Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zgubne pożądanie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lipca 2020
Ebook
29,90 zł
Audiobook
37,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zgubne pożądanie - ebook

Młoda architekt Edyta Pawlik ma miłość, dobry zawód i wsparcie rodziny. Wydawałoby się, że więcej do szczęścia nie trzeba. Powoli jednak zaczynają doskwierać jej religijne przekonania narzeczonego, który pragnie zachować wstrzemięźliwość aż do ślubu. Kiedy więc Edyta podejmuje nową pracę i poznaje przystojnego prezesa otwartego na romans, nie jest w stanie oprzeć się pokusie. Zachłyśnięta nowymi doznaniami, lawiruje między tym, co znane i bezpieczne, a tym, co przynosi rozkosz. Jak długo zdoła ukrywać przed narzeczonym drugie życie? Czy erotyczny układ okaże się wystarczającym remedium na nudę w dotychczasowym związku?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66473-21-8
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Drzwi zamykają się z hukiem. Nagle otacza mnie pustka. I cisza. Panika wdziera się pod skórę, wypełnia mnie od środka jak powietrze balon.

Nie ma nikogo.

Nie mam nikogo.

Ściany napierają na mnie ze wszystkich stron. Czuję, jak mnie osaczają, a potem przyciskają tak mocno, że nie mogę złapać tchu. Powoli się duszę. Chyba umieram.

Nie umieram. To nie ściany, to moje myśli.

Jakie to uczucie zabić człowieka? Istotę ludzką? Ja już wiem.

Siedzę nieruchomo w fotelu. Podnoszę wzrok.

Oczy kontemplują nierówną fakturę sufitu. Obserwuję muchę spacerującą po tynku. Tu jest bezpieczna, tu nic jej nie grozi. Nikt jej nie zabije klapką ani gazetą. Zastanawiam się nad dziwnymi prawami natury, które rządzą światem. Część z nich człowiek potrafi już okiełznać i zastosować, żeby podporządkować sobie przyrodę. Może kiedyś też będziemy mogli chodzić po suficie tak jak mucha?

Moje myśli wolą błądzić wokół nic nieznaczącego owada, niż roztrząsać sytuację, w jakiej się znajduję. Mózg wzbrania się przed straszną rzeczywistością. Psychika broni się rozpaczliwie, omijając właściwy temat.

Czyżby tak się miała zakończyć historia mojego życia? Czy już na zawsze pozostanę w oczach ludzi osobą, która zamordowała? Bezwzględną, podłą i wyrachowaną?

Dlaczego do tego doszło? Teraz wiem, że było to złe. Nie wolno łamać praw boskich, nie wolno sprawiać, żeby inni przez nas cierpieli. Nie ma usprawiedliwienia dla łez, które zostały wylane z naszego powodu. Ale największe zło, to zabić człowieka. Tłumaczenie swojego postępku w ten czy inny sposób to zwykłe tchórzostwo. Żenujące i żałosne osłanianie siebie. Swojego egoizmu i okrucieństwa.

Na myśl, że spędzę w zamknięciu pozostałe dni mojej egzystencji, wszystko się we mnie buntuje. Wiem jednak, że ciąży na mnie odpowiedzialność za czyjąś śmierć. Zbrodnia musi zostać ukarana. Teraz dopiero dociera do mnie, że nie wolno mi było tego zrobić. Nie ma dla mnie usprawiedliwienia. Nie ma ratunku. Gdyby można było przewidzieć konsekwencje swoich wyborów, na pewno obrałoby się inną drogę. Jeśli można by było cofnąć czas...

Boże, wybacz mi...Rozdział 1

Nazywam się Edyta Pawlik. Mam dwadzieścia osiem lat, zawód architekta i piękne plany na przyszłość – albo raczej je miałam, bo teraz moje życie wywróciło się do góry nogami.

Wszystko zaczęło się w pewien kwietniowy piątek. Chociaż piątek u wielu osób uchodzi za świetny dzień jako zapowiedź nadchodzącego weekendu, ja zawsze się go obawiałam. Moja prababcia wciąż powtarzała: piątek to zły początek. Dlatego od dawien dawna starałam się na ten dzień nie planować nic ważnego.

Już od rana w powietrzu wisiało coś złego. Poranek był wilgotny, zamglony i szary, jakby niebo dawało znać, żeby nie cieszyć się zbytnio nadchodzącą sobotą i niedzielą. Szłam do pracy nastawiona pesymistycznie. Po przekroczeniu progu biura ledwie zdążyłam ściągnąć z siebie przemoczony płaszcz, gdy podeszła Ewa, mówiąc, że szef chce ze mną rozmawiać. Jej wzrok zdradzał, że wie, dlaczego wezwano mnie na dywanik, ale wolała nie być posłańcem złych wieści.

Pracowałam w niewielkim biurze architektonicznym o sympatycznej nazwie Kwiatek. Biuro nazwę zawdzięczało właścicielowi, Janowi Kwiatkowskiemu. Nasz zespół składał się z trzech osób i szefa, a ja byłam wśród nich najmłodsza. Szef nastawił się na projektowanie wnętrz mieszkalnych i hoteli. Łapał zlecenia z całej Polski, a nam zlecał ich wykonanie. Nie bardzo mi to pasowało. Zatrudniając się tutaj, pragnęłam zdobyć pierwsze szlify w zawodzie architekta, tymczasem jedyne, czego się nauczyłam, to dobierać kolory tapet, farb i mebli. Czasem miałam ochotę porzucić tę pracę, ale tego nie zrobiłam, bo nie lubię zmian. Szybko zauważyłam, że nasz szef nie należał do wybitnych architektów, chyba nawet nie słyszał o Antonim Gaudim i nie miał pojęcia, co to jest Sagrada Familia. Jego zainteresowania skupiały się przede wszystkim na dobrej zabawie w towarzystwie ładnych pań podczas mocno zakrapianych weekendów. Dwukrotnie rozwiedziony, pracował jedynie po to, żeby mieć pieniądze na alimenty i rozrywki.

– Pani Edyto, mam złe wieści – zaczął. – Zamykam biuro. Muszę się przebranżowić. Nie mam pracy dla architekta, dlatego musimy się rozstać. Jest pani młoda i zdolna, na pewno da sobie radę w życiu. – Podrapał się po głowie. – Nie musi pani już przychodzić do pracy. Oczywiście zapłacę za okres wypowiedzenia.

– Trzeba mnie było wcześniej uprzedzić. Zaczęłabym czegoś szukać. Potrzebuję pieniędzy. Muszę zapłacić za najem mieszkania.

– Pani narzeczony, który nieźle zarabia w Anglii, na pewno pani pomoże. Zresztą będzie miała pani teraz dużo czasu na poszukiwanie pracy. Może pani iść do domu.

W milczeniu spakowałam swoje rzeczy, pożegnałam koleżanki i ponownie wyszłam na deszcz.

Z trudem doczłapałam do wynajętej kawalerki. Mieszkanie było małe, ale miało tę zaletę, że znajdowało się blisko biura. Nie musiałam dojeżdżać ani moją dziesięcioletnią yariską, ani środkami miejskiej komunikacji, dzięki czemu zaoszczędzałam dużo pieniędzy i czasu. W zaistniałej sytuacji wynajęte lokum straciło swój najcenniejszy walor.

Rzuciłam się na kanapę, z trudem hamując łzy. Nie chciałam dzwonić do mamy, żeby nie usłyszeć, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Zawsze tak mówiła, żeby usprawiedliwić jakieś nieszczęście. W jej mniemaniu utrata pracy byłaby właśnie tym „dobrym”. Nigdy nie ukrywała, że jej największym marzeniem był mój powrót do Krużlowej. Nie tylko mama o tym marzyła, lecz także babcia i prababcia. Natomiast moim pragnieniem było wyrwać się z tej zapyziałej dziury i zamieszkać w dużym mieście. Marzenie się spełniło, bo od dziewięciu lat mieszkałam w Krakowie – najpierw w akademiku, a teraz w wynajętej kawalerce. Dwadzieścia sześć metrów kwadratowych to troszkę mało jak na pokój, kuchnię i łazienkę, ale dużo za dużo w aspekcie środków płatniczych, które musiałam na nie wyłożyć, ponieważ to wspaniałe lokum kosztowało mnie miesięcznie tysiąc trzysta pięćdziesiąt złotych plus media.

Dzięki temu, że od dzieciństwa byłam uczona oszczędzania, potrafiłam utrzymać mieszkanko, siebie i auto, a nawet odłożyć co miesiąc pięćset złotych. Nie miałam dużych potrzeb. Nie włóczyłam się po restauracjach, ubierałam się w ciucholandzie, a samochód służył mi przeważnie jako środek transportu do Krużlowej. Jeździłam tam dwa razy w miesiącu. Sto piętnaście kilometrów to kawałek drogi, którego pokonanie zajmowało mi w najlepszym układzie półtorej godziny, ale gdybym została skazana na publiczną komunikację, byłaby to wyprawa na pół dnia. To był główny powód, dla którego mama i babcie kupiły mi samochód. Wiedziały, że nieźle sobie radzę za kierownicą, bo zrobiłam prawko już w liceum i często dojeżdżałam do szkoły w Nowym Sączu, korzystając z pojazdu mamy. Toyota yaris, którą teraz jeździłam, była moim trzecim samochodem.

Mimo że kocham moją rodzinę i Krużlową, a w planach mam zamiar tam wrócić... to jednak nie teraz. Obecnie chcę rozwijać się zawodowo i chłonąć uroki życia w mieście. Kraków może nie zalicza się do metropolii, ale jest wyjątkowym miejscem na Ziemi. Zakochałam się w nim podczas szkolnej wycieczki. Już wtedy postanowiłam tutaj zamieszkać. Kraków zauroczył nie tylko mnie, moją mamę również, ale tylko mnie udało się wyrwać z Krużlowej. Drugą osobą, która pokochała gród Kraka, był mój narzeczony Damian. Ale on lubił wszystko co ja.

Byliśmy parą od dziewięciu lat, a znaliśmy się od zawsze, bo razem chodziliśmy do przedszkola, podstawówki i gimnazjum. Kiedy jego rodzice przeprowadzili się do Grybowa, kontakt trochę się rozluźnił; trzecia klasa liceum ponownie nas jednak do siebie zbliżyła. Tak bardzo, że staliśmy się parą. Po maturze razem wyjechaliśmy na studia do Krakowa. Oboje wybraliśmy Politechnikę Krakowską. Niestety, Damian nie dostał się na architekturę, dlatego zaczepił się na Wydziale Mechanicznym. Nie zrobił jednak magisterki, zadowolił się tytułem inżyniera. Miał w planach to kiedyś nadrobić, ale teraz postanowił zarabiać pieniądze. Dokładnie mówiąc: funty.

Jego wyjazd do Anglii był naszą wspólną decyzją, chociaż pomysł wyszedł od niego. Damian zawsze był bardzo ambitny, a przy tym trzeźwo patrzący na świat i siebie. Był wprawdzie przeciętnym uczniem i takim samym studentem, ale miał inne cenne cechy, takie jak pracowitość, upór i życiowy spryt, dzięki którym mógł odnieść duży sukces finansowy. Stwierdził, że przeciętnemu absolwentowi politechniki raczej trudno to osiągnąć, nie dysponując zapleczem w postaci małego kapitału, dlatego postanowił opuścić uczelniane mury i ojczyznę i udać się za chlebem... i szynką do tego chleba.

Prababcia Zosia zawsze mi powtarzała, że z takim chłopem będzie mi w życiu dobrze.

– Nie pije, nie ugania się za dziewuchami, chodzi co niedziela do kościoła i jest bardzo robotny. Nareszcie szczęście się uśmiechnęło do Pawliczki – oświadczyła kilka lat temu, zanim wstrętny alzheimer nie dobrał się do jej mózgu. – Klątwa Władki Mrozowej przestała już działać.

– Babciu, nie wiadomo – przekomarzałam się. – Nie wolno chwalić dnia przed zachodem słońca – zacytowałam jej następne ulubione powiedzonko.

– Nie strasz mnie, dziewuszko. Nie kracz, bo wywołasz wilka z lasu. Damian to dobry chłopak. Zberezeństwa mu nie w głowie. Z porządnej rodziny pochodzi. I ma brata księdza. Wiem, że klątwa Władki przestała już działać.

Moje rozmyślania przerwał ostry dzwonek telefonu. Spojrzałam na wyświetlacz: mama.

– Cześć, mamuś – powiedziałam. – Co słychać?

– Nic dobrego. Babcia umarła. – Słowom towarzyszył szloch.

– O Boże, babcia Helenka? – Serce na chwilę przestało mi bić.

– Ależ skąd! Babcia Zosia. To znaczy twoja prababcia.

Odetchnęłam z pewną ulgą. Odejście dziewięćdziesięciotrzyletniej schorowanej i od trzech lat nieświadomej prababci to mimo wszystko nie to samo co śmierć siedemdziesięciotrzyletniej kobiety w pełni sił.

– Mamusiu, nie płacz, przecież się tego spodziewałyśmy – powiedziałam miękko do matki.

– Łatwo ci powiedzieć, od lat nie ma cię w domu. – Chlipnęła. – Nie byłaś tak związana z nią jak ja. To była taka wspaniała kobieta...

– Wiem, mamusiu. Mnie też jest bardzo przykro. Będzie mi jej brakować. Ale sama dobrze wiesz, że przez ostatnie trzy lata nie była już sobą. Kiedy to się stało?

– Dwie godziny temu.

– Przyjadę dzisiaj do was.

– No a praca?

– Jakoś to załatwię. – Nie chciałam jej mówić o tym, że właśnie straciłam pracę. Ale z drugiej strony może by to jej trochę poprawiło humor?

Mama i obie babcie koniecznie chciały, żebym wyszła za Damiana, wybudowała na działce obok duży dom i urodziła im mnóstwo wnuków do bawienia. Nie miały nic przeciwko robieniu przeze mnie kariery zawodowej. Co więcej, wręcz mnie do tego namawiały, mówiąc, że mądra kobieta nigdy nie powinna być zależna finansowo od mężczyzny – nawet tak idealnego jak Damian Stępień. Ale uważały, że szlify architekta mam zdobywać w Nowym Sączu albo Tarnowie, a nie w Krakowie.

Niestety, nie było dane prababci Zosi doczekać się praprawnuków. Pocieszałam się myślą, że nawet gdybym wyszła już za mąż, to i tak by to do niej nie dotarło, ponieważ przez ostatnie trzy lata z trudem nas rozpoznawała. Brała mnie za moją mamę i wciąż powtarzała, żebym nie wyjeżdżała do Krakowa.

Biedna prababcia Zosia...Rozdział 2

Siedziałam w pierwszej ławce tuż przed katafalkiem i z roztargnieniem słuchałam kazania. Damian trzymał mnie za rękę. Wziął urlop, by przylecieć na pogrzeb. W tylnej ławce siedzieli jego rodzice, a brat odprawiał teraz mszę. Przyjechał aż z Lublina, żeby pożegnać prababcię swojej przyszłej bratowej.

Nie mogłam się skupić na kazaniu, bo moje myśli wciąż uciekały do dni, kiedy prababcia była zdrowa i pełna energii. Jeszcze trzy lata temu dyrygowała swoją córką i wnuczką podczas wykonywania prac polowych. Bo pola uprawne musiały być zasiane, krowy miały paść się na pastwisku, a w chlewiku pokwikiwać świnki. Nie było gadania – gospodarka musiała działać pełną parą. Dopiero choroba prababci Zosi uwolniła mamę i babcię Helenkę od tych obowiązków. Babcia Helenka miała niewielką emeryturę, a mama prowadziła sklepik z pasmanterią, nie musiały pracować na roli. Miały z czego żyć, tym bardziej że obie nigdy nie czuły się rolniczkami. Więcej – nie cierpiały tego zajęcia. Ale ze względu na prababcię Zosię posłusznie wykonywały jej polecenia. To ona była przywódczynią stada, nestorką rodu.

Mój prapradziadek Franciszek Pawlik nie docenił swojej córki. Długo pomstował, że parszywy los zabrał mu jedynego syna, Antoniego, który poszedł na wojnę i już z niej nie wrócił. Jako bogaty gospodarz na piętnastu hektarach, właściciel dwóch koni, pięciu krów i trzynastu prosiaków potrzebował następcy. Jego słabowita na zdrowiu żona urodziła mu niestety tylko dwoje dzieci. Śmierć Antka bardzo go dotknęła, a powrót córki, którą Niemcy wywieźli na roboty do „bauera”, nie ucieszyła tak, jakby można się było spodziewać. Owszem cieszył się, że Zosia przeżyła wojnę, ale jej duży brzuch odebrał mu dużo radości z jej powrotu. Ciąża jedynaczki spowodowała, że nie trzymał już głowy w górze jak przedtem. Znikła cała jego hardość i duma, unikał ludzi i ich spojrzeń. Wiedział, co mówią. Wszyscy w Krużlowej i w sąsiednich wsiach uważali, że spełniła się klątwa rzucona przez Władkę Mróz. On również zaczął w to wierzyć. Teraz żałował, że nie pozwolił Antkowi ożenić się z córką Władki z powodu jej nieślubnego dziecka. Antek i Jadźka mieli się ku sobie od dawna, kiedy tylko dziewczyna wróciła z Sącza, gdzie usługiwała w domu bogatego kupca. Podobno „zbrzuchacił” ją jakiś kolejarz, ale nie zdążył się z nią ożenić, bo zginął w wypadku kolejowym. Nie wiadomo, ile było w tym prawdy, ale Antek zakochał się w dziewczynie bez pamięci. Pewnej niedzieli, tuż po sumie, przyszli we dwójkę do starego Pawlika prosić o zgodę na ślub. Ojciec jednak nie pozwolił na ożenek, grożąc synowi wydziedziczeniem, a Jadźkę bezpardonowo wyrzucił z domu.

Wtedy stara Mrozowa, widząc płacz córki, przeklęła Pawlika, złorzecząc mu, by w jego rodzinie rodziły się same bękarty. Władka Mrozowa uchodziła w Krużlowej i okolicy za wiedźmę, bo znała się na ziołach i różnych gusłach, ale prapradziadek Franciszek nie należał do strachliwych i nie przejął się jej słowami. A powinien.

Niestety klątwa Mrozowej się spełniła. Teraz on, jeden z najbogatszych gospodarzy w okolicy, z niechęcią chodził na targ i do kościoła. Siadał w kącie, chował twarz w dłonie i udawał pogrążonego w modlitwie, żeby nie musieć z nikim rozmawiać. Jedyna córka, a taki wstyd mu przyniosła. Najgorsze było to, że Zosia nie chciała mu powiedzieć, kto jest ojcem dziecka. Nie wiedział, czy przyprawił ją o brzuch jakiś Szwab, Rusek czy jeszcze ktoś inny. Czy to był gwałt, czy chwila słabości? Dziewczyna nic nikomu nie powiedziała. Kiedy ją o to pytano, spuszczała wzrok i milczała.

Franciszek, choć bogobojny, najchętniej pozbyłby się bękarta, ale było już za późno na usunięcie ciąży. Dlatego jedynie wzdychał i czekał na poród. Wreszcie się doczekał. Niestety tu również spotkało go rozczarowanie. Liczył na chłopaka, który w przyszłości pomagałby mu na gospodarce, tymczasem Zośka powiła dziewuchę. Pocieszał się myślą, że nie będzie musiał wychowywać żadnego małego Szwaba, bo przecież ojcem mógł być Niemiec. Baby nie strzelają, nie mordują tak jak te szkopskie bydlaki.

Helenka okazała się bardzo wdzięcznym i miłym dzieckiem, dlatego stary szybko zapomniał o okolicznościach jej poczęcia. Musiał również przyznać, że Zocha okazała się godną nosić nazwisko Pawlik. Była pracowita i silna jak chłop. Ledwie wyszła z połogu, a już poszła z ojcem bronować ziemię pod oziminę. Umiała powozić koniem, kosić zboże i młócić je cepem. Wstawała o czwartej rano, karmiła zwierzaki, a potem rodzinę. Gdy wychodziła z ojcem w pole, córeczką zajmowała się jej matka, Ludwika. Z biegiem lat stary Franciszek znowu mógł nosić wysoko głowę, dumny z córki. Nie tylko obrabiała ich pole, lecz także najmowała się u innych do orania ziemi, bo nie każdy w Krużlowej miał swojego konia. Zosia również namówiła ojca do zakupu traktorka, zrobionego własnym sumptem przez pewnego sprytnego mieszkańca Grybowa, bo uważała, że trzeba iść z postępem. Niedługo później, za jej namową, odkupili od kółka rolniczego używaną młocarnię i podczas żniw wynajmowali ją innym gospodarzom z Krużlowej i okolicy.

Problemy się zaczęły, gdy Franciszka zmogła choroba. Trudno było jednej kobiecie obrobić piętnaście hektarów ziemi. Teraz do robót polowych Zosia musiała zatrudniać sezonowych robotników, bo u domowników nie miała żadnej pomocy. Ojciec, złożony chorobą reumatyczną, leżał w łóżku, matka była zawsze chorowita, a Helenka nie garnęła się do pracy w polu, tylko całymi dniami siedziała z książką w ręce. Dziewczyna marzyła, żeby zostać nauczycielką. Zofia namówiła córkę, żeby naukę kontynuowała w ekonomiku, a nie w ogólniaku, bo gdyby nie udało się jej dostać na studia, to łatwiej byłoby o pracę w biurze.

Helenka przez pięć lat mieszkała w bursie w Tarnowie. Obracając się wśród miastowych, nabrała również ich nawyków. Nagle zaczął jej przeszkadzać wychodek na podwórku i zażądała łazienki. Stary Pawlik po wielu namowach zgodził się sprzedać oba konie i zrobić w domu remont. Kiedy kupcy przyszli po gniadego i siwka, Franciszek rozpłakał się jak dziecko.

– Jak damy sobie radę bez koni?! – lamentował.

– Jak to jak? Mamy przecież traktor – pocieszała go córka.

– A jak się zepsuje, to co wtedy?

– To się go naprawi.

– Kto to widział takie cudactwa. Po co wam woda w domu, gdy studnia jest na podwórku?

– Dziadku, mamy lata sześćdziesiąte, ludzie mają w domach telewizory, samochody. Łazienka to nie zbytek.

– Ale nikt w Krużlowej nie ma łazienki. Całe życie chodziło się do wychodka i myło się w balii.

– Dziadku, już wkrótce zobaczysz, jaka to wygoda.

Rzeczywiście, stary musiał przyznać, że wygodniej w nocy sikać do muszli, niż wychodzić do sławojki, tym bardziej gdy się jest starym i chorym.

Babcia Helenka była również pierwszą kobietą we wsi, która zrobiła prawo jazdy. Niestety, zakup samochodu był poza możliwościami finansowymi rodziny, dlatego jeździła jedynie traktorkiem.

Helenka nie od razu dostała się na wymarzone studia w Krakowie. Startowała trzy razy, aż wreszcie się jej udało. Niestety, nie było jej dane ich skończyć. Przyczynił się do tego pewien przystojny letnik, który przyjechał do Krużlowej spędzić lato pod gruszą. Klątwa Władki Mrozowej nadal działała. Skończyło się lato, skończyła się miłość. Pozostała jednak pamiątka. Helenka nie pojechała w październiku do Krakowa, nie było sensu, bo za kilka miesięcy miała rodzić.

Po letniku nie został żaden ślad oprócz ciąży, bo ten zmył się, nie zostawiając adresu. Po urodzeniu Ani, mojej mamy, babcia nie wróciła już na studia. Zaczęła pracować w biurze PSS Społem w Grybowie.

Biedny prapradziadek na wieść, że jego wnuczka znowu urodzi bękarta, całkiem podupadł na zdrowiu. Złapał go zawał, gdy Helenka była w dziewiątym miesiącu ciąży. Ostatnie jego słowa brzmiały:

– Ta przeklęta Mrozowa! Niech ją ziemia pochłonie.

Nie wiemy, czy dotarły do nieba słowa Franciszka, i nie wiemy, co się stało z Mrozową, bo już dawno wyprowadziła się gdzieś w Poznańskie, ale niestety ziemia pochłonęła prapradziadka, ponieważ umarł nad ranem. W tym samym dniu kilka godzin później na świat przyszła moja mama.

Prababcia Zosia bez lamentów i złorzeczeń zaakceptowała nową Pawliczkę. Często cytowała księdza Twardowskiego, mówiąc, że w życiu musi być dobrze i niedobrze. Bo jak jest tylko dobrze, to jest niedobrze. W tym przypadku dobrem była moja mama, a tym niedobrym był brak nazwiska ojca w metryce jej wnuczki.

Mama również nie lubiła pracy na roli. Wdała się w babcię Helenkę i pokochała książki. Miłość do książek to cecha rodzinna wszystkich Pawliczek. Nawet prababcia Zosia, która skończyła zaledwie cztery oddziały szkoły powszechnej, zaczęła czytać książki swojej córki i również złapała czytelniczego bakcyla. Prapradziadek czasami pomstował na swoją córkę, że niszczy niepotrzebnie naftę do lampy i oczy, ale po wprowadzeniu do wsi elektryczności te argumenty przestały być aktualne. Wykorzystywała każdą wolną chwilę, żeby usiąść na krześle i trochę poczytać.

Po śmierci prapradziadka babcia Helenka namówiła swoją matkę, żeby odsprzedały kilka mórg, które i tak trudno było obrobić, i zakupiły samochód. O zdanie praprababci Ludwiki nikt nigdy nie pytał; ani jej mąż, ani córka. Moc decyzyjną w rodzinie mieli tylko Franciszek i Zosia – osoby, które zapewniały środki finansowe. Praca praprababci Ludwiki nigdy się nie liczyła. Gotowanie, sprzątanie i opiekowanie się dziećmi nie były tym samym co orka, koszenie i powożenie końmi. Głową rodu najpierw był Franciszek, a potem Zosia. Dochodziło nawet do tego, że matka musiała prosić córkę o pozwolenie zasadzenia kwiatków w przydomowym ogródku, gdzie zawsze rosły pietruszka i koperek potrzebne do zupy. Doceniono Ludwikę dopiero po jej śmierci, gdy okazało się, że nie ma kto gotować i sprzątać; Zosia była w polu, Helenka w pracy, a mała Ania w przedszkolu.

Zakup używanej syrenki 103 przez Pawliczki był wielkim wydarzeniem w całej Krużlowej. A jeszcze większym było zrobienie prawa jazdy przez Zofię. Prababcia, która zawsze dobrze sobie radziła z końmi, postanowiła również poskromić konie mechaniczne. Miała już w tym pewną wprawę, bo jeździła po polu traktorkiem, chociaż nie posiadała na to prawnego dokumentu. Kiedyś, dawno temu, kiedy była młoda, przymierzała się do kupna motoru junak, ale po śmierci syna sąsiadów, który zabił się na motorze, zrezygnowała z tego zamiaru. Argumentem przeważającym była obawa o przyszłość Helenki; bo cóżby się stało z dziewczynką, gdyby zabrakło Zofii? Teraz Helenka była dorosłą kobietą, a samochód dużo bezpieczniejszym pojazdem od motocykla.

Syrenka okazała się dobrym nabytkiem. Służyła nie tylko rodzinie, stała się również źródłem zarobkowania. W Krużlowej nikt oprócz księdza nie miał samochodu, dlatego mieszkańcy często korzystali z usług transportowych Zofii. Jazda quasi-taksówką z chorym dzieckiem do lekarza, do porodu, na wesele czy pogrzeb była dużo wygodniejsza niż telepanie się PKS-em. Syrenkę wynajmowano również do ślubów. Pięknie ubrany samochód z przytwierdzoną do maski lalką w ślubnej sukni lepiej i nowocześniej prezentował się niż bryczka. Pawliczki zawsze zaliczały się do prekursorek nowych trendów w Krużlowej. To one pierwsze miały radio, pralkę franię oraz lodówkę. Również pierwsze kupiły telewizor. Pół wsi zbierało się wieczorami w ich domu, żeby obejrzeć te cuda cywilizacji. Dzieci oglądały dobranockę z Jackiem i Agatką, dorośli serial Bonanza lub Świętego. Niestety, antena była słaba i odbiór telewizji ciągle szwankował. Często seans filmowy nie mógł się odbyć, bo na ekranie widać było tylko śnieg.

Marzeniem mojej mamy nie było – tak jak babci Helenki – nauczanie, tylko studiowanie medycyny. Babcia, która wciąż pamiętała, że wcale nie jest łatwo dostać się na studia (a tym bardziej medyczne), namówiła Anię na liceum pielęgniarskie, przekonując ją, tak jak i ją przekonywano, że w przypadku niepowodzenia będzie miała dobry zawód. I wykrakała – Ania nie dostała się na upragnione studia. Nie zrezygnowała jednak z marzeń i postanowiła startować drugi raz. Rok pracowała w szpitalu w Sączu jako salowa, chcąc zdobyć dodatkowe punkty, a wieczorami pilnie się uczuła biologii, fizyki i chemii. Tym razem również się jej nie udało dostać na medycynę. Zabrakło tylko trzech punktów, dlatego zaproponowano jej farmację lub pielęgniarstwo. Skorzystała z pierwszej możliwości i wybrała studia farmaceutyczne, twierdząc, że już jest pielęgniarką.

Cóż, moc klątwy Władki Mrozowej była tak silna, że dopadła również moją mamę. Na praktyce zerowej poznała pewnego przystojnego lekarza, niestety żonatego i dzieciatego, i... dziewięć miesięcy później pojawiła się na świecie następna Pawliczka, to znaczy ja. Mama, honorowa z natury tak jak jej krewniaczki, nie zażądała alimentów od casanovy, tylko plunęła mu w twarz i wróciła do Krużlowej.

Tym razem w domu Pawliczek nie było rozpaczy, lamentów ani wylanych łez. Obie babcie spokojnie przyjęły wiadomość o ciąży Ani. Siła wyższa. Klątwa to klątwa. Dlatego nie pomstowały na dziewczynę. Moja mama nie za bardzo żałowała przerwanych studiów, bo i tak nie były to te, o których marzyła. Być pigularą to żaden znowu zaszczyt – pocieszała się w duchu. Co innego zaprzepaścić tytuł pani doktor; hm, wtedy prawdopodobnie nie byłoby na świecie Edyty Pawlik. Ale na szczęście niebiosa chciały, żebym się urodziła, stąd ten brak trzech punktów.

Mama jednak została panią magister. Kiedy podrosłam, zaczęła studiować zaocznie. W Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Tarnowie zrobiła licencjat z fizjoterapii, a potem studia magisterskie na Uniwersytecie Rzeszowskim. Skończyła również kurs pedagogiczny. Prace naukowe napisała na podstawie własnych badań nad rozwojem sprawności manualnej dzieci w wieku przedszkolnym. Wszechstronnie wyedukowana, pracowała w tym zawodzie przez dwadzieścia lat, ale cztery lata temu jej się odwidziało i założyła sklepik z pasmanterią. Już wcześniej próbowała sił jako przedsiębiorca, oferując usługi masażystki i rehabilitantki, ale znudziło ją zabieganie o pacjentów, dlatego postanowiła się przebranżowić. Razem z koleżanką otworzyły pasmanterię, i to nie w Nowym Sączu, tylko w Tarnowie, ponieważ jej przyjaciółka odziedziczyła tam wraz z bratem kamienicę w dobrym punkcie handlowym. Spółka trwała dwa lata, niestety koleżanka nieoczekiwanie zmarła na tętniaka mózgu.

Mama bardzo przeżyła śmierć wspólniczki, miała nawet zamiar zamknąć biznes, ale w tym czasie wrócił z Niemiec brat przyjaciółki, właściciel lokalu. Zaiskrzyło między nimi i... mama nadal prowadzi swój sklep. Chociaż jest z Włodzimierzem Kowalskim od dwóch lat, nie zamierza brać z nim ślubu. Lubię absztyfikanta mojej mamy. Jest bezdzietnym wdowcem – miłym i sympatycznym, i ślepo w niej zakochanym. Nie mieszkają razem, bo mama tego nie chce. Mimo że codziennie dojeżdża do pracy sześćdziesiąt kilometrów, to jednak woli Krużlową niż Tarnów. Tak brzmiała wersja oficjalna, a prawda była inna – mama nie chciała zostawić swojej matki samej z chorą babcią.

Teraz już przestało to być aktualne.Wydawnictwo Prozami poleca

------------------------------------------------------------------------

Danka Braun

Miłość, namiętność, pożądanie

Pasjonująca saga rodzinna!

Miłość, namiętność, erotyczny układ, uczuciowe wzloty i upadki. Czy pożądanie i romans mogą być podstawą głębokiego związku?

Historia zaczyna się w czasach, gdy półki sklepowe świeciły pustkami, a w kawiarniach podawano głównie winiak klubowy. Poznali się w klubie studenckim, ona – niedoświadczone brzydkie kaczątko, on – obiekt pożądania większości kobiet, syn bogatych rodziców, łaskawie pozwalał się jej wielbić. Pewnego dnia wyjechał.

Spotkali się po wielu latach na jej przyjęciu zaręczynowym. Czy mają szansę na związek?

W dalszych częściach sagi losy głównych bohaterów się splatają, pojawiają się nowe postacie i wydarzenia, które komplikują życie rodziny Orłowskich.

W cyklu znajdują się:

• Historia pewnego związku

• Historia pewnej niewierności

• Historia pewnego narzeczeństwa

• Historia pewnej rozwiązłości

• Historia pewnej zazdrości

Wszystkie części dostępne w księgarni wysyłkowej
www.literaturainspiruje.pl

.

Powieści obyczajowe oraz polska proza współczesna

www.prozami.pl
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: