciągając samogłoski. – To będzie naprawdę mocne! Mówię ci, stary, zakochasz się w nas. Usłyszysz dziś o prawdziwym bohaterze! Buntowniku! O wolności! – Prawą ręką wykonał pełen dramatyzmu gest. – Ten facet, ten, który będzie za chwilę przemawiał… on nam opowie o... Che Guevarze!¹ – mówił teraz tak głośno, że musieli go słyszeć chyba wszyscy zebrani. – Tak, właśnie, tobie też to dobrze zrobi. Powinieneś… – Zaśmiał się krótko. – No wiesz, stary... kupić sobie T-shirt z jego podobizną. Tam są, z tyłu za tym przepierzeniem. – Machnął dłonią, wskazując kierunek.
Jonathan tylko skinął lekko głową i zajął miejsce. Chciał usłyszeć człowieka, na którego czekali wszyscy ci studenci. Człowieka, który miał zamiar naprawdę ich czegoś nauczyć – a przynajmniej tak twierdzili jego koledzy. Profesorowie tylko ich tresowali, żeby stali się bezmózgimi maszynami. Za to ten gość przekaże im słowa Che Guevary i opowie, jaki naprawdę jest świat i jakim problemem dla niego są Stany Zjednoczone.
Kilka godzin i jeden T-shirt później jego dotychczasowe przekonania przestały istnieć. Miał wrażenie, że dopiero teraz ktoś otworzył mu oczy. To było coś zupełnie innego niż poglądy rodziców i prawdopodobnie także dawne jego własne. W końcu system wartości Jonathana Myersa wciąż jeszcze się kształtował. Ale od tego dnia zupełnie inaczej patrzył na świat.
*
Mężczyzna z trudem zapanował nad zaciśniętą pięścią, która szykowała się, by zadać cios.
– Kiedy wreszcie zaczniesz brać odpowiedzialność za swoje czyny, Kelly! Kiedy?! – Chodził po pokoju, wymachując rękami i wrzeszcząc na syna. – Jak ty byś się czuł, gdyby ktoś ukradł ci samochód, a potem go rozwalił?! – Na krótką chwilę wbił spojrzenie w sufit. – Niech cię Bóg ma w opiece, chłopcze! Bo ja zaraz… – zawiesił głos i wydawało się, że zmusza myśli do powrotu na poprzedni tor. – Ty po prostu… Po prostu… – Ponownie zaczął chodzić po pokoju. – Doprowadzasz mnie niekiedy do ostateczności. – Zatrzymał się i omiótł syna spojrzeniem. – Podjąłem decyzję. Odpracujesz to wszystko. Zarobisz pieniądze i oddasz bratu tyle, ile wart był jego samochód! Tak postanowiłem.
Kelly zerwał się na równe nogi.
– To niesprawiedliwe! Skąd mam wziąć te pieniądze? A poza tym to nie moja wina. Pozwolił mi zabrać kluczyki, bo wcześniej strasznie mnie obraził! Wiedział, że nie oprę się pokusie. Zrozum, tato! On to wszystko zaplanował!
Ojciec przerwał mu w pół słowa.
– Siadaj! – Wymierzył w niego palec. – I zamknij się, ty… – urwał, zacisnął powieki i policzył do trzech, trzymając ręce uniesione do góry. Wreszcie uspokoił się na tyle, że mógł mówić dalej: – To nie mój problem, jak zarobisz te pieniądze. Znajdź sobie pracę! Może wreszcie zrozumiesz, jak to jest, gdy trzeba na siebie zarobić. Nie wywracaj oczami, gdy do ciebie mówię! To poważna sprawa, Kelly! – Jego ręce bez przerwy przemieszczały się do przodu i do tyłu. – Masz szlaban na miesiąc! Żadnej telewizji, niczego! Siadaj. – Wskazał ze złością na krzesło, widząc, że Kelly wstaje. – Będziesz wychodził ze swojego pokoju tylko na posiłki i do szkoły. Poza tym masz tu siedzieć i myśleć o tym, co zrobiłeś. Nie wolno okazywać takiego braku szacunku dla własności innych ludzi! To było karygodne i lekkomyślne. Nawet jak na ciebie… Co w ciebie wstąpiło, Kelly? Nie, nie chcę tego słuchać! – Ojciec Kelly’ego mówił wystarczająco szybko, by nie pozwolić synowi na wtrącenie choćby jednego słowa. – Co zrobisz, gdy w przyszłości inni będą próbowali na tobie polegać? No? Co wtedy zrobisz? Wystawisz ich?! Wbijesz im nóż w plecy dla zabawy?! – Machnął ręką i obrócił się w miejscu. – Powiem ci, co wtedy powinieneś zrobić. Powinieneś poświęcić wszystkie swoje zachcianki i upewnić się, że ci, za których jesteś odpowiedzialny, mają wszystko, co jest im potrzebne. A ty co zrobiłeś? Niee… – przeciągnął ostatnie słowo. – ...ty tę odpowiedzialność i zaufanie, którym cię obdarzono, sprzedałeś za pięć sekund zabawy. I jakiej spodziewasz się za to zapłaty?
Kelly zwiesił głowę tak nisko, jakby się poddawał, po czym znów ją uniósł.
– Widzę, że już dostałeś, co ci się należało, i nawet nie mam zamiaru winić twojego brata za to twoje podbite oko. – Ojciec Kelly’ego szybko pokręcił głową, zamykając oczy. – Ciężko pracował na ten samochód, a teraz go stracił! – Zamilkł na minutę, która Kelly’emu zdawała się wiecznością. W końcu ojciec zakończył rozmowę znużonym głosem: – Dobrze wiesz, że mam rację. A teraz spadaj do swojego pokoju! Może, jak się trochę nad tym zastanowisz, to wreszcie dorośniesz. Zmiataj już! – krzyknął, wskazując palcem korytarz prowadzący do pokoju Kelly’ego.
Kelly wstał i powlókł się do siebie. Nawet on sam był zaskoczony swoim zachowaniem. Wściekał się na siebie bardziej niż na ojca. W całym swoim życiu nie zrobił dotąd niczego aż tak głupiego. Chociaż i tak uważał, że brat sobie na to zasłużył. Mimo to musiał przyznać, że kradzież samochodu była idiotyczna i że trochę przegiął. Skrzywił się na tę myśl. Ale było fajnie! Choć – co zabawne – ojciec niewiele się pomylił, bo przejażdżka rzeczywiście trwała tylko pięć sekund.
– Szkoda, że trafiłem akurat w krawędź muru – powiedział głośno. Szkoda, bo to był naprawdę niezły wóz. I miał sporo pod maską. Nawet ja sam dałbym sobie po pysku za coś takiego.
*
Bo siedział przed rezydencją w fotelu zaprojektowanym i wykonanym jako część abstrakcyjnej rzeźby. Artysta twierdził, że każdy, kto zajmuje to miejsce, wchodzi w interakcję z rzeźbą i sam staje się częścią dzieła sztuki. Zdaniem Bo artysta był równie beznadziejny jak jego rzeźba, a cała ta gadka miała na celu jedynie wyłudzenie pieniędzy jego ojca. Pieniędzy, które powinny należeć do niego.
W końcu i tak to wszystko odziedziczył. Jego ojciec już z niczego nie skorzysta.
Zaczął padać deszcz, ale Bo się tym nie przejął. Kilka kropel nie przeszkodzi mu cieszyć się bogactwem i przywilejami, jakie się z nim wiązały. Wszystko należało teraz do niego. I nikt mu nie był potrzebny. Ukończył jedną z prestiżowych uczelni Ivy League. To prawda, dostał się tam za pieniądze i wszystkie jego oceny również zostały kupione. Ale uważał się za inteligentnego, naprawdę dobrze znał historię i czuł, że byłby w stanie uniknąć pułapek, w których ugrzęzło tylu innych tępych przywódców.
Tak. Takie właśnie było jego dotychczasowe życie. Wszystko, co miał, zostało kupione. A on tymczasem doskonale się bawił, choć przy okazji pakował się też wiele razy w kłopoty. Życie było nudne, niezależnie od tego, jak ekstremalnych zachowań się dopuszczał. Kradzież samochodu tylko po to, żeby odegrać się na dziekanie za to, że ten chciał go ukarać… Upijanie dziewczyn albo odurzanie ich narkotykami, żeby się z nimi przespać… Koniec końców dostawał wszystko, czego chciał, i nikt nie był w stanie mu w tym przeszkodzić. Nawet zamordowanie ojca nieszczególnie nim wstrząsnęło. Przecież pozytywną stroną jego śmierci były te dwa miliardy dolarów. Bystry obserwator doszedłby do wniosku, że Bo czuł się gorszy, bo nigdy w życiu nie zdobył niczego własną ciężką pracą, ale sam chłopak nigdy sobie tego nie uświadomił tak do końca. Miał narcystyczną potrzebę udowadniania innym własnej wartości, a jednocześnie nieustannie usprawiedliwiał się sam przed sobą, że zasłużył na dobry los.
Zdecydował, że zmieni ten świat i to w taki sposób, że odciśnie w historii ludzkości własne głębokie piętno – usunie robactwo z tego zepsutego narodu i przyczyni się do powstania nowego, doskonalszego społeczeństwa. Mógłby zacząć na przykład od cholernego artysty, który wyrzeźbił to paskudztwo. Oszusta, nie artysty. Jego zdaniem tego rodzaju ścierwa i śmiecie nie zasługiwały na dary losu w postaci hojnych sponsorów, którym można było wcisnąć byle gówno. Poczuł nagłe podniecenie. Wreszcie znalazł projekt, który wart był jego talentów.
Podekscytowany nowym zadaniem, zerwał się z miejsca i ruszył do gabinetu. Zaczął notować najdziwaczniejsze nawet pomysły. Zdecydował, że zniszczy tego człowieka. Nie zabije go, a przynajmniej nie od razu. To zresztą mogłoby ściągnąć na niego poważne kłopoty. W końcu dopiero co wywinął się z morderstwa popełnionego na ojcu. Zabicie teraz jeszcze jednej osoby byłoby zbyt ryzykowne. Może zrobi to później, kiedy uzna, że artysta odcierpiał swoje. Uśmiechnął się pod nosem na myśl o swojej wielkoduszności. Najbardziej przypadł mu do gustu pomysł zniszczenia reputacji rzeźbiarza, pogrążenie go towarzysko i zawodowo. Dopiero wtedy mógłby zacząć z nim prawdziwą zabawę. Rozparł się w skórzanym fotelu ojca, za który staruszek zapłacił trzy tysiące dolarów, i zaczął się śmiać.