Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Zemsta. Slay quartet. Tom 3 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 sierpnia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zemsta. Slay quartet. Tom 3 - ebook

Nawet diabeł troszczy się o swoich najbliższych. Na swój sposób.

Małżeństwo było dla Celii i Edwarda układem biznesowym. Skorzystać miał na nim przede wszystkim Edward. Los chciał jednak inaczej. Okazało się, że Celii daleko do uległości, a relacja, która połączyła tę niecodzienną parę, szybko przeistoczyła się w burzliwy, niełatwy, ale za to pełen namiętności związek. Tylko czy to wystarczy? Czy Celia i Edward będą w stanie zmierzyć się ze swoimi wadami, wzajemnymi pretensjami i mrocznymi sekretami z przeszłości?

Oboje mają za sobą trudne doświadczenia. Celia została głęboko skrzywdzona i do tej pory mierzy się z traumą. Tak się jednak składa, że planowanie zemsty to coś, co Edward ma we krwi, a dla swojej żony jest gotów zrobić naprawdę wiele. Jakie granice przekroczy, aby zyskać satysfakcję? Czy w ogóle istnieją dla niego jakiekolwiek granice?

Czy Celia będzie potrafiła zaakceptować mroczną stronę Edwarda, nie tracąc przy tym tego, kim była i kim się dzięki niemu stała?

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67014-00-7
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Edward

Kiedyś

Osłoniłem dłonią końcówkę papierosa, żeby wiatr nie przeszkodził mi go przypalić. Z zamkniętymi oczami rozkoszowałem się pierwszym zaciągnięciem się. Czułem się jak po dawce xanaxu. Tego właśnie potrzebowałem. Wypuściłem dym; jego obłok kłębił się w styczniowym powietrzu gęściej, niż gdyby to był tylko dwutlenek węgla. Wraz z wydechem mój niepokój zmniejszył się do znośniejszych rozmiarów.

To był podły nałóg i zamierzałem go niebawem rzucić, ale w domu zastępczym, w którym spędziłem większą część roku, mieszkało wielu palaczy. Łatwo było się uzależnić. Wyrwałem się z tego środowiska przed czterema miesiącami, a mimo to poświęcałem na palenie fajek więcej czasu, niż chciałbym przyznać. Nowy Rok dopiero co minął. Rzucenie palenia należało do moich postanowień. Zamierzałem to jutro przemyśleć. Dzisiaj czułem wdzięczność za to, że wciąż miałem ten nałóg.

Powiodłem wzrokiem po rzędzie grobów, aż moje spojrzenie spoczęło na Camilli klęczącej na ziemi i odgarniającej dłońmi liście zebrane u podstawy kamienia nagrobnego. Mimo że spędziłem z nią kilka tygodni, wciąż nie przywykłem do tego, jak bardzo dorosła.

Albo jak młoda nadal była.

Rozdzielono nas, kiedy ona miała sześć lat. I chociaż ja rosłem, w moim umyśle pozostała sześciolatką. Złożyłem wniosek o przejęcie opieki nad nią, jak tylko osiągnąłem odpowiedni wiek, we wrześniu, w dniu moich urodzin, ale procedura się ciągnęła, jak wszystko sterowane przez rząd, i dopiero pod koniec grudnia oddano ją wreszcie pod moją pieczę. To był dla mnie prezent na Boże Narodzenie.

W pierwszej chwili jej nie poznałem. Jej twarz – głęboko osadzone orzechowe oczy i ostry nos – się nie zmieniła, tyle że teraz była to twarz prawie dwunastoletniej dziewczyny. Już nie tak promiennej jak moja dawna siostra. Jej wewnętrzne światło stłumiono biciem i przypalaniem.

Musiałem z całych sił się powstrzymywać, żeby nie dopaść faceta, który ją dręczył, i go nie ukatrupić. Mógłbym go udusić gołymi rękami. Tych, przez których trafiła w to środowisko, też mógłbym zabić bez chwili wahania. Kuzynkę i jej męża. I ojca, gdyby jeszcze nie był martwy. I człowieka odpowiedzialnego za jego śmierć. Gdyby nadarzyła się okazja, zapełniłbym cmentarz ich zwłokami.

Coś takiego wymaga jednak uporządkowania. Nauczył mnie tego Roman Moore. Dostałem od niego cenną lekcję, kiedy jeszcze byłem kimś, kto nie może się doczekać rezultatu. I musiałem sobie o tej lekcji przypominać raz po raz.

Dlatego zastępczy ojciec Camilli poczeka. Wszyscy poczekają. Zajęcie się nimi stanowiło znaczną część moich postanowień, które zamierzałem zrealizować. Ponownie zaciągnąłem się papierosem, po czym strąciłem rosnącą kolumnę popiołu na ziemię i zerknąłem na zegarek. Z cmentarza Kensal Green na Victoria Station szło się dwadzieścia minut. Musieliśmy się zbierać, jeśli mieliśmy zdążyć na pociąg Camilli.

Ścisnęło mnie w piersi na myśl o naszym rychłym rozstaniu. Czy należało tak postąpić?

To nie był czas na wątpliwości. Podjąłem decyzję. Wkroczyłem na tę ścieżkę i nie będę się oglądał za siebie.

Umocniwszy się w postanowieniu, podszedłem do niej cicho. Nie podniosła wzroku, gdy stanąłem obok, ale sztywność jej pleców podpowiedziała mi, że czuje moją obecność.

Dałem jej chwilę na pożegnanie się. Zaciągnąłem się mocno papierosem. Znowu strąciłem popiół – spadł obok niej.

Spojrzała na mnie zadziornie.

– Mógłbyś okazać mu trochę szacunku.

Gorycz w jej tonie nie była niczym nowym. Pojawiała się i znikała cyklicznie w ciągu minionych tygodni, a ostatniego dnia przed jej wyjazdem w ogóle jej nie opuszczała.

Nie pozwolę, by Camilla zmusiła mnie do zmiany decyzji.

– Przykro mi – odparłem, bynajmniej nie przepraszającym tonem, i zgasiłem niedopałek po lewej stronie kamienia nagrobnego. – To jest połowa grobu należąca do ojca – wyjaśniłem, kiedy spojrzała na mnie przerażona. – Nie zasługuje na mój szacunek.

Mocno ściągnęła brwi.

– Przecież był twoim ojcem. Nie możesz znać wszystkich powodów, które nim kierowały. Zamierzasz go nienawidzić już zawsze?

– Możliwe – odparłem, wzruszając ramionami. – I wiem, co muszę wiedzieć. Wybrał ją, nie nas. Wybrał śmierć. Nie nas. Powody nie mają znaczenia. – Przestąpiłem niespokojnie z nogi na nogę. Musiałem wcisnąć dłonie do kieszeni, by nie ulec pokusie zapalenia kolejnego papierosa. – Chodź, bo się spóźnimy.

Westchnęła. Wypuszczała powietrze tak długo, że poczułem się pusty w środku od samego patrzenia. Wstała, usunęła z kolan mokre liście, nie odrywając wzroku od grobu.

– Nie rozumiem, dlaczego muszę wyjechać.

– Cholera, Camillo… – W głowie mi pulsowało. – Rozmawialiśmy już o tym.

– To porozmawiajmy znowu, bo nadal nie rozumiem, czym to, że mnie porzucasz, różni się od tego, że on porzucił nas.

Cios. Prosto w serce.

Już była w tym świetna. Wiedziała, gdzie uderzyć. Niewykluczone, że potrafiła być tak bezwzględna, jak ja powinienem być, że mogłaby być moim sprzymierzeńcem w podróży, w którą musiałem wyruszyć.

Lecz nie chciałem tego dla niej. Pragnąłem, żeby była ciepła, pełna i dobra, i chociaż może było już na to za późno, jeśli istniała dla niej nadzieja, to na pewno nie przy mnie.

Tak musiało być. Nie inaczej.

– Hampstead Collegiate to najlepsza szkoła z internatem w okolicy. To zaszczyt, że cię tam przyjęto. Nie muszą przyjmować wszystkich potomków swoich byłych uczniów, zwłaszcza korzystających ze stypendium.

– Bla, bla, bla – rzuciła, wywracając oczami. Słyszała tę gadkę tyle razy, że znała ją już na pamięć.

– Wiesz, że nie stać nas na nic innego.

– Byłabym szczęśliwa w państwowej szkole.

– Państwowa szkoła nie da ci zakwaterowania i wyżywienia. Musiałbym cię żywić i ubierać. Hampstead pokryje nawet koszty terapii. W tej chwili to najlepsza dla ciebie opcja. – Wygłaszałem te słowa, jakby były prawdą. Były, tyle że niepełną. Nie martwiłem się o pieniądze. Roman będzie mnie wspierał do czasu, aż odzyskam rodzinną fortunę, czyli niedługo.

I właśnie dlatego musiała wyjechać. Nie mogłem wyruszyć w tę drogę z dziewczynką. Nie powinna dźwigać tego ciężaru. Niech ma mi to za złe, ale musiałem zrobić to sam. Dla niej. Dla nas obojga.

– Cieszę się z tej terapii i w ogóle, ale czy nie pomyślałeś, że tym, czego naprawdę potrzebuję, jest rodzina?

Owszem, pomyślałem. Tyle że co ja, kurwa, wiedziałem o rodzinie? Nie potrzebowała gniewnego brata mającego tylko jeden cel. Potrzebowała rodzica. Jak mogłem być ojcem, skoro nawet nie wiedziałem, kto to jest ojciec?

– Też muszę się zająć nauką, Camillo – oznajmiłem stanowczo, umacniając się w postanowieniu. – Nie potrzebuję obciążenia w postaci niestabilnej ledwie nastolatki z problemami w relacjach z ojcem.

Potrafiłem również uderzyć. Dostrzegłem chęć mordu w błysku jej oczu.

– Wiem, co robisz. Jesteś celowo okrutny. Starasz się mnie odepchnąć. – Wytrzymała moje spojrzenie przez kilka długich sekund. – Dobra. Skoro nie potrafisz sobie poradzić z odpowiedzialnością, odeślij mnie. W zasadzie nie mam w tej kwestii wyboru.

Zacisnąłem powieki na dłuższą chwilę, żałując, że nie mogę zmienić tego, kim jestem. I czego pragnąłem. Co napędzało moją krew i mnie wypełniało.

Nie mogłem tego zmienić.

Kiedy otworzyłem oczy, moja siostra chyba pojęła sytuację taką, jaką była, bo z rezygnacją pokręciła głową i znowu popatrzyła na grób.

Również przyjrzałem się nazwiskom. Stefan Fasbender i Amelie Fasbender. Odebrał sobie życie tak krótko po jej śmierci, że wciąż był czas na zmianę inskrypcji. Przynajmniej tak twierdził Roman.

– Prawie jej nie pamiętam – powiedziała cicho Camilla. – Wiem ze zdjęć, jak wyglądała, a poza tym mam tylko urywki nieuporządkowanych wspomnień. Zawsze coś nuciła. To pamiętam. I pozwalała mi czasami czesać włosy. Nie pamiętam ostatniego razu, kiedy z nią rozmawiałam lub się do niej tuliłam, ani żadnych ważnych słów do mnie skierowanych. Wszystko spowija mgła.

Nie musiałem spoglądać na zegarek, by wiedzieć, że nie mamy na to czasu. Ale byłem jej coś winien, prawda? Jakąś prawdę. Szczerość.

Podszedłem bliżej, żebyśmy się stykali ramionami.

– Nie wiem, czy to była nasza ostatnia rozmowa, ale zapamiętałem jedną z ostatnich rzeczy, jakie do mnie powiedziała. – Była wyniszczona przez raka, podłączona do urządzeń. Długie do ramion włosy dawno już straciła, policzki miała zapadnięte, kości chude. – Powiedziała: „Gdy odejdę, w twoim życiu pojawi się pustka, Eddie. Musisz znaleźć coś, co ją zapełni”. Zmusiła mnie, żebym jej to obiecał. – W wieku trzynastu lat nie miałem bladego pojęcia, do czego się zobowiązuję, ale złożyłem przysięgę.

A jeżeli wierzyłem w coś stanowczo, to w to, że mężczyzna nie ma nic cenniejszego nad słowo. Szczerość. Autentyczność. Prawdę. Co więcej mi zostało po tym, jak straciłem wszystko?

Teraz złożyłem kolejną obietnicę, w milczeniu, u boku siostry. „Sprowadzę cię niebawem do domu, Camillo. Jak tylko stworzę taki, do którego będę mógł cię ściągnąć. Jak tylko koła naszej przyszłości zaczną się poruszać”.

– Zrobiłeś to? – dociekała. – Znalazłeś coś, co wypełni twoje życie?

Skinąłem głową.

– Co to takiego?

Była młoda, a ja działałem impulsywnie, ale jeśli robiłem to także dla niej, nie tylko dla siebie, zasługiwała, by o tym wiedzieć. A może po prostu poczułem się zmęczony kompletną samotnością.

Bez względu na motywację, odpowiedziałem szczerze:

– Zemsta.1

Obecnie

Czekaj! – Zatrzymałam się raptownie, zmuszając Edwarda do tego samego, bo trzymał mnie za rękę. – Potrzebuję chwili. Nie jestem gotowa.

– Nie jesteś gotowa wejść do własnego domu? – zapytał z niemałym zniecierpliwieniem.

Nie tylko jego irytowałam. Siebie również. Tygodnie przygotowań i godziny terapii powinny to ułatwić, a tymczasem znieruchomiałam przy drzwiach garażu, a serce mi waliło, jakby miało wyskoczyć z klatki piersiowej.

– To nie jest mój dom – odparłam, wyrażając niespokojne myśli kłębiące mi się w głowie.

– Owszem, jest.

– Nie jest. – Nie mieszkałam w londyńskim domu Edwarda przez ponad rok, a w czasie tych kilku miesięcy spędzonych w nim wcześniej nigdy nie myślałam, że naprawdę będzie to moje miejsce do życia. Kierowały mną złe pobudki. Znalazłam się tu podstępem.

– Celio – rzucił Edward surowo, z wyraźnym podtekstem.

Już dał mi czas. Sześć tygodni. Chciał mnie tu przywieźć prosto z Exceso, ale ja się uparłam, żeby wracać na Amelie. Przed powrotem do normalnego życia musiałam zająć się lawiną emocji, którą we mnie wywołał, i chociaż nie chciał mnie ponownie zostawiać, przekonałam go, że tak będzie dla mnie najlepiej.

I tak było. Potrzebowałam przestrzeni. Zmieniłam się całkowicie po tym, jak mnie złamał. Nie byłam już silną, pewną siebie kobietą jak niegdyś. Szczerze mówiąc, nigdy nią nie byłam. Ona powstała z kłamstw i sekretów. Ta obecna była autentyczna i nowa, i podobnie jak dziecko miała delikatną i cienką skórę – będę się musiała nauczyć od nowa funkcjonowania w świecie.

Wkurzało mnie to.

Zachwycała mnie wolność, jaką nowa tożsamość mi dawała, ale nienawidziłam wynikającej z niej słabości i bezbronności. Nie znosiłam niepewności. I tego, że nie wiedziałam, jak być prawdziwą.

– Nie wiem, jak to zrobić, Edwardzie – powiedziałam uczciwie. – Nie wiem, jak się odnaleźć. Jak tu być.

To nie dom napawał mnie niepokojem, ale wszystko, co się z nim wiązało. Siostra Edwarda, Camilla, mieszkała tu od kilku lat i nie aprobowała mojej obecności, chociaż miałam nadzieję, że to się zmieniło. Służba nigdy nie widziała we mnie pracodawczyni. Oczekiwania dotyczące mojej roli pani domu Fasbendera wciąż pozostawały niejasne. Nie miałam pracy. Nie miałam celu. Na wyspie o kształcie moich dni decydował mąż, dzięki czemu żyło mi się znośnie. I mimo że uwielbiałam mieszkańców wyspy, to nie ja wybrałam rodzaj relacji, jakie mnie z nimi łączyły.

No i istniał jeszcze mój związek z Edwardem. Pod wieloma względami nadal był dla mnie obcy, a rządził przecież moim światem. Czego ode mnie oczekiwał jako żony? Czy mogłam być kobietą, jakiej pragnął? Czy chciałam tego?

Jego twarz złagodniała, chociaż oczy pozostawały surowe. Chwycił moją drugą rękę i złączył obie między nami.

– Tu jest twoje miejsce, ptaszynko. Nie musisz nic robić, żeby się tu odnaleźć, bo to jest twój dom. Jesteś moją żoną i jesteś moja. Na razie nie musisz być nikim więcej.

– Ale…

– Resztę przemyślimy z czasem – odparł, czym przeszkodził mi w wygłoszeniu tuzina obiekcji, które miałam na końcu języka. Podszedł do mnie, przez co musiałam odchylić głowę, by móc mu patrzeć w oczy. – Wiem, że uważasz, iż nie jesteś gotowa, ale jesteś. Jesteś gotowa.

– Chciałeś, żebym tu przyjechała na święta, aby zachować pozory – przypomniałam mu, prowokując go do dalszych zapewnień.

– To też – przyznał z chytrym uśmieszkiem. – Co by ludzie pomyśleli, gdyby żona spędzała kolejne Boże Narodzenie beze mnie? – Jego oblicze spoważniało, gdy spojrzenie spoczęło na moich ustach. – Chcę, żebyś była przy mnie, Celio. Wejdź ze mną do naszego domu.

Udało mi się skinąć głową, zanim jego usta zakryły moje. To był pokrzepiający pocałunek, choć relatywnie pospieszny i zdecydowanie za krótki, przerwany przez otwarcie drzwi. To był Jeremy, kamerdyner. Nasz kamerdyner.

– Przepraszam pana. Panią – powiedział, odwracając wzrok. – Przyszedłem po bagaże. Mogę wrócić później.

Edward uniósł wysoko brew, czym dał mi znak.

– Ależ nie trzeba, Jeremy. Właśnie wchodziliśmy – odezwałam się, trochę podniesiona na duchu przejęciem kontroli. – Możesz zanieść bagaże do naszych pokojów, proszę. Sama rozpakuję swoje rzeczy.

– Ja również – dodał Edward.

– Doskonale. Mogę prosić państwa okrycia?

Odwróciłam się, żeby Jeremy mógł mi pomóc zdjąć płaszcz. Edward na szczęście przywiózł mi go na wyspę, bo w Londynie padało i było chłodno, kiedy przylecieliśmy. Ta pogoda znacznie się różniła od tej, którą zostawiłam za sobą. Poprzedniego wieczoru wsiadłam na pokład w lekkiej plażówce i szybko ją z siebie zrzuciłam po tym, jak wzbiliśmy się w powietrze. Rankiem, po przebudzeniu się, stwierdziłam, że Edward poszedł do głównej kabiny, a na jego miejscu zobaczyłam przygotowane dla mnie legginsy, sweter i kozaki. Strój był nieco zbyt sportowy jak na moje upodobania, niemniej wygodny, a wygoda była tym, czego tego dnia potrzebowałam.

Mój mąż o tym wiedział. Lepiej ode mnie. Jak zwykle.

Nic dziwnego, że go kochałam. Mogliśmy jeszcze wiele negocjować, to jednak było pewne.

– Nie będziemy niczego potrzebowali do lunchu – powiedział Edward, gdy kamerdyner odebrał nasze okrycia. Wydawanie poleceń przychodziło mu bardziej naturalnie niż mnie. – Dziękujemy, Jeremy. – Nie dając mi czasu na refleksję, minął służącego i pociągnął mnie za sobą przez pomieszczenie gospodarcze na tylną klatkę schodową. – Widzisz? Znasz swoje miejsce – oznajmił i ścisnął mnie za rękę, kiedy wspinaliśmy się po schodach. – Pasujesz tu jak dawno zaginiony ostatni element układanki.

– Chcesz w ten sposób powiedzieć, że jestem twoim dopełnieniem? – spytałam, gdy dotarliśmy na parter.

Zawahał się. Odwrócił się, by na mnie spojrzeć. Miał półotwarte usta i milczał.

Zaniepokoiło mnie to. Dlaczego się wahał? Owszem, nigdy się nie otworzył i nie powiedział wprost, że mnie kocha, ale sugerował to na wiele sposobów. Nie pozostawiał wątpliwości co do tego, jakim uczuciem mnie darzy. Powinien móc odpowiedzieć bez trudu. Czy mógł się nie zgodzić? „Tak, Celio, jesteś moim dopełnieniem”.

Tylko… czy mogłam powiedzieć to samo o nim?

Zbliżający się do nas chłopiec przyciągnął naszą uwagę.

– Wujcio! – wykrzyknął Freddie, obejmując nogi mojego męża.

Edward podrzucił trzyipółletniego siostrzeńca w powietrze, a malec zaniósł się śmiechem.

Nie dało się nie uśmiechnąć na ten dźwięk. I widok. Mimo to łono zapulsowało mi pustką. Ten ból wracał do mnie raz po raz. Wiedziałam, że będę się musiała nauczyć go ignorować. Edward był po czterdziestce, dziesięć lat starszy ode mnie, i odchował już dwójkę dzieci. Jeszcze przed ślubem powiedział mi, że nie chce kolejnych. Że nie będzie ich miał. Nie stanowiło to dla mnie problemu, gdy nie zamierzałam być jego żoną na długo.

Ale teraz?

„Resztę przemyślimy z czasem” – oznajmił. Nie musiałam się tym zajmować dzisiaj.

Za to Camillą Fasbender Dougherty musiałam się zająć natychmiast.

– Do cholery, Eddie! Serio? Przywiozłeś ją tutaj? – Stała w drzwiach salonu z rękami splecionymi na piersiach, pełna oburzenia. Najwyraźniej jej tolerancja wobec mnie nie wzrosła od czasu, gdy widziałyśmy się ostatnio.

Prawdopodobnie dołożyło się do tego to, że nie wiedziała o moim przyjeździe. Co zaskoczyło mnie tak samo, jak ją mój widok.

Odwróciłam się w stronę męża.

– Nie powiedziałeś jej, że przylatuję z tobą?

– Nic dziwnego, skoro wiedział, jak to odbiorę. – Uwaga została skierowana do mnie, ale jej adresatem był Edward.

Nagle stało się jasne, że zataił przed nią nie tylko mój przyjazd.

– O moim wuju też jej nie powiedziałeś?

Nie mogłam w to uwierzyć. Może popełniłam błąd, zakładając, że już się z nią tym podzielił, lecz przecież była to istotna informacja. Dlaczego jeszcze jej tego nie wyjawił?

Bo był sadystą, ot co. Kręcił go dyskomfort innych ludzi i chociaż nie potrafiłam określić uczuć Camilli, sama zdecydowanie nie czułam się komfortowo.

Chytry uśmieszek Edwarda zdawał się potwierdzać moje przypuszczenia. Jego oczy tańczyły wesoło między jadowitymi spojrzeniami siostry i żony.

– Uznałem, że lepiej będzie przeprowadzić tę rozmowę w trójkę.

– W takim razie powinieneś był mi o tym powiedzieć – rzuciłam ze złością. – Edwardzie – dodałam. Wypowiedziałam jego imię z pogardą.

Zmrużył oczy i zacisnął usta. Powtarzał mi wielokrotnie, że nie będzie tolerował okazywania mu braku szacunku w obecności innych, a ja najczęściej znajdowałam pewną satysfakcję w przestrzeganiu tej zasady.

Niemniej stawianie mnie w takiej sytuacji bez ostrzeżenia oznaczało brak szacunku dla mnie. Musiał się dowiedzieć, jak się z tym czuję.

– Sheri! – zawołał. Wezwał przechodzącą obok nas służącą. – Czy możesz zaprowadzić Freddiego do Anwar? – Przekazawszy siostrzeńca, objął mnie zaborczo w talii i przyciągnął mocno do siebie. – Camillo, usiądźmy, dobrze?

Westchnęła z niechęcią i zawróciła do salonu. Mimo że Edward skierował zaproszenie tylko do siostry, pociągnął mnie za sobą i kazał mi usiąść na kanapie naprzeciwko Camilli. Spodziewałam się, że zajmie miejsce obok mnie, tymczasem zachował dystans między nami i przycupnął na podłokietniku.

Nie wiedziałam, czy ten dystans miał służyć Camilli, czy jemu, niemniej był chyba dobrym posunięciem. Istniało duże ryzyko, że wbiłabym mu paznokcie w udo, gdyby usiadł obok. Zdecydowanie na to zasługiwał.

– A więc…? – Camilla wodziła wzrokiem między mną a swoim bratem. Oczywiste było, że wolałaby odbyć tę rozmowę nie w mojej obecności. I że spodziewała się, że to on przekaże jej informacje.

I prawdopodobnie pozwolenie mu na to stanowiłoby przejaw mojego szacunku wobec niej.

Lecz miał szansę jej powiedzieć i nie skorzystał z niej, a skoro rozmowa miała się odbyć w mojej obecności, oznaczało to, z tego co wiedziałam, że mam jego zgodę na wzięcie w niej udziału.

A konkretniej, nie potrzebowałam jego zgody. Byłam jego żoną, nie poddaną.

Tak?

Też będziemy musieli to sobie wyjaśnić później.

– Przejdę od razu do rzeczy. Naprawdę jest mi przykro, że pojawiłam się tak nieoczekiwanie dla ciebie, Camillo. To nie jest fair względem żadnej z nas. – Popatrzyłam gniewnie na męża, który miał nieodgadniony wyraz twarzy. – W szczególności nie jest to fair wobec ciebie.

– Nie bądź bezczelna, Celio – powiedział Edward. – Nie o to tu chodzi.

Skrzywiłam się na tę połajankę, ale miał rację. Pasywno-agresywne zagrywki adresowane do niego nie pomogą mi w relacji z żadnym z nich. Przeszłam więc do rzeczy.

– Edward opowiedział mi o okolicznościach śmierci waszych rodziców. Rozumiem doskonale, dlaczego nazwisko Werner budzi w tobie taką wrogość. Oboje wiele przeszliście i na pewno czułabym to samo, gdybym się znalazła na twoim miejscu.

Śmierć rodzica z powodu raka była wystarczającym ciosem. Trudno sobie wyobrazić, że drugi rodzic popełnia samobójstwo krótko potem. Ojciec Edwarda odebrał sobie życie nie tylko dlatego, że stracił partnerkę, ale także z powodu wrogiego przejęcia jego firmy. A jej właścicielem stał się mój ojciec.

– Niemniej – ciągnęłam, dobierając uważnie słowa. Nie chciałam umniejszyć jej historii, ale ważne było, żeby poznała prawdę. – To nie mój ojciec stał za wykupieniem Accelerate od twojego ojca. Owszem, był w tamtym czasie szefem firmy, ale wszystkimi działaniami w Wielkiej Brytanii kierował mój wuj Ron. Przejął tu kilka domów medialnych i wszystkie zniszczył. Cieszył się wtedy stuprocentową autonomią. Później mu ją odebrano z powodu kiepskich decyzji, które podejmował, i kierunku, w jakim poprowadził tę filię, co w żadnym stopniu nie zrekompensowało szkód, jakie wyrządziło jego postępowanie. Chodzi jednak o to, że to nie mój ojciec się tym wszystkim zajmował. Warren Werner nie miał nic wspólnego z upadkiem waszej rodziny.

Słuchała spokojnie moich słów, skupiając na mnie całą uwagę. Teraz przeniosła ją na brata.

– To prawda?

– Tak – odparłam, chociaż wiedziałam, że nie do mnie skierowała pytanie.

– Wszystko to prawda – potwierdził Edward. – Zweryfikowałem to.

Odwróciłam się w jego stronę.

– Zweryfikowałeś? Nie ufałeś mi?

Nie dał mi odczuć, że wątpił w moje słowa. Zaniepokoiło mnie teraz to, że tak postąpił.

Pokręcił głową.

– Nie chodziło o zaufanie. Musiałem zobaczyć dowód.

Nawet jeśli istniała między tym a tym jakaś różnica, ja jej nie dostrzegałam.

– Jak się z tym czujesz, Ed? – spytała Camilla. Zabrzmiało to intymnie, przez co poczułam się jak intruz. Jakby lepiej było, gdyby rozmowa odbywała się beze mnie.

Co gorsza, odniosłam wrażenie, że sama wcześniej powinnam zadać to pytanie. Może i Edward ciągle był mi obcy, ale wiedziałam, jakie znaczenie miała dla niego zemsta. Zmiana kursu na tym etapie na pewno wiązała się z wielką stratą. Była druzgocąca, a ja tego nie zauważyłam.

– Szczerze? – zwracał się do osoby, która pytała. – Czuję ulgę.

Zamrugałam, zaskoczona.

– Tak – stwierdziła Camilla, obrzuciwszy nas spojrzeniem. – Widzę to.

Co widziała? Ja nic. Co tu było do zobaczenia?

– W takim razie wy dwoje…? – Urwała. Dzięki Bogu nie pytała mnie, bo nie znałam właściwej odpowiedzi.

Edward ją znał.

– Jesteśmy małżeństwem, Camillo. I chcemy nim pozostać. W szczęściu.

Wreszcie pojęłam. Ulżyło mu, bo skoro mój ojciec przestał być tym złym, to ja również nie była zła. To znaczyło, że już nie musimy opierać się wzajemnemu przyciąganiu.

Też poczułam ulgę.

– Powinnaś wiedzieć, że nie ma między nami tajemnic – mówił dalej Edward. – Celia wie, jakie mam cele i do czego się ucieknę, by je zrealizować.

Na przykład do poślubienia kobiety z intencją zamordowania jej po to, by zdobyć jej udziały w firmie jej ojca. Nie sądziłam, że byłby zdolny to zrobić, a dowód na to stanowił fakt, że żyłam, jeszcze zanim poznał prawdę na temat mojego wuja.

Edward chciał jednak wierzyć, że zrobiłby wszystko, a pozwolenie mu na to nie było najgorszą rzeczą z możliwych.

– A ty nadal z nim jesteś – odezwała się Camilla, uznając wreszcie moją obecność.

Odpowiadając, patrzyłam na męża.

– Jak najbardziej.

– Popiera też wszelkie działania, jakie będziemy musieli podjąć – dodał Edward. – Przynajmniej tak mi się wydaje.

– Zgadza się – zapewniłam.

Po raz pierwszy deklarowaliśmy sobie wzajemne poświęcenie w obecności innej osoby, mimo że podobne śluby składaliśmy już kiedyś w tym pokoju przy okazji wymieniania się obrączkami.

Tym razem wiedzieliśmy, że robimy to naprawdę, a ta różnica wywołała uczucie ciepła w mojej piersi i między nogami.

Szwagierka nie uszanowała tej chwili.

– Nie jesteś zbyt lojalna względem rodziny – prychnęła.

– Nie, nie. To nie tak.

Przyjrzałam się jej szybko. Starałam się sobie wyobrazić, jak mnie postrzega. I jak odbiera siebie, porównując się ze mną. Chociaż to ona siedziała w designerskim kombinezonie, to ja dorastałam w o wiele lepszych warunkach. Nie widziałam ich na własne oczy, ale z tego co słyszałam, na skórze pod długimi rękawami miała ślady przypaleń papierosami, trwałe tatuaże zrobione przez brutalnego zastępczego ojca. Nie dość, że doświadczyła czegoś takiego, to w młodym wieku straciła męża. Poza synem Edward był dla niej całą rodziną i dał z siebie wszystko, zajmując się nią, kiedy już osiągnął odpowiedni wiek, a potem opiekując się, gdy została wdową.

Tego rodzaju więź rodziła lojalność, jakiej prawdopodobnie nie potrafiłam zrozumieć.

Co nie znaczyło, że nie odczuwałam własnej wersji oddania. Mimo że, jak to często bywa, błędnej.

– Jestem lojalna względem rodziców – powiedziałam. – Edward wie, na co jestem zdolna dla nich się zdecydować. Na co się zdecydowałam. – Na przykład wyszłam za mąż za rywala ojca z zamiarem zrujnowania go w celu zyskania miłości rodzica. Bynajmniej nie był to zdrowy przejaw lojalności, ale wątpiłam, że ktokolwiek w tym pokoju wie, na czym polega zdrowa relacja. – Ron to zupełnie inna historia. Jest… – Szukałam słów, które opisywałyby jego grzechy, to, że mnie pielęgnował i traktował jak laleczkę. I jak sprzedawał części mojej niewinności bogatym przyjaciołom. – Powiedzmy po prostu, że nie jest dobrym człowiekiem. W jakikolwiek sposób Edward chce wyładować na nim swój gniew, będzie to tylko częścią tego, na co zasługuje.

Camilla popatrzyła mi w oczy i chociaż poczułam pokusę, by unieść gardę, zmusiłam się, by tego nie robić. Wytrzymała moje spojrzenie przez kilka sekund, aż jej twarz złagodniała, i skinęła głową. Zastanawiałam się, czy zobaczyła to, co chciałam jej pokazać. Czy zrozumiała, jak wiele mamy wspólnego. Czy się zorientowała, że obie zostałyśmy skrzywdzone przez ludzi, którzy mieli się nami opiekować. I że obie kochałyśmy człowieka, który troszczył się o nas w nieortodoksyjny sposób.

– Wiem, że to zmienia postać rzeczy – odezwał się Edward, a czułość w jego głosie otuliła zarówno mnie, jak i jego siostrę.

– I to bardzo – przyznała Camilla. – Wybaczcie, jeśli będę potrzebowała chwili, żeby dojść do siebie.

– Nie spiesz się. Zrozum jednak, że Celia jest teraz częścią mojego życia. Moją żoną. To jest teraz jej dom i oczekuję, że to uszanujesz.

– Umiem okazywać szacunek, Eddie – odpowiedziała cicho i z czułością, której nie wyrażały jej słowa. – Nigdy nie wtrącałam się w twój układ z Marion. Umiem się zachować. Pod warunkiem że mnie zapewnisz, że ten związek jest dla ciebie najlepszy.

– Ona nie jest Marion – oznajmił stanowczo Edward, a ja, pomimo niezrozumienia tej uwagi, odebrałam ją jak smagnięcie po mojej świeżej skórze. – Ale nie jest też Frankiem. Ja również.

Kolejne komentarze przemykały obok mnie, a ja usiłowałam znaleźć jakiś wątek, za którym mogłabym podążyć.

– Miło mi to słyszeć, ale nigdy cię za niego nie uważałam – rzuciła Camilla.

– Nie?

– Sama nie wiem. Może.

– Niewykluczone, że jestem równie nikczemny, ale na moją podłość zawsze trzeba zasłużyć.

Uśmiechnęli się do siebie. Cokolwiek się wydarzyło w czasie tej wymiany zdań, osiągnęli porozumienie. Porozumienie, z którego czułam się wykluczona.

– Kim jest Frank? – zapytałam w nadziei, że któreś z nich mnie w to wciągnie.

– To bez znaczenia – odparła Camilla i odwróciła się, by wyjrzeć do holu, gdzie przy drzwiach wejściowych coś się działo. Jakby ktoś przyszedł albo coś przywiózł. Nie było to nic choćby w połowie tak interesującego jak rozmowa, którą przerwała.

Zanim zdążyłam podjąć kolejną próbę dowiedzenia się czegoś, wstała. Była tak onieśmielająco wysoka, że poczułam się zmuszona również wstać.

– Jak już wspomniałam – powiedziała – to zmienia znacząco mój sposób myślenia. Odkąd Eddie mnie przygarnął, wpajał we mnie nienawiść do nazwiska Werner.

Tym razem zwracała się do mnie wprost, a jej słowa smagały mnie równie dotkliwie jak wcześniej wzmianka o Marion. Wiedziałam, co nią powodowało, i rozumiałam to, niemniej wciąż byłam sobą.

A może już nie?

Edward przecież zniszczył mnie niemal doszczętnie, a to, co zostało, nadal było nieznane.

Niemniej ten nowo narodzony byt miał nazwisko. Bynajmniej nie to, z którym dorastałam.

– Dobrze się składa, że nie jestem już Werner, prawda? – rzuciłam ripostę z lekkim opóźnieniem, ale na tyle autentycznie, że podziałała.

– Tak. Właśnie tak. – Uśmiechnęła się szczerze i wysunęła do mnie dłoń, a ja uścisnęłam ją bez wahania. – Witaj w rodzinie, Celio. Już nie mogę się doczekać wojny, jaką mamy przed sobą. Mam nadzieję, że ciężar bycia panią Fasbender nie okaże się dla ciebie tak wielki jak dla twojej poprzedniczki.

Jej słowa wydały mi się dziwne i już otworzyłam usta, by poprosić o wyjaśnienie, ale zanim zdążyłam się odezwać, w pokoju pojawiły się dzieci Edwarda i powitały nas entuzjastycznie.

– Chyba nie przyszliśmy za wcześnie? – spytała Genny, obejmując ojca. – Nie powiedziałeś, o której mamy się zjawić na lunch, a chcieliśmy dać ci czas na ogarnięcie się.

– Nie jesteście za wcześnie. – Edward uśmiechał się do niej promiennie.

Też się uśmiechnęłam, mimo że miałam ochotę go kopnąć. Gdybym wiedziała, że zaprosił dzieci, zaraz po przyjeździe przebrałabym się w coś efektowniejszego. Czy właśnie o to mu chodziło, gdy szykował dla mnie ubranie? Wydawało mi się, że chciał, abym się czuła dobrze. A teraz się zastanawiałam, czy nie przyświecał mu przeciwny cel.

– Cieszę się, że jesteś w domu – oświadczyła Genny, gdy się odwróciła do mnie. – Ojciec był bez ciebie nieszczęśliwy. – Objęła mnie.

Zaskoczyły mnie zarówno jej słowa, jak i serdeczne powitanie.

– Nie wiem, czy nie jest równie nieszczęśliwy w mojej obecności.

– To prawda – zgodziła się ze mną i zaśmiała. Hagan i Camilla poszli w jej ślady.

Gdy ich rozbawienie wygasło, przeprosiłam ich pod pozorem, że chcę się przebrać, chociaż zrobiłam to dość niechętnie. Edwarda z dziećmi otaczała przyjemna aura, którą miałam ochotę chłonąć niczym wampirzyca, jakby ich więzi mogły wypełnić puste przestrzenie w mojej egzystencji. Jakby mogły mnie dopełnić w sposób, jakiego pragnęłam.

Było to jednak fałszywe dopełnienie. Element układanki, który zdawał się pasować, ale nie do końca, i kiedy zatrzymałam się u podnóża schodów, żeby na nich spojrzeć, poczułam chęć, by cieszyć się tym, co oni. Czy kiedykolwiek stanę się tego częścią? Edward naprawdę mnie dopuści?

Nie byłam pewna.

Nie wiedziałam nawet, czy powinnam to zaakceptować, gdyby to zrobił. Nie wiedziałam, czy z czasem da się uzupełnić liczne braki między nami. Towarzyszyło nam zbyt wiele niepewności.

Nie chodziło tylko o strój czy o to, że nigdy nie mówił wprost o swoich uczuciach. Ale także o to, jak mnie wrobił w spotkanie z Camillą. I że nie przygotował mnie na wizytę dzieci. Twierdził, że do nich pasuję, a mimo to ciągle sprawiał, że czułam się wyobcowana. Czy jego zachowanie było naturalnym wahaniem w nowym związku, czy też przejawem jego ciągłej potrzeby wzbudzania we mnie niepokoju?

Tak to właśnie było z Edwardem – nie dało się stwierdzić, czy manipulował moim życiem dla mojej, czy swojej korzyści. Podejrzewałam, że najczęściej służyło to nam obojgu, tyle że skąd mogłam mieć pewność? Zapożyczając sformułowanie od Camilli, skąd miałam wiedzieć, czy to, co robił, zawsze było dla mnie najlepsze?

Kochałam go. Nie miałam co do tego wątpliwości. Byłam jego, a moje serce w pełni do niego należało. To przeświadczenie tkwiło we mnie tak mocno, jak moje stopy u podnóża schodów.

Zaufanie jednakże wciąż unosiło się w powietrzu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: