Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zgromadzenie Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 marca 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zgromadzenie Tom 1 - ebook

Chroniąc świat przed złem, strzeż się, by samemu nie stać się tym złym…

Wstępując do Zgromadzenia, Damien bierze na swoje barki niezwykle ważne zadanie – wraz z innymi Stróżami musi ochronić ludzkość przed Łowcami, uniemożliwić im odebranie człowiekowi najważniejszych cnót: wiary, nadziei i miłości. Jak jednak walczyć ze złem, gdy moralność tych, którzy mieli być wzorem, staje pod znakiem zapytania… Kto tak naprawdę jest zły i z kim mamy walczyć? Czy zabijając złoczyńcę, nie stajemy się tacy jak on? Z tymi wątpliwościami będzie musiał zmierzyć się Damien.
„Zgromadzenie” nie jest baśnią o walce dobra ze złem, w której dobro zawsze wygrywa, a bohaterowie to szlachetni mężowie pełni cnót. To powieść o walce z własnymi słabościami, poszukiwaniu swojej tożsamości i przeciwstawianiu się autorytetom.

To była pierwsza w życiu akcja Damiena. Akcja, na którą czekał już od początku szkolenia. Chciał tego, czego chciał każdy Stróż, począwszy od Samuela. Pragnął przyczynić się dla dobra świata i ocalić ludzkość przed marazmem. Gdzieś w jego ludzkim umyśle kłębił się strach, ale i ogromne podekscytowanie, tym, co miało nastąpić. Niezwykła energia wirowała we wszystkich nerwach, w żyłach mieszała się z krwią. Zacisnął pięści i uczynił to, co zrobili pozostali Stróże. Runął w dół, wzdłuż starej fabryki.

Joanna Jarczyk
urodzona w 1994 roku. Pisze, rysuje i gra. Jej życie polega na spełnianiu się w owych trzech pasjach. Pracuje jako organistka kościelna; we wrześniu 2017 roku wydała swoją pierwszą książkę w formie e-booka pt. Vide.
Obecnie pracuje nad kontynuacją Zgromadzenia.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8147-302-6
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

*

Zło. Coraz bardziej rozprzestrzenia się po ulicach tego miasta. Zarzuca swe sieci, w które wpadają ci wszyscy naiwni ludzie, którzy chcą, by świat o nich zapomniał. Złodzieje, mordercy, okrutnicy. Bez wiary, nadziei i miłości. Myślą, że są niepokonani, że mogą mieć władzę nad normalnymi ludźmi. Ale to tylko ich obłuda. Bo tak naprawdę nie mają nic, a ich życie już dawno temu się skończyło.

Samuel Sorel mocniej zacisnął dłoń na lokalnej gazecie. Stał przed półką, wypełnioną po brzegi książkami z dziedzin głównie naukowych. Nabrał głęboko tchu, by opanować negatywne emocje, by uspokoić gniew, jaki się w nim zrodził. Nie mógł pozwolić na to, by zło zwyciężyło. Wszak złożył obietnicę najważniejszej osobie w swoim życiu i musiał jej dotrzymać.

Panującą ciszę przerwało pukanie, a chwilę potem drzwi gabinetu dowódcy otwarły się z impetem.

– Jestem, szefie!

Samuel odwrócił się i spojrzał na swojego podopiecznego. Louis Daquin stał jak zawsze gotowy do działania, tylko ubrany był jeszcze dziwniej niż zwykle.

– Czytałeś najnowszą gazetę? – zapytał dowódca.

– Nie, jeszcze nie.

Sorel podał mu czarno-biały magazyn, który opisywał życie ich regionu, po czym włożył ręce do kieszeni spodni.

Daquin przejrzał wzrokiem wytłuszczone nagłówki i jego mina z pogodnej natychmiast zmieniła się we wściekłą. Doskonale zdawał sobie sprawę, co znaczyło to, co przeczytał.

– Widzę, że nie próżnują – rzekł z pogardą, rzucając gazetę na blat biurka.

– Ostatnie kilka lat było spokojne, a teraz jest coraz gorzej. Poszerzają horyzonty, rosną w siłę. Muszą coś planować, skoro uaktywnili się tak nagle.

– Co mogę zrobić, szefie?

Samuel oparł się rękoma o kraniec dębowego biurka. Zerknął ponownie na gazetę, a potem skinął do niego znacząco, mówiąc:

– Już czas, Louisie. Załatw to jeszcze dziś.

– Oczywiście.ROZDZIAŁ 1 WTAJEMNICZENIE

1

Ratusz był najstarszym budynkiem w Bireno, wzniesionym jeszcze za czasów panowania Napoleona, dokładnie w roku, w którym zawarł swoje drugie małżeństwo z Austriaczką. Magistrat był swoistym zabytkiem, pewnym ewenementem, ze względu na wysoką wieżę z dużym zegarem, która zupełnie nie pasowała do stylu architektonicznego całego miasteczka. Wznosiła się ponad niewielki rynek, każdego dnia informując głośnymi dzwonami, że nastało południe. Kryła za sobą pewną tajemnicę, jak mówili niektórzy mieszkańcy. Wierzono, że ta odróżniająca się część budynku była tu o wiele lat wcześniej, a stanowiła pozostałość po kościele, o którym nie było mowy w żadnych dokumentach ani zapiskach historycznych. Kiedy później nastała wojna, zniszczono wszystko prócz owej wieży, w której dzwony nigdy nie przestały dzwonić. Legenda głosi, że jeśli któregoś dnia zastygną w bezruchu, nie wydając z siebie żadnego dźwięku, nastąpi sąd ostateczny – wpierw dla miasteczka, a potem dla całego świata.

Dwanaście niosących się dalekim echem odbić rozbrzmiało nad Bireno, a wskazówki zegara i tym razem nie zdążyły dotrzeć na czas na swoje miejsce. Było tak niezmiennie od wielu lat, choć najwyraźniej nikt nie zwrócił na to uwagi lub zwyczajnie sprawa spóźniającego się zegara o dwie minuty nie była w ogóle warta zachodu. Rynek tętnił sobotnim życiem. Ludzie biegali od warzywniaka do mięsnego, „by tylko nie wykupili mi jajek, jak ostatnio”, od piekarni do cukiernika, by zaopatrzyć się w coś słodkiego na rodzinne popołudnie spędzone przy kawie. Jak w każdym mniejszym miasteczku panował tu tradycyjny plan tygodnia: sobota, jako dzień zakupów i sprzątania, niedziela była dniem świętym, a od poniedziałku wracało się do pracy. Choć ludzie upierali się, że są nowocześni i biegną z duchem czasu, to podświadomie nadal przestrzegali dawnego rozkładu tygodnia.

Z jednej z bocznych uliczek, która wyłaniała się zza salonu fryzjerskiego, w podobnym do innych pośpiechu wyszedł Louis. Typowo nie zwracając uwagi na otaczający go świat, niemalże staranował dwie dziewczynki, które, z kolorowymi lizakami w dłoniach, natychmiast zatrzymały się i wlepiły w niego swoje małe oczka. Stojąc w poświacie słońca, wyglądał niczym heros lub bohater wyjęty prosto z filmu science fiction. Był od nich o połowę wyższy, ubrany w długi, skórzany płaszcz, którego poły falowały na wietrze. Miał czarne okulary przeciwsłoneczne, a na czubku głowy blond kucyk, który wyglądał jak nieumiejętnie ujarzmione afro. Dzieciaki szybko zeszły mu z drogi, a potem odprowadziły go przejętym spojrzeniem aż do kawiarenki, w której był umówiony.

„Amo Coffee” witała gości przyjemnym zapachem świeżo zmielonej kawy, a stojąca za ladą pani w różowym sweterku z uśmiechem czekała na twoje zamówienie. Był to przytulny lokal, mieścił zaledwie kilka okrągłych stolików, a w piątkowe wieczory było tu zdecydowanie zbyt tłoczno. Miał klimatyczny wystrój starego rancza. Jelenie rogi na ścianie, banjo służące jedynie do ozdoby, a z głośników pod sufitem wybrzmiewała alternatywna muzyka. W kącie jednego z rogów ścian zmieściła się nawet duża donica z rozłożystym kaktusem i wybierając tamto miejsce, trzeba było naprawdę uważać, by przypadkiem nie wpaść na kolce. To tam Daquin zauważył swojego przyjaciela, zanurzonego w książce.

– Proszę dużą z mlekiem – rzekł do obsługującej i wyjął kilka monet.

W lokalu siedział jeszcze tylko jeden starszy mężczyzna z kuflem, który błogim wzrokiem wpatrzony był w ladę, jakby piwo i widok kobiety były najpiękniejszymi sprawami w jego życiu. Stare łachmany, które nosił, mogłyby świadczyć o tym, że rzeczywiście tak było.

– Przyniosę do stolika. Dziękuję. – Kobieta uśmiechnęła się pogodnie i z werwą zabrała się za przygotowanie zamówienia. Albo miała dobry dzień, albo ta praca rzeczywiście dawała jej tyle radości. Louis z zadowoleniem udał się do stolika.

– Siema, stary.

Dopiero wtedy jego przyjaciel, wyrwany z innego świata, uniósł wzrok znad książki. Damien Rimet ciemnymi oczami zmierzył Louisa od stóp do głów, nieco się uśmiechnął i przywitał:

– Cześć, gangsterze.

– O co ci chodzi? Nie podoba ci się mój nowy image? – Zdjął okulary i odłożył je na stolik, a po poprawieniu płaszcza, jak pianista fraku na koncercie, zajął miejsce naprzeciw.

– Nic nie mówię. – Udał niewiniątko. – Ale zapytam z ciekawości, skąd masz ten płaszcz?

– Wczoraj przegrzebywałem cały strych. Tyle odlotowych rzeczy znalazłem, że się nawet nie spodziewasz! I był też kufer z rzeczami dziadka, i tam go znalazłem – odparł z dumą, ponownie spoglądając na swoje okrycie.

Płaszcz był w dobrym stanie, choć pochodził na pewno jeszcze sprzed czasów drugiej wojny światowej. Nie było widać na nim wyraźnych śladów użytkowania, jedynie kilka przetarć w wewnętrznej części. Doskonale nadawał się na chłodniejsze dni. Louis cieszył się, że mógł nosić pamiątkę po dziadku, i nie przejmował się opinią innych. W dzieciństwie przyzwyczajony do prześmiewczych komentarzy w stronę jego bujnych włosów, nauczył się żyć według własnego upodobania i wyglądać jak mu się żywnie podoba.

– Jest świetny – dodał.

– Czuć molami?

Damien nie wytrzymał i parsknął śmiechem. W tym samym momencie kelnerka przyniosła do stolika zamówioną kawę, a wzrok pijaczka utkwił na jej pupie.

– Nie byłbyś sobą, gdybyś mi nie dowalił. Dziękuję pani.

– Za długo się znamy.

– Znalazłem też w kufrze coś, co zadowoliłoby ciebie, ale teraz nie wiem, czy jesteś godzien, bym ci to dał…

– Co, stare sweterki wydziergane na drutach? – Rimet chichrał dalej, choć po chwili stwierdził, że nie odmówiłby babcinych swetrów, które dają wyjątkowo dużo ciepła. Miał taką przypadłość, że od zawsze było mu przeraźliwie zimno i nawet teraz, przebywając w temperaturze pokojowej, siedział w bluzie i skórzanej kurtce.

– Nie – przeciągnął Louis, po czym upił łyk kawy.

– Więc co?

– Zeszyt z przepisami na domowe dania – rzekł, jakby odnalazł zaginioną mapę do ukrytego skarbu Majów, a źrenice Damiena rozszerzyły się, jakby faktycznie tak było. Szybko przybrał postawę gotową do działania, odłożył swoją książkę i powiedział:

– Wiesz, ja żartowałem z tym płaszczem. Faktycznie jest świetny, naprawdę. To najpiękniejszy płaszcz, jaki kiedykolwiek widziałem. A jak ci pasuje!

– Panienko, doleweczkę, bardzo proszę! – zawołał ochryple pan z pustym kuflem, a potem odchrząknął coś, co mu siedziało na strunach głosowych. Pani w różowym podeszła do niego.

– To już trzecia, panie Gerardzie, będzie ostatnia.

– Tak jest, szefowa. Ostatnia. A pani z dnia na dzień coraz ładniejsza.

– Tak, tak, oczywiście – westchnęła ostentacyjnie, spoglądając w stronę młodych mężczyzn.

Pan Gerard zaczął mówić o kobietach i pięknie tego świata, ale nikt go już nie słuchał. Damien nachylił się nad stolikiem, aż kosmyk kasztanowych włosów opadł mu na czoło.

– My też dawno nie byliśmy na piwie – zasugerował.

– Ho ho, całe wieki. Ale może będzie ku temu okazja. – Daquin upił znów duży łyk kawy, a potem oparł się łokciami o stolik. Damien zmierzył go podejrzliwie.

– Tak? To jest ta sprawa, o której miałeś mi mówić? – zapytał.

– Mniej więcej.

– To słucham.

Louis uśmiechnął się w duchu i poczuł, jak rośnie w nim podekscytowanie. Już czas, powiedział Samuel i miał rację. Minęły trzy lata, odkąd rodzice Damiena zniknęli, a on zdawał się być w końcu gotowy na zmiany. To była ta chwila, ten moment, który miał dać początek nowemu etapowi w jego życiu, a Louis czuł się wspaniale, wiedząc, że to on go zapoczątkuje.

– Zgromadzenie szuka nowych ludzi do współpracy – powiedział nieco ciszej, by nikt nic nie usłyszał, choć pan Gerard zajęty był swoim monologiem, a kelnerka najpewniej nie mogła go już dłużej słuchać, więc wyszła na zaplecze.

– I co?

– I pomyślałem o tobie, Damien. Idealnie byś się nadawał.

– Mówisz o tej organizacji, do której chodzisz? – zdziwił się.

Louis nigdy nie wspominał o swojej pracy, a wypytywanie o nią kończyło się hasłami w stylu: „nic ciekawego, papierkowa robota, nie ma o czym mówić”. Przestał więc interesować się jakimś tam Zgromadzeniem, które w jego głowie pozostało „najnudniejszą robotą świata”. I szczerze współczuł kumplowi.

– No przecież. Szef pytał się mnie, czy znam kogoś, kto by mógł pomóc. I zaraz mu mówię: pewnie, mój przyjaciel!

– To aż tyle macie roboty?

– Nawet nie wiesz ile… – szepnął tajemniczo, po czym zrobił trik z falującymi brwiami.

Rimet parsknął śmiechem. Oparł się o krzesło i już wiedział, że ta sprawa ma drugie dno.

– OK. W co ty chcesz mnie wkręcić?

– W coś, co będzie tego warte.

– Nie przekonujesz mnie. – Uśmiechnął się.

W tym momencie do kawiarenki weszły dwie dziewczynki, te same, na które prawie wpadł Louis. Gdy tylko zobaczyły herosa nie z tego świata, na moment zawahały się przed dalszym krokiem. Ostatecznie jednak gorąca czekolada miała większą moc przyciągania. Podeszły do lady i zamówiły napoje.

– Spokojnie, mam argument, który cię przekona. Dodatkowa pensja. – Pstryknął palcami. – Marzenie o własnej knajpie coraz bardziej realne.

– Restauracji – poprawił go. – To będzie wytworna restauracja z najlepszymi daniami w okolicy.

Pomyślał o własnym lokalu i serce go ścisnęło na myśl o kwocie, jaka jest potrzebna do podjęcia takiego przedsięwzięcia. Zerknął w stronę lady i ściszył głos:

– A płacą tam dobrze? Pytam tylko teoretycznie.

– Dobrze, dobrze. Mamy elastyczny grafik, więc pogodzisz to ze swoją pracą, dodatkowo miła atmosfera i wiele atrakcji. – Spojrzał również na miejsce przy ladzie, gdzie dziewczynki szemrały coś między sobą, bez przerwy zerkając w jego kierunku.

– Atrakcji? Mówiłeś, że to ogromna nuda.

Louis spojrzał na przyjaciela i uśmiechnął się znacząco. Wziął okulary przeciwsłoneczne, założył je na nos i niemalże bezgłośnie powiedział:

– Patrz lepiej na to.

Złapał za szklankę po kawie i nagle wstał, tak gwałtownie, że krzesło hałaśliwie zaszurało o podłogę, zwracając uwagę wszystkich obecnych. W sekundzie odwrócił się w stronę dziewczynek, a te drgnęły wystraszone i wstrzymały oddech. Czym prędzej złapały za plastikowe kubeczki z czekoladą i w kilku sekundach uciekły z kawiarenki. Przy takim tempie mogłyby wygrać zawody w uciekaniu na czas.

Louis uśmiechnął się do pani w różowym, która nie miała odpowiedniego komentarza na zaistniałą sytuację lub po prostu wolała go zachować dla siebie.

– Dzieci – rzekł rozbawiony. Oddał jej szklankę, a pan Gerard dodał:

– Młode, to swój świat mają. – I chciał jeszcze „doleweczkę”, ale „szefowa” kazała mu odpocząć. Burknął coś pod nosem niewyraźnie.

Daquin natomiast wrócił do stolika, ale nawet nie usiadł na swoje miejsce. Spojrzał na kumpla i zapytał z nadzieją w głosie:

– To co, zgadzasz się?

Damien zastanawiał się przez chwilę. Zdecydowanie wystarczała mu praca w restauracji na rynku, jednak by spełnić swoje marzenie, potrzebował znacznie większych comiesięcznych przelewów wędrujących na jego konto. A już najbardziej wskazana byłaby wygrana w totka… Patrząc jednak realnie, dodatkowo płatne zajęcie wydawało się dobrym pomysłem.

– Mogę ewentualnie zobaczyć, na czym to wszystko polega. Potem się zdecyduję. – Wzruszył ramionami.

– Nie inaczej. – Louis stuknął dłońmi o blat. – To idziemy.

– Ale już chcesz tam iść?

– A po co czekać? – Rozłożył ręce zdziwiony.

– No nie wiem, może jakoś się przygotować.

– Jak chcesz się przygotowywać? – Louis zmierzył go wzrokiem, jakby właśnie podał mu zły wynik w banalnym dodawaniu i Damien szybko stwierdził, że faktycznie nie miało to sensu. Machnął ręką z rezygnacją, po czym złapał książkę do ręki i rzekł:

– OK. Idziemy.

2

„Zgromadzenie Stróżów”, tak brzmiała pełna nazwa instytucji, do której należał Louis, odkąd skończył osiemnasty rok życia. Nim otrzymał dyplom absolwenta w publicznej szkole w Bireno, działał w Zgromadzeniu jako wolontariusz. Później został zatrudniony na pełny etat i mimo że niechętnie opowiadał o swojej pracy albo nawet zbywał temat machnięciem dłoni, to nie miał zamiaru odchodzić z ich placówki.

Była to organizacja działająca na rzecz i ku pomocy ludziom. Prawa ręka policji, „nasi Stróże”, jak często o nich mówiono. Walczyli z przestępczością, prowadzili dokumentację, przyjmowali zgłoszenia podejrzanych osób, ale przeprowadzali również rozmaite zbiórki charytatywne oraz organizowali festyny. Jeśli w mieście działo się coś niepokojącego lub wręcz przeciwnie – pozytywnego, tam zawsze byli Stróże. Taki opis usłyszałby nowo przyjezdny, bo tyle wiedział każdy mieszkaniec Bireno.

Siedziba Zgromadzenia mieściła się przy drodze wyprowadzającej z miasta w daleki obszar bez zabudowania, pokryty lasami i polami na przemian. Był tam parking, kiosk, a naprzeciw szkoła językowa, do której kilka lat wstecz chodził Louis.

– Ya estamos! – powiedział do Damiena, gdy wysiadali z samochodu.

– To tutaj się uczyłeś hiszpańskiego?

– Dokładnie.

Obaj spojrzeli na podniszczony budynek. Szary tynk miejscami odpadał od ścian, a granatowe zasłony w oknach nadawały temu miejscu jeszcze bardziej ponurego wyglądu. Ciemnozielony bluszcz zajął część muru, jakby chciał pochłonąć budynek siłami swych pnączy. Tylko czerwona tabliczka z wygrawerowaną nazwą szkoły zawieszona obok drzwi informowała o tym, że to miejsce nadal służy mieszkańcom.

– W środku jest całkiem przyzwoicie – oznajmił Louis po tym, jak zobaczył minę przyjaciela. – Nawet jest kawiarenka z widokiem na las.

– A tak, pamiętam. Mówiłeś, że mają dobrą herbatę. Jakąś odmianę zielonej?

– Matcha z Japoni. Ponoć super zdrowa. – Schował kluczyki z samochodu do kieszeni spodni, a potem wskazał palcem budynek po drugiej stronie. – My idziemy tutaj: Saint Michel 1, taki mamy adres.

Dwupiętrowy obiekt z czerwonej cegły przypominał w pewnym stopniu biurowiec firmy korporacyjnej. Był dobrze przeszklony i wizerunkowo wzbudzał poczucie, że to miejsce jest miejscem władzy. Może gdyby budynek znajdował się w centrum miasta, stanowiłby połączenie z ratuszem. Zaraz przy wejściu, na betonowej kostce brukowej, stał posąg anioła z rozpostartymi skrzydłami, trzymający w dłoniach miecz gotowy do walki. Nad dużymi, szklanymi drzwiami wisiał transparent głoszący ich hasło, napisany drukowanymi, niebieskimi literami: KAŻDY MOŻE POMÓC, BY ŚWIAT STAŁ SIĘ LEPSZY. Falował na wietrze, wydając odgłos przypominający wichrzące żagle na morzu.

– Dziwny ten anioł – stwierdził Damien, gdy obok niego przechodzili.

Posąg wyglądał jak dojrzały mężczyzna ubrany współcześnie, w wytarte jeansy i pospolitą koszulkę. Gdyby nie anielskie atuty, można by go pomylić z ludzką istotą. Jego twarz była poważna, postawa budziła respekt. Tylko oczy, które nie miały w sobie duszy, były niespokojne i na swój sposób upiorne.

– Jest niezwykły – sprostował Louis, po czym z szerokim uśmiechem otworzył główne drzwi budynku.

– I trochę tu nie pasuje – podsumował Damien.

– Jeszcze zmienisz zdanie.

Chaos to pierwsze, co odczuwało się po wejściu do środka. Tłum ludzi biegających wte i wewte, zupełnie jakby od ich prędkości zależało ludzkie życie. Jedni rozmawiali przez telefon, inni krzyczeli do siebie przez salę. Ktoś nieopodal zbierał rozrzucone papiery, a obok wejścia chłopak z dobrze przystrzyżoną brodą stał nad stosem kartonowych pudeł i ubolewał: „brakuje jednego, brakuje!”

– Sobota, dlatego tak! – ryknął Daquin, a potem zbył hałas machnięciem ręki.

Kilka osób skinęło głowami, gdy weszli w tę hordę ludzi i większość z nich, mimo wiru obowiązków i natłoku pracy, zauważyła kogoś obcego. Spoglądali na Damiena, na siebie i na Louisa, który dumnie kroczył przed siebie, prowadząc nowego do szefa. Dyrektor miał na nich już czekać.

Weszli przez szklane drzwi na korytarz, a hałas momentalnie zmienił się w przyduszone odgłosy zlewające się w jeden motłoch. Było tu bardzo jasno, a drewnianą podłogę wypastowano w taki sposób, że można było ujrzeć w niej własne odbicie.

– Oni zawsze się tak dziwnie gapią? – zapytał Rimet.

– Gapią się, bo cię nie znają. Nie świruj, stary.

Louis wskazał na ostatnie drzwi w korytarzu, dębowe ze zdobieniami, bardzo estetycznie wykonane. Na wysokości oczu wisiała biała tabliczka z napisem: „Dyrektor Zgromadzenia Stróżów Samuel Sorel”.

– Nie świruję. Tu ogólnie jest jakoś… Inaczej. Moja męska intuicja mi to podpowiada.

– Męska, co? Nie istnieje coś takiego – zaśmiał się.

– Zresztą nieważne. Ale ty też się zmieniłeś, odkąd zacząłeś tu przychodzić.

– Masz rację. – Pokiwał głową z uznaniem i zapukał dwukrotnie. Stłumiony głos dopiero po chwili przyzwolił na wejście.

Gabinet dyrektora był stosunkowo małym pomieszczeniem, zważywszy na to, że należał do najważniejszej osobistości w tym budynku. Mieścił zaledwie masywne biurko pośrodku, dwa fotele dla gości i po drugiej stronie skórzany fotel dla samego założyciela. Tuż za nim stał regał zajmujący całą ścianą, wypełniony po brzegi równo ułożonymi książkami. Nie było tu innych mebli ani innych przedmiotów. Ściany zdobiła granatowa tapeta w złociste pętle, które dopiero po dokładniejszym przyjrzeniu im się przypominały znaki dewanagari. Kilka dyplomów oprawionych w złote ramy wisiało z lewej i prawej strony, te najważniejsze, za osiągnięcia naukowe. Nie było tu okna, a pokój rozświetlała mała świetlówka, która sprawiała wrażenie zmęczonej swoim świetlnym żywotem.

– Dzień dobry, nazywam się Damien Rimet. – Zbliżył się i przez biurko podał rękę dyrektorowi.

– Witam. Samuel Sorel. Proszę, siadajcie.

Wyglądał jak na dyrektora przystało. Szary garnitur dobrze leżał na jego silnie zbudowanych ramionach, biała koszula i niebieski krawat, niedbale zawiązany, dopasowany do koloru oczu. Jego brązowe włosy zaczesane do tyłu świeciły się od nadmiaru żelu stylizującego.

– Jak powszechnie wiadomo, jesteśmy organizacją, która ma na celu ochronę, bezpieczeństwo i pomoc ludziom. Tak naprawdę każdy jest zagrożony niebezpieczeństwem i złem, które może czaić się tuż za rogiem, i my, Stróże, staramy się likwidować takie sytuacje. Słyszałeś o nas, prawda? – Przejechał dłonią po swojej czuprynie, niwelując każdy wystający włosek. Potem szybko wytarł rękę o spodnie.

– Tak. Wszelkie akcje dobroczynne związane są ze Zgromadzeniem.

– Owszem. W takim razie opowiedz coś o sobie.

Damien poprawił się na fotelu. Swoją ostatnią rozmowę kwalifikacyjną przechodził trzy lata temu, ale wtedy dokładnie wiedział, co ma mówić. Do tej nie był zupełnie przygotowany. Nawet nie orientował się, na jakie umiejętności powinien zwrócić uwagę ani co mogłoby wizualnie podnieść jego kwalifikacje. Zaczął powoli:

– Ukończyłem szkołę gastronomiczną z wyróżnieniem. Pracuję jako pomoc kucharza w restauracji na rynku. Posiadam prawo jazdy kategorii B, ale nie mam własnego samochodu. W tym roku skończyłem dwadzieścia dwa lata… – Uciekł wzrokiem na podłogę i nagle pod biurkiem zauważył wystający, mocno ubłocony but. Umilkł momentalnie i gdyby nie siedzący obok Louis, wyszedłby z tego dziwacznego miejsca czym prędzej. Dopiero jego znaczące chrząknięcie go otrzeźwiło. Spojrzał na Samuela i dodał szybko:

– Moją pasją jest gotowanie.

– Dobrze.

Dyrektor wyjął z biurka obszerną teczkę i kilka innych dokumentów. Złapał za długopis, zanotował coś, po czym zapytał:

– Jak oceniłbyś swoją sprawność fizyczną?

– Myślę, że jest w porządku. Dużo jeżdżę na rowerze.

– Nosisz okulary, soczewki?

– Nie.

– Jesteś na coś chory, przyjmujesz jakieś leki?

– Nic z tych rzeczy… – Damien mimowolnie zerknął na przyjaciela, który pod kamienną maską głupkowato się uśmiechał. Samuel w tym czasie otworzył czarną teczkę, a wewnątrz, na samym wierzchu, odnalazł czerwony grzebień.

– A–cha! – wymówił nagle te dwie sylaby w sposób, jakby właśnie odkrył nowy gatunek bakterii i mógł zgarnąć za to co najmniej Nagrodę Nobla.

Przyjaciele natychmiast spojrzeli na dyrektora. On natomiast złapał grzebień, wrzucił go z impetem do szuflady biurka, a potem oparł się o nie łokciami. Utkwił wzrok w zupełnie skonsternowanego Rimeta, a po chwili zapytał:

– Czy myślisz, że gdyby, na przykład, twojemu przyjacielowi groziło jakieś zagrożenie, byłbyś w stanie go obronić?

– Chyba zależy jakie zagrożenie.

– Myśląc abstrakcyjnie, gdyby był to potwór obdarzony mocą, ale wyglądem przypominający człowieka, potrafiłbyś go powstrzymać?

Damien wzruszył ramionami, zupełnie nie rozumiejąc pytania ani całej sytuacji. Od kiedy zmieniły się wytyczne dotyczące rozmów kwalifikacyjnych? Od kiedy przyjęły one formę odnajdywania się w dziwacznych sytuacjach? Cisza trwająca w gabinecie, a tym bardziej wzrok mężczyzny z naprzeciwka, zmusiły go do odpowiedzi.

– Jeśli od tego zależałoby życie mojego przyjaciela, to zrobiłbym wszystko, by go uratować.

– Świetnie – wymówił, jakby Damien właśnie zdał test.

Regał, który znajdował się przy ścianie za biurkiem, nie był zwyczajnym regałem z książkami. Samuel zbliżył się do obszernego mebla i bez namysłu wziął do ręki zielonkawą pozycję, która znajdowała się na półce na wysokości jego oczu. Łaciński tytuł sugerował, że był to podręcznik do nauki tegoż języka, ale każdy Stróż wiedział, że była to tylko przykrywka. Wewnątrz stron, faktycznie zapisanych po łacinie, wydrążone było okrągłe pole wielkości moreli, a w nim znajdował się czarny guzik. Po naciśnięciu i odłożeniu książki na miejsce regał przesuwał się w bok, ujawniając tajne przejście, które prowadziło do windy.

– To zabezpieczenie przed niepowołanymi osobami – rzekł i spojrzał na przyszłego Stróża.

Damien siedział z rozdziawioną buzią, trzymając się kurczliwie krzesła, jakby tajne przejście mogło go wessać. To była jedna z wielu reakcji „nowych”, do których dyrektor Zgromadzenia zdążył się już przyzwyczaić. Niektórzy byli wystraszeni, inni bali się wnętrza windy, jedni udawali, że to wszystko jest normalnym etapem, jaki trzeba przejść, by znaleźć się wśród Stróży, i wykonywali kolejne polecenia. Jak dotąd tylko Louis, który przyszedł sam jako ochotnik, próbował powtórzyć sztuczkę z tajnym przejściem.

– Jedziemy, stary! – wybuchnął teraz z euforią i ruszył żwawo do windy.

– Ale… Dokąd?

– Do głównej siedziby Zgromadzenia Stróżów. – Sorel stał już wewnątrz. – Zapraszam, Damien.

– Myślałem, że jesteśmy w niej…

Kandydat niepewnie poszedł do windy, od tej chwili obserwując wszystko ze zdwojoną czujnością. Zauważył na podłodze metalowe prowadnice, po których przesuwał się regał. Za nim była niewielka szpara i ściana. Winda wyglądała na przeciętną, podobną do tych w starych blokowiskach, miała guziki i metalowe poręcze, a u góry świeciła się żarówka. Podłoga z linoleum była miejscami wytarta, w tylnym obszarze, gdzie stał dyrektor, brudna od ziemi. Zanim drzwi się zamknęły, Damien zauważył jeszcze pod biurkiem drugiego buta, który z poprzednim tworzyły parę.

– Tutaj znajduje się filia dla miasta, działalność obejmująca między innymi akcje dobroczynne – rzekł dyrektor, jednocześnie poprawiając marynarkę.

– A tam gdzie jedziemy?

– Zobaczysz. – Louis szturchnął kumpla w ramię. – Złap się lepiej.

Winda ruszyła. Powoli zjechała w dół, a następnie prawa fizyki pociągnęły mężczyzn do przodu, co oznaczało, że zmieniła kierunek na taki, w którym normalna winda by nie pojechała. Damien stał nieruchomo, trzymając się silnie poręczy. Miał ten sam wzrok, co tamtego traumatycznego dnia, gdy wrócił do domu i nie zastał nikogo, całkowita dezorientacja, ale i rosnąca obawa. Louis posłał mu przyjazny uśmiech. Póki co, jedynie tyle mógł zrobić.

Prędkość się zwiększała, drgania i kołysanie dawało odczucie, jakby jechali w autobusie na stojąco. Poręcz była konieczna do utrzymania równowagi. Na szczęście cała podróż trwała niecałą minutę. Z windy weszli do wykafelkowanego jasnymi płytkami korytarza, trochę przypominającego korytarz więzienia lub zakładu psychiatrycznego. Zaraz naprzeciw znajdowały się duże, metalowe drzwi i to przez nie wyszli na zewnątrz.

Znaleźli się na podwórzu. Tak można by nazwać obszar ziemi na bazie zniekształconego koła, na którym teraz stali. Miejscami rosła tu trawa, ale większość terenu stanowiło zbite podłoże ciemnego piachu. Wolna przestrzeń była większa od niejednej działki pod budynek jednorodzinny, a wokół rósł las. Nie było tu nic innego, żadnych przedmiotów ani tym bardziej innych żywych istot.

Damien spojrzał na budynek, z którego przed chwilą wyszli. Domyślał się, że to tył siedziby Stróżów, ale ten wyglądał zupełnie inaczej. Był na pewno dwa razy większy, a jego ściany zbudowano z szarej cegły. To wszystko wydawało się już nie tyle dziwne, co zwyczajnie przerażające. Nabrał głęboko tchu i postarał się, by jego głos wybrzmiał naturalnie:

– Jesteśmy na tyłach?

– Jesteśmy daleko poza Bireno, w miejscu, którego nie ma – rzekł poważnie Samuel i spojrzał na zegarek. Dochodziła trzynasta.

– O co tu chodzi? – Damien rozłożył bezradnie ręce. Ta zabawa w kotka i myszkę, przestała mu się podobać. – Wkręcacie mnie czy jak?

– Louis, pokaż mu.

– Tak jest, szefie! – Zasalutował w uradowanym podskoku.

Daquin zdjął płaszcz, położył go na ziemi, po czym zaczął się oddalać. Słońce wyszło znów zza ciężkich chmur, które od samego rana nie potrafiły spuścić na świat deszczu. Tajemnicze miejsce rozjaśniło się jak scena teatru, na której za moment miało odbyć się przedstawienie.

– Ludzie mówią o nas, że jesteśmy Stróżami – zaczął spokojnie Samuel. – Mówią to w przenośni, bo działamy dla dobra społeczeństwa i nawet nie zdają sobie sprawy, jak bardzo rzeczywiste znaczenie mają ich słowa. Ale ludzie są nieświadomi wielu spraw.

Louis zatrzymał się pośrodku wolnej przestrzeni. Był jak aktor występujący właśnie z monodramem. Jednak zamiast przedstawiać publiczności swój utwór dramatyczny, zapowiadał coś, czego Damien nawet w snach nie mógł się spodziewać. Stróż puścił do niego oczko, a potem rozłożył ręce i wzniósł głowę ku niebu, jakby wymawiał słynne: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego”. Wiatr zaczął wiać o wiele bardziej niż przed momentem, a drobinki piachu wokół niego utworzyły mały wir. Zacisnął pięści. Wtedy spod czarnej koszulki, w której został, zaczął się wyłaniać nienaturalny blask. Nagle jego ręce, szyja, a także głowa, wszystkie odkryte części ciała przyoblekły się drobinkami światła. Światło to kumulowało się przy nadgarstkach, a także ze strony jego pleców. Niespodziewanie właśnie stamtąd wystrzeliły dwa promienie, które w jednej chwili utworzyły majestatyczne skrzydła. Były duże, choć dostosowane do jego postury, przypominały skrzydła orle, mimo że okryte białymi piórami. Wyglądały na potężne i budziły zachwyt. W żaden sposób nie uszkodziły jego koszulki. Na obu nadgarstkach pojawiły się złote tatuaże z wyrytymi ciemniejszym kolorem literami: WNM.

Louis opuścił ręce i poderwał skrzydła do lotu. Zrobił to niemal bezszelestnie, jakby jego postać była tylko wyobrażeniem. Uniósł się trzy metry nad ziemią i krzyknął śpiewnie:

– Tadam!

– Jasna cholera! – wrzasnął Damien. Cofnął się gwałtownie, o mało co nie przewracając się o własne stopy. Wyciągnął ręce przed siebie, a potem wycedził pod nosem kilka niecenzuralnych słów.

– Tylko spokojnie.

– Ja pieprzę.

Dowódca pokiwał głową, uznając, że da mu jeszcze chwilę na opanowanie pierwszego szoku, nim przystąpi do dalszej rozmowy. Reakcja Damiena należała właściwie do tych łagodniejszych odruchów. Wiele osób zaczynało uciekać lub przeciwnie – zastygali w bezruchu do czasu, aż zimna woda nie wyrywała ich z oszołomienia. Wśród kobiet najczęściej zdarzały się przypadki chwilowego omdlenia.

– Louisie, przystąp bliżej.

– Co tu się dzieje?! – ryknął znów Rimet.

– Właśnie poznałeś istotę Zgromadzenia.

Stróż zstąpił na ziemię, a swe skrzydła opuścił swobodnie. Jego uśmiech zdawał się inny niż zwykle, nietypowy, dostojny. Damien wpatrzony był w niego, nie jak w przyjaciela, ale jak w niebiańskiego posłańca, który przyszedł ostrzec ludzkość przed końcem świata. Jego oczy jaśniały w taki sposób, jakby rzeczywiście mogło tak być.

– Jak to jest możliwe?! – Zbliżył się nieco. – Kim ty jesteś w ogóle? Aniołem?

– Jestem Stróżem – odparł z uniesioną brodą.

– Chwila. Muszę wyjść z szoku. – Złapał się za skronie i zamknął oczy. Śni mi się, mówił sobie w myślach. Przecież w prawdziwym, logicznym świecie nie istnieją przyjaciele ze skrzydłami. Nie mogą się zamieniać w skrzydlate stworzenia ani nie mogą latać. Przetarł dłońmi twarz i spojrzał na Louisa.

– Boże, nadal tu jesteś – stwierdził z przerażeniem.

– A gdzie mam być? – zaśmiał się Stróż.

Dyrektor siedziby kiwnął znacząco do Louisa. Wtedy złączył on nadgarstki ze sobą i przystawił je do piersi, a chwilę później zmienił się w normalnego człowieka.

– Jak ty tak z powrotem?!

– To bardzo proste. – Złapał za swój płaszcz i zarzucił go na siebie. – Ogarnąłeś się już z tym, co zobaczyłeś?

– Nie.

– O, stary, to dopiero początek.

– Ściągnęliśmy cię tu, ponieważ chcemy, byś do nas wstąpił – wtrącił się poważnym tonem Samuel. Damien dopiero teraz odnotował, że dyrektor Zgromadzenia stoi obok niego. Nabrał głęboko powietrza, by uspokoić emocje.

– Ale…

– Nadchodzą mroczne czasy i potrzebujemy ludzi.

– Jakie mroczne czasy? To jest jakaś magia?

– Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie. Przejdziemy teraz do pokoju rekrutacji, gdzie otrzymasz umowę. W niej znajdują się podstawowe informacje, konkretnie to, co na wstępie musisz wiedzieć. Wskazał dłonią budynek i zaczęli iść w jego stronę.

– Louis z tobą usiądzie i odpowie na wszystkie twoje pytania.

– Jasne! – Stróż klepnął przyjaciela w ramię.

– Następnie to przemyślisz i podejmiesz decyzję, czy do nas wstępujesz. Jeśli tak, otrzymasz energię Stróża i będziesz uczył się, jak nim być.

– Wy tak wszyscy potraficie się przemieniać?

– Każdy Stróż.

– Ciekawe.

Rimet wyobraził sobie, jak wyrastają mu skrzydła i zaśmiał się z niedorzeczności tej myśli. Ale sekundę później przypomniał sobie Louisa i nie wiedział, co o tym sądzić. Jak było to możliwe? Jak to się działo? Jak mógł niczego nie zauważyć? Pośród tak wielu pytań przede wszystkim rodziło się jedno zasadnicze: co tak naprawdę robią Stróże i do jakich mrocznych czasów muszą się przygotować?

3

Tuż obok windy, z prawej jej strony, znajdowały się drzwi od pomieszczenia rekrutacji – mały pokój z kremowymi ścianami i, podobnie jak gabinet Samuela, bez okien. Pośrodku stał stół z czterema krzesłami, a na nim szklanka z wodą. Pod jedną ze ścian stała komoda, oprócz niej nie było tu nic innego, co by mogło przeszkadzać lub rozpraszać uwagę.

– Usiądźcie. – Samuel podszedł do jedynego mebla w pokoju, nie licząc w tym wypadku stołu. Z górnej szuflady wyjął potrzebny dokument i położył go przed kandydatem. – Przeczytaj uważnie, przemyśl wszystko na spokojnie. Po podpisaniu nie będzie już odwrotu.

– Dzisiaj muszę podjąć decyzję?

– Tak. Możesz tu siedzieć ile chcesz, ale nie wypuszczę cię stąd, dopóki się jasno nie określisz.

– A co, jeśli jednak się nie zgodzę? – Rimet spojrzał na dwustronicowy dokument.

– Wstrzyknę ci środek, który wymaże twoją pamięć z ostatnich dwunastu godzin.

Damien uniósł wzrok i nawet nie musiał się odzywać, by Sorel wiedział, co w tym momencie myśli. Dodał więc:

– Przykro mi, ale świat nie może wiedzieć o naszym istnieniu, takie są zasady. Louis. – Skinął głową w stronę Stróża i poszedł ku wyjściu. – Daj mi znać.

– Oczywiście.

Drzwi zatrzasnęły się za dyrektorem, a dźwięk przekręcającego się klucza w zamku zaświadczył, że zostali zamknięci. Chwila ciszy, w której Damien odczekał, aż Sorel nieco się oddali, nie trwała specjalnie długo. Nagle wstał gwałtownie, zbliżył się do przyjaciela i przymierzył do niego, jakby chciał go napaść.

– Ja cię normalnie zabiję!

– Dlaczego? – Daquin zaśmiał się i odepchnął ręce, które chciały go udusić.

– Ty cztery lata ukrywałeś przede mną coś takiego?

– Przecież nie mogłem nikomu nic powiedzieć. Prawdziwe Zgromadzenie jest ścisłą tajemnicą.

– Nie dziwię się!

Obszedł stół naokoło, trzymając się za ramiona, jakby było mu zimno. Choć w tym momencie, nawet gdyby w pomieszczeniu temperatura była minusowa, nie zwróciłby na nią najmniejszej uwagi.

– Stary, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że w końcu mogłem cię tu wkręcić.

– Czemu dopiero teraz?

– Bo wiem, że wcześniej było ci ciężko… Nie byłbyś dobrym Stróżem.

– No tak. – Przez twarz Damiena przemknął cień smutku.

Mimowolnie wspomniał czas, odkąd rodzice go zostawili i przepadli bez śladu. Było mu ciężko odnaleźć się w nowej sytuacji, skończyć szkołę, zarobić na życie i trwać z dnia na dzień w pustym domu. Spojrzał na Louisa i uśmiechnął się. Był dla niego jak brat, wiele mu zawdzięczał. Gdyby nie on, prawdopodobnie załamałby się i stoczył na dno, i tam już pozostał.

Daquin splótł razem kciuki i zaczął machać palcami, naśladując ruchy skrzydeł. Kierował dłonie w stronę leżącego na stole dokumentu i wykrzywiał usta w zbyt pełny, wręcz wyszczerzony uśmiech.

– Czytaj, czytaj, czytaj.

– Już. – Damien zajął miejsce przy stole. – Powiedz mi tylko… Ty tak możesz się przemieniać w każdej chwili?

– Kiedy tylko chcę – odrzekł z dumą.

– I panujesz nad tym? W sensie, myślisz sobie: „niech nastąpi przemiana” i tak zwyczajnie wyrastają ci skrzydła? W ogóle, boli to? One teraz są w twoich plecach?

– Powoli, bo ci mózg rozsadzi. – Odchylił się na krześle. Miał niezły ubaw, widząc kumpla w totalnym chaosie egzystencjalnym.

– Właśnie to czuję…

– Skrzydła są energią. Ta energia jest w każdym Stróżu. To nie boli, to jest euforia, radość wyzwala się z ciebie. To czuję, kiedy się przemieniam.

– OK. A na przykład…

– Najpierw przeczytaj umowę, potem pytania – przerwał mu. – Tam jest dużo wyjaśnione.

Damien uniósł jedną brew do góry, a potem spojrzał na leżącą przed nim kartkę. Złapał dokument do ręki i zaczął powoli czytać.

UMOWA WSTĄPIENIA CZŁOWIEKA

DO ZGROMADZENIA STRÓŻÓW

Niniejsza umowa określa uświadomienie stanu rzeczy i postanowienia realizowane natychmiast po podpisaniu przez chętnego człowieka. Umowa jest nierozerwalna przez cały jego żywot: od momentu złożenia podpisu do śmierci. Nie ma możliwości rozwiązania umowy, nawet po podaniu przekonującej argumentacji. Podpis oznacza akceptację wszelkich założeń Zgromadzenia Stróżów.

UŚWIADOMIENIE:

§1 Świat ma czas obecny, zwany również świadomym. Jest to rzeczywistość dziejąca się tu i teraz. Cała ludzkość żyje w owym czasie.

§2 Istnieje także rzeczywistość nadświadoma, podzielona na pierwszorzędną i drugorzędną, która dzieje się w czasie równoległym do czasu obecnego. To wymiar aktywnej i widzialnej mocy, która pochodzi z wnętrza ziemi.

§3 W pierwszorzędnej rzeczywistości nadświadomej bytują istoty cnót boskich. Są to cnoty teologalne: wiara, nadzieja i miłość.

§4 Cnoty regulują ludzkie czyny, porządkują ludzkie uczucia i kierują ludzkim postępowaniem, zgodnie z rozumem i wolą danego człowieka.

§5 Każdy człowiek posiada wewnątrz siebie trzy cnoty boskie: wiarę, nadzieję i miłość.

§6 Bez cnót boskich ludzie tracą ważne wartości, a ich życie staje się bezsensowną tułaczką, powodując tym samym rozpady rodzin, samobójstwa, niepotrzebne konflikty oraz wiele innych negatywnych emocji, które doprowadzają do zagłady społeczeństwa.

§7 Na świecie powstało zło nadprzyrodzone bytujące w drugorzędnej rzeczywistości nadświadomej. Są to tak zwani Łowcy.

§8 Łowcy to potwory o postaci podobnej do człowieka, polują na cnoty boskie, odbierając je niewinnym ludziom.

§9 Łowcy posiadają moce niezbadane dla nikogo. Są niebezpieczni i nieprzewidywalni. Zagrażają ludziom i światu.

§10 Zgromadzenie Stróżów to organizacja, która ma na celu oczyszczenie świata z Łowców i tym samym przywrócenie światu należytego porządku.

§11 Stróże obdarzeni są energią, która pozwala im na walkę ze złem. Po przemianie posiadają nadświadomą tarczę, skrzydła oraz potężną siłę. Sami również zaczynają bytować w drugorzędnej rzeczywistości nadświadomej.

POSTANOWIENIA:

§12 Człowiek chcący wstąpić do Zgromadzenia musi mieć ukończone 18 lat, dobry stan fizyczny i psychiczny, nie może cierpieć na chorobę związaną z nagłymi atakami.

§13 Człowiek chcący zostać Stróżem jest zobowiązany do dokładnego przeczytania i przeanalizowania danej umowy. Ma prawo kierować pytania do innego Stróża i na owe pytania dostać odpowiedź.

§14 Podpisanie umowy wiąże się z akceptacją zawartych w niej postanowień.

§15 Przyszły Stróż otrzymuje termin wraz z zaleceniami do przeprowadzenia zabiegu otrzymania energii Stróża.

§16 Zabieg jest przeprowadzany pod narkozą, wraz z wybudzeniem trwa do kilku godzin, w zależności od organizmu człowieka. Jest bezpieczny dla zdrowia i życia człowieka.

§17 Przyszły Stróż ma całkowity zakaz mówienia o prawdziwym zadaniu Zgromadzenia.

§18 Nowy Stróż otrzymuje dekalog Stróża, którego winien nauczyć się na pamięć i ściśle przestrzegać.

§19 Nowy Stróż przechodzi szkolenie, na którym uczy się wszystkiego od podstaw, między innymi obowiązków Stróża, a także uczy się o Łowcach, zasadach obrony i walce z nimi.

§20 Nowy Stróż po szkoleniu, przydzielany jest do odpowiedniej dla niego sekcji w Zgromadzeniu. O przydziale decyduje dowódca Samuel Sorel, biorąc pod uwagę predyspozycje Stróża.

§21 Stróż działa dla dobra ludzkości i swoim działaniem ma być temu przykładny.

§22 Stróż wypowiada przysięgę przed Zgromadzeniem, w której składa deklarację podporządkowania się dowódcy i wykonywania jego poleceń.

§23 Stróż działający czynnie jest świadomy niebezpieczeństwa w kontakcie z Łowcami i zagrożenia zdrowia lub życia.

Rimet jeszcze przez chwilę trwał w bezruchu z dokumentem w dłoniach. Miał wrażenie, że przeczytał fragment fikcyjnej powieści, a nie umowę, która miała dać mu do zrozumienia, na co będzie musiał się zgodzić, o ile złoży tu swój podpis. Odłożył ją na stół z delikatnością, jakby była to droga zastawa porcelanowa z zabytkowego zamku Chantilly. W równie wolnym tempie oparł się plecami o krzesło. A potem rzekł:

– Podsumowując, Zgromadzenie Stróżów walczy z Łowcami, żeby ci nie odbierali boskich cnót ludziom, bo cnoty są im potrzebne do życia. Tak?

– Dokładnie! – Louis klasnął w dłonie i nie mógł doczekać się kolejnych pytań. Czekał na tę chwilę długie cztery lata. Miał cały bagaż doświadczeń, mnóstwo historii do opowiedzenia, wiele własnych obserwacji, a nawet smakowite kąski, o których wie tylko część Stróżów.

– I to wszystko jest prawdą?

– Oczywiście.

Damien chwilę wpatrywał się w Louisa. Dwa światy nałożone na siebie, Stróże i Łowcy walczący przeciwko sobie, obrona ludzkości. Gdyby nie to, że przyjaciel na jego oczach zmienił się w magiczny sposób i wyrosły mu skrzydła, na których się wzniósł nad ziemię, pomyślałby, że padł ofiarą bardzo dobrze zorganizowanego żartu. Ta sytuacja była tak nierealna, że zaczęła go zwyczajnie bawić.

– Z czego ryjesz? Tam nie ma nic śmiesznego.

Daquin złapał umowę do ręki i przeleciał ją szybko wzrokiem. Była dokładnie taka sama, jaką on podpisywał cztery lata temu.

– Wszystko jest śmieszne. Ja wciąż się zastanawiam, czy to nie sen!

– Mogę ci udowodnić, że nie. – Podniósł się i nad stołem przymierzył do tego, żeby go uszczypnąć.

– Dobra, spadaj. – Damien odepchnął go. I spoważniał. – Mam parę pytań.

– Super!

Louis odłożył dokument z powrotem przed przyjaciela i rozsiadł się wygodnie na krześle. Próbował oszukać samego siebie, że twarde siedzenie i krzywe oparcie zaliczają się chociaż w niewielkim stopniu do komfortowego siedziska.

– Ci Łowcy. Gdzie oni są?

– Żyją w Tenebris – zaczął podekscytowany. – Jest to ukryte Miasto Łowców. Kiedy polują, zazwyczaj w nocy, idą tam, gdzie chcą pozbyć się cnót, czyli do ludzi. Atakują nasze Bireno…

– Czekaj. – Damien wystawił dłoń przed siebie i zacisnął na moment powieki. – Jak można ukryć miasto?

– W nadświadomości. Podobnie jak nasze Zgromadzenie okryte jest niewidzialnym płaszczem, dzięki któremu tylko wtajemniczeni wiedzą, gdzie jest.

– Czyli nikt z ludzi tego nie widzi?

– Nie.

– OK… – Spojrzał na szklankę z wodą i teraz doskonale zrozumiał, dlaczego tutaj stała. Od tych wszystkich nienormalnych informacji zaschło mu w gardle. – A Łowców?

– To kwestia trochę skomplikowana. Przez to, że są przesiąknięci mocą, bytują w dwóch czasach jednocześnie, przeplatają się między rzeczywistościami. Dzięki temu są niewidzialni dla ludzi, ale tylko do pewnej odległości. Tutaj podobnie jak przemienieni Stróże.

– Eee… Acha – podsumował i wypił duży łyk wody.

– Zachowanie w tajemnicy sił nadnaturalnych jest kluczowym elementem zarówno dla nich, jak i dla nas. Na szczęście.

– A jako Stróż widziałeś ich?

– No stary! Walczyłem z nimi, nawet dwóch udało mi się osobiście pozbyć. – Louis uderzył się w pierś, pochwalając samego siebie.

– Zabiłeś dwóch Łowców?!

– Zabicie Łowcy jest aktem chwalebnym – wyrecytował na jednym wdechu. – To potwory, Damien. Trzeba się ich pozbyć, żeby świat był znów w równowadze.

Louis poprawił się na krześle, a kandydat na Stróża przez kilka sekund wpatrywał się gdzieś przed siebie, zatopiony głęboko w myślach. W końcu wrócił do rzeczywistości i zapytał:

– To jak oni konkretnie wyglądają?

– Mają posturę ludzką, ale zawsze są całkowicie zakryci. Noszą kaptury i nigdy nie pokazują swojej twarzy, bo jest twarzą potwora, zdeformowaną, okropną. Rzadko coś mówią, skupiają się, by złapać cnoty lub, w przypadku walki z nami, by nas zabić.

– Zabić – powtórzył, by to słowo dotarło do jego głowy i uświadomiło, w co chce się wpakować. – A te ich moce, o co w tym chodzi?

– Mają moce związane z żywiołami ziemi. Ale na przykład taki Balthazar może niemal wszystko.

– Balthazar?

– Ich przywódca. Najpotężniejszy Łowca. No, trzeba być przygotowanym na każdą sytuację, ale z drugiej strony… jakie wrażenia! – Uśmiechnął się szeroko i zrobił numer z falującymi brewkami.

Damien oparł się łokciami o stół i rozmasował palcami skronie. Jego mózg przyjął zbyt dużo informacji jak na tak krótki czas, i to w dodatku informacji, które „w głowie się nie mieściły”. Chyba nawet tabletki przeciwbólowe na niewiele by się zdały w tej sytuacji.

– Głowa boli?

– Pęka…

– Po zabiegu łatwiej wszystko zrozumiesz, nauczysz się wszystkiego. Potem szef przydzieli cię do odpowiedniej sekcji, czyli zdecyduje, czy możesz walczyć, czy zajmiesz się czymś bezpieczniejszym. – Jego głos nagle złagodniał, ale po chwili spoważniał. – Jest jeszcze coś, o czym musisz wiedzieć.

– Mów, dzisiaj mnie już nic nie zaskoczy.

Louis uśmiechnął się blado. Rzadko zdarzało się, by na jego twarzy pojawiała się taka mina. Mina wyrażająca troskę okrytą strapieniem. Nie mogąc złamać kodeksu Zgromadzenia, trzymał w sobie tajemnicę. Przez tak długi czas niemal każdego dnia oglądał cierpienie Damiena. I tylko myśl, że kiedyś wszystko mu wyjawi, dodawała mu nieco otuchy. Teraz w końcu nadszedł ten czas. Nie był przekonany, czy wybrał właściwy moment na poruszenie tego tematu, ale ta wiadomość mogłaby jeszcze bardziej przekonać Damiena do podpisania umowy.

Nabrał tchu i cicho zaczął:

– Stróże, podobnie jak Łowcy, mają specjalny kryształ, przez który widzą pierwszorzędną rzeczywistość nadświadomą, czyli boskie cnoty u ludzi. Więc… Łatwo nam sprawdzić, komu zostały odebrane.

Damien wpatrywał się w niego, nie bardzo rozumiejąc, czy kumpel dąży w swojej wypowiedzi do czegoś konkretnego. Przez zachowanie Louisa stwierdził, że najwyraźniej tak było. Ale to, co w końcu powiedział, zrobiło na nim piorunujące wrażenie. Nie, gorzej. To był dla Damiena nokaut.

– Twoi rodzice odeszli przez Łowców.

– Jak… Co?

– Gdy wstąpiłem do Zgromadzenia, zakradłem się kiedyś pod wasze okno. Twoim rodzicom zabrali miłość, niestety obojgu. To najważniejsza z trzech cnót. Gdy ją odbiorą, z czasem przygasają pozostałe.

– Jak mogli im zabrać miłość?! Przecież to jest… – urwał, bowiem mętlik jego myśli wrócił do trudnego wspomnienia.

Właściwie to wiele wyjaśniało. Niegdyś jego rodzice mogliby być przykładem dla innych. Jak w każdym domu, nie zawsze było idealnie, ale zawsze na czele panowało wzajemne dobro i miłość. Co niedzielę chodzili do kościoła, wspierali swojego jedynego syna we wszystkim. Aż nagle, ni stąd ni zowąd, zaczęli się kłócić. Nie było to spowodowane niczym poważnym, a jednak sprzeczki stały się codziennością. W końcu konflikt przerodził się w domową wojnę. Codzienne kłótnie lub całe tygodnie milczenia. Po roku zaczęli coraz częściej znikać na całe dnie. Po dwóch latach zniknęli na zawsze, zostawiając po sobie jedynie kartkę z krótką informacją: „Rozstajemy się, żegnaj”.

– Łowcy tak działają. Przykro mi, Damien, że musiało paść na twoją rodzinę, a jeszcze bardziej mi przykro, że nie mogłem nic zrobić.

– To nie twoja wina. – Pokiwał głową z rezygnacją i westchnął. Przejechał dłonią poczochrane włosy. Nigdy nie pogodził się z ich decyzją, ale udało mu się wziąć w garść na tyle, by zacząć normalnie funkcjonować, a nawet by zacząć właściwie żyć.

– Więc odebranych cnót nie można… jakby odzyskać? – zapytał.

– Tego nie wiemy. Cnoty trafiają do Balthazara, ale co dalej się z nimi dzieje… – Daquin wzruszył ramionami. – Szef ciągle prowadzi jakieś badania. Ostatnio zauważył, że coraz częściej się uaktywniają. Dlatego mówił o mrocznych czasach, chyba coś przeczuwa. Dlatego powiedział, że już czas, by przyprowadzić nowych.

– OK – wymówił, tym razem bojowo.

– OK? W sensie, zgadzasz się?! – Louis wyprostował się gwałtownie, aż kucyk na czubku głowy podskoczył mu jak sprężyna.

– A co ty myślisz, że pozwolę ci samemu latać po świecie i walczyć ze złem? Nie ma takiej opcji. – Rimet uśmiechnął się, jednak zaraz drgnął i wymierzył w niego palec. – Ale nie przeszkodzi mi to w byciu super kucharzem, który ma własną restaurację?

– No coś ty! – zaśmiał się. – Potraktujesz bycie Stróżem jak hobby.

– Latanie i walka z Łowcami, świetne hobby.

Louis poderwał się na równe nogi i tańcem radości, składającym się głównie z ruchów obfitych w kręcenie tyłkiem, ruszył do szuflady, w której znajdowała się krótkofalówka. Wyjął ją, wcisnął odpowiedni guzik i po chwili powiedział śpiewnie:

– Szefie, mamy nowego Stróża.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: