- W empik go
Zepsute królestwo - ebook
Zepsute królestwo - ebook
Nowa zagraniczna autorka w Polsce!
Mówią, że Cyrus Reed jest bezwzględny i twardą ręką rządzi podziemiem. To przestępca morderca i potwór zarządzający gigantycznym majątkiem. Ktoś taki jak Ivy nigdy nie powinien stanąć na jego drodze.
Ale dzieje się inaczej.
Jedna gra w pokera, podczas której padła o jedna obietnica za dużo, sprawiła, że życie Ivy przestało już należeć do niej. Ojciec ją sprzedał.
Dziewczyna budzi się w nieznanym miejscu. Jest obolała i przerażona. Okazuje się, że znalazła się na prywatnej wyspie Cyrusa Reeda. Mężczyzna twierdzi, że zabrał ją tam, aby uratować jej życie. Jednak Ivy wolałaby wiedzieć, kto ocali ją przed nim. Opis pochodzi od wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8320-303-4 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cyrus
Jestem królem. To jest mój zamek i gdybym miał tron, to bym teraz, kurwa, na nim siedział.
Odstawiam szklankę z koniakiem na poręcz schodów i patrzę, jak chwieje się na krawędzi. Pode mną jeden z moich poddanych bryluje w towarzystwie, mając w dupie wszystko dookoła, ale kiedy już zejdę po schodach, przypomni sobie, gdzie jest jego miejsce.
Należy do mnie.
Wszyscy znajdujący się tutaj do mnie należą.
Oficjalnie władam najbogatszym prywatnym bankiem na świecie. A nieoficjalnie bank ten stanowi przejście do podziemia. Każdy grosz, który zarabiają kryminaliści, przechodzi przez moje ręce. W przeciwieństwie do większości banków na Wall Street, ja nie udaję, że jestem czymś, czym nie jestem. Pieniądze znajdujące się w moich skarbcach są cholernie brudne, ponieważ ja nie świadczę usług normalnym klientom.
O nie. Moja klientela to zupełnie inna rasa. Margines społeczny.
Dealerzy narkotykowi. Przemytnicy broni. Kartel i mafia. Czasami nawet szemrani politycy stojący na czele krajów oraz dorosłe dzieci bogatych rodziców, które coś zjebały.
Jestem ich zbawcą. Nie muszą już ukrywać toreb z pieniędzmi pod łóżkiem. Nie. Zamiast tego przychodzą do mnie, by wyprać swoje brudne pieniądze oraz, kiedy wreszcie są one nieskazitelnie czyste, rozmnażać je.
Chociaż teoretycznie jestem jednym z nich – czyli przestępcą – to nie mogę ich znieść. Jednak to nic nie znaczy, ponieważ ja nie cierpię wszystkich ludzi. Ale ich pieniądze nie śmierdzą. Kurwa, ich kasa, choć brudna, pachnie nawet lepiej. Ma woń żyć odebranych, by ją pozyskać.
Dzisiejszej nocy pieniądze, których nie trzymają w moim banku, zostaną przewiezione tutaj. Pojawią się tu brudne, naznaczone grzechami popełnionymi, by je zdobyć, lecz do końca wieczora krew zostanie z nich zmyta, a ich właściciele odejdą z banknotami czystymi niczym świeże pranie.
Mój dom jest gotowy, a personel przygotowany. Zabawa ma się rozpocząć wkrótce, więc teraz pozostaje mi tylko czekać.
Nienawidzę robić tego gówna, ale jest to zło konieczne. To tutaj poznam wszystkie sekrety, posiądę fortunę i stworzę imperium.
To jest moje królestwo korupcji, a ja jestem jego bogiem.
Czas staje w miejscu, kiedy czekam na szczycie schodów. Wędruję wzrokiem po holu, patrząc na każdego przybywającego gościa. Tłum zbiera się na środku pomieszczenia, ludzie niby oczekują dalszych instrukcji, lecz tak naprawdę czekają na rozpoczęcie pierwszej partii pokera.
Czasami tylko obserwuję. A czasami nawet nie chce mi się do nich schodzić. Nie zawsze jestem tam potrzebny. Sam fakt, że rozgrywka ma miejsce u mnie w domu, wystarczy, żeby goście dobrze się zachowywali. Dziś zamierzam do nich zejść.
Chcę nadzorować nowego gościa, który ma się tutaj pojawić. Jest to ktoś, kogo od lat próbowałem do siebie zwabić. Jeszcze się nie zjawił, ale według moich źródeł połknął przynętę. Zamierzam zastawić na niego pułapkę przy pierwszej okazji.
Czekając, dostrzegam kilka znajomych twarzy, ludzi do skontrolowania przed rozpoczęciem gry. Już wiem, że dzisiejszej nocy będzie gorzej niż zazwyczaj, a to wiele mówi. Wśród gości znajdują się jedni z najbardziej śliskich typów, jakich znam.
Dostrzegam tę ironię. Oceniam mężczyzn, którzy nie różnią się ode mnie.
Oni zabijają.
I ja też zabijam.
Ale istnieje jedna różnica. Ja zabijam tylko wtedy, kiedy muszę, a część z tych gnojków robi to dla sportu, żeby udowodnić swoją męskość.
I choć żadna z tych rzeczy nie czyni z nich mężczyzn, to oni tego nie widzą, a to naprawdę im nie pomaga. Więc po prostu piorę ich brudne pieniądze i odprowadzam boleśnie wysokie odsetki.
Jednakże, nawet wiedząc o tym wszystkim, oni i tak przychodzą do mojego domu i oddają mi swoje dusze. Mam na nich wystarczająco dużo haków, żeby ich wszystkich pogrzebać. Ale teraz szukam tylko jednego z nich.
Kręcąc głową, idę w stronę gości, powoli i miarowo. Mierzę ich wzrokiem, każdego pojedynczo.
Dopóki go nie znajdę, będę szukał największych winowajców i wtedy dam sygnał Z, który będzie moją drugą parą oczu i uszu, obserwując ich.
Z początku dostrzegam tych samych ludzi co zazwyczaj – bogatych dupków niemających niczego lepszego do roboty od wydawania pieniędzy tatusia. Znam ten typ i go, kurwa, nienawidzę.
A po drugiej stronie pomieszczenia znajdują się dealerzy narkotykowi, członkowie mafii oraz zajebiście brudni politycy.
Każda grupa jest ważna dla moich operacji. Jedni umywają ręce drugim. Większość tych ludzi to moi klienci. Mój bank pierze całe kosze brudnych pieniędzy, ale to, czego nie mogę załatwić poprzez bank, piorę, organizując rozgrywki pokerowe. Właśnie dlatego są tu ci bogaci chłopcy. Nie wiedzą, jak grać; wiedzą, jak przegrywać.
Mężczyźni siedzą z drinkami w dłoniach przy stołach. Dzisiaj jest tu mniej osób niż zazwyczaj, więc rozstawiono ich tylko kilka, a przy każdym siedzi od ośmiu do dziesięciu graczy. Jest to zdrowa mieszanka interesów legalnych i nielegalnych.
Powoli, lecz z precyzją, podchodzę do nich, przesuwając wzrokiem po stołach.
Dzisiejszego wieczora przyglądam się każdemu gościowi z osobna.
Najdalej na lewo znajduje się Matteo. To głowa mafii ze Wschodniego Wybrzeża, robię z nim mnóstwo interesów. Obok niego siedzi jego prawa ręka, kuzyn. Za nim też nie przepadam, ale jest złem koniecznym.
Alaric, Tobias, Mathis i James również się zjawili. Chociaż są tutaj jednymi z najbardziej bezkompromisowych mężczyzn, to są też jedynymi klientami, których toleruję.
Na lewo od nich znajduje się kolejny ładny, bogaty chłopiec. Mówię tak, ponieważ właśnie tym jest: dzieciakiem z bogatej rodziny idealnie nadającym się na to, by wyprać brudne pieniądze. Znany jest również jako Trent Aldridge.
Przychodzi tu od lat, chociaż jest beznadziejny w pokera. Znajduje się tu z podobnych powodów co ja. Chce pozyskać więcej klientów. Ostatnio Z wspominał mi o tym, że Trent pracuje w funduszach hedgingowych i podobno pozyskuje tu inwestorów.
Niezależnie od tego, czemu tu jest, jest nieszkodliwy. Spoglądam na mężczyznę siedzącego obok niego. Nigdy wcześniej go nie widziałem, wyróżnia się na tle pozostałych gości. Wygląda starzej od wszystkich.
Mógłby być moim ojcem. A raczej ojcem Trenta. Mają takie same oczy, taką samą karnację i włosy. Trent jest jego młodszą wersją, tylko że niezniszczoną życiem. Trent nie wygląda, jak gdyby coś go dręczyło. Interesujące. Co on tu robi? Muszę go monitorować.
Odrywam wzrok i moje spojrzenie pada na mężczyznę, na którego czekałem.
Jest tu.
Spoglądam na Z i kiwam głową, a ten odpowiada tym samym, dając mi znać, że zrozumiał. Hak, lina, ciężarek.
– Witam – mówię i wszyscy spoglądają na mnie. – Boris – odwracam się do mężczyzny – jak miło, że przyszedłeś.
Boris.
Znany również jako Rzeźnik.
Mężczyzna, na którego planuję zastawić dziś pułapkę. To prawdziwy pojebaniec. On i jego przyjaciele nie są klientami. Nawet ja mam swoje granice. Nie piorę pieniędzy mężczyznom handlującym żywym towarem, ale on jest środkiem do celu.
A teraz muszę znaleźć jakiś sposób na to, by powiedział mi to, co chcę.
By powiedział mi o swojej organizacji oraz gdzie znajduje się jej szef.
Właśnie po to tu jest. Najlepszym sposobem na zebranie informacji jest upicie go, pozyskanie dla niego pieniędzy i odczekanie, aż poczuje się swobodnie. Może nie powiedzieć mi tego, co chcę wiedzieć, lecz ludzie zawsze gadają, a każde słowo to poszlaka. Tak jak podczas gry w szachy, wystarczy rozpoznać swoją przewagę, nauczyć się odnajdywać schematy, a później rozegrać partię. On z pewnością coś zdradzi, a ja zbiorę informacje. Zbyt długo czekałem na tę możliwość, by pozwolić, żeby cokolwiek mi to spieprzyło.
Kiwnięciem głowy udzielam zgody dilerowi i gra się rozpoczyna. Obserwuję z boku i zbieram informacje na temat charakteru każdej z osób. Szczególnie Borisa.
Wraz ze wzrostem pul, niektórzy gracze zachowują się nieostrożnie, podczas gdy inni stają się coraz bardziej pewni siebie.
Do stołu podchodzi jedna z kelnerek i zbiera zamówienia na drinki. Większość mężczyzn zawiesiła grę, by na nią spojrzeć. Ja też zerkam w tamtą stronę. Jest ładna, ale nie w moim typie.
Prawie wszyscy mężczyźni spasowali, poza ojcem Trenta, który najwidoczniej wszedł va banque.
On należy do grona tych nieostrożnych.
Z miejsca, gdzie stoję, widzę strużkę potu spływającą po jego brwi, a kiedy zauważam, z kim gra, rozumiem już, czemu się stresuje. Przy jego stole siedzi Boris.
To coś więcej niż tylko obawa, że Rzeźnik pokroi go na kawałki. Tu chodzi o coś więcej. To wygląda na desperację. Interesujące. Dla jego dobra mam nadzieję, że nikt inny tego nie zauważy. On potrzebuje tego zwycięstwa. Potrzebuje pieniędzy.
W puli znajdują się miliony.
Sprawy przybiorą zaraz interesujący obrót. Podchodzę bliżej, żeby nic mi nie umknęło. Ojciec Trenta strasznie się poci. Pot spływa po nim strumieniem i widzi to każdy. W szczególności jego syn.
– Ojcze. – Próbuje się wtrącić, ale ojciec go nie słucha. Zamiast tego przesuwa przedramię po stole i dorzuca do puli kolejne żetony. W oczach Borisa dostrzegam drapieżny błysk. Właśnie tego chciał.
Ojciec Trenta wszedł va banque. Spogląda na syna. On jeszcze ma żetony, jednak kręci głową.
– Ojcze.
Nic.
– Tato. – Spojrzeniem błaga go, by przestał, by przerwał to szaleństwo. Jednakże on nie może. To jasne jak słońce, widać to w oczach staruszka. Przyszedł, by wygrać. Musi wygrać.
– Muszę – szepcze do syna. – Będzie dobrze.
Ojciec i syn w ogóle się nie ruszają. Niema kłótnia. Trent nie wygra. Znam mężczyzn takich jak jego ojciec… Sam takiego miałem.
– Więc jak będzie? – pyta Boris, wyrywając mnie z zamyślenia i znów zwracając moją uwagę na to, co dzieje się teraz. Ojciec Trenta zaczyna grzebać sobie w kieszeniach.
– Sprawdzam. – W jego głosie nie słychać ani krztyny przekonania. Boris pochyla się nad stołem, wspierając się o jego krawędź łokciami. Odchyla głowę i unosi brwi.
– Za co? Wygląda na to, że nie masz żetonów.
– Mam pieniądze… – Głos mu się załamuje. – Tylko nie przy sobie.
– Niedobrze. – Kręci głową. – Coś innego… – podpowiada.
Aldridge senior unosi rękę. Jego nadgarstek zdobi czerwona błyskotka. Zegarek od Richarda Mille’a.
– Nie. – Boris znów krytykuje jego pomysł, patrząc ze znudzeniem.
– A-ale jest wart prawie sześćset tysięcy dolarów – wybąkuje.
Gdybym był lepszym człowiekiem, to bym zainterweniował i przerwał to gówno. Ale nie jestem, więc skinieniem głowy w kierunku Z pozwalam, by ciągnęło się to dalej. Przynajmniej się nie nudzę. A poza tym mogę w ten sposób uzyskać właśnie taką informację na temat Borisa, jakiej potrzebuję. Zobaczę, co z tego wyniknie.
– Masz coś jeszcze, co ma jakąś wartość? Bo ja już mam zegarki.
– Dom?
– Mam już dom. A nawet kilka. – Jego usta rozciągają się w złowieszczym uśmieszku. – Coś o prawdziwej wartości… – Po tych słowach milknie.
– Samochody.
– Nie masz niczego, co mógłbym chcieć. – Odpowiedź jest ostateczna. Boris kładzie rękę na stole, żeby przyciągnąć do siebie pulę. Gra zakończy się, jeszcze zanim się rozpoczęła.
– Mam córkę.
Kurwa. Nie tego chciałem.
W pomieszczeniu zapada cisza, zawisa nad nami niczym gęsty smog, przykleja się do wszystkiego wokół. Czuję, jak jego słowa przedostają się przez moje usta do płuc.
Zamierza sprzedać córkę.
Temu mężczyźnie.
Mężczyźnie, na którego mówią Rzeźnik.
Mężczyźnie, który znany jest w podziemiach z tego, że porywa swoje ofiary, a później się nimi bawi. Jego ulubionym zajęciem jest rycie nożem w ciałach – stąd ksywka.
– Zamierzasz sprzedać mi swoją córkę? – Nie jest zaskoczony. Właśnie to robi. Kradnie i prowadzi handel wymienny.
– Ojcze… – Trent desperacko próbuje się wtrącić.
– Zamknij się – krzyczy staruszek do syna, który teraz jest blady jak ściana. Jeśli jest to możliwe, Boris rozciąga usta w jeszcze szerszym uśmiechu, zniekształcającym jego nieogolone policzki. – Tak. – Próbuje wyglądać na silnego, ale blefuje. Wiem to. Trent to wie. Szczerze, kurwa, mówiąc, wie to każdy w tym pomieszczeniu. Poza nim. Przez swoją desperację naprawdę uwierzył w swoje kłamstwa. Pewnie powinienem zainterweniować. Nie o to mi chodziło, kiedy urządziłem rozgrywki pokera.
– Nie handlujemy tu żywym towarem. – Robię krok w przód i kątem oka widzę, jak Z kręci głową. Według niego nie powinienem się wtrącać. Znając go, on pewnie uważa, że to jest właśnie ten haczyk, którego potrzebujemy na Borisa. Ale nawet ja mam swoje granice i nie zamierzam się na to godzić. Tutaj to ja rządzę i nikt nie jest na tyle głupi, by mi się sprzeciwić.
– Czy masz coś innego wartościowego? – podpowiada Boris. Nie słucham już ich rozmowy. Ubijają nowy interes i gra toczy się dalej.
Zawsze tak jest.
To nieuniknione. Starszy mężczyzna przegra i będzie winien Rosjaninowi życie.
Kiwam ręką na Maggie, właścicielkę firmy, przez którą zatrudniam kelnerów. Wie, czego chcę, więc znika szybko bez słowa.
Mężczyźni wracają do rozgrywki, a Maggie podchodzi do mnie prędko, stukając obcasami butów o marmurową posadzkę, po czym wręcza mi szklankę Louisa XIII.
Upijam łyk alkoholu. Piecze mnie w przełyk, pali dawne demony, które niegdyś były uśpione.
Robią interesy.
Słowa są wypowiadane.
Karty są odwracane.
Zwycięzca jest ogłaszany.
Nie muszę na nich patrzeć, by wiedzieć, kto wygra.
Znam też nagrodę dla zwycięzcy.
Życie.
Pytanie tylko, czyje?ROZDZIAŁ DRUGI
Ivy
Dziś jest niezwykle ciepło, jak na końcówkę zimy.
O tej porze roku zazwyczaj ziemia nadal jest zamarznięta, a każdą powierzchnię pokrywa warstwa świeżego śniegu.
Ale nie dzisiaj.
Dziś świeci słońce, a w powietrzu czuję zapach wiosny.
Pobudza mnie to i wypełnia moje serce szczęściem, którego potrzebuję teraz z powodu wszystkiego, co się dzieje. Mojej matce się nie polepsza i to mnie dobija.
Mam nadzieję, że to będzie dobry dzień. Mama zawsze czuje się lepiej, kiedy na dworze jest pięknie. Jakby była kwiatem rozkwitającym tylko, gdy świeci słońce.
Mieszkam z rodzicami w szeregowcu z brązowej cegły w West Village. Mam dwadzieścia dwa lata – jestem na tyle dorosła, żeby się wyprowadzić i żyć na własną rękę – ale opuszczenie tego miejsca oznaczałoby zostawienie za sobą kawałka serca.
Mojego ogrodu.
Jej ogrodu.
Teraz tylko ja się nim zajmuję, tak jak wszystkim innym w domu. Oni zostawiliby go, by zmarniał i umarł, więc muszę sama się nim opiekować. Dlatego klęczę teraz na ziemi i wyrywam z niej wszystkie chwasty i martwe rośliny.
Właśnie dlatego wciąż tu jestem. Moja matka przestała dbać o ogród lata temu, mniej więcej w tym samym czasie, kiedy straciła chęć do życia. Może i nadal jest z nami, ale jest cieniem kobiety, jaką była niegdyś.
Z tego powodu teraz ja wykorzystuję całą wiedzę, jaką mi przekazała, i rok za rokiem przywracam ogród do życia.
Dłońmi dotykam uschniętych łodyżek, po czym za nie chwytam. Twarda ziemia rozluźnia się i uwalnia martwe rośliny, a ja umieszczam je w worku na śmieci.
Kończę wyrywać chwasty i wstaję, chwytam za torbę, a następnie odwracam się, żeby wrócić do domu. Widzę matkę stojącą w dużym oknie wykuszu. Znajduje się w kuchni i nawet stąd dostrzegam pustkę w jej oczach.
Jest otępiała i zobojętniała.
Niektóre dni są gorsze od innych. Z tego, co widzę, dzisiaj będzie jeden z tych dni.
Mój ojciec nie wrócił wczoraj na noc.
W jego przypadku nie jest to nic nadzwyczajnego, a to, że następnego dnia matka jest bardziej przygnębiona, też nie jest niczym niezwykłym.
Pewnie ma romans. Zawsze, kiedy pytam go, gdzie był, mówi, że musiał pracować do późna. Wiem, że tak nie jest i, niestety, on też to wie.
– Cześć, mamo. – Staję za nią i całuję ją w policzek. Robi wdech, napawając się moim zapachem, prawdopodobnie czując na mojej skórze świeże powietrze, po czym spogląda do góry, jakby to ją pokrzepiło.
– Gdzie jest twój ojciec?
Z miejsca, w którym stoję, mogę spojrzeć jej prosto w oczy. Niegdyś były intensywnie niebieskie, jak moje. Zawsze mówiono mi, że bardzo ją przypominam. Lekko pofalowane włosy w kolorze ciemnego blond oraz duże niebieskie oczy. Teraz nie wyglądamy już podobnie. Jej włosy posiwiały, a w oczach nie ma tego błysku, co dawniej.
Ale przynajmniej teraz jej spojrzenie nie jest puste. Przypatrując się jej, patrząc jej w oczy, widzę, że mnie rozpoznaje. Posyłam jej pełen napięcia uśmiech i robię krok w jej stronę, po czym łapię ją za rękę.
– Nie wiem, mamo – odpowiadam cicho i niepewnie.
Wyrywa dłoń i podnosi ją, by przeczesać palcami swoje potargane włosy. Układa kosmyki, jakby próbowała doprowadzić się do porządku i wyglądać dobrze dla niego. Gdyby mój ojciec nie był takim fiutem, to pomyślałabym, że jest to całkiem urocze. Ale niestety nim jest, a ona zasługuje na kogoś lepszego.
Zasługuje na to, by być czyimś całym światem.
– Widziałam go wcześniej. Był tu… był zły. – Gdy wypowiada ostatnie słowo, głos jej się załamuje.
Unoszę brwi. Ja go nie widziałam, lecz pewnie był w domu. Nie wątpię w to.
To miałoby sens, przychodzi i odchodzi, kiedy tylko chce, niczym się nie przejmując. Ma w dupie to, że niszczy w ten sposób mamę. Szczególnie, gdy jest zły. A ostatnio bywa wściekły i spięty.
To kolejny powód, dla którego nadal tu mieszkam. Nie ma opcji, żebym zostawiła mamę tutaj samą.
Nie ufam swojemu ojcu. Co prawda nie sądzę, aby ją skrzywdził, ale jest z nim coś nie tak. Często zastanawiam się, czy Trent wie, co się dzieje. Zapytałabym go o to, lecz on ciągle biega po mieście, więc nie rozmawiamy zbyt często.
Nie byliśmy ze sobą blisko i chyba żadne rodzeństwo nie mogłoby się bardziej od siebie różnić.
Ja jestem domatorką. Wystarczy mi to, co mam. Mieszkam w domu, zajmuję się ogrodem i pracuję na pół etatu jako florystka. A jemu zależy tylko na pieniądzach i prestiżu. Uwielbia nocne życie. Lubi żyć szybko i ostro. Banał.
Kolesie go uwielbiają.
Jest ich ulubionym „chłopcem z bogatej rodziny”. Chociaż sądząc po wyglądzie domu, w którym mieszkam, nie jestem pewna, czy ten tytuł nadal do niego pasuje.
To nie tak, że go oceniam. Jeśli chce imprezować i sobie używać, to niech to robi. Ja tego nie chcę, ale to nie sprawia, że mniej za nim tęsknię.
– Kwiaty zakwitły? – Głos matki wyrywa mnie z głębokiego zamyślenia. Miło go usłyszeć. Brzmi tak rześko, przypomina mi o dobrych czasach. Czasach, kiedy tata był z nami, a ona jeszcze nie oszalała. Kojarzą mi się one z bujnym i żywym ogrodem nakrapianym różem.
W jej głosie słyszę nadzieję. Znów wyciągam rękę i chwytam jej kruchą dłoń w swoją.
– Jeszcze nie, mamo. Ale już niedługo.
Kiwa głową i wtedy, jakby ktoś przełączył kanał w telewizorze, już jej tu ze mną nie ma. Teraz znajduje się gdzieś indziej, w odległym zakątku swojego umysłu. Czuję przytłaczający ciężar smutku, powoli wypełnia on moje żyły. Dźwięk jej kroków, kiedy wychodzi z pokoju, sprawia, że podejmuję działanie, i zanim zdążę zrozumieć, co robię, już jestem z powrotem na zewnątrz.
Pierwsze kwiaty zakwitną w naszym ogrodzie dopiero za kilka miesięcy. Ale mi i tak podoba się ten kojący zimowy dzień. Ponieważ takie dni jak ten sprowadzają ją z powrotem do mnie, nawet jeśli tylko na krótką chwilę.
Znów klęcząc na twardej ziemi pokrytej zmarniałą trawą, zaczynam ciągnąć martwe rośliny i przekopywać ziemię dłońmi. Luźna gleba przesypuje mi się przez palce niczym ziarna piasku w klepsydrze.
Słyszę przed sobą jakiś hałas, więc podnoszę głowę, żeby zobaczyć, kto to.
– Trent? – pytam, unosząc dłonie, by osłonić oczy przed promieniami słońca. Mój starszy brat wychodzi z cienia. – Co ty tu robisz?
– To już nie mogę po prostu przyjść, żeby sprawdzić, co u mojej siostry? – Stara się zabrzmieć, jakby żartował, ale jego ton nie pasuje do słów.
Unoszę sceptycznie brew.
– Możesz, ale wtedy nie byłbyś moim bratem.
– Co to ma niby znaczyć? – Zatrzymuje się i wbija we mnie wzrok.
Nie widzę go zbyt dobrze, ponieważ muszę patrzeć do góry, prosto w słońce. Odkładam łopatę, wstaję i podchodzę do niego. Stając tuż przed nim, przyglądam mu się uważnie, a następnie kręcę głową.
Naprawdę wygląda jak gówno.
Zazwyczaj przystojny, teraz wygląda na zniszczonego i zmęczonego. Duże cienie pod oczami oraz tępy wzrok sprawiają, że wygląda, jakby nie spał od kilku dni.
– Przyszedłeś tu prosto z baru? – Nachylam głowę, żeby mu się lepiej przyjrzeć, po czym mrużę oczy. Trent nie tylko wygląda, ale też zachowuje się dziwnie. Ciągle przenosi ciężar ciała z jednej nogi na drugą, prawie jak gdyby był naćpany, albo właśnie schodził z haju. – Czemu się tak zachowujesz?
– Jak?
– Jakbyś coś ukrywał – odpowiadam. – Naćpałeś się?
– Nie, Ivy. – Jego ton jest stanowczy, nawet nie próbuje ukryć podirytowania, jakie wywołało w nim zadane przeze mnie pytanie. – To niedorzeczne.
– Doprawdy? Pojawiasz się tu nagle i wyglądasz jak… gówno – kończę żartem, chociaż udaję poważną.
Robi głęboki wdech, po czym kręci głową. Na jego przystojnej twarzy pojawia się typowy dla niego szelmowski uśmieszek i widzę przebłysk jego normalnej figlarnej osobowości. Przypomina mi o czasach, kiedy byliśmy dziećmi i razem bawiliśmy się ziemią. Trent chwytał wtedy za wąż ogrodowy mamy i spryskiwał nas, jakby padało. Po godzinach takiej zabawy oboje byliśmy przemoczeni. Mama obserwowała nas przez cały czas, śmiejąc się i zajmując się ogrodem.
– Nie jesteś zbyt miła, siora.
– A ty zachowujesz się cholernie podejrzanie. – Kładę dłonie na biodrach i wydymam wargi. – Co się dzieje?
– Nic. Już ci mówiłem. – Milknie i zaczyna chodzić po patio. Jego chwilowy dobry humor znika szybciej niż miraż na pustyni.
Co się z nim dzieje?
Trent zachowuje się dziwnie, nawet jak na siebie. Chodzi, poruszając ustami, jakby mówił do siebie, ale z jego warg nie wydobywają się słowa, a po chwili wyciąga z kieszeni telefon. Spina się po przeczytaniu, jak zakładam, SMS-a.
– Wszystko w porządku? – pytam go.
Wygląda na wyczerpanego i skonanego. Podnosi wolną rękę i przeczesuje palcami swoje jasnobrązowe włosy.
– Będzie w porządku – odpowiada, a następnie wzdycha. Cokolwiek przeczytał, z pewnością nie było to nic dobrego, ponieważ wygląda gorzej niż wcześniej.
– Martwię się przez ciebie. Jesteś pewien? Jeśli potrzebujesz pomocy…
Podnosi dłoń, uciszając mnie, więc milknę. Normalnie rzuciłabym jakimś błyskotliwym komentarzem na temat tego, jak niegrzeczne to jest, ale coś mi mówi, że nie powinnam tego robić. Może to z powodu cieni pod oczami albo zmarszczonych brwi, lecz postanawiam się zamknąć i go wysłuchać.
– Nie biorę narkotyków, Ivy, ale doceniam twoją troskę. Czemu nie wierzysz w to, że przyszedłem tu zobaczyć się ze swoją siostrzyczką?
Postanawiam zażartować, próbując załagodzić napięcie wiszące w powietrzu.
– Uwierzyłabym w to, gdyby tym bratem był ktokolwiek poza tobą. – Zaczyna się śmiać i wtedy ja też wybucham śmiechem. Uwielbiam dźwięk jego śmiechu. Kładzie dłoń na piersi, udając niedowierzanie. – Po prostu mówię jak jest, brachu. – Tęsknię za tą wersją brata.
Oboje milkniemy po tej chwili ulgi od napięcia panującego między nami. Znów jest niezręcznie i kłopotliwie, i chociaż nie jestem już blisko z bratem, to i tak wydaje mi się to nienaturalne. Przygarbiony, kopie w grudkę ziemi, po czym podnosi głowę i patrzy mi w oczy.
– Mama ma się dobrze? – Przerywa wreszcie ciszę.
– Możesz sam ją o to zapytać, Trent.
Znów spogląda w telefon, a następnie przenosi wzrok na moją twarz.
– I to jest chyba dobry moment na to, żebym sobie poszedł.
– Proszę, Trent, co się dzieje? Nic ci nie jest?
Na jego twarzy pojawia się cień jakiejś emocji, po czym brat pociera skronie, jakby zaczynała boleć go głowa.
– Po prostu sprawdzam, co u ciebie. Przyszedłem tu, żeby porozmawiać z tatą…
– Wrócił? – Czuję ucisk w brzuchu. W ogóle nie mam ochoty go dzisiaj oglądać.
– Nie.
Skonsternowana, kręcę głową.
– Nie rozumiem. Mama mówiła, że tu był, ale ja go nie widziałam.
– Trzymaj się od niego z daleka. – Słysząc ton jego głosu, prostuję się.
– Czemu? Przez ciebie się boję. Zrobił coś?
– Po prostu obiecaj mi, że nie będziesz się do niego zbliżała. Ja pójdę go znaleźć, ale w międzyczasie mogłabyś wrócić do domu? A jeśli ktoś tu przyjdzie i będzie o niego pytać, to nie otwieraj drzwi.
– Co? Nie. Tylko spójrz, jaka dziś piękna pogoda.
– Proszę.
– Posłuchaj, Trent. Doceniam to, że tu jesteś. To cudownie, że przyszedłeś, ale chyba sama poradzę sobie z tatą.
– Chodzi po prostu o to…
– Nie – przerywam mu, unosząc dłoń. – Ty tu nie mieszkasz. A ja tak. Poradzę sobie z jego humorkami. Poradziłam sobie z wychowaniem samej siebie, pomimo wszystkiego, co się działo. I choć bardzo doceniam twoje zmartwienie, to muszę zająć się mamą, a obecnie oznacza to przygotowanie ogrodu.
– Nie poprawia jej się?
– Jej depresja nasila się zimą, ale kiedy wychodzi słońce, czuje się lepiej.
Spogląda w dół, a następnie patrzy w kierunku kopy ziemi, którą stworzyłam.
– Kocham cię, siora.
– Ja ciebie też, braciszku. A teraz pozwól, że wrócę do pracy. Wkrótce się ściemni. – Kiwa głową i odchodzi.
Nie mogę przestać się zastanawiać, czy coś jest z nim nie tak. Mówił, że nie bierze narkotyków, ale nie jestem pewna, czy mu wierzę.
Po pewnym czasie, kiedy już chcę wstać i wejść do domu, słyszę hałas. Trzask drzwi od samochodu. Kroki. Kątem oka dostrzegam cień. Odwracam się, żeby zobaczyć, kto idzie w moim kierunku. Mama? Tata?
Może wrócił Trent.
Lecz gdy wreszcie stoję odwrócona w kierunku, z którego dobiegły mnie dźwięki oraz w którym widziałam cienie, nikogo tam nie ma.
Walczę z uczuciem, że ktoś mnie obserwuje. Kiedy znów wyrywam z ziemi pozostałości po poprzednim lecie, mogłabym przysiąc, że widzę jakiś ruch. I, jak gdyby świat wokół mnie też to poczuł, niebo ciemnieje.
Czuję zapach deszczu, jeszcze zanim się zaczyna. Do moich nozdrzy dociera woń wilgotnego powietrza.
Powinnam się ruszyć, ale tego nie robię. Zamiast tego czekam.
Czekam, aż niebo się otworzy, a później aż spadnie pierwsza kropla. Większość ludzi nie lubi stać na deszczu, lecz ja to uwielbiam. To pobudza mnie do życia. Kojarzy mi się z rozpoczęciem wiosny.
Z odrodzeniem.ROZDZIAŁ TRZECI
Cyrus
Poprzednia noc to był prawdziwy rozpierdol.
Położyłem się spać dopiero nad ranem. Nie potrafiłbym zliczyć, jakie sumy pieniędzy zmieniły właściciela, chociaż to nie miało żadnego znaczenia. Zależy mi tylko na tym, ile pieniędzy zarobiłem ja.
To ja zgarniam rake¹.
Jasne, jest to nielegalne, ale żaden skurwysyn, który przychodzi do mojego domu, nie zacznie mi narzekać. Ani stali bywalcy, ani tym bardziej personel.
W ten sposób podpisaliby swój wyrok śmierci.
Jednak niezależnie od tego, ile pieniędzy udało mi się uszczknąć, to poprzednia noc nie zakończyła się sukcesem. Cel wieczoru nie został osiągnięty. Nie udało nam się wyciągnąć z Borisa informacji potrzebnych do tego, żeby załatwić organizację, dla której pracuje. Nie zbliżyliśmy się do odnalezienia Alexandra, i ta świadomość mnie wkurwia. Moi ludzie zebrali trochę informacji na jego temat, ale ostatecznie utknęliśmy w martwym punkcie. Nikt nie wie, gdzie on przebywa, gdzie mieszka ani jak się z nim skontaktować. Tego możemy dowiedzieć się wyłącznie od Borisa, ale ten prędzej by umarł, niż zdradził położenie swojego szefa.
Telefon leżący na stoliku nocnym obok mojego łóżka zaczyna wibrować, a ja od razu wyciągam rękę i go podnoszę. Nieznany numer. Moi klienci nie mają numerów, które łatwo namierzyć.
– Gadaj – fukam do słuchawki. Każdy, kto mnie zna, wie, że nie należy mi przeszkadzać. I kropka. Szczególnie rano. Tak w ogóle, to która jest godzina?
Przyciskając telefon do ucha, zerkam na zegar. Numery świecą na czerwono, wyróżniając się na tle kompletnej ciemności panującej w moim pokoju.
Czuję się tu jak w grobowcu.
Jak w piekle. Moje własne osobiste piekło.
Pierdolona jedenasta przed południem.
– Cyrus – odzywa się znajomy głos. To Z, moja prawa ręka.
– Co to za numer?
– Nowy.
Nie musi mówić nic więcej. Zmieniamy je jak rękawiczki, zależy to od nowych klientów i różnych innych rzeczy.
– Czemu dzwonisz do mnie tak wcześnie?
– Jest prawie południe, szefie. – Śmieje się, ale ja tego nie komentuję. Niezależnie od godziny, nie lubię, kiedy ktoś mnie budzi i zawraca mi głowę, jeśli nie jest to kryzysowa sytuacja. Gdy zdaje sobie sprawę z tego, że nie odpowiem, kontynuuje: – Chodzi o Trenta Aldridga. Grał wczoraj w pokera. Wiesz, o kim…
– Wiem, o kim mówisz – przerywam mu. Wiem dokładnie, kim jest Trent. Jego ojciec zachowywał się wczoraj jak degenerat. Z zna mnie od lat i przez większość tego czasu był moim najbardziej zaufanym człowiekiem, a ponieważ zawraca mi głowę czymś, co ma związek z Trentem, przesuwam się na krawędź łóżka, kładę stopy na podłodze i wstaję. – Co z nim?
– Żąda rozmowy z tobą – odpowiada Z, a ja kręcę głową.
Nie do, kurwa, wiary.
– Nikt nigdy niczego ode mnie nie żąda. – Mówię ze spokojem, ale w moim tonie jasno słychać złość. Brzmię, jakbym miał zaraz kogoś zamordować.
Po drugiej stronie słuchawki zapada cisza. Absolutna, kurwa, cisza.
Milczymy przez dłuższą chwilę. Wiem, że mam rację. Robię długi wydech.
Po zakończeniu gry ojciec Trenta, Ronald Aldridge, był winien Borisowi fortunę. To, jak dochodzi do odebrania owych pieniędzy, nie jest moim problemem. Znają zasady, więc nie rozumiem, czego on ode mnie oczekuje.
– Masz rację, szefie, ale on naprawdę chce z tobą porozmawiać. Brzmiał na dość zdesperowanego. Możemy nadal wykorzystać to, by dotrzeć do… – Milknie i właśnie wtedy wreszcie to pojmuję. On może mieć rację. Szukałem sposobu na to, by dotrzeć do szefa Borisa, a dług Aldridge’a wobec Rzeźnika może być właśnie tym, czego będę potrzebował, by móc wywrzeć na Borisa nacisk.
– No dobrze. Powiedz, żeby tu przyjechał.
Rozłączam się i ruszam w kierunku łazienki. Muszę przygotować się na ten dzień. Włączam prysznic i spłukuję z siebie pozostałości wczorajszego dnia.
Telefon dzwoni, jak tylko wychodzę z kabiny, więc owijam się w pasie ręcznikiem i odbieram.
– Gadaj.
– Błaga, żebyś to ty przyjechał do niego.
– Co do kurwy, Z? – odpowiadam. – Nie.
Nie zamierzam do niego jechać. To moja jedyna zasada. Nie opuszczam swojej fortecy. To ludzie przychodzą do mnie, a nie odwrotnie. Nie wspominając nawet o tym, że kłopoty jego ojca nie są moim problemem. Może i mogą mi w pewien sposób pomóc osiągnąć to, czego chcę, ale nie mam, kurwa, obowiązku jechać do niego, żeby je rozwiązać.
– Szefie, nigdy nie słyszałem, żeby tak brzmiał.
– Już mówiłem, że tego nie zrobię.
– Mówił, że to sprawa życia i śmierci.
Interesujące.
– Mów.
– Plótł coś o jakiejś siostrze. To może być nasz as w rękawie. – Z unosi głos. I teraz wreszcie pojmuję, czemu tak naprawdę Trent Aldridge zadzwonił. Jest zdesperowany. Tu nie chodzi o pieniądze. Chodzi o jego siostrę. Tamten kutas mnie nie posłuchał. Nie popieram handlu żywym towarem, dlatego wyciągnę z tego konsekwencje.
– Powiedz mu, że przyjadę.
Dzisiaj zrobię wyjątek. Pojadę do niego, ponieważ pozwoliłem na to, żeby doszło do tej gównianej sytuacji, a oni będą musieli zapłacić za nieprzestrzeganie moich zasad.
– Bardzo dobrze, szefie. Przygotuję helikopter – odpowiada Z. Nie mamy sobie już nic więcej do powiedzenia, więc rozłączam się, wchodzę do swojej garderoby i się ubieram.
Ubrany w swój trzyczęściowy garnitur, wychodzę z pokoju, pokonuję korytarz i po chwili znajduję się poza domem. W oddali widzę swój heliport. Obok niego stoi Maxwell, mój pilot. Wsiadamy, startujemy i lecimy do miasta.
Wkrótce lądujemy na dachu należącego do mnie budynku. Wysiadamy i kierujemy się do mojego samochodu, po czym jedziemy pod adres podany przez Trenta.
Piętnaście minut później parkujemy pod szeregowcem z brązowej cegły znajdującym się na cichej ulicy w West Village.
To dobrze. Nie będzie świadków, jeśli będę musiał zastosować przemoc, żeby potraktowano mnie poważnie.
– Co chcesz zrobić, szefie? – pyta Z. Siedzi z przodu, obok Maxwella.
– Dopaść go.
Kilka chwil później widzę bardzo odmienionego Trenta. Nie jest to ten sam mężczyzna, który co piątek przychodzi grać u mnie w pokera. Zazwyczaj wygląda jak bogaty playboy z sąsiedztwa. A dziś jest w kompletnej rozsypce.
Jakby nie spał od kilku dni.
Nawet stąd, z samochodu, widzę, jak się trzęsie. Wściekłość? Strach? Nie jestem pewien. Ale chyba nie będzie potrafił ustać w miejscu na tyle długo, żeby powiedzieć mi, co się, kurwa, dzieje.
Otwieram drzwi samochodu i z niego wysiadam. Jest dzisiaj nadzwyczajnie ciepło. Podchodzę do Trenta i ten wreszcie przystaje.
– Co się dzieje? – pytam.
– Nie mogę go powstrzymać – mamrocze pod nosem, przeczesując palcami włosy. – Nie wiem, co robić.
– A niby czemu miałby to być mój problem?
Robi głęboki wdech. Jego klatka piersiowa unosi się i opada.
– Mój ojciec.
– Powtórzę, że nie rozumiem, co ja mam do tego. – Zaciskam szczęki. Wiedziałem, że ten kutas będzie stwarzał problemy. Wiedziałem o tym, gdy tylko go zobaczyłem, i nie zmieniłem zdania, kiedy obserwowałem rozgrywkę. Kurwa. – Nie rozumiem, czemu to miałby być mój problem. – Ale tak jest. I wbrew temu, co mówię, to o tym wiem.
– Twoja rozgrywka… – zaczyna, lecz nie pozwalam mu dokończyć, ponieważ chwytam za jego kurtkę.
– To nie ma nic wspólnego z moimi rozgrywkami – mówię przez zaciśnięte zęby. – Twój ojciec nie powinien był tam przychodzić. To twoja wina. – Jestem wkurzony i już samo to powinno go przestraszyć. Jednak Trent robi coś, czego się nie spodziewam, i mi się wyrywa. Jest odważniejszy, niż mi się z początku wydawało, ale nawet pomimo tej jego nowo odnalezionej odwagi, moje słowa najwyraźniej go niszczą.
– Potrzebuję twojej pomocy.
– Nie mogę nic dla ciebie zrobić. – Odwracam się i ruszam z powrotem w kierunku samochodu. Nie muszę tu być i jestem wkurwiony, że to z tego powodu opuściłem swoją fortecę. Chociaż przyjechałem tu po to, żeby znaleźć jakiś sposób na obrócenie sytuacji, w jakiej znalazł się Trent na swoją korzyść, to radzenie sobie z takim poziomem głupoty nie jest tego warte.
– Czekaj. – Jego ton jest stanowczy. – Tak, to moja wina, ale nie mogę pozwolić mu jej zabrać.
Wiedziałem, że o to chodzi, lecz i tak przystanąłem, zaskoczony.
– Poprzedniej nocy mówiłem…
– Tak, mówiłeś, ale mój ojciec miał to w dupie. Stracił wszystko. Nie ma nic… a poprzedniej nocy najwyraźniej stracił tę odrobinę rozsądku, która mu pozostała.
– Co jeszcze? Musi być coś jeszcze, bo w przeciwnym razie nie ryzykowałbyś swoim życiem, wzywając mnie tutaj.
Trent patrzy mi prosto w oczy i kiwa głową.
– Słyszałem go. Sprzedaje ją. Zamierza spłacić w ten sposób dług. Boris powiedział, że ona idealnie się nada.
Idealnie się nada? Na co? Albo raczej dla kogo?
– I czemu ma to być mój problem? – Zachowuję spokojny ton, nie okazując uczuć, ale jego słowa przenikają mnie do szpiku kości. Żadnej kobiety nie powinien spotkać taki los. Może i robię dużo złych rzeczy, lecz wystawianie kobiet na aukcję nie jest jedną z nich. A w szczególności wtedy, kiedy to Boris dyktuje warunki. W takim przypadku najlepszą szansę na przeżycie będzie miała, jeśli Boris ją sprzeda, bo jeśli ją sobie zachowa, to dziewczyna szybko się dowie, że nie bez powodu zwą go Rzeźnikiem. Istnieje też jeszcze jedna opcja…
– Pomyślałem… – głos Trenta wyrywa mnie z zamyślenia.
– Co sobie, kurwa, pomyślałeś?
Spuszcza wzrok. Ten arogancki gnój wygląda na załamanego.
– Bank… Wiem, że…
Znów zaczyna chodzić, a zanim ponownie się odzywa, panuje długa i ciężka cisza.
– Myślisz, że mój bank wyciągnie cię z długów? Słuchaj, pięknisiu, nie masz nic, co mógłbyś dać mi w zastaw.
Krzywi się na moje słowa, ale zaraz staje z uniesionym czołem. Jednak nawet pomimo tego odnalezionego na nowo opanowania, na jego twarzy niezaprzeczalnie widać niepokój.
– Potrafię dobrze gospodarować pieniędzmi. Oddam ci je. Musisz po prostu przekazać Borisowi forsę. Pomóc jej… – Wskazuje coś znajdującego się na prawo. Nie widzę, co próbuje mi pokazać, więc robię krok do przodu.
Wreszcie moje spojrzenie pada na to, co wskazuje Trent.
Tam, pośród marnej gleby zmrożonej przez śnieg znajduje się najpiękniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek widziałem.
Jest młoda, na tyle młoda, że nie jestem pewien, czy powinienem tak na nią patrzeć, ale to nie powstrzymuje mnie od gapienia się.
– Ile ona ma lat? Jest w ogóle legalna? – Zgrzytam zębami.
– Tak. Ma dwadzieścia dwa lata.
Dzięki, kurwa, bogu.
Wygląda eterycznie, niczym bogini wiosny, która zstąpiła z niebios, by tchnąć życie w ziemię.
Z spogląda na mnie, a ja wyczytuję z jego oczu, że ta dziewczyna jest środkiem do celu. To samo zakwitło w mojej głowie.
Kiwam głową na swoich ludzi.
– Załatwione. Ale nie naprawię twojego problemu, pożyczając ci pieniądze. Istnieje tylko jedno rozwiązanie.
– Co? Nie rozumiem? – pyta Trent, patrząc w tę samą stronę co ja.
– Zabieram dziewczynę.