Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zginę bez ciebie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 stycznia 2022
Ebook
42,99 zł
Audiobook
42,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zginę bez ciebie - ebook

Ciechanów to nie metropolia.

Ale nawet w małych miastach dzieje się czasem duże zło.

Podkomisarz Rowicki odlicza dni do emerytury. I nie jest szczęśliwy, kiedy na jego biurku ląduje teczka ze sprawą nastoletniej samobójczyni - córki wiceprezydenta miasta.

Chociaż tyle dobrze, że to samobójstwo. Czysta sprawa. Przynajmniej tak się wydaje… Ojciec denatki jest w końcu miejscowym notablem. A to nigdy dobrze nie wróży. Szybko się okaże, że złych omenów będzie więcej. A Rowicki za rozwikłanie sprawy serii samobójstw młodych dziewczyn zapłaci wysoką cenę.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66630-58-1
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRO­LOGI

Pro­logi

1.

Ulica Sien­kie­wi­cza była mar­twa. Bez wąt­pie­nia.

Zwy­kle nie budzi­łem się w środku nocy, a jeżeli już, zawsze zwia­sto­wało to kło­poty. Nie wie­rzy­łem w pro­ro­cze sny, prze­po­wied­nie, wyrocz­nie szem­ra­nych wró­żów Mar­ci­nów, któ­rzy sprze­da­wali naiw­nym ściemę za 4,99 plus VAT. Wie­rzy­łem w zło­śliwą powta­rzal­ność życia. Bo nie jest prawdą, że nic dwa razy się nie zda­rza, a już na pewno nie mnie.

Pró­bo­wa­łem roze­wrzeć powieki, ale czu­łem, że coś mi je skle­iło. Na zawsze? Umar­łem? Nie, jesz­cze nie tym razem. Prze­tar­łem oczy dło­nią. Żad­nego obola. Powoli przy­zwy­cza­ja­łem wzrok do pół­mroku, prze­ła­ma­nego tru­pim świa­tłem pobli­skiej latarni. Usia­dłem na łóżku i rozej­rza­łem się wokoło. Roz­pa­da­jąca się szafa gdań­ska po dziad­kach, jedyna rodzinna pamiątka prze­cho­dząca z poko­le­nia na poko­le­nie. Tani fotel z rów­nie nie­dro­giego sklepu meblo­wego zasy­pany pomię­tymi ubra­niami. Szafka, na któ­rej zwy­kle zosta­wia­łem komórkę. Wci­śnięte w kąt narożne biurko z mar­twym okiem ekranu lap­topa… „Saj­gon, cho­lera, wciąż tylko Saj­gon”, bez­wied­nie zacy­to­wa­łem frazę z ulu­bio­nego filmu. Wsta­łem z łóżka, dra­piąc się po brzu­chu, na któ­rym coraz wyraź­niej zazna­czała się tłusz­czowa oponka. Od dawna obie­cy­wa­łem sobie, że wresz­cie zacznę ćwi­czyć na poważ­nie, oczy­wi­ście od jutra, zawsze od jutra. Albo naj­le­piej od naj­bliż­szego ponie­działku. Taka gra z samym sobą, podobna do zabawy w „rzu­cam pale­nie”. Z bar­dzo nikłym praw­do­po­do­bień­stwem wygra­nej. Zakasz­la­łem, jak na dłu­go­let­niego pala­cza przy­stało. Ponoć wyna­le­ziono nie­dawno tabletki na kaszel pala­cza. Nie zamie­rzam ich kupo­wać. Było led­wie po trze­ciej w nocy, ale mnie nosiło, więc ubra­łem się, prze­ko­nu­jąc samego sie­bie, że papie­ros wypa­lony na świe­żym powie­trzu lepiej sma­kuje. A czego jak czego, ale świe­żego powie­trza w tej mie­ści­nie nie bra­ko­wało.

Gdy­bym tylko prze­czu­wał, co mi się przy­trafi w ciągu naj­bliż­szych dni, co do mnie powróci, został­bym w łóżku. Tak długo, jak tylko by się dało. A naj­le­piej do końca życia. Gdy­bym…

2.

Czuła, że musi to zro­bić.

Pro­mie­nie czerw­co­wego słońca dziu­ra­wiły witraże. Dro­binki kurzu poja­wiały się i zni­kały w kolo­ro­wych smu­gach. Wcze­snym popo­łu­dniem wnę­trze kościoła far­nego było ciche i pra­wie puste, tylko w pierw­szym rzę­dzie ławek sie­działa dziew­czyna i patrzyła przed sie­bie nie­wi­dzą­cym wzro­kiem. Wła­ści­wie spała, śniła na jawie już od kilku dni. Ock­nęła się w chwili, gdy świa­tło pada­jące z okien prze­sło­nił cień.

– Dziecko, nic ci nie jest? – sta­ruszka z narę­czem żół­tych tuli­pa­nów pochy­liła się nad nią, pró­bu­jąc zaj­rzeć jej w oczy.

Dziew­czyna pokrę­ciła głową.

– Ale na pewno?

_Zostaw mnie, daj mi spo­kój_, zakli­nała w myślach. Po chwili, która wydała jej się wiecz­no­ścią, usły­szała głę­bo­kie wes­tchnie­nie i szu­ra­nie kro­ków. Widziała, jak kobieta krząta się wokół ołta­rza, prze­sta­wia lich­ta­rze, wyciera kurz przy­bru­dzoną szmatką, wkłada kwiaty do wazo­nów, ale zaraz ponow­nie zapa­dła w płytki sen-nie-sen. I znowu widziała jego twarz, ni to wykrzy­wioną, ni to uśmiech­niętą, sły­szała głę­boki, lekko chra­pliwy, choć wyraźny głos, który zawsze wzbu­dzał w niej trudny do zde­fi­nio­wa­nia nie­po­kój. Mówił wprost do jej ucha, obej­mo­wał ją ramie­niem, draż­niąc skórę odde­chem. Nie sły­szała, co mówił, bo sły­szeć nie chciała, ale to i tak nie­wiele zmie­niało. Jego słowa już dawno temu odci­snęły się, wypa­liły w jej pamięci. Tyle razy pró­bo­wała je usu­nąć, lecz bez powo­dze­nia, więc i tym razem, mimo że nie sły­szała słów ukła­da­ją­cych się w zda­nia, wie­działa, co mówił. Nama­wiał, kusił, mono­lo­go­wał – zda­wać się mogło – bez końca. Wie­działa, że żeby prze­rwać drę­czący sło­wo­tok, wyrwać się z jego uści­sku, musi powie­dzieć „tak”. I mówiła, a wła­ści­wie jedy­nie kiwała głową, czu­jąc, jak zalewa ją wtedy fala nie­na­wi­ści. Nie­na­wi­dziła go za to, co jej robił, ale bar­dziej sie­bie, że nie potra­fiła się sprze­ci­wić, strzą­snąć jego ręki z ramie­nia, odejść, zapo­mnieć. Że bra­ko­wało jej odwagi. Gdy już było po wszyst­kim, mówił: „Prze­cież sama tego chcia­łaś, prawda?”, i krzy­wił usta w gry­ma­sie, który miał być uśmie­chem. Pra­gnęła pozbyć się wresz­cie obra­zów nawie­dza­ją­cych ją na jawie i we śnie, drę­czących, odbie­ra­ją­cych spo­kój. Wła­śnie – spo­kój. Był tylko jeden spo­sób, aby go odzy­skać.

_Dzi­siaj_, zde­cy­do­wała.

Pode­rwała się gwał­tow­nie z ławki, nie przy­klęk­nęła przed ołta­rzem, tylko szyb­kim kro­kiem ruszyła do wyj­ścia. Stu­kot obca­sów roz­pro­szył ciszę w głów­nej nawie kościoła. Sta­ruszka, mru­żąc oczy, patrzyła na nią i krę­ciła powoli głową.ROZ­DZIAŁ 2. ZAPI­SKI DEPRE­SJO­HO­LIKA I

Roz­dział 2

Zapi­ski depre­sjo­ho­lika I

_Nazywa się Kon­rad Rowicki i jest depre­sjo­ho­li­kiem._

_Waha­dło. Cza­sami odno­sił wra­że­nie, że waha­dłowy ruch to jedyna stała okre­śla­jąca jego życie. Od Cie­cha­nowa do Kra­kowa, od Kra­kowa do Cie­cha­nowa, w tę i we w tę. Zda­wać się mogło – bez końca. Latami. Bez żalu, ale i bez przy­jem­no­ści. Spa­dło to na niego nie­spo­dzie­wa­nie, prze­cier­piał, co miał prze­cier­pieć, ale prze­trwał. Oswoił sytu­ację. Tak przy­naj­mniej myślał. Zarzu­cił kotwicę w gro­dzie Kraka, Feli­cja zdal­nie ste­ro­wała nim z Cie­cha­nowa. Taki układ, nie­zbyt, w grun­cie rze­czy, uciąż­liwy. Babka w pew­nym momen­cie zdała sobie sprawę, że musi dać mu jak naj­wię­cej swo­body. Co wię­cej, dać mu może, bo miała pew­ność, że nie zrobi żad­nej głu­poty. On wresz­cie zre­se­to­wał się, zapo­mniał o tym, co było i kie­dyś odbie­rało mu sen. O rodzi­cach, któ­rzy zgi­nęli w bez­sen­sow­nym wypadku samo­cho­do­wym. Na dobrej dro­dze, w sło­neczny prze­piękny dzień. O pustce i stra­chu, które zagar­niały go co jakiś czas. Wresz­cie był na pro­stej, wła­ści­wie robił, co chciał, może bez wyjąt­ko­wej przy­jem­no­ści, ale też bez więk­szego stresu. Wtedy, w 1999 roku, wyszedł na pro­stą, tak wła­śnie myślał. Aż poja­wiła się Maria._

_Trzy lata wcze­śniej skoń­czył polo­ni­stykę na UJ-ocie, dostał do ręki dyplom z piąt­kami od góry do dołu i nie­spe­cjal­nie wie­dział, co dalej. Po prak­ty­kach w szko­łach pewny był tylko, że zaklę­cie: „Obyś cudze dzieci uczył”, brzmiało zara­zem zło­wróżb­nie, jak i praw­dzi­wie. Nie chciał być nauczy­cie­lem. I wtedy… Jak zwy­kle w jego życiu impuls przy­szedł z zewnątrz. Jego eks… Wła­ści­wie jaka tam eks, byli ze sobą w sumie może ze trzy mie­siące na czwar­tym roku stu­diów… No dobrze, jego nie­ofi­cjalna i krót­ko­trwała narze­czona rzu­ciła, że jej fater polic­maj­ster szuka kogoś kuma­tego na sta­no­wi­sko cywilne w dziale pra­so­wym Komendy Miej­skiej Poli­cji w Kra­ko­wie. Czemu nie?, pomy­ślał i zło­żył kwity. Nie liczył na wiele, ale dostał etat. Sta­bilny, a do tego nie­spe­cjal­nie uciąż­liwy._

_Sie­dział w minia­tu­ro­wej kan­cia­pie na komen­dzie, miał biurko, które pamię­tało pało­wa­nie stu­den­tów w latach osiem­dzie­sią­tych, prze­chy­la­jącą się w prawo szafkę pełną segre­ga­to­rów i krze­sło, które nie roz­pa­dło się chyba tylko przez przy­pa­dek. I jesz­cze obła­żącą z ema­lii maszynę do pisa­nia marki Łucz­nik. Począt­kowo dni mijały mu na prze­ra­bia­niu koślawo spi­sa­nych przez gli­nia­rzy nota­tek i pro­to­ko­łów na infor­ma­cje dla mediów. Żmudne tłu­ma­cze­nie z poli­cyj­nego na nasze, wła­ści­wie nawet gor­sze niż popra­wia­nie uczniow­skich wypra­co­wań. Z cza­sem coraz wię­cej miał roboty z mediami elek­tro­nicz­nymi, radio takie, tele­wi­zja śmaka, coraz czę­ściej zastę­po­wał mun­du­ro­wych. Począt­kowo mikro­fony i kamery tro­chę go peszyły, ale stop­niowo przy­wykł i do tego. Zali­czył kilka szko­leń, sam potra­fił przy­sto­so­wać się do sytu­acji, cza­sami, co tu kryć, nieco stre­so­wych. „Bez komen­ta­rza”. „Dla dobra śledz­twa nie mogę powie­dzieć wię­cej”. „Zapra­szam na jutrzej­szą kon­fe­ren­cję pra­sową, na któ­rej podane zostaną wszel­kie dostępne infor­ma­cje na temat inte­re­su­ją­cej pań­stwa sprawy”. Rzu­cał prze­ćwi­czone frazy i odwra­cał się na pię­cie, igno­ru­jąc pisma­ków, któ­rzy chcieli wycią­gnąć z niego zde­cy­do­wa­nie wię­cej._

_Feli­cji nie spodo­bał się jego wybór pracy w poli­cji i nie tra­fiały do niej tłu­ma­cze­nia, że wła­ści­wie pozo­staje stu­pro­cen­to­wym cywi­lem. Raz po raz powta­rzała: „Męż­czyźni w mun­du­rach dobrze wyglą­dają tylko w trum­nach”. Babkę, kiedy już dosia­dła ulu­bio­nego konika, trudno było z niego zsa­dzić. Wła­śnie – koń a ich sprawa rodzinna… Była nasto­let­nią siksą, kiedy w 1939 roku ułan jazło­wiecki Roman, jej mąż, a jego dzia­dek, poszedł w bój. Zgi­nął w szarży pod Wólką Węglową. Jakimś dziw­nym tra­fem była na pogrze­bie Romana. Przy­naj­mniej tak twier­dziła. Nie wni­kał, ile w tym było prawdy, a ile rodzin­nej legendy. Posta­no­wił prze­cież, że prze­szłość będzie śred­nio go inte­re­so­wała. Podob­nie zresztą jak inne sprawy._

_W póź­nych latach dzie­więć­dzie­sią­tych, powoli wychy­la­ją­cych się ku cza­som mile­nij­nej nie­pew­no­ści, także kobiety nie wzbu­dzały w nim spe­cjal­nych emo­cji. Wyszu­miał się na stu­diach, potem zali­czył kilka nie­spe­cjal­nie dłu­gich i nie­zbyt namięt­nych roman­sów, które koń­czył bez żalu. Czy nie żało­wały jego part­nerki, tego nie wie­dział i wie­dzieć nie chciał. Kiedy aku­rat miał kogoś, było przy­jem­nie, kiedy pro­wa­dził nie­skom­pli­ko­wane życie sin­gla, nie narze­kał. Nie prze­szka­dzały mu mono­to­nia, powta­rzal­ność dni, tygo­dni, mie­sięcy. Cho­dził do pracy, w któ­rej jedy­nie od wiel­kiego dzwonu wyra­biał nad­go­dziny, wie­czory spę­dzał naj­czę­ściej w miesz­ka­niu, które zostało mu po rodzi­cach, na czy­ta­niu ksią­żek i słu­cha­niu muzyki. W mia­sto, na spo­tka­nia z kole­gami, do kina czy teatru, wycho­dził nie­zbyt czę­sto. Z nie­ja­kim zdzi­wie­niem zauwa­żył, że nie ma ani spe­cjal­nych ambi­cji, ani skon­kre­ty­zo­wa­nych pla­nów na bliż­szą czy dal­szą przy­szłość. Po pro­stu pozwa­lał nieść się życiu. Było mu z tym dobrze, wygod­nie. Wła­śnie tak o sobie myślał, że wygodne umo­ścił sobie życie. Do czasu._

_Waha­dło znowu się wychy­liło, odmie­nia­jąc jego życie. Z jed­nej strony miał wpraw­dzie skłon­no­ści do – jak to nazy­wał – zapa­da­nia się w sie­bie, wcho­dze­nia w rutynę tych samych zacho­wań i zajęć, ale z dru­giej – bar­dzo szybko się nudził. Ot, taka sprzecz­ność. Wtedy na gwałt zaczy­nał poszu­ki­wać nowych pod­niet. Zaczęło się z począt­kiem roku 1999, bez powodu, nagle, czyli jak zwy­kle. Z coraz więk­szym tru­dem zwle­kał się ran­kami z łóżka, z coraz mniej­szą ochotą poko­ny­wał drogę z miesz­ka­nia do komendy. Sza­ro­bure ściany pra­cow­ni­czej kan­ciapy przy­pra­wiały go o odruch wymiotny. I wtedy… Lata wcze­śniej, kiedy na wie­czo­rze kawa­ler­skim kolegi wozili się po aka­de­miku w dzie­cię­cej spa­ce­rówce, stwier­dził, że nic już go nie zdziwi. Ale w roku 1999 wszystko się zmie­niło… Sprawa zda­wała się banalna. Dilerka w liceum. Grupa roz­pusz­czo­nych dzie­cia­ków, któ­rym wyda­wało się, że mogą robić wszystko, bo mają wysoko posta­wio­nych rodzi­ców. Się mylili…_

_I poja­wiła się Maria._ROZ­DZIAŁ 3. DO BOJU, POL­SKO!

Roz­dział 3

Do boju, Pol­sko!

8 czerwca 2012, pią­tek

Wyda­wało mi się, że śnię kosz­mar.

– Wyłaź z nory!

W końcu roz­po­zna­łem ten głos. Nie­stety, to była jawa. Przez chwilę, wpół­przy­tomny, ska­no­wa­łem pamięć ope­ra­cyjną, pró­bu­jąc przy­po­mnieć sobie, o co może cho­dzić.

Wale­nie do drzwi nie usta­wało.

– Otwie­raj, cienki gnoju!

Sąsie­dzi wpraw­dzie zda­wali sobie sprawę, że nie ma więk­szego sensu zgła­sza­nie na komendę, iż w miesz­ka­niu poli­cjanta dzieje się coś nie­po­ko­ją­cego, jed­nak nie chcia­łem testo­wać ich wytrzy­ma­ło­ści. Powlo­kłem się do drzwi, otwo­rzy­łem zamki i ruszy­łem do kuchni. Nim zdą­ży­łem napeł­nić wodą elek­tryczny czaj­nik, Tamara już stała przede mną.

– Mia­łeś się ze mną wczo­raj spo­tkać.

Zagadka się wyja­śniła. Tamara. Jedna z moich ostat­nich pora­żek, ani pierw­szych, ani pew­nie ostat­nich. Od paru ład­nych lat jej mąż sie­dział w kra­inie Elż­biety II i wykła­dał gla­zurą kolejne angiel­skie łazienki, roz­sła­wia­jąc umie­jęt­no­ści pol­skiego rze­mio­sła, a ona nudziła się w Cie­cha­no­wie. Ja też poza ści­ga­niem drob­nych zbó­jów nie mia­łem za wiele do roboty, więc wyszło, jak wyszło.

– Może jakieś prze­pro­siny?

Wła­ści­wie mógł­bym prze­pro­sić, co mi tam, korona z głowy by mi nie spa­dła. Nie raz, nie dwa mówi­łem coś tylko dla świę­tego spo­koju, bez krztyny wiary w wypo­wia­dane słowa i bez wyrzu­tów sumie­nia z powodu kłam­stwa, ale tym razem nie byłem prze­ko­nany, czy warto robić za skru­szo­nego. Nie ma sensu przej­mo­wać się Tama­rami, tak szybko przy­cho­dzą… i odcho­dzą.

– Feli­cja mówiła, że jesteś.

To dopiero cie­ka­wostka! Babka ni­gdy spe­cjal­nie nie przy­wią­zy­wała się do moich kolej­nych narze­czo­nych, utrzy­mu­jąc, że wszyst­kie będzie trak­to­wać z dystan­sem, póki któ­raś z nich nie zosta­nie moją żoną. Nie przyj­mo­wała do wia­do­mo­ści, że żonę mia­łem tylko jedną i następ­nej mieć nie będę. Czemu więc roz­ma­wiała z Tamarą o mnie? To zupeł­nie nie w stylu babki. Ale cóż, pew­nie nie­ubła­gany czas robił swoje. Także z Feli­cją.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: