- W empik go
Zgorszeni Bogiem - ebook
Zgorszeni Bogiem - ebook
Ostatni i rozstrzygający głos ma Słowo.
Abp Grzegorz Ryś
Bóg jest. Trwa przy nas, choć w tym pandemicznym czasie chaosu, niepewności, a dla wielu również przejmującej samotności, stał się Kimś bardzo dalekim. Czujemy się obco zarówno w świecie, jak i w Kościele, nie potrafimy ze sobą rozmawiać. Ksiądz Bartosz Rajewski pokazuje, że wcale nie musi tak być.
Jezus wciąż na nowo przychodzi, by szukać i ocalić życiowych rozbitków, ludzi skompromitowanych przez grzech, uważających się za najmniejszych, niegodnych, poniżonych i zredukowanych niemal do zera. On kocha podnosić takich ludzi. Więcej nawet – kocha przez nich działać!
Fragment wstępu
---
Bartosz Rajewski (ur. 1983) – ksiądz archidiecezji gnieźnieńskiej, proboszcz polskiej parafii pw. św. Wojciecha na South Kensington w Londynie, odpowiedzialny również za duszpasterstwo angielskiej parafii pw. św. Patryka na West Hendon w Londynie.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-277-2954-5 |
Rozmiar pliku: | 625 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
rzekł do nich: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony. Te zaś znaki towarzyszyć będą tym, którzy uwierzą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, a ci odzyskają zdrowie”. Po rozmowie z nimi Pan Jezus został wzięty do nieba i zasiadł po prawicy Boga. Oni zaś poszli i głosili Ewangelię wszędzie, a Pan współdziałał z nimi i potwierdzał naukę znakami, które jej towarzyszyły (Mk 16,15–20).
Pewna kobieta podzieliła się ze mną niedawno bolesnym doświadczeniem. Jej nastoletnie dzieci po okresie pandemii nie zamierzają wrócić do Kościoła. Sytuacja dosyć trudna, zważywszy na fakt, że mówimy tu o rodzinie religijnej, regularnie praktykującej, systematycznie uczestniczącej także w transmisjach mszy i nabożeństw. Czego zatem zabrakło? Co się wydarzyło? Długo nad tym myślałem. Odpowiedź zapewne jest bardziej złożona, niż może się wydawać.
Czytamy w Dziejach Apostolskich: „Podczas wspólnego posiłku kazał im nie odchodzić z Jerozolimy, ale oczekiwać obietnicy Ojca” (Dz 1,4). Jezus polecił apostołom pozostać w konkretnym miejscu. Czyż to nie dziwne? Czyż Bóg nie działa wszędzie? Czyż nie jest nieograniczony? Okazuje się jednak, że miejsce jest ważne. Mam tu na myśli miejsce w znaczeniu zarówno dosłownym, jak i metaforycznym.
Nie jest bez znaczenia, gdzie, w jakim konkretnym miejscu, w jakim kościele się modlimy. W tym kontekście traci na mocy stwierdzenie: „Nie muszę chodzić do kościoła. Modlić się mogę wszędzie”. Pamiętam z dzieciństwa, że moja babcia i jej siostry miały swoje ulubione miejsca w łobeskim kościele. Może to właśnie była ich „Jerozolima”, gdzie szczególnie doświadczały działania Ducha Świętego?
A gdzie jest twój kościół i twoje miejsce?
Miejsce to nie tylko budynek. To też konkretna wspólnota, do której przynależę, za którą jestem współodpowiedzialny, w której jestem zaproszony do zaangażowania i podejmowania konkretnych zadań. „On też ustanowił jednych apostołami, innych prorokami, innych ewangelistami, innych pasterzami i nauczycielami” (Ef 4,11) – czytamy w Liście do Efezjan. Angażujesz się w życie swojej parafii? Budujesz więzi z innymi czy pozostajesz anonimowy? Papież Franciszek ustanowił niedawno posługę świeckiego katechety. To kolejna opcja zaangażowania i wzięcia odpowiedzialności.
We wspólnocie, w tym konkretnym miejscu, które przygotował dla mnie Bóg, odnajduję Jego obecność – On tam na mnie czeka. Z dużym prawdopodobieństwem minę się z Nim, jeśli będę kościelnym wagabundą, to znaczy jeśli nie znajdę swojego miejsca i swojej wspólnoty. Wokalista i lider zespołu U2 powiedział kiedyś: „Wciąż interesują mnie sprawy duchowe, Bóg i ta zdumiewająca myśl, że być może On interesuje się nami”. Dla Bono to tylko „być może” Bóg, który interesuje się człowiekiem. Dla nas to na pewno Bóg, który nie tylko interesuje się człowiekiem, ale też zapewnia o swojej obecności pośród ludzi „aż do skończenia świata” (por. Mt 28,20). Tej Bożej obecności i troski z pewnością łatwiej doświadczyć w konkretnym miejscu przez Boga wybranym – w konkretnej wspólnocie.
Wielu dzisiaj elektryzuje pytanie o liczby: „Ilu ludzi jeszcze do nas – do naszych kościołów – przychodzi?”. Liczymy i sprawdzamy, ilu przyszło. Ale nie pytamy, ilu z nas wyszło ku innym. Wyszło ze świadectwem wiary. Wyszło, by przyprowadzić ich w konkretne miejsce i do konkretnej wspólnoty. Wyszło także ku najbliższym – na przykład ku nastolatkom w rodzinie. Jeśli więc wspomniana przeze mnie kobieta ubolewa nad odejściem swoich dzieci od Kościoła, we mnie natychmiast rodzi się pytanie, gdzie było ich miejsce: gdzie był ich kościół, do jakiej parafii należeli, w co się angażowali, za co czuli się odpowiedzialni? I okazuje się, że owszem, byli religijni, ale anonimowi – nigdy nie mieli swojego miejsca, swojej parafii i więzi z tymi, z którymi spotykali się w czasie niedzielnych liturgii. Nie łudźmy się – Kościół masowy i anonimowy to Kościół bez przyszłości.
Wniebowstąpienie Jezusa nie jest zakończeniem Jego pobytu na świecie. Jest podkreśleniem, że zaczął się czas uczniów – nasz czas. Czas Kościoła. Świętować z wiarą wniebowstąpienie oznacza dla nas uświadomić sobie swoje zadania w Kościele. Znana nam modlitwa z XIV wieku głosi: „Chrystus nie ma już rąk, tylko nasze ręce, aby dzisiaj dla Niego pracowały. On nie ma już nóg, ma tylko nasze nogi, aby prowadziły ludzi Jego śladami. Chrystus nie ma już ust, ma tylko nasze usta, aby opowiadały o Nim. On nie ma pomocy, ma tylko naszą pomoc, aby przekonać o Nim ludzi”.
16 maja 2021CIERPLIWOŚĆ I WYROZUMIAŁOŚĆ
przedłożył im inną przypowieść: „Królestwo niebieskie podobne jest do człowieka, który posiał dobre nasienie na swej roli. Lecz gdy ludzie spali, przyszedł jego nieprzyjaciel, nasiał chwastu między pszenicę i odszedł. A gdy zboże wyrosło i wypuściło kłosy, wtedy pojawił się i chwast. Słudzy gospodarza przyszli i zapytali go: «Panie, czy nie posiałeś dobrego nasienia na swej roli? Skąd więc wziął się na niej chwast?». Odpowiedział im: «Nieprzyjazny człowiek to sprawił». Rzekli mu słudzy: «Chcesz więc, żebyśmy poszli i zebrali go?». A on im odrzekł: «Nie, byście zbierając chwast, nie wyrwali razem z nim i pszenicy. Pozwólcie obojgu róść aż do żniwa; a w czasie żniwa powiem żeńcom: Zbierzcie najpierw chwast i powiążcie go w snopki na spalenie; pszenicę zaś zwieźcie do mego spichlerza»”. To wszystko mówił Jezus tłumom w przypowieściach, a bez przypowieści nic im nie mówił. Tak miało się spełnić słowo Proroka: Otworzę usta w przypowieściach, wypowiem rzeczy ukryte od założenia świata. Wtedy odprawił tłumy i wrócił do domu. Tam przystąpili do Niego uczniowie i prosili Go: „Wyjaśnij nam przypowieść o chwaście”. On odpowiedział: „Tym, który sieje dobre nasienie, jest Syn Człowieczy. Rolą jest świat, dobrym nasieniem są synowie królestwa, chwastem zaś synowie Złego. Nieprzyjacielem, który posiał chwast, jest diabeł; żniwem jest koniec świata, a żeńcami są aniołowie. Jak więc zbiera się chwast i spala ogniem, tak będzie przy końcu świata. Syn Człowieczy pośle aniołów swoich: ci zbiorą z Jego królestwa wszystkie zgorszenia i tych, którzy dopuszczają się nieprawości, i wrzucą ich w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. Wtedy sprawiedliwi jaśnieć będą jak słońce w królestwie Ojca swego. Kto ma uszy, niechaj słucha!” (Mt 13,24–43).
Za nami kampania przed wyborami prezydenckimi. Przez ostatnie tygodnie wszyscy, choć zapewne w różnym stopniu, byliśmy uczestnikami smutnego i niezwykle destrukcyjnego spektaklu nienawiści. Czasem bez opamiętania wzajemnie zadawaliśmy sobie rany, wymierzaliśmy ciosy, nie zważaliśmy na słowa. Nieważne, czy byliśmy tylko biernymi obserwatorami, czy aktywnie włączaliśmy się w spory. W tej bitce ucierpiał każdy. Każdy też był głęboko przeświadczony, że walczy w słusznej sprawie. Wielu z pewnością teraz się obruszy i spyta: Czyż nie jest naszym zadaniem i fundamentalną misją wykorzenianie zła w każdym czasie, z użyciem wszelkich możliwych środków? Czyż nie tego wymaga od nas Chrystus? Czyż nie do tego zobowiązuje nas przyjęty chrzest? Czyż nie takich świadków Ewangelii potrzebuje dzisiaj świat? Otóż nie!
Dobrze ukazuje nam to przypowieść o chwastach wyrastających pośród łanu pszenicy. Mogą mieć z nią problem radykalni obrońcy wiary i strażnicy moralności – zwolennicy nieustannego wykorzeniania zła, waleczni tropiciele rozmaitych śmiercionośnych ideologii. Ta przypowieść jest pewnie również niewygodna dla współczesnych kryptomanichejczyków, z łatwością dzielących ludzi na dzieci światłości i ciemności. Im bardziej ta przypowieść jest dla nas niewygodna, tym bardziej powinniśmy wziąć ją sobie do serca.
Ewangeliczni słudzy, którzy proszą gospodarza, by mogli zebrać chwasty z pola przed żniwem, są symbolem takich właśnie postaw: symbolizują ludzi chętnych do oczyszczania pola, gotowych do walki ze złem i przyłączenia się do krucjat w obronie jedynie słusznej prawdy. Nie uważam ich za gorszych chrześcijan. Chcę tylko zwrócić uwagę na pewną prawidłowość: charakterystycznym grzechem ludzi religijnych bywa potrzeba utożsamiania cnoty ze zdolnością wyłączania poza margines tych, którzy zdają się należeć do wrogich obozów. Innymi słowy: ten jest bardziej cnotliwy, kto zlustruje, skrytykuje, potępi i osądzi. Raczej nie tego uczy nas Jezus.
On udziela nam bardzo ważnej lekcji. Przypomina, że jesteśmy tylko ludźmi, a co za tym idzie – jesteśmy omylni, niezdolni do sprawiedliwego oddzielania dobra od zła. Zło może skutecznie zaślepiać i niemal zawsze nas zaślepia do tego stopnia, że nie jesteśmy w stanie poznać serca drugiego człowieka i jego prawdziwych intencji. Nieraz mylnie sądzimy, że bardziej wiarygodny jest ten, kto podaje się za katolika i pobożnie składa ręce do modlitwy przed kamerami i w świetle jupiterów. To dlatego tak często nieuchronnie popełniamy błąd, uznając dobrych za złych, a złych za dobrych; pszenicę uznajemy za chwast, a chwast utożsamiamy z pszenicą. Pozory mylą. Słowa: „byście zbierając chwast, nie wyrwali razem z nim i pszenicy” ostrzegają nas przed ferowaniem przedwczesnych sądów. Lepiej postępować zgodnie z zasadą, że „sprawiedliwy powinien być dobry dla ludzi” (por. Mdr 12,19). Nawet błądzących. Sądzenie zostawmy Bogu.
Jezus proponuje nam również całkowicie inne relacje między nami niż te, do których przywykliśmy. Te, które stały się już naszą codziennością, są opisane w Księdze Rodzaju, w czwartym rozdziale, gdzie syn Kaina, Lemek, mówi: „Gotów jestem zabić człowieka, jeśli mnie zrani, a dziecko, jeśli zrobi mi sińca” (Rdz 4,24). Jeśli Kain miał być pomszczony siedem razy, to Lemek będzie pomszczony siedemdziesiąt siedem razy. To jest nasz świat! To świat, który my urządzamy! Dajemy sobie prawo do zemsty siedemdziesiąt siedem razy. A Jezus mówi: „Siedemdziesiąt siedem razy dziennie wybaczaj” (por. Mt 18,21–22). Nasze społeczeństwo dzisiaj niesłychanie potrzebuje wybaczania. Owszem, potrzebuje też upominania, bo każdy z nas robi rzeczy złe i popełnia błędy. Potrzeba upominania, ale takiego, które jest krokiem ku pojednaniu. Potrzeba upominania, a nie rodzącego zemstę i pragnienie odwetu osądzania.
Bóg jest bardzo wyrozumiały dla ludzkich błędów i słabości. Przypomina nam dzisiaj psalmista: „Tyś, Panie, Bogiem łaski i miłosierdzia, do gniewu nieskory, łagodny i bardzo wierny” (por. Ps 86,15). A w pierwszym czytaniu znajdujemy zdanie, które uważam za jedno z najpiękniejszych w całej Biblii: „Wlałeś synom swym wielką nadzieję, że po występkach dajesz nawrócenie” (Mdr 12,19). Skoro nazywamy się dziećmi Boga, powinniśmy uczyć się sposobu myślenia i postępowania Ojca. Skoro Bóg oszczędza wszystko, również chwasty, to i my powinniśmy podobnie podchodzić do zła, które zakwasza nas i innych ludzi. I nie chodzi tu o źle rozumianą tolerancję, ale o postępowanie zgodne z Bożą mądrością – cierpliwe i wyrozumiałe.
19 lipca 2020CO ŁĄCZY, GDY WSZYSTKO DZIELI?
Gdy Jezus posłyszał, że Jan został uwięziony, usunął się do Galilei. Opuścił jednak Nazaret, przyszedł i osiadł w Kafarnaum nad jeziorem, na pograniczu ziem Zabulona i Neftalego. Tak miało się spełnić słowo proroka Izajasza: Ziemia Zabulona i ziemia Neftalego, na drodze ku morzu, Zajordanie, Galilea pogan! Lud, który siedział w ciemności, ujrzał światło wielkie, i mieszkańcom cienistej krainy śmierci wzeszło światło. Odtąd począł Jezus nauczać i mówić: „Nawracajcie się, albowiem bliskie jest królestwo niebieskie”. Przechodząc obok Jeziora Galilejskiego, Jezus ujrzał dwóch braci: Szymona, zwanego Piotrem, i brata jego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. I rzekł do nich: „Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi”. Oni natychmiast, zostawiwszy sieci, poszli za Nim. A idąc stamtąd dalej, ujrzał innych dwóch braci: Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego, Jana, jak z ojcem swym Zebedeuszem naprawiali w łodzi swe sieci. Ich też powołał. A oni natychmiast zostawili łódź i ojca i poszli za Nim. I obchodził Jezus całą Galileę, nauczając w tamtejszych synagogach, głosząc Ewangelię o królestwie i lecząc wszelkie choroby i wszelkie słabości wśród ludu (Mt 4,12–23).
Andrea Tornielli i Gianni Valente to dziennikarze turyńskiej „La Stampy” i autorzy książki Dzień sądu, w której opisali podejmowane na całym świecie zabiegi mające skompromitować papieża Franciszka, a nawet doprowadzić do jego dymisji. Niemal od początku jego pontyfikatu trwa coś, co możemy nazwać pełzającym puczem przeciwko Ojcu Świętemu z Argentyny: publiczne wątpliwości (dubia) czterech kardynałów odnośnie do adhortacji Amoris laetitia, „synowskie upomnienia” ze strony czterdziestu teologów, rzymska konferencja na temat możliwości odwołania papieża, wezwanie abp. Viganò, by papież ustąpił z urzędu, „manifest wiary” kard. Müllera i ostatnio książka kard. Saraha pod tytułem Z głębi naszych serc, której rzekomym współautorem miał być również papież emeryt Benedykt XVI, ale – jak się szybko okazało – nie miał z tą książką wiele wspólnego. To wszystko powoduje, że Kościół jest obecnie podzielony jak chyba nigdy wcześniej.
W kontekście obchodzonego przez Kościół dnia modlitw o jedność chrześcijan pomyślałem, że dzisiaj – paradoksalnie – nierzadko łatwiej jest nam modlić się i rozmawiać z członkami innych Kościołów niż z siostrami i braćmi katolikami. Sam mam duże trudności, by powstrzymać emocje, gdy słyszę wypowiadane przez katolików absurdalne, a nawet obraźliwe zarzuty pod adresem papieża Franciszka. Nie potrafię rozmawiać z ludźmi o ultrakonserwatywnych poglądach, ponieważ bardzo często są one totalnie przeciwne Ewangelii.
Podejmuję ten trudny temat, ponieważ czytamy dzisiaj o narzekaniach św. Pawła na podziały w Kościele Koryntu. Dla tamtej społeczności najbardziej szkodliwa okazała się nie świecka filozofia, ale wewnętrzna niezgoda. Słynne „ja jestem Pawła, ja Apollosa, a ja Chrystusa” (por. 1 Kor 1,1–12) obrazuje, jak łatwo myślenie uczniów Chrystusa może zostać zdominowane przez mentalność kliki i partyjniactwa. Święty Paweł przypomina, że wszelkie podziały między nami może przezwyciężyć świadomość, że zostaliśmy ochrzczeni nie w imię jakiegoś ludzkiego autorytetu, jakkolwiek byłby on wywyższony, ale w imię Chrystusa. Konsekwencją zaś przyjętego chrztu jest życie Ewangelią.
W mojej parafii odbyła się jakiś czas temu londyńska premiera książki kard. Konrada Krajewskiego Zapach Boga. Kardynał bardzo wyraźnie pokazuje, czym jest chrześcijaństwo, bo sam na co dzień żyje Ewangelią. Takie życie to nie spory o to, kto jest bardziej katolicki – papież Benedykt czy papież Franciszek; ksiądz sprawujący mszę świętą „po staremu – tyłem do ludzi”, czy ksiądz modlący się według norm posoborowych; ten, który w piątek je ostrygi, czy ten, który się zapomniał i zjadł parówkę; wierny przyjmujący Komunię Świętą do ust czy wierny wyciągający po nią rękę. Życie Ewangelią to radykalne naśladowanie Chrystusa i dążenie do doskonałości, która polega nie na zdobywaniu kolejnych cnót i moralnych sprawności, ale na doskonaleniu się w miłosierdziu i współczuciu. Dla chrześcijanina miłość powinna być najważniejsza.
Tam gdzie ideologia staje się ważniejsza od Ewangelii, nie można już dłużej mówić o chrześcijaństwie. „Nawracajcie się” – przypomina nam Jezus. Nawracać się to znaczy zmieniać swoje myślenie. Wychodzić z utartych schematów i opuszczać strefę komfortu. Otwierać się na innych i dopuszczać możliwość własnej pomyłki, ale też pozwolić mylić się innym. Szukać tego, co łączy, a nie tego, co dzieli. Żyć Ewangelią. „Upominam was, bracia, w imię Pana naszego, Jezusa Chrystusa, abyście żyli w zgodzie i by nie było wśród was rozłamów; abyście byli jednego ducha i jednej myśli” (1 Kor 1,10).
26 stycznia 2020