Żeromski. Dzieje grzechów - ebook
Stefan Żeromski jeszcze za życia był traktowany jak żywa legenda i otoczony niebywałym szacunkiem. Nadano mu miano patrona pokolenia inteligencji polskiej, które budowało przedwojenną, niepodległą Rzeczpospolitą. Jednak życiorys autora „Ludzi bezdomnych” bywał niejednokrotnie zafałszowywany, i to nie tylko przez biografów z czasów PRL-u czy cenzurę, ale również przez jego najbliższych krewnych.
Najnowsza publikacja Iwony Kienzler poświęcona jest tytułowym „grzechom” Żeromskiego, jego burzliwej, pełnej miłosnych przygód młodości oraz zawiłościom życia w małżeństwie i w konkubinacie. Autorka nie pomija także literackiej spuścizny pisarza i przybliża okoliczności powstawania jego kolejnych dzieł. Celem książki nie jest bowiem strącenie „sumienia narodu" z pomnika, który wystawiły mu przeszłe pokolenia, a jedynie ukazanie jego ludzkiego oblicza.
Znana z bestsellerowych biografii autorka pokazuje wzloty i upadki Żeromskiego, który pięknie pisał o możliwości dokonywania życiowych wyborów przez swoich bohaterów, ale sam nie był zdolny do radykalnych rozwiązań w swoim życiu.
| Kategoria: | Biografie |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68342-79-6 |
| Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
nosił jednak z trudem to brzemię,
biografię jemu przekręcano,
anioła z niego zrobić chciano.
W szkole z nauką kiepsko mu szło,
w pisaniu nie przeszkodziło to,
wielbiony za czasów sanacji,
w Peerelu – szczyt afirmacji.
W Dzienniku o podbojach pisał,
jak z niewiastami sobie hasał,
dopiero Oktawii poznanie
zakończyło to rozpasanie.
W książkach był moralizatorem,
w życiu zaś uzurpatorem,
moralnością się nie przejmował,
z Oktawią i Anną dzieci chował.
Jednakże wielkim pisarzem był,
język jego polskością się skrzył,
jest w panteonie mistrzów pióra,
spuścizna jego to książek góra.Stefan Żeromski w 1915 roku
Wstęp
Stefan Żeromski jeszcze za życia był traktowany jak żywa legenda i otoczony niebywałym szacunkiem – mówiono o nim, iż jest „sumieniem” lub „wychowawcą narodu”, przydano mu miano patrona pokolenia inteligencji polskiej, które budowało niepodległą Rzeczpospolitą. Wielką estymą otoczono jego dzieła w PRL-u, co nie powinno dziwić – przecież Żeromski pochylał się nad losem odrzuconych przez społeczeństwo, piętnował niesprawiedliwość społeczną i bolał nad ciężkim losem ludu pracującego miast i wsi. Podobnie jak Mickiewicza, uznano go wręcz za głosiciela poglądów bliskich ludowej władzy, co oczywiście nie miało nic wspólnego z prawdą. Lektura Biczów z piasku oraz innych zakazanych przez peerelowską cenzurę utworów Żeromskiego zaprzecza tej tezie. Poza tym biografia autora Ludzi bezdomnych bywała zafałszowywana czy jak kto woli: zmanipulowana, i to nie tylko przez biografów z czasów „słusznie minionych”. Także międzywojenni twórcy publikacji poświęconych Żeromskiemu część faktów, zwłaszcza tych drażliwych, celowo pomijali, opierając się na relacjach krewnych pisarza bez koniecznej weryfikacji opowiedzianych przez nich wersji wydarzeń. Po wojnie biografowie korzystali ze wspomnień i relacji jego córki, Moniki, a także jej matki, Anny, wieloletniej towarzyszki życia Żeromskiego. Wnikliwe badania przeprowadzone już po śmierci Moniki Żeromskiej dowiodły, że córka pisarza konfabulowała na potęgę, zwłaszcza w kwestii rodziny swojej matki. Nie można również wykluczyć, że informacje czerpała od Anny i swojej babci z jej strony, które z tylko im znanych powodów mijały się z prawdą. Stąd też w biografiach Żeromskiego stanowczo zbyt często spotykamy niedomówienia, półprawdy, a nawet przemilczenia.
A przecież tak się szczęśliwie złożyło, że twórca Ludzi bezdomnych obok dzieł literackich pozostawił po sobie Dzienniki, które są w literaturze polskiej zjawiskiem zupełnie wyjątkowym. Jak wiadomo, nie tylko Żeromski spisywał swoje przeżycia w dziennikach, czynili tak Maria Dąbrowska, Zofia Nałkowska czy Witold Gombrowicz. W dodatku wszyscy oni pozostawili po sobie o wiele obszerniejsze memuary, które obejmują znacznie dłuższy okres ich życia, niż ma to miejsce u Żeromskiego. W przypadku Dąbrowskiej jest to 51 lat, Nałkowska prowadziła dziennik o 5 lat dłużej, zaś autor Ferdydurke zapisywał swoje codzienne przeżycia i przemyślenia przez 16 lat. Tymczasem bohater niniejszej publikacji robił to tylko przez lat 10: swoje zapiski zaczął jako 18-letni uczeń gimnazjum, by skończyć je jako 28-letni mężczyzna planujący założenie rodziny i mogący się poszczycić publikacją kilku nowel w ówczesnej prasie. Dzięki temu pozostawił potomnym zupełnie wyjątkowe świadectwo dojrzewania młodego człowieka, ale także kształtowania się talentu, stylu i osobowości pisarza. Zwłaszcza że Żeromski traktował diariusz niemal jak konfesjonał albo – jeśli użyć współczesnych terminów – wizytę u terapeuty. Na tych kartach zwierzał się ze wszystkich swoich problemów, najgłębszych wzruszeń i uczuć, jak również ze skrywanych przed wszystkimi pragnień i lęków dręczących przyszłego pisarza. Dzięki temu widzimy, jak zmieniały się jego poglądy i zainteresowania, które w przyszłości staną się tematami jego najsłynniejszych utworów, ale także obserwujemy codzienne życie młodych ludzi pod koniec XIX stulecia, kiedy nasza ojczyzna wciąż była pod zaborami. Bo Dzienniki są też dokumentem epoki, z którego dowiadujemy się chociażby, jak żyło się ówczesnym studentom, zwłaszcza tym niezbyt zamożnym, czy w jaki sposób funkcjonowała szkoła na ziemiach zaboru rosyjskiego. Poznajemy też kulisy życia dworów szlacheckich i kondycję ówczesnej, w tym również zdeklasowanej, szlachty.
Ale Dzienniki Żeromskiego mają jeszcze jedną niebagatelną wartość: są dokumentem jego życia miłosnego, a pośrednio także życia miłosnego owych czasów. Ponadto, w przeciwieństwie chociażby do swoich słynnych koleżanek po piórze, Nałkowskiej i Dąbrowskiej, które będąc w stanie miłosnego uniesienia, pisały coraz mniej, tak jakby się wstydziły swoich uczuć i przeżyć, autor Przedwiośnia dokumentował bardzo skrupulatnie wszystkie aspekty swojej intymności. A miał o czym pisać, gdyż Żeromski wiódł nader bujne życie miłosne – z polskich tuzów literatury w szranki mógł z nim stawać jedynie inny casanova władający piórem – Aleksander Fredro, który także pozostawił potomnym pikantne wspomnienia swoich miłosnych podbojów. Żeromski nie tylko opisuje z detalami swój romans ze starszą o 10 lat „ciotuchną” Heleną, ale także miłosne przygody z ziemiankami, w co wplątał się jako guwerner, czy wreszcie epizody z młodymi, ponętnymi szwaczkami oraz damami świadczącymi usługi płatnej miłości, od których również nie stronił. Bez wątpienia wpływ na taką szczerość zapisków miały fascynacje literackie młodego Żeromskiego, podziwiającego przedstawicieli francuskiego naturalizmu, na czele z Guy de Maupassantem czy Emilem Zolą. Co więcej, w swojej zuchwałości początkującego literata miał wręcz zamiar ich przewyższyć, a przynajmniej tak zapowiadał na kartach swoich Dzienników. W 2014 roku Józef Bednarowski dokonał wyboru erotycznych zwierzeń autora Przedwiośnia i wydał je w jednym tomie, zatytułowanym Księga namiętności. Jak wyjaśniał we wstępie do publikacji, liczył na to, że Polacy zainteresują się przygodami miłosnymi Żeromskiego, pisarza nazywanego „sumieniem narodu”. Zwłaszcza że we współczesnej dobie znacznie rzadziej sięgają po jego książki, niż czynili to chociażby obywatele Drugiej Rzeczpospolitej czy PRL-u, za to z lubością czytają różnego rodzaju romansidła, zwłaszcza zagranicznych autorów. Trudno stwierdzić, czy zamiar się powiódł i czy Księga namiętności trafiła na listy bestsellerów, ale trzeba przyznać, że był to zarówno śmiały, jak i ciekawy zabieg edytorski.
Stefan Żeromski podczas pracy na Zamku Królewskim w Warszawie, 1925 rok
W latach 50. ubiegłego stulecia, kiedy po raz pierwszy przygotowywano Dzienniki Żeromskiego do druku, zawarte w nich treści tak bardzo odbiegały od wyidealizowanego obrazu pisarza, propagowanego w Polsce socjalistycznej, że zdecydowano się na drastyczną obyczajową cenzurę. Jak bowiem wytłumaczyć czytelnikom fakt, że ten chodzący wzór cnót moralnych nie zdał matury bynajmniej nie z powodu nagłego napadu gruźlicy, ale przez chorobę weneryczną, której nabawił się od prostytutki? Jak wyjaśnić jego skłonność do uwodzenia nadobnych mężatek, z własną ciotką na czele, uczestnictwo w orgiach i oddawanie się rozpuście z warszawskimi młodymi szwaczkami, którym za ich usługi płacił w ciastkach kupowanych za ostatnie grosze w cukierni? Na domiar złego w Dziennikach nie brakuje odniesień do autoerotyzmu... Gdyby je wydrukowano w pełnej wersji, na pięknym pomniku nieskazitelnego pisarza, obdarzonego mianem „sumienia narodu”, pojawiłyby się stanowczo zbyt głębokie rysy. A do tego nie można było dopuścić. W efekcie wydania zarówno z lat 50., jak i 60. trafiły do rąk czytelników w wersji mocno okrojonej, żeby nie powiedzieć – okaleczonej przez komunistyczną cenzurę. Dotyczy to zwłaszcza pierwszej edycji, bo w drugiej ingerencja cenzora była znacznie bardziej ograniczona. Co ciekawe, Żeromski jako człowiek dojrzały i uznany pisarz był znacznie ostrożniejszy w opisywaniu scen miłosnych uniesień w swoich utworach. Nawet w skandalizujących Dziejach grzechu nie znajdziemy tak odważnych epizodów jak w Dziennikach. Ale złagodnienie w podejściu do tematyki erotycznej przyszło dopiero z czasem.
Kariera diarysty w przypadku Żeromskiego zakończyła się wraz z pojawieniem się w jego życiu Oktawii z Radziwiłłowiczów Rodkiewiczowej, młodej wdowy i matki małej dziewczynki. To dla niej zarzucił pamiętnikarstwo i podboje erotyczne, a przynajmniej tak jej obiecał. Czas pokazał, że dotrzymał jedynie pierwszego z przyrzeczeń, bo zaledwie kilka lat po ślubie w jego życiu pojawiły się kolejne, tym razem sporo od niego młodsze, kobiety. A przecież Oktawia realizowała się nie tylko w roli strażniczki domowego ogniska – była bowiem również kimś w rodzaju asystentki słynnego pisarza: gromadziła materiały do książek pisanych przez męża, prowadziła jego rachunki, w jego imieniu kontaktowała się z wydawcami, dbała o jego interesy, a nawet, kiedy dopadła go choroba, pełniła za niego obowiązki zawodowe w Bibliotece Zamoyskich, gdzie Żeromski był zatrudniony jako bibliotekarz. Gdy – nie bez winy jej męża – przeciążona Oktawia nie wytrzymała i kobieta zapadła na chorobę psychiczną, pisarz zupełnie nie umiał poradzić sobie z nawałem obowiązków. Problemy Żeromskiej oddaliły ją od męża, przyczyniając się do osłabienia ich wzajemnych relacji, a śmierć ich jedynego syna, Adama, ostatecznie zerwała łączące parę więzi.
Do niedawna w większości biogramów oraz wszelkiego rodzaju opracowań dotyczących życia twórcy Syzyfowych prac można było przeczytać, że pisarz znalazł szczęście u boku swojej drugiej, znacznie młodszej żony, urodziwej Anny z Zawadzkich Żeromskiej, z którą doczekał się córki, Moniki. Wtedy wreszcie skończyły się wszystkie jego problemy zawodowe, nawiązał bowiem współpracę z Jakubem Mortkowiczem, znanym i cenionym warszawskim wydawcą. Tymczasem okazuje się, że Anna, chociaż używała nazwiska Żeromska, nigdy nie była żoną pisarza, bo para nie zalegalizowała swojego związku. Byłoby to zresztą trudne, bo twórca Siłaczki nigdy nie rozwiódł się z Oktawią, która zresztą przeżyła go o dobre kilka lat. Żył zatem w konkubinacie, a nawet, do śmierci Adama, wiódł podwójne życie, dzieląc czas między Annę i córkę a Oktawię i ich wspólnego syna. Zastanawiające jest, dlaczego pisarz, który tak łatwo kazał swym bohaterom rezygnować z prawa do osobistego szczęścia w imię wyższego dobra, sam w życiu prywatnym okazał się zwyczajnym oportunistą. W dodatku żyjącym w zakłamaniu, przedstawiał bowiem swą partnerkę jako żonę, chociaż nigdy nie wziął z nią ślubu. Co więcej, sama Anna podtrzymywała tę małżeńską fikcję, i to na tyle skutecznie, że wierzono w nią niemal do czasów nam współczesnych. Dopiero niedawno niestrudzony badacz i znawca twórczości oraz biografii Stefana Żeromskiego, Zdzisław Jerzy Adamski, udowodnił, że para nigdy nie zalegalizowała swojego związku. Ich pożycie nie było też tak idylliczne i bezkonfliktowe, jak przedstawia to w swoich wspomnieniach córka pisarza i Anny, Monika Żeromska. Jak się okazuje, Mortkowicz nie był żadnym mężem opatrznościowym dla autora Przedwiośnia, ale cynicznym biznesmenem, bezwzględnie wykorzystującym niezaradnego życiowo pisarza.
Niniejsza publikacja poświęcona jest tytułowym „grzechom” Żeromskiego, czyli jego skomplikowanemu życiu osobistemu. Jej celem nie jest bynajmniej strącenie „sumienia narodu” z piedestału, na który wyniosły go przeszłe pokolenia, ani dyskredytowanie jego wkładu w literaturę polską, lecz ukazanie innego, bardziej ludzkiego oblicza pisarza. Wszak, jak powiedziała kiedyś filozofka Simone Weil: „nikt z nas nie jest zupełnie biały jak anioł ani taki czarny jak diabeł. Jesteśmy raczej jak zebra w paski. Pytanie tylko, na który pasek patrzymy”.Wincenty Żeromski i Józefa z Katerlów, rodzice Stefana Żeromskiego
ROZDZIAŁ 1
„Ojczyzna duszy”
Zacny ród Żeromskich
Stefan Żeromski mógł pochwalić się szlacheckim pochodzeniem, gdyż wzmianki o jego antenatach pojawiają się już w XVI stuleciu, a konkretnie w Herbach rycerstwa polskiego na pięcioro ksiąg rozdzielonych wydanych w Krakowie w 1584 roku przez ojca heraldyki polskiej i czeskiej – Bartosza Paprockiego. Według informacji tam zawartych Żeromscy od 1331 roku pieczętowali się herbem Jelita, notabene jednym z najstarszych herbów polskich. Współcześni uczeni nie są zgodni co do etymologii nazwiska, wywodząc je od rodowego gniazda tej rodziny – wsi Żeromino (Żyromino) koło Pułtuska, w ziemi liwskiej, lub od prasłowiańskiego słowa żyr, oznaczającego tłuszcz. Jeszcze inni wywodzą je od francuskojęzycznej formy imienia Hieronim – Jérôme. Jak nadmienia pierwszy biograf Stefana Żeromskiego, Stanisław Piołun-Noyszewski, źródłosłowem miejscowości Żeromino „był niechybnie wyraz żeremie, którym w staropolszczyźnie nazywano osiedla bobrów”. Natomiast z informacji zawartych w internetowych materiałach do Polskiego Słownika Biograficzno-Genealogicznego wynika, iż w tamtejszych aktach urzędowych Żeromscy byli wymieniani „już w roku 1361. Ród rozrósł się szeroko, w licznych swych odgałęzieniach sięgając na Podlasie, Litwę, Kielecczyznę i Śląsk. W XVII i XVIII wieku notowani w aktach na Podlasiu, w ziemi chełmskiej i w. Ks. Litewskim. W Kieleckiem od połowy XVIII wieku”.
Słynny pisarz mógł pochwalić się znamienitymi i zasłużonymi dla ojczyzny przodkami. Należał do nich Kajetan Żeromski, który brał udział w kampanii napoleońskiej, a później w powstaniu listopadowym. To właśnie on był pierwowzorem Rafała Olbromskiego z Popiołów. Jego młodszy brat, Józefat Żeromski, był dziadkiem Stefana ze strony ojca. Ze swoją żoną, Klarą z Kłonickich, Józefat doczekał się pięciorga dzieci, w tym urodzonego 29 marca 1819 roku Wincentego, ojca autora Ludzi bezdomnych.
„Ojciec pisarza, jak wszyscy Żeromscy, był mężczyzną okazałego wzrostu, pięknej powierzchowności i pogodnego na świat spojrzenia – pisał pierwszy biograf Stefana Żeromskiego, Stanisław Piołun-Noyszewski. – Po ojcu odziedziczył szlachecki optymizm, nieliczenie się z groszem, wiarę w najlepsze jutro, żyłkę myśliwską i rozmiłowanie w uciechach towarzyskich. Żywy jak iskra, nie znosił samotności, kochał gwar, śmiech, gawędę przyjacielską i wesołe dookoła siebie oblicza. Kłopoty przybijały go na krótko: pokonywał je szczęśliwą filozofią, że mogło być gorzej”. Opis wyglądu ojca twórcy Ludzi bezdomnych potwierdzają dwie zachowane fotografie Wincentego – pierwsza pochodzi z czasów, kiedy był mężem Józefy. Widzimy na niej przystojnego mężczyznę o falowanych, ciemnoblond włosach, siedzącego na krześle obok stojącej obok niego małżonki. Na drugiej, którą zachował i zawsze miał przy sobie jego jedyny syn, widzimy mężczyznę w sile wieku, rosłego i obdarzonego sumiastym wąsem. W jego oczach o nabrzmiałych powiekach malują się smutek i zmęczenie, czemu trudno się dziwić, zważywszy na problemy zdrowotne i materialne, z którymi zmagał się w owym czasie.
Kiedy Wincenty wchodził w dorosłe życie, jego sytuacja nie wyglądała różowo: po majątku jego rodziców wiele nie pozostało, bowiem mocno nadwerężyły go represje po powstaniu listopadowym, ale także rozrzutny tryb życia Józefata i Klary. Jak pisał Piołun-Noyszewski, złożyły się na to „nie tylko szerokie gesty pana domu, ale i wymagania pani Klary, spędzającej często zimy w Krakowie dla zabaw i błyszczenia w świecie”. W efekcie takiego niefrasobliwego postępowania należące do Żeromskich dobra Micigózd-Brynica w 1831 roku zostały sprzedane za bezcen, a dziadkowie pisarza osiedli na dzierżawie majątku Mokrsko Dolne. Wspomniana dzierżawa po przedwczesnej śmierci obojga przypadła ich pierworodnemu synowi Teofilowi, który musiał zająć się utrzymaniem młodszego rodzeństwa. Udało mu się dobrze wydać za mąż wszystkie trzy siostry, a tak się złożyło, że każda z nich po ślubie nosiła nazwisko Saska. Najstarsza siostra, Ludwika, została bardzo szybko wyprawiona z domu, bo już w 1834 roku poślubiła Wiktoryna Saskiego, średnia zaś, Józefata, w 1837 roku, podczas wizyty u swojej najstarszej siostry, poznała jej szwagra, Jana Saskiego, w którym się zakochała. Uczucie zostało odwzajemnione i para stanęła na ślubnym kobiercu w 1838 roku w Szczekocinach. Jan Saski nie tylko nabył majątek Mieronice, ale także wziął w dzierżawę rozległe dobra Ruda Zajączkowska, w skład których wchodziło aż osiem folwarków. Przedsiębiorczość Jana, który okazał się znacznie lepszym zarządcą niż jego teść, pozwoliła jego małżonce prowadzić dom na wysokim poziomie. Tak się nieszczęśliwie złożyło, iż Ludwika, przeżywszy w małżeństwie 13 lat, nieoczekiwanie poważnie zachorowała. Ówczesna medycyna okazała się bezradna wobec jej choroby, ona sama zaś, przeczuwając zbliżającą się śmierć, poprosiła swojego męża, żeby, kiedy jej już zabraknie, ożenił się z jej najmłodszą siostrą Matyldą, która wówczas mieszkała w domu Ludwiki, by wspierać chorą w opiece nad gromadką dzieci. Zawarte około 1857 roku małżeństwo Matyldy i Wiktoryna okazało się zaskakująco udane, a ona sama była równie dobrą mamą dla osieroconych siostrzeńców, jak dla dzieci, których doczekała się z Saskim. Potem okazała też wiele serca swojemu bratankowi, Stefanowi Żeromskiemu.
Ludwika i Józefata z pewnością martwiły się o najmłodszego brata, Wincentego, który nie bardzo wiedział, co ze sobą zrobić. Na wsparcie najstarszego z rodzeństwa nie miał co liczyć, bo Teofil odziedziczył po rodzicach skłonności do trwonienia pieniędzy. Na szczęście w sukurs szwagrowi przyszedł mąż Józefaty, Jan Saski, i poddzierżawił mu niewielki majątek Zajączków niedaleko Małogoszcza. Jako dzierżawca Wincenty radził sobie dość dobrze, zresztą po kilku latach samodzielnie wydzierżawił znacznie większy Drzymałków, ale ku rozpaczy Ludwiki i Józefaty nie miał najmniejszego zamiaru się ustatkować. Przystojny, dowcipny mężczyzna, w dodatku zawołany tancerz, podobał się damom i młódkom, z czego nader chętnie korzystał. Podobno zawrócił w głowie niejednej pannie i mężatce, ale jemu samemu do małżeństwa się nie spieszyło. W efekcie wytrwał w stanie kawalerskim aż do 39 roku życia. W końcu jednak i jego dopadła miłość. A ponieważ, jak wiadomo, przeciwieństwa się przyciągają, serce pogodnego i „rozmiłowanego w uciechach towarzyskich” mężczyzny skradła kobieta, która jak pisał Piołun-Noyszewski, z „usposobienia była kompletną antytezą żywotności” dobiegającego czterdziestki Żeromskiego. „Panna Franciszka Józefa, zwana tylko Józefą, wysoka, śniada, brunetka, była osóbką bardzo poważną, o twarzy sympatycznej, spokojnej i skupionej”. Wywodziła się ze stosunkowo zamożnej rodziny Katerlów, a jej rodzice byli właścicielami majątku Tyniec. Urodziła się 29 stycznia 1833 roku, była zatem o 14 lat młodsza od kandydata na narzeczonego, co w owych czasach nie było jakąś szokującą różnicą wieku, zresztą według ówczesnych kryteriów Józefa była już starą panną, nie mogła zatem zbytnio wybrzydzać. Katerlowie mieli wywodzić się z Włoch, tak przynajmniej twierdzi Piołun-Noyszewski, a za nim tę wersję powtarzają inni biografowie, tymczasem nie ma to nic wspólnego z prawdą. Sprawę rzekomo włoskich korzeni rodziny matki Stefana Żeromskiego już w latach 70. XX wieku próbowała wyjaśnić Barbara Wachowicz, kontaktując się w tym celu z wybitnym znawcą heraldyki, Jerzym Wiśniewskim, któremu udało się to zweryfikować. Okazało się wówczas, że Katerlowie nie wywodzili się z Włoch, ale byli potomkami niemieckiej rodziny mieszczańskiej. Należeli do niej dwaj lekarze królów polskich: Hans Katerla, który dbał o zdrowie ostatniego Jagiellona na tronie Polski – Zygmunta Augusta, oraz Paweł, nadworny medyk Zygmunta III Wazy.
W zdecydowanej większości biografii Stefana Żeromskiego można przeczytać, iż zachował się jeden portret jego ojca z lat dojrzałych, natomiast nie przetrwał się ani jeden konterfekt jego matki. I tak rzeczywiście było do czasu, kiedy w ręce pani Kazimiery Zapałowej nie trafiła fotografia obojga rodziców pisarza, która znajdowała się w zbiorach, a ściślej biorąc – w domowym albumie Karola Schmidta. Zdjęcie trafiło do niego nieprzypadkowo, gdyż dziadek Karola był bratem Ignacego Schmidta, chrzestnego ojca autora Popiołów. Pani Zapałowa, która w latach 1967–2003 była kierowniczką Muzeum Lat Szkolnych Stefana Żeromskiego, a obecnie pełni funkcję honorowego kustosza dworku Stefana Żeromskiego w Ciekotach i która jest znawczynią twórczości oraz biografii autora Zmierzchu, nie mogła przepuścić takiej okazji. Jak można się domyślić, fotografia została przekazana przez jej ówczesnego posiadacza do zbiorów dworku w Ciekotach i dziś można ją oglądać w pokoju jadalniano-gościnnym. Trzeba przyznać, że pani Józefa Żeromska był bardzo ładną kobietą – wysoka, szczupła brunetka z pewnością mogła się podobać mężczyznom, a jej jedyny syn był do niej bardzo podobny.
Być może wspomniana przez Piołuna-Noyszewskiego powaga panny Franciszki Józefy Katerlanki wynikała z problemów zdrowotnych młodej kobiety, która chorowała na gruźlicę. Wincenty doskonale o tym wiedział, ale nie wpłynęło to na zmianę jego planów matrymonialnych. Biograf pisał o wielkim uczuciu łączącym parę, które sprawiło, że matka przyszłej pani Żeromskiej przychylnym okiem spojrzała na wprawdzie niezamożnego, ale za to mogącego się poszczycić znamienitym rodowodem kandydata na zięcia. Być może jednak małżeństwo zostało zawarte z bardziej przyziemnych powodów: Józefa była już, jak na owe czasy, w dość zaawansowanym wieku i groziło jej staropanieństwo, z kolei na uczucia Wincentego przemożny wpływ mogła mieć świadomość, że panna wniesie mu pokaźny posag. Jak nadmienia Piołun-Noyszewski, wszystkie panny Katerlanki „posiadały dość znaczne posagi, nie licząc słynnych w okolicy klejnotów, których pani matka posiadała ilość pokaźną, dostatnio niemi córki przed ślubem obdzielając”. Wydaje się, że para była przy tym niedopasowana intelektualnie, gdyż Józefa odebrała bardzo staranne wykształcenie, oczywiście jak na młodą kobietę żyjącą w XIX stuleciu. Wiadomo, że – podobnie jak jej trzy siostry – uczęszczała do szkoły prowadzonej przez siostry zakonne, była oczytana i dobrze władała językami włoskim i francuskim. Pierwszy biograf Stefana Żeromskiego zapewnia, iż Wincenty uczył się w domu, pod okiem „wykształconej matki i guwernantek”, a potem swoją edukację kontynuował kolejno w szkole wojewódzkiej w Kielcach, w prestiżowym Liceum św. Anny w Krakowie, a w końcu w szkole rolniczej w Czechach. Tymczasem Barbara Wachowicz, która w latach 70. ubiegłego wieku pochyliła się nad kwestią wykształcenia ojca autora Dziejów grzechu, ustaliła, iż Wincenty Żeromski zaliczył tylko jedną klasę krakowskiego liceum. Trudno byłoby go więc nazwać intelektualistą, w dodatku przez całe życie miał problemy z pisaniem i robił koszmarne błędy ortograficzne, czego jawnym dowodem są zachowane listy do syna. Pisał na przykład: „a odpisz co tam słychać z tobom i coś odebrał ia zaś dziś bydź nie mogę alemoże bende w tygodniu po kosy do Sieczkarni”.
Mało brakowało, a pan Wincenty pożegnałby się zarówno z nadzieją na poślubienie zacnej panny, jak i z jej posagiem. Tak się pechowo złożyło, że na krótko przed ślubem, podczas zabawy zorganizowanej w domu sąsiadów Katerlów, nieszczęsna Józefa dostała krwotoku, po którym przez dłuższy czas nie mogła dojść do siebie. Zrozpaczona postanowiła zerwać zaręczyny i oddała Wincentowi pierścionek. Mężczyzna jednak tak łatwo się nie poddawał i zdołał ubłagać pannę do zmiany zdania. Józefa i Wincenty ostatecznie stanęli na ślubnym kobiercu. „Działo się we wsi Węgleszynie dnia 21 lipca 1858 roku o godzinie dwunastej w południe – czytamy w metryce ślubu rodziców bohatera naszej opowieści. – Wiadomo czyniemy, iż w obecności świadków: Wielmożnego Józefa Kalasantego Kozłowskiego, współwłaściciela wsi Tyńca, lat czterdzieści dwa mającego, tamże zamieszkałego, tudzież Wielmożnego Adolfa Trepki, dzierżawcy wsi Tarnawej Góry parafii Goleniowy zamieszkałego, lat trzydzieści ośm mającego, w dniu dzisiejszym zawarte zostało religijne małżeństwo między Wielmożnym Wincentym Żeromskim, kawalerem katolikiem, synem wielmożnych Józefa i Klary z Kłodnickich Żeromskich, rodziców już zmarłych, urodzonym we wsi Lasochowie parafii Kozłów, a zamieszkałym we wsi Rudzie przy swej familii, parafii Małogoszcz, utrzymującym się z dzierżawy wsi Drzymałkowa, lat trzydzieści dziewięć mającym, jak metryka urodzenia przekonywa, a Wielmożną Franciszką Józefą dwóch imion Katerlą, katoliczką, panną, córką Wielmożnych Józefa i Agnieszki z Jackowskich Katerlów, dziedziców wsi Tyńca, ojca już zmarłego w parafii Węgleszyn, urodzoną we wsi Boczkowicach, parafii Konieczno, we wsi Tyńcu przy matce zamieszkałą, lat dwadzieścia sześć i pół kończącą, jak załączająca się tu metryka urodzenia udowadnia. Małżeństwo to poprzedziły trzy zapowiedzi w dni niedzielne, tj. 20, 27 czerwca i 4 lipca roku bieżącego, w parafii Węgleszyn odbyte. Tamowanie małżeństwa nie zaszło. Zezwolenie ze strony nowożeńców, jak również matki panny młodej ustne nastąpiło. Małżonkowie nowi oświadczają, iż żadnej umowy przedślubnej z sobą nie zawarli. Akt ten stanowiącym i świadkom został przeczytany, a przez nas, świadków, nowo zaślubionych i matkę”.
W Ciekotach
Z pozoru niedobranej parze, jaką byli Józefa i Wincenty, udało się stworzyć zgodny i harmonijny związek. Młoda para osiadła początkowo w Drzymałkowie, gdzie w 1859 roku urodziło się ich pierwsze dziecko, córka Aleksandra. W tym samym roku pan Żeromski przeprowadził się do Strawczyna, by objąć dzierżawę tamtejszego majątku, należącego do rodziny Kołłątajów. Tu przyszły na świat kolejne dzieci państwa Żeromskich – urodzona 14 marca 1863 roku druga córka, Wincentyna, oraz młodsza o trzy lata Wacława. Niestety młodsza z dziewcząt zmarła jeszcze w okresie niemowlęcym.
Najwyraźniej zdrowie Józefy poprawiło się na tyle, iż podołała trudom ciąż i macierzyństwa. Niemała w tym zasługa jej samej, bo pani Żeromska doskonale znała się na ziołach i wiedzę tę wykorzystywała z pożytkiem dla rodziny. Kazimiera Zapałowa uważała, że Józefa wyniosła te umiejętności z domu rodzinnego. Tam korzystała nie tylko z doświadczeń swojej matki, Agnieszki, ale także z wiedzy ogrodnika zatrudnionego w Tyńcu – Feliksa Suliny. Mogła podczytywać także zapiski lub receptariusze dziadka, Józefa Katerli, z wykształcenia i zawodu lekarza, oraz uczyć się od miejscowej położnej Apolonii Wawron. Dodatkowym źródłem wiedzy z dziedziny ziołolecznictwa były także rozmaite kalendarze domowe i gospodarcze, które musiały znajdować się w każdym ziemiańskim domu. Idąc za radą matki, Józefa mogła też wykorzystywać bursztyn, uważany w owych czasach za panaceum na rozmaite choroby. Współczesna nauka potwierdziła zresztą to przekonanie, bo zawarty w „złocie Bałtyku” kwas bursztynowy nie tylko wzmacnia układ odpornościowy organizmu, ale także wspiera regenerację układu nerwowego, przyspiesza gojenie ran, ma właściwości antybakteryjne, przeciwgrzybiczne, pomaga na niestrawność, poprawia krzepliwość krwi, łagodzi stres, poprawia samopoczucie, sprawność umysłową oraz koncentrację, jak również opóźnia procesy starzenia. Co więcej, stanowi doskonałe remedium na kaca, bowiem przyczynia się do rozkładu aldehydu octowego na wodę i dwutlenek węgla. Możemy się domyślać, że w posagu pani Żeromska otrzymała całkiem spore zapasy bursztynu, w tym nalewki bursztynowej, bo wiadomo, że jej matka w trosce o zdrowie córek sprowadzała jantar w dużych ilościach. I zapewne płaciła za to krocie, bo przecież w rejonie, w którym mieszkali Katerlowie, bursztyn był nie tylko trudny do zdobycia, ale także bardzo drogi. Józefa stosowała nalewkę z jantaru na przeziębienia oraz bóle głowy. I wprawdzie takimi domowymi sposobami nie wyleczyła się z gruźlicy, ale z całą pewnością przedłużyła sobie życie, przy okazji znacznie poprawiając jego jakość.
W Strawczynie państwo Żeromscy doczekali się narodzin jedynego i zapewne upragnionego syna. I tu pojawia się pierwsza nieścisłość czy, jak kto woli, pierwsze przekłamanie dotyczące biografii słynnego pisarza. On sam w swoich Dziennikach notował: „Urodziłem się dnia 14 października 1864 roku we wsi Strawczynie”. Taka data figurowała też w rosyjskim paszporcie Żeromskiego, a potem w wydanym na podstawie tego dokumentu polskim dowodzie osobistym. Tymczasem oficjalna metryka przyszłego autora Popiołów, sporządzona przez księdza Michała Tomaszewskiego, plebana w Strawczynie, głosi: „Działo się dnia 1 listopada tysiąc ośmset sześćdziesiątego czwartego roku o godzinie pierwszej po południu. Stawił się Wincenty Żeromski, dzierżawca ze Strawczyna, lat 46 mający, i okazał nam dziecię płci męskiej, oświadczając, iż takowe urodziło się o piątej rano w Strawczynie z rodziców Wincentego i Józefy z Katerlów, lat 29 mającej. Dziecięciu temu na Chrzcie Świętym, dziś przez ks. Michała Tomaszewskiego odbytym, nadano imię Stefan, a rodzicami chrzestnymi byli: Ignacy Schmidt i Tekla Nencanda-Trepczyna”. Znawcy i badacze twórczości pisarza po dziś dzień nie ustalili, skąd wzięła się ta rozbieżność. Najprostszym wyjaśnieniem wydaje się różnica pomiędzy datami w obowiązującym wówczas w Rosji, a więc także na terenach polskich znajdujących się pod zaborem rosyjskim, kalendarzu juliańskim a współczesnym kalendarzem gregoriańskim. Problem polega jednak na tym, iż wspomniana różnica wynosiła 12, nie zaś, jak w przypadku daty narodzin Stefana Żeromskiego, 18 dni. Zdaniem jednego z biografów pisarza, Jerzego Paszka, państwo Żeromscy celowo podali błędną datę przyjścia na świat swojego jedynego syna, by w przyszłości można było odroczyć o rok jego pobór do wojska – w imperium Romanowów pobór odbywał się bowiem zwyczajowo w drugiej połowie października. Ale jest to tylko hipoteza, wprawdzie dość prawdopodobna, lecz niepoparta żadnymi dowodami. Poza tym zgodnie ze zmianami prawnymi z 1874 roku, wprowadzającymi powszechny obowiązek służby wojskowej, powoływano wszystkich mężczyzn, którzy do 15 października danego roku ukończyli 21 lat. Z tego obowiązku zwolnieni byli mężczyźni kalecy, jak w owych czasach określano osoby z niepełnosprawnościami, głuchoniemi, chorzy na epilepsję, upośledzeni intelektualnie, chorzy wenerycznie oraz niskiego wzrostu, co w owych czasach oznaczało wzrost poniżej 1,54 metra. Do wojska nie powoływano także jedynych synów rodziców, jedynych żywicieli w rodzinie oraz tych, których starszy brat służył już w carskiej armii. Wynika z tego, że Stefan Żeromski, jako jedyny syn Józefy i Wincentego, powołania i tak by nie dostał. Zastanawiające jest też, dlaczego przy okazji wpisu do metryki odmłodzono panią Żeromską, która wydając syna na świat, miała przecież już 33 lata, a nie, jak podano w dokumencie, 26 lat.
Żeromscy nadali synowi tylko jedno imię, ale za to nie byle jakie, bo jak zauważa Barbara Wachowicz – „hetmańskie”. Wszak nosił je hetman polny koronny, Stefan Czarniecki, uwieczniony w naszym hymnie narodowym.
Przypisy
Rozdział 1
S. Piołun-Noyszewski, Stefan Żeromski: dom, dzieciństwo, młodość, Warszawa – Kraków 1928, s. 9.
Żeromski, Polski Słownik Biograficzno-Genealogiczny (materiały), https://polishgenealogy1. blogspot.com/2017/03/zeromski.html.
S. Piołun-Noyszewski, Stefan..., dz. cyt., s. 55.
Tamże, s. 50.
Tamże, s. 58.
Tamże, s. 58–59.
J. Paszek, Stefan Żeromski, Wrocław 2001, s. 7.
21 lipca, cykl: Tego dnia..., ttps://mnki. pl/zeromski/pl/edukacja/cykl:_tego_dnia___/21_lipca.
S. Żeromski, Dzienniki, t. 1, Wrocław, s. 50.
S. Piołun-Noyszewski, Stefan..., dz. cyt., s. 69–70.