- W empik go
Ziarno prawdy. Tom II Wojewoda - ebook
Ziarno prawdy. Tom II Wojewoda - ebook
Błahe z pozoru zdarzenia stają się czasem przyczyną serii wydarzeń zmieniających losy nie tylko jednostek, ale i całych narodów. Był wojownikiem i zbiegiem. Zbudował gród na niewielkim wzniesieniu, w zakolu rzeki. Stał się naczelnikiem jednego ze słowiańskich plemion i wiele innych wiódł na zwycięskie wojny. Los jednak nie zawsze był łaskawy. Zmuszał go do trudnych wyborów. Nie były mu obce osobiste cierpienia. Kim był? Co nim powodowało? W jaki sposób osiągnął tak wiele?
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-941031-4-9 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Awarscy wojownicy zbliżali się coraz bardziej i choć doświadczeni w boju to na twarzy niejednego zagościło przerażenie na widok sterczących w ich kierunku ostrzy. Napierająca jednak od tyłu nawałnica pobratymców nie pozwoliła na chwilę zwątpienia i mimo nieuchronnego starcia rzucili się z jeszcze większym impetem na wojska cesarskie.
Sterczące włócznie zatrzymały pierwszych Awarów, lecz nie powstrzymały szturmu. Większość awarskich wojowników pokonało pierwszy opór i obie armie starły się w potyczce. Zaraz zaczęły nadciągać kolejne oddziały wroga. Strateg, dostrzegłszy ze wzgórza ruch wojsk awarskich, wysłał przeciw nim kilka numerii lekkiej jazdy. Awarzy zauważywszy nadciągającą jazdę. Część wojsk skierowali, by odeprzeć jej szarżę. Był to jednak tylko podstęp stratega. Chodziło o odciągnięcie kolejnych oddziałów awarskich od głównego pola walki by nie stały się wsparciem dla walczących już tam wrogich wojowników. Jazda nagle rozstąpiła się ustępując pola katafraktom³, ciężkiej jeździe cesarskiej. Katafrakci okuci w żelazne zbroje, błyszczące w promieniach słońca, z przepasanymi ciężkimi mieczami lub toporami pędzili coraz bardziej na swych równie opancerzonych rumakach wprost na oddziały wroga. Wystawiwszy ku przodowi swe długie włócznie wpadli z impetem w oddziały wroga przechodząc przez nie niczym huragan powalając wielu zaskoczonych ich siłą Awarów. Lekka jazda tymczasem zakreśliła krąg i wpadła za katafraktami by dopełnić dzieła swych poprzedników.
Awarzy zauważywszy wielkie starty wysłali własną, choć znacznie mniej opancerzoną, ale za to bardzo wyćwiczoną i zwinną konnicę, by zadać straty ciężkozbrojnym jeźdźcom przeciwnika, którzy właśnie minąwszy awarskie oddziały, znalazły się pomiędzy główną bitwą, a obozem awarskim. Wojska Imperium miały jednak plan na tę okoliczność. Katafrakci nie zwalniali, lecz pędzili przed siebie jakby uciekając przed Awarami. Wróg podjął pościg bardziej zwinną własną jazdą. Już niewielki dystans dzielił Awarów by dopaść rzymską jazdę, tym bardziej, że konie ciężkozbrojnych znacznie zwolniły musząc dźwigać ciężar broni oraz własnego jak i jeźdźców opancerzenia, na terenie znacznie w tym miejscu wznoszącym się pod górę. Strateg był bardzo utalentowanym wodzem, a ten manewr był przemyślany i odpowiednio przygotowany. Gdy ciężka jazda cesarska z ledwością podchodziła już pod szczyt wzgórza, zza linii wierzchołka, nieco z boku uciekających oddziałów, zaczęły wypływać kolejne numerie katafraktów pędzących na jazdę awarską. Zdezorientowani Awarzy nie wiedzieli, czy mają pędzić za uciekającym oddziałem, czy w całości przyjąć cios nadciągających ciężkozbrojnych jeźdźców, czy tez może zawracać i uciekać? Rzymianie nie dali jednak Awarom czasu do namysłu. Konnica wpadła już na jeźdźców awarskich zadając im dotkliwe straty.
Katafrakci, którzy przemierzyli przez całe pole bitwy najpierw zadając ciężkie starty piechocie awarskiej, a następnie wciągając awarską jazdę w zasadzkę, po minięciu wierzchołka wzniesienia zatoczyli krąg w kierunku obozu stratega by stanowić pierwszą linię jego ochrony na wypadek gdyby jakiś oddział wroga przedostał się z bitwy i ruszył w kierunku obozu rzymskiego wodza. Gdy zatrzymali się na wyznaczonych pozycjach ich oczom jawił się obraz rozgrywającej się na wielu odcinkach bitwy. Na wschodniej flance lekka jazda rzymska prawie w pień wybiła piechotę awarską pierwotnie mocno przetrzebioną między innymi przez ich numerię. Po zachodniej stronie, inni katafrakci miażdżyli jazdę awarską, którą wciągnęli w zasadzkę. Za ciężkozbrojnymi wpadła lekka jazda i tak jak na wschodniej stronie przewyższając wroga liczebnością zadawała mu dotkliwe straty. Na pierwszym planie nadal walczyły oddziały piechoty obu armii.
Wszędzie tylko okrzyki bólu i nienawiści, kurz, pył i krew.
Po jednolitym umundurowaniu poszczególnych numerii armii rzymskiej można było rozpoznać, że szala bitwy przechylała się na korzyść Imperium Romanōrum⁴.
– Victoria – westchnął z ulgą oficer.
– Mam nadzieję, że to ostatnia bitwa w tym roku, Fokasie.
– Gracchusie⁵! – Oficer udając zdziwionego śmiał się z podwładnego. – Czyżby twój zapał wojenny osłabł?
Gracchus jednak nie odpowiedział.
* * *
Po bitwie długo świętowano zwycięstwo. Strateg okazał się tym razem bardzo łaskawy i kazał przygotować duże ilości jadła oraz napitku. Wszyscy dostali wina, co uznano za wielką wspaniałomyślność wodza.
Fokas razem ze swoim przybocznym Gracchusem siedział przed ogniskiem tak jak inni świętując zwycięstwo i rozmawiając o swoich żołnierskich sprawach.
– Chyba to już ostania bitwa przed kalendami⁶ kwietniowymi?
– Ciekawe gdzie nam zimę przyjdzie spędzić – Fokas zastanawiał się głośno – może gdzieś w okolicy Adrianopola?
– A czemu tam? – zapytał się Gracchus. – Masz tam jakiś interes?
– To ładne miasto – Fokas odparł. – Był tam ktoś z was? – Zagadał do swoich żołnierzy, którzy razem świętowali zwycięstwo.
Nikt nie odpowiedział.
– Tam są takie budowle, że wielu z was zaparłoby dech w piersiach na sam ich widok.
– Jak tam wolę patrzeć na kobitki – zagadnął jakiś żołnierz wzbudzając tym samym wesołość wśród kamratów.
– Kobitki też są. – Fokas podjął żart, ale po chwili jakby zasmucił się.
Wypił większy łyk wina, a potem przechylił cały kubek. Chwycił za bukłak by dolać sobie jeszcze pożądanego napitku, ale bukłak był pusty. Gracchus przyszedł z ratunkiem i napełnił kubek dowódcy niemal po brzegi.
– Coś tak nagle zmarkotniał?
Fokas popatrzył na przyjaciela. Chciał coś powiedzieć, ale tak jakby ugryzł się w język powstrzymał swoje słowa i popatrzywszy na podwładnego skierował swój wzrok na kubek. Ponownie wychylił całą jego zawartość.
– No! – Gracchus trącił swego dowódcę w ramię. – Co z tobą? Cieszyć się trzeba, że tak łatwo zwyciężyliśmy.
– W Adrianopolu zostawiłem żonę i córkę – rzekł Fokas. – Dawno ich nie widziałem.
– Może uda ci się wyrwać do nich?
W obozie zatrąbiły trąby. Znak, że strateg zamierza przemówić do legionistów. W obozie zawrzało. Wszyscy wiedzieli co to oznacza. Żołnierze powstawali ze swoich posłań i siedzisk gdzie odpoczywali. Zaczęły się nawoływania i okrzyki. Fokas wiedział, że jako dowódca jednej z formacji częściowo odpowiedzialnej za bezpieczeństwo stratega powinien znajdować się w jego zwycięskim orszaku. Szybko narzucił na siebie zdobną zbroję. Pobiegł w kierunku wodza. Strateg jechał na białym rumaku w złoconej zbroi i długim czerwonym płaszczu na wzór peleryny zachodzącym aż na zad konia. Przejazdowi towarzyszyły dźwięki glorii podkreślające triumf zwycięstwa i dodające strategowi chwały. Wódz dojechawszy do przygotowanej wcześniej specjalnej platformy wszedł na nią i chwilę przyglądał się wiwatującym żołnierzom. Podniósł rękę na znak, że chce przemówić. Powoli ucichły wszelkie okrzyki.
– Chwała Rzymowi! – zawołał.
– Ave Cezar! Cześć Cesarzowi! – Żołnierze podchwycili pozdrowienie stratega i wiwatowali z pełnym entuzjazmem.
Gdy strateg uznał, że wiwaty osiągnęły oczekiwany poziom ponownie uniósł dłoń.
– W imieniu naszego Imperatora⁷ składam wam podziękowania za zwycięską walkę z Awarami. Nasze zwycięstwo niech będzie przestrogą dla tego barbarzyńskiego ludu, że nie ma prawa nastawać na ziemię Rzymian ani na ich odwieczne prawa. Ave Cezar!
– Ave Cezar! Ave Imperator! – Wojsko znowu wiwatowało na chwalę swego władcy.
Strateg ponownie podjął swoją mowę.
– Nasza kampania przeciw Awarom nękającym nasze granice zostanie teraz wstrzymana do czasu wiosennych wiatrów. Będziemy wtedy oczekiwać na posiłki i wielką armią pójdziemy pokonać Bajana⁸ by już nigdy nie zagroził naszemu ludowi. Zatem do czasu nowej kampanii z woli Imperatora Maurycjusza⁹ przeczekamy zimę w tej zdobytej ziemi.
Tym razem żołnierze nie okazali entuzjazmu. Głośnym buczeniem okazali swoją dezaprobatę. Żołnierze liczyli, że leża zimowe¹⁰ zostaną im wyznaczone w granicach Imperium, skąd na zmianę będą mogli odwiedzać swoich bliskich.
Fokas podniósł rękę na znak, że chce przemówić w imieniu żołnierzy. Strateg znając Fokasa, jako dowódcę numerii często ochraniającej jego stanowisko podczas toczonych bitw uznał, że w swej lojalności chce uspokoić żołnierzy, więc zaprosił go na trybunę.
– Co on robi? – Gracchus dziwił się wobec legionistów ich oddziału.
Tymczasem wojsko widząc, że coś się zaczyna dziać uspokoiło się oczekując na dalsze wydarzenia.
– Nie było dotąd zwyczaju zimować na wrogich terenach daleko od granic Imperium, jeśli kampania została rozstrzygnięta na naszą korzyść. Żołnierze oczekują, że będą mogli odwiedzić swoich bliskich, a nie budować kolejne obozy w tym dzikim kraju.
– Tak! Prawdę gada! – Podniosły się krzyki.
Strateg zdziwiony postawą Fokasa odczekał aż wojsko się wykrzyczy. – Wolą Imperatora jest byśmy zostali tutaj i strzegli Imperium przed hordami Awarów nawet zimą.
– A gdzie nasz żołd. Już dwa lata walczymy bez należnej zapłaty.
Żołnierze okrzykami przyznawali rację Fokasowi.
– Gdy zdobędziemy te tereny, Imperator przekaże zdobytą ziemię żołnierzom odchodzącym ze służby. – Przekonywał strateg chcąc uspokoić żołnierzy.
– To kłamstwo! – Wołał już mocno wzburzony Fokas przy pełnym poparciu zgromadzonych żołnierzy. – Maurycjusz chce nas wykorzystać!
– Jak śmiesz wypowiadać się tak nikczemnie o Imperatorze? – Strateg nie krył oburzenia. – Odpowiesz za swoją niesubordynację.
Nagle Fokas wyciągnął swój miecz i pchnął nią prosto w pierś stratega, który w ostatniej chwili swego życia patrzył mocno zdziwionymi oczami, że spotkał go los, jakiego nigdy w życiu by się nie spodziewał.
Na trybunie i w jej okolicy rozpętało się piekło. Część gwardii przybocznej rzuciło się by ratować swego stratega, a część by łapać mordercę.
– Oddaj się dobrowolnie to będziesz mógł godnie dostąpić kary, jaka cię czeka. – Dowódca gwardii przybocznej stanął naprzeciw Fokasa z obnażoną bronią.
– Nawet nie podchodź – Odparł Gracchus, który wraz z pozostałymi podwładnymi Fokasa wyrośli jakby spod ziemi by stanąć w obronie swego dowódcy. – Po czyjej jesteś stronie? A może ty otrzymałeś swój żołd?
Gwardzista został postawiony w trudnej sytuacji. Nie mógł zaprzeczyć, bowiem każdy wiedział, że osobista ochrona stratega była traktowana lepiej niż pozostali legioniści. Przyznanie się mogło natomiast skierować gniew masy żołnierzy przeciwko niemu.
– No. Jesteś z nami czy przeciw nam? – Gracchus napierał na gwardzistę.
Oponent opuścił broń na znak, że opowiada się za resztą.
Fokas zauważywszy, że ludzie z entuzjazmem przyjęli zaistniałe wydarzenia wskoczył ponownie na trybunę i zawołał do żołnierzy.
– Nie damy się wodzić Imperatorowi za nos. Sami pójdziemy upomnieć się po to, co nam się słusznie należy. Po zapłatę za naszą krew i pot przelane w służbie Imperium.
– Idziemy! Masz rację! – wołał tłum żołnierzy.
– Kto idzie ze mną, niech będzie gotowy jutro rano do wymarszu. Idziemy wprost do Konstantynopola¹¹. Kto nie chce, niech zostanie bez obaw.
– Idziemy. – Nie ustawały krzyki podburzonych wojowników.
Fokas zeskoczywszy z trybuny został odprowadzony do obozowiska w eskorcie swoich żołnierzy.
– Coś ty narobił? – Gracchus nie mógł uwierzyć w czyny swego dowódcy i przyjaciela.
– Sam nie wiem co mnie pociągnęło, ale teraz nie można się wycofać?
– Czy pomyślałeś o żonie i córce? – Gracchus dopytywał dalej. – Przecież teraz możesz ich już nigdy na oczy nie zobaczyć. Maurycjusz wezwie swoje najbardziej zaufane legiony. Wiesz jak są traktowani buntownicy.
– Zatem musimy się spieszyć by dotrzeć do Konstantynopola przed nimi.
* * *
Fokas spotkawszy się z poparciem szeregowych legionistów szybko zdobył też uznanie wśród oficerów, także pośród wyższych rangą. Oficerowie nawet jeśli w głębi serca nie podzielali zamiarów Fokasa przezornie nie mieli zamiaru przyznawać się do swoich myśli, by nie spotkać się z gniewem szeregowych legionistów. Zbuntowana armia szybko parła przed siebie. Na noc nie rozbijano typowych dla wojsk rzymskich obozów. Żołnierze odpoczywali pod gołym niebem okrywając się jedynie skórami czy derkami przed zimnem.
– No, no. Ludzie nawet nie narzekają na tempo – zaśmiał się jeden z towarzyszy Fokasa.
– Wiedzą po co idą, po swoje – odpowiedział Fokas i również się zaśmiał.
– Zaległy żołd na pewno jest bardziej atrakcyjny niż niepewny los w polu walki – zauważył kolejny kompan.
– Skąd wiecie, że bez walki się obędzie? – Gracchus nie był tak entuzjastycznie nastawiony do obecnych działań jak pozostali towarzysze Fokasa.
– Racja – odrzekł przywódca buntu. – Gracchus ma rację. Trzeba przygotować się na najgorsze.
– Co zatem robić?
Fokas zamyślił się. – Trzeba zdobyć sprzymierzeńców pośród ludności Konstantynopola. Muszą być nam przychylni, a nie przeszkodą. Wówczas Maurycjusz szybko spełni nasze żądania.
– Ale jak to zrobić? – głośno zastanawiał się kolejny z kamratów Fokasa.
– To zadanie dla ciebie, Crispusie – Fokas zwrócił się do kolejnego oficera. – Trzeba byś swoich ludzi wysłał do stolicy tak aby dotarli tam wcześniej. Niech przekonują ludzi aby opowiedzieli się za nami to może i rozlewu krwi unikniemy.
– Jaki będą mieli w tym interes?
– To twoje zadanie. Ty i twoi ludzie są od tego.
W armii rzymskiej część oficerów była odpowiedzialna za morale wojska. Byli oni bardzo przydatni w sytuacji klęsk, ale i też zagrzewali ludzi przed walką. Teraz Crispus mocno zastanawiał się nad argumentami jakich można by użyć w rozmowach z mieszkańcami Konstantynopola.
– Najlepiej byłoby ich przekupić.
– Czym? – zapytał ktoś z zebranych.
– Najlepiej obietnicą. – Crispus już miał gotową odpowiedź.
– Obietnicą? – Propozycja Crispusa nie spotkała się ze zrozumieniem większości. – Jaką obietnicą?
– Podzielenia się z nimi naszym żołdem – Crispus odrzekł spokojnie.
– To nie spotka się z akceptacją legionistów. Nikt nie będzie chciał rezygnować z części żołdu.
– A kto powiedział, że musimy dotrzymać słowa – Crispus nie ukrywał zamiaru oszustwa.
– To może się przeciw nam obrócić? – Gracchus jak zwykle bardzo rozważnie zauważył hipotetyczne zagrożenie.
– Nie będziemy musieli nikogo oszukiwać – stwierdził Fokas.
Członkowie zebrania wymienili spojrzenia między sobą szukając zrozumienia dla słów Fokasa.
– Zażądamy od cesarza podwójnego żołdu – Fokas wyjaśnił swoje zamysły.
– Nie zgodzi się – Crispus stwierdził stanowczo.
– Nie będzie miał wyjścia – przywódca buntu zakomunikował jakby był pewny osiągnięcia swego celu.
– Ale tyle złota mamy oddać ludziom? – Teraz nawet Crispus dziwił się zamiarom Fokasa.
– A kto powiedział, że drugą część oddamy mieszkańcom w całości? – odparł Fokas i uśmiechnął się do oficera propagandy.
Gracchus nie mógł się nadziwić jak to się stało, że jednego dnia Fokas z cichego, lojalnego wobec zwierzchników oficera stał się satrapą stojącym na czele ogromnej armii, z zimną krwią każącym zgładzić wszelkich przeciwników choć nie było ich wielu. Jak łatwo zgromadził wokół siebie wiernych mu oficerów, a i jego samego uczynił dowódcą straży przybocznej. Jak łatwo może odmienić się los człowieka. Wystarczy jedno, czasem nie do końca przemyślane, wydarzenie.
* * *
Crispus dotarł do Konstantynopola na kilka dni przed resztą armii. Porzuciwszy żołnierskie ubranie ludzie Crispusa dotarli w mury miasta opłaciwszy celnikom znaczną sumę w zamian za milczenie. Fokas kazał zabrać im złoto, które znaleziono w obozie zamordowanego stratega. Nie było tego wiele, ale wystarczyło aby zawczasu przekupić co mniej sceptycznych mieszkańców miasta. Jeśli i to nie miało wystarczyć Crispus dostał inne zalecenia.
– Jak działamy? – jeden z żołnierzy zapytał dowódcę.
– Rozproszymy się po mieście. Niech każdy działa na własną rękę. Macie tu pieniądze, ale rozdawajcie je roztropnie.
– Gdzie i kiedy się spotkamy?
– W tym samym miejscu, o zmroku. Każdy zda relację ze swego zadania. – Żołnierze przytaknęli w milczeniu. – Bądźcie ostrożni.
Crispus wręczył żołnierzom pobrzękujące sakiewki.
Mężczyźni rozłączyli się. Każdy poszedł w innym kierunku.
Crispus postanowił odwiedzić znanych sobie obywateli Konstantynopola, rozważając najpierw starannie, komu mógłby zawierzyć plany Fokasa. Działać jednak trzeba było szybko. Zauważywszy jednak pobliską gospodę postanowił sprawdzić czy uda mu się przekonać pospolitych ludzi, bowiem ich poparcie mogło okazać się niezbędne.
Od progu rozejrzał się po sali. Panował tu niemiły zapach, a i wygląd pomieszczenia też nie budził przyjemnych skojarzeń. Przy ławach siedzieli różni ludzie, zazwyczaj spracowani, pili trunki po pracy wydając ciężko zarobione pieniądze.
– Dobre miejsce – pomyślał Crispus.
Podszedł do jednej z ław gdzie siedziało dwóch mężczyzn.
– Mogę wam postawić?
Żaden z mężczyzn nie odezwał się. Jeden na drugiego spojrzał wymownie.
– Postawić można, ale nie zgodzimy się na żaden rozbój – odrzekł jeden z mężczyzn, a wypowiedziane słowa zdawały się być niczym dowcip, bowiem obaj mężczyźni wyglądali jakby niczym więcej się nie zajmowali jak tylko rozbojem i rabunkiem.
– A kto powiedział, że mi o jakiś rozbój chodzi? – szybko odparł Crispus.
– A co my na głupich wyglądamy? – znów odezwał się ten sam mężczyzna.
Crispus już przysiadł się, a obok zjawił się oberżysta.
– Wina dla mnie i moich przyjaciół – zamówił Crispus.
Mężczyźni znów spojrzeli na siebie.
– Nikt za darmo wina nie funduje.
– No cóż, może i nie za darmo, ale za niewielką przysługę – Crispus pociągnął temat.
– Już mówiłem. W żaden rozbój się nie wdajemy.
Oberżysta postawił kubek przed Crispusem i napełnił go do pełna. Wcześniejszym gościom nalał do pustych już naczyń, które mimo wszystko przezornie opróżnili na początku rozmowy.
– Nie o rozbój mi chodzi. Szukam ludzi, którzy ciężko pracują za niegodną zapłatę i są gotowi upomnieć się o sprawiedliwość.
W oczach rozmówców coś zaiskrzyło.
– Jaką sprawiedliwość?
– Potrzebujemy poparcia gdy ktoś ważny upomni się o takich jak wy.
– A kto by się o nas miał upomnieć? My ludzie biedni nikt się nami nie interesuje.
– Jest ktoś, kto się interesuje i chce przypomnieć Imperatorowi o ich należnych prawach.
– Namawiasz nas by przeciw cesarzowi stanąć? – Starszy mężczyzna podejrzliwie spoglądał na gościa.
– Nigdy w życiu – Crispus zażegnywał się. – Chcę byście tylko poparli tego kto się upomni o wasze prawa. Czy cesarz nie pozwala wykorzystywać wolnych ludzi?
Mężczyzna coś rozważał w ciszy.
– A kiedy się to stanie i o kogo chodzi?
– Wkrótce. Jego imię usłyszycie na wszystkich ulicach gdy czas nadejdzie.
Crispus jeszcze trochę indoktrynował swoich rozmówców, a właściwie jednego rozmówcę i jednego słuchacza, bowiem drugi z mężczyzn nie odzywał się w ogóle, tylko przysłuchiwał się toczonej rozmowie.
– To dla was. – Crispus położył na ławie dwie monety i przechyliwszy swój kubek do dna, wstał, by wyjść z gospody. – Pamiętajcie by być we właściwym miejscu, jak czas nadejdzie.
Potem wyszedł z postanowieniem odwiedzenia jak największej ilości gospód w mieście.
* * *
Do sali cesarskiej wpadł doradca Maurycjusza.
– Panie – Wojsko do stolicy idzie.
Imperator skrzywił twarz w grymasie jakby nie chciał słyszeć o żadnych kłopotach.
– Cóż znowu? Jakie wojsko? Filipie!
– Oddziały z Dacji¹², Panie. Zbliżają się do stolicy. – Szybko odparł doradca.
– Czyż to nie te oddziały którym kazałeś stacjonować za Istrosem¹³, ojcze? – Teodozjusz postanowił wskazać ojcu najwyraźniejszą niesubordynację wojsk.
Władca, od najmniejszych lat przygotowywał swego pierworodnego do roli Imperatora. Koronował go na swego następcę już w wieku pięciu lat. Chłopiec towarzyszył ojcu podczas niemal wszystkich spraw państwowych. Podczas uroczystości państwowych zawsze dumnie stał u boku cesarza w stroju niczym nieustępującym samemu Imperatorowi. Chodził razem z ojcem do senatu. Podczas narad z wojskowymi i doradcami bawił się zawsze w pobliżu, przysłuchując się tajnym paktom, obmyślanym strategiom i wydawanym rozkazom. Teraz już jako siedemnastoletni młodzieniec brał udział w tych wszystkich sprawach jako świadomy następca tronu oraz najbardziej zaufany z doradców cesarza.
Cesarz zastanowił się chwilę.
– Jakim prawem ktoś zmienił moją decyzje? – Maurycjusz odparł spokojnie acz stanowczo.
Doradca najwyraźniej nie chciał odpowiedzieć i spuścił oczy ku ziemi.
– Zawołać strategosa – Teodozjusz nie namyślając się polecił doradcy cesarskiemu, który cicho wycofał się z sali.
Po chwili drzwi ponownie otworzyły się i do środka wszedł czerstwy, już całkiem niemłody mężczyzna. Na pierwszy rzut oka nie robił wrażenia wojskowego. Jego ubiór robił raczej wrażenie ważnego urzędnika państwowego, który jakby chciał bogactwem swego stroju podkreślić ważność sprawowanego przez siebie urzędu.
Teodozjusz żachnął się na widok strategosa. Mimo, że doceniał jego wiedzę i umiejętności to nie mógł ścierpieć ozdobnych ubrań urzędników w jakie się stroili każdego dnia. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że im bardziej bogaty i wymyślny strój tym bardziej pusty i głupi człowiek go nosi, choć wiedział, że wcale tak być nie musi. Mimo to ubolewał jak wiele swego majątku urzędnicy wydawali na ubiory, zamiast na jego pomnażanie. Sam był zwolennikiem skromnego stroju nawiązującego do dawnych rzymskich zwyczajów tak samo jak i jego ojciec.
– Panie. – Mały człowieczek przywitał Cesarza i ukłonił się następcy.
– Czy legiony walczące z Awarami nie miały zostać na zimę w Dacji? – cesarz łagodnie, jakby od niechcenia spytał zawezwanego urzędnika.
– Nic mi nie wiadomo, jakoby ktoś zmieniał rozkazy – strategos odparł stanowczo.
– Dlaczego zatem wojska zostawiły zdobyte tereny?
Pytaniu cesarza odpowiedziała cisza.
– Chodzą słuchy po mieście, że wojsko domaga się zaległego żołdu i dlatego ciągnie na stolicę – odparł w końcu doradca.
– I z tego powodu zostawili zdobycze na północy? – Cesarz nie mógł nadziwić się głupocie dowódców, którzy na to pozwolili nie domyślając się jeszcze, że najwyżsi rangą oficerowie zbuntowanej armii zostali zabici.
– Teraz nie to jest ważne – zauważył Teodozjusz. – To wygląda na bunt. Ściągnij kilka wiernych nam legionów ze wschodu – polecił strategosowi. – Niech przybędą jak najszybciej. Rozprawimy się z tymi niegodziwcami.
– Obawiam się, że nie zdążymy Panie – strategos okazał chłodną szczerość. – Niechętne Wam wojsko stanie w mieście jutro, najpóźniej pojutrze.
– Skąd to wiesz? – Teodozjusz podszedł do urzędnika na tyle blisko, że wykrzyczał mu prosto w twarz. – Dlaczego nic wcześniej nie mówiłeś?
– Dopiero co się dowiedziałem, Panie – strategos odparł we właściwy sobie, cichy i opanowany sposób – właśnie szedłem by powiadomić o sytuacji, gdy zostałem zawezwany.
Teodozjusz nieco opanował swoje emocje jednak czuł, że stracił całe zaufanie do tego człowieka. – Ile mamy wojska w mieście?
– Zbyt mało. Doradzałbym wyjazd i poczekać na posiłki – zaproponował strateg. – Mogę wszystko zorganizować, jest na to sporo czasu.
– Idź do diabła. – Teodozjusz syknął do stratega.
Człowieczek ukłonił się nisko i wycofał skąd przyszedł.
Maurycjusz po raz pierwszy widział syna w takiej roli. Zawsze wydawał mu się łagodnym opanowanym młodzieńcem, lecz teraz poznał nowe oblicze swego następcy. Nie wiedział czy ma się martwić na ten wybuch emocji syna czy cieszyć, gdyż okazał, że potrafi być stanowczy.
– Co robimy? – Teodozjusz wyrwał ojca z zamyślenia.
– Idźmy do matki, niech szykuje braci i siostry do podróży. Gwardzistom każ szykować orszak.
Obaj skierowali się do prywatnych komnat.
– Panie! – Doszedł ich odgłos biegnącego w ich kierunku Filipa. – Tylko nie orszak.
Imperator z synem spojrzeli na siebie jakby zdziwieni dlaczego mieliby rezygnować z wygodnego orszaku cesarskiego jakimi zwykli podróżować.
– Trzeba po kryjomu uciekać – radził doradca cesarski.
– Dlaczego mielibyśmy się ukrywać? – Maurycjusz zapytał nie zatrzymując się na krok.
– Orszak zdradzi wasze miejsce pobytu, a poza tym jest zbyt powolny, Panie.
– I co z tego? Chodzi tylko aby zaczekać na posiłki, które wkrótce nadejdą.
– A jak nie nadejdą?
Maurycjusz zatrzymał się jak wryty. – A czemu to miałyby nie nadejść?
– Nie ufam strategosowi – doradca wyszeptał ledwo słyszalnym głosem.
– To co radzisz? – W rozmowę wtrącił się Teodozjusz.
– Udać się do Nikomedii¹⁴, a właściwie w jej okolice i tam przeczekać zawieruchę.
Maurycjusz z synem patrzyli na doradcę czekając na dalsze wyjaśnienia.
– Mam tam zaufanego człowieka. Może ukryć waszą wysokość w bezpiecznym miejscu.
– Kogo?
Doradca rozejrzał się jakby sprawdzając czy nikt nie podsłuchuje rozmowy.
– Lojalnego mnicha.
– Skąd wiesz, że można mu ufać? – spytał Teodozjusz.
– Jest waszym oddanym sługą. Już nie raz uczestniczył w tajnych misjach cesarstwa i zawsze się wywiązywał sumiennie z powierzonych zadań. Opracowałem plan na wypadek gdyby Wasza Cesarska Mość potrzebował schronienia, sam czy też z rodziną.
Doradca zdjął z palca skromny jak na zwyczaje urzędników cesarskich pierścień i wręczył go Imperatorowi.
– Proszę wziąć i oddać go mnichowi jak już będziecie na miejscu. Ten pierścień to znak. On będzie wiedział co robić.
– Filipie – cesarz zwrócił się do doradcy po imieniu. – Wiedziałem, że tylko na ciebie mogę liczyć. Mów co należy czynić.
Gdy zapadł zmierzch w północnej części Wielkiego Pałacu¹⁵ ludzie Filipa wszczęli fałszywy alarm. Wtedy pod osłoną zmroku oraz korzystając z zamieszania wynikłego alarmem, rodzina cesarska w przebraniu skromnych ludzi pod eskortą kilku najbardziej zaufanych gwardzistów, również w przebraniu, udała się na cesarską przystań. W tym właśnie momencie dobijał do przystani nieduży okręt zawezwany na tę okazję przez Filipa. Szare postacie weszły na pokład i okręt odpływał, żegnany przez cesarskiego doradcę, tak szybko jak się pojawił, przez nikogo niezauważony. Nikogo, oprócz małej wysuszonej postaci przyglądającej się, z murów pobliskiego pałacu, niknącemu w granacie morza i wszechogarniającej nocy, maleńkiemu okrętowi oraz doradcy cesarskiemu machającemu ręką na pożegnanie.
* * *
Pojawienie się wojsk na przedmieściach miasta przyjęte zostało entuzjastycznie przez niemal wszystkich mieszkańców miasta, zwłaszcza przez najbiedniejszą część warstw społecznych, liczących że wojsko upomni się również o ich racje, obudzone przez ludzi Crispusa. Średnia warstwa rekrutująca się z kupców, rzemieślników, urzędników niższego szczebla choć nie wiedziała jak mają się zachować, również poparła wojsko choć głównie z obawy o własny dobytek. Opowiedzenie się po niewłaściwej stronie mogło bowiem skończyć się utratą zdobytej przez lata, a czasem nawet przez pokolenia, pozycji i majątku. Najbardziej jednak obawiali się wszelkich zmian patrycjusze¹⁶. Nie kierowali się oni ani sercem ani rzeczywistym przekonaniem. Wszystkie swoje ruchy wykonywali z czystego wyrachowania mając na uwadze tylko własne dobro. Teraz gdy najwyraźniej szykowała się jakaś rewolta gorączkowo zmawiali się co należy czynić.
– Ponoć tej hołocie przewodzi jakiś Fokas. Znacie go? – Szeptał jeden z patrycjuszy.
– To jakiś niższy oficer, powiadają.
– Co nam czynić trzeba? Czy opowiedzieć się za nim?
– A masz jakieś wyjście Klemensie?
Rozmówca zastanowił się.
– Możemy się z nim układać?
– Oni chcą tylko zaległego żołdu i wypłaty złota dla najuboższej ludności – przypomniał ktoś z zebranych.
– Zatem poprzyjmy go. Zapłata będzie dokonana ze skarbu cesarstwa. Nic na tym nie tracimy – zauważył jeden z rozmówców.
– Właśnie – poprał go inny. – Gdy się sprzeciwimy, może to nas srogo kosztować. Tłum jest nieobliczalny.
– A jak wróci Maurycjusz? Co mu powiemy?
– No cóż? Przecież nie mogliśmy postąpić inaczej. Wojsko mogłoby zniszczyć miasto, a to oznaczałoby znacznie większe wydatki, nieprawdaż? – Najbardziej z szanowanych w swoim gronie patrycjusz rozłożył ręce w geście bezsilności.
Wysoki i chudy senator, dotąd milczący, podniósł dłoń prosząc w ten sposób o wysłuchanie. Zebrani uciszyli się.
– Najbardziej uszczupli to nasze sakwy.
Wszyscy popatrzyli na senatora pytającym wzrokiem.
– Klemensie – senator zwrócił się do jednego z patrycjuszy. – Czy nie masz długu wobec cesarza?
Klemens nie odpowiedział.
– A ty, Niceforze? I ty Arridajosie? – senator kontynuował. – Niech każdy z was zastanowi się ile jest winien skarbowi. Jak myślicie, od kogo cesarz zażąda złota najpierw, gdy kasa państwa mocno się uszczupli?
Zebrani patrycjusze najwyraźniej byli zmartwieni.
Senator widząc zafrasowanie urzędników dodał cichym głosem: – Możemy wykorzystać zaistniałą sytuację na naszą korzyść.
– Co masz na myśli? – zapytał Klemens.
– Możemy coś zaproponować Fokasowi w zamian za anulowanie długu – rzekł senator.
– Mamy się układać z tym żołnierzyną? – Arridajos fuknął zniesmaczony pomysłem.
Klemens natomiast w mig pojął zamysł senatora. – Nie z takimi już się układano, a poza tym jest coś, czego nie odrzuci żaden człowiek.
Zebrani kiwali głowami na znak, że zrozumieli plan działania oraz, że wyrażają na niego zgodę.
– Idźmy więc na spotkanie Fokasowi – zaproponował Klemens, który wysforował się na przywódcę spisku.
– Niech ktoś poleci zniszczyć dokumenty dłużne, tak na wszelki wypadek – zaproponował senator. – Może nie trzeba będzie prosić o darowanie zobowiązań?
Klemens uśmiechnął się wyrażając podziw dla geniuszu starego przyjaciela.
* * *
Gracchus dosiadał swego konia u boku Fokasa, który stał na czele potężnej siły zebranej na polach przed Konstantynopolem.
Przyboczny Fokasa wiedział, że czyny jego wodza przyniosą nowemu wodzowi chwałę albo zgubę. Zastanawiał się tylko co będzie jego własnym udziałem.
Fokas wsparłszy się o strzemiona wydał rozkaz marszu. Wojsko odpowiedziało wiwatującymi okrzykami oraz stukaniem mieczami o tarcze co miało wyrażać poparcie dla ich wodza. Marsz wojska odbywał się przy dźwiękach bębnów co potęgowało wrażenie potęgi zbliżającej się do miasta. Po upływie niedługiego czasu wojsko wkroczyło na przedmieścia. Ludzie wiwatowali na cześć wojska oraz Fokasa licząc na zapowiadane przez ludzi Crispusa ulżenie w ich doli. Gdy dotarli do okazałego pałacu zwanego Hebdomon¹⁷, jego okazałe drzwi otworzyły się, z których wyszli uroczyście ubrani i w eskorcie gwardii najbardziej szanowani obywatele miasta.
Fokas zatrzymał się na widok znamienitych postaci. Gracchus wiedział, że Fokas nie ma zamiaru ustępować.
Z szeregu patrycjuszy wyłonił się jeden z nich zupełnie nieznany Fokasowi. – Czy to Imperator? – Fokas zdał sobie sprawę, że nigdy w życiu nie widział cesarza na własne oczy jak wielu, jego poddanych.
– Pragniemy przywitać cię Fokasie w imieniu wszystkich obywateli miasta i całego imperium – patrycjusz zawołał donośnym głosem.
– Kim jesteś? – odparł Fokas.
– Sekretarzem cesarskim – Klemens odpowiedział posłusznie.
– My do cesarza sprawę mamy! – Fokas odpowiedział niemal krzycząc, tak by usłyszeli go żołnierze.
Legioniści podnieśli głosy na znak zgody z ich wodzem.
– Cesarz opuścił miasto – Klemens odparł stanowczo.
– Czyżby Imperatora strach dopadł. – Fokas zadrwił, a żołnierze już niemal wyli z radości, że ktoś ma odwagę tak jawnie szydzić z władcy.
– Otóż to – odparł znów spokojnie Klemens.
– My zapłaty żądamy, za nasz trud żołnierski. Nie wyjdziemy z miasta nim nie otrzymamy tego co się nam należy.
– To, tylko w twojej gestii leży Fokasie – Klemens kontynuował swoje wywody.
– Jak to w mojej? Tylko cesarz może wypłacić należny żołd. – Fokas obstawał przy swoim.
– Otóż to – zgodził się Klemens. – Pragniemy abyś ty o tym zadecydował.
Fokas nie mógł pojąć o czym mówi ów patrycjusz. Jak on, Fokas, ma decydować o czymś co przynależy do cesarza? Na twarzy rysowało się zakłopotanie. Gracchus natomiast już zaczął się domyślać zamiarów możnych tego miasta, w których imieniu przemawiał Klemens.
– Czy zechciałbyś przewodzić Rzymianom? – zapytał swym chrapliwym głosem stary senator.
– Jak to przewodzić? – Do Fokasa powoli zaczęły docierać słowa Klemensa. Czuł jak jego plan wali się w gruzach. Jednak wizja jaka rozpościerała się przed nim otwierała bardziej obiecującą przyszłość.
– Będąc Imperatorem – Klemens wyręczył senatora. Zależało mu bowiem aby przyszły cesarz kojarzył go jako tego, kto przyniósł dobrą nowinę, mogło to bowiem przynieść osobiste korzyści w przyszłości.
– Rzym ma już Imperatora – Fokas domagał się pełnego potwierdzenia woli patrycjuszy.
– Maurycjusz uciekając zachował się jak tchórz niegodny miana Imperatora. Tym samym zwolnił tron. Ty zaś wykazałeś się niezwykłym talentem pozyskując tak wielu zwolenników. – Klemens uczynił szeroki gest rękami jakby chciał wskazać na legionistów lub mieszkańców stolicy, albo na jednych i drugich równocześnie. – Rzymianie potrzebują Imperatora, Fokasie. – Klemens ponaglał.
Fokas zaskoczony biegiem wydarzeń, których nie domyślał się nawet w najśmielszych planach szybko doszedł do wniosku, że oto cały świat pada do jego stóp. Nie zamierzał rezygnować z daru niebios jakie właśnie mu zesłały.
– Skoro taka wola …
Nie dokończył zdania bowiem z pośród grona patrycjuszy wyłonił się mały chudy człowieczek. Strategos starym rzymskim zwyczajem uniósł dłoń w geście pozdrowienia i zawołał.
– Ave Cezar! Niech żyje cesarz Fokas!
Na to zawołanie tłum gruchnął gromko. – Ave! Fokas cesarzem! Niech żyje Fokas Imperator!
– Stało się – Gracchus wyszeptał jakby sam do siebie i szybko kazał otoczyć nowego Imperatora kordonem ochronnym.
Dalej wypadki potoczyły się szybko. Obecni patrycjusze wprowadzili Fokasa do Hebdomonu, gdzie w obecności licznego duchowieństwa, wysokich rangą urzędników państwowych, części wojska oraz nielicznej grupy mniej znacznych obywateli miasta, dokonali uroczystej koronacji nowego cesarza.
* * *
Po uroczystości, na zewnętrz Hebdomonu uformował się orszak cesarski złożony z tych samych znamienitych osobistości, którzy uczestniczyli w przekazywaniu władzy. Orszak ruszył w uroczystej procesji by okazać cesarza ludowi. Mieszkańcy miasta rzadko mieli okazję widywać władcę mimo, że Konstantynopol był siedzibą cesarzy od stuleci. Toteż gdy ich oczom ukazał się Fokas dosiadający białego rumaka, okryty białą szatą z diademem cesarskim na skroni, lud nie przestawał wiwatować, a zwłaszcza plebs¹⁸, który spodziewał się nowych lepszych czasów. Każdy pchał się jak najbliżej by móc ujrzeć choć na chwilę oblicze swego nowego Pana, którego ludzie obiecali wypłacenie każdemu biedakowi sztuki złota ze skarbu państwa. Niektórzy nawet liczyli na możliwość dotknięcia choćby skrawka cesarskiej szaty co miałoby być ich osobistym błogosławieństwem, jednak te zamiary skutecznie udaremniali żołnierze gwardii cesarskiej oraz legioniści Gracchusa, stanowiący najbliższą ochronę nowego Imperatora.
Procesja płynęła ulicami miasta przy nieustających wiwatach. Gracchus poruszający się lekko za cesarzem, widział doskonale jak Fokas wczuł się w nową rolę. Machał ludziom jakby z wrodzoną godnością. Twarz unosił wysoko jakby był szlachetnie urodzonym człowiekiem.
– Nie ma już Fokasa, którego znałem – pomyślał Gracchus – teraz to cesarz, a nie dawny towarzysz doli żołnierskiej.
Orszak dotarł w końcu do Chalke, ogromnych rozmiarów bramy budowli strzegącej głównego wjazdu do siedziby cesarskiej. Na przybycie orszaku, ogromna spiżowa brama jęknęła pod własnym ciężarem i uchylając swe skrzydła otwarła przed Fokasem drogę do wjazdu na pierwszy dziedziniec Wielkiego Pałacu, jak mieszkańcy Konstantynopola nazywali cały kompleks administracji cesarskiej z posągami, kolumnami, kilkoma kaplicami i kościołami oraz licznymi pałacami będącymi siedzibą wielu urzędów cesarskich oraz najwspanialszym z nich będącym siedzibą samego Imperatora. Przed oczami Fokasa ukazał się cały ten przepych, którymi nie mógł nasycić swych oczu. Oczu, które raczej przyzwyczajone były do szarych brudnych ścian skromnych kwater żołnierskich i większości zabudowań miast jakie miał okazje widzieć w swym życiu. Było to jednak skromne preludium do dekoracji, zdobnych kolumn, marmurowych posadzek i złota kapiącego niemal z każdej ściany i sklepień sali cesarskiej, do której został wprowadzony przez Klemensa i innych urzędników państwowych.
– Pozwól panie – Klemens wskazał Fokasowi stojący na podwyższeniu okazały tron.
Fokas nawet nie zawahał się. Wkroczył po kilku stopniach na podwyższenie, obrócił się i zasiadł na cesarskim tronie jakby czynił to od lat. Gracchus z kilkoma przybocznymi stanęli po obu stronach tronu co nie spodobało się dowódcy gwardzistów pałacowych obawiającego się o swą dotychczasową pozycję, a co nie uszło uwadze Fokasa, ani innym uczestnikom audiencji.
– Czas zatem na pierwsze decyzje – rzekł Fokas.
Klemens wysunął się na przód w lekkim skłonie. – Już szykujemy ucztę by uczcić waszą wysokość. – Klemens sądził, że Fokasowi jako byłemu żołnierzowi, wystarczy zapewnić syty brzuch i wszelkie rozrywki, a rządzenie Imperium pozostawi urzędnikom.
– Nie czas na ucztę. Najpierw załatwić musimy najpilniejsze sprawy.
Klemens wycofał się lekko do tyłu. Fokas uśmiechnął się widząc zmieszanie na twarzach zebranych. Wielu bowiem nie było pewnych jakie wywarli wrażenie na cesarzu, a co mogło, jak sądzili, mieć znaczenie dla ich przyszłego losu.
– Niech wystąpi dowódca gwardzistów – zażądał Fokas.
Oficer wystąpił do przodu. Wszyscy oczekiwali dalszych wydarzeń z niepewnością i zaciekawieniem zarazem.
– Jak cię zwą oficerze?
– Jestem Patrokles.
– Jestem ci wdzięczny za tak dobre spełnienie zadania – cesarz zwrócił się do gwardzisty.
Patrokles podniósł wzrok pełen nadziei na pozostawienie go na dotychczasowym stanowisku.
– Chcę ci zatem wynagrodzić twoje oddanie – kontynuował Fokas. – Słyszałem, że Antiochia¹⁹ nie ma namiestnika. Zatem tobie powierzam tę prowincję w zarządzanie. Wyjedziesz natychmiast ze wszystkimi swoimi oficerami. Będziesz bronił wschodnich rubieży Imperium.
Patrokles najpierw zadziwił się, że cesarz rezygnuje z jego służby w stolicy, ale awans na namiestnika prowincji dawał nadzieje na znacznie lepsze dochody.
– Gracchus zostanie dowódcą gwardii. – Fokas wskazał na stojącego obok przyjaciela, który bez ruchu obserwując zebranych nie dał poznać, że i dla niego ta nominacja jest zaskoczeniem.
– Teraz chcę poznać strażnika skarbu cesarskiego.
Przed tron wysunął się ogromnej tuszy człowiek ubrany w niezwykle strojne szaty jakby właśnie one miały świadczyć o godności, które piastował.
– Wypłacić żołnierzom zaległy żołd – rozkazał Fokas.
– Już zostały wydane odpowiednie polecenia – ponownie odezwał się Klemens uprzedzając zmieszanego skarbnika i chcąc przymilić się cesarzowi, iż jako sekretarz cesarski ma umiejętność uprzedzania zamiarów Imperatora.
– Nie ciebie pytałem sekretarzu. – Fokas udał niezadowolenie, nieco bawiąc się całą sytuacją. Nigdy bowiem nie mógł sobie pozwolić na choćby odrobinę podobnego zachowania.
– Pozwól panie, iż wyjaśnię, że jako sekretarz jestem odpowiedzialny za dopilnowanie, aby wszystkie rozkazy i życzenia waszej cesarskiej mości były wypełnione – Klemens tłumaczył się pochylając swój tułów w jeszcze większym ukłonie.
– Zatem, mam nadzieję, że polecisz wypłacić podwójną kwotę zaległego żołdu?
Klemens spojrzał na cesarza wzrokiem oznaczającym, że zrobi wszystko co tylko będzie od niego zażądane.
W tym momencie Crispus znalazłszy się uprzednio obok Fokasa, szepnął mu coś na ucho.
– I po dwie sztuki złota każdemu zwykłemu obywatelowi miasta – dodał Fokas.
– Ależ Panie, pozwól sobie zwrócić uwagę, że to zbyteczny wydatek. Skarb państwa zostanie poważnie uszczuplony. Motłoch i tak nie zrobi użytku z żadnego dobra. Wszystko przepiją w miejskich karczmach. Tylko oberżyści na tym skorzystają.
– Czyż moja wola nie jest prawem? – spytał Fokas. – Kto jest Imperatorem? Cesarz czy jego sekretarz? – Fokas na chwilę zawiesił głos. – Jeśli dojdą mnie słuchy, że choćby jeden żołnierz i choćby jeden mieszkaniec Konstantynopola nie otrzyma zapłaty odpowiesz za niesubordynację osobiście.
– Twoje życzenie będzie spełnione jak tego pragniesz. – Klemens skłonił się głęboko i wycofywał się do tyłu by nie narażać się więcej cesarzowi.
– Moi panowie – Fokas zwrócił się do zebranych. – Czy nie jest zwyczajem, że możni przynoszą nowemu cesarzowi dary w hołdzie?
Wielu potakująco pokiwało głowami.
– Otóż, nie oczekuję od was wymyślnych podarków, które niczemu nie służą oprócz zaspokojeniu próżności lecz rzeczywistego dowodu waszej troski o państwo.
Na twarzach większości pojawiło się zadowolenie, że nie będą musieli oddawać nic ze swego majątku. Wystarczy, że pokażą jak sumiennie spełniają swoje obowiązki.
– Dlatego spodziewam się, że znaczni obywatele uzupełnią stan skarbu ponad to co zostanie wydane dla żołnierzy i dla plebsu, każdy stosownie do swej majętności. Muszę mieć wszak na względzie stan skarbu. Czyż nie, Klemensie?
Sekretarz skłonił oczy na znak, że się zgadza, mimo, że pomysł ten nie był mu po myśli tak jak i wszystkim zebranym na co wskazywały ich zrzedłe miny.
– Dostarczysz mi listę osób, z wyszczególnieniem daru każdego z ofiarodawców. – Fokas zwrócił się do sekretarza. – I podnieście podatki karczmarzom – dodał. – A teraz najważniejsza kwestia.
Urzędnicy obawiali się dalszych żądań Fokasa toteż każdy z nich spuścił wzrok ku posadzce sali cesarskiej by nie spotkać się ze wzrokiem Imperatora.
– Macie dostarczyć mi Maurycjusza.
W sali zaległa zupełna cisza.
– Nie będzie spokoju w cesarstwie jeśli dwóch cesarzy będzie chodzić po tej ziemi. Bowiem zawsze znajdą się tacy co jednemu lub drugiemu panu będą służyć.
– Ale nikt nie wie dokąd zbiegł Maurycjusz? – Klemens chciał wskazać trudność w wykonaniu tego polecenia.
– Jest ktoś kto zapewne wie? – Z tłumu wysunął się mały wysuszony człowieczek.
– Kto taki? – spytał Fokas.
Strategos klasnął w dłonie. Na ten dźwięk jeden z gwardzistów wmieszał się w tłum i wyciągnął z niego jakiegoś człowieka. Mężczyzna próbował opierać się, ale barczysty gwardzista wyciągnął go przed oblicze cesarza.
– Kim jest ten człowiek? – zapytał Fokas.
– To osobisty sekretarz Maurycjusza – wyjaśnił strategos.
Fokas, aż wstał na tę informację.
– Czy wiesz, gdzie się ukrywa Maurycjusz i jego synowie?
– Nie panie. Nic mi o tym nie wiadomo – Filip zaprzeczył szybko.
– A dokąd się udali okrętem, na który ich odprowadziłeś? – zapytał strategos wskazując tym samym, że Filip był zamieszany w ucieczkę Maurycjusza.
– Nie wiem. Nie powiedzieli mi tego?
– Nie sądzę, aby Maurycjusz sam przygotował plan ucieczki – strategos kontynuował przesłuchanie Filipa.
– Nic nie wiem. Poszedłem tylko go pożegnać – Filip zaprzeczał z całych sił.
– Pozwól panie, że przesłucham tego człowieka bardziej szczegółowo – strategos zwrócił się tym razem do Fokasa.
– Czyń co do ciebie należy. Ustanawiam cię odpowiedzialnego za pojmanie Maurycjusza i doprowadzenie go tutaj. Żywego lub martwego.
– Twoja wola jest dla mnie rozkazem – odpowiedział strategos i skierował się by wyjść z sali za odprowadzanym przez gwardzistów Filipem, wciąż usilnie zaprzeczającemu jakoby miał coś wspólnego z ucieczką Maurycjusza.
Fokas zastanawiał się, czy w przyszłości będzie mógł obdarzyć strategosa zaufaniem.
– Na teraz to wszystko – zakomunikował. – Przygotujcie posiłek dla mnie i moich przyjaciół. – Polecił Fokas mając na myśli Gracchusa i Crispusa.
Urzędnicy zaczęli opuszczać salę. Klemens spotkał się wzrokiem z senatorem. Oboje wiedzieli już, że Fokas nie jest durniem, którego można zapędzić w kozi róg. Już nominacja Patroklesa na namiestnika Antiochii było mistrzowskim posunięciem Fokasa, który w ten sposób zyskał wdzięczność dotychczasowego dowódcy gwardzistów i który będzie z pełnym oddaniem bronił wschodnich granic państwa. Jednocześnie oddalił od siebie ewentualnych stronników Maurycjusza, jacy mogli się znaleźć pośród gwardyjskich oficerów. Natomiast sposób w jaki zmusił patrycjuszy do spłacenia obietnic wobec wojska i plebsu spotkał się z podziwem nawet wśród największych intrygantów dworu cesarskiego.
* * *
Podróż morska okazała się o wiele łaskawsza od wydarzeń jakie doświadczyły Maurycjusza ostatniego wieczoru. Spokojne morze, ale przy sprzyjającym wietrze pozwoliło żwawo płynąć okrętowi do celu. Kapitan spodziewał się nawet przybić do brzegów Nikomedii jeszcze przed świtem.
Uciekinierzy spali podczas nocnego rejsu tuląc się do siebie potrzebując w obecnej chwili większego poczucia troski o siebie. Ich spoczynek targany był jednak koszmarami związanymi z przeżyciami i strachem o dalszy los. Tylko Maurycjusz i Teodozjusz nie zmrużyli oczu, zastanawiając się wspólnie jak wybrnąć z kłopotliwej sytuacji i odzyskać tron. Nie brali innej możliwości pod uwagę.
– Jak myślisz Ojcze, czy możemy zaufać mnichowi do którego się udajemy? – spytał Teodozjusz.
– Ufam Filipowi? – odparł cesarz mając nadzieję, że jego osobisty doradca ma ustalony plan działania, o którym dowiedzą się jak tylko dotrą na miejsce.
– Czy to nie za mało?
– A cóż innego możemy zrobić w obecnej sytuacji?
– Musimy zebrać ludzi, którzy upomną się o naszą sprawę. – Gorączkował się Teodozjusz.
– Tylko strategos jest w stanie zebrać armię, która może skutecznie przeciwstawić się buntownikom. Musimy znaleźć sposób aby się z nim porozumieć.
– Ten człowiek sprzedałby nawet własną matkę za garść złota – żachnął się Teodozjusz.
– Więc zaoferujmy nie jedną ale cały majątek.
– Nie zdziwiłbym się gdyby już nas sprzedał za realne korzyści, a nie za obietnice.
Maurycjusz przyglądał się synowi zastanawiając się skąd taka głęboka niechęć u Teodozjusza do doradcy wojskowego.
– To gdzie nam szukać pomocy?
– U Chosroesa²⁰ – młodzieniec stwierdził stanowczo zawieszając jednocześnie głos, by dać ojcu chwilę do namysłu.
– Chosroes – Maurycjusz powtórzył imię perskiego władcy jakby zastanawiając się czy pomysł syna jest realny.
– Czyż nie jest ci winien przysługę?
– Masz rację Teodozjuszu, ale nie wiemy czy zmiana sytuacji nie skłoni go do zgoła odmiennego działania niż byśmy mogli się po nim spodziewać.
– Jak to? – Teodozjusz się wzburzył. – Czy nie pomogłeś mu w podobnej sytuacji gdy przeciwnicy zabili jego ojca, a on sam schronił się na naszym dworze? Czy nie dałeś mu armii, która pomogła mu odzyskać tron? Zwykła przyzwoitość nakazuje się odwdzięczyć za okazane wsparcie.
– Polityka synu nie kieruje się przyzwoitością tylko czystą kalkulacją możliwych do osiągnięcia zysków. Chosroes przynajmniej zażąda zwrotu ziem, które uzyskaliśmy udzielając mu pomocy.
– Czy to cena niewarta naszych starań?
Maurycjusz dostrzegł w synu zalążki dobrego polityka.
– Masz rację. Ale musimy być ostrożni. Nie możemy udać się tam wszyscy, bowiem wówczas Chosroes będzie miał nas w garści i uczyni z nami co zechce. Będzie bardziej skłonny udzielić nam pomocy mając świadomość, że jeden z nas może pomścić drugiego.– Ja pojadę? – Zaoferował Teodozjusz. – Droga daleka i może na niej czyhać wiele niebezpieczeństw, a ty ojcze opiekuj się matką i rodzeństwem.
Maurycjusz zastanawiał się chwilę czy to dobry pomysł, aby wysyłać Teodozjusza, a samemu zostać w granicach Imperium. Jednak po chwili przystał na propozycje syna.
– Pojedzie z Tobą dwóch gwardzistów. Weźmiesz cesarski pierścień – Maurycjusz zdjął klejnot z palca i podał synowi – co uwiarygodni twoją misję w oczach Persów.