Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Zemsta za utracone - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 stycznia 2025
12,12
1212 pkt
punktów Virtualo

Zemsta za utracone - ebook

Brutalna zbrodnia wstrząsa miasteczkiem. Komisarz Piasecka wraz z podkomisarzami Kamińskim i Pawlakiem staje przed nową sprawą, wspólnie odkrywając kolejne warstwy cierpienia — od krzywd sprzed lat po samotność, która prowadzi do tragedii. Pytanie, czy sprawca jest tylko katem, czy również ofiarą, nie daje im spokoju. Czy uda im się rozwiązać zagadkę, zanim kolejna osoba zapłaci najwyższą cenę? Kryminał dla dorosłych o wpływie przeszłości na teraźniejszość i cenie, jaką płacimy za nasze wybory.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8384-939-3
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

„DEPRESJA TO OCEAN, W KTÓRYM MOŻNA SIĘ UTOPIĆ, NAWET JEŚLI WODY NIE WIDAĆ NA POWIERZCHNI.”

(Jordan Belfort, „Wilk z Wall Street”)

Z DEDYKACJĄ DLA TYCH, KTÓRZY WALCZĄ Z DEPRESJĄ. WIEDZCIE, ŻE WASZA DROGA, CHOĆ TRUDNA, PROWADZI DO LEPSZEGO JUTRA. NIE TRAĆCIE NADZIEI, PONIEWAŻ ŚWIAT POTRZEBUJE WASZEGO BLASKU I PAMIĘTAJCIE, ŻE WASZE UCZUCIA SĄ WAŻNE, A NADZIEJA JEST MOŻLIWA. NIE JESTEŚCIE SAMI W TEJ PODRÓŻY.

Pamięci CIOCI GOSI, która wbrew ograniczeniom, jakie narzuciła jej choroba, potrafiła dostrzec piękno życia i dzielić się nim z innymi. Mimo, że nie mogła chodzić, jej serce wędrowało po najpiękniejszych zakątkach świata, a jej duch nigdy nie poddał się smutkowi. Wierzę, że teraz, w niebie, jest wolna — biega po bezkresnych polanach i tańczy z uśmiechem na ustach tak, jak zawsze pragnęła.

W dziesiątą rocznicę Twojego odejścia, Ciociu, wciąż mam przed oczami Twoje lekko zmrużone oczy spoglądające zza okularów, słyszę w pamięci szczery śmiech, który niósł się jak echo w najdalsze zakątki domu, czuję ciepło Twojego uśmiechu, którym mnie obdarowywałaś i pamiętam Twoje dłonie, delikatnie ogrzewające się przy filiżance herbaty.

Drogi Czytelniku!

Choć książka, którą właśnie trzymasz w dłoniach jest lekturą kryminalno-obyczajową, poruszony został w niej bardzo ważny problem współczesnych czasów, który w przyszłości najprawdopodobniej stanie się najpoważniejszym schorzeniem cywilizacyjnym. Choroba odbierająca radość życia, mobilizację do działania, zamiłowania i pasje, zdolność do odczuwania przyjemności oraz siły do mierzenia się z każdym nadchodzącym dniem. Ofiarująca w zamian obniżenie nastroju, poczucie pustki i brak sensu życia, negatywne spojrzenie na samego siebie, trudności z podejmowaniem decyzji, poczucie osłabienia oraz ciągłego zmęczenia. Depresja. Ciemność pochłaniająca stopniowo człowieka, zabijająca w nim nadzieję, energię, błogość i radość. Ciężar, który niejednego z nas pociągnął już na samo dno, nie dając możliwości odbicia się od niego. Pułapka czarnych scenariuszy, przybijających myśli, osamotnienia, cierpienia, bezradności i bezsilności, pragnienia ulgi i śmierci.

Diagnoza ciężkiej choroby. Obciążenie psychiczne. Badania. Różne formy terapii i zabiegów chirurgicznych. Szpitalna rzeczywistość. Odcięcie od domu i rodziny. Drżenie rąk. Trudności z poruszaniem się. Zawroty głowy. Zaburzenia funkcjonowania. Nieopisany ból. Brak sił na wstanie z łóżka. Tęsknota za dotychczasowym życiem. Informacje, brzmiące niczym wyrok. I przychodzi ona. Depresja. Zadomawia się w człowieku. Próbuje się rozgościć. Zostaje na dłużej.

Utrata pracy. Szok i niedowierzanie. Zburzenie fundamentu poczucia bezpieczeństwa. Osobiste odczucie porażki. Zrujnowanie poczucia wartości, hierarchii społecznej i akceptacji międzyludzkiej. Silny lęk. Utrata nadziei. Czarnowidztwo. Brak perspektyw na przyszłość. I przychodzi ona. Depresja. Zadomawia się w człowieku. Próbuje się rozgościć. Zostaje na dłużej.

Śmierć kogoś bliskiego. Bolesne, bezpowrotne rozstanie. Niepokój i pustka. Tysiące pytań kierowanych do Boga, na które nie uzyskuje się odpowiedzi. Tęsknota i rozpacz. Poczucie, że właśnie zawalił się świat. Osamotnienie. Kryzys lękowy. Izolacja od otoczenia. Uczucie wyczerpania, wyobcowania, samotności i niezrozumienia. I przychodzi ona. Depresja. Zadomawia się w człowieku. Próbuje się rozgościć. Zostaje na dłużej.

Trauma z przeszłości. Silne zranienie. Wykorzystywanie. Naruszenie barier cielesnych. Doświadczenie ogromnej krzywdy. Wypadek. Strata ciąży. Trudny poród. Gwałt. Molestowanie seksualne. Przemoc. Wojna. Trwałe ślady na ciele i duszy człowieka. Druzgocące, burzące spokój wydarzenia, które na zawsze zostaną w pamięci niczym ostry kolec, wbijający się przez cały czas w ludzkie serce. I przychodzi ona. Depresja. Zadomawia się w człowieku. Próbuje się rozgościć. Zostaje na dłużej.

Popełnienie błędu. Podjęcie nieodpowiedniej decyzji. Wykroczenie. Przestępstwo. Odbycie kary i powrót do społeczeństwa. Poczucie samotności. Wyrzuty sumienia. Obwinianie się. Poszukiwanie pociechy i zrozumienia. Wytykanie palcami. Stygmatyzacja i marginalizacja. Pustka. Bezsens życia. Uraz wewnętrzny. I przychodzi ona. Depresja. Zadomawia się w człowieku. Próbuje się rozgościć. Zostaje na dłużej.

Rozstanie. Rozwód. Gonitwa myśli. Analiza. Rodzące się przez cały czas pytania. Setki emocji, zmieniających się niczym w kalejdoskopie. Rany na złamanym sercu. Doświadczenie straty. Uczucie pustki, braku stabilizacji i konsternacja. Wypieranie faktów. Zaprzeczanie. Przytłoczenie. Żałoba po rozstaniu. I przychodzi ona. Depresja. Zadomawia się w człowieku. Próbuje się rozgościć. Zostaje na dłużej.

Homoseksualizm. Biseksualizm. Transpłciowość. Ujawnienie swojej orientacji seksualnej. Zagubienie, złość, smutek. Lęk przed odrzuceniem. Poczucie winy. Brak akceptacji i tolerancji. Stygmatyzacja. Dyskryminacja. Poczucie pustki i izolacji. Niezrozumienie. I przychodzi ona. Depresja. Zadomawia się w człowieku. Próbuje się rozgościć. Zostaje na dłużej.

Wymienione powyżej sytuacje to tylko kropla w morzu momentów, w których do drzwi ludzkiego życia puka nieproszona, niechciana, niepożądana depresja. Nie pyta, czy może i czy powinna. Sprawia, że ludzie tracą siły do walki. Poddają się. Zatracają w smutku. Idą w coraz czarniejszą stronę. Niekiedy nie wytrzymują. Pogrążając się w cierpieniu i desperacji, postanawiają zakończyć swoje życie. Zostawiają innych. I niejednokrotnie dopiero wtedy najbliżsi zauważają, że coś było nie tak. Że człowiek od tygodni, miesięcy, a nawet lat toczył w sobie największą walkę. Walkę o własne życie. Bo depresji często nie widać. Przebiega w ciszy, w ukryciu, w samotności.

Problem depresji przedstawiony w niniejszej książce ukazuje, jak czują się osoby, zmagające się z tą chorobą. Spojrzenie na świat oczami literackich bohaterów pomaga dostrzec, jak bezwartościowymi i niepotrzebnymi ludźmi mogą czuć się ci, którzy nas otaczają. Jak pesymistycznie mogą spoglądać na własne życie. Nie widzieć żadnego sensu w teraźniejszości ani w przyszłości. Jak przybierają setki masek i tysiące udawanych uśmiechów, by ukryć poranioną, krwawiącą duszę i serce.

Pisanie jest czymś, dzięki czemu można zwrócić uwagę Czytelników na dany problem. Uwrażliwić. Otworzyć oczy. Pomóc dostrzec i zrozumieć więcej. Z całego serca dziękuję Ci, że przewracasz w tym momencie karty tej właśnie książki. Że po raz drugi dałeś szansę Piaseckiej, Kamińskiemu i Pawlakowi, by choć na krótki moment ponownie zagościli w Twoim życiu. To bohaterowie, którzy starają się nie tylko rozwiązać zagadkę kryminalną i poszukują prawdy, ale przede wszystkim żyją dokładnie tak samo jak Ty. Widzą, słyszą, czują, doświadczają. Stykają się z problemami podobnymi do Twoich. Można zauważyć cząstkę ich w Twoim życiu, w życiu Twoich bliskich.

Życzę wrażliwości serca i umiejętności dostrzegania tego, co na pierwszy rzut oka wydaje się być niewidzialne.Prolog

_“Jestem cały czas rozdarty pomiędzy decyzją, czy zabić siebie, czy też zabić wszystkich wokół.”_

_(David Levithan, “Will Grayson, Will Grayson”)_

Pokój był niewielki. Spodziewałem się raczej czegoś spektakularnego, na wzór “50 twarzy Greya”, wyposażonego w meble i dodatki od prestiżowych, drogich marek, zawierających w sobie zarówno styl nowoczesny, jak i vintage oraz niekończące się ilości akcesoriów erotycznych. Wszedłem jednak do skromnego pokoju bez przeszklonych szyb, zapewniających zapierający dech w piersiach widok na panoramę miasta. Wnętrze nie było tak awangardowe jak na oglądanym przeze mnie filmie, było raczej zimne, wręcz bezosobowe. Z drugiej strony, gdy przyjrzałem się uważniej dostrzegłem, że odnaleźć tam było można wszystko, czego zapragnęłaby nieco mroczna, lubiąca dominacje i wiązanie dusza. Na środku pokoju stało duże łóżko z bordową narzutą, naokoło którego rozpościerał się wielki, czerwony baldachim. Na wieszakach wiszących na ścianach widniały łańcuchy i więzy, a regał stojący naprzeciw łóżka skrywał w sobie gadżety niezbędne do realizacji fantazji seksualnych: pejcze, pasy i kajdanki. Przy suficie podwieszone były ledy, które po załączeniu zabarwiały pomieszczenie czerwonym światłem. Pokój był zmysłowy, choć zdecydowanie niepozorny, patrząc na jego rozmiary.

Jedno mocniejsze uderzenie w głowę wystarczyło, by stracił przytomność. Wykorzystałem siłę swoich mięśni, by położyć go na łóżku. Nie wątpiłem już, że masa jest miarą bezwładności ciała. Nie był lekki. Gdy przykuwałem do łóżka jego nadgarstki i nogi, poczułem, jak niewielkie strugi potu spłynęły po moim czole. Spieszyłem się. Chciałem, by po przebudzeniu w swoim ulubionym czerwonym pokoju, doświadczył niemocy poruszania kończynami. Pragnąłem, by nie mógł uwolnić się spod więzów własnych kajdanek. Przecież tak bardzo podniecały go takie zabawy.

Ocknął się po krótkiej chwili. Był całkowicie zdezorientowany i rozdrażniony. Przestraszył się mojej obecności, a równocześnie nie pamiętał, w jaki sposób znaleźliśmy się razem w pomieszczeniu, które wielokrotnie było dla niego areną czerpania przyjemności z przygodnego, ostrego seksu, w którym zawsze musiał dominować. Zaczął szarpać się na łóżku, próbując wydostać swoje nogi i ręce. Bezskutecznie. Bezskutecznym okazały się również próby krzyku i wołania o pomoc. W pobliżu nie było żywej duszy. Nie było nikogo, kto mógłby usłyszeć jego wołania i wyjść im naprzeciw. Byliśmy tylko we dwóch. Ja — pragnący jego bólu, cierpienia i śmierci oraz on — żebrający o litość i wolność, patrzący na mnie z nadzieją w oczach, która przyprawiała mnie o jeszcze większą nienawiść. Poczułem przypływ sił, a myśli krążące w mojej głowie kazały wykonywać plan pozbawienia życia tego człowieka. Zasługiwał na śmierć.

Klęknąłem nad nim, nachyliłem się i ścisnąłem mocniej jego nadgarstki. Chciałem, by poczuł całkowitą, wypełniającą każdy milimetr jego ciała bezradność i zależność ode mnie. Nasze twarze były bardzo blisko. Szamotał się przez cały ten czas, wydając z siebie dźwięki płaczu, przypominającego skowyt psa. Bał się mnie. W tamtym momencie to ja czułem nieopisane podekscytowanie wywołane tym, co właśnie odbywało się w czerwonym pokoju. Pod ciężarem ciał dwóch rosłych mężczyzn, łóżko parokrotnie zaskrzypiało, wydając charakterystyczny dźwięk. Zsunąłem się niżej. Do jego nóg. Wykorzystałem cały potencjał swoich mięśni oraz wagi, by doprowadzić do pęknięcia jego kości piszczelowych i strzałkowych. Zawył z bólu, gdy jego łydki wyginały się pod moim ciężarem. To nie był koniec. Miał cierpieć jeszcze bardziej. Przesunąłem się z powrotem wyżej. Miał coraz mniej siły. Krzyczał, ale praktycznie już się nie szarpał. Wiedział, że nie ma szans w starciu ze mną. Złamanie jego kości łokciowych i promieniowych okazało się być o wiele łatwiejsze. Zrobiłem to z ogromnym impetem, nastawiony na zadanie jak największego bólu. Za każdym razem, gdy łamane przeze mnie kości pękały, słyszałem przyjemne dla moich uszu chrobotanie. Szczęk pękających kości Oktawiana Mazura był balsamem dla mojej poranionej duszy.

Podnosząc się z łóżka, nadepnąłem celowo na jego krocze. Znowu zawył z bólu. Krzyki jego cierpienia przeszyły na moment moje uszy. Zmiażdżyłem narzędzie, którym zadawał ból innym. Zgniotłem je, chcąc wcisnąć do środka, pozbyć się, a wraz z uszkodzeniem jego męskości, pragnąłem, by zniknęły wszystkie krzywdy, jakie zadawał swoimi chorymi fetyszami niewinnym kobietom. Wrzeszczał płacząc, że oddał mi już wszystko, że nic więcej nie ma do oddania. Myślał, że to wystarczy. Że wyciszy we mnie pragnienie zemsty.

Stanąłem obok łóżka z czerwonym baldachimem. Wielokrotnie przeżywał w nim chwile rozkoszy i błogości. Czuł się do tej pory prawdziwie męskim, dominującym facetem, który dostawał to, na co miał ochotę. Teraz zwijał się z bólu, rycząc w niebogłosy, leżąc dokładnie w tym samym łóżku, przypięty kajdankami, które wcześniej zakładał na nadgarstki kobiet wykorzystywanych w najpodlejszy sposób. Nie mógł zrobić zupełnie nic. Jego życie leżało w moich rękach. Przerwałem je z ulgą w sercu. Złamania otwarte, które pozostawiłem na jego rękach i nogach zaczynały przybierać kolor czerwony. Krew płynęła intensywnie, a ja wpatrywałem się w powiększające się pod jego kończynami czerwone plamy. Stałem przez chwile jak zahipnotyzowany, wpatrując się w ich nierówne kształty, wsłuchując w jego zawodzenie. Tracił siły. Każda wypływająca z niego kropla krwi odbierała mu je, a ja stałem i tylko patrzyłem. Po chwili przestał płakać. Spojrzał na mnie wzrokiem, który wydawał się być oddalony i całkowicie zmęczony. Styrany wręcz życiem. Zdążyłem powiedzieć mu jeszcze, że mam nadzieję, że zgnije szybko tam, dokąd trafi. Po tych słowach skonał. Udało mi się. Wreszcie odetchnąłem z ulgą.Rozdział II. Zagubiona niewinność

_“Przeszłość potrafi nas dopaść znienacka, nawet jeśli przez całe życie staraliśmy się o niej zapomnieć.”_

_(Guillaume Musso, “Potem…”)_

Gdy najbliższe mi osoby dowiadywały się o istnieniu czerwonego pokoju zadawały pytania lub samym wymownym spojrzeniem pokazywały, że zastanawiają się nad jego działalnością w moim niewielkim i na pozór niezbyt popularnym lokalu. Wiele razy czułem na sobie spojrzenia innych ludzi, którzy zastanawiali się, dlaczego ja — człowiek na pierwszy rzut oka spokojny, cichy i raczej mocno zamknięty w sobie, postanowiłem uatrakcyjnić lokal o intymny i dyskretny raj dla osób chcących zrealizować swoje najskrytsze fantazje erotyczne. Dla moich klientów miała to być gwarancja niezadawania pytań i całkowitej akceptacji ich potrzeb, pragnień, fantazji, preferencji i orientacji seksualnych. Niektórzy zawstydzeni tematem próbowali zatuszować go udawanym kaszlem. Inni ironizowali, czy miejsce to powstało z uwagi na moje prywatne doświadczenia i jest przetestowane na mojej własnej skórze. Za każdym razem zastanawiałem się później, czy gdyby ci sami ludzie znali prawdę, potrafiliby zrozumieć więcej i czy z taką samą prędkością wypowiadaliby słowa, które wypływały z ich ust. Ludzie dzielili się na dwa obozy. Jedni twierdzili, że czerwony pokój jest owocem mojego wyuzdania, inni uważali, że zostałem mocno skrzywdzony. Mało kto znał moją przeszłość.

Wychowałem się w rodzinie, która na pozór wyglądała na normalną. Ojciec prowadzący bar dla okolicznej ludności i matka zajmująca się domem i dziećmi. Towarzyscy, otwarci, rozmowni. Lubiani i szanowani przez sąsiadów, którzy to w przeważającej mierze byli klientami ojca i dzięki którym wiązaliśmy koniec z końcem. Coniedzielne wizyty w kościele wskazywały na rodzinną pobożność. Były też dla moich rodziców magicznym amuletem, który sprawiał, że wszystkie inne sprawy przestawały mieć znaczenie w obliczu tego, że odbębnili niedzielne nabożeństwo, siedząc w drugiej ławce tuż przed figurą Jezusa z cierniową koroną na głowie. W praktyce nie dbali o mnie ani o moją siostrę. Ojciec odreagowywał stresy, sięgając po niezliczone ilości alkoholu. Matka spotykała się z kochankami, których moi koledzy nazywali czasami alfonsami. Trzech z nich poznałem mając zaledwie kilka lat. Od jednego dostałem niezły wpierdol, gdy wróciłem do domu przed czasem i nie zdążył zerżnąć mojej matki na kuchennym blacie, do czego właśnie się zabierał zanim usłyszał otwierające się drzwi.

Byłem nastolatkiem, gdy moja matka zmarła. Ojciec opowiadał bajeczki o tym, jak chorowała i że zasłużyła na niebo. Nie byłem już jednak w wieku, gdzie łykałem wszystkie jego brednie. Wiedziałem, że popełniła samobójstwo. Widocznie nie miała już więcej sił, by znosić na przemian albo nieobecność ojca, który swój lokal traktował jak swój prawdziwy i jedyny dom, albo awantury, które wszczynał wracając pijany do mieszkania. Zadawał jej ciosy, upokarzał, wyzywał, zaciągał za włosy do sypialni. Później zapinał swój gruby pasek od spodni, ubierał kraciastą koszulę i pospiesznie szedł do kościoła, by przypadkiem nie ominąć nabożeństwa i zachować w oczach sąsiadów miano przykładnej głowy rodziny.

W domu się nie przelewało. Pamiętam, jak ciotka Aldona ponaglała ojca, by opłacił koszty związane z pogrzebem matki, a on wiecznie znajdował wymówki. Ba, był na tyle wyrachowany, że rozważał nawet zwlekanie z poinformowaniem kogokolwiek o jej śmierci, gdy znalazł ją, niedającą oznak życia, w wannie. Ironią było w naszym życiu to, że ojciec prowadził bar, w którym żywiło się większość okolicznych mieszkańców, zamawiając smaczne, domowe jedzenie, a jego własne dzieci niejednokrotnie chodziły głodne. Bywały momenty, że wyglądałem jak siedem nieszczęść. Same kości powleczone skórą.

Po śmierci matki było tylko gorzej. Ojciec stracił swój worek treningowy, dlatego bardzo szybko to ja stałem się obiektem, na który przelewał buzujące w nim negatywne emocje, które potrzebował wyładować każdego wieczoru po powrocie z gospody. To pozwalało mu kolejnego dnia przybrać maskę i ponownie przez wiele godzin udawać pogodnego, życzliwego mężczyznę. Kupowali to wszyscy. Członkowie rodziny, księża, sąsiedzi. Nawet moje nauczycielki były nim oczarowane mimo tego, że wiele razy sygnalizowałem, że w naszym domu nie dzieje się dobrze.

Dzieciństwo, w którym wzrastałem w cieniu własnych marzeń, praktycznie od zawsze kojarzyło mi się z samotnością i pustką. Mało kto zwracał na mnie uwagę. Mało kto w ogóle mnie dostrzegał. Miałem wrażenie, że mieszkam w cichym domu, w którym słońce rzadko zaglądało przez brudne okna. Pierwsze lata życia kojarzyły mi się ze starym, poszarpanym kocem, pełnym dziur i szwów, którymi wkradało się zimno zapomnienia. Większość dni mojego dzieciństwa były dniami bez kolorów, w których niepewność i smutek tańczyły w rytm nieszczęścia. Rodzice, szczególnie ojciec, był jak zgaszone gwiazdy w bezkresie nocy — nie zauważał nigdy moich drobnych starań czy chęci. Trzymając w ręku butelkę, zanurzał się w alkoholowym świecie, w którym problemy świata znikały na chwilę, a niepokój wypełniał cały dom. Rzadko się uśmiechałem, a mój śmiech był raczej niczym echo, które niknęło w szumie pustki codzienności. Matka kojarzyła mi się z cieniem, przemykającym pomiędzy kuchnią a pokojami, pogrążona w myślach, całkowicie nieobecna, zalękniona.

Wpatrywałem się w zgniłe ściany i zażółcone tapety, marząc o świecie, w którym dostrzega się każdego, gdzie ciepło i miłość są na wyciągnięcie ręki. W moim sercu nieustannie drzemało niewidoczne pragnienie — pragnienie bycia zauważonym, by w końcu poczuć, że jestem kimś ważnym. Chociaż dla jednego człowieka na tym globie. Dni uciekały. Przesuwały się karty kalendarza, a ja pozostawałem niczym więcej niż cichym, samotnym duchem w szarej codzienności, gdzie każde westchnienie było wołaniem w pustkę. W mojej dziecięcej ciszy, gdzie każdy krok i każde łzy były niesłyszane, uczyłem się powoli, że czasami najgłębszy i najdotkliwszy ból nie potrzebuje słów — wystarczy jego milczenie, by odzwierciedlić całą niezmierzoną melancholię.

Błąkając się po samotnych rozdrożach życia, czułem narastający ciężar pustki, bezsensu i bezradności. Nawet gdy żyła matka, moje oczy pełne były niepokoju, a twarz zdradzała głębokie zmartwienia, których i tak nie dostrzegał nikt. Niepewny, dokąd się udać, czułem się opuszczony i niezrozumiany. Wszystko odmieniło się jednego dnia. Dnia, który utkwił w mojej pamięci na długo. Mając trzynaście lat poznałem jedną ze swoich dalszych ciotek, kuzynkę ojca — Joannę. Przeprowadziła się do naszej niewielkiej miejscowości z Warszawy, gdzie od lat pełniła rolę wykładowcy w szkolnictwie wyższym oraz odnosiła sukcesy w dziedzinie muzyki, do której podobno od zawsze miała nieopisany talent. Ciepła, serdeczna kobieta z łagodnym uśmiechem i spokojem w oczach. Od razu, na pierwszym spotkaniu dostrzegła mój stan emocjonalny, moją samotność. Wiele razy odtwarzałem w pamięci moment, w którym podeszła do mnie po raz pierwszy i delikatnie kładąc dłoń na moim ramieniu, po prostu mnie przytuliła. Podniosłem wtedy na nią swój wzrok i poczułem spływające po policzkach łzy. Przyciągnęła mnie do siebie bez słów, otaczając ramionami w ciepłym, bezpiecznym uścisku. Jej głos pełen troski szeptał cicho: “Jestem tutaj, nie musisz się już bać”. Tamtego dnia wtulałem się w nią coraz mocniej, czując, jak moje napięcie powoli opada. To właśnie w jej obecności poczułem się po raz pierwszy od bardzo dawna zrozumiany i zaakceptowany. Choć nie wypowiadaliśmy wtedy zbyt wielu słów, nasze ciche chwile razem wypełnione były poczuciem bliskości i zrozumienia. Był to moment przełomowy w moim życiu. Moment, w którym samotność ustąpiła miejsca poczuciu bezpieczeństwa, jakie dała mi obecność kochającej ciotki. Nie przypuszczałem jednak, że będzie to tylko złudzenie. Bardzo bolesne złudzenie.

Polubiłem ją szczególnie mocno. Pomimo tego, że miałem już wcześniej kontakt z wieloma bliższymi lub dalszymi ciotkami ta w wyjątkowy sposób skradła moje serce. Miała około czterdziestu lat, ale wyglądała na dużo młodszą. Zadbana, elegancka, na pozór wiecznie uśmiechnięta, a w towarzystwie najczęściej rozgadana. Takie sprawiała wrażenie. Podkochiwało się w niej większość moich kolegów. Godzinami opowiadali mi o tym i pokazywali swój punkt widzenia. Z ogromnym zaangażowaniem mówili, co widzą w kobiecie, do której ja mówiłem “Ciociu”. Nie potrafiłem sprecyzować w którym momencie sam przestałem na nią patrzeć jak na członka swojej rodziny, jak na własną ciotkę, a zacząłem czuć to samo, co moi koledzy — zauroczenie. Pierwsze w życiu zauroczenie. Pokazałem jej swoją pasję, wiedząc, że ją zrozumie i zaakceptuje. Wiedząc, że będzie pierwszą osobą z rodziny, którą grana przeze mnie na pianinie w barze ojca muzyka chwyci za serce. Nie myliłem się. Zachęcała mnie do tego, abym rozwijał talent. Powtarzała, że muzyka jest balsamem dla duszy. Zaproponowała, że pomoże mi rozwijać swoją pasję, że będziemy spotykać się, by ćwiczyć. Chciała, by muzyka koiła mój ból.

Spotkania z ciotką Joanną pod pretekstem doskonalenia gry na pianinie sprawiały, że mogłem spędzać z nią więcej czasu. Bez wątpienia była pierwszą kobietą, w której zauroczyłem się tak mocno, mając nieco ponad trzynaście lat. Wcześniej zwracałem uwagę na jakieś koleżanki, ale nigdy nie czułem uczuć i emocji tak silnych jak wówczas, gdy myślałem o niej. Początkowo śmiałem się w duchu, że chyba każdy młody chłopak kochał się kiedyś w kobiecie, która wiekiem mogłaby być jego matką. Z drugiej strony czułem się tak, jakby to było coś niebywale poważnego. Poważnego jak na trzynastolatka. Któregoś razu, podsycony motylkami w brzuchu wyjawiłem swoje uczucia i ku mojemu zaskoczeniu nie zostały one skrytykowane czy wyśmiane. Zamiast tego pozwoliła odprowadzić się do domu po odwiedzinach u nas. Z perspektywy czasu wiedziałem, że nie powinna wyrażać na to zgody. Nie w taki sposób, w jaki ja to odbierałem. Nie powinna przekraczać pewnej granicy, którą jednak bardzo szybko pozwoliła nam złamać.

Rozmawialiśmy długimi godzinami. Opowiadałem jej o sobie, swojej rodzinie z którą po latach nawiązała na nowo kontakt, planach i marzeniach, a ona- ku mojemu zaskoczeniu — otwierała się przed nastoletnim wtedy chłopakiem, wracając wspomnieniami do swojego nieudanego małżeństwa i rozwodu, dzieląc się sprawami związanymi z własnymi dziećmi i problemami dnia codziennego. Wiedziała przy tym, że chociażby z racji młodego wieku nie jestem w stanie powiedzieć zbyt wielu mądrych, wartościowych słów w tematach, które poruszała w naszych rozmowach, uzewnętrzniając się przy mnie. Pozwalała mi jednak spędzać ze sobą coraz więcej czasu nie tylko podczas odwiedzin w moim domu rodzinnym, ale również tylko we dwoje, gdzieś poza moim domem. Spotykaliśmy się na spacerach, placach zabaw czy boiskach. Graliśmy w gry, wygłupialiśmy się, żartowaliśmy. Byłem nią coraz bardziej zauroczony i pielęgnowałem każdą sekundę, którą było mi dane przeżywać właśnie z nią. Któregoś razu napisałem list. Opisałem raz jeszcze to, co czułem. Wspomniałem, że zrozumiem jeśli nasza relacja poza kontaktem w moim domu rodzinnym zakończy się. W domu byliśmy na siebie skazani. Odpowiedziała listem. Listem, w którym zawarła mnóstwo miłych, pochlebnych dla mnie słów, aczkolwiek wielkim łukiem omijała te, które mogłyby wprost wskazywać na jakiekolwiek uczucia skierowane w moją stronę, choć jej zachowanie na co dzień bywało dwuznaczne i nie zawsze wiedziałem, w jaki sposób je interpretować. Gdy miałem emocjonalny wzlot dziękowałem za jej obecność w moim życiu. Gdy upadałem powtarzałem sobie, że to co czuję nie ma żadnej przyszłości chociażby z tego względu, że miała syna starszego ode mnie.

Graliśmy wspólnie na pianinie. Miałem wrażenie, że muzyka otwiera nas na siebie. Potrafiła sprawić, że przestawałem czuć różnicę wieku, która nas dzieliła. Czułem jej przyjaźń i szczere zainteresowanie moją osobą. Nie zliczę ile wieczorów spędziliśmy wspólnie, w półmroku jej pokoju, w którym rozbrzmiewał dźwięk pianina, niczym szept duszy. Twierdziła, że uwielbia patrzeć, jak moje palce — palce młodego pianisty, delikatnie jak skrzydła motyla, z oddaniem przesuwają się po klawiszach. Każdy dźwięk był niczym oddech. Każde uderzenie było niczym puls serca, które biło w rytm melodii. Od zawsze tak było. Od zawsze czułem muzykę całym sobą. Domyślałem się jaki widok ukazuje się mojej ciotce — pasjonatce muzyki: skupienie na twarzy młodego chłopaka, zamknięte oczy i lekko pochylona głowa. To były momenty, w których byłem tylko ja i muzyka. Gdy grywałem dla niej czułem, jak fale emocji przenikały całe moje ciało, jak dźwięki unosiły mnie ponad rzeczywistością. Każda nuta stawała się opowieścią o moich marzeniach, radościach i lękach. Muzyka była moim językiem. Jedynym sposobem, by wyrazić to, czego słowami wyrazić nie potrafiłem. Wiedziała o tym i miałem wrażenie, że doceniała to. Kochałem grać, ale najbardziej kochałem grać dla niej. Była to moja ucieczka, pasja, wolność. W każdym akordzie zostawiałem cząsteczkę swojej duszy, zamkniętą w muzycznym labiryncie. Czas płynął wówczas inaczej, jakby zatrzymywał się na chwilę, pozwalając mi się zanurzyć głębiej tam, gdzie muzyka staje się życiem, a życie muzyką.

Z kolei ja wielokrotnie przyglądałem się jej twarzy, gdy w przyciemnionym pokoju wygrywała na drewnianym pianinie swoje ulubione melodie. Nie była już tak radosna i pewna siebie. Na jej twarzy malował się raczej smutek, pustka i samotność. Jej ramiona były lekko przygarbione, a wzrok utkwiony w pożółkłych nutach, które kiedyś niewątpliwie dawały radość. Zwykle grywała melancholijne melodie. Z zaciekawieniem, podziwem i ekscytacją patrzyłem, jak jej palce suną delikatnie po klawiszach, wydobywając ciche, przejmujące dźwięki, które niosły w sobie jakąś dziwną, nieopisaną, głęboką tęsknotę. Pochłaniała ją wtedy zwykle mocna zaduma, a jednego wieczoru dostrzegłem nawet, jak po policzku spłynęła niewielka łza. Z jednej strony pokój wypełniała muzyka. Z drugiej strony ta muzyka przeplatała się z ciszą, która była prawdopodobnie jedynym sposobem na wyrażenie emocji ciotki Joanny. Była w tym wszystkim zawsze niezwykle poważna. Tak, zdecydowanie kojarzyłem ją z powagą. Powagą, której mi w tamtym okresie życia z pewnością brakowało, ale nie chcąc stracić tej relacji robiłem wszystko, by być w jej oczach tym poważnym, dojrzałym i męskim. Do końca życia nie zapomnę dnia, w którym po raz pierwszy poszliśmy razem, tylko we dwoje na obiad do pobliskiej restauracji, konkurencji mojego ojca. Przyglądałem się uważnie, zafascynowany siedzącą naprzeciwko kobietą, jak z niezwykłą delikatnością operuje sztućcami. Zapamiętałem w tamtym momencie bardzo wyraźnie kształt i kolor jej paznokci, które później odtwarzałem w swojej głowie wielokrotnie. Właśnie wtedy zaczęły rodzić się w mojej głowie pierwsze myśli o bliskości z nią. Nastoletnie, nieudolne obrazy odtwarzane w wyobraźni. Wizje chwil, w których jej dłonie błądziłyby po moim ciele. Pragnąłem, by mnie dotknęła. Musiałem na to jednak poczekać.

Któregoś razu zgodziła się bym odwiózł ją do domu na rowerze. Usiadła na ramie mojego starego górala i pozwoliła mi napawać oczy widokiem jej lekko rozwianych przez wiatr włosów. Gdy zjeżdżaliśmy z dość stromej górki, wygięła się w zabawny sposób, szukając schronienia w moich ramionach. Serce biło mi jak oszalałe. Marzyłem o tym, by ta trasa nie miała końca.

Wiele razy odwiedzała mnie w domu. Nie przychodziła tylko do rodziców, ale nierzadko celem wizyt byłem konkretnie ja. Preteksty były różne: rozmowa o postępach w szkole, o grze na pianinie, o kontaktach z rówieśnikami. Moja matka, na co dzień zimna i niedostępna, udawała wtedy przed nią wylewną troskę i ogromne uczucia skierowane w moim kierunku, zaś ojciec — mimo, że była jego kuzynką — zafascynowany jej zgrabnym tyłkiem, dużym biustem i precyzyjnie zrobionym makijażem, ślinił się na sam jej widok i przytakiwał każdemu wypowiadanemu przez nią słowu. Zresztą rodzice czuli się zaszczyceni wizytą ciotki Joanny za każdym razem. Była w ich oczach kimś ważniejszym, kimś z wielkiego miasta, kto nagle pojawił się na nowo w naszym życiu i należy to bezsprzecznie doceniać. Postrzegali ją jak wyższą klasę społeczną aniżeli samych siebie — właściciela niewielkiego baru i niepracującą kurę domową. Nikogo nigdy nie dziwiła jej obecność. Nie doszukiwali się drugiego dna. Nikt nie miał pojęcia, że za zamkniętymi drzwiami nie toczą się wychowawcze rozmowy o relacjach rówieśniczych czy szkole, tylko leżymy na łóżku i wzajemnie, nieśmiało, bez patrzenia na siebie, dotykamy dłońmi swoich włosów. Takie chwile zdarzały się coraz częściej. Rozmyślałem o nich długimi godzinami, gdy wychodziła. I jeszcze przez długi czas czułem na skórze swojej głowy i twarzy dotyk jej delikatnych palców.

Przy członkach rodziny wymienialiśmy jedynie ukradkiem spojrzenia i uśmiechy. Przekazywaliśmy sobie niepostrzeżenie listy, które z biegiem czasu zaczynały być coraz śmielsze. Wdychałem zapach jej perfum, chcąc czuć ją jeszcze długo po tym, jak znikała z pola mojego widzenia. Można sobie tylko wyobrazić jak dumny czułem się wówczas, gdy zaczęła regularnie, coraz częściej zapraszać mnie samego do siebie. Przekraczałem próg jej mieszkania — zwykłego dwupokojowego mieszkania, które nie wyróżniało się niczym szczególnym — czując się tak, jakbym kroczył po zupełnie innej, pełnej piękna planecie. Siadaliśmy w dość sporym pokoju, w którym stała wielka szafa, kanapa z dwoma fotelami i telewizor, a w rogu duże łóżko małżeńskie starannie pościelone. Za ścianą, w pokoju obok uczyła się zwykle jej córka, młodsza ode mnie o kilka lat, z którą nie potrafiłem za bardzo nawiązać bliższego kontaktu. Syna najczęściej nie było w domu — studiował w innym mieście. W czasie tych spotkań ręce pociły mi się z emocji. Proponowała herbatę. Przynosiła ciasto. Siedziałem na swoim ulubionym miejscu na kanapie, a ona na jednym z foteli. Rozmawialiśmy. Pewnego razu wyciągnęła zdjęcia. Zaczęliśmy oglądać. Chcąc przyglądnąć się temu, co pokazywała mi na jednej z fotografii, kucnąłem przy fotelu. Przejechała dłonią przez moją rękę. Poczułem dreszcz. Nie znałem dotąd tego uczucia, ale było przyjemne. Bardzo przyjemne.

Stała się moją odskocznią od tego, co miałem w domu. Sprawiała, że nie czułem się samotny, a nawet zaczynałem wierzyć, że również i ja daję jej coś wyjątkowego. Będąc blisko niej nie potrafiłem skupić się na niczym. Była dla mnie autorytetem, kimś kogo podziwiałem i do kogo wzdychałem. Kimś, kto mnie dowartościowywał, chcąc spędzać ze mną czas. Kimś, przy kim czułem się ważniejszy. Wiedziała doskonale jak to rozegrać. Jak sprawiać, że będę chciał jej coraz więcej. Po czasie zrozumiałem, że nie było trudno manipulować zauroczonym, samotnym nastolatkiem. Jedyną trudnością było to, że przy członkach rodziny udawaliśmy, że relacja, która nas łączy nie jest aż tak bliska jak była w rzeczywistości. Coraz trudniej było mi skupiać się na wspólnej grze na pianinie, gdy oczami wyobraźni widziałem nasze spotkania we dwoje pełne głębokich rozmów i delikatnych, nieśmiałych dotyków lub przemierzałem wzrokiem słowa, które do siebie pisaliśmy.

Z każdym kolejnym zaproszeniem od ciotki Joanny cieszyłem się coraz mocniej. Jednak tamten dzień zapisał się w mojej pamięci w wyjątkowy sposób. Odszykowałem się jak na randkę, podkradłem ojcu perfumy, rozbiłem skarbonkę, by wyciągnąć z niej drobnianki i kupić po drodze coś słodkiego. Otworzyła mi drzwi ubrana w koszulkę na ramiączkach, która odsłaniała więcej niż zakrywała. Tamtego wieczoru po raz pierwszy położyliśmy się w jej łóżku. Po raz pierwszy przejechałem dłonią przez jej skórę. Po raz pierwszy dotknąłem jej pleców i brzucha. Była zmęczona i obolała po ciężkim dniu. Poprosiła o masaż pleców. Podsunęła do góry swoją bluzeczkę, która jednak wciąż przeszkadzała, gdy przejeżdżałem dłońmi do góry. Poprosiła bym ją ściągnął. Zrobiłem to. Z nieco trzęsącymi się z emocji dłońmi zsunąłem z niej koszulkę. Wtedy dostrzegłem dokładnie, że na łopatce wytatuowane ma dwie róże. Nigdy wcześniej nie widziałem żadnego tatuażu z takiego bliska. Zachwyciłem się nim. Prezentował się nadzwyczajnie na jej opalonej skórze. Podała mi olejek, który rozprowadziłem starannie po całych plecach. Olejek nawilżył tatuaż, który stał się jeszcze wyraźniejszy, kolory wydawały się być intensywniejsze. Zapytałem, czy ten tatuaż ma jakąś ukrytą symbolikę. Powiedziała, że te dwie róże to jej szczęścia. Jej dzieci. Wzruszyłem się. O mnie nikt nigdy tak nie mawiał. Poprosiła, abym odpiął jej stanik, by nie zabrudził się za bardzo od tłustego olejku. Spełniłem prośbę. Zawstydzony, niepewny, trochę zdezorientowany, ale równocześnie podekscytowany trwającą chwilą. Odwróciła się na plecy. Sama polała sobie olejkiem po brzuchu. Rozsmarowałem go. Zauważyłem na nim jasną, niedużą bliznę po operacji. Jej skóra była miękka. Nie potrafiłem nazwać tego, co czułem w tamtym momencie. Nie wydarzyło się jeszcze wtedy nic więcej, ale to co i tak miało miejsce nie wychodziło mi z głowy przez długi czas. Aż do kolejnego spotkania na jej łóżku przy bordowej ścianie.

Czułem się jak wszechmogący Bóg, gdy była obok mnie. Gdy to właśnie ja byłem obiektem jej zainteresowań. Chodziłem z głową podniesioną wysoko, dumny, że to akurat ja dostąpiłem tego zaszczytu. Serce łomotało mi w klatce piersiowej za każdym razem, gdy patrzyłem jak inni ludzie podziwiali ją i liczyli się z jej zdaniem, a w mojej nastoletniej głowie była prawie moją kobietą. Tak sobie to wyobrażałem. Tak pozwalała mi sobie to wyobrażać. Dzieliło nas trochę lat, które dla mnie nie były absolutnie żadną przeszkodą. Wręcz przeciwnie. Podniecał mnie wręcz fakt, że wchodzę w coraz bliższą znajomość z dojrzałą, piękną, mądrą kobietą, która w lokalnym środowisku uchodziła za wzór do naśladowania. Nie miałem wtedy świadomości, że to ona odpowiedzialna jest za naszą relację i że tak naprawdę to ona nią steruje. Ja, zafascynowany nią w każdym calu, tańczyłem tak, jak mi zagrała.

Kolejna wizyta w jej mieszkaniu również skończyła się wspólnym leżeniem na łóżku. Zapalała wtedy niewielką lampkę, wiszącą na ścianie, tworząc subtelny półmrok. Chwilami zastanawiałem się, co mówiła swojej córce, by ta nie wychodziła z pokoju w trakcie moich odwiedzin, ale nigdy nie ośmieliłem się o to zapytać. Gdzieś w luźnych rozmowach wtrącała, że jej córka jest bardzo nieśmiała i woli spędzać czas sama ze sobą. Podkreślała, że jest zupełnym przeciwieństwem jej, która to starała się sprawiać wrażenie osoby otwartej i towarzyskiej. Zwykle łatwo nawiązywała kontakt z innymi, potrafiła rozmawiać, a raczej manipulować ludźmi, by zawsze dostawać to, czego chciała. Stała się dla mnie przewodnikiem nie tylko w temacie gry na pianinie, ale również w tej dziedzinie. To dzięki niej opanowałem umiejętność manipulowania ludźmi do perfekcji. Nauczyłem się jak mówić i co mówić, by ludzie jadali mi z ręki. Nie protestowałem, gdy poczułem dotyk jej dłoni na swoim brzuchu. Leżałem jak sparaliżowany, próbując nazwać emocje, które odczuwałem.

W przeciągu kilku kolejnych tygodni nasza relacja pogłębiła się jeszcze mocniej. Zaczęła pokazywać mi swoje upodobania, powtarzała, że muszę być jej uległy i spełniać wszystko, o co poprosi. Początkowo myślałem, że z racji wieku to ona dominuje w naszym związku — bo tak właśnie zaczynałem myśleć o mojej relacji z ciotką Joanną — ale bardzo szybko dotarło do mnie, że to nie wiek, a potrzeba zawładnięcia nad kimś, posiadania kogoś, kto będzie spełniał wszystkie rozkazy i polecenia były przyczyną tej dominacji. Każde kolejne spotkanie dawało początek fali namiętności i wprowadzało mnie w świat BDSM. Była pierwszą kobietą, która pieściła moje ciało i której ja sprawiałem przyjemność. Zdecydowanie nie gustowała jednak w życiu intymnym, które biegłoby stałymi, spokojnymi torami. Preferowała raczej wypróbowywanie coraz to nowszych, odważniejszych smaków intymności, których z pewnością nie można było zaliczyć do tych delikatnych, czułych i waniliowych. Przeżyłem z nią swój pierwszy raz, nie będąc do końca świadomym swojego ciała ani tematu bliskości. Mimo to byłem podekscytowany i dumny, że zrobiłem to akurat z nią. Nie zastanawiałem się, ilu mężczyzn miała przede mną. W luźnej rozmowie powiedziała mi, że wcześniej sypiała jedynie z własnym mężem. Moja naiwna, nastoletnia głowa uwierzyła w to. Czułem się doceniony, że to ja byłem tym drugim. Przez krótką chwilę łudziłem się, że ostatnim. Niczym pelikan łapałem każde słowo, jakie wypływało z jej ust. Mogła zrobić ze mną dosłownie wszystko. Gdy straciłem z nią dziewictwo, myślałem, że cały świat jest u moich stóp i wyrwę się z domu, w którym czułem się nikim. Nauczyła mnie kontrolowania swoich emocji i wyładowywania ich w pozytywny sposób. Swoją złość, zawód, smutek, samotność rozładowywałem razem z nią podczas pikanterii, którą rozpalała w łóżku, a po wszystkim wychodziliśmy na wspólnego papierosa. Tak, swoją pierwszą fajkę — cienkie, liliowe blanty — zapaliłem z własną ciotką, choć z perspektywy czasu przyznam, że choć było to niestosowne, z pewnością nie odbiło się na moim życiu tak bardzo jak bliskość, która pochłaniała nas oboje. Bliskość, w którą mnie wprowadziła i której mnie wyuczyła.

Gdy moja matka popełniła samobójstwo czułem natłok emocji, z którymi nie potrafiłem sobie poradzić. Od tamtej pory przez dłuższy czas spotykałem się ze spojrzeniami ludzi pełnymi litości i współczucia. Jednak ich wsparcie kończyło się na szybkim rzuceniu: “Będzie dobrze” albo “Po burzy wstaje słońce”, które w ich przekonaniu miały mieć magiczną moc uzdrawiania poranionego serca i wypełniania pustki, które po sobie zostawiła, bo choć nie była mamą na medal to jednak starała się chociaż momentami — w przeciwieństwie do ojca — dać nam namiastkę ciepła. Łudziłem się, że największe wsparcie dostanę od niej. Kobiety, która była moją pierwszą miłością, a dla której ja byłem… Hmm, sam nie wiedziałem kim. Myliłem się jednak. Owszem, nie odsunęła się od nas, nie uciekła od razu, ale to właśnie moment, w którym moja matka odebrała sobie życie był momentem przełomowym w naszej relacji. Momentem, w którym zaczęliśmy się od siebie oddalać, odwiedziny zanikały, spotkania stawały się coraz rzadsze, a bliskość mniej intensywna. Początkowo próbowała mydlić mi oczy, opowiadając bajeczkę o tym, że nagle uświadomiła sobie, że powinienem nawiązać relację z kimś w swoim wieku. Później poleciła mi nawet jedną dziewczynę z osiedla, przedstawiając jako kandydatkę idealną dla mnie. Ignorowała moje próby zabiegania i walczenia o tą relację. Zabroniła mi wręcz walki o nas.

Kilka tygodni po śmierci matki, gdy przyjechałem podczas wielkiej burzy taksówką do domu swojej ciotki, wydając na transport ostatnie oszczędności, nie położyliśmy się jak zawsze w jej łóżku przy bordowej ścianie. To był pierwszy raz od bardzo dawna, gdy pozwoliła mi jedynie spocząć na kanapie, a sama zasiadła w jednym z foteli. Czułem, że to co jest między nami właśnie się rozpada. I choć momentami zaczynałem zdawać sobie sprawę, że łącząca nas relacja jest zakazana i nie spotkałaby się nigdy z akceptacją środowiska, nie potrafiłem wyobrazić sobie tego, że mógłbym ją stracić. To jednak się stało. Nagle, bez żadnych większych wyjaśnień i tłumaczeń odsunęła się ode mnie, zostawiając samego z rodzącymi się pytaniami i buzującymi emocjami, z którymi nie potrafiłem sobie poradzić. Przez blisko dwa lata była obecna każdego dnia w moim życiu. Stała się powietrzem, którym oddychałem. Uzależniła mnie od siebie. Zdominowała całkowicie. Pozwoliła, abym czuł się jej własnością. Byłem chłopcem na jej użytek. Chłopcem, z którym spotykała się, gdy miała na to ochotę i którego odłożyła w kąt, gdy się znudził. Zostawiła mnie w niewyobrażalnym bólu, które może czuć piętnastoletnie, zagubione serce.

Tak naprawdę nie wiem, czy kiedykolwiek podniosłem się po tym, co wydarzyło się między mną a ciotką Joanną. Przez wiele miesięcy próbowałem pozbierać się i poukładać na nowo swoje życie. Bezskutecznie. Pojawiała się w wielu myślach, a wieczorami, gdy leżałem samotnie na łóżku czułem tęsknotę, która przeplatała się z… nienawiścią. Z jednej strony wydawało mi się, że ją kocham, z drugiej — nienawidziłem za to, co mi zrobiła. Winiłem ją za wszystko, czego doświadczałem w późniejszym życiu. Złożyłem sam sobie obietnicę mówiącą o tym, że nigdy nie pozwolę już żadnej kobiecie zawładnąć mną. Od tamtej pory to ja byłem górą i to do mnie należało ostatnie słowo.

Zacząłem bawić się dziewczynami. Moje rówieśniczki wydawały się być płytkie i byle bajer wystarczał, by zyskać nad nimi kontrolę. Gdy miałem ochotę na znajomość ze starszą kobietą, wysilałem się nieco bardziej. Szybko jednak zrozumiałem, że wystarczy udawana troska, zainteresowanie, kilka komplementów i złożonych obietnic, by tańczyły tak, jak im grałem. Miałem wrażenie, że role się odwróciły. Nie miałem też większych trudności na namawianie kobiet na łóżko. Na początku podchodziły nieco sceptycznie do moich propozycji, pragnień i fantazji. Z czasem otwierały się na nie, a niektóre z nich nawet lubiły, gdy całkowicie je zniewalałem. Potrzebowałem czuć kontrolę nad własnym ciałem, ale i nad ciałem tych kobiet. Czułem ogromną potrzebę dominacji nad nimi tak, jak niegdyś moja ciotka dominowała nade mną. Tylko w ten sposób czułem się bezpieczny i spokojny. Musiały być moje. Na własność. Właśnie tego nauczyła mnie ukochana ciocia i nigdy nie poniosła za to ani grama konsekwencji. Nieustannie była podziwiana przez innych, niezależnie od tego jak mocno skrzywdziła mnie i jak bardzo skrzywiła moją psychikę.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij