Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zgromadzenie. Tom II. Odnaleźć siebie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 grudnia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zgromadzenie. Tom II. Odnaleźć siebie - ebook

Zgromadzenie szybko otrząsa się po tragicznej śmierci Samuela, a Stróżowie są zadowoleni z nowego dowódcy, Louisa Daquina. Damien porządkuje swoje życie, Catherine wraca pod skrzydła Pana Łowców. Wszystko zdaje się biec właściwym torem, wróżąc spokojną i udaną przyszłość. Jest tylko jeden problem: kłamstwo Louisa, które wkrótce może spowodować wielkie szkody...

Czy prawda w końcu ujrzy światło dzienne? Ile można poświęcić w imię wyznawanych zasad? Komu warto zaufać, gdy przyjdzie czas poszukiwania najważniejszej w życiu rzeczy – własnej tożsamości? Odpowiedzi na te i wiele innych pytań będą musieli wkrótce odnaleźć bohaterowie Zgromadzenia.

Pustka rozdziera się w ciszy głosem, który nadała sama sobie. Jej wrzask przenika powietrze i łudzi się, że dotrze kiedyś do miejsca, które w końcu zapełni. Jeśli się jej uda - umilknie zaklęta wiekuistym spokojem. Ta wizja nieraz wydaje się być błoga. Lecz pustka pozostanie zawsze taka sama. Zawsze sama.

JOANNA JARCZYK – urodzona w 1994 roku. Pisze i rysuje oraz gra na organach. Jest artystyczną duszą, która każdego dnia spełnia się w swoich pasjach. Nigdy nie pozwala sobie na nudę. Jej przygoda z pisaniem rozpoczęła się od publikacji e-booka pt. Vide oraz wydanej nakładem Novae Res powieści fantastycznej Zgromadzenie tom I - Wyjęta ze zła. Raz rozpoczętej podróży nie zamierza przerywać i wciąż pracuje nad nowymi historiami.
W swojej najnowszej książce kontynuuje opowieść o losach bohaterów Zgromadzenia.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8147-604-1
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

*

Pustka rozdziera się w ciszy głosem, który nadała sama sobie. Jej wrzask przenika powietrze i łudzi się, że dotrze kiedyś do miejsca, które w końcu zapełni. Jeśli się jej uda – umilknie zaklęta wiekuistym spokojem. Ta wizja nieraz wydaje się być błoga. Lecz pustka pozostanie zawsze taka sama. Zawsze sama.

Łowczyni siedziała na granicy mrocznego miasta. Było to miejsce, gdzie fragment starego muru dzielił terytorium Tenebris od dziko rosnącej przyrody, która teoretycznie nie należała do nikogo. Mgła unosiła się nad rozległym polem, okrywając swym płaszczem każdą część natury. Chłód przenikał cząsteczki powietrza, a dopiero co wschodzące słońce rozświetlało pokryte szronem rośliny. Catherine wpatrywała się w odległy horyzont, w pierwsze promienie najjaśniejszej z gwiazd. Ten widok napajał ją niezidentyfikowanym odczuciem boskości, jakby na nowo czerpała moc ze źródła ziemi. Moc, którą niegdyś zmuszona została przyjąć.

Lecz nagle jej czas odpoczynku został przerwany. Dzięki wyczulonej łowczej intuicji wyczuła drgnienie powietrza i momentalnie zdała sobie sprawę z tego, że nie była tu sama. Z zawrotną szybkością podskoczyła do przodu, tym samym unikając wymierzonego w nią ostrza. Odwróciła się pospiesznie, by sprawdzić, kim był napastnik.

Ujrzała potężnego Stróża o ciemnych jak mrok oczach. Jego ubranie przypominało strój wojownika z czasów starożytnej Grecji, brakowało tylko hełmu korynckiego na głowie. Ponownie ruszył na nią w natarciu. Catherine dosięgnęła łuku przewieszonego przez kołczan i w okamgnieniu wycelowała strzałą w napastnika. Ta przebiłaby jego ciało, gdyby nie to, że w ostatniej chwili wytworzył przed sobą ochronną tarczę. Ciemnooki wróg wzniósł się na skrzydłach, a następnie mieczem zamachnął się na Łowczynię. Kobieta była szybsza. Wycelowała kolejną strzałę i tym razem grot wbił się w ramię wojownika. Stróż upadł na ziemię, a wtedy Catherine ruszyła na niego, jednocześnie dobywając noża, który miała zaczepiony o pasek w spodniach. Mężczyzna zdążył obrócić się ku niej, a sekundę później ostrze przebiło mu klatkę piersiową.

– Salve mors1 – wymówiła z satysfakcją i wyjęła nóż z jego ciała.

Stróż po raz ostatni spojrzał w górę. Ciało momentalnie stało się bezwładne, a kolejny podmuch wiatru rozniósł cząsteczki zwłok gdzieś w przestrzeń. Po chwili twór wojownika zniknął całkowicie, a Catherine usłyszała nieopodal trzy bardzo wolne klaśnięcia.

Łowczyni ze spokojem zaczepiła łuk o kołczan na plecach, a nóż o pasek w spodniach i dopiero wtedy odwróciła się w stronę braw. Nie była zaskoczona, kiedy kilka metrów dalej ujrzała Balthazara. Mimo że nie mogła dostrzec jego twarzy, mogłaby przysiąc, że uśmiechał się z zadowoleniem. Znała go na tyle, by przewidzieć, co kryło się pod jego czarną maską. W tym momencie była to mina wyrażająca namiastkę dumy wobec tego, co zobaczył. A to stanowiło u niego rzadkość.

– Mój Panie. – Skłoniła się teatralnie, nie przejmując się tym, że robi to przesadnie. – Jak oceniasz moją kolejną próbę?

– Robisz postępy.

– Mówisz, że jestem coraz lepsza? – Wyprostowała się i przygryzła dolną wargę z uśmieszkiem, choć jego jednostajny ton głosu nie sugerował takiego założenia.

Balthazar zbliżył się do niej na tyle, by utrzymać stosowną odległość, choć było to zdecydowanie za blisko jak na kontakt z obliczem najwyższego Łowcy. Catherine nie czuła się jednak ani niekomfortowo, ani nie była skrępowana jego bliskością. W przeciwieństwie do jej współsióstr i współbraci nie odczuwała wobec swego Pana ciągłego przestrachu. Co więcej, pozwalała sobie na pewne wykroczenia i choć czasem płaciła za to srogą cenę, nie zmieniała swego sposobu bycia. Można powiedzieć, że wręcz lubiła balansowanie na granicy wytrzymałości psychicznej Balthazara. Może uważała to nawet za rodzaj rozrywki.

– Dobrze ci idzie – odparł wciąż chłodnym tonem.

– Zaszczyt to dla mnie słyszeć pochwałę z twych ust.

– Wiesz, czego pragnę? – zapytał dopiero po chwili, zupełnie ignorując jej słowne przytyki.

– Spełnić plan wobec Bireno.

– Owszem. A do tego potrzebuję najlepszych Łowców. Takich, którzy wymordują Zgromadzenie, i ty masz być jedną z nich.

Spojrzała na niego tym razem bez wyrazu. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że odkąd została rzekomą zabójczynią dowódcy Zgromadzenia Stróżów, Balthazar oczekiwał od niej o wiele więcej niż jeszcze przed dwoma miesiącami. Od tamtego czasu nastąpiły istotne zmiany, które między innymi doprowadziły do tego, że wyszkoliła się w walce wręcz, a także w strzelaniu z łuku i umiejętnym posługiwaniu się nożem czy mieczem. Jej Pan miał teraz ogromne ambicje co do własnych planów. A ona w tych planach była również uwzględniona.

------------------------------------------------------------------------

1 Salve mors – (łac.) powitaj śmierć.ROZDZIAŁ 1 TO DOPIERO POCZĄTEK

1

Początki zawsze są trudne. Tak mówią ludzie i zwykle to się sprawdza. Kiedy przychodzisz do nowej szkoły czy zmieniasz pracę, nigdy na wstępie nie masz łatwo. Nowe społeczeństwo, nowe zadania i obowiązki. Można powiedzieć, że zaczynasz nowe życie. Tak to jest u ludzi, a więc u Stróżów także. Choć Louis Daquin nie potrzebował dużo czasu, by w pełni zaaklimatyzować się na stanowisku dowódcy Zgromadzenia. Można było rzec, że był do tej roli po prostu stworzony.

Odkąd Louis wstąpił w stróże szeregi, starał się być jak najbliżej Samuela i angażować się w stu procentach we wszelkie akcje i zadania. Dzięki temu szybko stał się jego najlepszym pomocnikiem, ale także kimś bliskim. Można stwierdzić, że był po części jego pracowniczym przyjacielem. Przez to Daquin wiedział bardzo wiele rzeczy, o których inni Stróże nawet by nie pomyśleli. Poprowadzenie siedziby nie stanowiło więc dla niego większego problemu.

Po pogrzebie Samuela Louis potrzebował dokładnie dwóch tygodni na ogarnięcie podstawowych spraw należących głównie do prowadzenia działalności w mieście. To z tym miał największe kłopoty. Nie znał się na urzędowej dokumentacji, nie miał pojęcia o opłatach, jakie siedziba Stróżów musi uiszczać, nie wiedział również o tym, że burmistrz co miesiąc przelewa dodatkowe pieniądze na rzecz Zgromadzenia. Początkowo Daquin złapał się za głowę, kiedy ujrzał wielki segregator z napisem „Działalność miejska”. Na szczęście w przejrzeniu ważniejszych druków urzędowych pomogła mu Victoria, która poza dodatkową pracą w siedzibie zajmowała się księgowością.

Pierwszy problem, jaki napotkał Louis, dotyczył obchodów piętnastolecia Zgromadzenia. Ich planowana data wypadała osiemnastego września, czyli stosunkowo niedługo po pogrzebie Sorela. Nowy dowódca długo zastanawiał się, czy nie zrezygnować z uroczystości. Bądź co bądź obowiązywała ich żałoba. Jednak ostatecznie wraz z burmistrzem Letonem zdecydowali, że wszystko odbędzie się zgodnie z planem, pomijając oczywiście wykład naukowy, który miał wygłosić Samuel. Zamiast tego Louis przygotował biografię na temat zmarłego dowódcy. W efekcie całość wypadła dość dobrze. Zachowano stonowany charakter obchodów, szczególną uwagę poświęcono uczczeniu pamięci Sorela. Festyn trwał krócej niż zwykle, choć winą za to można było obarczyć niesprzyjającą pogodę. Wyjątkowo w ten dzień padał deszcz, a ciężkie chmury nie miały zamiaru opuścić Bireno.

Jeśli chodziło o prawdziwą istotę Zgromadzenia, Louis czuł się w swojej nowej roli jak ryba w wodzie. Od zawsze pociągały go przywódcze stanowiska i już sam fakt, że niegdyś był trzecią ręką Sorela, napawał go niemałą dumą. Ale dzięki temu orientował się, jakie zadania go czekały, jakie miał obowiązki i na co powinien zwracać szczególną uwagę. Wiedział też, jak powinien przemawiać do Stróżów, jakie hasła działały na nich motywująco i co powodowało, że byli gotowi oddać życie za Zgromadzenie. Daquin miał świadomość tego, że po śmierci Samuela potrzeba będzie czasu, nim wszyscy przyzwyczają się do nowej sytuacji i nowego dowódcy. Ale ku jego zdziwieniu Stróże równie szybko odnaleźli się w nowym położeniu.

Przyjmowanie kandydatów do Zgromadzenia ruszyło dopiero od października. Co prawda dopiero w połowie miesiąca pojawił się nowy ochotnik, ale każdy kolejny Stróż był powodem do wielkiej radości. To Adeline przejęła rolę wszczepiania cząsteczek energii. Po wieloletniej pomocy przy zabiegach na szczęście była w tym tak samo dobra jak Samuel, więc przynajmniej w tej kwestii problem rozwiązał się sam.

Opieką nad nowymi Stróżami, a także prowadzeniem dokumentacji zajęła się Lilian, ta, która została przyjęta do Zgromadzenia razem z Benem i Damienem. Kobieta sama zgłosiła się na objęcia stanowiska, które wcześniej zajmowała Maya, a już po niedługim czasie okazała się być odpowiednią kandydatką.

Od października wszystko zdawało się wrócić na dobre tory. Nawet w Bireno było wyjątkowo spokojnie, choć to z kolei nie dawało spokoju Louisowi. Zwiększył częstotliwość nocnych patroli, kazał prowadzić stałą obserwację terenów szczególnie lubianych przez Łowców. Jednak żaden z tych potworów nie pojawił się w mieście. Tak jakby nagle się wycofali albo zaczęli się nadzwyczaj dobrze maskować.

Na początku listopada Daquin zwołał konferencję, na którą zaprosił Stróżów czynnie walczących. Nie pojawiło się kilka osób ze względów osobistych, jednak ci najważniejsi przybyli. Usiedli w głównej sali, a potem dowódca podzielił się z nimi dręczącymi go obawami. Po chwili celowo zastosowanej pauzy dopowiedział:

– Myśląc strategicznie, Łowcy powinni byli zaatakować z największą siłą wtedy, gdy byliśmy najsłabsi, czyli we wrześniu, najpóźniej w październiku.

Kilka osób pokiwało zgodnie głowami. Wśród nich tylko Cyprian siedział nieruchomo i głęboko nad czymś myślał.

– Tymczasem mamy początek listopada i nic się nie dzieje. – Louis położył dłonie na stole. Dopiero wtedy odezwał się Stróż o krótkich, jasnych włosach:

– A może właśnie to jest ich plan?

– Co masz na myśli, Cyprianie?

– Są niesamowicie ostrożni – zauważył i potarł dobrze wygoloną brodę. – Kiedyś atakowali od razu, gdy zobaczyli Stróża, a teraz? Momentalnie znikają.

– Racja. Aż dziwnie to wygląda – potwierdził Ben, który ostatnio miał podobną sytuację. Cyprian natomiast kontynuował:

– Wygląda na to, że oni nie chcą być złapani. Muszą wiedzieć o broni Samuela i o tym, że potrzeba do niej łowczej krwi. Nie ma innej opcji.

Louis ukradkiem zerknął na Damiena. Wymienili się znaczącymi spojrzeniami, bo ta teoria była wielce prawdopodobna. Balthazar mógł wniknąć w oczy i uszy Mai, kiedy akurat była mowa o broni. Mógł zatem wiedzieć o aktualnie głównym celu Zgromadzenia.

– Nawet jeśliby wiedzieli, to przecież nie będą w nieskończoność się ukrywać. – Tym razem odezwał się Jacob, Stróż służący w Zgromadzeniu od lat.

– I dlatego wydaje mi się, że planują atak.

Wszyscy wlepili wzrok w Cypriana i wyczekiwali, aż ten rozwinie temat. Stróż nonszalancko siedział na krześle z rękami założonymi na piersi. Wyglądał, jakby miał w głowie czarną wizję przyszłości, którą za moment objawi światu.

– Sami zobaczcie. Wiedzą o broni, więc nie chcą nam dać szansy na zdobycie krwi. Dają nam za to złudną nadzieję, że się uspokoili, a tak naprawdę szykują jakiś większy atak.

– To ma sens – chrapnął Ben.

– Cyprian ma rację. – Louis podniósł się nagle z krzesła i zaczął powoli obchodzić stół. – Na pewno zaatakują.

– A może będą chcieli zniszczyć święta? – Damien rzekł z zapytaniem. – Za półtora miesiąca mamy Boże Narodzenie, czas radości, spędzanie czasu z rodziną. To by była dla nich dobra okazja.

– Cholera, to może być to – powiedział z aprobatą Louis.

– Jakieś masowe polowanie na cnoty? To grubo. – Jak zwykle ostatecznie całość podsumował Ben.

Daquin wrócił szybko na swoje miejsce, ale nie usiadł. Oparł się dłońmi o kraniec stołu i chwilę zastanowił. Zniszczenie świąt. To było bardzo oczywiste posunięcie ze strony Łowców, mógł już wcześniej na to wpaść, ale jego myśli zbyt często uciekały w zupełnie innym kierunku, w takim, w którym nie powinny w ogóle biec.

– Nie pozwolimy na to – rzekł stanowczo. – Do świąt jeszcze daleko. Będziemy przygotowani na atak i odeprzemy go. Spiszę konkretny plan patroli na grudzień, każdy niech dostarczy mi kartkę z dniami, które mu nie pasują. Zobaczymy, co będzie się działo dalej, tymczasem wciąż naszym głównym celem pozostaje złapanie Łowcy. Dla jego krwi.

2

Była połowa listopada i choć do kalendarzowej zimy został jeszcze ponad miesiąc, to temperatura spadała do kilku kresek w ciągu dnia, a w nocy nawet do zera. Ludzie wyjęli już z szaf puchowe kurtki, nosili szale i rękawiczki. Na dworze brakowało jedynie śniegu.

Damien Rimet wyszedł z restauracji „In Eden” z uśmiechem na twarzy. Szef przekazał mu kolejną w tym miesiącu porcję pozytywnych opinii klientów, którzy jedli przyrządzone przez niego dania. Dla Damiena znaczyło to tylko jedno. Awans. Czekał z niecierpliwością, aż zostanie głównym kucharzem, i przeczuwał, że już niedługo jego cel może zostać osiągnięty. Pomyślał, że szef w końcu doceni jego wysiłki. Z awansem wiązało się jeszcze coś, z czego będzie się bardzo cieszył. Już nigdy nie wyjdzie z kuchni, a to znaczyło, że wreszcie nie będzie musiał zastępować kelnerów.

Dodatkową porcję radości zaserwowała mu Maya, która dzisiejszego dnia zaoferowała, że zgarnie go z pracy i zawiezie do domu. Oczywiście kryło się za tym coś więcej niż tylko dobry uczynek. Dowiedział się o tym, gdy oznajmiła mu poprzez krótkiego SMS-a, że padł ofiarą jej złowieszczego planu. Dokładnie tak mu napisała.

Niebieska panda stała zaparkowana nieco dalej. Rimet poszedł w stronę samochodu Mai, który na tle ciągu ustawionych przy chodniku aut wyróżniał się kołpakami w kolorowe kwiatki. Nie sposób było go nie zauważyć. Dodatkowo dziewczyna siedziała za kierownicą i z daleka machała przyjacielowi.

Damien przywitał się i zajął miejsce pasażera. Zanim zdążył zapiąć pasy i o cokolwiek zapytać, dziewczyna powiedziała z posępną miną:

– Wykorzystam cię dziś.

Rimet spojrzał na nią z uśmiechem. Gdyby nie jej różowa czapka z dwoma bąblami przypominającymi zwierzęce uszka, może wyglądałaby bardziej „złowieszczo”. Mężczyzna uniósł pytająco brew.

– Mam jeszcze szansę wysiąść?

– Już za późno. – Wyszczerzyła zęby, po czym włączyła kierunkowskaz i ruszyła z miejsca. – Ale spoko, bez obaw. Jesteś facet, poradzisz sobie.

– OK. To do jakich niecnych celów jestem ci potrzebny?

– Zmienisz mi opony na zimowe.

Damien wydmuchał powietrze specjalnie głośno, a potem rzekł:

– Już myślałem, że to coś…

– Co?! – oburzyła się, zerkając na niego szeroko otwartymi oczami.

– …związanego ze Zgromadzeniem. – Uśmiechnął się pod nosem. – Rozumiem, że to też było gdzieś zawarte w twoim planie.

– Niekoniecznie. – Zastukała palcami o kierownicę. – Ale jak już jesteśmy przy temacie, to zobaczysz, że ja jeszcze zdołam przekonać Louisa do zmiany decyzji.

– Mnie się nie udało. – Wzruszył przepraszająco ramionami.

– Bo nie masz siły perswazji.

Rimet pokiwał głową. Właściwie nie sądził, by Maya zdołała cokolwiek wskórać w związku z oddaleniem jej ze Zgromadzenia. Tkwiła w niej cząsteczka mocy Balthazara. Decyzja o zakazie wejścia Mai do Kampu była z jednej strony rozważna, choć z drugiej strony, gdyby zajmowała się jedynie przyziemnymi sprawami siedziby w Bireno, nie zaszkodziłaby tym nikomu. Wszak nadal była Stróżem i według ogólnych zasad powinna służyć Zgromadzeniu do końca życia. Louis jednak był stanowczy, a Damien nie chciał go o to nękać. I tak dzięki wydarzeniom z września oboje z Mayą uniknęli kary śmierci, którą Samuel zapewne nie ośmieliłby się cofnąć.

Damien wiedział, że dla dziewczyny to trudna sytuacja, jednak myślał, że z czasem przywyknie do nowych realiów i może znajdzie sobie jakieś dodatkowe zajęcie. Miał taką nadzieję, bo Maya była przesympatyczną osobą i było mu jej niezwykle szkoda. Problem jednak polegał na tym, że im więcej czasu mijało, tym dziewczyna coraz bardziej chciała wrócić do Stróżów.

– Halo, tu ziemia! – krzyknęła nagle.

– Co…?

– Pytałam o coś.

Rimet spojrzał na nią zaskoczony. Chyba za bardzo zagłębił się we własnych myślach, bo kompletnie nie usłyszał jej pytania. Szybko przywołał z pamięci ostatnie zdanie, jakie od niej usłyszał, i żeby nie wpaść w kobiece sidła hasła: „Ty mnie w ogóle nie słuchasz”, co nie było przecież prawdą, rzekł:

– Oczywiście, wierzę w twoją siłę.

– Eee… – wydukała. To nie było dobrym znakiem dla Damiena. – To sugestia, że bez mojej pomocy nie dasz sobie rady?

– Jasne!

Rimet ścisnął pięści i wyciągnął w jej kierunku, pokazując tym gestem, jak bardzo potrzebuje jej pomocy, mimo że wciąż nie wiedział, o co chodzi.

– Dobra. Ale z góry uprzedzam, że nie mam pojęcia, jak zmienia się opony.

Maya skręciła w ulicę La Fraise, a Damien odetchnął z uśmieszkiem. Tym razem zrobił to niepostrzeżenie, bo udało się mu wybrnąć z sytuacji.

3

Balthazar rzadko wychodził ze swojej twierdzy. Jeszcze rzadziej wychodził poza tereny Tenebris, ale kiedy już to robił, miał ku temu konkretny powód. Tym razem był to cel w miasteczku Bireno.

W innym przypadku sprawę zleciłby któremuś z Łowców, jednak teraz było zgoła inaczej. Sprawa powinna zostać ściśle tajna, a jedynej osobie, której mógł na dzień dzisiejszy w pełni zaufać, był on sam. Inni Łowcy mogliby puścić parę. Nawet Catherine wolał nie zdradzać swojego pomysłu. Ona miała coś na sumieniu, coś skrupulatnie ukrywała, i czuł to za każdym razem, kiedy widział jej oczy. Nie mógł ryzykować, by jego plan wyszedł na jaw. Zresztą nie musiała wszystkiego wiedzieć.

Bireno było spokojnym miasteczkiem, a działalność Stróżów dodatkowo zapewniała bezpieczeństwo mieszkańcom. Ale jak w każdym mieście były okolice, które słynęły ze szczególnie złej opinii i w które po zmroku lepiej było się nie zapuszczać. Nieopodal terenów przemysłowych znajdowało się stare blokowisko. To tam udał się Balthazar. Zapadł zmrok, a ulice już opustoszały. Temperatura sięgała tylko kilku kresek powyżej zera i będzie spadać z każdą kolejną godziną.

Łowca dokładnie wiedział, gdzie powinien się udać. Dzięki swojej mocy od kilku tygodni obserwował ten teren i skrupulatnie analizował mieszkańców tej dzielnicy. Średnia ich wieku wynosiła około trzydziestu ośmiu lat, a najmłodszy samotny lokator wyglądał na co najwyżej trzydziestkę. To właśnie on był celem Balthazara.

Mieszkał na parterze na końcu korytarza. W jego mieszkaniu paliło się światło, więc Łowca miał pewność, że mężczyzna jest w domu. Balthazar bez problemu wszedł do budynku. W środku panował półmrok, z niektórych mieszkań dobiegały dźwięki telewizorów. Ludzie, pomyślał z pogardą i prychnął pod nosem. Tak bardzo ich nienawidził…

Jego kroki odbijały się nieznacznym echem. Przeszedł na sam koniec korytarza. Drzwi z numerem siedem nie miały wizjera. Tym lepiej dla Balthazara. Miał ochotę je wyważyć, załatwić sprawę i wyjść, ale hałas przyciągnąłby uwagę sąsiadów. Dlatego wysilił się i zapukał.

Coś trzasnęło po drugiej stronie ściany, potem doszedł do tego ciężki głos, aż w końcu drzwi się otworzyły.

Balthazar bez ogródek wyciągnął wyprostowaną dłoń przed siebie, jednocześnie wchodząc do mieszkania. Z jego ciała popłynęła moc, która zaczęła się wchłaniać w zdezorientowanego mężczyznę. Latynos, bo tak właśnie wyglądał, odszedł kilka kroków w tył. Zatrzymał się i zagapił ciemnymi oczami wprost w tajemniczą postać. Był jednak zaklęty, nie mógł nic powiedzieć ani nic zrobić. Balthazar natomiast szeptał pod nosem łacińskie sformułowania, które zakorzeniały się w mózgu mężczyzny. W ten sposób przekazywał mu wiedzę o świecie, a także misję, do jakiej został wybrany.

Latynos nagle upadł na kolana, a Łowca opuścił dłoń i rzekł:

– Myśl moja myślą twoją.

– Panie, czego oczekujesz? – zapytał posłusznie.

– Wstąpisz do Zgromadzenia i staniesz się Stróżem walczącym, ale to mnie będziesz służył.

– Na twoje słowo tak zrobię.

– Gdy wypełnisz swe zadanie, staniesz się moją prawą ręką w potężnej armii Łowców. Jesteś na to gotowy, Alexis?

– Tak, Panie.

4

Damien po drugiej zmianie w pracy udał się do głównej siedziby Zgromadzenia. Było to dzień po tym, jak zmieniał opony przyjaciółce. W Kamp czekał na niego Louis, który podobno miał ważne informacje w sprawie tylko im wiadomej. Im i w zasadzie również Mai, która została wtajemniczona w akcję z Łowczynią.

Oczywiście, że Rimet chciał zapomnieć o Catherine, jednak było to zwyczajnie niemożliwe. Zbyt wiele wydarzyło się z jej udziałem, a konsekwencje ciągnęły się aż do dzisiaj. To przez nią nastąpił cały tragiczny bieg wydarzeń, począwszy od niesprawiedliwie oskarżonej Mai, a skończywszy na śmierci Samuela. I to wszystko dlatego, że był na tyle naiwny, by jej uwierzyć. Tego nie mógł sobie wybaczyć i tego najbardziej nie mógł znieść. Łowczyni go oszukała i za to ją znienawidził.

Dał sygnał Louisowi, że dotarł na miejsce, a chwilę później dwaj Stróże spotkali się na korytarzu.

– Siema, stary, znalazłem coś – powiedział Daquin na przywitanie.

– Po twojej minie wnioskuję, że coś mocnego.

– Mało powiedziane.

Skierowali się do kuchni, gdzie tuż obok lodówki znajdowały się drzwi prowadzące do gabinetu dowódcy Zgromadzenia Stróżów, który po śmierci Samuela przejął oczywiście Louis. Zasady jednak panowały wciąż takie same – nikt ze Stróżów nie mógł przekraczać progu tych drzwi, a więc gabinet nadal pozostał owiany tajemnicą dla wszystkich.

– Mam tam z tobą wejść? – Damien zdziwił się, kiedy przyjaciel znacząco wskazał dłonią wejście.

– Właź. Ale pod żadnym pozorem nikomu nie mów.

– Super!

Rimet ucieszył się jak małe dziecko, po czym ruszył za Louisem. Odkąd dowiedział się o istnieniu tajnego gabinetu Sorela, chciał go zobaczyć. Zresztą jak większość Stróżów. Samuel podobno trzymał tam niezgłębione skarby i tajemnice, które nie powinny ujrzeć światła dziennego. Przynajmniej taka pogłoska krążyła w Zgromadzeniu. Louis już wcześniej zdradził Damienowi, że część z tego jest faktycznie prawdą, a to tym bardziej kusiło ciekawskiego Stróża do obejrzenia lokum.

Za drzwiami był podest i spiralne schody prowadzące w dół. Wyglądało to jak zejście do lochów średniowiecznego zamku. Na ścianach z nieobrobionego kamienia wisiały pajęczyny, było mrocznie i dziwacznie. Miejsce to zupełnie nie pasowało do kogoś, kto dowodził siedzibą dobrych Stróżów. Tę uwagę Damien zachował jednak dla siebie, sądząc, że Samuel pewnie miał swoje powody, by zostawić pomieszczenie właśnie w takim stanie. A może zwyczajnie nie chciało mu się tu ogarniać.

Po chwili zrobiło się jaśniej, aż w końcu dotarli do gabinetu. Pomieszczenie było dość duże i wyglądało o niebo lepiej niż prowadząca do niego droga. Oświetlały je lampy imitujące palące się pochodnie. Ściany, podobnie jak sufit, były wykonane z bordowej boazerii, podłogę wyłożono jasnymi panelami. Pośrodku stał ogromny stół przypominający nieco stół do bilardu, na nim tkwiła dodatkowa lampka. Obok dostawione było krzesło barowe. Pod jedną ze ścian znajdowała się kremowa skórzana sofa i mały drewniany stolik. Półki regałów uginały się pod ciężarem książek. Po prawej stronie stało potężne biurko, a na nim komputer. Była jeszcze komoda, na której leżała ramka ze zdjęciem. Różne pliki papierów, pootwierane książki porozrzucano dosłownie wszędzie. Wyglądało to jak pomieszczenie szalonego naukowca, i po Samuelu mógł się spodziewać dokładnie takiego widoku, ale po Louisie?

– Wow, robi wrażenie – powiedział oszołomiony wyglądem pokoju.

– Stary, byś widział moją minę, gdy tu pierwszy raz wszedłem.

– Była jak moja? – Damien otworzył szeroko buzię i nienaturalnie wytrzeszczył swoje oczy.

– Taa… Mniej więcej.

Louis podszedł do jednej z szafek. Wyjął z niej metalową skrzynkę zamkniętą na małą kłódkę. Z kieszeni wyjął srebrny kluczyk i otworzył ją.

– Ten syf to twoja robota? – zapytał z uśmieszkiem Damien, a Daquin spojrzał na niego spode łba.

– Tak się lepiej pracuje, mam wszystko na widoku. Poza tym wcześniej było tu podobnie.

– W to nie wątpię… – Zerknął za sofę, gdzie leżały puste butelki po wodzie. – To co tam masz?

– Coś, co cię bardzo zainteresuje.

Damien zbliżył się szybko do wielkiego stołu, przy którym przyjaciel otwierał skrzynkę.

– Wygląda jak puszka Pandory – skomentował żartobliwie Rimet.

– Właściwie… Znalazłem ją dopiero dzisiaj zakopaną w meblach. Teraz już wiem czemu.

Louis zaczął wyjmować z metalowej skrzynki zdjęcia. Bardzo dużo przeróżnych fotografii. Rozkładał je na blacie i mówił:

– Samuel nie kłamał, jeśli chodzi o nieludzki wygląd Łowców. Tu mamy dowody. Na niektórych odbitkach z tyłu zapisane są daty.

Rimet spoglądał na kolejne zdjęcia w zupełnym osłupieniu. Tego się nie spodziewał. Fotografie przedstawiały głównie twarze Łowców, powykrzywiane i zdeformowane. Niektóre z nich były wręcz przerażające. Odsłonięte kości policzkowe lub zwęglona skóra to tylko niektóre przypadki ze zdjęć.

– Boże… To jest…

– Wstrętne – dokończył Louis. – To potwory, tak jak mówił Samuel. A myśmy mieli wątpliwości, bo jakaś perfidna Łowczyni z nas sobie zadrwiła.

– Myślisz, że posiada taką moc, że może przybierać ludzki wygląd? – Damien wziął do ręki jedno ze zdjęć i skrzywił się. Przedstawiało męską twarz, ale skóra Łowcy wyglądała, jakby była betonem, który spadł i popękał w wielu miejscach.

– Nie wiem, może. A może jest jakaś inna. W każdym razie coś na pewno jest z nią nie tak.

– I to bardzo – dopowiedział sobie pod nosem Rimet.

Na myśl o Catherine czuł, jak zbiera się w nim złość. Zaraz po śmierci Samuela był przybity tym, w jaki sposób go potraktowała, tym, że podstępnie wykorzystała głupiego Stróża, jakim był. Potem narastała w nim już tylko coraz większa niechęć do niej, do wszystkich Łowców, których faktycznie trzeba było zgładzić. Ale wątpliwości związane z ludzkim wyglądem Łowczyni nadal nie dawały mu spokoju. Aż do dziś.

– Są też inne zdjęcia, bardziej drastyczne. Więc ostrzegam – odezwał się Daquin.

– Czemu drastyczne?

– Sam zobacz. – Podał Damienowi czarno-białą fotografię. – Wygląda na to, że Samuel przeprowadzał sekcję zwłok.

– Jasna cholera…

– To bardzo stare zdjęcia, jeszcze z początków Zgromadzenia.

– Co nie zmienia faktu, że miał powalone hobby.

Rimet odłożył fotografie i odsunął się od stołu. Nie musiał oglądać innych, by zostać przekonanym o prawdziwości szkaradnego wyglądu Łowców. Byli potworami.

– Każdy ma jakieś zboczenia. Ty kolekcjonujesz przyprawy.

– Mało adekwatne porównanie – zauważył Damien.

Louis potwierdził to lekkim skinieniem głowy. Kiedy znalazł skrzynkę z kolekcją owych zdjęć, również był w niemałym szoku. W pewnym momencie uznał nawet, że to, co robił Sorel, było upiorne. Jednak to nie tak. Po wielu przemyśleniach sam doszedł do wniosku, że Samuel był naukowcem i zwyczajnie badał Łowców, by wiedzieć o nich jak najwięcej, by móc później tę wiedzę wykorzystać w walce z nimi. Nie było więc w tym nic dziwnego ani nienormalnego.

– Znalazłem też mnóstwo notatek – odezwał się znów Daquin. – Sorel opisał w nich dwa przypadki, kiedy dotykając łowczej skóry, został poparzony. Pewnie dlatego napisał punkt w naszym dekalogu o tym, że ich skóra pali.

– Czyli znów nie kłamał.

– Ano.

Damien po raz kolejny uświadomił sobie, że źle myślał o Samuelu. Ale to przez Łowczynię wszystko mu się pomieszało. Wszystko było przez nią! Pokręcił głową ze zrezygnowaniem, a potem oznajmił przyjacielowi, że jest wykończony i wraca do domu.

Nie kłamał. Był zmęczony po pracy, choć po tym, co zobaczył, wiedział, że prędko nie uśnie. Na powrót wróciły wspomnienia, wszystkie słowa Catherine, które spowodowały zupełny mętlik w jego głowie. I teraz te zdjęcia, które obaliły ludzkość Łowców. Przypuszczał, że zamiast odpłynąć w senną krainę, spędzi noc na bezsensownych przemyśleniach, które i tak do niczego nie prowadziły.

5

Sny zwracają uwagę na zakorzenione w ludziach lęki. Są nieraz odzwierciedleniem duszy, komunikacją z głęboko zakorzenioną podświadomością. Szczególnie koszmary. Mają za cel nakierować śniącego na problem, by mógł go rozwiązać w rzeczywistym życiu.

Louis nie musiał czytać tych wszystkich bzdetów na temat znaczenia swoich snów, które dręczyły go od śmierci Samuela. Były one nad wyraz konkretne i nie potrzeba wybitnych znawców ludzkiej psychiki, by móc je zinterpretować i wysnuć wnioski.

Obudził się o czwartej nad ranem zlany zimnym potem i z bolącym z nerwów brzuchem. Sięgnął po stojącą obok łóżka butelkę wody i zaczął pić obficie, powtarzając w myślach, że to był tylko głupi sen. Tylko głupi sen. Ten rytuał powtarzał się niemal codziennie. Od ponad dwóch miesięcy. Teraz wiedział, że nie ma co liczyć na sen. Był aż zanadto rozbudzony. Wstał i poszedł pod prysznic.

Dzisiejszy koszmar niespecjalnie różnił się od pozostałych. We wszystkich pojawiały się podobne elementy, sceneria, a czasem wręcz identyczne epizody. Jednak tym razem senna wizja zaczynała się od razu od jej najgorszego momentu – punktu kulminacyjnego.

W mrocznym lesie okrytym mgłą, która pochłaniała wszystko wokoło, Louis stał samotnie z bronią w dłoni. Tuż pod jego stopami leżało ciało Samuela Sorela. Dowódca Stróżów szeroko rozwartymi oczami wpatrywał się w ciemne, bezgwiezdne niebo. Przez otwarte usta wydobywały się kłęby białego dymu, jakby jego duch dopiero co ulatywał w powietrze. Był ubrany w białe szaty, a jego skrzydła nie zniknęły. Wyglądał jak niebiański posłaniec, który miał zejść na świat ogłosić wszystkim ludziom zbawienie. Jednak nie zdążył tego zrobić, bo Louis go zastrzelił. Nienaturalnie szeroka dziura pośrodku jego klatki piersiowej wielkością dorównywała dorodnej mandarynce. Wypływała z niej czarna maź, która po dotarciu do dalszych części ubrania zmieniała się w gęstą krew. Zalewała jego szaty i skrzydła, a kiedy docierała do stóp Louisa, pojawiała się nagle Łowczyni. Klęczała nad martwym ciałem z rękami złożonymi w geście modlitwy i szeptała delikatnym, zupełnie do niej niepodobnym głosem:

– Czemu to zrobiłeś?

Daquin chciał jej coś odpowiedzieć, ale wtedy z głębi lasu wyłaniał się Damien, który szedł wolnym krokiem w jego stronę. Był zmarnowany, wręcz załamany widokiem martwego dowódcy. Spoglądał oskarżycielsko na Louisa i pytał:

– Czemu to zrobiłeś?

Potem pojawiały się kolejne postacie. Przyszła Maya, Victor, Adeline, jego babcia, a nawet sama matka Samuela. Wszyscy, dokładnie w taki sam sposób, pytali dokładnie o to samo. Koszmar kończył się tym, że Louis upadał na kolana przed obliczem dowódcy Stróżów, błagając go o wybaczenie, a wtedy sam Samuel ożywał i pytał:

– Czemu to zrobiłeś, Louisie?

Zimny prysznic nigdy nie pomagał mu otrząsnąć się z nocnych wizji. Właściwie nie istniało nic, co pozwalałoby mu odreagować koszmary. Przez to coraz bardziej zaczynał popadać w paranoję. Mało sypiał, nie miał ochoty na jedzenie, stał się drażliwy i często musiał przepraszać bliskie mu osoby za jego oschłość, a nawet agresję. Tłumaczył się tym, że objął najważniejsze stanowisko w Zgromadzeniu i teraz wszystko spadło na jego głowę. Tak mówił każdemu, ale próbował to wmówić również sobie. Była to po części prawda, ale właściwie było to jedynie kroplą nerwów w ogromnym jeziorze własnych lęków, spowodowanych wydarzeniem z września. Przez cały ten czas liczył na to, że z biegiem czasu będzie coraz lepiej. Że czas wyciszy sumienie.

Jednak zaczął się już grudzień, a on uświadamiał sobie, że psychika coraz bardziej mu siadała. Zaburzenia psychiczne nękały go w ciągu dnia i powodowały przeróżne dolegliwości, które zaczęły przeszkadzać mu także w pracy. Nie bardzo wiedział, co powinien zrobić z tym faktem. Choć zasadniczo miał tylko jedno wyjście.

Kiedy wszedł do kuchni, drgnął wystraszony obecnością starszej kobiety, która w ciszy siedziała na taborecie i czytała książkę. Bardzo często wstawała o tej porze, więc Louisa nie powinno to zupełnie zaskoczyć, jednak przez błądzenie we własnych myślach przestraszył się nawet własnej babci. Nawet nie zauważył, że w kuchni świeciło się światło, co od razu powinno dać mu do zrozumienia, że ktoś tam był.

– Jeszcze nie jestem duchem, że musisz skakać na mój widok.

– Babcia… Po prostu się ciebie nie spodziewałem.

– Zrobić ci śniadanie? – zapytała, zdejmując z nosa duże okulary i uważnie przyglądając się jedynemu wnukowi.

– Dziękuję, nie trzeba. Wypiję kawę i idę do pracy.

– Musisz coś jeść.

– Zjem w pracy, babciu. – Włączył czajnik i postawił na blacie swój ulubiony kubek.

– To przygotuję ci kanapki do pracy.

Louis zerknął kątem oka na staruszkę, która natychmiast odłożyła książkę i podniosła się z taboretu. Nie miał zamiaru z nią polemizować, bo wiedział, że z góry był na przegranej pozycji. Jeśli chodziło o kwestię jedzenia, z babcią nigdy nie dało się wygrać.

Niespodziewanie usłyszał dźwięk telefonu dochodzący ze swojego pokoju. W pierwszej chwili pomyślał, że to budzik, ale nie przypominał sobie, by poprzedniego dnia go ustawiał. Pobiegł szybko po komórkę. Było dopiero przed piątą rano, więc spodziewał się, że ktokolwiek do niego dzwonił, miał ku temu bardzo ważny powód. Nie mylił się.

– Co jest, Cyprian? – Daquin zapytał od razu po odebraniu.

– Szefie, jeśli obudziłem, to przepraszam.

– Nie spałem już. – Machnął ręką, jakby rozmówca mógł to zobaczyć. – Mów, co się stało.

– Złapałem Łowcę. Był na południowo-wschodnim terenie…

Louis nie słuchał, co dalej mówił Cyprian. Nie był w stanie. Jego źrenice rozszerzyły się momentalnie, a fala szczęścia zalała go od stóp do głów. Poczuł się napełniony uzdrowicielską mocą tych dwóch wspaniałych słów. Złapał Łowcę. W końcu udało się złapać Łowcę! Mając tego potwora, mieli też jego krew. A łowcza krew wyzwoli Zgromadzenie dzięki broni Samuela. Wreszcie coś zacznie się dziać, a Stróże przestaną być bierni. To była najlepsza wiadomość, jaką usłyszał od momentu, kiedy przejął dowództwo.

– Szefie? – Cyprian wyrwał go z chwilowego transu.

– Tak, jestem. Gdzie jest teraz Łowca?

– W grocie egzekucyjnej. Użyłem paralizatora i przetransportowałem go do Kampu.

– Dobra robota. Zaraz tam będę.

Daquin rozłączył się i w pośpiechu wskoczył do kuchni. Był nabuzowany podekscytowaniem. Podszedł do blatu i włożył kubek z powrotem do szafki. Babcia smarowała masłem czwartą kromkę chleba.

– Jednak kawę też wypiję w pracy – rzekł wesoło.

– A na obiedzie chociaż będziesz?

– Może wrócę.

Babcia westchnęła głośno i sugestywnie. Odkąd Louis awansował na dyrektora Zgromadzenia, bywał rzadziej w domu, czasem nawet wracał dopiero w środku nocy. Rozumiała, że miał teraz więcej obowiązków, ale jego nieobecność sprawiała, że czuła się coraz bardziej samotna.

– Też cię kocham, babciu – szepnął i objął ją ramieniem.

Potem założył kurtkę i buty, a do plecaka wrzucił telefon i kanapki. Podziękował babci za trud i dodatkowo przypomniał jej o zażyciu tabletek na ciśnienie. Jak zwykle podjęła monolog o bezcelowości brania owych leków, co Louis nazywał marudzeniem. Następnie udał się do Zgromadzenia Stróżów, by na własne oczy obejrzeć złapanego w ich sidła Łowcę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: