Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zemsta Stalina - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
2 czerwca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zemsta Stalina - ebook

Zemsta Stalina - powieść historical fiction. Jest rok 1945 i trwa II Wojna Światowa. Dzięki wsparciu nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych Thomasa Deweya, dla Polski pojawia się szansa na pokrzyżowanie planów Stalina. „Polskie D-DAY” dochodzi do skutku i Armia Andersa dokonuje desantu na plażach Gdańska, a spadochroniarze Sosabowskiego lądują w Warszawie by aresztować rząd Bieruta. Jak Stalin i Armia Czerwona uwikłana w krwawe boje z Wehrmachtem, przeciwstawią się operacji „białopolaków”? Polscy komandosi w starciu z Armią Czerwoną. Tajemniczy naukowiec i Wunderwaffe. Dziewczyna w klatce Greta, która zaznała okrucieństw Armii Czerwonej. Aniela nieszczęśliwie zakochana w esesmanie. Bezwzględny Major NKWD Bykow, który na rozkaz samego Stalina, rusza tropem kapitana Pawła Redera i niemieckiego pułkownika Abwehry Kurta von Mansfelda. Czarna wołga i Beria, który nocą poluje nie tylko na wrogów rewolucji. Gdańsk, Warszawa, Leningrad, Moskwa i Festung Breslau jako tło niesamowitej powieści

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788366535046
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SPIS TREŚCI

Rozdział I Operacja „Grom”

Rozdział II Nowy porządek

Rozdział III Leśna przygoda

Rozdział IV Nowe zadanie

Rozdział V Aniela

Rozdział VI Agent

Rozdział VII Beria

Rozdział VIII Bykow

Rozdział IX Oficer Korbut

Rozdział X Na smyczy diabła

ROZDZIAŁ XI Doktor Śmierć

ROZDZIAŁ XII Willa NKWD

ROZDZIAŁ XIII Szpiegowska robota

ROZDZIAŁ XIV Na wojnie

ROZDZIAŁ XV Żukow

ROZDZIA XVI Wunderwaffe

ROZDZIAŁ XVII Demony wojnyROZDZIAŁ I

OPERACJA „GROM”

Gdańsk, lipiec 1945

Gdy wyskoczyli z samolotów nad Gdańskiem, rozszalała się potężna wichura. Porywy wiatru targały czaszami spadochronów na wszystkie strony, uniemożliwiając kontrolę nad opadaniem nawet doświadczonym skoczkom. W dodatku polscy piloci C-47, niewprawieni w tego typu operacjach, niejednokrotnie nie zmniejszyli odpowiednio ciągu silników i lecieli za szybko, przez co strumień powietrza szarpał skoczkami przy otwarciu czaszy i rozrzucał ich szerzej niż zwykle, często urywając przy tym zasobniki z bronią, amunicją i sprzętem. To właśnie spotkało kapitana Pawła Redera, który na czarnym nocnym niebie walczył z taśmami spadochronu. Zasobnik stracił zaraz po skoku. Dziękował teraz w myślach, że nie umieścił w nim swojego MP-40,tylko przewiesił je przez ramię. Wolał ryzykować wybicie zębów bronią przy lądowaniu, niż znaleźć się na ziemi z gołymi rękami.

Opadał szybko, patrząc w dół i modląc się o trochę poświaty księżycowej, która ukaże strefę lądowania. Nie wiedział, czy wysłuchał go Mars, Ares, Odyn czy inny bóg wojny, ale jego prośby zostały spełnione i wiatr przesunął właśnie ciemne obłoki, odsłaniając lśniący niczym wielka latarnia księżyc i kawał gwiaździstego nieboskłonu. Pod nim były droga, drzewa i pole, które obrał za cel lądowania. Chwila niepewności: przeleci nad drzewami czy uderzy w koronę? Podciągnął instynktownie nogi tak wysoko, jak tylko mógł. Poczuł, że szoruje po liściastych gałęziach, ale udało się, był nad polem. Jeszcze trzy, dwie sekundy, jedna i bach grzmotnął o ziemię z podkurczonymi nogami by złagodzić przyziemienie, rzucony kolejnym porywem wiatru. Lądowanie było bolesne, ale nie odniósł żadnej kontuzji. Szybko pozbył się spadochronu i ukrył się w krzakach z bronią gotową do strzału. W tym samym momencie pchane wichurą po nieboskłonie chmury zasłoniły księżyc, a wszystko oblały nieprzeniknione ciemności. Mrok tak czarny, że nie było widać dalej niż na metr.

Siedział tak w napięciu kilka minut, próbując coś dostrzec, aż zaczął widzieć wszędzie sowieckiego wielkoluda biegnącego ku niemu z wyciągniętym bagnetem.

Kiedy spoglądasz w otchłań, ona również patrzy na ciebie. Przypomniał sobie Nietzschego. Facet chyba wymyślił to w jakimś okopie, nie mogło być inaczej, uznał. Nagle usłyszał, a raczej wyczuł dodatkowym zmysłem, który uaktywnia się w ekstremalnych sytuacjach, ruch w krzakach po drugiej stronie drogi. Zastygł i wycelował tam broń. Czy to znów umysł płata mu figle, czy naprawdę coś lub raczej ktoś czai się w zaroślach. Po chwili gęstwina zaczęła się poruszać i wyłoniła się przed nim czarna skulona postać i para białek oczu. Celując między dwa białe punkty, rzucił hasło:

– Potop! –Palec na cynglu dociskał zimny metal, gdy usłyszał oczekiwany odzew:

– Kmicic! Kmicic! Nie strzelaj.

Reder odetchnął z ulgą i opuścił broń. Schylona postać przysunęła się bliżej. Teraz zobaczył zarysy polskiego munduru i twarzy młodego żołnierza, który wyrzucił z siebie:

– Starszy szeregowy Dziubiński, Kompania B

– Kapitan Reder. Widziałeś innych?

– Obok mnie lądowały jeszcze dwa parasole. O tam. –Wskazał za siebie szeregowy.

Reder wyciągnął z kieszeni specjalny klikacz i nacisnął dwa razy. Wkrótce z kierunku, który wskazał Dziubiński, usłyszeli dwa podobne kliknięcia, po czym dołączyło do nich dwóch kolejnych komandosów. Byli to szeregowy Gajos i Wiktor Sawicki, którego widok niezmiernie ucieszył Redera.

Sawicki był z nim, Konarskim, Paszkowskim, Kuderą, Pieniążkiem i braćmi Świderskimi na tajnej misji w Berghofie i to bardzo ich zbliżyło. Świderscy zginęli w Alpach. Ta strata i wspólne przeżycia zacieśniły jeszcze bardziej więź między pozostałymi uczestnikami tej szalonej eskapady.

– Co za noc. Rozrzuciło nas chyba na dwadzieścia kilometrów – wyszeptał Sawicki, rozpoznawszy Redera.

Ten tylko skinął głową w milczeniu.

Silny, porywisty podmuch wiatru jakby na potwierdzenie jego słów targnął ponownie konarami pobliskich drzew, a jego świst dodatkowo utrudniał nasłuchiwanie i kontrolę otoczenia. Jednocześnie wysoko na czarnym niebie zwaliste chmury przemieściły się i ukazał się jasno świecący księżyc. Gdy ciemności się rozproszyły, na otwartym polu jakieś kilkadziesiąt metrów przed nimi ukazały się dwie ciemne klęczące sylwetki.

– Nasi – szepnął Gajos, który jako pierwszy rozpoznał charakterystyczne ruchy spadochroniarzy.

Jeden jeszcze zwijał spadochron, który później zaczął wciskać w szeroką bruzdę w ziemi, pośpieszne go przysypując. Drugi rozglądał się nerwowo. Byli odwróceni tyłem do Redera i pozostałych.

Kapitan kliknął, lecz odgłosy wichury zagłuszyły dźwięk. Nie było szans, by tamta dwójka to usłyszała. Wtedy nagle młody szeregowy Gajos wykazał się inwencją. Pochodzący spod Łodzi chłopak złapał leżący na ziemi kamień i chcąc zwrócić uwagę żołnierzy na polu, rzucił w ich kierunku.

Reder zdążył syknąć: „Nie rzu…”– lecz nie dokończył, gdyż kamień mknął już w powietrzu i spadł obok spadochroniarzy. Słysząc tępy odgłos upadającego przedmiotu, jeden z nich krzyknął: „Granat!” – po czym obaj padli na glebę, zasłaniając rękami głowy. Nie usłyszawszy wybuchu, po chwili podnieśli głowy i trzymając broń przy ramieniu, wodzili lufami wokół siebie.

Kapitan przyklęknął i machając w górze rękami, wskazał zestresowanej dwójce ich pozycję. Jednocześnie cicho rzucił do Gajosa:

– Mam nadzieję, że mnie przez ciebie nie zastrzelą.

Tamci się podnieśli i pośpiesznie dołączyli do grupki skupionej wokół Redera.

– Który to taki żartowniś? –zapytał starszy kapral Janek Walczak.

Towarzyszył mu starszy szeregowy Józek Górski. Obaj świeżo wyszkoleni w Fürstenbergu spadochroniarze, którzy dołączyli do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie z szeregów Armii Krajowej. Mocno zdenerwowani pierwszym bojowym skokiem.

Zapadła cisza. Nikt nie wydał Gajosa, który klęczał, sprawdzając broń i udając, że nie wie, o co chodzi.

– Macie broń, zasobniki? – zapytał kapitan.

– Broń tak, ale zasobnik straciłem zaraz po skoku – odpowiedział Walczak.

– Ja mam karabin i pancerzownicę – rzucił Górski.

Widoczność się poprawiła i w świetle księżyca dało się zauważyć przesuwające się sylwetki kolejnych skoczków. Co chwilę rozlegały się dźwięki klikaczy, padały ciche hasła i odzewy, a oddział wokół kapitana Redera powiększał swój stan. Trwało to jakieś kilkanaście minut.

Reder przypatrywał się przez chwilę swoim podkomendnym i widział same nowe twarze. Podczas ostatnich miesięcy, które spędził w Bawarii na poszukiwaniach Heisenberga, 2. Korpus rozrósł się pod jego nieobecność niemal dziesięciokrotnie. Różnorodność członków jednostki znalazła wyraz w prowadzonych rozmowach. Byli tu charakterystycznie zaciągający Kresowiacy, głównie akowcy, którzy uszli z rąk NKWD, i dezerterzy od Berlinga. Ślązacy z Wehrmachtu i mówiący piękną polszczyzną harcerze z batalionów Armii Krajowej. Ci ostatni w przeciwieństwie do pozostałych nie wąchali jeszcze frontowego prochu. Najwięcej problemów było z „kowbojami”, jak nazywali ochotników z Polonii zamieszkującej obie Ameryki i Australię. Czasem znali po polsku ledwie kilka słów, ale kiedy się dowiedzieli, że jest nabór do nowej polskiej armii, wsiedli na statki i z błogosławieństwem ojców wyruszyli walczyć za ojczyznę przodków.

Zebrali się w liczbie niepełnego plutonu, ale nie było wskazane, by dłużej czekać. Mieli zadanie do wykonania. Reder dał rozkaz, po czym w zwartym szyku ruszyli wzdłuż drogi w kierunku północnym, chcąc znaleźć jakiś drogowskaz czy miejscowość, które pozwolą określić ich położenie.

Przebyli niecały kilometr, kiedy idący na przedzie Dziubiński podniósł dłoń. Żołnierze się zatrzymali, a Reder z Sawickim poszli sprawdzić, co się dzieje. Gdy zbliżyli się do Dziubińskiego, ten wskazał ręką na koronę drzewa. Ujrzeli tam skoczka zwisającego na wplątanym w gałęzie spadochronie.

– Bez ducha biedaczysko. Wisi bezwładnie, musiał skręcić kark – rzekł smutno Sawicki.

– Niech ktoś ci pomoże. Odetnijcie go i sprawdźcie, czy jeszcze dycha – polecił Reder Dziubińskiemu.

Ten kiwnął na młodego chłopaka stojącego obok. Tamten migiem wdrapał się na drzewo i odciął pechowego skoczka, który spadł w ramiona Dziubińskiego. Kiedy ułożyli go pod drzewem, Reder się zbliżył, lecz Dziubiński tylko pokręcił głową na znak, że żołnierz nie żyje.

– Weźcie nieśmiertelnik i zróbcie jakiś znak na tym drzewie, żeby można było po niego wrócić – rozkazał kapitan. – Zabierz dwóch ludzi, przejdźcie sto metrów na lewo od drogi i idźcie wzdłuż drzew. Sprawdźcie, czy tam też ktoś nie zawisł.

Ruszyli dalej. Po kilku minutach marszu Sawicki usłyszał:

– Halo, kolego, pomóż mi.

Rozejrzał się i spostrzegł leżącego nieopodal spadochroniarza.

– Co ci jest? – zapytał.

– Chyba skręciłem nogę, nie mogę wstać – odparł tamten.

Sawicki oddalił się na kilka metrów, szukając szeregowego Staszka Zawirskiego, który szedł tuż za nim.

– Koledzy, nie zostawiajcie mnie tu. Nie chcę umrzeć w tym parszywym rowie – rzucił za nim kolejny pechowiec.

– Poczekaj. Przyślę ci medyka – powiedział Sawicki i wysłał Zawirskiego po lekarza, który szedł z główną grupą. Sam z drugim żołnierzem ruszył dalej.

Idący po drugiej stronie drogi kapitan Reder z resztą oddziału dotarł do skrzyżowania. W krzakach na przeciwległym poboczu dał się zauważyć ruch. Po wymianie kliknięć wyszła stamtąd grupa, a na jej czele dwie ostro ze sobą kontrastujące postaci. Jedna wysoka, potężnej budowy, górująca wzrostem nad pozostałymi i druga niska, drobna. Od razu wiedział, na kogo trafili, i wyszedł im na spotkanie.

– Jak tam, Mamut? Wszystko dobrze? – zapytał Reder wysokiego żołnierza.

– Teraz już tak. Baliśmy się, że tylko nas tu rzuciło – odpowiedział plutonowy Kudera.

– Dopiero się zebraliśmy z chłopakami – dorzucił mniejszy starszy strzelec Kuba Pieniążek.

Na czoło wyszedł podchorąży Konarski.

Z Rederem uścisnęli sobie dłonie.

– Ilu masz ludzi? – zapytał kapitan.

– Trzydziestu siedmiu.

– To razem zebrała się kompania. Resztę batalionu szlag trafił – wyjaśnił Reder zadowolony, że Konarski z chłopakami do niego dołączył. Cieszył się, że będzie miał obok siebie doświadczonych w boju kompanów, na których można polegać.

– A Janek? – zapytał, nie widząc sierżanta Paszkowskiego. Brakujące ogniwo z wyprawy do Berghofu.

– Nie ma go, jak innych. Za to mam kilku z innych kompanii. Pomieszało nas trochę w powietrzu – odparł Konarski – Wiesz, gdzie jesteśmy?

– Zaraz się przekonamy. – To mówiąc, Reder wyjął latarkę i podszedł do drogowskazu.

Cienki snop światła ukazał nazwę Lipce.

Twarz Redera przyozdobił grymas, który tylko Konarski potrafił odczytać jako oznakę zadowolenia. Już wiedział, gdzie są. Nie musiał nawet sprawdzać na mapie. Dobrze znał tę okolicę. W końcu to były jego rodzinne strony.

Wyciągnął jednak mapę i pokazał pozostałym.

– Nie jest najgorzej – orzekł kapitan. – Spójrzcie, jesteśmy tutaj. – Wskazał palcem punkt na mapie. – Jakieś dziesięć kilometrów od planowanego miejsca zrzutu. Tutaj jest bateria artylerii, którą mamy zlikwidować, a tutaj, pomiędzy nami a baterią, posterunek Sowietów. Mieliśmy być z drugiej strony tego wzgórza i wpierw zająć się baterią, a później posterunkiem, ale teraz posterunek mamy po drodze, więc musimy zmienić kolejność, żeby nie zostawić ich za plecami – dokończył.

– Wezmę drużynę i ruszę szybciej przodem – powiedział Konarski.

Reder kiwnął głową.

– Mamut, Kuba, Alojz i Franek za mną – rozkazał podchorąży.

Dobrał resztę drużyny i pobiegli naprzód, kryjąc się w rowach i za drzewami.

Gdy mijali gospodarstwo przy drodze, rozległo się szczekanie psa. Burek uwiązany do budy wszczął rwetes i w izbie zaświecił się płomień naftowej lampy. Po chwili otworzyły się drzwi, w których stanął gospodarz i zaniepokojony rozejrzał się po obejściu. Na widok uzbrojonych postaci przy drodze zniknął w środku, pośpiesznie zaryglował drzwi i zgasił lampę. Drużynę Konarskiego odprowadzało ujadanie psa, aż w końcu zamilkło w oddali za nimi.

Wkrótce znaleźli się w pobliżu budynku przy rogatkach. Według informacji przekazanych przez Armię Krajową był to posterunek sowiecki.

Szybko podeszli pod budynek, przed którym stał radziecki GAZ-67 i leżało kilka rowerów. Był to niewielki ceglany dom z parą jasnych okien i uchylonymi okiennicami. Paliło się w nim słabe światło. Polacy przywarli plecami do ścian, a Konarski zajrzał przez szybę do wnętrza. Po chwili dał znak do wejścia. Starszy szeregowy Alojzy Kubicz nacisnął klamkę, pchnął drzwi i wparowali do środka.

– Nie ruszać się! Ręce do góry! – krzyknął po rosyjsku szeregowy Wołodczuk. Jako Kresowiak pierwszy palił się do rozkazywania Sowietom. – Wojsko polskie, jesteście aresztowani!

Stali w sześciu w rozkroku z wycelowaną bronią uniesioną do ramienia, jakby samym groźnym wyglądem chcieli odebrać tamtym ochotę do walki. Jednak widok, który ujrzeli, nie wskazywał gotowości do awantury.

Uderzył ich zatęchły gryzący odór pleśni, fekaliów, ludzkiego potu i alkoholu. Konarski instynktownie zakrył twarz rękawem munduru.

– Jezusie – wyszeptał i opuścił broń.

Dwie tlące się lampy naftowe ledwie oświetlały scenę, której się nie spodziewali. Pod ścianami stały prycze i piętrowe łóżka, na których spali w mundurach sowieccy żołnierze. Wszędzie walały się butelki po wódce i wszelkiego rodzaju dobra. Od odzieży, lamp, krzeseł, obrazów, podartych kołder, po lustra i inny zrabowany dobytek. Pośrodku tego bałaganu wydeptana ścieżka biegła do stołu zajmującego centralne miejsce pomieszczenia. Na blacie stały puste butelki, resztki posiłku i siedziało przy nim, a właściwie leżało i spało dwóch czerwonoarmistów.

Na okrzyk Wołodczuka zareagował tylko jeden z Rosjan przy stole – podniósł głowę i obrzucił intruzów tępym od wódki wzrokiem. Pijany sołdat, wysoki, o czerwonej twarzy, wstał i próbując wepchnąć w spodnie rozchełstaną bluzę munduru, zrobił dwa chwiejne kroki w kierunku Konarskiego i reszty Polaków.

Starszy sierżant z poprzeczną grubą belką na pagonach przeklął głośno:

– Co to za psy? – po czym zakasał rękawy i zamachnął się Konarskiego.

Ten nawet nie musiał się uchylać, gdyż pięść pijanego w sztok radzieckiego boksera przecięła powietrze daleko przed nim. Rosjanin po tym niecelnym prawym prostym prawie się przewrócił, lecz w ostatniej chwili złapał równowagę. Kiedy chciał ponowić atak, z szeregu wystąpił Kudera i pięścią strzelił go w twarz z taką siłą, że dryblas zachwiał się i padł jak długi pod stół. Hałas obudził kilku Rosjan śpiących na pryczach. Podnieśli się i spojrzeli na zamieszanie, daleko im było jednak do bitki. Większość, równie pijana jak sierżant, uderzyła z powrotem w kimono, a co trzeźwiejsi na widok wycelowanych w nich karabinów woleli siedzieć cicho. Ocknął się też starszyna siedzący przy stole, ale nie dawszy rady wstać, mamrotał coś tylko gniewnie pod nosem.

– Zabrać im broń – rozkazał Konarski.

Polacy pospiesznie zebrali porozrzucane pepesze, mosiny i karabiny SWT, z ciekawością przyglądając się zdobycznej broni.

– Co to za chlew? – rzucił Kuba Pieniążek, który brnął w śmieciach z dwoma mosinami.

W tym momencie do izby wkroczyli Reder z Sawickim, którzy tymczasem z resztą wybrakowanej kompanii dotarli na miejsce.

– Widzę, że już po sprawie – powiedział kapitan do Konarskiego, rozglądając się po pomieszczeniu. – Jakieś kłopoty? – zapytał, zauważywszy zakrwawioną twarz leżącego pod stołem Rosjanina.

– Nie, za dużo wypił, a Mamut go uspokoił – wyjaśnił Konarski.

– Odciąłeś kable? Muszą tu mieć jakąś łączność. – Reder rozejrzał się za telefonem. – Zapytaj go – rzucił do Wołodczuka.

– Gdzie telefon? – zapytał Wołodczuk starszynę przy stole.

Ten siedział jednak niewzruszenie, bezczelnie wlepiając w niego mętny wzrok. Szeregowy odwrócił się do kapitana i machnął ręką w wymownym geście, że dalsze przepytywanie pijanego nie ma sensu.

Nastała cisza, wszyscy poszukiwali w izbie telefonu. W końcu znalazł go Reder – był na komodzie, zastawiony butelkami. Wyrwał kabel, odłożył aparat i zastygł w bezruchu, nasłuchując.

– Cicho! Słyszycie? – powiedział, spoglądając z zaintrygowaniem na Konarskiego.

Pochylił się za komodę, zza której dochodziło ciche:

– Hilfe, hilfe…

Ściągnął koc z żelaznego, wysokiego na metr kojca dla psa stojącego obok mebla.

Zza prętów patrzyła na niego para wylęknionych oczu. Skulona dziewczyna, naga i bezbronna, poruszając opuchniętymi, poranionymi ustami dobywała z siebie cichy szept:

– Hilfe.

Reder na ten upiorny widok aż się wzdrygnął. Kątem oka zauważył wiszący na komodzie klucz. Jak się domyślił, pasował do kłódki. Szybko otworzył kojec i podając dziewczynie rękę, odezwał się do niej po niemiecku:

– Nie bój się, jesteśmy polskimi żołnierzami. Już po wszystkim.

Dziewczyna owinęła się kocem leżącym na dnie klatki i robiącym za posłanie, po czym z trudem próbowała wstać. Paweł złapał ją za ramię i pomógł się podnieść. Miała długie kruczoczarne włosy, młodą pociągłą twarz z małym zadartym nosem i zielone oczy. Gdy jej dotknął, cała zadrżała. Brudna, wychudzona, z pozlepianymi włosami, zdawała się tak krucha, że mógłby ją uszkodzić lekkim dotykiem i stłuc na kawałeczki niczym porcelanową lalkę. Gdy jej pomagał, ich twarze się zbliżyły i spojrzała na niego głębokim, lodowatym, jakby martwym wzrokiem. Poczuł się tak, jakby spojrzał w odmęt szaleństwa i piekła jednocześnie. Jednak w jej wylęknionej i wykrzywionej cierpieniem twarzy była też jakaś siła, wola przetrwania. Kiedy się podniosła, koc, który trzymała, rozchylił się, ukazując uda ze strużkami zakrzepłej krwi niczym rozgałęziające się korzenie drzew. Nietrudno było zgadnąć, że były to ślady wielokrotnych brutalnych gwałtów, których nastolatka doświadczyła.

Wszyscy stali w milczeniu, zatrwożeni i zmieszani.

– Skurwysyny. To jakieś pierdolone zwierzęta – wydusił z siebie Alojz, odwracając wzrok, by dziewczyna nie zauważyła, że wszyscy dostrzegli ślady bestialstwa na jej ciele.

– Odsuńcie się, nie stać tak – Konarski przerwał krępującą ciszę. – Poszukajcie jakichś ubrań.

Pośpiesznie rozglądali się za odzieżą, którą dziewczyna mogłaby włożyć, gdy ta schyliła się i wyciągnęła ze sterty leżącej przy klatce na wpół porwane ubranie, które chyba należało do niej. Ubrała się z trudem i usiadła na krześle, nie mogąc dłużej ustać.

– Zbieramy się, mamy zadanie – zakomenderował Konarski. – Szeregowi Wołodczuk i Będzyński, zostajecie z aresztantami, a reszta do kompanii. No już, ruszać się, ruszać! – wydawał rozkazy.

– Co z dziewczyną? – spytał Pieniążek.

– Nie możemy jej zabrać – odparł kapitan.

Pochylił się nad nią i zapytał po niemiecku:

– Musimy już iść i nie możemy zabrać cię ze sobą. Chcesz tu zostać do rana z naszymi czy wolisz odejść? Masz tu jakąś rodzinę, krewnych?

Kiwnęła głową na potwierdzenie tego drugiego i wstała, kierując się do drzwi.

Równocześnie podniósł się znokautowany sierżant, który doszedł już do siebie i złapał dziewczynę za ramię.

– A ty dokąd? Nie puszczę – rzucił, po czym odwrócił się do Polaków. – To faszystka, nasz łup wojenny, nasza kurwa – bełkotał, ściskając wielką łapą drobne ramię więźniarki.

Nieuchronnie dostałby znów od Kudery albo innego z Polaków, gdyby nie coś, czego nikt się nie spodziewał. Dziewczyna wolną ręką złapała nóż leżący na stole i błyskawicznie wbiła w krocze Rosjanina. Ten zawył i z jękiem skulił się na ziemi, trzymając się za genitalia, a czerwonobrunatna krew barwiła mu spodnie.

– O kurwa – wyrwało się Sawickiemu, który skrzywił się mimowolnie, jakby czuł ból Ruskiego.

Resztę chłopaków też zamurowało. Tylko Reder zareagował. Wyjął nóż z ręki dziewczyny, która stała nad swoją ofiarą, jakby napawając się widokiem. Cała się trzęsła z emocji.

– A miało być bez ofiar. Pułkownik Kłosowski będzie zawiedziony – odezwał się Konarski.

– Dajcie tu medyka… szybko! – rozkazał Reder. Potem zwrócił się do dziewczyny, uznając, że im szybciej wyjdzie, tym lepiej.– Chodź ze mną. – Popchnął ją lekko do wyjścia.

W drzwiach minęli się z sanitariuszem.

Na zewnątrz powoli zaczynało się przejaśniać. Ziąb był przeokrutny. Biedaczka z zimna szczękała zębami. Paweł zdjął więc swoją wojskową kurtkę i narzucił na dziewczynę. Przedstawiała widok tak żałosny, że aż ściskało się serce.

– Musimy już iść. Dasz sobie radę? – zapytał.

Kiwnęła głową.

– W kurtce masz czekoladę i dwa batony, jakbyś zgłodniała. Mam nadzieję, że sobie poradzisz. – Pogłaskał ją delikatnie po ramieniu, po czym odwrócił się i podbiegł do kompanii.

Dziewczyna zaś odeszła w przeciwnym kierunku, powłócząc nogami.

Byli już wszyscy oprócz dwójki wyznaczonej do pilnowania czerwonoarmistów.

Ruszyli prawie biegiem w stronę wzgórza, gdzie znajdowała się bateria artylerii, którą mieli unieszkodliwić. Mijali szybko przydrożne kapliczki, pola i chałupy, których w miarę zbliżania się do miasta przybywało.

Bateria haubic 152mm była umieszczona na Górze Gradowej wznoszącej się na wysokość czterdziestu metrów nad zachodnim krańcem Gdańska. Wzgórze zostało ufortyfikowane już w XVII wieku i połączone z resztą fortów oraz twierdzą przy Wisłoujściu. Na tych fortyfikacjach niejeden najeźdźca połamał sobie zęby. U stóp stromych skarp znajdowała się niegdyś sucha fosa. Wzgórze umożliwiało ostrzał terenów wokoło, samego miasta i nadmorskich plaż.

Kiedy znaleźli się u podnóża góry, zaczynało świtać. Usłyszeli warkot silników na niebie. To z pewnością nadlatywała ostatnia fala zrzutu. 1. kompania Commanda majora Władysława Smrokowskiego miała zostać zrzucona na płytę lotniska na Zaspie i zniszczyć stojące tam samoloty, artylerię, a następnie utrzymać się do przybycia z plaż Brygady Wileńskiej. To oznaczało, że desant miał nastąpić w ciągu godziny.

Plan nie był skomplikowany. Mieli zdjęcia wywiadowcze, przeszli realistyczne ćwiczenia w Fürstenbergu w warunkach zbliżonych do tego, co napotkają w Gdańsku.

Kompania B miała zostać zrzucona w nocy. Ich celem był atak z zaskoczenia na baterie artylerii i zniszczenie dział, zanim Sowieci zdążą zareagować na desant z morza i powietrza. Szczególnie ludzie na plażach byliby narażeni na ostrzał artylerii, dlatego zlikwidowanie dział na Górze Gradowej przez oddział Redera na zachodzie miasta i przez Kompanię D na południu było kluczowe dla powodzenia operacji „Grom”.

Przywykli jednak do tego, że nawet najlepiej dopracowany plan zawsze się chrzanił w realizacji.

Tak było i tym razem. Zostali zrzuceni za daleko o dobre dziesięć kilometrów od planowanej strefy lądowania, zgubili połowę stanu osobowego i w rezultacie musieli podchodzić pod wzgórze z innej strony, niż ćwiczyli. Nie było czasu, by je obejść. Na stanie z uratowanych zasobników mieli trzy lekkie karabiny maszynowe, jeden moździerz 60 mm, trzy wyrzutnie rakietowe bazooka i jednego panzerfausta.

Reder zebrał podoficerów i mających przeprowadzić natarcie.

– Szeregowi Woźniak i Grabiński, rozstawić kaemy – wydał komendę.– Ty, Władek, podczołgaj się sto metrów na lewo w tamtą kępę krzaków – zwrócił się do Grabińskiego. – Przypominam: nie chcę tu jatki. Strzelacie serie nad okopami. Chcemy, żeby się poddali, nie jesteście tu po to, by się mścić. Kuba, znajdź sobie miejsce i zlikwiduj ich karabin maszynowy. Postrzel strzelca albo wal w zamek. Wiem, że dla ciebie to pestka. – Klepnął starszego strzelca Pieniążka w ramię.– Kuźniar i Majdecki, zgodnie z planem podczołgać się i zlikwidować czujki. Wartę, jeżeli wystawili. Tylko po cichu.

Pieniążek szybko wspiął się na pobliskie drzewo i na migi przekazywał informacje o celu. Najpierw pokazał dwa palce, co oznaczało dwie haubice, a później cztery razy po pięć, co wskazywało dwudziestu ludzi obsługi. Dalej zakręcił dłonią, by przekazać, że obsługa jest w ruchu.

To ostatnie zastanowiło Redera. Obsługa o tej porze powinna spać, tylko warty miały czuwać. „Chyba że…”, nie zdążył dokończyć myśli, gdy potężny huk wypełnił powietrze, a ziemia zadrżała. Po chwili wystrzeliła druga haubica i znów całe wzgórze rozbłysło niczym od błyskawicy, rozdzierając ciszę grzmotem salwy.

– Szlag by to … – przeklął pod nosem Reder i spojrzał na zegarek.

Do planowanego desantu na plażach było jeszcze pół godziny, co oznaczało, że łodzie desantowe przypłynęły wcześniej. Nie było już czasu na podchody, każdy wystrzał z haubicy mógł kosztować życie chłopaków na plaży.

– Ognia! – krzyknął do strzelców karabinów maszynowych, którzy przykryli wzgórze seriami pocisków smugowych.

Sowieci zostawili haubice i wskoczyli do okopów. Zaczęli się ostrzeliwać. Na chwilę odezwał się karabin maszynowy, ale zaraz zamilkł po postrzeleniu obsługi przez polskiego snajpera.

Reder podbiegł do sierżanta Jędrzejczyka i szeregowego Huli przy moździerzu.

– Walcie w nich dymnymi, a potem ostrymi nad okopami. Naróbcie hałasu! – polecił.– Za mną skokami do okopów. Wiktor, granaty dymne! – rzucił do drużyny przygotowanej na atak.

Kiedy mleczna mgła z granatników i granatów spowiła wzgórze dymem, ruszyli na nie frontalnie, zygzakując i skacząc do najbliższych osłon. Kaemy trzymały zaskoczonego wroga w okopach i tylko nieliczne błyski sowieckiej broni odpowiadały na ostrzał. Reder z oddziałem przesuwał się wzdłuż murku na szczycie wzgórza, aż dotarł do skraju okopu. Dym powoli ustępował i dało się słyszeć wybuchy granatów z moździerza po drugiej stronie. Ziemia po wybuchach zaczęła się zwalać na głowy artylerzystów. Konarski z drugą drużyną przeszedł rowem melioracyjnym i z zarośli ostrzeliwał obrońców z flanki. Kapitan zsunął się do okopu i powoli nim ruszył, a Sawicki, Kudera, Kubicz i Dziubiński postępowali tuż za nim. Zza zakrętu wyłonił się Rosjanin z pepeszą. Reder wycelował w jego ramię i nacisnął spust dwa razy. Lufa MP-40 rozbłysła ogniem i Rosjanin padł na ziemię, trzymając się za rękę. Reder przyklęknął, chcąc przyciągnąć Sowieta do siebie i zmusić, by nakłonił swoich do poddania się, gdy znalazł się przy nim kolejny artylerzysta z bronią. Strzelił mu krótką serią w nogę, a gdy tamten upadł, uderzył w głowę kolbą karabinu.

Ogień na chwilę przycichł. Strzelcy karabinów maszynowych zmieniali taśmy. Reder postanowił to wykorzystać i wykrzyknął wyuczoną formułkę po rosyjsku:

– Poddajcie się, jesteście otoczeni! Tu wojsko polskie, poddajcie się.

Wtórował mu donośnie tubalnym głosem Kubicz, który przez dwa lata łagru nauczył się rosyjskiego.

– Powiedz mu, niech przekona swoich – polecił mu kapitan.

Kubicz pochylił się nad jęczącym i ściskającym za ramię artylerzystą.

– Idź do swoich i przekaż, żeby się poddali. Jesteście otoczeni przez całą kompanię. Nie chcemy was zabijać! – Kubicz podniósł rannego i pchnął w głąb okopu.

Jeszcze chwilę trwał wznowiony ogień kaemów drużyny Konarskiego i Rosjan, a potem strzały ze strony tych drugich umilkły. Nad okopem zamachała biała szmata na lufie karabinu i dało się słyszeć pojedyncze okrzyki:

– Poddajemy się!

Polacy rozbroili i wyprowadzili z okopów artylerzystów. Młodzi gwardziści, wychudzeni i w brudnych, zniszczonych mundurach, patrzyli zdziwionym wzrokiem na polskich komandosów, nie wiedząc, co się dzieje. Dlaczego sojusznicza armia ich zaatakowała i dlaczego ci Polacy wyglądają jakoś inaczej, w innych mundurach i z orzełkami w koronie.

– Saper! – zawołał Reder.

Starszy sierżant Borowiecki z ładunkami trotylu pośpiesznie zbliżył się do haubic i zaczął umieszczać ładunki w lufach.

Kapitan stanął na szczycie wzgórza i spojrzał w dal. Na tle szarego nieba w oddali pobłyskiwały pojedyncze smugi wystrzałów i słychać było odgłosy kanonady. Desant polskiej armii lądował na plażach Trójmiasta. Chciał wydać dyspozycje radiooperatorowi, kiedy usłyszał charakterystyczny metaliczny dźwięk. Terkotanie przybliżało się z każdą chwilą.

– Do okopów! – krzyknął do stojącego obok Konarskiego i zaczął zbiegać z góry w stronę źródła hałasu i rozłożonej tam reszty kompanii.

– Czołgi! Czołgi! – usłyszał, co tylko potwierdziło jego podejrzenia.

– Na ziemię, kryć się! – zawołał i zaczął się rozglądać za żołnierzami niosącymi długie rury pancerzownic.

– Haber, Ryś, za mną – rozkazał żołnierzom z bazookami. Kątem oka zobaczył jeszcze Kuderę zmierzającego w ich kierunku z panzerfaustem. Dobiegli do wąskiego rowu i wskoczyli do środka, gdy zza drzew na brukowanej drodze wyłoniły się dwa T-34 z czerwonymi gwiazdami na wieżyczkach, wyjąc silnikami, buchając kłębami czarnego dymu wydechów i kierując lufy 76 mm w ich stronę.

Stalowe monstra zaczęły pluć ogniem karabinów maszynowych do kompanii zajmującej pozycje u stóp wzgórza. Gąsienice z łoskotem ślizgały się na kostce i czołgi parły naprzód. Pierwszy tank błysnął z lufy i strzelił odłamkowym do Polaków leżących plackiem pod wzgórzem w zagłębieniach, pod osłonami, jakie udało im się znaleźć. Pocisk poszedł za wysoko i wybuchł dopiero po trafieniu w drzewo na zboczu, zasypując żołnierzy poniżej połamanymi gałęziami i drzazgami. Szeregowy Haber z pomocą kolegi wprowadził pocisk do rury, wycelował i strzelił do pierwszej maszyny. Pocisk jednak odbił się od pancerza T-34, nie czyniąc mu szkody. Również Ryś wystrzelił ze swojej bazooki, ale pocisk, krzesząc iskry, odbił się od wieżyczki. Drugi czołg przekręcił powoli wieżyczkę i wziął na cel rów, z którego strzelał Haber. Ten pośpiesznie załadował broń i ponownie wystrzelił w sam środek maszyny. Pocisk ze świstem grzmotnął w pancerz, spowijając przód kolosa kłębami dymu. Czołg wyjechał jednak nienaruszony z czarnej chmury.

– Jezu – zdążył wyszeptać Haber, nim lufa czołgu rozbłysła i dwóch Polaków zniknęło w ogniu wybuchu i dymie.

Po chwili w rowie ukazały się porozrywane, czerwone od krwi ciała żołnierzy na wpół przysypane ziemią.

W tej samej chwili Kudera strzelił z panzerfausta i pocisk uderzył pod wieżą czołgu. Siła ładunku ją oderwała, jednocześnie zapalając wnętrze. Dwójka płonących czołgistów, która przeżyła trafienie, wyskoczyła z wozu i po sekundzie została skoszona serią z MP-40 Redera. Załoga drugiego T-34 zwietrzyła niebezpieczeństwo i skierowała ogień karabinu maszynowego na Kuderę. Ten ukrył się przed pociskami w zagłębieniu za niskim ceglanym murkiem. Wieża czołgu powoli się obracała, biorąc go za cel śmiercionośnego strzału.

Szeregowy Ryś, piegowaty chłopak, który z drugą pancerzownicą leżał w dole obok Redera, pobladł jak papier, a ręce mu się trzęsły. Obok równie młody szeregowy Jachimek zasłaniał dłońmi głowę.

– Kapitanie, rozwali nas. Uciekajmy! – zawołał Ryś, przekręcając głowę w stronę kapitana.

Za nimi słychać było jęki rannych trafionych ogniem maszynowym czołgu. Sytuacja stawała się dramatyczna.

Reder przeturlał się do Rysia, wykorzystując naturalną osłonę.

– Strzelaj! Celuj w wieżę lub burtę, gdy skręci – rozkazał i poklepał chłopaka po hełmie dla dodania otuchy. Sam złapał leżący przy Jachimku sticky bomb, jak mawiali Anglicy, czyli „lepki granat”. Prowizoryczny ładunek z pokrytych tłuszczem skarpet wypełnionych materiałem wybuchowym TNT. Do niszczenia pojazdów pancernych. Podpalił lont, wyskoczył z dołu i jak wariat pobiegł wprost na stalowego potwora. Uniknął serii z karabinu maszynowego i postawiwszy stopę na kole napędowym, wspiął się na burtę. Mocnym, szybkim uderzeniem przylepił bombę do pancerza. Następnie zeskoczył na ziemię i odwrócił się, by jak najszybciej uciec przed eksplozją. Niestety, czy to z powodu zbyt krótkiego lontu, czy wadliwego wykonania, ładunek wybuchł, zanim kapitan zdążył odbiec na bezpieczną odległość. Gdy tylko zrobił pierwszy krok, usłyszał eksplozję, poczuł żar wybuchu na plecach i fala uderzeniowa zwaliła go z nóg. Poczuł piekący ból w ramieniu i jednocześnie coś uderzyło w tył stalowego hełmu, tak że pociemniało mu w oczach i padł bezwładnie na ziemię. Leżał na boku, widząc i słysząc jak przez mgłę ludzi, krzyki i wielką ognistą dziurę w zniszczonym pancerzu czołgu. Ogarnęło go przeraźliwe zimno, obrazy zaczęły blednąć, aż pochłonęły go ciemność i niebyt.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: