- promocja
Zew Wilka - ebook
Zew Wilka - ebook
Robin Hobb spotyka Joe'go Abercombie... Oto fantasy o bajecznym nastroju Fantasy Book ReviewZew Wilka jest wszystkim, czego mógłby sobie życzyć miłośnik fantasy BoonestNajlepsze dzieło Anthony'ego Ryana od czasu jego niewiarygodnego debiutu... fantastyczne gawędziarstwo Novel Notions Vaelin Al Sorna jest żywą legendą. To pod jego dowództwem obalane są imperia, to jego ofiara uratowała Zjednoczone Królestwo przed zagładą. Teraz Vaelin prowadzi spokojne życie, dni wojowania ma za sobą. Lecz zza morza docierają wieści o armii zwanej Stalową Hordą dowodzoną przez człowieka, który uważa się za boga. Kiedy Vaelin dowiaduje się, że Sherin, kobieta, którą utracił przed laty, wpadła w ręce Hordy, postanawia stawić czoło potężnemu nowemu zagrożeniu. W tym celu odbywa podróż do Kupieckich Królestw, dziwnego kraju, którym rządzą honor i intrygi. Podczas gdy bębny wojny niosą się echem po krainach rozdzieranych przez konflikt, Vaelin przekonuje się, że są bitwy, których nie może wygrać.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7480-647-3 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Strzała wbiła się w pień sosny cal od jego głowy. Vaelin Al Sorna popatrzył na lotkę wibrującą mu przed oczami. Czuł pieczenie na nosie i strużkę krwi płynącą z draśnięcia, które zostawił ostry grot. Wcześniej nie usłyszał łucznika ani skrzypienia naciąganej cięciwy.
Patrzącemu z boku jego reakcja mogłaby się wydać szybka i natychmiastowa: przetoczenie się w prawo, powstanie na kolana, wyciągnięcie łuku i wypuszczenie strzały, a wszystko to jednym płynnym ruchem. Ale on wiedział, że zareagował za wolno, nawet kiedy zobaczył, że łucznik biegnący z rogiem uniesionym do ust pada martwy ze strzałą wbitą w plecy. Zbyt wolno.
Z boku rozległ się szelest i spośród paproci wyłoniła się Ellese z łukiem w ręce.
– Obóz, wujku – powiedziała lekko zdyszana. – Musimy ruszać szybko…
Vaelin zamknął jej usta dłonią z dostateczną siłą, żeby nie pozwolić jej wstać z przysiadu. Trzymał ją w ten sposób, gdy śmignęła następna strzała wypuszczona z koron drzew. Zagłębiła się w ziemię kilka stóp od nich. Pocisk zwiadowczy, jak nazwałby ją mistrz Hutril. Zawsze użyteczna przy płoszeniu zdobyczy. Ale nie dzisiaj.
Vaelin spojrzał w ciemne, płonące oczy Ellese, uniósł wzrok w stronę wierzchołków drzew i zabrał rękę. „Już nie zadmie w róg”, przekazał w języku znaków, którego tak pracowicie ją uczył w poprzednich miesiącach. „To by zdradziło jego pozycję. Pobiegnę na prawo”. Odwrócił się, szykując się do sprintu, ale jeszcze się zatrzymał i dodał: „Nie chyb”.
Zerwał się i z dudnieniem popędził po leśnym podszyciu, lawirując między drzewami. Tym razem usłyszał brzęczenie cięciwy i uskoczył za szeroki pień starego cisu. Kątem oka dostrzegł, że pocisk odłupuje korę. Sekundę później rozległ się następny świst, głębszy, o niemal melodyjnej precyzji, która świadczyła o sile broni i umiejętnościach łucznika. Chwila ciszy, a potem łoskot ciała spadającego na ziemię z dużej wysokości.
Vaelin nadal kucał za cisem i z zamkniętymi oczami chłonął pieśń lasu. Wkrótce zaczął powracać świergot ptaków, uciszony wcześniej przez intruzów, a wiatr już nie niósł woni spoconych, przestraszonych ludzi.
Vaelin wyszedł ze swojej kryjówki i zobaczył, że Ellese przeszukuje ciało napastnika, którego jej strzała strąciła z wierzchołków drzew. Jej ruchy były szybkie i wprawne, ręce nie drżały, choć właśnie odebrała człowiekowi życie. Wiedział, że zabijała wcześniej w Cumbrael, w czasie krótkiego i szybko zdławionego powstania wiecznie sprawiających kłopoty Synów Prawdziwego Ostrza. Wcale jej to nie dręczy, napisała Reva w liście, który wysłała na północ razem ze swoją adoptowaną córką. Co mnie z kolei bardzo dręczy.
Vaelin nie dostrzegł w tej dziewczynie podobieństwa do Revy, i nic dziwnego, zważywszy na to, że w ich żyłach nie płynęła ta sama krew. Włosy miała czarne, oczy ciemne i była o cal niższa od jego siostry, choć trochę mocniej zbudowana. Jednakże najwyraźniej gdzieś po drodze przejęła od przybranej matki rodzinną cechę, czyli pozorną niewrażliwość na skutki odbierania innym życia. I dzieliła ją z mężczyzną, którego nazywała wujem.
– Niebieski kamień – powiedziała, odrzucając na bok sakiewkę zabitego i unosząc w górę garść lśniących lazurowych kryształów. – Owinięte w bawełnę, żeby nie brzęczały. – Przekrzywiła głowę, przyglądając się ciału. – Przynajmniej znał się na robocie. – Spojrzała na Vaelina i dodała z szerokim uśmiechem: – Ale nie dość dobrze.
Vaelin ukucnął, żeby podnieść broń zabitego, przeznaczoną do polowań, typową dla wszystkich lenn królestwa, z wyjątkiem Cumbrael. Gdyby ten człowiek miał długi łuk i umiejętność jego używania, on prawdopodobnie już by nie żył.
– Sprawdź jego głowę – powiedział do Ellese, a ona posłusznie zerwała zabitemu wełnianą czapkę, odsłaniając wygoloną czaszkę. Vaelin odwrócił ją butem, a kiedy zobaczył prymitywny tatuaż tworzący ciemnokarmazynową plamę pośród siwej szczeciny, stwierdził: – Krwawe Wróble.
Wyrzutek, którego zabił wcześniej, leżał dwadzieścia kroków dalej, twarzą do dołu, ze strzałą sterczącą z pleców niemal pionowo. Stękając z wysiłku, Vaelin wyrwał z kościanej pułapki kręgosłupa grot z zadziorami i odwrócił trupa.
– Jumin Vek – orzekł po krótkich oględzinach plamistej, dziobatej twarzy.
– Znasz go? – spytała Ellese.
– Powinienem. Aresztowałem go cztery lata temu z nakazu królowej. Zostawił za sobą szlak morderstw, gwałtów i kradzieży na wszystkich drogach Renfael, zanim przybył do Dorzeczy. Wsadziłem go na statek, żeby założyli mu stryczek w Lodowym Porcie.
– Wygląda na to, że udało mu się uciec.
Albo kogoś przekupił, pomyślał Vaelin. Była to aż nazbyt powszechna praktyka w tych czasach. Gdy kradnąc i szmuglując łup do Północnych Dorzeczy, zarabiało się dużo pieniędzy, każdy przestępca miał środki, żeby wykupić się z kłopotów. Częstotliwość, z jaką Vaelin jako Lord Wieży i namaszczony przez władczynię zarządca tej krainy musiał łapać szumowiny, sprawiała, że był mniej skrupulatny w przestrzeganiu królewskiego edyktu zakazującego natychmiastowych egzekucji.
– Kolejny Krwawy Wróbel? – zapytała Ellese.
– Nie. – Vaelin zdjął Juminowi Vekowi czapkę, odsłaniając gęste, tłuste włosy. Chwycił trupa za podbródek i obrócił jego głowę tak, że można było zobaczyć bardziej dopracowany atramentowy obrazek na jego bladej szyi. – Przeklęte Szczury. To głównie zhańbieni byli królewscy gwardziści.
– Więc mamy dzisiaj przeciwko sobie dwie bandy?
– Wątpię. Lord Orven starł na proch większość Krwawych Wróbli zeszłej zimy. Zdaje się, że Szczury znalazły u siebie miejsce dla paru ocalałych.
Uwolnił nieszczęsnego Jumina Veka od sakiewki i stwierdził, że są w niej dwa samorodki złota i kilka niebieskich kamieni.
– Twój nos krwawi, wujku – stwierdziła Ellese, kiedy wstał.
Vaelin wyjął szmatkę zza pasa, nasączył ją olejem drzewnym z małej buteleczki i przytknął do nosa. Stłumił syk bólu, kiedy ognista mikstura wniknęła do rany. Nie mógł się pozbyć wrażenia, że w młodości tak bardzo go nie piekło.
– Idź po pozostałych – rzucił, polewając twarz wodą z manierki, żeby zmyć resztki krwi. – Spotkajmy się na skraju wąwozu. I, Ellese… – Kiedy się odwróciła, przypomniał: – Kamienie.
Wyciągnął rękę, patrząc jej w oczy, aż dziewczyna prychnęła ze złością i oddała mu kryształy.
– Każesz mi polować na męty za darmo – mruknęła.
– Twoja matka przysłała cię do mnie na naukę. Jeśli chcesz płatnej pracy, jest dużo roboty na Gwardii Północnej albo w kopalniach. Do czasu sprzedaży kryształy i złoto zgodnie z prawem należą do królowej. Wiesz o tym. – Vaelin schował zdobycz do kieszeni i odprawił ją skinieniem głowy. – Ruszaj.
***
Okazało się, że obóz wyjętych spod prawa jest w rzeczywistości miejscem ogrodzonym półokrągłą palisadą ciągnącą się od wschodniej ściany wąwozu znanego jako Parów Ultina. Miejsce nazwano tak na cześć najsłynniejszego górnika Dorzeczy, którego Vaelin wspominał miło z czasów wojny wyzwoleńczej.
Zawsze wesoły Ultin wrócił do Dorzeczy z rozkazem władczyni, żeby wydobyć z kopalni całe dostępne bogactwo i napełnić królewskie kufry w celu pokrycia rosnących kosztów wojny. Nagrodzony za swoje wysiłki sowitą pensją Miecz Królestwa uprzejmie odrzucił ofertę Vaelina, żeby zostać Lordem Nadzorcą kopalń. Zamiast tego wycofał się do niewielkiego gospodarstwa rolnego w pobliżu Północnej Wieży i tam w ciągu trzech lat zapił się na śmierć. „To przez wojnę”, milordzie, powiedziała Vaelinowi wdowa w dniu, kiedy spalono ciało jej męża. „Wszystkie te zamordowane dusze, zamordowane dzieci. Ludzie, których stracił w Alltor… wszystko razem. Nie mógł pozbyć się tego z głowy”.
Vaelin poświęcił krótką myśl pamięci Ultina, po czym skupił uwagę na palisadzie. Najwyraźniej zbudowano ją niedawno, drewno na ścianie obronnej było nadal zielone i niesezonowane, choć wyglądało dość solidnie. Mieszkańcy skonstruowali punkt obserwacyjny na ścianie wąwozu, zapewniający bez wątpienia doskonały widok na okolicę. Vaelin wiedział, że tereny na wschodzie to półmilowej długości pasmo nagich skał, którego żadne atakujące wojsko nie pokonałoby niezauważone.
Na dnie wąwozu również brakowało osłony, ale było ono wąskie, co pozwalało na szybki atak. Jednakże Vaelinowi to wszystko się nie podobało i uznał nową taktykę wznoszenia fortyfikacji za zwiastującą kłopoty. Zwykle wyrzutkowie i przemytnicy zakładali tymczasowe obozy głęboko w lesie albo na trudno dostępnych graniach, z których mogli napadać na szlaki karawan. Teraz wyglądało na to, że ta konkretna banda zdecydowała się na stałą siedzibę. Stają się śmielsi? Czy tylko bardziej zdesperowani?
Ledwo wyłapał odgłos zbliżania się Cumbraelczyka, ciche szurnięcie bukłaka o trawę, i mężczyzna już pojawił się u jego boku, leżąc płasko na ziemi tak jak on.
– Milordzie.
– Wysoka Włócznio. – Vaelin obejrzał się i zobaczył, jak grupa Ludzi Niedźwiedzi powoli wyłania się z lasu, z włóczniami i łukami trzymanymi nisko, żeby nie zakłócać linii horyzontu.
– Widzisz, panie, że jest tak, jak mówiliśmy – odezwał się Wysoka Włócznia, wskazując głową na twierdzę wyrzutków.
W ciągu ostatnich lat Vaelina często nachodziła refleksja, że twarz Cumbraelczyka zachowała jedynie resztki cech człowieka, który kiedyś tak bardzo starał się go zabić. Jego rysy pozostały twarde, a oblicze wyglądało jak zniszczona maska starego myśliwego, ale silny błysk fanatyzmu już dawno zniknął z jego spojrzenia. Nie licząc długiego łuku, Wysoka Włócznia nosił strój Ludzi Niedźwiedzi i płynnie mówił ich językiem, którego Vaelin do tej pory nie zdołał opanować. Choć nadal nie potrafił myśleć o nim inaczej niż jako o Cumbraelczyku, pod względami, które się liczyły, Wysoka Włócznia był teraz myśliwym z klanu Niedźwiedzi, co potwierdzał nadany mu przez nich przydomek. Vaelin wiedział, że raczej nigdy nie pozna imienia, które ten mężczyzna dostał po narodzinach, ale odpowiadała mu ta niewiedza.
– Mówiłeś, że znaleźliście to miesiąc temu?
– Dokładnie dwadzieścia pięć dni temu. Dwa tygodnie wcześniej jeszcze tego nie było. Nasi ludzie przychodzą tutaj dość regularnie, dużo bobrów wpada w pułapki w tej rzece.
– Więc was widzieli?
Wysoka Włócznia odpowiedział miną wyrażającą jednocześnie rozbawienie i lekką urazę.
– Proszę wybaczyć. – Vaelin skierował wzrok z powrotem na palisadę. – Jak często dokonują napaści?
– To właśnie jest dziwne, milordzie. Wcale tego nie robią, o ile potrafimy stwierdzić. Zostawiają bardzo niewiele śladów w okolicy, z wyjątkiem takich, których można oczekiwać po okazjonalnych grupach myśliwych. Przez większość czasu siedzą tutaj. Prawdę mówiąc, korciło nas, żeby zostawić ich w spokoju, ale starsi uznali, że powinniśmy dotrzymać naszej umowy z Lordem Wieży.
Vaelin skłonił głowę w podziękowaniu. Odkąd pozwolono im osiedlać się w Dorzeczach po wymuszonej migracji z lodowatych pustkowi na północy, Niedźwiedzie niezmiennie udowadniali, że są lojalnymi, jeśli nawet żyjącymi w izolacji, poddanymi królestwa.
– Nie zapomnij im powiedzieć, że doceniamy ich rozwagę.
– Dobrze, milordzie. A dwie trzecie łupów również mocno podkreśliłoby poważanie, jakim pan darzy Niedźwiedzie.
Vaelin stłumił westchnienie. Po uniknięciu egzekucji i znalezieniu miejsca wśród Niedźwiedzi Wysoka Włócznia wyrzekł się fanatyzmu religijnego, który przywiódł go w te strony. Cumbraelczyk nie zabił Lorda Wieży i teraz rezerwy zapału w pełni wykorzystywał w roli głównego negocjatora adoptowanego plemienia, zawsze gotowy stanąć w jego obronie przed chciwością urodzonych w królestwie.
– Połowa – rzucił Vaelin. – łącznie z zyskami ze sprzedaży złota i niebieskich kamieni, które odzyskamy.
Myśliwy już zamierzał się spierać w tej kwestii, ale umilkł, kiedy za nim rozległo się głośne cmoknięcie. Vaelin odwrócił się i zobaczył drobną młodą kobietę przykucniętą obok małego czarnego niedźwiadka. Kobieta nosiła imię Żelazne Oczy i łatwo było zrozumieć, skąd się ono wzięło, widząc jej marsowe spojrzenie skierowane na Wysoką Włócznię. Jako jedyna szamanka, która została Niedźwiedziem, była osobą najbardziej zbliżoną do przywódczyni klanu. A także żoną Wysokiej Włóczni i matką trójki ich dzieci.
Kobieta cmoknęła ponownie i odezwała się do męża w chropawym, ale poprawnym języku królestwa:
– Nie bądź niegrzeczny. – Przeniosła wzrok na Vaelina. – Połowa jest do przyjęcia, Lordzie Wieży. Ale musi być też cena krwi za każdego myśliwego wezwanego do Zielonego Ognia.
– Oczywiście. – Vaelin skłonił głowę i wrócił spojrzeniem do palisady.
Naliczył dwunastu wartowników na murze, każdy z łukiem albo kuszą. W razie ataku z pewnością dołączyłoby do nich więcej ludzi, co oznaczało, że szarża dnem wąwozu w nieunikniony sposób kosztowałaby niejedno życie. Oprócz około czterdziestu Niedźwiedzi miał jeszcze sześćdziesięciu ludzi z Gwardii Północnej, z pewnością dosyć, żeby przesądzić sprawę niezależnie od liczby strzał wypuszczonych przez wyjętych spod prawa.
– Najlepiej zaczekać do zmroku, milordzie – powiedział Wysoka Włócznia, najwyraźniej idąc za jego tokiem rozumowania. – O północy możemy z łatwością zbliżyć się na pięćdziesiąt kroków od muru i wypuścić trochę pocisków, żeby zamaskować szarżę na bramę. Kilka uderzeń solidnym taranem powinno wystarczyć.
– Będą się spodziewali, że ich zwiadowcy wrócą po zapadnięciu nocy – zauważył Vaelin, kręcąc głową. – Czekanie do północy to za długo. – Pomyślał przez chwilę, a następnie wskazał skinieniem głowy na małego niedźwiadka przytulonego do Żelaznych Oczu. – On ma jakieś imię?
– Małe Zęby – odpowiedziała szamanka, przesuwając dłonią po gęstym futrze zwierzęcia. Niedźwiadek wydał z siebie zadowolone prychnięcie i trącił nosem bok swojej pani.
– Zwierzę Mądrego Niedźwiedzia nazywało się Żelazna Łapa – przypomniał sobie Vaelin. – On niósł go przez całą drogę po lodzie do ziemi Czarnych Serc. Stoczyliśmy tam wielką bitwę. Wiedzieliście o tym?
Żelazne Oczy łypnęła na niego spode łba i ostrożnie skinęła głową. Stary szaman nie wrócił z lodowca i ani Niedźwiedzie, ani nikt inny nigdy nie poznał jego losu. Vaelin wiedział, że plemię nadal miało nadzieję na powrót Mądrego Niedźwiedzia i jego nieobecność była dla nich zdecydowanie bolesną sprawą.
– Wiem – powiedziała szamanka.
– Żelazna Łapa był dzielny – rzekł Vaelin. – Jak dzielny jest Małe Zęby?
***
Ruszyli w chwili, kiedy słońce opadło za wschodnie szczyty. Vaelin w towarzystwie Wysokiej Włóczni, Żelaznych Oczu, Ellese i dwunastu gwardzistów cicho zszedł do parowu. Tam przeprawili się przez wąską, ale wartką rzekę płynącą środkiem wąwozu, i czołgając się, pokonali ostatnie kilkaset kroków do płytkiego obniżenia w zasięgu strzału z łuku od ostrokołu. Gdy się zatrzymali, Vaelin skinął głową szamance. Żelazne Oczy przesunęła dłonią po pysku Małych Zębów i utkwiła wzrok w jego oczach. Po krótkiej chwili oboje zamrugali jednocześnie, a następnie zwierzę pobiegło w mrok, kierując się do południowego odcinka palisady.
– Co teraz, wujku? – zapytała szeptem Ellese.
Vaelin rzucił jej ostre spojrzenie i pokazał zirytowany:
„Używaj rąk!”.
Dziewczyna opuściła głowę i poruszyła dłońmi w niemej skrusze.
„Przepraszam”.
„Teraz czekamy”. Vaelin skinieniem głowy wskazał na jej łuk. „Bądź gotowa”.
Patrzył, jak Ellese nasadza strzałę na cięciwę, smukłymi, ale silnymi rękami ściskając rzeźbione misternie drzewce. Broń naprawdę była piękna – z wiązu górskiego, ozdobiona różnymi wojennymi motywami wykonanymi wprawną ręką. „Łuk Arren”, nazwała go Reva. „Całkiem możliwe, że ostatni taki na świecie. Zgubiłam jego siostrę w Oceanie Boraelińskim. Nadal jest wyznaczona nagroda stu złotych monet dla tego, kto przyniesie mi inny. Na razie nikt się nie zjawił”.
Mówiło się, że ta broń ma boskie błogosławieństwo, a co bardziej żarliwi wyznawcy Ojca Świata i jego Błogosławionej Pani przypisywali nadprzyrodzoną moc i celność temu, co ze swojej istoty było jedynie kawałkiem uformowanego drewna. Jednakże wyczyny, jakich na jego oczach dokonywały tym łukiem Reva i jej córka, często dawały Vaelinowi do myślenia.
Przeniósł wzrok na Żelazne Oczy i zobaczył jej pusty wzrok, gdy bez ruchu leżała obok męża. Wiedział, że jej umysł przebywa teraz gdzie indziej. Ten widok przywołał wspomnienie innej kobiety, siedzącej na wzgórzu daleko stąd w czasie i przestrzeni. Jej oczy też były puste, kiedy dusza uwalniała się od ciała…
Vaelin odwrócił spojrzenie, zgiął i rozprostował palce, żeby odpędzić ich nagłe drżenie, po czym nasadził strzałę na cięciwę.
– On się wspina… – wyszeptała chwilę później Żelazne Oczy. Jej wzrok nadal był nieobecny, a głos brzmiał w ciemności jak syk. – Dociera na szczyt… To mężczyzna… – Przez jej twarz przebiegł spazm, wargi się rozciągnęły, obnażając zęby w echu warknięcia. Potem wróciła maska spokoju. – Teraz go nie ma… Powietrze pachnie alkoholem i pięciornikiem. Ludzie śpią i chrapią, inni chodzą po murach… Wszystkie oczy skierowane są na zewnątrz, nie do środka. – Zmarszczki przeorały jej czoło. Szamanka przekrzywiła głowę, jakby starała się coś usłyszeć. – Głosy… dwaj mężczyźni się kłócą… Mówią o zwiadowcach… o ludziach, którzy powinni już tu być, ale jeszcze ich nie ma.
– Brama – podpowiedział Vaelin, choć wątpił, czy szamanka może go usłyszeć w tym stanie.
Żelazne Oczy ucichła. Zdawało się, że jej milczenie trwa wiele minut, podczas gdy mogły to być zaledwie sekundy. Kiedy Ellese wydała z siebie jęk zniecierpliwienia, Vaelin uciszył ją, trącając łokciem.
– Już tam jest… – wyszeptała w końcu szamanka. – Bramę chroni gruba lina… On ma małe zęby, ale są ostre, a jego szczęki silne…
Vaelin poruszył dłońmi przed oczami Ellese. „Pierwszy i drugi od lewej”, powiedział, wskazując wartowników na murze. Zbliżył się do Wysokiej Włóczni, przysunął usta do jego ucha i wyszeptał:
– Dwaj po prawej. Strzelaj, kiedy ja wystrzelę.
Kiedy Ellese i Wysoka Włócznia podnieśli się z pozycji leżącej i ukucnęli, Vaelin przygotował łuk, palcami obejmując strzałę po obu stronach drzewca. Skupił się na dwóch mężczyznach stojących bezpośrednio nad bramą. Ci dwaj nadal się sprzeczali i nie widzieli zwierzęcia, które pracowicie gryzło linę. Odległość wynosiła niecałe sto kroków. Może nie był najlepszym łucznikiem z Domu Szóstego Zakonu, ale i nie najgorszym.
Usłyszał ciche westchnienie Żelaznych Oczu, a po nim skrzypnięcie otwierającej się bramy. Stanął w niej Małe Zęby, z zadowoleniem przeżuwający kawałek liny. Widząc, że mężczyźni nagle zapomnieli o kłótni, Vaelin strzelił do najwyższego. Ellese i Wysoka Włócznia wypuścili strzały ułamek sekundy później. Pociski pomknęły w nocnym powietrzu i strąciły wartowników z muru. Niższy z dwóch wyrzutków zareagował szybko i przykucnął, ale druga strzała Vaelina trafiła go w ramię. On też spadł z muru, wylądował ciężko po drugiej stronie otwartej bramy i wrzasnął zaskoczony na widok niedźwiedzia, który powitał go pytającym pomrukiem. Krzyk ucichł, kiedy Vaelin obniżył łuk i wypuścił trzecią strzałę prosto w pierś rannego. Jednocześnie cicho wymamrotał przekleństwo. Miał nadzieję, że dostaną się do środka bez wszczynania alarmu, ale bitwy rzadko dostosowywały się do planów.
– Gwardia, ruszać! – zawołał Vaelin, sięgając przez ramię po miecz.
Pobiegł do bramy z gwardzistami następującymi mu na pięty. Słyszał, jak myśliwski róg Wysokiej Włóczni wzywa pozostałych ludzi czekających w lesie.
Z mroku wybiegło chwiejnym krokiem kilku wyrzutków, mniej lub bardziej ubranych i próbujących zatarasować wejście. Szybko przeszkodził im w tym Małe Zęby, który zaczął się kręcić wkoło, młócąc łapami i wprowadzając zamieszanie wśród obrońców. Jeden człowiek zatoczył się do tyłu, trzymając się za krwawiące ramię, i stanął bezpośrednio na drodze Vaelina, który tymczasem już dotarł do bramy. Mężczyzna popełnił błąd, wyciągając nóż zza pasa, i dlatego zginął. Vaelin wbił mu czubek swojego ostrza Zakonu między żebra, trafiając prosto w serce. Nieszczęśnik padł na kolana, brocząc krwią z ust.
Pozostali obrońcy zostali szybko powaleni przez gwardzistów, choć pełne przekleństw wyzwania, które wykrzykiwali w czasie krótkiej, ale zażartej walki, sprawiły, że całkiem przepadł element zaskoczenia. Rozglądając się, Vaelin zobaczył, że wewnątrz palisady jest tylko kilka chat i żadnej budowli dostatecznie dużej, żeby mogła pomieścić tę liczbę ludzi, którzy musieli tu mieszkać. Jednakże jego spojrzenie wkrótce padło na otwór w ścianie wąwozu. Był to typowy szyb kopalniany, powszech-ny w Dorzeczach, podparty drewnianymi stemplami i dostatecznie szeroki, by jednocześnie mogło do niego wejść pięciu albo więcej ludzi.
Nie przybyli tutaj, żeby napadać na bogaczy, uznał Vaelin. Przybyli, żeby dla nich kopać.
Usłyszał dobiegający z szybu coraz głośniejszy tumult, któremu towarzyszył blask pochodni jaśniejący z każdą chwilą. Praca w kopalni wymagała wielu rąk, na pewno dużo więcej, niż Vaelin spodziewał się zobaczyć w tym miejscu.
– Uformować szereg! – warknął do gwardzistów, po czym odwrócił się do Ellese i Wysokiej Włóczni i wskazał skinieniem głowy najbliższą drabinę. – Wejdźcie na mur. Strzelajcie od razu, kiedy się pokażą. Może uda się nam zatrzymać ich w wejściu.
Nasadził kolejną strzałę na łuk i zajął pozycję na środku szeregu Gwardii Północnej Zerknąwszy do tyłu, stwierdził, że pozostali gwardziści i Niedźwiedzie zbliżają się szybko dnem wąwozu. Sądząc po odgłosach dochodzących z szybu, Vaelin wątpił, żeby jego ludzie zdążyli tu dotrzeć, nim bitwa rozgorzeje na dobre.
– Dajcie z siebie wszystko, chłopcy – powiedział do gwardzistów. – Nie chcecie, żebym potem mówił waszym rodzinom, że pokonały was szumowiny, prawda?
Odpowiedział mu chór groźnych potaknięć, a nawet kilka chichotów. Ludzie z łukami nasadzili strzały na cięciwy, inni mocniej ścisnęli miecze. Byli to głównie weterani wojny wyzwoleńczej. Tocząc walki przez całą drogę z królestwa do bram Volaru, byli świadkami niezliczonych okropieństw i nie zamierzali ulegać strachowi w obliczu wyjętych spod prawa, jednak wielu z nich mogło zginąć tej nocy.
Vaelin do połowy napiął łuk, wpatrując się w tunel, coraz jaśniejszy od blasku pochodni. Zmarszczył brwi, słysząc odgłosy, które dobiegały z szybu. Z początku sądził, że to okrzyki zdesperowanych mężczyzn szykujących się do walki, ale teraz sobie uświadomił, że ten nieskładny chór bardziej przypomina bitewny zgiełk. Trwał on już od jakiegoś czasu i żaden nowy wróg nie wyszedł z szybu, w którym rozbrzmiewały wrzaski wściekłości, a potem przerażenia.
Nagle kakofonia ucichła, a po krótkiej chwili niesamowitej ciszy we wlocie szybu pojawiły się dwie postacie. Na tle blasku pochodni widać było tylko ich sylwetki: jedną wyprostowaną, drugą klęczącą. Vaelin zauważył, że stojący człowiek trzyma tego drugiego za kark. Gdy klęczący zaczął walczyć, ten drugi unieruchomił go brutalnym szarpnięciem, a Vaelin usłyszał brzęk łańcucha. Usłyszawszy skrzypienie napinanego łuku, wystąpił do przodu i uniósł rękę, spoglądając w górę na mur.
– Czekaj!
Zobaczył, że Ellese opuszcza broń i zdezorientowana marszczy brwi.
– Zostańcie tutaj – powiedział do gwardzistów i rzucił jednemu z nich swój łuk.
Ruszył w stronę szybu z mieczem trzymanym nisko u boku, z wolną ręką uniesioną i otwartą. Zatrzymał się w miejscu, z którego wyraźnie widział dwie postacie. Rozpoznał jedną z nich, drugiej nie.
– Termin Resk – powiedział do klęczącego.
Był to krępy mężczyzna w średnim wieku, dawny sierżant Gwardii Królestwa, obecnie przywódca Przeklętych Szczurów o groźnej reputacji. Resk wykrztusił coś w odpowiedzi, ale jego słowa, błagalne albo wyzywające, szybko zostały zdławione przez łańcuch zaciśnięty na szyi. Wyrzutek na próżno drapał grubymi palcami żelazne ogniwa, a jego twarz coraz bardziej przypominała drżącą, czerwoną, bezkształtną masę.
Vaelin przesunął wzrokiem wzdłuż łańcucha do kajdan na nadgarstku mężczyzny trzymającego Reska. Przyjrzawszy mu się dokładniej, stwierdził, że tamten jest od niego wyższy o cal albo więcej. Jego naga pierś była szeroka i imponująco umięśniona, choć poznaczona licznymi bliznami, niektórymi całkiem świeżymi, w których Vaelin od razu rozpoznał ślady bicza. Na ciemnej skórze lśnił pot. Mężczyzna odpowiedział na spojrzenie Vaelina chłodnym, taksującym wzrokiem spod brwi poprzecinanych bladymi, precyzyjnie rozmieszczonymi nacięciami.
– Jesteś daleko od cesarstwa – zauważył Vaelin po alpirańsku.
Mężczyzna zmrużył oczy. Sądząc po kolorze skóry, pochodził z południowych prowincji, gdzie język cesarza nie zawsze był znany, ale Vaelin zobaczył, że tamten go rozumie.
– To nie jest moje cesarstwo – odparł mężczyzna po alpirańsku z wyraźnym akcentem, ale zrozumiale. Szarpnął łańcuchem, a Resk stęknął z bólu i wytrzeszczył oczy. – Jesteś jego wrogiem?
– To… bandyta – odparł Vaelin, używając słowa najpowszechniej używanego na określenie wyjętych spod prawa w Cesarstwie Alpirańskim. – Ja egzekwuję prawo na tych ziemiach.
– Więc służysz jej. – Lekki błysk w oczach wysokiego człowieka Vaelin rozpoznał jako nadzieję. – Służysz Królowej Ognia.
– Ona nie lubi tego imienia. – Vaelin ukłonił się oficjalnie. – Vaelin Al Sorna, Lord Wieży Północnych Dorzeczy z łaski królowej Lyrny Al Nieren. A ty?
Zobaczył, że do nadziei dołącza inne uczucie, kiedy brwi mężczyzny zmarszczyły się z wyrazie rozpoznania, którego Vaelin nie widział od lat.
– Alum Vi Moreska. – Mięśnie przedramienia napięły się, kiedy mężczyzna mocniej ścisnął łańcuch. Resk wydał ostatni charkot i znieruchomiał. Z jego wytrzeszczonych oczu zniknęło całe światło. – Proszę o bezpieczne schronienie. – Alum Vi Moreska zręcznym ruchem nadgarstków uwolnił ciało Reska od łańcucha. – Dla mnie i dla moich ludzi.
Vaelin wskazał skinieniem głowy na szyb.
– Jest was tam więcej?
– Wielu. – Mężczyzna jeszcze raz spojrzał Vaelinowi w oczy i wydał ciężkie, zawstydzone westchnienie, opadając na jedno kolano. – W imieniu klanu Moreska przyrzekam lojalność Wielkiej Królowej, w nadziei, że ona obdarzy nas darem swojego słynnego miłosierdzia i współczucia.Rozdział drugi
Pojmali żywcem zaledwie sześciu wyjętych spod prawa; reszta, ponad setka, zginęła w osadzie albo w kopalni. Kapitan Nohlen, dowódca kontyngentu Gwardii Północnej, zameldował o czterystu dwudziestu trzech ludziach zakutych w kopalni w łańcuchy i o jeszcze trzydziestu dwóch trupach oprócz martwych wyrzutków.
– Kiepska sprawa, milordzie – stwierdził w typowy dla siebie szorstki sposób. – Nie umarli lekko. Ci, którzy nie zginęli w walce, zaharowali się na śmierć, powiedziałbym.
Wszyscy niewolnicy pochodzili z tego samego klanu Moreska co Alum, a Vaelin nie znalazł wśród nich ani jednego z plecami bez blizn. Nie było również żadnych dzieci ani starców.
– Porwali ich piraci – wyjaśnił Alum i opowiedział, jak ich statki zostały zaatakowane przez korsarską flotyllę na Oceanie Aratheańskim. – Nie wiemy, dokąd ich zabrali. Jeśli bogowie byli łaskawi, zesłali im szybką śmierć. Jeśli nie… – Po twarzy mężczyzny przemknął cień, jego nozdrza się rozdęły, kiedy starał się nad sobą zapanować.
– Kiedy to się stało? – zapytał Vaelin.
Siedzieli przy palenisku, na którym wyrzutkowie gotowali posiłki. Żar nadal był ciepły i przemieszany z kośćmi. Alum zabrał włócznię jednemu z zabitych i użył jej do nakreślenia w popiele serii skomplikowanych symboli. – Sześć miesięcy, może więcej. Człowiek traci poczucie czasu, kiedy pracuje, nie widząc słońca.
– Piraci? Wiesz, który port nazywali swoim domem?
– Mówili językiem nam nieznanym, ale mieli twarze i oczy tych, którzy zamieszkują ziemie Kupieckich Królestw. Wielu nosiło świeże blizny, a ich statki najwyraźniej brały niedawno udział w bitwie. Wyglądali na ludzi zdesperowanych, tak zdesperowanych, że nie zawahali się zabijać tych, którzy rzucili im buntownicze spojrzenie. Po tygodniach na morzu przywieźli tych z nas, którzy przeżyli, do tej wilgotnej i zimnej krainy i sprzedali tym psom, żebyśmy wykopywali z góry metal, którego tak pożądają.
– Dlaczego twój lud żeglował po Aratheańskim?
Włócznia znieruchomiała w popiele, a po twarzy Aluma przemknął jeszcze głębszy smutek. Mężczyzna dźgnął ostrzem w narysowane symbole.
– To jest znak Maluy, Pana Piasku i Nieba. To – włócznia przesunęła się na mniejsze znaki widniejące po bokach – są jego dzieci: Jula i Kula, Pani Deszczu i Pan Wiatrów.
– Wasi bogowie – powiedział Vaelin.
– Nie używamy tego słowa. W naszym języku oni są „Stróżami”. Od czasu, kiedy pierwsza stopa stanęła na piasku, pozostajemy wierni Maluy i jego dzieciom. Cesarze zawsze to szanowali. Póki przysięgaliśmy im lojalność na początku każdego nowego sezonu i na wezwanie posyłaliśmy naszych wojowników, żeby dołączyli do ich wojska, zostawiano nas w spokoju. Cesarzowa – Alum zacisnął szczęki, a jego wargi zadrżały od hamowanego gniewu – uważa inaczej.
– Cesarzowa Emeren chciała, żebyście oddawali cześć alpirańskim bogom?
Alum skinął głową.
– Próbowała wyrwać nas z kochających ramion Stróżów. Słała posłańców mówiących o jedności, o tym, że wszyscy poddani cesarstwa muszą iść razem, bo Królowa Ognia, zagarnąwszy wszystkie ziemie Volarian, teraz spogląda zazdrosnymi oczami na nasze. Ponadto cesarzowa wysłała ludzi, żeby zasiedlili ziemie, które zawsze należały do nas, ziemie, których cesarze od dawna strzegli przed obcymi. Wyżłobili bruzdy w świętej ziemi, żeby zbierać plony, polowali na wszystkie zwierzęta, na jakie trafiali, nie zostawiali nic na następny rok, korzystali ze studni jak z własnych. Kiedy ich wypędziliśmy, przysłała żołnierzy. Jesteśmy bitni, ale ich było wielu. Długo walczyliśmy, lecz krew naszego klanu wyciekała z każdą bitwą.
Alum zrobił pauzę i rozejrzał się. Jego wzrok spoczął na kapitanie Nohlenie.
– Tamten człowiek ma skórę taką jak moja. Starzy opowiadali historie o innym plemieniu, które kiedyś walczyło przeciwko cesarzowi i uciekło za morze, żeby znaleźć schronienie w północnych krainach. Próbowaliśmy pójść za jego przykładem.
– Wygnańcy przybyli tutaj cztery pokolenia temu, to prawda – potwierdził Vaelin. – Zostali przyjęci życzliwie, tak jak wy. – Wskazał na symbole. – I wasi Stróże również. Jeśli chodzi o wasze dzieci, Gildia Kupców z Północnej Wieży prowadzi rejestr wszystkich doniesień o piratach. Może tam znajdzie się jakiś ślad co do ich ojczystego portu. Możesz mi towarzyszyć w drodze powrotnej.
– Dobrze. A moi ludzie?
– Teraz są wolnymi poddanymi Zjednoczonego Królestwa i mogą robić, co chcą w granicach prawa. Jednakże… – Vaelin uniósł ręce i wskazał na otoczenie – kapitan Nohlen mówi, że tutaj są bogate złoża. Jeśli chcecie, w mojej mocy jest udzielić wam licencji, żebyście mogli tu zostać. Wszystkie kopalnie złota w Dorzeczach należą do królowej, ale możecie zachować jedną czwartą ceny uzyskanej za każdy sprzedany urobek.
– Jesteśmy myśliwymi, nie górnikami.
Vaelin spojrzał na garstkę Moresków. W przeciwieństwie do Aluma większość była chuda, o zapadniętych policzkach, a wielu miało na ciele lśniące rany po ostatnich chłostach.
– Twoi ludzie potrzebują domu. Przynajmniej na razie. Jeśli chodzi o polowanie, okoliczny las należy do was aż po szeroką rzekę na północy. Dalsze ziemie należą do Niedźwiedzi. To szczodry lud, ale zazdrośnie strzeże swoich terenów łowieckich.
Alum odwrócił wzrok, a jego zmarszczone czoło świadczyło o zaskoczeniu i namyśle.
– Nie jestem wodzem klanu Moreska. On zginął w walce z piratami. Ale byliśmy towarzyszami broni, jeśli nawet nie braćmi z jednej krwi. Razem odpowiedzieliśmy na wezwania cesarza Alurana, kiedy wasz lud przybył ukraść porty na wybrzeżu erineańskim. Maszerowaliśmy razem z armią i razem byliśmy świadkami nocy, kiedy człowiek, którego nazywano Zabójcą Nadziei, przyszedł z pustyni, żeby siać spustoszenie i pożogę. – Alum spojrzał Vaelinowi w oczy. – Imię, które ci nadali, panie, nie pasuje.
Z ust Vaelina wyrwał się krótki śmiech, zaskakujący goryczą, jaka w nim zabrzmiała. Wszystko wydawało się takie odległe, ale przydomek Zabójca Nadziei przetrwał jak obszarpany, cuchnący płaszcz, którego nie potrafił wyrzucić.
– Wtedy pasowało. Ale od tamtego czasu zasłużyłem na parę innych.
– Uważam, że wszystkie rachunki krwi zostały wyrównane twoim dzisiejszym działaniem, panie – oświadczył Alum z powagą, która wskazywała na oficjalną umowę. – Mimo to uważam, że szala jest przechylona na twoją stronę. Muszę jednak prosić o jeszcze jedną rzecz.
***
– Nie możesz go powiesić, wujku. Jest o wiele za ładny. – Ellese obdarzyła pojmanego wyrzutka uśmiechem i przesunęła palcem po jego szczęce aż do środka podbródka. – Nie mogę go zatrzymać? To znaczy jako maskotkę.
Wyrzutek spojrzał w górę na Vaelina, błagające oczy lśniły w bladej, delikatnej twarzy, która kontrastowała z brutalnym wyglądem jego współtowarzyszy.
– To ten? – zapytał Aluma.
Moreska skinął głową.
– To on.
Vaelin podszedł bliżej i zobaczył, że jeniec tężeje w trwożliwym oczekiwaniu.
– Nazwisko? – rzucił Vaelin.
Młody człowiek przełknął ślinę i zakaszlał, zanim sformułował cichą, ledwo słyszalną odpowiedź. Vaelin usłyszał w jego wymowie szerokie samogłoski południowego Renfael.
– Sehmon Vek, panie.
– Krewny Jumina Veka?
– To mój kuzyn.
– Twój kuzyn nie żyje. Moja siostrzenica zabiła go w lesie.
Sehmon Vek zerknął na Ellese, a ona odpowiedziała mu szerokim uśmiechem.
– Zatem oszczędziła mi roboty, milordzie – rzekł młodzieniec i wzruszył wąskimi ramionami.
Vaelin chrząknął i wskazał głową na Aluma.
– Ten człowiek mówi, że pomagałeś jego ludziom. Dawałeś im dodatkowe porcje, przynosiłeś wodę, choć to było zabronione. Mówi również, że rozkułeś ich łańcuchy, kiedy usłyszałeś nasz atak. Czy to prawda?
Po tych słowach wśród innych wyjętych spod prawa zapanowało poruszenie i rozległy się gniewne pomruki, a jeden z nich próbował wstać i spętanymi rękami zdzielić młodego wyrzutka.
– Ty zdradliwy mały zasrańcu!
Jeden z gwardzistów wystąpił do przodu i uderzył mężczyznę głowicą miecza w twarz. Ten runął na ziemię zakrwawiony. Inni wkrótce się uspokoili, kiedy Vaelin przesunął po nich wzrokiem.
– Nigdy nie chciałem brać w tym udziału, milordzie – oświadczył Sehmon Vek. – Moja rodzina jest wyjęta spod prawa, jak daleko wstecz sięgnąć pamięcią, to prawda. Ale Vekowie zawsze byli przemytnikami, a nie handlarzami niewolników. Kiedy umarł mój tata, Jumin wrócił z północy z obietnicami większej ilości złota, niż w życiu widzieliśmy. – Sehmon umilkł i rzucił na Aluma spojrzenie pełne wstydu. – Nie powiedział nam, że będziemy codziennie po kolana w brudzie chłostać ludzi do krwi. Nie do tego mnie wychowano. Ale brałem w tym udział i poniosę należną karę. Mówi się, że zmarli patrzą nieprzychylnym okiem na tych, którzy umierają z kłamstwem na ustach.
Vaelin przyjrzał się twarzy Sehmona, szukając oznak fałszu ukrytego pod maską skruchy. Nie znalazł ich, a jedynie poczucie winy i świadomość rychłej śmierci.
– Dekret królowej mówi, że w jej królestwie nie ma niewolnictwa – powiedział, zwracając się do wszystkich wyrzutków. – Każdy zaangażowany w tę podłą praktykę zostaje poddany egzekucji bez procesu. Kapitanie Nohlen.
Dowódca gwardii wystąpił do przodu i zasalutował.
– Milordzie.
Vaelin wskazał na Sehmona Veka.
– Proszę go uwolnić. Resztę powiesić.
– Tak, milordzie.
Więzy młodego jeńca zostały przecięte, natomiast resztę pojmanych zawleczono w stronę bramy. Kilku krzyczało, błagając o łaskę, inni albo na próżno się szarpali, rzucając przekleństwa, albo w niemym osłupieniu szli na śmierć.
– Alum Vi Moreska poprosił o twoje życie – powiedział Vaelin do młodego wyrzutka. – Jestem skłonny spełnić jego prośbę. Oto mój wyrok, Sehmonie Veku. Teraz należysz do niego. Będziesz mu służył tak, jak on uzna za stosowne, do dnia, kiedy postanowi się uwolnić. To nie jest niewolnictwo, a jedynie kontraktowa służba, którą w mojej prowincji można nakazać. Jednak zgodnie z prawem możesz odmówić. – Vaelin rzucił znaczące spojrzenie na bramę, gdzie przez nadproże przerzucono sznur.
– Ja… – Chłopak się zawahał, przełknął ślinę i spróbował jeszcze raz. – Zgadzam się z wielką radością, panie.
***
– Nie mogłeś po prostu oddać go mnie? – zbeształa Ellese Vaelina, który stał na środku osady, żeby obserwować egzekucję. – Ja pierwsza go zobaczyłam. – Przez chwilę wierciła się coraz bardziej poruszona, kiedy nakładano pętlę na szyję pierwszego skazańca. – Naprawdę musimy na to patrzeć?
– Ty nie – odparł Vaelin. – Ja tak. A gdyby twojej matce kazano, ona też by patrzyła. Kiedy wydaje się rozkaz zabicia człowieka, trzeba na to patrzeć, żeby nie było zbyt łatwo.
Wysoka Włócznia pojawił się u jego boku w typowy dla siebie bezszelestny sposób. Spojrzenie miał mroczne, kiedy patrzył, jak trzech gwardzistów ciągnie linę. Rozpaczliwy szloch skazańca i prośby o litość ucichły, kiedy podciągnięto go w górę, a jego nogi zaczęły podrygiwać w szalonym tańcu.
– Pamiętam czasy, w których twoje serce było bardziej litościwe, milordzie – odezwał się łowca. – Nawet na początku wojny.
– Tamta wojna się skończyła – odparł Vaelin. – Wydaje się natomiast, że ta nigdy się nie skończy.
– Czy ja byłem choć trochę mniej nędzny od tych ludzi? Mniej zasługujący na śmierć?
– Może nie. Ale wtedy… wiedziałem, że jest dla ciebie szansa. Skoro przyjęli cię Niedźwiedzie, istniała droga do pokoju. Teraz nic takiego nie dostrzegam i mogę jedyne wymierzyć sprawiedliwość w imieniu królowej.
Ellese jęknęła cicho na widok drgającego ciała skazańca i wielkiej plamy na jego spodniach, kiedy w chwili śmierci puściły zwieracze. To jeszcze dziecko, pomyślał Vaelin, patrząc, jak krew odpływa z jej twarzy. Dreszczyk polowania i walki to jedna rzecz, a to tutaj zupełnie co innego.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki