Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zieleń. Krew sióstr - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lipca 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zieleń. Krew sióstr - ebook

— Saga siedmiu barw — Krew sióstr. Opowieść o tym, co zostało zrodzone z miłości, a co z nienawiści. Część piąta — Zieleń. Światło i mrok, miłość i nienawiść. Odkupienie, przebaczenie albo też unicestwienie. Co wybierzesz, to ocenię. Lecz to wszystko jest niczym, gdy wybierzesz… poświęcenie.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8221-401-7
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Srebrna rozpostarła ramiona, odetchnęła pełną piersią zimnym powietrzem i w upojeniu się rozejrzała wokół. Oto znów dotarła do alabastrowej krainy na jej pogranicze z szarością. Popatrzyła na lodowy posąg anioła górujący nad okolicą. Przeniosła wzrok na rozciągające się na południu wysokie pasma Alabastrowych Gór. Wreszcie zerknęła za siebie.

Uśmiechnęła się. Kątem oka dostrzegła gramolącego się z igloo Złotego. Na myśl o ukochanym poczuła przyjemne ciepło roztapiające jej zwykle chłodne serce. Następnie ponownie spojrzała na białą krainę ciekawa co tym razem jej ona przyniesie.

Już zaraz za swym nagim i pół-syrenim ciałem miała księcia Złotego. Oplótł ramiona wokół jej łona, a ona poszerzyła błogi uśmiech. Nie odwracając się, wyciągnęła do tyłu rękę i pogładziła młodzieńca po złocistej skórze. Mimo panującego mrozu także nie przywdział ubrania.

— Zmarzniesz i zamarzniesz — rzuciła niby od niechcenia.

— Kiedy jest mi gorąco. To przez miłość do ciebie — odparł z przekonaniem.

— Naprawdę mnie kochasz? Taką… pół-syrenę? — droczyła się Srebrna.

— Wiedz, że me uczucie do ciebie tylko wzrasta!

— A… wraz z nim twa temperatura. Wielce to ciekawe. Bacz tylko, abyś za swoją sprawą nie sprowadził do krainy Alabaster odwilży. Szkoda by było stopić tutejszy śnieg i lód nawet złocistą miłością.

— Dla ciebie jestem gotów wręcz się przeistoczyć w lodową skałę! Bylebyś sama mnie otuliła niczym śnieżny puch…

— Wybacz, ale wolę gorącego i namiętnego księcia Złotego, niźli oziębły sopel lodu. — Wojowniczka się odwróciła, napotykając złociste usta. Podczas długiego pocałunku obejmowała i gładziła męskie ciało. Sama doczekała się podobnych pieszczot, w tym rozplątania złocistymi palcami srebrzystego warkocza.

Po skończonych amorach książę popatrzył na ukochaną pijanym od miłości wzrokiem. Zaś wskazując kciukiem na igloo, kusząco zasugerował:

— Wracamy…?

— Jeszcze ci mało?! — Srebrna wybałuszyła ze zdziwienia, ale i zachwytu, jaśniejące oczy.

— Mało to… mało powiedziane. Zrobiliśmy… to. I chyba mam ochotę robić to z tobą i tylko z tobą… bez końca, raz za razem.

Słysząc to, dziewczyna z dumną miną odgarnęła sobie z twarzy srebrzyste pasemka. Potem przewrotnie powiedziała:

— Ja też się raduję, że tego dokonaliśmy, iż zrobiliśmy… to. Wygraliśmy z czerwienią na szarych ziemiach.

— Miałem raczej na myśli…

— Wiem, co miałeś na myśli. — Wojowniczka zawadiacko pocałowała ukochanego w nos. — A wiesz co mi krąży teraz po głowie, wiruje tam i pląsa w miłosnym tanie…?

— Tak… mów dalej. — Książę się jeszcze rozpromienił.

— Ja też nabrałam ochoty na kolejną… wygraną. — Srebrna zagryzła kokieteryjnie srebrzyste wargi i łakomie popatrzyła na igloo.

— To… do dzieła, po wygraną, po zwycięstwo! — podchwycił z entuzjazmem książę. — To jak pałacowy przewrót, rewolucja. Nie chcę już walczyć, prowadzić wojen. Chcę się tylko kochać, kochać, tylko kochać z tobą!

Śmiejąc się radośnie i trzymając za ręce, jako para srebrzysto-złocistych golasów, Srebrna ze Złotym pobiegli do jamy w lodzie, by oddać się tam miłości. Czyż między nimi nie było na ten czas po prostu złocisto-srebrzysto wspaniale? Dokładnie tak i w kąpaniu się w swym szczęściu, niczym srebrzysto-złocistej fontannie spełnienia, bynajmniej nie zamierzali ustawać.

*

Alabaster dumnie rozpostarła skrzydła, odetchnęła pełną piersią zimnym powietrzem i w upojeniu się rozejrzała wokół. W zawiesinie tradycyjnie otaczających ją płatków śniegu znów była pośród rozbielonych barw w anielskim niebie. Poczuła się jak w domu, jej domu.

Tym razem pojawiła się tu dyskretnie za sprawą furtki niebios. Z przewrotnym uśmiechem na ustach obróciła w dłoni krągły przedmiot. Załopotała skrzydłami i wzleciała do góry. Już zaraz opadła przed anielski tron, gdzie zasiadała nieświadoma dotąd obecności Alabaster jej władająca niebiosami siedmioletnia córka.

— Witaj, anielskie dziecię. Oto sama Najjaśniejsza Jasność zaszczyca cię swą osobą. Przybywa do ciebie z pozdrowieniami świetlistego blasku.

— Matko… To znaczy — zająknęła się zaskoczona dziewczynka. Na co wielka księżna położyła sobie palec na ustach i łagodnie oznajmiła:

— Ciii… Już dobrze, nie musisz dalej nic udawać. Owszem, jestem twą pierwotną matką. Jasna pamięć o tym do mnie wróciła. Obecnie zaś nadszedł pełen blasku czas, aby powrócił też do mnie mój skrzydlaty tron. Czy byłabyś tak łaskawa, aniołeczku? — Kobieta wykonała gest dłonią sugerujący, aby dziecko wstało ze swego siedliska. Jednak po początkowym szoku dziewczynka przybrała hardy wyraz twarzy. Chwyciła za skrzydlatą poręcz, drugą rękę, uzbrojoną w buławę, wymierzyła w kobietę i władczo zaznaczyła:

— Służę całym niebiosom, nie mogę porzucić mej misji. Bieli na świecie zagraża najczarniejsza z czarnych czerń i nie chodzi o demony z Czeluści!

— Oczywiście chodzi o czarne anioły. Nie doceniasz mamusi, jej wnikliwości oraz ptasich sług. No już, wstawaj, kochanie. — Alabaster ponowiła gest.

— Ale…

— Żadnych ale! Jestem twą pełną jasności matką i masz okazywać mi posłuch! To mój tron. Ty masz prawo zasiadać na nim dopiero, gdy ja z tego świata ponownie odejdę. Zanim to się stanie, na blask słońca i księżyca, się zachowuj, chmurna smarkulo!

Po matczynym wybuchu dziewczynka przybrała nadąsaną minę. Popatrzyła na rodzicielkę z wyrzutem i już miała wzlecieć nad tron. Ale raptem jeszcze mocniej do niego przywarła, po czym z determinacją syknęła:

— Ponad wszystko przekładam dobro anielskich istot. Zaufały mi i dopóki to się nie zmieni, dobrowolnie nie sfrunę z tronu.

— Tego samego, który podstępnie zabrałaś siostrze, zaznacz to. To wiele mówi o tym jak traktujesz zaufanie.

— Urwane Skrzydło była pół-syreną. Sama jej nienawidziłaś! — zacietrzewiła się dziewczynka. Na co Alabaster gniewnie ripostowała:

— Nie mówię o mym wyrodnym dziecku. Mam na myśli mą pierworodną córkę, o którą byłaś zazdrosna!

— Więc to też już… wiesz.

— Taaak… Wyobraź sobie, aniołeczku, że pamięć twojej mamusi wraca. Wraz z nią to, co uczyniłaś Egidzie.

— Żałuję tego, popełniłam… błąd, kierując ją do różnobarwnych kuzynów. — Dziecko zmarkotniało, oklapło na tronie i przysłoniło się skrzydłami, zupełnie jakby się chciało skryć za zasłoną z białych piór. — Popełniłam błąd — powtórzyła smutno Alabaster Chmurna.

— Więc spróbuj łaskawie nie popełniać kolejnych. Ustąp mi wreszcie należne mi miejsce w niebie.

— Naprawdę uważasz… że będziesz władać niebiosami lepiej niż ja? — Dziecko popatrzyło na matkę z niedowierzaniem.

— Masz wątpliwości?

— Tak, bo ty dopiero sobie przypominasz przeszłość, matko. Za to ja pamiętam wszystko. Pamiętam nader dobrze co mi, sobie i… innym uczyniłaś.

Wobec tego zawoalowanego wyrzutu Alabaster ciężko westchnęła. Spojrzała na przestrzeń nieba pełną pastelowych barw, przeniosła spojrzenie na córkę i wyjątkowo jak na siebie łagodnie rzekła:

— Nie będę się kajać. Wszak nie jesteśmy anielskimi wężami, przez co nasza przeszłość jest jak dodatkowa skóra, której nie da się zdjąć. Towarzyszy nam cały czas. Nie przyobiecam ci też, ani nikomu innemu, że w obecnym żywocie nie przyczynię się do cierpienia istot. Owszem, będą cierpieć za mą sprawą, taki ich los, by świat dalej się toczył do przodu, a nie pogrążył w unicestwieniu. Jednakże ja zdołam pokonać przeciwności, poświęcę każdego, kogo trzeba, i wytrzymam to brzemię. Ty zaś? Powiedz mi, córko, co uczynisz, gdy krainę Alabaster splugawią czarne anioły? Co zrobisz, kiedy nasycą mrokiem nasz niebiański dom? Powiem ci, cóż takiego zechcesz podówczas zdziałać. Otóż przegrana zapragniesz się schować pod maminą suknię. Lecz co, jeśli ta suknia będzie już wtedy splamiona matczyną krwią, a ciało matki, z twej winy, bez jaśniejącego życia w sobie?

— Nie chcę… tego — szepnęła dziewczynka.

— Żadna z nas tego nie chce. Dlatego na ten złowrogi czas zamienimy się miejscami. Ja zasiądę na skrzydlatym tronie. Ty staniesz u mego boku, by we właściwym czasie mnie na skrzydlatym tronie zastąpić.

— A czy… — Dziecko spuściło wzrok. Zaraz podniosło na matkę zaszklone oczy i z bólem zapytało: — Jak oddam ci niebiańską władzę, to wybaczysz mi to, co zrobiłam… Egidzie?

W odpowiedzi wielka księżna się uśmiechnęła przyjaźnie. Nachyliła się ku córce i przeczesała jej anielskie włosy, po czym jadowicie wysyczała do ucha: — Wiedz, drogi aniołeczku, że ci tego nie wybaczę, nigdy, przenigdy. Za to po wsze czasy zachowam w mym sercu dla ciebie nienawiść. — Chwyciła za dziecięcą twarzyczkę i złożyła specyficzny pocałunek na białym czółku.

— To boli… — jęknęło żałośnie dziecko.

— Ciii…

— To bardzo boli, pali…

— Dobrze, już dobrze… To musi boleć, kara musi boleć. To pierwsza z kar, którą ci wymierzam za współudział w zaklęciu w tarczy Egidy, mej ukochanej córki w przeciwieństwie do ciebie. — Wielka księżna się wyprostowała i otarła resztę białej pomadki z czerwono-czarnych ust. Załopotała skrzydłami i odlatując, rzuciła apodyktycznie za plecy: — Tak przy okazji, właśnie zabiłam twego ojca. Ty natomiast masz księżycowy tydzień, aby ostatecznie się pożegnać ze swym tronem, jak i obowiązkami z tytułu bycia niebiańską imperator. Po tym czasie powrócę, a ty podczas zgromadzenia aniołów oficjalnie się zrzekniesz władzy, po czym mi ją łaskawie przekażesz. I… — Alabaster spojrzała przez ramię na roztrzęsioną dziewczynkę — lepiej mnie dziecko… tym razem… nie zawiedź.

*

Ramiona Ekru opadły ciężko niczym wielorybie płetwy. Płytko westchnęła, zaciągając się zatęchłym powietrzem niewietrzonej komnaty. Zdegustowana przestała się rozglądać po skromnym pokoju. Było to lokum jakiejś pokojówki, które jej oraz Soplicy przydzieliła na czas połogu oraz późniejszy Alabaster. To tutaj, w tej białej klitce, której większą część zajmowało łoże, przyszły na świat tak odmienne dzieci sióstr z Ekros.

Spoczywająca na łóżku tyłem do Soplicy Ekru zrezygnowana spojrzała w bok pod ścianę. Bynajmniej nie stała tam dziecięca kołyska, a postawione na szafce… akwarium. W nim w najlepsze się pluskało syrenie niemowlę.

To prawda, pani Ekros, niedoszła wielka księżna i władczyni kontynentu Unton, powiła syrenę. Czy powinno to dziwić? Po pierwszym szoku uzmysłowiła sobie, że mimo poczęcia tego dziecka z miłości do Chamoisa, cała sytuacja miała przecież miejsce w świecie syren, przez co odbyła się na ich warunkach. Może i brzmiało to na swój sposób nawet romantycznie, ale dla pani Ekros w ogóle takowe nie było. Patrząc na syrenkę, czuła tylko wstyd i upokorzenie, jakby z jej łona wypełznął oślizgły potwór. Przede wszystkim zaś taka łuskowata potomkini stawiała pod znakiem zapytania przyszłość rodu Ekros i komplikowała kwestię dziedziczenia władzy nad miastem.

Cała sytuacja nieprzyjemnie przypominała również Ekru o podziemnym świecie syren. Tym samym, jaki obiecała wyzwolić z ziemskich okowów, a potem dla własnej wygody o danej obietnicy zapomniała. Czy zatem może doświadczała teraz syreniej zemsty pod postacią ukarania jej łuskowatą potomkinią? Być może. Niemniej zawiodła i sama się czuła ze wszech miar zawiedziona.

Z kolei jej srebrzysta siostra, Soplica? Ta zwinęła się obecnie w kłębek i od porodu kompletnie zamilkła. Z powodu swego połogu miała bowiem własne zgryzoty. W rezultacie w Pałacu Alabaster srebrzystej i alabastrowej smoczycy, którym ponoć pisana była wielka chwała, los nie szczędził trosk.

Czy można było coś uczynić, aby złowrogie fatum odwrócić? Niewątpliwie, należało się tylko przebić przez zasłonę niemocy, by wreszcie się odnaleźć w bieżącej sytuacji. Lecz na ten czas Ekru była tak wyczerpana. Zmęczona władaniem, siostrą, syrenim dzieckiem, perłowym tronem, siostrami krwi czy czarnymi aniołami… Wszystkim się czuła zbyt udręczona, by podjąć co do swej przyszłości jakąkolwiek decyzję.

*

Soplica popatrzyła na swe ramiona. Te same, które jeszcze nie tak dawno nosiły głównie topór i dzierżyły klanową tarczę. Potem z powodu biedy i dłonie miała zwykle puste. Obecnie przyjdzie jej na rękach nosić swe niemowlę. Jednak czy aby na pewno swoje?

Z niechęcią spojrzała w kierunku kremowej kołyski i kwilącego tam chłopczyka o siedmiobarwnej krwi, ale i skórze, gdzie twarzyczka dziecka była biało-szara, a reszta ciała zawierała pozostałe pięć barw. Niestety momentami nie widziała tam dziecka, a obcego sobie i wiekowego starca.

Ślepy mędrzec… A jakże, zawitał niegdyś do jej klanu! Miał w boku ranę, a w niej siedmiobarwną krew. Opatrzono go, a on w zamian bajał przy szarym ognisku i jak nawiedzony wieszczył koniec epoki naznaczony czerwienią. Soplica tych bzdur wówczas nie słuchała. Miała ciekawsze zajęcia! Lecz wcześniej, kiedy staruch leżał w gorączce od brudnej rany, to zasłyszała jego bajanie. Wył w malignie, że jest siedmiobarwnym bratem, legendarnym, jak siostry krwi. Ale kto by się tam przejmował zwidami leciwego staruszka? Otóż wtedy nikt. Jednak teraz ktoś taki, jak Soplica owszem, bo przejrzała perfidną grę przeciwnika.

Oto ten Wichrzyciel Czasów, czy jak mu tam, zaszczepił w jej dziecku ducha przeklętego starucha. Więc to już nie było jej dziecko! Dała się wykorzystać i swe łono dla demonicznych gierek. Zaś ostateczny dowód potwierdzający jej domysły z ptaszarni, że jej dziecię to tak naprawdę nie jej dziecię, znajdował się w oczach chłopczyka.

Jego oczy. One były bezbarwne, jak tamtego starucha. Oboje byli ułomnymi na ciele ślepcami. Zapewne także ze ślepą duszą! Skoro tak, to na siarczysty mróz i ostry lód, jak niby jej dziecko mogłoby zostać prawdziwym bohaterem, czempionem, co jej przyobiecano?!

Nadzmysł. Oczywiście istniał jeszcze stan jedności zastrzeżony dla wybrańców, którzy mogli walczyć bez pomocy naturalnego wzroku. Ale nie zmieniało to koszmarnego faktu, iż nikt nie pójdzie za ślepcem! Nie porwie on za sobą ludzi! Nie zostanie przywódcą klanowym, za którym ruszy na śmierć każdy wojownik i odda mu się każda siostra topora czy miecza!

Czy jej kaleki syn mógł zostać przynajmniej panem Ekros? O tak, ależ oczywiście. Uczyni to, nie inaczej, tylko zgodnie z wolą Ekru, biorąc za rękę białą syrenkę. Na uśmiercające okowy lodu, co za para, ślepiec z syreną, czyż to nie byłoby po prostu przepiękne?! Wraaah!

I pomyśleć, że miało być tak cudownie, macierzyńsko i władczo, a tu trach. Soplica się czuła, jakby pękł pod nią lód i wpadła do przerębla, który ktoś nakrył nad nią dodatkową warstwą lodu. Nie było stąd wyjścia, nie było ucieczki. Jej macierzyństwo w jej mniemaniu się okazywało wielką klęską, niczym ta poniesiona w zamierzchłych czasach przez demoniczne wojska w Przełęczy Cienistego Krzyku. Choć odczuwana przez nią porażka była chyba jeszcze większa. Skrzywdzono ją! Tak chciało się jej przez to krzyczeć, zwyczajnie wyć!

Zamiast wrzeszczeć i rwać srebrzyste warkocze z głowy, tylko tępo patrzyła w kołyskę. Mimo szczerego pragnienia jakoś nie mogła nienawidzić dziecka z jej łona, spod serca. Chociaż niewątpliwie powinna była! Zamiast tego czuła coś dziwnego w sobie, nieznaną jej miękkość.

W pewnym momencie chwyciła za biały dzwoneczek na mamkę i zadzwoniła. Do pokoju weszła alabastrowa kobieta z obfitym biustem pełnym pokarmu. Zawitała tu nie pierwszy raz, przez co wiedziała, co ma czynić. Wyjęła z kołyski niemowlę, usiadła z nim na stołku pod ścianą i obnażyła pierś. Soplica patrzyła, jak dziecko rączkami próbowało chwycić cycek, a jednocześnie po omacku szukało ustkami sutka, by się napić mleka. Wyglądało to tak jakoś… pociesznie i roztkliwiająco. W oczach drugiej pani Ekros stanęły łzy. Otarła je z szarych oczu, po czym wydała mamce polecenie:

— Podaj mi chłopca. Sama… Sama go nakarmię.

— Ale… — Alabastrowa kobieta spojrzała pytająco na Soplicę. Ta bowiem dotąd nie skorzystała jeszcze ze wspomnianego przywileju. Ona jednak potwierdziła swą wolę skinięciem głowy. Wzięła w ramiona niemowlę i się do niego… uśmiechnęła.

— Ti, ti, ti. Tia, tia, tia. — Jeszcze poszerzyła uśmiech, gdy dziecko chwyciło za jej palec i jak maminą pierś próbowało ssać. Nagle wszystko stało się inne. Naprawdę inne! Czyżby wbrew wszystkiemu rzeczywiście… przepiękne?

*

Alabastrowy mężczyzna otępiały, jak po monstrualnym nadużyciu białego wina, się rozejrzał wokół. Widok prezentował się tu jako iście niezwykły. Niczym dywanem Orle Gniazdo było zasłane czerwonymi trupami przyprószonymi różowym śniegiem. Wszak było tu coś jeszcze, coś niezwykłego. To czerwony maszt, który spoczywał poziomo, a czubek jego iglicy uprzednio tkwił w ręku białego trupa.

Czym to zaowocowało? Ano tym, że ów trup w osobie Grada przejął niezwykłą energię z masztu i powstał z martwych. Choć obecnie nie czuł się też zbyt żywy. Jego uprzednio połyskliwy i biały kolor skóry stał się matowy, wyblakły. Natomiast ręka, która miała styczność z czerwonym masztem, sama przybrała barwę czerwieni. Dotąd płynne ruchy ciała raziły sztywnością, wzrok zmętniał. Zaś samo ciało, cóż. Cuchnął tak, że wręcz go nie dziwiło, iż taką padliną wzgardziły nawet smoki.

Co to wszystko oznaczało? W półżywym umyśle Grada nie istniała żadna odpowiedź. Ziała tam bezdenna i martwicza pustka. Chociaż pośród tej otchłani zatliła się jednak pewna idea — namiastka celu sprowokowanego tęsknym uczuciem.

Gnany wewnętrznym przymusem mężczyzna, niczym jego niewolnik, zwrócił się w kierunku zniszczonej bramy:

— Soplica — wychrypiał nienaturalnym głosem. — Muszę ją odnaleźć — dodał i brnąc po kostki w różowym śniegu, rozpoczął niemrawy pochód na południe.

*

Szary wojownik objął się ramionami, przyciskając do ciała odzienie z futra. Poprawił pozycję w siadzie skrzyżnym i ponuro popatrzył na okolicę. Jak wzrokiem sięgnąć, jego spojrzenie się nadziewało na perłowo-mleczne szczyty. Kierując oczy niżej, dostrzegał już tylko szarość, popielatość, barwy siwe i bure — ludzi i ich namioty.

Tak kolorystycznie wyglądał obóz srebrzystych ludzi przywiedzionych w pobliże Alabastrowego Portu przez Srebrną Olbrzymią. Był to obóz i zarazem obraz nędzy i rozpaczy ludzi głodnych, zmarzniętych, a przede wszystkim przegranych, nie widzących dla siebie jasnej nadziei na przyszłość. Ta zasnuwała się dla nich mrokiem niczym pociemniały wygląd ich samych względem blasku Alabastrowych Gór.

— Powinniśmy ją zabić — wychrypiał siedzący mężczyzna.

— Kogo? — stęknął jego leżący na śniegu kamrat.

— Jak to, kogo, olbrzymkę. To ona od dawna wiedzie nas ku zgubie.

— Prawda li to, już nawet kołują nad nami smoki, srebrzyste i alabastrowe. Zwęszyły szarą padlinę — rzucił ktoś inny.

— Mało po drodze pozostawiliśmy już tym gadom padliny w postaci nas samych? — Siarczyste splunięcie flegmą. — Zresztą ci żywi z nas też są już niczym padlina i tylko patrzeć, jak gadzie bestie się rzucą na szarych ludzi.

— Rzucą, nie rzucą, to bez znaczenia. Nie ważne też kogo zabijemy. I tak nikt szary nie wyjdzie z białego świata żyw. To klątwa. Wyzwoliliśmy ją, atakując białą krainę.

— Pewien jesteś?!

— Pewien. Bo smoki, olbrzymka, mróz, czy głód to nic. To mniejsze plagi. Oto za tym pasmem gór szybują na niebie nasi ostateczni pogromcy. To na niebie z płonącymi mieczami same… anioły. Anioły białej pomsty.

*

Srebrna Olbrzymia zmiażdżyła w potężnych ramionach alabastrowego strażnika. Odrzuciła truchło na biały śnieg, po czym zlustrowała okolicę. Sytuacja nie wyglądała dobrze. Oto przekonana o klęsce Srebrnej w Gnieździe wraz ze swymi ludźmi ze wschodnich klanów krętymi przełęczami dotarła aż do Alabastrowego Portu. Tu jednak, z powodu wysokich gór otaczających port, nie mogła rozwinąć szyku wojska, by z marszu zdobyć miasto. Za to nad samym miastem na ciemno kremowym niebie kołowały… anioły.

— Pani…

— Mów, tylko szczerze i całą prawdę. Nie ukarzę cię — warknęła olbrzymka do jednego ze swych zwiadowców. Ten popatrzył ze strachem na podniebne istoty i słabym głosem powiedział:

— Twoje dwa olbrzymy, pani. Olbrzymy się zaklinowały daleko na tyłach w wąwozie. Nie dotrą tu zbyt szybko. Za to wojownicy są głodni i zmęczeni. Oni też nie są gotowi, aby…

— Walczyć dla mnie z aniołami i… ginąć — dopowiedziała sobie olbrzymka. Z miasta przeniosła tęskne spojrzenie na morze, gdzie nad perłowym lustrem wody się unosiły zawieszone w powietrzu okręty. Rozczarowana pomyślała ze zgrozą, że nawet, gdyby jakimś cudem nawiązała skuteczną walkę o port z anielskimi istotami, to kontratak podniebnej eskadry statków jej ludzi zmasakruje. Przecież wiedziała już, co potrafił osiągnąć na placu boju latający okręt brązowej pary szczeniaków z republiki. Czuła przez to, że kolejny raz w ostatnim czasie przegrywała. Nie miała z tego tytułu zgryzoty, duma nigdy jej zanadto nie uwierała. Bolało ją co innego — wizja uwolnienia z Alabastrowych Gór lodowych olbrzymów nieznośnie się oddalała. Zresztą sama nie była nawet zdolna właściwie zadbać o własnych ludzi, których prawdopodobnie czekała rychła śmierć. Pasmo nieprzewidzianych klęsk narastało.

— Przygotować wojowników do… walki? — Z powodu przedłużającej się ciszy zwiadowca spróbował odgadnąć intencję przywódczyni. Znana była bowiem z tego, że atakowała, a nie dawała hasło do odwrotu. Lecz tym razem miało być znowu inaczej. Z odrazą wyrzuciła z płuc zatęchłe powietrze i pustym głosem wyraziła to, co nakazywał jej nie zimny honor, a rozsądek:

— Wracamy do Perły Północy. Obwarujemy to miasto skałami oraz lodem i tam będziemy czekać na czerwonych.

— Jak, pani, każesz… — Zwiadowca się ukłonił, a jednocześnie uderzył pięścią w tors. Na jego zmrożonej przez mróz i zmęczonej twarzy wymalował się wyraz ulgi. Już miał odejść, ale w wąskim przejściu między skałami trącił go i wyminął szary goniec. Ten stanął przed olbrzymką i otworzył usta, aby do niej przemówić. Ona zachowawczo przyzwała go do siebie bliżej, zniżyła sylwetkę i wskazała na swe ucho.

Cóż rzec, spodziewała się kolejnych złych wieści z białej krainy, które atakowały jej ludzi niczym postępujące po sobie nawałnice śniegu. Dlatego wolała, aby postronne osoby, jak zwiadowca, nie powracały do szarego obozu, wieszcząc następne plagi.

Tymczasem w miarę słuchania gońca, czyniła to z coraz większym zaciekawieniem. Równocześnie w swej monstrualnej grabie miętosiła przekazany jej właśnie list. Ów skrawek papieru przyniósł ponoć biały ptak. Sam list pochodził od Alabaster. Co znamienne, olbrzymka usłyszała akurat, że ta skrzydlata kobieta na powrót była wielką księżną rezydującą w Alabastrowym Pałacu. Co więcej, z treści listu wynikało, że Perlis Smoczy został przez nią zgładzony.

— Dość — syknęła Srebrna Olbrzymia do gońca, który nie zdążył przekazać wszystkich wieści. Jednak ta część, która została wypowiedziana, wystarczała kobiecie, by domyśleć się reszty przekazu i z tego powodu poczuć furię. Albowiem właśnie się okazywało, że przywódczyni szarych ludzi znalazła się z nimi w pułapce. Bo skoro to do Alabaster należała ponownie biała kraina, to szarzy ludzie na jej wschodnich rubieżach, jako pierwsi się spotkają z zemstą władczyni. W takich okolicznościach mogło ich uratować tylko jedno. Nie zważając na straty i niebezpieczeństwo, wypadało natychmiast zdobyć port i statki, aby stąd czym prędzej odpłynąć, czy też odlecieć. — Przekaż mój rozkaz. Atakujemy miasto jeszcze dziś! — krzyknęła do zwiadowcy. Pod mężczyzną się ugięły kolana i zamiast iść wypełnić wolę przywódczyni, zastygł w miejscu niczym kolejna z okolicznych skał. — Mam powtórzyć rozkaz, naprawdę?! — Gnana narastającą furią olbrzymka, była gotowa pochwycić sprzeciwiającego się jej zwiadowcę i cisnąć nim wprost w kołujące na niebie anioły. Zrobiłaby to, ale raptem poczuła ucisk przy żebrach. Odruchowo pomyślała o zadanym jej nieudolnie ciosie toporem przez gońca. Już miała na odlew machnąć w niego pięścią, lecz w porę się opamiętała. Przekonała się, że goniec złapał ją jedynie za futrzany ubiór. Popatrzył na nią z determinacją i przełamując własny strach, z siebie wydusił:

— Wysłuchaj, pani, wieści z białego listu do końca, wysłuchaj. Potem możesz mnie zabić. — W odpowiedzi Srebrna Olbrzymia obnażyła gniewnie zęby i kurczowo zacisnęła dłonie w pięści. Jednak powściągnęła gniew i skinęła głową na zgodę. Goniec zerknął jeszcze na anioły, po czym już nie ze strachem, a nutą nadziei w głosie, dokończył swą wypowiedź: — Alabaster ogłasza, że Wielkie Księstwo Wschodzącego Słońca i Księżyca wypowiada wojnę wszystkiemu, co czerwone. W tym celu skrzydlata władczyni zwołuje w pałacu Wiec Północy. To pradawny obyczaj zapraszania w jedno miejsce północnych władców, wszystkich białych i szarych, aby się zjednoczyli, by stawić czoła wspólnemu zagrożeniu. Niniejszym wielka księżna zaprasza cię, pani, do swej siedziby. Ona chce zawrzeć sojusz. Pisze też w białym liście, że jeśli przystaniesz na to, ona zapomni o dawnych urazach. Jeżeli zaś się powołasz na waszą przyjaźń, to Alabastrowy Port stoi przed tobą otworem. Anioły będą twymi sprzymierzeńcami i w wielkiej liczbie wezmą udział w nadchodzącej wojnie z czerwienią. To wszystko, co pragnęła przekazać skrzydlata władczyni.

Gdy mężczyzna skończył mówić, olbrzymka jeszcze dłuższy czas spoglądała na niego, czyniąc to z miażdżącym spokojem. Potem wręcz z natchnieniem popatrzyła na port. Oczyma wyobraźni już widziała tam swych utrudzonych ludzi ugoszczonych i zaznających ukojenia. Z miejskiej zabudowy prześlizgnęła spojrzenie na Alabastrowe Góry, gdzie niespodziewanie znowu pojawiała się szansa na ożywienie lodowych gigantów.

W efekcie radykalnej odmiany losu nawet się nie zorientowała, a utuliła gońca, klepiąc go po plecach i niemal łamiąc mu tym kręgosłup. W każdym razie bezwiednie obdarzyła mężczyznę szarymi sińcami, bo ten, w miarę przyjaznego poklepywania, boleśnie stękał.

Ale nic to. Oto w niespodziewanym sojuszu z Alabaster moc gigantów północy naprawdę mogła zostać wyzwolona z pradawnych gór. Wówczas Srebrna Olbrzymia spełni swe posłannictwo. Da zadość złożonej przysiędze i wreszcie będzie mogła żyć na tym świecie spełniona, bądź z tego świata spełniona odejdzie.Trójka dumnych triumwirów w martwiczych skorupach spoglądała z powagą na południe. Za sobą mieli wielotysięczną rzeszę zmrocznych wojaków. Przed sobą nie wiele mniejszą ilość cieni. Pod sobą niebieski piasek gorący od słonecznych promieni i rozgrzewający pancerne zbroje. Z kolei nad władcami Czeluści na tle błękitnego nieba jaśniało turkusowe słońce. W upalnym klimacie jego żar był niczym dolewanie oliwy do ognia. W pewnym momencie, jak na ironię jako jedyny posiadający materialne ciało, pogodę skomentował Cień Czarnej:

— Dłużej nie wytrzymam tego ukropu, usmażę się.

— Chyba ugotujesz — zwrócił obojętnie uwagę Oranż. — Ugotujesz we własnym pocie — uściślił. Na co Cień zgryźliwie ripostował:

— To tłusty i oleisty pot z brązowej skóry. Wręcz czuję, jak na mnie skwierczy.

W odpowiedzi na te narzekanie pozostała para triumwirów nawzajem popatrzyła po sobie. Tradycyjnie skinęli głowami, po czym gestami dłoni przywołali z szyku wojska sępa nieskończonej nocy. Zawisł on nad Cieniem i łopotał nad nim skrzydliskami.

— Lepiej? — wyraził niby troskę Oranż.

— Niespecjalnie…

— Czemuż to? Wszak żywy parasol nad tobą zapewnia zarówno kojący… cień, jak i ruch powietrza za sprawą skrzydeł. Rzekłbym, że to zmroczny wentylator. Cud techniki jaki widziałem w republice.

— Ten wentylator i parasol ma dziurawe skrzydła.

— Racja… — zreflektował się Oranż. — Oddamy go do zmrocznego krawca. — Popatrzył na Zmroczną Igi. Pokiwali sobie twierdząco głowami.

— Dość tego! — warknął Cień. — Czas rozpocząć bitwę. Bo nie mam pojęcia skąd się tu wzięły cieniste istoty, ale wyraźnie ciągnęły prosto na Czeluść. A lepiej walczyć z nimi tutaj.

— Dlaczego?

— Łatwiej je tu zauważyć. W mroku się rozpływają nawet przed zmrocznym wzrokiem.

— Skoro tak… — Oranż i Zmroczna Igi unieśli zbrojne ramiona.

— Nie poczekacie na moją komendę? — zirytował się znowu Cień.

— Po co? Przecież nasza para wystarczy do podjęcia i przegłosowania każdej decyzji.

Zmroczna Igi pokiwała na zgodę czerepem. Za to czerep Cienia się przesunął w poziomie z wyraźnym niezadowoleniem. Za tym ruchem poszyły napastliwie wypowiedziane słowa:

— Mam coraz większą wątpliwość, czy aby na pewno jest was tu dwójka. Wy, o zgrozo, jesteście jak jedna osoba!

— Zazdrość… — Oranż załamał uniesione ramię. To samo uczyniła jego zmroczna partnerka, nie inaczej, tylko kiwając głową. Ta wyjątkowo często się u niej kiwała z góry na dół. Powód był prosty. Ona i Oranż stanowili parę doskonale do siebie dopasowaną.

Gdy wtem w niebieskiej przestrzeni przed triumwirami zamanifestowało się lazurowe okno. Jego fantomowe okiennice zostały otwarte od wewnątrz, po czym zaczęła się przez nie przeciskać eteryczna kobieta.

— Przepraszam, że tak… oknem — posapywała. — Ale drzwi się zatrzasnęły, bywa.

— Lazur… — Cień plasnął się pancerną rękawicą w równie pancerne czoło. — Na nieskończoną noc, tylko nie ona, litości… — mamrotał.

— Zmroczna siostrzyczko! Cóż za spotkanie! — Niebieski duch kobiety wręcz rzucił się na brunatną postać w martwiczej skorupie. Po części ją przeniknął i próbował uściskać. Ze względu na eteryczne ramiona nie odniósł sukcesu. Mimo to dalej serdecznie się witał, przechodząc do prób siarczystych pocałunków na kasztanowych policzkach: — Niech cię ucałuję, wycmokam! Odwiedziłaś mnie na przeklętych piaskach!

— Sama jesteś przeklęta…

— Nie zaprzeczę!

— I… szalona.

— Potwierdzam!

— Do tego… udało ci się uciec z eterycznych lochów.

— Ano dałam dyla przez dziurkę od klucza. Dzięki temu Alabaster nie zdążyła mnie odduchowić!

— Wielka szkoda…

— Ciekawe jak mnie wcześniej znalazła?!

— Sama cię jej… zadenuncjowałam.

— Wsypałaś mnie, naprawdę?! Ech, Alabaster to biała płotka, ale ty to masz gest. Ty, jako jedyna, zawsze o mnie pamiętasz. I nawet mnie nuncjujesz, jak nuncjusz!

— Denuncjuję, jak… denuncjatorka, kapuś, kret, kabel, konfident, wiarołomca, szpicel, wtyczka, kapucha. Wymieniać dalej?

— Tak, poproszę, to takie piaszczyste! Jesteś najlepsza i jak ja, duchowa! Czym ja ci się w ogóle zdołam odwdzięczyć?!

— Mogłabyś… zniknąć.

— Chcę… Pragnę cię znowu uściskać, całować!

— Dość! Dość. Dość. — Cień zdecydowanie wysunął przed siebie pancerne rękawice. — Dotarło do mnie, że nie zostałaś unicestwiona, jeszcze. Przyjmuję do wiadomości. Teraz daj mi się zająć własnymi sprawami.

— Co to za sprawy? Czyżby wojskowe?! — Lazur wskazała na przeciwległe linie ciemnych wojsk.

— Zgadłaś.

— Uwielbiam zagadki!

— Tak, wiem…

— Krzyżówki, kalambury, szarady!

— Wystarczy…

— Może mogłabym pomóc?!

— Niby w czym?

— Wiesz, czasem lubię się pobawić w wojnę. — Eteryczna kobieta ukazała w dłoniach fantomowe sztylety.

— Wiem też, że w nieprzewidzianym momencie lubisz się czasem nagle… poddać albo ulotnić.

— To jak mi się znudzi walka. Poza tym, cienista siostrzyczko. — Lazur uderzyła w melancholijną nutę. — Tak mi się marzy dostać do niewoli i trafić do wysokiej wieży, skąd uratuje mnie dzielny młodzieniec… — Popatrzyła z zaciekawieniem na parę brązowoskórych jeńców. — Witam ponownie, pozdrawia was Lazur! — Żywiołowo pomachała do nich sztyletami. Podobny gest, choć skrępowanymi dłońmi, odwzajemnił jedynie Tabak. Z kolei eteryczna kobieta znów zwróciła uwagę na Cień i ze szczerym podziwem zagwizdała: — Fiu, fiu, swoją drogą naprawdę niezła ta twoja martwicza skorupa, robi wrażenie. Brunatne ciałko też niczego sobie, winszuję.

— Sympatyczne… prawda? Te ciałko. — Cień nagle zmienił zrzędliwy ton głosu i pytanie zadał z autentyczną nadzieją. W odpowiedzi Lazur się przesłodko uśmiechnęła i wskazała na siedem upiorów, które wyszły na pustynię przez okno zaraz po niej. Zaś upiorki, jeden po drugim, każdy w swoim stylu rzucił stosowny komentarz.

Zombie:

— Cielsko trupio cudowne. Choć nie czuć zgnilizny, ot, taki szczegół.

Wilkołak:

— Wygląda na takie, co to może być zmiennokształtne. Sam bym je spreparował pazurami.

Sukkub:

— Dostrzegam jego czar. Przy okazji, może niezobowiązująca randka?

Lisz:

— Magiczne ciało. I coś czuję, że wiele się z nim już działo.

Troll:

— Bum, bum, ta postać ma w sobie moc! Chociaż w pancerzu wygląda jak stalowy kloc!

Mumia:

— W martwiczej skorupie temu ciałku do twarzy nawet bez… bandaży.

Gnom:

— Gdybym był wampirem, powiedziałbym dobre, pełnokrwiste. Ale iż wampirem nie jestem, to nic nie powiem. Mimo że już powiedziałem, a nawet pochwaliłem.

Lazur:

— Ta da! I co ty na to, siostrzyczko? Toż na przeklętych piaskach robisz swą prezencją furorę! Jesteś postrzegana przez moją kompaniję, jako sama, brunatna rozgwiazda!

— Gwiazda — poprawił Cień, ale już nieco udobruchany. Następnie się rozejrzał po zmilitaryzowanej przestrzeni, jakby szukał kolejnych osób do prawienia mu komplementów. W czasie jego oględzin Lazur kokieteryjnie zagryzła paznokieć i niby od niechcenia zagaiła:

— Nie przedstawisz mnie?

— Tak, oczywiście… — zreflektował się Cień. — To triumwir Oranż, a to jego partnerka, triumwirka, Zmroczna Igi. Wspólnie stanowimy obecnie…

— Cienisty głuptasie! — weszła w słowo siostrze Lazur. — Miałam na myśli… tamtą parę, kasztanową.

— Ciągle masz słabość do brązowych mężczyzn?

— Aha!

— Dobrze, przedstawię cię. Może być podczas obdzierania tych jeńców żywcem ze skóry, gdy będą wyśpiewywać na torturach, po co się tu szwendali?

— Tortury, tak! Wspaniale! — Lazur raptem wręcz eksplodowała entuzjazmem i się porwała do męskiej pary rodem z republiki. Wtedy pałeczkę w dyskusji przejął Oranż. Stuknął skorupę Cienia pancernym łokciem i dyskretnie podpytał:

— Chyba czuje zmroczny klimat ta twoja niebieska siostrzyczka. Może się nam przydać? — W reakcji na tę sugestię Cień przystawił sobie do skroni wskazujący palec i spoglądając na Lazur, owym palcem wymownie wykonał kilka kółek. — Ze Zmroczną Igi też odebraliśmy takie wrażenie. Ale wiesz, nie zaszkodziło spytać. — Oranż popatrzył z pewnym rozczarowaniem na eteryczną kobietę. Ta akurat wdała się w dyskusję, by nie powiedzieć, że z miejsca w romans z jednym z jeńców, tym bardziej wygadanym. — Ktoś tu idzie, a raczej leci — dodał niebawem triumwir, widząc na tle gruchającej sobie niebiesko-kasztanowej pary cienisty byt. Ten się przybliżał.

— To cienista powłoka niejakiego Marrenga.

— Marrenga…? — zaciekawił się Oranż. — Marrengo, Marrengo… — przeszukiwał zakamarki pamięci. — Ach tak. Walczyłem z nim kiedyś w królestwie. Ale z jego materialną postacią. Przewodził srebrzystym wojownikom.

— Teraz przewodzi cienistym.

— Chce się poddać, przejść na naszą stronę?

— Nie sądzę…

— Ukatrupić nas?

— To będzie bliższe prawdy. Zresztą sama mam go ochotę ukatrupić. Jak dla mnie śmierdzi… fałszywą Srebrną. Wręcz czuję od niego wilgotną aurę Mokrej Wrony. Tej siostry krwi to dopiero nie znoszę. Już wole wariatkę Lazur.

— Łuskowata Srebrna… brrr. Też mam na nią zmroczną alergię, podobnie jak na inne owoce morza. — Oranż przysłonił rękawicą tors, gdzie odniósł niegdyś świetlistą ranę. — Nawet mi o tej pół-syrenie nie wspominaj.

— Za to wspomnę mą drugą siostrę, niebieską, która się tu przypałętała jak niebieski wielbłąd i…

— I…?

— To był, zdaje się, jej błąd, bo nie omieszkam jej wykorzystać.

— Do…?

— Pojedynku, rzecz ciemna. Niech wyzwie do walki cień Marrenga.

— Ktoś zostanie unicestwiony — zauważył Oranż.

— No i…?

Trójka triumwirów popatrzyła po sobie. Tym razem wszystkie ich zmroczne czerepy się pokiwały na zgodę.

— Lazur, niebieskie kochanie! Pozwól tu, duszyczko, na chwilę! Mam dla ciebie bojowe zadanie!

— Dla mnie?! — Eteryczna kobieta zdumiona wskazała na siebie. Podleciała do siostrzanego Cienia i z uśmiechem na ustach zastygła w oczekiwaniu. W dalszej kolejności wysłuchała krótkiej treści zachęcającej ją do pojedynku. — Tak jest! — zasalutowała jak fanatyczny żołdak. Ponownie się uzbroiła w sztylety i tym razem pofrunęła do cienia Marrenga, który był tuż tuż. Między tą parą się wywiązała dyskusja, której efekt Lazur krzykliwie streściła: — Ustaliliśmy warunki wygranej! Jak drogi Marrengo przegra, to cienie się wycofają na południe! Jak najdroższa Lazur polegnie, to będzie bitwa! Wchodzimy w to?!

— Do dzieła, Lazur! — wrzasnął złośliwie Cień.

— Przywal mu! — dopingował Oranż. Ten swego czasu lubił odwiedzać dzielnice biedoty w Mieście Słońca, by oglądać tam pojedynki na pięści motłochu. Stąd znał adekwatną do sytuacji nomenklaturę: — Scentruj mu gały! W michę go!

Rozpoczęła się walka…

— No dalej, siostrzyczko, bądź tak miła i… daj się pokonać.

— Daj spokój. Niech się wykaże… Uważaj! Uchyliła się… I nie powiem, sztylety przeciw ostrzu topora? Robi wrażenie.

— To będzie przerażenie, jak wygra…

— Czemu?

— Jeżeli nie pokonamy armii cieni tego dnia, to kiedy?

— A musimy ją pokonywać? Dobrze, po kostkach go! Przeturlaj się po piachu!

— Ponoć chciałeś podbić Przeklętą Pustynię?

— No i? Po skosie, po skosie!

— Okazuje się że ta… pustynia ma cienistą armię. Więc dopóki ta armia będzie istnieć, nici z podboju.

— Racja… — Oranż przestał zagrzewać do walki Lazur. Ona w iście tanecznych wygibasach raz za razem unikała ataku cienistym ostrzem topora. Jak gimnastyczka podczas pokazów, jedynie wymachiwała sztyletami, to podrzucała je wysoko, by po fikołku pochwycić w locie. Jednak sama nie atakowała. Za to tłumnie zgromadzoną publikę raczyła do kompletu wielokrotnym saltem, śrubą czy wykwintnym szpagatem. Gdy wtem, podczas ostatniego popisu, cieniste ostrze ścięło jej głowę.

— Och, Marrengo… — mruknął wręcz rozkosznie Cień.

— Ajć… Chyba ukatrupił ci siostrę.

— O kilka tysięcy lat za późno, ale może mu jakoś wybaczę. A jak znam Lazur, a znam aż za dobrze, to zamiast się szybko odrodzić, prześpi kolejną erę. Ona już tak ma, że jawa miesza się jej ze snem. Zatem mamy ją na dłuższy czas z głowy. Głowy, głowy… — Cień się zafiksował na tym stwierdzeniu. Co ciekawe również Oranż:

— Głowa, głowa… jej głowa.

Para triumwirów nie bez powodu się zacięła na smętnym skandowaniu słowa odnoszącego się do odciętej od tułowia części ciała Lazur. Brało się to stąd, że chwyciła ona swą głowę i jakby nigdy nic umieściła pod pachą. Przy czym owa duchowa łepetyna nie wyglądała bynajmniej na pozbawioną życia. Za to sprawiała wrażenie niezadowolonej. Choć określenie „niezadowolona” brzmiało w tym przypadku nader delikatnie. Jej dotąd sympatyczna twarz się przekształciła w obraz obdartego ze skóry koszmarnego upiora. W ustach się pojawiły fantomowe kły. Ludzkie i lazurowe źrenice się rozlały, na powrót scalając jako granatowe, ale w formie gadzich. Z zakapturzonej głowy wyrosły rogi, a policzków kolce.

— Popsułeś mi pokaz… nienawidzę cię! — Lazur wydarła się wściekle do Marrenga, czyniąc to, jak inna osoba. — Zaraz będziesz cierpieć i się bać. Przyzwę tu trzy ponure siostrzyczki: Nienawiść, Cierpienie i Lęk! Grrr…

— No to teraz się zacznie… — Cień Czarnej załamał opancerzone ramiona.

— Co się dzieje? — zapytał skołowany Oranż.

— Miłość i nienawiść, to się dzieje…

— Możesz jaśniej, to jest ciemniej…? Po prostu wytłumacz.

— Otóż moja duchowa siostrzyczka jest zrodzona z dwóch wspomnianych uczuć. Słowem, jest dwiema siostrami jednocześnie i wystarczy jeden negatywny impuls, aby…

Cień nie dokończył zdania, z pozostałymi triumwirami stając się właśnie świadkiem zasadniczej zmiany na polu walki. Otóż Lazur z trudem, ale stabilnie usadowiła głowę na karku. Natomiast swej obstawie siedmiu upiorów wydała nowe polecenie. W efekcie każdy z nich się uzbroił w eteryczny kij bejsbolowy. Otoczyli Marenga, a wtedy fantomowa kobieta warknęła:

— Spałować drania, tylko solidnie. Kopniaków też nie żałujcie. Teraz to wasza… piniata. Udanej zabawy, wraaah!

Cień Marrenga padł na niebieski piach pod nawałą brutalnych ciosów. Był obijany, prasowany i bezceremonialnie miażdżony. Jego cienista powłoka rozpaczliwie się odkształcała, deformowała, to rwała na strzępy. Aż bezbronny z trudem się wyczołgał w kierunku południa, rozpłynął w modrym powietrzu i stąd uleciał. Ludzką formę przybrał dopiero przy armii cieni. Na jego rozkaz zawróciły one na południe.

— Ta da! — Lazur w te pędy się porwała do triumwirów, wieńcząc swój lot ślizgiem na eterycznych kolanach do pary z uniesionymi ramionami. — Lazur wygrała! Lazur pozdrawia! — Zastygła na klęczkach w zwycięskiej pozie. Najpierw odpowiedziała jej cisza. Potem osamotnione klaskanie pancernymi rękawicami. Owe klaskanie było dziełem Zmrocznej Igi. — Chcesz autograf? Mogę wydziergać! — wydarła się do niej eteryczna kobieta. Triumwirka, jak miała w zwyczaju, skinęła głową. Choć wbrew zwyczajowi nie Oranżowi. — Świetnie! — Lazur podleciała do Igi i palcem wymalowała jej na ramieniu lazurowy kwadrat. Był to znak niebieskiej siostry krwi w dwóch osobach.

— Jesteś już… znowu miłosna? — zapytał z rezerwą Cień.

— Ostatnio zawsze jestem! Z tym wybuchem nienawiści to była niebieska ściema, błękitna podpucha, cyjanowy bajerek. Daliście się nabrać? Naprawdę?! Gadacie. Ha, ha, ha, ha, ha, ha, ha!

— Bardzo… zabawne. — Cień zazgrzytał zębami Brunatnej. Choć w jego głosie dało się wyczuć ulgę. Rozejrzał się jeszcze wokół i już całkiem spokojny podsumował: — Przestrzeń nie uległa dezintegracji. Nie widzę scalania się nieba z pustynią, ani ataku demonów z innych wymiarów. Żadnych otwartych portali. Rzeczywiście nie spuściłaś z łańcuchów nienawistnych mocy.

— A nie mówiłam?!

— Mówiłaś…

— Ja też coś powiem. Właściwie to o coś zapytam — włączył się do dyskusji Oranż. — Co dalej z cienistą armią?

— Ona powróci — zauważył Cień.

— Przygotuję następny pokaz! — pisnęła radośnie Lazur. Wtedy nieoczekiwanie głos zabrał kasztanowy jeniec, który przydreptał tu z kompanem:

— Gdybym mógł coś zasugerować. Ahg… ahga — odkaszlnął paskudnie w skrępowane dłonie. — Źródłem cienistego zakażenia na pustyni — otarł z ust czarną strużkę — jest niejaka Siedmiowieża. To stamtąd uwolnione zostały cienie. Zaś uczynili to czerwoni ludzie z zachodu.

— Czerwoni…? Są tutaj? — Cień się wzdrygnął.

— Są i, zdaje się, to oni kierują cieniami.

— Hm… a kto pokieruje nami? Może… miłość? — Z kokieteryjnym uśmiechem Lazur ulotnie się uwiesiła na męskim ramieniu. — Mrau, pchrrr… — Wykonała niby drapieżny ruch rozczapierzoną dłonią. — Jak cię zwą, kasztanowe kochanie? — zagadnęła frywolnie.

— Tabak — odparł zaintrygowany zachowaniem eterycznej kobiety. — Jestem hrabia Tabak de Bruton. Z tych… Brutonów. — Wskazał na siebie.

— Hrabia… Tabak. Do tego brutal! Och… a ja taka słaba i niewinna. — Lazur udała, że mdleje, w formie galaretowatej meduzy ściekając po ciele mężczyzny na piasek. Zaraz jednak przybrała swą tradycyjnie kobiecą postać. Chociaż obecnie z eteryczną parasolką i odziana w równie ulotną suknię rodem z republikańskich salonów. Następnie wpatrzona w Tabaka, jak w brązowy obrazek, zatrzepotała szybko rzęsami, spod których się posypały niebieskie iskierki. Lecz nagle się boleściwie skrzywiła na twarzy.

— Madame de Błękit! — De Bruton szybko się odnajdywał w nowej sytuacji. — Czy aby wszystko w porządku? — wyraził szczerą, jak na niego, troskę.

— Mój brzuch… — jęknęła eteryczna kobieta.

— Co z nim?

— Motyle…

— Mo… tyle?

— Tylko i aż tyle! Bo mam w brzuchu motyle! — wrzasnęła uciesznie Lazur, pozostając z szeroko otwartymi ustami. Z furkotem wyleciała z nich cała horda fantomowych owadów. Wśród nich dało się zauważyć nie tylko błękitne motyle, ale też cyjanowe biedronki, turkusowe ważki, czy grynszpanowe świerszcze.

— Przepraszam… — Lazur przysłoniła usta dłonią. — Beknęło mi się. Ja już tak mam od… miłości. Szczególnie gdy ta mnie uderza od pierwszego wejrzenia!

— Ale już lepiej? Poczułaś ulgę, madame de Błękit? Czy też zanieść ci ukojenie w inszy sposób?

— W inszy… zdecydowanie, najdroższy. — Lazur zamknęła oczy, wydęła usta do pocałunku i zastygła w oczekiwaniu.

— Czy moglibyśmy już wrócić do… meritum? — powiedział zrzędliwie Cień. Skupił tym na sobie uwagę nietypowego zgromadzenia, z którego jeszcze zrzędliwiej przemówił do niego Oranż:

— Wybacz, ale mogłeś dać im dokończyć amory. — Pokazał na niebiesko-kasztanową parę. Igi na potwierdzenie wniosku triumwira pokiwała pancernym czerepem.

— Dość amorów! — wydarł się Cień, czym definitywnie popsuł romantyczną atmosferę i gniewnie ciągnął dalej: — Dla wspólnego dobra spróbujmy ustalić, gdzie i po co zaatakują teraz cienie kierowane przez czerwonych. Jakieś pomysły, domysły, prorocze wizje? — Wzrok ciała Brunatnej się skupił na Tabaku. Ten się uśmiechnął zadowolony, że najwidoczniej uchodził w tym gronie za eksperta od cienistych bytów i niespiesznie zaczął snuć refleksje:

— Doświadczenie w badaniach rynkowych… Również uwzględnienie zasady podaży oraz popytu skorelowanej z zapotrzebowaniem na podstawowe produkty, jak i dobra luksusowe. Sugeruje zakładać, iż…

— Do rzeczy. Albo skręcę ci kark — uciął Cień.

— Cienie zaatakują Oazę Sfinksa — wyrzucił z siebie jednym tchem Tabak.

— Czyżby?

— To miasto ma zasoby.

— Zasoby?

— Tak, jest zasobne w… zasoby. Przez to jest jedynym sensownym punktem ataku na Przeklętej Pustyni.

— On ma rację — zauważył Oranż. — Zatem co dalej? — zawiesił pytanie w powietrzu.

— Ufortyfikujemy Oazę Sfinksa — zawyrokował Cień.

— Nie jest przypadkiem chroniona przed potworami barierą z alistocjanu? — Triumwir wyraził wątpliwość. Cień Czarnej wyjaśnił:

— Skoro cieniste istoty zostały wyzwolone z więzienia w Siedmiowieży, to znajdą sposób na dostanie się do Oazy. — Słysząc to, Tabak poprawił rękawicę na dłoni. Nie uszło to uwadze Cienia: — Chcesz nam coś jeszcze powiedzieć? — warknął do syna Sepii. Ten poruszył głową w poziomie, zaprzeczając. — Szkoda — syknął cień Czarnej i kontynuował: — Zatem w odniesieniu do bariery z alistocjanu… My też możemy ją pokonać, bo chroni ona bardziej przed duchowymi istotami niż czarnymi demonami.

— Ja z Igi jesteśmy duchowi — napomknął Oranż.

— To poczekacie… w odwodzie. Będziecie sterować przygotowaniami obrony… z tylnego siedzenia!

— Do dzieła — skwitował triumwir

— Nie tak szybko. — Cień wbił wzrok w Lazur: — Ty też zamierzasz może ruszyć na zachód do Oazy Sfinksa?

— Raczej nie — odparła nadąsana po przerwaniu jej amorów. Z nosa wyleciały jej niebieskie muchy.

— Skoro nie udajesz się na zachód, to ja bardzo chętnie. Tak więc postanowione i żegnam.

— Ale mogę pomóc! — Eteryczna kobieta zakwitła nagle bajkowym uśmiechem.

— Mów.

— Znam tajną broń na cienie.

— Gdzie jest?

— Schowana w magicznym miejscu na Przeklętej Pustyni.

— Przynieś.

— Sama nie pójdę!

— Masz swoje upiorki.

— Kiedy chcę iść… z nim. I tylko z nim! — Przytuliła się do Tabaka.

— Sprzedane.

— Kocham cię, siostro! — Eteryczne ciało Lazur zakwitło nieprzebraną mozaiką błękitnych kwiatów. — Nigdy ci tego nie zapomnę, ukochana siostro, przenigdy! — dodała z uczuciem.

Tym samym demoniczna armia pod wodzą trójki posępnych triumwirów ruszyła na zachód, by pokrzyżować niecne plany czerwonej rasy i sprzymierzonych z nią cieni. Natomiast Lazur z Tabakiem udali się w kierunku południowo wschodnim do serca tej przeklętej i zarazem niebieskiej krainy. Tam czekać ich miały najprzeróżniejsze dziwy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: