- W empik go
Zepsute laleczki - ebook
Zepsute laleczki - ebook
Finałowy tom mrocznej serii „Laleczki”!
Zdrada i wściekłość na ostrzu zgnilizną się mienią.
Potwór kontra Pan. Kto będzie zwierzyną?
Złamani i zdesperowani rozwiązanie znaleźć muszą.
Żeby odzyskać laleczkę, ziemię poruszą.
Brak lojalności i brak wyników nie będą wybaczone.
Potrzebą zemsty te schody są ozdobione.
Obłąkany pożądaniem nasz mistrz długo czekał.
Życie tych złamanych laleczek katowi obiecał.
Burza już nadchodzi, jest nad nami.
Teraz, kiedy wielcy gracze są już razem z nami.
Kto wyjdzie z tego żywy z nagrodą u boku?
A kto nie obudzi się z tego mroku?
Benny jest zrozpaczony. Ktoś ma jego laleczkę, jego Bethany. Doprowadzony do skraju obłędu mężczyzna próbuje się dowiedzieć, kto go zdradził.
Był przekonany, że tym kimś jest jego Pan, ale stał za tym ktoś zupełnie inny. Teraz Benny będzie musiał zawrzeć pakt. W pojedynkę nie odzyska laleczki.
Szybko się okaże, że w tej grze siły i umysłu jest wielu potężnych uczestników i każdy ruch Benny’ego może zdecydować o jego zwycięstwie lub klęsce.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8178-740-6 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wybrakowany
Wiktor alias Tanner
Lat osiemnaście
Rosja
Strzelające w kominku płomienie nagrzały pokój do nieznośnej temperatury. Mówiłem naszej pokojówce Weronice, żeby dziś nie rozpalała, jednak mnie nie posłuchała. Robi się za stara do tej roboty, ale jest tu dłużej ode mnie, więc ojciec na pewno jej nie zwolni. Nawet nie ma sensu ruszać tej sprawy.
Jest tak gorąco, że pot spływa mi po plecach, a pomieszczenie rozdyma się niczym żywy organizm. W moich żyłach skwierczy i strzela nerwowa energia. Zbliża się ten miesiąc… Czas, w którym będę mógł pokazać ojcu swoją prawdziwą wartość. Wszyscy Wasiljewowie biorą udział w V Games, gdy tylko osiągną stosowny wiek. To chwila dla nich, podczas której muszą udowodnić, że są na godnej pozycji w hierarchii rodziny.
Nasze nazwisko i reputacja są dla ojca wszystkim. Jurij Wasiljew… W przestępczym świecie nic nie może się równać z jego imperium. Handel kobietami, przemyt broni i prochów to tylko wierzchołek góry lodowej, maska skrywająca prawdziwą działalność naszej rodziny. Zanurzamy się w mroczną deprawację mężczyzn i kobiet, a gdy ojciec wciągnie kogoś w swój świat, w którym może sterować i czynić każdego posłusznym, już nigdy się go nie opuszcza. Karmi żądze, za co jest traktowany z najwyższą czcią. Jest prawdziwym władcą marionetek. Ubóstwiam go każdą cząstką mojego jebanego jestestwa. Chcę być taki sam, ale przede wszystkim pragnę zdobyć jego szacunek.
Ojciec zamierza rozpocząć działalność w Stanach Zjednoczonych. Chciałbym, żeby to do mnie zwrócił się w tej kwestii i żeby to mnie postawił na czele tego przedsięwzięcia. On zarzuci sieć, a ja wyłowię zdobycz. Właśnie tak postępuje nasza rodzina. Świat należy do nas, nawet jeśli nikt jeszcze o tym nie wie.
Po podłodze skrada się cichy odgłos miękkich kroków, które zupełnie nie pasują do potężnej sylwetki wypełniającej pokój niczym zjawa.
– Wład, jakim cudem tak cicho się poruszasz? – pytam, przechylając głowę, by spojrzeć na starszego brata, który ląduje w pomieszczeniu jak bezszelestny szybowiec. Jest jak jebany cień. Skrada się, czai, wyczekuje. Zawsze skryty w mroku.
Unosi kąciki ust w przebiegłym uśmieszku, mruży bursztynowe oczy, takie same jak moje, i bacznie mi się przygląda. Staje tuż obok mnie i krzyżuje ręce na piersi, przez co jego mięśnie naprężają się pod tkaniną garnituru.
– Wszyscy mężczyźni naszego pokroju powinni opanować tę umiejętność, bracie – stwierdza rzeczowo z mrocznym uśmiechem na pokrytej jednodniowym zarostem twarzy. Wład to prawdziwy sobowtór ojca. Jest wysoki, szeroki w ramionach i ma dobrze ponad metr dziewięćdziesiąt pięć. Jego niemal czarne włosy są zmierzwione u góry. Zawsze je tak układa, jakby w akcie drobnego buntu przeciwko ojcu. Ojciec strzyże się krótko po bokach, by pozbyć się siwizny, a ciemne włosy na górze ulizuje do tyłu, dzięki czemu jego fryzura zawsze jest idealnie schludna.
Brat przenosi uwagę na przygotowany przeze mnie arsenał składający się z różnorodnego zbioru gotowej do użycia broni. Z rozłożonego na łóżku kompletu wybiera nóż, przesuwa ostrzem po wnętrzu dłoni, na której pojawia się karmazynowe rozcięcie.
– Porządny. Powinieneś go użyć – mówi, po czym wyjmuje z kieszeni małą chusteczkę, którą wyciera ostrze, a następnie tamuje krwawienie. – Jesteś gotowy, Wiktorze? – W jego głosie nie słychać troski, a jedynie rozpalające gniew w mojej piersi powątpiewanie.
– Przygotowywałeś mnie na to całe życie – cedzę w odpowiedzi i od razu zaciskam szczękę. – Sam uczestniczyłeś w V Games. To przecież rytuał inicjacyjny.
Na jego karku pojawia się żyła, a oczy błyszczą przez chwilę, lecz szybko się uspokaja. Wyciąga rękę, kładzie dłoń na mojej potylicy i przyciąga do siebie. Składam czoło na jego napiętym, muskularnym ramieniu. Latem trochę podrosłem, ale i tak jest wyższy o przynajmniej piętnaście centymetrów.
Stałem się mężczyzną, lecz on jest starszy i mądrzejszy. I wyższy, kurwa mać. Nie jestem drobnym chłopcem, mimo to Wład szydzi z mojego wzrostu, gdy tylko zajdę mu za skórę. To słaba, oklepana zagrywka… Zawsze przewiduję ją bez pudła.
Mocno klepie mnie w łopatkę i odsuwa, dając do zrozumienia, że czas braterskiej bliskości dobiegł końca. Wład to twardy mężczyzna. Był wychowywany żelazną ręką, zresztą tak samo jak ja. Ma tylko dwadzieścia dwa lata, a już jest szykowany na przejęcie imperium ojca i rodzinnej dynastii.
– Przybyli pierwsi gracze – oświadcza, a na jego ustach znów tańczy uśmieszek. – Myślę, że jeden z nich bardzo ci się spodoba. – Zaciska pięść i żartobliwie boksuje mnie w pierś.
Strzelam knykciami i czekam.
O V Games dowiedziałem się w wieku dwunastu lat. Dwa lata później pozwolili mi obejrzeć relację na ukrytym głęboko w darknecie kanale, a już jako szesnastolatek zasiadłem na widowni, podczas gdy większość chłopaków w tym wieku chodziło na mecze piłkarskie.
Ta arena jest równie duża, jak stadion, i nie mniej imponująca. Widzowie oglądają, zakładają się, kibicują swoim faworytom, ale to zupełnie inny typ sportu. Rządzą nim skrajnie odmienne zasady. V Games to nasze rozgrywki będące rywalizacją opartą na brutalności i rozkoszy, która syci popędy najmroczniejszych umysłów.
Bogaci i uprzywilejowani płacą, żeby je oglądać, a dewianci i sadyści, żeby w nich uczestniczyć.
Zasady są proste: stań się łowcą lub zwierzyną. Możesz zabić, zerżnąć albo po prostu zatrzymać sobie zdobycz, ale przede wszystkim przetrwaj. Jeżeli przeżyjesz do końca, możesz zdobyć niebotyczne łupy. Jeżeli kiedykolwiek żywiłeś jakieś pragnienia uznawane przez społeczeństwo za tabu, na V Games możesz je zrealizować.
Przygotowania trwają miesiącami. Każdy gracz jest gruntownie sprawdzany, a potem oceniany przez elitę, do której należy mój ojciec. Cała rozgrywka jest maksymalnie tajna i organizowana w najwyższym sekrecie. Gracze, widzowie i obstawiający wywodzą się z najróżniejszych środowisk, ale tożsamość najpotężniejszych postaci stojących za rozgrywkami musi pozostać anonimowa.
Kiedy dorastałem, nauczyłem się, że najpotężniejsi ludzie są najbardziej zepsuci i pozbawieni dusz. Mają wrodzoną potrzebę sprawowania kontroli i często muszą dawać gdzieś jej ujście. Ojciec oferuje im taką możliwość, a jako że obsługuje wysoko postawioną klientelę, stoi ponad prawem, inni przestępcy się go boją, za to sami klienci ubóstwiają. I o to właśnie tutaj chodzi.
– Chodź, Wiktorze – nakazuje mój brat. – Zjesz z nami.
Zostawiam broń na łóżku.
– Mam nadzieję, że gdy Weronika będzie chciała ją posprzątać, poślizgnie się i wykłuje sobie oko. Wtedy ojciec nie będzie miał wyjścia i może w końcu pozwoli jej odejść na emeryturę.
– Bracie, kobiety bywają przydatne nawet z jednym okiem – stwierdza z rozbawieniem Wład, a do mnie dociera, że wypowiedziałem swoje nadzieje na głos. Muszę popracować nad niewyparzoną gębą i ćwiczyć kamienną twarz, żeby nie dało się mnie tak łatwo rozczytać. Wład zawsze powtarza, że mina pokerzysty może ocalić życie i przepełnić strachem nawet najodważniejszych rywali.
Wiktorze, niemożność rozszyfrowania miny drugiego człowieka jest bardzo niepokojąca, a posiadanie tej zdolności może stanowić cienką granicę pomiędzy życiem a śmiercią.
– Gdzie jest trzódka? – pytam, ignorując jego przytyk. Nie mogę się doczekać, by zobaczyć mięso, które pozostali będą maltretowali, bawiąc się nim. Nie jestem już dzieckiem, ale takie zabawki to akurat lubię.
– Jest właśnie przygotowywana. Jutro zrobimy ci profil. Później pokażę ci jedną dziewczynę. Miło będzie na nią zapolować, a potem ją wydupczyć. – Uśmiecha się przelotnie, lecz na jego twarz natychmiast wraca kamienna, stoicka mina.
Każdy gracz staje przed panelem anonimowych ekspertów, którzy go oceniają. Następnie widzowie dostają profile wszystkich zawodników i mogą składać im prośby, czyli oferować pieniądze za wykonanie jakiegoś czynu. Przez to V Games interesują się nawet mordercy pozbawieni skrupułów, którzy po prostu chcą zarobić. Przez to ludzie tacy jak ja i inni szanowani członkowie rodziny są narażeni na zabójstwo zamówione przez wrogów.
Śmierci na arenie nie można później mścić, to jedna z zasad. Udział w rozgrywkach jest więc tym bardziej niebezpieczny, ale i szalenie podziwiany w naszym kryminalnym świecie.
W kieszeni Włada dzwoni telefon. Wtedy brat unosi dłoń na znak, że potrzebuje chwili. Odchodzi na kilka kroków, a ja kieruję się do kuchni, bo jestem ciekaw, z kim mam zjeść kolację. Gdy mój brat dostaje telefon i potrzebuje minuty, to owa minuta zazwyczaj trwa mniej więcej pół godziny.
W miesiącach poprzedzających V Games w domu panował ruch jak w ulu, lecz teraz jest osobliwie cicho. Ojciec jest zajęty ostatnimi przygotowaniami, więc inne interesy muszą zejść na dalszy plan. Szczerze to wolę spokojniejszy dom, po którym nie biegają stale ludzie, wolę spokój.
Pcham drzwi i wchodzę do kuchni. Zazwyczaj jest w niej pełno sprzętów i przyrządów kucharskich, ale obecnie stoi pusta, nie ma też przygotowanego jedzenia. Wnioskuję po tym, że Wład chce gdzieś wyjść na kolację.
Burczy mi w żołądku, nie mam ochoty czekać na jedzenie. W nagrzanej ogniem sypialni wypociłem z połowę masy ciała i teraz potrzebuję paliwa. Lodówka mnie wzywa! Ku mojej uldze znajduję w środku trochę zimnego mięsa. W chwili, w której zamykam drzwi, ktoś na mnie wpada, wytrącając mi jedzenie z dłoni i odrzucając mnie na kuchenny kontuar.
To Niko przygważdża mnie swoim ciałem do kuchennych szafek.
– Domyśliłem się, że to ty się tu skradasz – warczy mi do ucha.
Wcale się nie skradałem, dupku.
Jego kutas wciska się w mój tyłek, więc odpycham go od siebie i obracam się w jego stronę. Szczerzy zęby w uśmiechu, a jego pierś unosi się i opada z ekscytacji.
– Czyli to z tobą mamy zjeść kolację? – prycham, a on znowu się zbliża, więc biorę zamach i walę go pięścią prosto w mordę. Jego głowa odskakuje w bok, ale po chwili dochodzi do siebie i wraca wzrokiem na moją twarz. Na jego dolnej wardze pojawia się krew, którą rozsmarowuje kciukiem, po czym ssie palec.
– Tęskniłem za tobą – mówi z krzywym uśmieszkiem.
– Spierdalaj – odpowiadam tonem lodowatym jak moje serce.
– Wiktorze, po co zawsze grasz w te gierki? Przecież wiesz, że koniec końców i tak dostanę to, czego obaj chcemy.
– A cóż to takiego? – pytam ostro, choć doskonale znam odpowiedź.
Ponownie się zbliża, lecz tym razem pozwalam mu się popchnąć, przez co uderzam plecami w drzwi lodówki. Unieruchamia moje ręce wzdłuż ciała. Narasta we mnie chęć stawienia mu oporu. Jego krystalicznie błękitne oczy wwiercają się w moje, proszą o zgodę… I w tym się różnimy. Ja o nic nie proszę, po prostu sobie biorę.
Nachylam się do niego i pozwalam, by poczuł w kroczu twardy grzbiet mojego kutasa, a potem dynamicznie go odpycham.
Do kuchni wchodzi z tacą pełną pustych talerzy dziewczyna, która pracuje tu zaledwie kilka miesięcy. Na mój widok staje jak wryta. Za każdym razem gapi się na mnie maślanym wzrokiem i wiem, że wtedy jej cipa aż cieknie. Marzy, żebym zrobił jej dobrze. Jestem przystojnym facetem. Ojciec zawsze powtarza, że matka przekazała nam swój jedyny wartościowy gen – dobry wygląd. Widziałem jej zdjęcia. Odziedziczyłem po niej kolor włosów i płomień w oczach barwy miodu. Mam nieco łagodniejsze rysy niż Wład, bo to ja jestem do niej najbardziej podobny.
Mama odeszła, gdy byłem mały, więc prawie jej nie pamiętam. Ojciec rzadko o niej mówi, a jeśli już, to w złości i bólu wypluwa słowa nienawiści. Matka jest jedyną słabością, jaką u niego dostrzegłem.
Niko podąża za moim wzrokiem i krótkim warknięciem nakazuje dziewczynie wyjść. Ta wybałusza oczy, zerka to na mnie, to na niego, po czym jej spojrzenie ląduje na moim kroczu. Mój twardy fiut prawie rozrywa rozporek. Odkłada tacę w takim pośpiechu, że talerze aż brzęczą.
– Wika – wołam przed jej wyjściem. Zapamiętałem, jak się nazywa, bo nosi imię naszej siostry. Dwie Wiki pod jednym dachem: jedna to nieśmiała, biedna pokojówka, a druga to pyskata, rozpieszczona bogactwem dziewucha. Trudno o większy kontrast. Unosi na mnie wielkie i wyraziste brązowe oczy. Przyzywam ją kiwnięciem palca. – Chodź tu.
– Nie zaczynaj gry, która źle się skończy – ostrzega mnie Niko.
Ale przecież o to chodzi. Lubię jego mroczne oblicze i cieszę się na to, co się stanie.
Kurwa, ja tego pragnę.
Łapię dziewczynę za ramiona i obracam plecami do siebie, a przodem do Niko. Klękam i unoszę jej spódnicę, a ona wzdycha zaskoczona moją zuchwałością. Spodziewałem się po niej bawełnianej bielizny, a jednak ma czarne koronkowe majtki. Ucieszony drobną niespodzianką odsuwam tkaninę na bok i zanurzam palce pomiędzy kręte włoski. Tak jak sądziłem, jej cipa cieknie od chcicy. Wszystkie reagują na mnie tak samo. Wsuwam do środka dwa palce, rozchylając wargi sromowe, dzięki czemu jej wewnętrzne mięśnie natychmiast się wokół nich zaciskają. Niestety nie protestuje.
– Wika, jesteś zaskakująco ciasna. Z iloma spałaś?
– Z dwoma – jęczy z głębi gardła, gdy zaczynam nieśpieszne rżnięcie palcami.
Mało prawdopodobne.
– Kłamczucha – drażnię się z nią, przechylając się nieco w bok, żeby zobaczyć wściekłą furię na obliczu Niko.
Nie zawodzi mnie. Zaciska zęby tak mocno, że aż drżą mu mięśnie twarzy. Przyglądam się z rozbawieniem, jak zaciska i rozluźnia pięści.
Dostaniesz nauczkę za to, jak sobie ze mną pogrywasz, dupku. Nie jestem frajerem.
– A ilu ich było tak naprawdę? – dopytuję, robiąc jej palcówkę i omiatając gorącym oddechem jej plecy.
– Czterech – sapie. – Tylko czterech, przysięgam. – Chwyta za sukienkę i sama unosi ją nieco wyżej, żeby dać mi lepszy dostęp. Kurewka.
– Wika, coś mi się wydaję, że cię przelecę tutaj, w kuchni, a potem zamknę u siebie, żeby móc się zabawiać, gdy tylko najdzie mnie taka ochota.
Dziewczyna wzdycha i nachyla się, próbując jak najmocniej ocierać się o moje długie palce. Jestem tak skupiony na wściekłych powarkiwaniach Niko, że przegapiam moment, w którym pęka. Wyciąga do niej rękę, ale jest tak szybki, że nie jestem w stanie zareagować.
Trzask!
Pokojówka w jednej chwili przestaje ujeżdżać moje palce i bezwładnie pada do przodu. Jej ciało zsuwa się z mojej dłoni i z łoskotem uderza o podłogę.
– Możesz zamknąć ją u siebie, jeśli lubisz smród gnijących zwłok – cedzi jadowicie Niko.
Zabił ją.
– Ty jebany kretynie! – warczę. – Mojemu ojcu się to nie spodoba!
Ale mnie się podoba. Oj, kurwa, i to bardzo.
– Pozbędę się jej – mamrocze Niko. – Nie musi wiedzieć.
Kiedy dociera do niego, co właśnie zrobił, cały blednie. Zabijanie nie jest dla nas czymś niespotykanym, ale ojciec utrzymuje swoją potęgę dzięki surowym zasadom:
Nie zabijaj pod wpływem impulsu, bo może to mieć przykre konsekwencje.
Chcąc cieszyć się szacunkiem, sam musisz go okazywać.
Nie zapunktujesz u ojca, zabijając z zazdrości służącą, z którą nie potrafisz sobie poradzić.
– Kamery nagrały, jak przyszła do pracy. Nie zamieciesz tego pod dywan, Niko.
Biorę tacę, którą przyniosła Wika, i rzucam nią o podłogę. Brzęk rozbijanych w drobny mak talerzy przeszywa powietrze. Niko wytrzeszcza, po czym mruży oczy, patrząc po kolei na bałagan, na drzwi, a na końcu na mnie.
Nie odrywając od niego wzroku, podnoszę dziewczynę. Przenoszę ją, ciągnąc bezwładnymi stopami po kafelkach, i rzucam na rozbitą porcelanę. Nachylam się nad pozbawionym życia ciałem i wbijam jej w szyję odłamek talerza, rozkoszując się trzaskiem napiętej skóry, która pęka pod moimi palcami jak dojrzała śliwka. Przechodzi mnie dreszcz, każdy włosek na moim ciele staje na baczność.
– Przez niezdarność możesz oberwać nożem w oko albo talerzem w szyję – mruczę, wzruszając ramionami.
Prostuję się i podchodzę do Niko, stawiając każdy krok z wystudiowaną dokładnością. Rumieni się. Widzi we mnie ciemność, a zawsze wierzył, że to on rozbudza mojego wewnętrznego demona. Nie wie, że moje demony szalały na długo przed naszym zapoznaniem. Wyciąga do mnie rękę, a ja od razu łapię go za nadgarstek, wyginam jego przedramię za plecy i rzucam twarzą na ladę. Przykładam wciąż twardego kutasa do szczeliny pomiędzy jego pośladkami.
– Spójrz, co narobiliśmy – prowokuję go, wskazując na krew wylewającą się z szyi dziewczyny. Sączy się z niej karmazynowa ciecz, więc pewnie jest jeszcze ciepła.
Piękny widok.
– Nie powinieneś drażnić potwora – warczy Niko, próbując się wyrwać.
– Masz jakąś skazę w DNA, to pewne. Ale żeby od razu potwór? – Mrocznie rechoczę. – Nie jesteś potworem.
Puszczam jego rękę, która z głośnym plaśnięciem opada na kuchenną ladę, ale Niko nie próbuje się obrócić ani uciec. Brutalnie zsuwam jego dżinsy do połowy ud, spluwam na dłoń, nawilżam końcówkę kutasa i natychmiast biorę go z rozkoszną brutalnością. Gdy penetruję odbyt, z jego gardła rzeczywiście wyrywa się potworny wrzask. Mam nadzieję, że boli. Że kurewsko boli. Jego jęki jak najbardziej na to wskazują.
– Jeb się – charczy.
Jakże ironicznie.
– Niko, ja tu jestem panem – prowokuję go dalej, uderzając biodrami. – Nigdy o tym nie zapominaj.
Na korytarzu słychać odgłos ciężkich kroków i Niko zaczyna panikować.
– Wyłaź ze mnie, ktoś idzie – syczy pod nosem. Podoba mi się to, jak się wije, aż mam ochotę wyrżnąć go jeszcze mocniej, zatem spełniam swoją zachciankę.
– Tak, a ja zaraz dojdę, jeżeli będziesz się tak zaciskał na moim fiucie – szydzę, wchodząc jeszcze głębiej. Przepchnięcie się przez jego napięte mięśnie nie było łatwe, ale nieszczęśliwie dla Niko lubię, kiedy seksowi towarzyszy ból… i niebezpieczeństwo. Nie ma wyboru, czy tego chce, czy nie.
– Wiktor – błaga ochryple.
Wychodzę z niego, śmiejąc się bezlitośnie, ale go nie puszczam. Chwytam go za kark, prowadzę na niepewnych nogach w stronę spiżarni i wpycham do środka. Wchodzę za nim i zamykam drzwi.
– Tęskniłem za tobą – dyszy, a potem odsłania się w taki sposób, że mam ochotę go pożreć.
– Udowodnij. – Zmuszam go, by uklęknął obok mojego twardego po ruchaniu fiuta.
Łapczywie bierze go do ust i siorbie, jakby pochłaniał loda na patyku.
Tak, ssij swojemu panu. Właśnie tak.
Ktoś otwiera drzwi do kuchni i słyszę potok przekleństw jednego z ludzi ojca. Po chwili odzywają się kolejne kroki i głosy, a Niko się odsuwa, dlatego łapię go za potylicę, wpycham kutasa do jego gardła i wymierzam mu karę kilkoma ruchami bioder. Widzę przez szparę w drzwiach, jak dwaj mężczyźni wynoszą tylnym wyjściem biedną, zdzirowatą Wikę. Trzeci zamiata porcelanę i myje podłogę, jak gdyby nic się nie stało. Żadnych pytań, żadnych łez. Po prostu wyjebane.
Grzmocę Niko w twarz, rozkoszując się jego jękami wibrującymi wzdłuż elastycznych żył na moim penisie. Ssie ustami mocno i szybko, a jego język zwinnie omiata żołądź. Jego złaknione wargi poruszają się bez końca.
Wzdłuż mojego kręgosłupa narasta ciepło, które napręża jaja, a rozkosz już sączy się z mojego kutasa wprost w jego zachłanne gardło. W ostatniej chwili wyciągam i wypompowuję ostatnie krople mojej esencji na jego wargi. Wiem, że spowodują szczypanie w rozcięciu, które wcześniej mu zrobiłem. Nieznacznie się krzywi, ale nie narzeka. Gdy jestem już wyciśnięty do ostatniej kropli, odsuwam się, zostawiając go samego na kolanach.
Otwieram drzwi spiżarni, podchodzę do mięsa, które upuściłem na podłogę przy lodówce, podnoszę je i wyrzucam do kosza. Wtem otwierają się drzwi do kuchni i zaskakuje mnie przenikliwy pisk.
– Wiktor! – krzyczy moja siostrzyczka, zarzucając mi ręce na kark i zasypując moją twarz pocałunkami.
– Wika. – Uśmiecham się w jej policzek. Prawdziwa Wika, żywa. Moja bliźniaczka. Jest ode mnie znacznie niższa, a kiedy unosi się na mojej szyi, jej stopy swobodnie dyndają w powietrzu.
Dołącza do nas Wład, na którego ustach pojawił się rzadki gość zwany szczerym uśmiechem.
– Niespodzianka – mówi, wskazując dłonią na siostrę uwieszoną na mnie jak mała małpka.
– W rzeczy samej – przyznaję, unosząc brew.
– Konam z głodu – oświadcza Wika, w końcu uwalniając mnie i stając na własnych nogach. Waży tyle co nic, a w talii jest jeszcze szczuplejsza niż miesiąc temu.
– Siostrzyczko, zostały z ciebie skóra i kości – zauważam.
Opiera dłonie na biodrach i marszczy nos. Za każdym razem, gdy ją widzę, ma inną fryzurę. Dzisiejsza jej pasuje. Włosy krótsze z tyłu, zauważalnie dłuższe z przodu.
– To, że jesteś minutę starszy, nie czyni mnie siostrzyczką. Nieważne, jak wielki wyrośniesz. – W jej bursztynowych oczach tańczy rozbawienie.
Wład zarzuca jej rękę na ramiona i wciąga ją sobie pod pachę.
– Nie znam bardziej różniących się od siebie bliźniąt.
Mogłoby się wydawać, że wcale nie jesteśmy z Wiką tak różni.
Niko niespodziewanie otwiera drzwi spiżarni i wyłazi z niej z paczką ciastek w dłoni.
– Niko! – wrzeszczy moja siostra. – Zastanawiałam się, gdzie zniknąłeś.
Podchodzi do niej z serdecznym uśmiechem na twarzy i obejmuje ramieniem, a Wład piorunuje go wzrokiem.
Wład i Niko byli niegdyś najlepszymi przyjaciółmi, ale odkąd Wika obwieściła, że są z Niko zakochaną parą, ich relacje zrobiły się dość napięte.
– Och, tutaj ukrył się twój chłopak – cedzi Wład.
Wika staje na palcach, całuje Niko w usta, po czym z namysłem marszczy czoło.
– Coś ty jadł? Smakujesz pysznie.
Mojego fiuta, siostrzyczko.
Muszę ugryźć się w język. Zaraz mnie rozerwie, jeśli nie parsknę śmiechem.
– Wiktor – warczy mój brat. – Chodź, chcę ci coś pokazać. Jeśli będę musiał patrzeć, jak ten skurwiel całuje moją małą siostrzyczkę, i to w miejscu, w którym jadam śniadania, to zabiję albo jego, albo siebie.
Święte słowa, bracie.
Choć ja nie miałbym wątpliwości, gdybym musiał wybierać między jego a moją śmiercią.ROZDZIAŁ 2
Wadliwy
Tanner/Cassian/Wiktor
Obecnie
Kami. W szaleńczych poszukiwaniach tej kobiety zapomniałem o niebezpieczeństwach pieczary Potwora. Wpadłem tam w nadziei, że uratuję jeden z nielicznych szwów łączących mnie z przeszłością. Benjamin wyłonił się z cienia za moimi plecami i mocno mnie popchnął. Zasłużyłem na to swoją nieuwagą. Zasłużyłem na uwięzienie. Przyjaciel mnie zdradził i wtrącił do celi obok Kami.
Kurwa mać. Silna, zaciekła, piękna Kami. Lwica, która wygląda teraz niczym konający na poboczu potrącony kociak. Jest ofiarą, graczem spadającym ku przegranej.
– Kami. – Mój głos się łamie i strasznie mnie to wkurwia. Gdyby był tu mój brat, zbeształby mnie, że pozwoliłem opaść masce z twarzy. Jebana mina pokerzysty zniknęła. Taki błąd może zdecydować o życiu lub śmierci. Teraz doskonale to rozumiem. Choć rozpaczliwie próbuję znów przywdziać maskę, nie potrafię. Nie teraz, nie po Benjaminie. On różni się od pozostałych.
Benjamin-mężczyzna, nie-potwór, zawsze był nasączoną benzyną zapałką, która tylko czeka na iskrę. A teraz, kurwa, płonie. Płomienie gniewu w jego brązowych oczach nie migoczą i nie bledną. Szaleją poza wszelką kontrolą. Bestia zerwała się ze smyczy. Stoimy oko w oko. Dwa potwory o podobnym zamiłowaniu do przemocy.
– Możesz się napatrzeć na swoją drogocenną Kami – warczy, a na jego twarzy odbija się cień samozadowolenia.
Dałem dupy. Nie można odwracać się plecami do Benjamina. Nigdy. A jednak się odwróciłem. Jeden jedyny raz poszedłem za moim durnym, spierdolonym sercem. Kami budzi we mnie niemal takie samo poczucie obowiązku ochrony jak niegdyś moja siostra. Choć gdyby Wika była tu teraz, raczej nie znalazłbym w sobie braterskiej miłości. Wika rozerwała mnie na strzępy, a Kami później pozszywała w całość. Zastąpiła mój ból seksem i wściekłością.
Zawiodłem ją.
Zawiodłem jego.
Grzmocę pięścią w niezniszczalne pleksi i warczę:
– Nie rób tego, Benjaminie. Dam ci wszystko.
Mój tors unosi się ciężko z wysiłku.
Przez jego oblicze przemyka cień bólu. Od samego początku pragnąłem jego słabości, choć pojawia się tylko na króciutką chwilkę. Chyba mogę przyznać, że chodzi o zauroczenie, czy też raczej o żądzę spojrzenia na urazy jego umysłu i wykorzenienia tych, które go zżerają, a następnie zasiania siebie w ich miejsce, w samym środku ubytku. Żądzę stania się jego Panem.
– Ale to nie było za darmo, prawda? – pyta ostro, zaciskając brodatą szczękę. – Dla ciebie to wszystko było tylko grą, więc musisz zapłacić cenę za rozgrywkę.
Mój wzrok przeskakuje na Kami, która leży nieprzytomna w swojej celi. Mam, kurwa, nadzieję, że jest tylko nieprzytomna, ale żyje. Ponownie skupiam uwagę na Benjaminie.
– Po co krzywdzić Kami? – Mój głos znowu drży. Mam ochotę wyciąć sobie serce, rzucić je na ziemię i zmiażdżyć pod butem. – Czy ty…?
– Czy ją zgwałciłem? – Obdarza mnie rozkosznym, szelmowskim uśmieszkiem. Trzyma mnie pod butem, ale i tak potrafię docenić jego mroczne piękno. – Była trofeum. Twoim długiem. Myślałeś, że możesz bezkarnie bawić się moją lalką? Sądziłem, że znasz mnie nieco lepiej.
Znam go doskonale. Jego lalki to jego krzyż. Prawie każdy z nas dźwiga jakiś krzyż. Ja tego nie robiłem, bo byłem beztroski, zupełnie jakbym sam chciał, żeby się zorientował, w jaki sposób Pan obserwuje swego Potwora. I wtedy patrzyłbym z rozkoszą, jak eksploduje. Lecz teraz, kiedy to on jest szalejącym piekłem, a ja siedzę zamknięty w plastikowym pudełku, moja decyzja wydaje się głupia.
To był zły ruch. Benjamin potrafi grać w tę grę, a nawet czasami robi to lepiej ode mnie. Właśnie dlatego się z nim zaprzyjaźniłem. Rozpoznanie jego potencjału, jeszcze zanim sam go zauważył, dało mi władzę i strategię, która przez chwilę nawet działała.
– Pomogłem ci z nią! – wypalam, przypominając, że to dzięki mnie w ogóle ma takie życie.
Benjamin rozdyma nozdrza i zaciska pięści.
– Szpiegując mnie? Wpierdalając się? A co z tymi prezencikami i liścikami? Z obrzydliwymi komentarzami na jej stronie? Myślałeś, że się nie dowiem, że to ty? – Jego krzyk odbija się echem od wyłożonych kafelkami ścian. – Kazałem Luke’owi, twojemu człowiekowi, wyśledzić adres IP. – Wyciąga iPada i przykłada go do ściany celi. – Trop prowadził do klubu. Do ciebie!
I właśnie dlatego zawsze będę wygrywał z Benjaminem. Z moim Potworem. Z moim zwierzaczkiem. Bo zwracam uwagę na ruchy wszystkich graczy.
Trzęsę się z wściekłości, ale unoszę w uśmiechu kącik ust.
– To nie moje, Potworze.
Na jego twarzy odbija się szok.
– Co… co takiego?
– Benjaminie, gdybyś się na mnie nie uwziął, nie poturbował mojej przyjaciółki i nie zamknął mnie w tej cholernej klatce, to może zdążyłbym ci przekazać, że ktoś śledzi twoją nową śliczną lalkę – cedzę każde słowo i raduję się tym, jak mruga zdezorientowany.
Bardzo mi przykro, Potworze, ale zostałeś rozegrany.
– Co ty pierdolisz?! – syczy wściekle.
Siadam na tyłku w ciasnej klitce i opieram się o ścianę. Jestem tu od pięciu minut, a cały tonę w pocie. Ta gra będzie wymagająca. Ale grywałem w zdecydowanie gorszych warunkach.
– Nie tak szybko, Benjaminie. Najpierw się uspokoisz, wypuścisz mnie stąd i dopuścisz do Kami. A potem… Potem pogadamy.
– Gadaj teraz albo zaraz oskalpuję tę twoją tępą dziwkę! – wrzeszczy, a z wściekłości zaczynają mu wychodzić na szyi żyły.
Ponownie przywdziewam maskę. Benjamin jest gwałtowny, ale żyje pod moją pieczą od trzech lat. Wiele go nauczyłem i pochopne decyzje nigdy nie były mile widziane. Uczyłem Benjamina Stantona tak, jak zostałem wyszkolony przez brata i ojca.
– Uspokoisz się – mówię chłodnym tonem. – Uspokoisz się, bo mnie potrzebujesz. Owszem, przyznaję, nadzorowałem cię i pogwałciłem twoje zaufanie. Ale przyszło ci, kurwa, do głowy, że robiłem to, bo jesteś moim najlepszym przyjacielem? Bo nie mam pewności, czy jakaś przypadkowa laleczka cię nie wyjebie? Muszę o ciebie dbać.
Benjaminowi na chwilę rzednie mina, a w jego oczach widać przelotny błysk wahania.
– Kto to był? – pyta zwodniczo spokojnym głosem.
– Pozwól mi obejrzeć Kami, potem ci powiem. – Zrzucam marynarkę z pleców, obijając sobie łokcie o ścianę. Benjamin nerwowo maszeruje wzdłuż rzędu klatek, bijąc się otwartą dłonią w głowę. Wiem, że od czasu do czasu trochę mu odbija. I to ja zawsze ściągam go z powrotem na ziemię. Teraz też tak będzie. Zrzucam krawat i zaczynam rozpinać koszulę. Benjamin się zatrzymuje. Przewierca mnie swoimi ciemnymi oczami.
– O chuj chodzi z tymi całymi garniturami? – pyta ostro.
Cóż za osobliwe pytanie jak na tak zaawansowany etap gry.
Odklejam od skóry przesiąkniętą potem koszulę i upuszczam ją na ziemię.
– To element gry, Benjaminie.
Chaos, który czasami zaburza jego rozumowanie, ustąpił. Staje majestatycznie przy mojej klatce i krzyżuje ręce na potężnym torsie. Wygląda niczym bóg zemsty. Bóg, którego to ja stworzyłem. Kim więc jestem? Najwyższym władcą.
– Wypuść mnie – mówię spokojnym tonem, który zazwyczaj działa, gdy Potwór jest rozjuszony. – Rozgryziemy to razem.
Rozgryziemy. Musimy. Myśl, że to już… że między nami, kurwa, koniec… nie mieści się w głowie.
– Dlaczego tak ci na niej zależy? – pyta rozedrganym głosem. Widocznie jego prawdziwe oblicze zaczyna wyłazić na wierzch. Jest skrzywdzony z powodu Kami.
Ja pierdolę, jakie to wszystko skomplikowane. Wszystkie najlepsze gry, gry warte grania, są…
– Łączy nas długa historia – przyznaję szczerze. – Jest dla mnie jak siostra.
Uśmiecha się ironicznie, a furia natychmiast ustępuje.
– Podoba ci się wizja ruchania siostry?
Akurat ta wizja doprowadza mnie do szału. Chciałbym zrobić Wice naprawdę wiele różnych rzeczy: poderżnąć gardło, wypatroszyć, a na koniec wyrwać serce, tak jak ona wyrwała moje. Seks to ostatnie, co przyszłoby mi do głowy.
– Nienawidzę mojej siostry. – Pozwalam, by te słowa ociekały wstrętem. Jeżeli chcę, żeby Benjamin mnie uwolnił, muszę mu rzucić kilka kęsów prawdy. Musi mi ponownie zaufać.
Marszczy ciemne brwi i cofa się gwałtownie, jakbym go uderzył.
– Dlaczego?
– Zdradziła mnie – cedzę przez zęby i zerkam na Kami.
– Dlaczego nigdy mi nie powiedziałeś, że masz siostrę? – W jego głosie znów słychać oskarżycielski ton.
– Bo za każdym razem, gdy wymawiam jej imię, mam ochotę udusić każdego w zasięgu ręki. Benjaminie, ona należy do przeszłości, tak jak ta rysa na naszej przyjaźni. Zjebałem, ale mogę pomóc w poszukiwaniu prześladowcy twojej lalki. Razem możemy zabić drania.
Benjamin sięga do kieszeni i wyciąga klucze. Gdy otwiera klatkę Kami, jego nozdrza szeroko się rozdymają. Potem otwiera moją.
– Sprawdź, co z tą cipą, a potem powiesz mi wszystko, co wiesz.
Mógłbym go teraz obezwładnić. Nie byłoby łatwo, bo jest niezwykle gwałtowny i silny, ale ja jestem sprytny i szybki. Mógłbym to zrobić. Ale mnie zależy na wyższych celach. W tym scenariuszu mój drogocenny Potwór musi przeżyć ten dzień.
Popycham drzwi celi i wypełzam na zewnątrz. Kiedy wstaję, dzieli nas zaledwie kilkanaście centymetrów. Jesteśmy z Bennym podobnego wzrostu i postury. Często fantazjowałem, że rzucam go na biurko i rżnę jak niegdyś Niko. Ale Benny to okaz rzadkiego gatunku zwierzęcia i poświęciłem masę czasu, żeby go udomowić. Pewnego dnia zapragnie wszystkiego, co mam do zaproponowania. Wszystkiego.
– Przepraszam, Potworze – mówię szczerze.
Patrzy na mnie i szybko mruga.
– Zobacz, co z nią – burczy.
Wciąż żyję, to dobry znak. Benjamin ma w zwyczaju, że najpierw działa, a później myśli. Przez sam fakt, że myśli – knuje, planuje, gra – rozsadza mnie duma.
Rozpraszam urok, przerywam nasze spojrzenie i otwieram klatkę Kami. Oddycha słabo, ale przynajmniej jest jeszcze przy życiu. Jej stopy odginają się pod nienaturalnymi kątami. Wychodzi na to, że połamał jej kostki. Jej skóra jest pocętkowana paskudnymi, ciemnymi siniakami, a na delikatnych, bladych plecach ciągną się piękne, rubinowe rozcięcia. Podłogę celi pokrywa krew. Nie pierwszy raz porządnie oberwała. Jestem wściekły, że tak ją potraktował, choć wiedział, że Kami coś dla mnie znaczy. Niemniej Potwór uwięził mnie z tak potężną siłą, że jeszcze bardziej wkurza mnie moje przeoczenie. Siedzi we mnie.
Biedna Kami. Zdradziły cię moje myśli.
– Kami – mruczę, odsuwając włosy z jej twarzy.
Wzdycha charkliwie i nieznacznie unosi powieki, rozrywając skorupę krwi sklejającej jej rzęsy.
– Wiktor?
Słysząc moje prawdziwe imię, odruchowo napinam ramiona. Bardzo dawno nie wyszło spomiędzy jej warg. Jest zakazane. Słyszę za plecami, jak strzelają kości karku Benjamina. A więc usłyszał. Na razie to ignoruję i przesuwam kciukiem po rozbitych ustach Kami.
– Jak się czujesz?
– Bywało lepiej – skamle.
– Wyglądasz jak gówno – stwierdzam żartobliwie. Jej rany są powierzchowne. Mogą być bolesne, ale szybko się zagoją.
– I tak się czuję. Przegrałam tę grę – szepcze tak, bym tylko ja zrozumiał jej słowa.
Benny wali pięścią w jej klatkę.
– Już sprawdziłeś, żyje. A teraz gadaj, do cholery, kto śledzi Bethany?!
Kami szerzej otwiera oczy, w których błyszczy strach. Nie mogę na to patrzeć. Zawsze była taka odważna i wojownicza. Nosiła to w sobie od urodzenia. Dlaczego teraz tak łatwo się poddaje?
Gdy adres IP klienta ze strony Elizabeth doprowadził do mojego jebanego klubu, ustaliłem, że Lucy wykorzystywała system firmy do hakowania mojej sieci i komputerów.
Zdrada kogoś tak bezwartościowego nigdy nie ubodła mnie tak mocno, bo Lucy trwała przy mnie od w chuj dawna i była lojalna aż do przesady. Zasłużyła na mój gniew bardziej niż na wściekłość Potwora. Idealnie byłoby zemścić się na niej razem, ale nie mam pewności, czy będzie chciał dalej ze mną grać.
– Lucy – rzucam przez ramię. – Czy teraz mogę nie wracać do klatki, załatwić swoją cholerną robotę i ci pomóc?
Kurwa mać, nie znoszę, gdy przy Bennym ześlizguje się z twarzy moja maska. Czasami sam na to pozwalam. Dzięki pierdolonej radości w jego oczach wiem, że uwielbia, gdy to robię.
Na jego czole pojawia się bruzda zmieszania, a w umyśle trwa batalia miliona pytań.
– Nienawidzę tej cipy. Zajebię ją. – Iskra zła w jego wzroku potwierdza, że nie żartuje. Zaciska zęby. – Tannerze, Cassianie, czy tam, kurwa, Wiktorze. Jeśli chcesz, żebym ci zaufał, to musisz w końcu pokazać, wobec kogo jesteś lojalny. Teraz mam wrażenie, że uważasz mnie za jebaną marionetkę, którą możesz dowolnie manipulować. – Mięśnie Benjamina napinają się pod wytatuowaną skórą, jakby w jego krwi ożyły demony.
– Benjaminie, zawsze byłem wobec ciebie lojalny. Pan i Potwór, przecież wiesz. Czujesz to.
Odsłaniam przed nim czuły punkt. To on jest szczeliną w mojej zbroi, ale sam musi to dostrzec. Musi zobaczyć, czym jesteśmy. Wcale z nim nie pogrywałem.
– Chcę drzeć z Lucy pasy – ryczę. – Zinfiltrowała moją sieć i mnie wystawiła. Pozwól mi też się zemścić. Możemy wypatroszyć tę sukę razem.
Znowu rozdyma nozdrza, a jego źrenice rozszerzają się tak mocno, że czerń pochłania wszystkie barwy w jego oczach. Wykrzywia usta i pogardliwie wskazuje głową na Kami.
– Najpierw pokaż, że naprawdę jesteśmy Panem i Potworem. Skrzywdź dla mnie tę sukę. – Słowo „mnie” wypowiada niczym pieszczotę. Uważa, że byłby to dla niego podarunek.
Zaciskam zęby, bo wiem, do czego muszę się posunąć, by zdobyć jego zaufanie. Bez chwili wahania szarpię Kami za nadgarstek i podrywam ją do pozycji siedzącej. Przez ułamek sekundy patrzę jej w oczy, błagając o wyrozumiałość. Gdy uznaję, że zrozumiała, o co mi chodzi, mocno wykręcam jej rękę.
Powietrze przecina ścinający krew w żyłach krzyk. Kami teraz zachowuje się, jakby się mnie bała. Odskakuje pod ścianę i przyciska skrzywdzoną rękę do piersi.
– Drań… – dyszy.
Ma rację, jestem draniem. Złamałem jej prawy nadgarstek, a jest leworęczna. Poza tym w moim ruchu była pewna pobłażliwość, no i nie pierwszy raz pogruchotałem jej kości. Poradzi sobie z tym. Zawsze sobie radzi.
Tym razem Benny mruczy z aprobatą. Czym prędzej wychodzę z klatki i zatrzaskuję za sobą drzwi. Gdy zamykam je na klucz, Kami przewierca mnie jadowitym wzrokiem. Prostuję plecy i podchodzę do Benny’ego, który spuszcza spojrzenie na mój obnażony tors. W jego oczach tańczy ciekawość. Macham mu przed oczami tajemnicą jak smakołykiem zaślinionemu szczeniakowi. Jest jej głodny. Nasze rozpalone spojrzenia się krzyżują. Benny nie jest gejem, ale przecież ja też nie. Należę po prostu do bardzo seksualnych osób. Pociągają mnie zarówno samce, jak i samice. To nie ma nic wspólnego z tym, co ktoś nosi między nogami. Wszystko zależy od tego, co ktoś nosi w czaszce. Jeżeli uznaję, że wzięcie kogoś w posiadanie będzie wyzwaniem, to pragnę go każdą cząstką mojego ciała. Benjamin Stanton jest najtrudniejszym z moich wyzwań. A to oznacza, że kutas bardzo mocno mi przy nim twardnieje.
Benjamin z niepokojącą szybkością obraca mnie i rzuca na drzwi klatki, w której przed chwilą siedziałem. W stanie Potwora jest kurewsko silny, więc bez trudu mnie przygważdża. Na samą myśl, że próbuje mnie zniewolić, mam ochotę wpaść w szał i zmiażdżyć mu nos pięścią, bo to ja biorę sobie innych na własność. Ale wtedy czuję na tyłku jego twardą niczym skała erekcję.
Czy tak się czuł Niko, gdy egzekwowałem na nim moją władzę?
Przechodzą mnie iskierki ekscytacji, mój członek zaczyna się podnosić.
– Tego chcesz? – warczy z wyzywającą nienawiścią. – Żebym cię zgwałcił? – Ociera się o mnie ze świadomością, że to mocna zagrywka. Zawsze, gdy wykorzystuje przeciwko mnie seksualność, w jego oczach pojawia się radość. Nawet nie zdaje sobie sprawy, że stopniowo zaczyna lubić naszą seksualną chemię. Może jej nie rozumie, ale lubi. Stwardniał mu przy mnie. Czasami widzę w jego oczach, że mnie pożąda. To zawsze była tylko kwestia czasu, nim zwyciężę w naszej małej gierce i pokażę mu, jak to jest rżnąć się z bogiem.
– Jesteśmy dobrą drużyną – cedzę przez zęby. Chęć złapania fiuta w dłoń jest niemal obezwładniająca.
– Masz zwabić tu Lucy, bo chcę zmiażdżyć jej tchawicę gołymi rękami – syczy. – Załatw to. A później ma tu wrócić moja laleczka, bo chcę wsadzić w nią swojego chuja. Jeżeli tak kurewsko chcesz sobie popatrzeć, to nie widzę problemu. Wrzucę cię z powrotem do klatki i wydupczę ją na pleksi, o tak. – W ramach demonstracji uderza mnie biodrami, przez co jego penis boleśnie wbija mi się w tyłek.
Obaj wiemy, że nigdy nie podzieliłby się swoją bezcenną lalką.
Zachowuje się tak, jakby chciał sobie wmówić, że zrobiłem to wszystko, bo jestem zbokiem, który kona z chęci oglądania, jak ją dyma. Ale ja go znam. Prędzej wyłupiłby mi łyżeczką gałki oczne, niż pozwolił, bym ich podglądał.
– Oglądanie jej nigdy mnie nie interesowało – mówię niskim, sugestywnym głosem. – Dobrze wiesz, na kogo chcę patrzeć.
Jego fiut nadal obija się o mój tyłek. Z trudem tłumię triumfalny uśmiech. Po chwili puszcza mnie i się odsuwa.
– Załatw to i sprowadź tu Lucy – rzuca głośno.
Odwracam się, by zobaczył, że mi też stoi. By poczuł, że ma nade mną pewną władzę seksualną. Musi to dostrzec, żebyśmy mogli wrócić do naszych ról Pana i Potwora. Na chwilę spuszcza wzrok na moje krocze, a ułamek sekundy później patrzy mi prosto w oczy.
– Już, Wiktorze! – rozkazuje, a w jego oczach pojawia się kolejny szelmowski błysk.
Pośpiesznie wyciągam z kieszeni garniturowych spodni komórkę i wybieram numer Lucy. Nie odbiera, więc nagrywam jej wiadomość:
– Wyskoczyło coś ważnego, musimy porozmawiać. Za godzinę masz być w klubie – mówię to z pełnym spokojem, bo nie chcę zaalarmować Lucy.
Rozłączam się i patrzę surowym wzrokiem na Benny’ego.
– Ściągnę tu Lucy i pozwolę ci zrobić z nią, co zechcesz. Pan troszczy się o Potwora.
W jego wzburzonych oczach migocze iskierka ulgi.
Chcę coś dodać, ale w tym momencie wibruje mój telefon. Na widok zdjęcia na ekranie, coś ściska mnie w piersi. Gra zrobiła się właśnie jeszcze bardziej skomplikowana.
– Kurwa! – syczę. Wściekłość na Lucy zaraz mnie pożre.
Benny przeszywa mnie morderczym wzrokiem, żyła pulsuje mu na szyi.
– Co jest?
Wzdycham z irytacją i pokazuję mu na telefonie zdjęcie nagiej Elizabeth Stanton – jego lalki, Bethany – przywiązanej do krzesła. Znak, który Benny stworzył jej na piersi, broczy krwią. Powinien brzmieć: Lalka Benny’ego.
Lucy, kobieta o skłonnościach samobójczych, wycięła jego imię i dodała nowe słowa:
Moja Lalka.
A już myślałem, że rozgrywka zbliża się do końca. Nie spodziewałem się, że uczestniczy w niej aż tylu graczy. Inteligentnych, przebiegłych, bezwzględnych graczy.
Coś mi się zdaje, że tak naprawdę gra dopiero się zaczęła, a zwierzęcy ryk stojącej przede mną bestii jednoznacznie to potwierdza.