- W empik go
Zielone mrzonki - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
5 czerwca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Zielone mrzonki - ebook
Piątka przyjaciół pragnie dorwać Cygana Franza. Jak znaleźć i ujarzmić zło w przeładowanym kłamstwem świecie? Czy granica między dobrem a złem jest wyraźna? Każdy goni za swoją prawdą. Książka przeznaczona jest dla osób pełnoletnich.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8351-284-6 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Spało mi się wybornie, ponieważ miałem cudownie puchatą poduchę. O snach nie chcę wspominać, gdyż stanowiły część mroczną mojej duszy.
Chcę opowiedzieć wam, moi drodzy, o moim życiu, o facecie o ksywce Franz Cygan, może trochę o kulawym bohaterstwie, zdradach, wpadkach. Ale dobrze, zanim zacznę opowiadać, muszę napić się kawy, która to postawi mnie na nogi, bo wiedzieć musicie, że jestem uzależniony od kofeiny. Kawę robię w sposób następujący: wsypuję do kubka dwie łyżeczki rozpuszczalnej, dwie łyżeczki cukru, mleko, potem zalewam to gorącą wodą, mieszam i, czekając aż temperatura napoju nieco zejdzie w dół, zaczynam pić.
Także, pozwólcie mi delektować się kawą, zanim napiszę pierwszy rozdział, okej?Rozdział 1
Wsiadłem do mojego zielonego malucha z 1979 roku i pojechałem do Zbigniewa. Zbigniew, tak samo jak ja, nie pałał sympatią do pewnego Franza, Cygana Franza. Cygan Franz bowiem zasługiwał na srogi, jeśli nie łomot, to coś łagodniejszego, ale na pewno intensywnego.
Jechałem więc i jechałem bo z mojej wioski do jego wioski była godzina drogi jazdy po bezdrożach, (witamy na Podkarpaciu). Oczywiście miałem na myśli wioskę Zbigniewa, Franz mieszkał daleko, zaszyty w jakiejś norze, cholera wie gdzie.
Kiedy Zbysiu wsiadł do mego malucha i trzasnął drzwiami, zapytał:
— No to jaki mamy plan, panie Czeczeński, no bo chyba jakiś posiadamy?
— Wiesz co, plan wygląda następująco: zajeżdżamy do Nowakowskiej, która zna Franza, pytamy gdzie mieszka ten patałach i jedziemy nakopać mu do zadniej części ciała.
— Do Nowakowskiej? Przecież ona mieszka pod Lublinem, starczy nam paliwa?
Wyjąłem podówczas z kieszeni gruby portfel napchany stówkami i rzekłem:
— Kto ma pieniądze, ten wszędzie dojedzie!
Po chwili jechaliśmy jakąś lokalną drożynką, mijając pijanych rowerzystów i traktorzystów. Rozmowa słabo nam szła, albo po prostu mieliśmy myśli pełne bogatych wspomnień, albo co.
Do Nowakowskiej dojechaliśmy o dziewiętnastej. Wysiedliśmy z auta, rozprostowaliśmy kości i podeszliśmy pod ganek. Przed użyciem dzwonka, postanowiłem zapalić papierosa. Zbysiu uczynił tak samo. Dym pięknie się wił w gankowej przestrzeni.
— Jakie palisz? — zapytałem Zbyszka.
— No, takie bardziej lepsze, z tych droższych, typu vicki i tym podobne.
Gdy skończyliśmy palić, Czeczeński, czyli ja, wcisnąłem dzwonek. Minuta nie minęła, a drzwi otworzyły się z okrutnym skrzypnięciem. Stała tam Nowakowska, która gestem zaprosiła nas do środka.
W środku, czyli w mieszkaniu Nowakowskiej, było cudownie pod względem porządku. Od razu zaprowadziła do kuchni i podała pomidorową.
Jadłem powoli, ponieważ zupa posiadała gorącość rodem z piekła, zaś Zbych pochłaniał jakby był przyzwyczajony do gorącości. Rzekłem:
— No co tam, pani Kasiu, jak się sprawy mają?
— Zależy jakie — rzekła Kaśka Nowakowska. — Czasem mam wrażenie, że niebo wali mi się na łeb. Ale to mało istotne. Od śmierci męża minął rok a ja wciąż nie mogę się pogodzić z jego odejściem.
Milczenie zapanowało między nami. Bo mężczyzna nie potrafi pocieszyć kobiety. Mężczyzna może jedynie rozwalić krzesło ze smutku. I tak uczynił Zbigniew.
— Na litość boską, co ty wyprawiasz! — krzyknęła Kaśka.
— A nic. To ze smutku — rzekł Zbigniew.
Zaczęliśmy sprzątać rozwalone krzesło. Aby zaimponować dziewczynie, zaniosłem strzępy krzesła do szopy. Gdym wrócił zastałem taką oto scenę: Zbigniew i Kaśka całowali się z namiętnością godną Honeckera. Nie wiedziałem co czynić. Lecz, gdy tylko zorientowali się, iż stoję, przestali.
— Siadaj Czeczeński — rzekła nieco speszona. Siadłem więc i trwaliśmy w ciszy czas jakiś. Kuchnia, w której siedzieliśmy, była kuchnią wiejską, z ludowymi motywami, zapachy mieszały się jak ludność w Ameryce, ogólnie rzecz biorąc, to było to pomieszczenie przytulne na swój sposób, o ile kuchnie mogą być przytulne. Poirytowany mocno ciszą, zapytałem:
— Czy między wami jest miłość?
— Nie — rzekł Zbyszek.
— Tak — rzekła Kasia. — To że twój kumpel gra w durnia nie znaczy, że należy mu wierzyć.
— Zbyszek to nie mój kumpel — powiedziałem stanowczo.
— Jak to nie jestem twoim kumplem? — zapytał Zbych.
— Normalnie.
— To jeśli tak, to po co żeś mnie zabrał na tę całą akcję pod tytułem: łapać Franza Cygana?
— Przestańcie! — huknęła Kaśka. — Złapanie tego drania to priorytetowa sprawa, co ma do tego nasz niewinny pocałunek?
— Oj, nie wiem czy taki niewinny — powiedziałem tamując złość.
— Czy ty do mnie coś czujesz, Czeczeński?
— Ja? A gdzie tam, daj spokój, Kaśka.
— To dlaczego się czerwienisz?
— To alergen, nic miłosnego.
— Ale do rzeczy, Czeczeński. To, że pocałowałam Zbyszka nie ma nic wspólnego z tym, co jest dla nas najważniejsze. Wszyscy wiemy kim jest Franz Cygan: ja, ty, Zbyszek i całe pieprzone Podkarpacie. Pewnie teraz okrada laski w Małopolsce, jak myślicie? Tego łotra trzeba złapać! Okradł mnie, Zbyszka, ciebie, i tysiące zaraz pójdą i zgłoszą, że padli ofiarą tego złodzieja. Nie ma bowiem sekundy, żeby ten cymbał nie dokonywał jakiejś kradzieży.
Oparłem się łokciem o stół, przybrałem minę znudzonego onanisty i tak powiedziałem, dbając o to, by moja wypowiedź miała charakter niechlujstwa:
— To, że Franza złapać trzeba, to jest oczywistość. Ale nie próbuj mi tu Kaśka wmawiać jakieś bzdety, że wasz pocałunek to takie tylko nic.
Zbyszek milczący do tej pory, zajęty myciem talerzy po pomidorowej, gdy skończył, usiadł na taborecie, wypił trochę herbaty, którą wcześniej sobie zrobił, i tak rzekł:
— Dobrze wiemy, że Kaśka podoba się tak samo tobie jak i mnie. Nie da się ukryć faktu, że to stanowi problem. Kaśka jest jedna, Kaśki nie da się przepołowić. Bo twoje zachowanie, kiedyś nas ujrzał w pocałunku zanurzonych, świadczyło i świadczy o zazdrości. Ja wiem do czego zdolni są faceci zazdrośni. Oni sięgają podówczas po gloka i rozwalają przeciwnikowi łeb. Czy tak? Nie odpowiadaj jeszcze. Powiem ci, Czeczeński, że gdyby nie sprawa Franza, dawno bym uciekł z Kaśką do Włoch. Bo Włochy to kraj luzu. Tam wszyscy żyją na innym biegu: na jałowym. Mają co prawda piwo do luftu, lecz klimat jaki tam panuje, jest czymś co odpowiada mi w stu procentach. Kaśka będzie w siódmym niebie, kiedy zobaczy Adriatyk, kiedy zobaczy plaże rozgrzane słońcem co świeci dzień w dzień, a nie jak w Polsce, raz na miesiąc. Poza tym Kaśka to zajefajna dziunia. Może tak bardzo tęskni za swym zmarłym mężem, że szuka pocieszenia w pocałunkach, które wyzwalają w człowieku endorfiny? Pomyślałeś o tym Czeczeński? Nie, nie pomyślałeś, bo jesteś ogarnięty obsesją złapania Franza Cygana, nienawidzisz go tak bardzo, że dziewczyny w ogóle cię nie interesują. A może się mylę? A może właśnie tęsknisz za ciepłem kobiecego ciała? Jak to w końcu z tobą jest? Bo nie ukrywam, że stanowisz dla mnie swego rodzaju zagadkę. Czy jesteś człowiekiem lodowatym, jeśli chodzi o relacje damsko-męskie? Kim jesteś? Królem kotów, które łapią myszy? Czy może myszą, która goni kota? Ja nie wiem, Czeczeński, ja nic nie wiem. Robisz aferę o byle pocałunek? To jest dziecinada! To jest przedszkole życia, mój drogi. Nasza misja złapania Franza Cygana to jedno, ale relaks to drugie. Czy nie miewasz chwil, w których fantazjujesz sobie? Gmerając w tym czasie w rozporku…
— Dość! — huknąłem jak z armaty. — Nie będzie mnie tu byle chłystek z erotyki wykładów głosił. Co do Kaśki to ustalmy tak: póki co, jest nasza. Wspólna. Oczywiście nie mam na myśli stosunku płciowego, to w ogóle nie wchodzi w grę. Ale Kaśka potrzebuje opiekunów. I my nimi będziemy. Co do pocałunku, to całuj sobie, Zbyszek, a co mnie to. Może mnie też kiedyś spotka szczęście i liznę usta tej uroczej niewiasty.
Cisza zapanowała przy stole. Kaśka wstała i zaczęła coś tam pichcić. Miałem w zwyczaju wieczorem wychodzić na podwórz, zobaczyć, czy ktoś obcy się nie kręci. Gdym spojrzał w prawo i lewo, wróciłem spokojny do kuchni. Usiadłem na czymś co przypominało sofę, i zapaliłem kolejnego papierosa. Zbyszek siedział cicho i jakby coś rozważał w sercu swym.
— Co cię gnębi, Zbigniewie? — zapytałem. Zbigniew nie chciał brać udziału w rozmowie. Mężczyzna go drażnił. Mężczyzna w ściernisko męki go wtryniał obecnością swą. To było bardzo wyczuwalne. Ten jego faszyzm skierowany w stronę mężczyzn. Zbyszka jednak musiałem zabrać, bo on miał zmysł, dzięki któremu mogliśmy dorwać Franza Cygana.
Franz rabował na potęgę. Kroił damy wracające z pracy, wyciągał portfele chłopakom w zatłoczonych autobusach, zresztą jego popisowym numerem to dziesiona po dwudziestej drugiej, gdzieś w bramach pato-dzielnic. Wystarczyło, że trzymał daggera przy szyi wystraszonego obywatela, który przypadkiem tamtędy przechodził, a oddawał Cyganowi całą zarobioną pensję.
Kaśka tymczasem skończyła czynności związane z gotowaniem. Siadła zmęczona przy stole, i rzekła:
— Narobiłam nam schabowych na podróż. Bo ta może trwać całe tygodnie. Jeśli policja nie potrafi złapać tego złodzieja, to co dopiero my! — Kaśka miała ładną figurę, włosy upięte w kok, a biust należał do obfitych i pełnych. Jej nos natomiast przypominał korniszonka, z tym że nie był zielony a lekko zaczerwieniony. Usta Kaśki były wąskie, ale dolna warga potrafiła rozwinąć swe możliwości w momentach dla seksu kluczowych. Jaka była w łóżku? O tym czytelnik dowie się, lub nie dowie się.
Cisza trwała dobre piętnaście minut, gdy dziewczyna postanowiła przejąć pałeczkę ciszy i sprawić, by na jej czubku zaskwierczał ogienek. Jej słowa stanowczością podkute, brzmiały tak:
— Panowie moi drodzy. Na wstępie pragnę oświadczyć, iż nie należę do żadnego z was. Jestem singielką. A to, że pocałowałam Zbyszka, to był tylko akt znudzonej samotnością kobiety.
— Czyli skłamałaś, mówiąc, że między nami jest miłość — powiedział poruszony do granic Zbyszek.
— Nie rozumiem twego gniewu. Przecież, kiedy Czeczeński nas przyłapał i zapytał, czy między nami jest miłość, sam rzekłeś, że nie. A teraz robisz wielkie, maślane oczy, że ja nagle zmieniłam zdanie, mówiąc, że nie ma żadnej miłości. No bo nie ma. Czy pocałunek czyni miłość? Nie. Czy pocałunek ma jakieś znaczenie? Ma, ale jest on przedłużeniem przedłużenia, jeśli wiecie panowie, co mam na myśli. A mam na myśli rzeczy szpetne, wulgarne, marginalnie taktowne. Musicie uwierzyć mi na słowo, że ja lubię krotochwilę, że śmieję się wówczas jak szalona. Bo trochę jestem, czyż nie? No nie bądź już smutny Zbysiu, ja tak lubię sobie czasem pograć z facetem w zgadnij czy to prawda.
Zbigniew odpalił papierosa, zapiął odepniętą wcześniej koszulę i przybrał posągowość.
— Zraniłaś go — rzekłem trochę poważnie, a trochę dla jaj. Kaśka roześmiała się szczerze.
— Ty zranionego chłopa chyba nie widziałeś, Czeczeński.
— Być może, ale powiedz Kasiulku, czy nie masz tu jakiegoś wina?
— Zapomnij o piciu! Jutro o świcie wyruszamy, na drogach jest mnóstwo patroli a ten chce pić, no jasna cholera!
— Kawy zrób — powiedział Zbigniew takim tonem, że aż listopadem powiało, a to wiosna była późna.
— Mnie też — rzekłem. Po chwili piliśmy zalewajkę i czekali na to, co powie Kaśka. Kaśka wyjęła nóż, ale nie taki kuchenny, tylko, powiedzmy sobie szczerze, bandycki i powiedziała:
— Gdy spotkamy Franza, ja mu tym nożem gardło poderżnę.
— Kasiu — rzekłem — skąd ty tak w ogóle masz wiedzę, gdzie obecnie przebywa Franz Cygan?
— A czy ja muszę wszystko mówić? No ale dobra powiem. Zatrudniłam detektywa, któremu Franz Cygan zajumał podobno szewiroleta, przywiezionego prosto z Ameryki. On go nienawidzi tak samo jak my. Najbardziej mi żal Skowronkowskiej. Żeby dziecko co jeszcze trzech lat nie ma ukraść, to trzeba mieć we łbie masę kałową zamiast mózgu. Dlatego chcę, jeśli wpadnie w moje ręce, potraktować go nożem jak wieprzaka. Bo we mnie jest chęć zemsty. Pragnę rozpruć mu brzuch i patrzeć, jak jego wnętrzności wylatują z jamy brzusznej. Cygan Franz to czyste zło. Jego trzeba zabić. Kradzieże kradzieżami, ale żeby dziecko porwać? Jutro o piątej rano wyruszamy do Lublina. Ty, Czeczeński prowadzisz. Zbych ma focha, bo raczyłam zażartować sobie pocałunkiem. Wiecie co wam, panowie, powiem? To, że przegięliście pałę. I ty, Zbysiu, mówiąc, że porwiesz mnie do Włoch, których szczerze nienawidzę, że będzie nam tam jak w niebie i do ciebie, Czeczeński. To co powiedziałeś to jest przegięcie. A powiedziałeś coś takiego, że Kaśka jest nasza, wspólna (czyli twoja i Zbyszka) a czy ktoś spytał o moje zdanie? Oj chłopy, żal mi was. Teraz powiem tak: jestem Kaśka i nie należę do żadnego fagasa. Zrozumiano? Bo jeśli nie, to mogę w każdej chwili zawołać tu detektywa Rubbego i spuści wam taki łomot, że lepiej się opamiętajcie.
— A gdzie jest, jeśli można wiedzieć, wspomniany detektyw? — zapytałem.
— Czy ty wszystko musisz wiedzieć, Czeczeński? Może właśnie siedzi pod stołem i słucha naszych bzdur.
— Bzdura. W to, że detektyw siedzi pod stołem nie uwierzy nawet dziecko.
Wtem spod stołu wyszedł detektyw w cylindrze i staromodnym fraku. Rzekł:
— Dzień dobry. Nazywam się Rubby Grubby. Pochodzę z Wielkiej Brytanii, dlatego jestem taki wielki. Potrzebuję przestrzeni, przepraszam, wyjdę na chwilę na dwór, dobrze?
— Rób co chcesz, mój detektywie — rzekła Kaśka i poszła spać.
Rozdział 2
Do Garwolina dotarliśmy o godzinie siódmej rano. Gdy wjechaliśmy na parking stacji benzynowej, wyszliśmy, by dokonać czynności potrzebnych do dalszej jazdy. Ja na przykład musiałem koniecznie skorzystać z toalety, bo nadmiar kawy powoduje nadmiar produkcji moczu, więc sikałem chyba z pięć minut. Zbych w tym czasie kupował pewnie jakieś prince-polo, Kaśka zapewne również sikała, a Rubby Grubby detektyw, jako atrakcja turystyczna, dziwił się, skąd się bierze tyle zamieszania dookoła jego osoby.
Kiedy wszyscy wsiedli do malucha, Grubby Rubby zapytał:
— Dlaczego w Polszcze jest tak, że jak ludzie zobaczą faceta w cylindrze i w surducie, to od razu wyciągają smartfony i robią zdjęcia, filmy? Co tu się u was w kraju dzieje?
— A czy u was w Anglii ludzie chodzą odziani tak jak pan? — zapytała Kaśka.
— Nie, ale my mamy szacunek dla kultury, dlatego, jeśli ktoś chce kontynuować odzieżowe aberracje przodków, ma do tego święte prawo.
— Skąd ty go wzięłaś? — zapytałem Kaśki obniżając ton głosu.
— Nie pytaj.
Zbyszek tymczasem usiłował zasnąć, lecz jakoś mu to słabo szło, bo brytol non-stop nawijał i dziwił się wszystkiemu.
Tak na przykład nawijał Rubby Grubby:
— Powiem wam, co mi się w was, Polakach, nie podoba. Na przykład to, że według was, my, brytole, jesteśmy posiadaczami rybich twarzy. Dlaczego rybich? Skąd taki pomysł?
— Nie mam pojęcia, a ty Kaśka?
— Ja też nie.
Zbigniew zaś wygłosił monolog dość gorzki, co mogło mieć związek z brakiem snu. Tak nawijał Zbych:
— Wy macie w sobie rybiość od prapoczątków. Wielka Brytania, otoczona wodami, wmuszała na wasze talerze sterty ryb. Jedliście zatem te ryby i upodobnialiście się do nich. Czy to nie jest wystarczający dowód na waszą twarzową rybiość?
— Ależ nie, mój drogi panie, my…
— Dość! — Kaśka miała przesyt tych paplanin. Nie po to zatrudniła detektywa z Anglii, by ten toczył bezowocne rozmowy.
Jazda była monotonna. Zwłaszcza maluchem, który stanowił nieprawdopodobny okaz zawalidrogi. Nagle Rubby rzekł:
— Kochani! Przecież pod Warszawą czeka na nas luksusowy merc klasy ce, jak cement.
— A gdzie konkretnie? — zapytałem podniecony na maksa.
— W miejscowości Zakręt — odparł Rubby.
Gdyśmy dotarli do miejscowości Zakręt, zaparkowaliśmy malucha byle gdzie i udaliśmy się na poszukiwania merca ce klasy. Podobno był to samochodzik czarny i odpicowany tak, jak panna młoda z rodziny królewskiej. W końcu jest! Znalazła go Kaśka. Zaparkowany pod jakąś przydrożną knajpą zwracał na siebie uwagę bardziej niż sam Rubby. Więc Angol otworzył drzwi (kluczykiem a nie łokciem), załadowaliśmy się wszyscy i gdy odpaliłem silnik, zaistniało dość ważne pytanie, które brzmiało: gdzie jechać? Rubby miał specjalnego smartfona wykonanego ze szczerego złota (tak przynajmniej twierdził) i zadzwonił tam gdzie trzeba. Po chwili rozmowy w języku angielskim, okazało się, iż Franz jest teraz w Austrii za Wiedniem.
— Goń teraz skurczybyka — rzekłem, mając całą akcję za jedną wielką farsę. Zbyszek powiedział podówczas:
— Wiecie co? Złapiemy go. Nie dziś nie jutro, ale złapiemy. To jest nasza powinność, misja. Przecież on ma kradzione dziecko.
Ustawiliśmy gpsa na odpowiedni kierunek i wiśta wio! Mknęliśmy drogami szybkiego ruchu niczym szybcy i wściekli, wiedzieliśmy, gdzie jest, bo facet miał w nadkolu wczepioną pluskwę. Myk polegał na tym, aby dziada dogonić.
W Słowacji zwolniliśmy i to znacznie bo drogi tam nie należą do pierwszorzędnych, jeszcze główne drogi były w budowie i trzeba było tłuc się okrężnymi. Wpadłem wtedy na pomysł. Znałem bowiem osadę cygańską w pobliżu Bratysławy. Postanowiłem pojechać tam i popytać, może ktoś słyszał o Franzu Cyganie.
Kaśka w tym czasie zaczęła uzewnętrzniać pierwsze symptomy kryzysu: że dziecko przepadnie, że tacy ludzie nie mają litości, że mamy do czynienia z międzynarodową grupą przestępczą, nie zaś z samym Franzem, i w ogóle rozleciała się kobieta totalnie. Podszedłem, przytuliłem, powiedziałem, że dobrze będzie.
Ruszyliśmy dalej. Obok mnie siedziała Kaśka, z tyłu siedział Zbigniew i pan Rubby.
Jechało się przez błota okrutne, droga zaś przypominała podziurawione sito, co rusz krater do wyminięcia, albo pustak położony w zasadzie chyba tylko dla utrudnienia. W końcu droga zaczęła przypominać normalną szosę. Jechaliśmy wolno, gdyż dzieciarnia cygańska ganiała po ulicy, jakby inne rozrywki nie wchodziły w grę. Gdym wjechał pod stromą dość górę, skręciłem w lewo. Tam zaczynała się osada, o której wspominałem wcześniej. Wyłączyłem silnik i wszyscy wyszliśmy z wozu. Rubby nie zwracał na siebie tym razem większej uwagi, bo cyganie potrafią odzieniem zadziwić nawet samą Janę Birkin. Szedłem pierwszy a dzieciaki mówiły coś do nas w języku romskim, jednak nic a nic nie szło zrozumieć. W końcu zostaliśmy otoczeni przez postawnych gości, o czarnych włosach i także czarnych wąsidłach. Jako, że nikt z nas nie znał języka, którym posługują się Romowie, postanowiłem na kartce napisać dwa słowa: Cygan Franz. Tamci zaczęli szeptać między sobą, jakby coś było na rzeczy, jednak Franz Cygan chyba musiał być dosyć nielubianym typem, gdyż, jeden z wąsaczy wykonał gest podrzynania gardła. I gdy doszliśmy do porozumienia, że my też go nie lubimy, mówiąc delikatnie, to otwartość cygańska rozwinęła swe skrzydła niczym łabądki. Od razu zaproszeni zostaliśmy do środka jakiejś chałupinki, na stole pojawił się bimber, ja stanowczo odmówiłem, stanowczo, z racji bycia kierowcą, ale Zbigniew i Rubby byli nawet chętni spróbować ichniejszego trunku. Kaśka postanowiła pozostać czujną, więc, tak jak i ja podziękowała za alkohol.
Prócz wąsaczy do izby weszły młode, ładne, biuściaste czarnowłose piękności. W oczach wąsaczy było pewne, że zaliczymy chociaż jedną, że, jak to się teraz szpetnie mówi, zamoczymy.
Jeśli o mnie chodzi, kobiety traktowałem z niebywałym szacunkiem. Kobieta bowiem to kwiat stworzenia, myślałem, a że byłem wierzący, wierzyłem, że kobiecość została nam dana nie po to by ją po chamsku wykorzystywać, lecz po to, by podziwiać piękno, które już w zewnętrzu bije w oczy z taką pasją, że szok. Kobieta to najpiękniejszy okaz, myślałem a wtedy te dziunie zaczęły się do nas dobierać. Zachowując takt oraz przyzwoitość odmówiłem młodej dziewczynie, wsadzając jej w biustonosz trochę banknotów.
U Zbigniewa zaś sprawa wyglądała zgoła inaczej. Otóż facet pozwalał się dotykać, macać, głaskać, ale sam żadnych odwzajemności nie czynił. Było to dość ryzykowne z jego strony, bo przecież mężczyzna to nie maszyna, wystarczył o jeden dotyk za dużo a jest po zawodach. Śmiesznie to wyglądało, to molestowanie Zbyszka przez cygańską dziewkę. Zbyszek wbity w nieruchomość, zamknął oczy i czekał Bóg wie na co. Rubby natomiast odsuwał się od cygańskich niewiast. Powodem takiego zachowania nie było jakieś obrzydzenie do tego typu zbliżeń, Rubby tak miał, że z dziewczynami kombinował bardzo ostrożnie. Rubby należał do ludzi staroświeckich, gdzie najpierw trzeba damę poznać, potem z nią chodzić, by na końcu się ożenić. Kaśka miała masę śmiechu, nie miała pojęcia, że jej wspólnicy są tacy drętwi w tych sprawach.
Gdy dziewczęta pogrywały sobie zbyt śmiało, postanowiłem zakończyć ową biesiadę. Wstałem, ukłoniłem się i rzekłem do kompanów:
— Chodźmy stąd, tu nic się nie dowiemy, a Franz nam ucieka.
Zbych, Rubby i Kaśka wstali i prawie uciekli z tego miejsca. Ja wyszedłem ostatni i rzekłem do wąsaczy: palikerav, co po ichniejszemu znaczy dziękuję.
Wpakowaliśmy się do merca i szukaliśmy normalnej asfaltowej drogi. Gdy nam się udało, mogłem przycisnąć trochę gazu. Rubby rzekł:
— Według danych, Franz jest w Słowenii i zatrzymał się w jakimś motelu, w górskiej miejscowości.
— Cholera — rzekłem — a my dalej w tej Słowacji. Dawaj najkrótszą drogę do Austrii, powiedziałem do Kaśki. Kaśka zaś wyszperała w smartfonie potrzebne dane i zasuwaliśmy na maksa.
Do Austrii dotarliśmy o północy. Wóz stanął na stacji benzynowej, a my zastanawialiśmy się, czy jechać dalej, czy spać.
— Mogę cię zmienić — powiedziała Kaśka. Zgodziłem się na ten pomysł. W końcu oprócz mnie prawko miał też Zbyszek. No i Kaśka. Kiedy siadłem na miejscu pasażera, poczułem ulgę do opisania ciężką. Kaśka ruszyła a ja zasnąłem w momencie. Śniła mi się dziwna sytuacja, w której
siedziałem przy stoliku z piękną damą. Miejsce, w którym byliśmy, przypominało komnatę średniowiecznego zamku. Była wieczorna pora i wszędzie paliły się świeczki. Siedzieliśmy więc czas jakiś w milczeniu, aż przemówiłem:
— Może napije się pani czegoś — poczułem jednak, że pod stołem coś się dzieje, że stopa owej damy trafia w moje krocze. Od razu zrozumiałem cel tego gestu. Pomyślałem wówczas, że seks nie wchodzi w grę. Wstałem i oburzony rzekłem:
— Co to ma znaczyć? Ja mam zasady, ja mam moralność na wysokim poziomie, który sięga chmur.
Kobieta, która jeszcze przed chwilą wprawiała mnie w stan erotyczny — spała. I sen się skończył. Popatrzyłem w lewo: Kaśka prowadziła, skupiona i zafiksowana na punkcie złapania tego drania Franza.
W Austrii drogi są solidne jak piwnica, w której Fritzl trzymał swoje ofiary. Jechało się gładko i przyjemnie. Drogi równe, zero dziur, naderwań, ogólnie pięć. Kaśka dociskała maszynę, wyprzedzała tych wolnych, jechała prawidłowo jak jakiś rajdowiec, chociaż nim nie była. Miała w sobie dużo agresji i nienawiści do Franza Cygana, pragnęła go jak najszybciej złapać i ukarać, chociaż rozsądniej byłoby oddać go w ręce policji.
Pędziła więc już tak trzy godziny. Niektóre tunele ciągnęły się niemiłosiernie, ale i tam Kaśka dawała czadu prędkością. Za godzinę Słowenia, powiedziałem aby wiedziała, że za godzinę ją zmienię.
Nocna jazda autem jest dziwna. Ma się wrażenie, że wszystko stoi w miejscu, a jednocześnie gdzieś tam odczuwalny jest ruch.
Słowenia, obszar górzysty i chłodny. Zaparkowała wóz na jakiejś stacji i wszyscy wysiedli w celu oddania moczu. Rubby wybrał krzaki, reszta poszła do budynku stacji benzynowej. Najpierw do — przepraszam za słowo — kibla, poszedłem ja. Sikanie przynosi ulgę trudną do opisania. Potem do wucetu wszedł Zbyszek. Ten musiał mało wypić, bo zaraz otworzył drzwi i wyszedł. Kaśka w damskiej załatwiła sprawę szybko. Wyszliśmy na zewnątrz, Rubby zaś stał w tym wsoim cylindrze i tak rzekł:
— Korzystanie z ubikacji w pewnych kręgach uchodzi za defekt mózgu. Dlaczego sikacie tam, w tej podłej i obskurnej łaźni? Czy wy debilami jesteście? Ludźmi pozbawionymi płata czołowego? Co jest do jasnej cholery z wami nie tak?
— Panie Rubby. Po pierwsze uspokój się pan. W Polsce każdy sika w ten sposób, nawet profesor matematyki. To właśnie sikanie w krzakach świadczy o braku mózgu!
— Kochani — rzekł Rubby — przepraszam. Ja czasem dokonuję porównań do mojego księstwa, gdzie wszystko robimy inaczej. Proszę więc o wybaczenie.
— Dobra, zgoda, zapominamy o tym co zaszło — rzekłem i wsiadłem za kierownicę merca. Inni uczynili tak samo. Odpaliłem silnik i jazda.
Słowenia na początku może się wydawać przedłużeniem Alp, które pokonywać musieliśmy będąc tam. Wszędzie góry i ciemno, góry i ciemno. Ale im dalej w las, tym owa górzystość stawała się płaszczyzną. Dniało.
Wschód słońca oblepił policzek śpiącej słodko Kaśki. Ciekawe o czym śni, przeleciało mi przez myśl i wtedy depnąłem po hamulcu, widząc przed sobą stojącą toyotę, a raczej jej byczy tył. O mały włos, a by do durnej kraksy doszło. Kaśka obudzona nagłym poruszeniem, zbeształa mnie wzrokiem. Wjechaliśmy na polanę słodką zielenią obsypaną. Wszyscy wysiedli z wozu, a Zbyszek minę miał, jakby go ktoś porządnie wkurzył. Podszedłem do niego i zapytałem:
— A cóż ty taki zły?
— Ten Grubby Rubby mnie wkurza.
— A czemu to?
— A bo, rozumiesz, rozłożył się na mnie, jak na poduszce i śpi. Ja do niego mówię: ja nie jestem poduszką, zjeżdżaj z mojej głowy, to on niby zmienia pozycję, ale po chwili dalej swoje. No nie idzie z nim żyć!
Postanowiłem odbyć męską rozmowę z naszym brytyjskim przyjacielem, więc podszedłem do niego i tak mu rzekłem:
— Grubby Rubby. Otóż Zbyszek powiedział mi, żeś z głowy jego poduchę uczynił.
— Przepraszam serdecznie, ale u nas, w Brytyjskim Królestwie, istnieje prawo głowy. Zakłada ono, iż, kiedy mężczyzna leży bokiem do drugiego, ten drugi może użyć jego głowy.
— Czy tylko w celach poduszkowych?
— Nie.
— W takim razie wielcem rad, żem Polak i że nie muszę akceptować waszych durnych zasad.
— Proszę pana. Nasze zasady zakładają również, iż kiedy Polak przebywa w Słowenii, i kiedy źle wyraża się o brytyjskich ludziach, brytyjski mężczyzna ma prawo spoliczkować Polaka.
Nie minęła sekunda, gdy poczułem na policzku piekący ból. Grubby Rubby stał i gapił się na mnie, jakby do niczego nie doszło.
Kaśka zjawiła się w porę, bo gdyby nie jej odciągnięcie Grubbego na bok, źle by się to dla niego skończyło.
Trzeba nieco zmienić prawa i nawyki brytyjskich detektywów, myślałem już w wozie.Rozdział 3
Słowenia jak się zaczęła, tak się skończyła. Chorwacja natomiast przytrzymała nas na dłuższy czas. Okazało się bowiem, iż Franz Cygan zafundował sobie nadmorskie tournée. Robiliśmy zatem wszystko, by siedzieć mu na ogonie, a Rubby Grubby cały czas trwał w kontakcie z Centralą w London City.
Chorwackie domy pamiętające czasy pierwszej połowy burzliwych lat dziewięćdziesiątych, przypominały poranione istoty, niby martwe, lecz żywe w martwocie na swój niepowtarzalny sposób. Chorwaci pewnie chcieli zostawić jakiś materialny ślad tamtych ponurych czasów, chociaż, ten najważniejszy, jest zazwyczaj w sercu.
W końcu wjechaliśmy w rejon weselszy; otwierały się przed nami kurorty nastawione na szybki zysk, więc: bary, kamieniste plaże, klimatyczne miasteczka pamiętające czasy średniowiecza. Jedno takie miasteczko przyciągnęło moją uwagę, niestety nazwa wyleciała mi z głowy. Auto zaparkowaliśmy na parkingu strzeżonym i wysiadka. Postanowiliśmy poszwendać się po mieście, korzystając z faktu, że pluskwa auta, którym poruszał się Cygan Franz nie dawała sygnału: więc albo zlokalizował ją i wyrzucił, albo zmienił pojazd.
Szliśmy wbici w spore zakłopotanie, zależało nam bowiem na wtopieniu się w tło, ale Rubby Grubby Anglik utrudniał to zadanie skutecznie.
Kiedy w wieczornej atmosferze rozluźnienia, zajęliśmy miejsca w knajpce tuż przy chlupoczącej cicho wodzie morskiej, Zbigniew rzekł:
— Jeśli o mnie chodzi, ja tu zostaję.
— A jeśli o mnie chodzi, to jeśli zaraz nie wyjaśni się gdzie przebywa nasz cholerny Franz, to dostanę szału — powiedziała Kaśka.
— Centrala w Londynie pracuje non-stop, na pewno znajdą tego, jak pani nazwała, cholernego Franza — rzekł Rubby.
Zmęczony prowadzeniem pojazdu, zadecydowałem, że kolejną osobą, która powinna zająć się tą, bądź co bądź, męską czynnością, jest Zbyszek. Zbyszkowi posmutniała twarz, gdyż miał w planie popiwkować sobie, a tu taki obrót sprawy. Dlatego nie mając wyrzutów sumienia, zamówiłem sobie piwo, zresztą Rubby uczynił tak samo. Kaśka nie piła, ale chyba tylko po to, by potowarzyszyć Zbyszkowi.
Powiedział Zbyszek:
— Nasza misja powinna mieć jakiś patronat, przecież goniąc tego łotra robimy dobrą robotę na dużą skalę. Jak myślicie, czy gdy złapiemy Franza, zostaniemy odznaczeni od samego prezydenta orderami?
— Zapomnij o orderach — rzekłem. — To ma być wszystko cichuteńko, by następni Franzowie Cyganowie żyli sobie w błogiej nieświadomości. A tak w ogóle ciekaw jestem, czy on wie, że jesteśmy tak blisko niego, bo że go ktoś szuka, to raczej jest pewne, że wie, inaczej by tak szybko nie zmieniał miejsc pobytu.
— Ale dzieciak, po co mu dzieciak? — dopytywał Zbyszek.
— Tego to nawet ja nie wiem — powiedziała Kaśka. — Mam co prawda jakieś swoje domysły, ale to wszystko jest takie mgliste, niepewne. Wiem, że Franz robił za służącego w pewnej bogatej rodzinie. Tyle wiem. I niech każdy sobie dopowie swoją wersję zdarzeń.
— Ja natomiast — zabrał głos Rubby — cieszę się, że zupełnie obcy sobie ludzie, postanowili zadziałać na własną rękę i złapać złodzieja. Bo rozumiem, że się nie znaliście przed sprawą Franza?
— Nie — powiedziałem — jest tak jak mówisz, Rubby, to, że teraz działamy w kwartecie, jest dziełem samego Franza, mieliśmy dość kradzieży w naszych miejscowościach i zorganizowaliśmy grupę łapaczy Franza. Gdy ten zorientował się, że okoliczna ludność ma zamiar zrobić mu w poprzek, spakował majdan, wykradł dzieciaka i w długą.
— Czy to dziecko jest tej bogatej rodziny, w której za lokaja robił Franz? — zapytał Rubby.
— Tak — odparła Kaśka.
— Przecież to wszystko jest jasne, facet chce okupu!
— Miałoby to sens, gdyby Franz wcześniej nie nakradł tyle, że głowa mała — rzekła Kaśka. — A porywając dziecko, on tylko zrobił sobie dodatkowe kuku, tak zwany strzał w stopę.
— Wobec tego pozostaje nam czekać. Tak jak powiedziałem, Centrala w Londynie pracuje, jeśli coś będą wiedzieć, ja od razu dostanę od nich telefon. Na szczęście przyszło nam działać w wyjątkowo cieplarnianych warunkach, mamy początek czerwca a wakacje to moja ulubiona pora roku.
— Moja też — rzekłem — ale nie wtedy, gdy goni się porywacza dzieci.
— Skończmy już o tym patałachu — rzucił wnerwiony Zbych.
— O to to — podchwycił pan Rubby. — Proponuję porozmawiać o tym co jest najpiękniejsze, ale też najbardziej nieprzewidywalne na tym świecie, czyli o kobietach.
— Nieprzewidywalne? — zdziwiła się Kaśka.
— Tak — powiedział ze spokojem Rubby. — Kobiety są ze swej natury nieobliczalne.
— Czy możesz rozwinąć tę myśl? — zapytała zaciekawiona Kaśka.
— Oczywiście. Dam przykład z mojego podwórka, z królewskiego księstwa Wielkiej Brytanii. Otóż zaręczony byłem swego czasu z lady Sharlottą. Była to kobieta wytworna, co w waszym języku znaczyć może tyleż samo, co wytworzona z cnót najdroższych temu światu. O urodzie wstyd mi mówić. Takiej piękności nie widziałem nigdy. Jeśli proporcje zostały stworzone po to, by wyeksponować dopasowanie elementów będących odrębnymi częściami czegoś, co dopiero z pewnej perspektywy wygląda jak stworzona z wielu pięknostek jedność, to ona była właśnie definicją proporcji. Czy mówię jasno?
— Mówisz pięknie — rzekła jakby odurzona słowami Rubbego Kaśka. Ja zaś w myślach dałem Rubbemu dużego plusa, bo w podobny sposób postrzegałem kobiety. Wiadomo: kobiety są różne. Lecz czy mamy do czynienia z panią lekkich obyczajów, czy z damą z wyższych sfer, szacunek to klucz będący pokazaniem płci pięknej, że mężczyzna to nie tylko zwierzęcy instynkt, lecz także rzeczy wzniosłe, będące odpowiednikiem zachwytu nad pięknem pory wczesno wiosennej chociażby.
— No więc dama ta razu pewnego, a mieliśmy wówczas tak zwaną randkę, dejt — kontynuował Rubby — zabrała mnie na brzeg jeziora. Ja patrzę: a tam szuwary jakieś, ropuszyska straszne, myślę, cóż to za miejsce ohydą naznaczone i jeszcze się dobrze nie zorientowałem w swojej sytuacji, a już tkwiłem wepchnięty przez mą lubą w owe krzaczory. Czy to nie dowód na całkowitą nieobliczalność?
Piwo wchodziło mi wybornie i nagle poczułem to nieznośne napieranie, i że jednak dalsze udawanie, że moczowe sprawy, to bułka z masłem, jest bez sensu i że trzeba odwiedzić wucet. Wszedłem do środka lokalu (byliśmy na zewnątrz pod parasolkami) i gdym zlokalizował toaletę, w okolicach drzwi stała piękna, wysoka brunetka, obcięta na Kleopatrę. Jej ciemna, opinająca ciało garderobiana niezręczność, odjęła mi rozum. Czy mogę wejść, zapytałem w języku angielskim. Yes, odparła tamta i niczym służąca otworzyła mi drzwi.
Dziwnie mi się sikało ze świadomością, że za drzwiami stoi ona, tajemnicza piękność. Gdym wyszedł jej już nie było, co stanowiło dla mnie pewnego rodzaju ulgę, bo już zaczynałem wchodzić w rejony, których w sobie nie lubię.
Zamiast wrócić do stolika, postanowiłem przejść się wzdłuż plumkającej wody, bo miejsce w którym byliśmy, przypominało mini porcik dla małych jachtów. Nie zrobiłem piętnastu kroków, a znana mi z lokalu dziewczyna stała oparta o latarnię i patrzyła w moim kierunku. Prostytutka — pomyślałem, ale i to nie miało wpływu na nic. Zbliżyłem się na odległość zapewniającą jej i mi komfort i rzekłem:
— Czy pani pomyliła mnie z jakimś innym mężczyzną?
— Nie.
— To w takim razie w czym mogę służyć?
— Czy mogłabym przejść się z panem kawałek, o tam, do tamtych drzew, potem pana opuszczę.
— Nie widzę problemu.
Szliśmy zatem, lecz nie jak para a jak przypadkowo spotkani ludzie. Luźno, osobno, bez żadnego dotyku. Dziewczyna popatrzyła na mnie.
— Mam na imię Victoria — rzekła — i pochodzę z Serbii.
— Przyjechałaś tu na wakacje?
— Nie. W zasadzie przyjechałam ostrzec ciebie i twoich przyjaciół.
— Że co?
— Tak. Wiem, że gonicie Franza, ale on jest znany na całych Bałkanach. To że go gonicie to jedno. On wysłał przeciwko wam bandytów, aby zlikwidować każdego z was.
— Skąd to wiesz?
— Franz wyrządził mi i mojej rodzinie dużą krzywdę. Zabił mi męża i brata i wyczyścił im konta. Wiem zatem o tym człowieku i jego ofiarach więcej niż ci się wydaje.
— Czy dziś grozi nam jakieś niebezpieczeństwo?
— Obawiam się, że tak, lecz nie znam szczegółów.
Tymczasem Rubby zaczął pokazywać w moją stronę, że coś przyszło z Centrali. Podbiegłem tam i na szybko przedstawiłem Victorię. Natomiast wiadomość z Centrali brzmiała, że ludzie Franza zlokalizowali nas i teraz od nas zależą dalsze ruchy.
— Jego ludzie mogą nas powybijać jak kaczki — powiedziała Victoria.
— Co robimy? — zapytał spanikowany Zbyszek.
— Zachowajmy zimna krew — rzekła Kaśka.
Siedzieliśmy cicho przy stoliku, a każdy przechodzień mógł być człowiekiem Franza. Strach mroził nam opuszki palców. W końcu rzekłem:
— Panowie, chyba przyszedł czas, aby się zmywać.
Wstaliśmy jak jeden mąż, i razem z Victorią poszliśmy w kierunku parkingu na którym stał nasz merc. Ale nagle Victoria krzywo stanęła, więc złamał jej się obcas, a Kaśka wpadła całym ciężarem ciała na Vikę i niewiasty się przewróciły, jedna na drugą. I wtedy właśnie nasz merc uległ eksplozji. Jako, że do miejsca parkingowego było trochę do pokonania, nikomu nic się nie stało. Eksplozja była bardzo spektakularna; kula ognia wzbijająca się w powietrze. Postanowiliśmy zdać się na plany Victorii. Ta zaproponowała nam pociąg i Serbię jako cel. Bez zbędnych dyskusji zdecydowaliśmy się na taki ruch.
Na dworzec zawiózł nas taksiarz, podobno znajomy Victorii, dlatego za podwiezienie nic nie wziął. Te wydarzenia wzbudziły w detektywie Rubbym jakąś depresję, myślał bowiem, iż Centrala jest w stanie objąć wszystkie działania wroga, tymczasem okazało się na odwrót. Pocieszałem go jak umiałem, chociaż w pocieszaniu zbyt dobry nie byłem. Kiedyśmy dotarli na dworzec, nastąpił błyskawiczny zakup biletów i czekanie na najbliższy pociąg. Szok powoli mijał, Rubby godził się z utratą wypasionej bryki, ja tymczasem myślałem kto. Kto ma nas na oku i od jakiego czasu. Prowadząc, zawsze zwracałem uwagę na jadące za mną samochody, nawet na te, które jechały przed nami. Ten Franz to rzeczywiście niebezpieczny zawodnik, pomyślałem. Nie dość, że nakradł na potęgę, to jeszcze chciał zlikwidować tych, którzy pragnęli pomóc pokrzywdzonym.
W końcu pociąg nadjechał. Wpakowaliśmy się do niego bez bagaży (wszystko spłonęło w wozie) na szczęście portfele mieliśmy przy sobie a w portfelach trochę pieniędzy.
Było nas pięć osób, więc zmieściliśmy się do jednego przedziału. Pierwszy zasnął Rubby, potem Zbyszek. Victoria, Kaśka i ja jakoś nie mogliśmy. To wszystko było zbyt intensywne, by zasnąć sobie, jakby nic nie zaszło. Witaj Serbio — patrzyłem na nocny krajobraz za oknem i prócz pojedynczych świateł niczego nie byłem w stanie dostrzec. W termosie miałem trochę kawy, więc zapytałem: napijecie się kawy? Kaśka chciała, Vika zaś odmówiła.
W pociągu granicę przekroczyliśmy, lub nie przekroczyliśmy. Ale chyba przekroczyliśmy. Rubby i Zbyszek spali twardym snem. Kaśka chciała bardzo wejść w relacje, lecz słabo znała język angielski. Zapytałem więc Viktorię o Kosowo. Ta odparła, że jest, mimo proklamowania niepodległości, dalej częścią jej kraju, chociaż w samym Kosowie nie jest bezpiecznie. Viktoria nagle stała się Viktorią pisaną przez ka, nie przez ce, co stanowiło swego rodzaju aberrację, ale tylko w mojej głowie.
— How old are you? — zapytała Kaśka.
— Trzydzieści jeden — powiedziała Viktoria.
— To ty umiesz po polsku? — zapytałem.
— Mój ojciec był Polakiem.
Jakaś cisza zapanowała w przedziale, w którym tylko chrapanie Rubbego i Zbyszka. Viktoria patrzyła na Kaśkę, która stawała się Katarzyną. Otóż zrozumieć to można w sposób następujący: Kaśka była dziewczyną, mimo swych trzydziestu trzech lat i nagle nastąpiła trudna do wytłumaczenia przemiana polegająca na tym, że rysy twarzy ułożyły się zupełnie inaczej, tak jakby wstąpiła na kamień szlachetności i patrzyła w dal.
— Czemu tak na mnie patrzysz od dłuższego czasu? — zapytała Katarzyna Viktorię.
— Bo uległaś jakiejś przemianie, nie wiem, nie znam się na tym, ale to było fantastyczne!
— Naprawdę?
Ja w tym czasie wyszedłem z przedziału zapalić. Otworzyłem okno w korytarzu i zapaliłem papierosa. Myślałem, bo to, że wkroczyliśmy w fazę drugą naszej przygody, było pewne. Myślałem o Katarzynie, która wyszła z Kaśki, myślałem o Viktorii. Dlaczego od razu nie przyznała się, że ma ojca Polaka? Ktoś do mnie podszedł. Od tyłu. Była to Viktoria.
— Uwielbiam obserwować ludzi — rzekła. I gdym tak stał przed oknem, paląc papierosa, ona zrobiła mi zdjęcie jakimś cyfrowym aparatem.
— Co sądzisz o tej dziwnej przemianie kobiety? To tak jak wyjście ze strefy młodości, do strefy kobiecości…
Nagle wyszła też Katarzyna.
— Czy wyglądam teraz jakoś inaczej? — zapytała trochę zmieszana.
— Tak — rzekła Viktoria.
— Jesteś bardzo oszczędna w słowach — powiedziała Katarzyna.
Ja tymczasem skończyłem palić, zamknąłem okno i poszedłem wzdłuż korytarza, tak się przejść. Na szczęście niczego niepokojącego nie zauważyłem. Wróciłem do przedziału, w którym, co tu dużo mówić, było grubo.
Chcę opowiedzieć wam, moi drodzy, o moim życiu, o facecie o ksywce Franz Cygan, może trochę o kulawym bohaterstwie, zdradach, wpadkach. Ale dobrze, zanim zacznę opowiadać, muszę napić się kawy, która to postawi mnie na nogi, bo wiedzieć musicie, że jestem uzależniony od kofeiny. Kawę robię w sposób następujący: wsypuję do kubka dwie łyżeczki rozpuszczalnej, dwie łyżeczki cukru, mleko, potem zalewam to gorącą wodą, mieszam i, czekając aż temperatura napoju nieco zejdzie w dół, zaczynam pić.
Także, pozwólcie mi delektować się kawą, zanim napiszę pierwszy rozdział, okej?Rozdział 1
Wsiadłem do mojego zielonego malucha z 1979 roku i pojechałem do Zbigniewa. Zbigniew, tak samo jak ja, nie pałał sympatią do pewnego Franza, Cygana Franza. Cygan Franz bowiem zasługiwał na srogi, jeśli nie łomot, to coś łagodniejszego, ale na pewno intensywnego.
Jechałem więc i jechałem bo z mojej wioski do jego wioski była godzina drogi jazdy po bezdrożach, (witamy na Podkarpaciu). Oczywiście miałem na myśli wioskę Zbigniewa, Franz mieszkał daleko, zaszyty w jakiejś norze, cholera wie gdzie.
Kiedy Zbysiu wsiadł do mego malucha i trzasnął drzwiami, zapytał:
— No to jaki mamy plan, panie Czeczeński, no bo chyba jakiś posiadamy?
— Wiesz co, plan wygląda następująco: zajeżdżamy do Nowakowskiej, która zna Franza, pytamy gdzie mieszka ten patałach i jedziemy nakopać mu do zadniej części ciała.
— Do Nowakowskiej? Przecież ona mieszka pod Lublinem, starczy nam paliwa?
Wyjąłem podówczas z kieszeni gruby portfel napchany stówkami i rzekłem:
— Kto ma pieniądze, ten wszędzie dojedzie!
Po chwili jechaliśmy jakąś lokalną drożynką, mijając pijanych rowerzystów i traktorzystów. Rozmowa słabo nam szła, albo po prostu mieliśmy myśli pełne bogatych wspomnień, albo co.
Do Nowakowskiej dojechaliśmy o dziewiętnastej. Wysiedliśmy z auta, rozprostowaliśmy kości i podeszliśmy pod ganek. Przed użyciem dzwonka, postanowiłem zapalić papierosa. Zbysiu uczynił tak samo. Dym pięknie się wił w gankowej przestrzeni.
— Jakie palisz? — zapytałem Zbyszka.
— No, takie bardziej lepsze, z tych droższych, typu vicki i tym podobne.
Gdy skończyliśmy palić, Czeczeński, czyli ja, wcisnąłem dzwonek. Minuta nie minęła, a drzwi otworzyły się z okrutnym skrzypnięciem. Stała tam Nowakowska, która gestem zaprosiła nas do środka.
W środku, czyli w mieszkaniu Nowakowskiej, było cudownie pod względem porządku. Od razu zaprowadziła do kuchni i podała pomidorową.
Jadłem powoli, ponieważ zupa posiadała gorącość rodem z piekła, zaś Zbych pochłaniał jakby był przyzwyczajony do gorącości. Rzekłem:
— No co tam, pani Kasiu, jak się sprawy mają?
— Zależy jakie — rzekła Kaśka Nowakowska. — Czasem mam wrażenie, że niebo wali mi się na łeb. Ale to mało istotne. Od śmierci męża minął rok a ja wciąż nie mogę się pogodzić z jego odejściem.
Milczenie zapanowało między nami. Bo mężczyzna nie potrafi pocieszyć kobiety. Mężczyzna może jedynie rozwalić krzesło ze smutku. I tak uczynił Zbigniew.
— Na litość boską, co ty wyprawiasz! — krzyknęła Kaśka.
— A nic. To ze smutku — rzekł Zbigniew.
Zaczęliśmy sprzątać rozwalone krzesło. Aby zaimponować dziewczynie, zaniosłem strzępy krzesła do szopy. Gdym wrócił zastałem taką oto scenę: Zbigniew i Kaśka całowali się z namiętnością godną Honeckera. Nie wiedziałem co czynić. Lecz, gdy tylko zorientowali się, iż stoję, przestali.
— Siadaj Czeczeński — rzekła nieco speszona. Siadłem więc i trwaliśmy w ciszy czas jakiś. Kuchnia, w której siedzieliśmy, była kuchnią wiejską, z ludowymi motywami, zapachy mieszały się jak ludność w Ameryce, ogólnie rzecz biorąc, to było to pomieszczenie przytulne na swój sposób, o ile kuchnie mogą być przytulne. Poirytowany mocno ciszą, zapytałem:
— Czy między wami jest miłość?
— Nie — rzekł Zbyszek.
— Tak — rzekła Kasia. — To że twój kumpel gra w durnia nie znaczy, że należy mu wierzyć.
— Zbyszek to nie mój kumpel — powiedziałem stanowczo.
— Jak to nie jestem twoim kumplem? — zapytał Zbych.
— Normalnie.
— To jeśli tak, to po co żeś mnie zabrał na tę całą akcję pod tytułem: łapać Franza Cygana?
— Przestańcie! — huknęła Kaśka. — Złapanie tego drania to priorytetowa sprawa, co ma do tego nasz niewinny pocałunek?
— Oj, nie wiem czy taki niewinny — powiedziałem tamując złość.
— Czy ty do mnie coś czujesz, Czeczeński?
— Ja? A gdzie tam, daj spokój, Kaśka.
— To dlaczego się czerwienisz?
— To alergen, nic miłosnego.
— Ale do rzeczy, Czeczeński. To, że pocałowałam Zbyszka nie ma nic wspólnego z tym, co jest dla nas najważniejsze. Wszyscy wiemy kim jest Franz Cygan: ja, ty, Zbyszek i całe pieprzone Podkarpacie. Pewnie teraz okrada laski w Małopolsce, jak myślicie? Tego łotra trzeba złapać! Okradł mnie, Zbyszka, ciebie, i tysiące zaraz pójdą i zgłoszą, że padli ofiarą tego złodzieja. Nie ma bowiem sekundy, żeby ten cymbał nie dokonywał jakiejś kradzieży.
Oparłem się łokciem o stół, przybrałem minę znudzonego onanisty i tak powiedziałem, dbając o to, by moja wypowiedź miała charakter niechlujstwa:
— To, że Franza złapać trzeba, to jest oczywistość. Ale nie próbuj mi tu Kaśka wmawiać jakieś bzdety, że wasz pocałunek to takie tylko nic.
Zbyszek milczący do tej pory, zajęty myciem talerzy po pomidorowej, gdy skończył, usiadł na taborecie, wypił trochę herbaty, którą wcześniej sobie zrobił, i tak rzekł:
— Dobrze wiemy, że Kaśka podoba się tak samo tobie jak i mnie. Nie da się ukryć faktu, że to stanowi problem. Kaśka jest jedna, Kaśki nie da się przepołowić. Bo twoje zachowanie, kiedyś nas ujrzał w pocałunku zanurzonych, świadczyło i świadczy o zazdrości. Ja wiem do czego zdolni są faceci zazdrośni. Oni sięgają podówczas po gloka i rozwalają przeciwnikowi łeb. Czy tak? Nie odpowiadaj jeszcze. Powiem ci, Czeczeński, że gdyby nie sprawa Franza, dawno bym uciekł z Kaśką do Włoch. Bo Włochy to kraj luzu. Tam wszyscy żyją na innym biegu: na jałowym. Mają co prawda piwo do luftu, lecz klimat jaki tam panuje, jest czymś co odpowiada mi w stu procentach. Kaśka będzie w siódmym niebie, kiedy zobaczy Adriatyk, kiedy zobaczy plaże rozgrzane słońcem co świeci dzień w dzień, a nie jak w Polsce, raz na miesiąc. Poza tym Kaśka to zajefajna dziunia. Może tak bardzo tęskni za swym zmarłym mężem, że szuka pocieszenia w pocałunkach, które wyzwalają w człowieku endorfiny? Pomyślałeś o tym Czeczeński? Nie, nie pomyślałeś, bo jesteś ogarnięty obsesją złapania Franza Cygana, nienawidzisz go tak bardzo, że dziewczyny w ogóle cię nie interesują. A może się mylę? A może właśnie tęsknisz za ciepłem kobiecego ciała? Jak to w końcu z tobą jest? Bo nie ukrywam, że stanowisz dla mnie swego rodzaju zagadkę. Czy jesteś człowiekiem lodowatym, jeśli chodzi o relacje damsko-męskie? Kim jesteś? Królem kotów, które łapią myszy? Czy może myszą, która goni kota? Ja nie wiem, Czeczeński, ja nic nie wiem. Robisz aferę o byle pocałunek? To jest dziecinada! To jest przedszkole życia, mój drogi. Nasza misja złapania Franza Cygana to jedno, ale relaks to drugie. Czy nie miewasz chwil, w których fantazjujesz sobie? Gmerając w tym czasie w rozporku…
— Dość! — huknąłem jak z armaty. — Nie będzie mnie tu byle chłystek z erotyki wykładów głosił. Co do Kaśki to ustalmy tak: póki co, jest nasza. Wspólna. Oczywiście nie mam na myśli stosunku płciowego, to w ogóle nie wchodzi w grę. Ale Kaśka potrzebuje opiekunów. I my nimi będziemy. Co do pocałunku, to całuj sobie, Zbyszek, a co mnie to. Może mnie też kiedyś spotka szczęście i liznę usta tej uroczej niewiasty.
Cisza zapanowała przy stole. Kaśka wstała i zaczęła coś tam pichcić. Miałem w zwyczaju wieczorem wychodzić na podwórz, zobaczyć, czy ktoś obcy się nie kręci. Gdym spojrzał w prawo i lewo, wróciłem spokojny do kuchni. Usiadłem na czymś co przypominało sofę, i zapaliłem kolejnego papierosa. Zbyszek siedział cicho i jakby coś rozważał w sercu swym.
— Co cię gnębi, Zbigniewie? — zapytałem. Zbigniew nie chciał brać udziału w rozmowie. Mężczyzna go drażnił. Mężczyzna w ściernisko męki go wtryniał obecnością swą. To było bardzo wyczuwalne. Ten jego faszyzm skierowany w stronę mężczyzn. Zbyszka jednak musiałem zabrać, bo on miał zmysł, dzięki któremu mogliśmy dorwać Franza Cygana.
Franz rabował na potęgę. Kroił damy wracające z pracy, wyciągał portfele chłopakom w zatłoczonych autobusach, zresztą jego popisowym numerem to dziesiona po dwudziestej drugiej, gdzieś w bramach pato-dzielnic. Wystarczyło, że trzymał daggera przy szyi wystraszonego obywatela, który przypadkiem tamtędy przechodził, a oddawał Cyganowi całą zarobioną pensję.
Kaśka tymczasem skończyła czynności związane z gotowaniem. Siadła zmęczona przy stole, i rzekła:
— Narobiłam nam schabowych na podróż. Bo ta może trwać całe tygodnie. Jeśli policja nie potrafi złapać tego złodzieja, to co dopiero my! — Kaśka miała ładną figurę, włosy upięte w kok, a biust należał do obfitych i pełnych. Jej nos natomiast przypominał korniszonka, z tym że nie był zielony a lekko zaczerwieniony. Usta Kaśki były wąskie, ale dolna warga potrafiła rozwinąć swe możliwości w momentach dla seksu kluczowych. Jaka była w łóżku? O tym czytelnik dowie się, lub nie dowie się.
Cisza trwała dobre piętnaście minut, gdy dziewczyna postanowiła przejąć pałeczkę ciszy i sprawić, by na jej czubku zaskwierczał ogienek. Jej słowa stanowczością podkute, brzmiały tak:
— Panowie moi drodzy. Na wstępie pragnę oświadczyć, iż nie należę do żadnego z was. Jestem singielką. A to, że pocałowałam Zbyszka, to był tylko akt znudzonej samotnością kobiety.
— Czyli skłamałaś, mówiąc, że między nami jest miłość — powiedział poruszony do granic Zbyszek.
— Nie rozumiem twego gniewu. Przecież, kiedy Czeczeński nas przyłapał i zapytał, czy między nami jest miłość, sam rzekłeś, że nie. A teraz robisz wielkie, maślane oczy, że ja nagle zmieniłam zdanie, mówiąc, że nie ma żadnej miłości. No bo nie ma. Czy pocałunek czyni miłość? Nie. Czy pocałunek ma jakieś znaczenie? Ma, ale jest on przedłużeniem przedłużenia, jeśli wiecie panowie, co mam na myśli. A mam na myśli rzeczy szpetne, wulgarne, marginalnie taktowne. Musicie uwierzyć mi na słowo, że ja lubię krotochwilę, że śmieję się wówczas jak szalona. Bo trochę jestem, czyż nie? No nie bądź już smutny Zbysiu, ja tak lubię sobie czasem pograć z facetem w zgadnij czy to prawda.
Zbigniew odpalił papierosa, zapiął odepniętą wcześniej koszulę i przybrał posągowość.
— Zraniłaś go — rzekłem trochę poważnie, a trochę dla jaj. Kaśka roześmiała się szczerze.
— Ty zranionego chłopa chyba nie widziałeś, Czeczeński.
— Być może, ale powiedz Kasiulku, czy nie masz tu jakiegoś wina?
— Zapomnij o piciu! Jutro o świcie wyruszamy, na drogach jest mnóstwo patroli a ten chce pić, no jasna cholera!
— Kawy zrób — powiedział Zbigniew takim tonem, że aż listopadem powiało, a to wiosna była późna.
— Mnie też — rzekłem. Po chwili piliśmy zalewajkę i czekali na to, co powie Kaśka. Kaśka wyjęła nóż, ale nie taki kuchenny, tylko, powiedzmy sobie szczerze, bandycki i powiedziała:
— Gdy spotkamy Franza, ja mu tym nożem gardło poderżnę.
— Kasiu — rzekłem — skąd ty tak w ogóle masz wiedzę, gdzie obecnie przebywa Franz Cygan?
— A czy ja muszę wszystko mówić? No ale dobra powiem. Zatrudniłam detektywa, któremu Franz Cygan zajumał podobno szewiroleta, przywiezionego prosto z Ameryki. On go nienawidzi tak samo jak my. Najbardziej mi żal Skowronkowskiej. Żeby dziecko co jeszcze trzech lat nie ma ukraść, to trzeba mieć we łbie masę kałową zamiast mózgu. Dlatego chcę, jeśli wpadnie w moje ręce, potraktować go nożem jak wieprzaka. Bo we mnie jest chęć zemsty. Pragnę rozpruć mu brzuch i patrzeć, jak jego wnętrzności wylatują z jamy brzusznej. Cygan Franz to czyste zło. Jego trzeba zabić. Kradzieże kradzieżami, ale żeby dziecko porwać? Jutro o piątej rano wyruszamy do Lublina. Ty, Czeczeński prowadzisz. Zbych ma focha, bo raczyłam zażartować sobie pocałunkiem. Wiecie co wam, panowie, powiem? To, że przegięliście pałę. I ty, Zbysiu, mówiąc, że porwiesz mnie do Włoch, których szczerze nienawidzę, że będzie nam tam jak w niebie i do ciebie, Czeczeński. To co powiedziałeś to jest przegięcie. A powiedziałeś coś takiego, że Kaśka jest nasza, wspólna (czyli twoja i Zbyszka) a czy ktoś spytał o moje zdanie? Oj chłopy, żal mi was. Teraz powiem tak: jestem Kaśka i nie należę do żadnego fagasa. Zrozumiano? Bo jeśli nie, to mogę w każdej chwili zawołać tu detektywa Rubbego i spuści wam taki łomot, że lepiej się opamiętajcie.
— A gdzie jest, jeśli można wiedzieć, wspomniany detektyw? — zapytałem.
— Czy ty wszystko musisz wiedzieć, Czeczeński? Może właśnie siedzi pod stołem i słucha naszych bzdur.
— Bzdura. W to, że detektyw siedzi pod stołem nie uwierzy nawet dziecko.
Wtem spod stołu wyszedł detektyw w cylindrze i staromodnym fraku. Rzekł:
— Dzień dobry. Nazywam się Rubby Grubby. Pochodzę z Wielkiej Brytanii, dlatego jestem taki wielki. Potrzebuję przestrzeni, przepraszam, wyjdę na chwilę na dwór, dobrze?
— Rób co chcesz, mój detektywie — rzekła Kaśka i poszła spać.
Rozdział 2
Do Garwolina dotarliśmy o godzinie siódmej rano. Gdy wjechaliśmy na parking stacji benzynowej, wyszliśmy, by dokonać czynności potrzebnych do dalszej jazdy. Ja na przykład musiałem koniecznie skorzystać z toalety, bo nadmiar kawy powoduje nadmiar produkcji moczu, więc sikałem chyba z pięć minut. Zbych w tym czasie kupował pewnie jakieś prince-polo, Kaśka zapewne również sikała, a Rubby Grubby detektyw, jako atrakcja turystyczna, dziwił się, skąd się bierze tyle zamieszania dookoła jego osoby.
Kiedy wszyscy wsiedli do malucha, Grubby Rubby zapytał:
— Dlaczego w Polszcze jest tak, że jak ludzie zobaczą faceta w cylindrze i w surducie, to od razu wyciągają smartfony i robią zdjęcia, filmy? Co tu się u was w kraju dzieje?
— A czy u was w Anglii ludzie chodzą odziani tak jak pan? — zapytała Kaśka.
— Nie, ale my mamy szacunek dla kultury, dlatego, jeśli ktoś chce kontynuować odzieżowe aberracje przodków, ma do tego święte prawo.
— Skąd ty go wzięłaś? — zapytałem Kaśki obniżając ton głosu.
— Nie pytaj.
Zbyszek tymczasem usiłował zasnąć, lecz jakoś mu to słabo szło, bo brytol non-stop nawijał i dziwił się wszystkiemu.
Tak na przykład nawijał Rubby Grubby:
— Powiem wam, co mi się w was, Polakach, nie podoba. Na przykład to, że według was, my, brytole, jesteśmy posiadaczami rybich twarzy. Dlaczego rybich? Skąd taki pomysł?
— Nie mam pojęcia, a ty Kaśka?
— Ja też nie.
Zbigniew zaś wygłosił monolog dość gorzki, co mogło mieć związek z brakiem snu. Tak nawijał Zbych:
— Wy macie w sobie rybiość od prapoczątków. Wielka Brytania, otoczona wodami, wmuszała na wasze talerze sterty ryb. Jedliście zatem te ryby i upodobnialiście się do nich. Czy to nie jest wystarczający dowód na waszą twarzową rybiość?
— Ależ nie, mój drogi panie, my…
— Dość! — Kaśka miała przesyt tych paplanin. Nie po to zatrudniła detektywa z Anglii, by ten toczył bezowocne rozmowy.
Jazda była monotonna. Zwłaszcza maluchem, który stanowił nieprawdopodobny okaz zawalidrogi. Nagle Rubby rzekł:
— Kochani! Przecież pod Warszawą czeka na nas luksusowy merc klasy ce, jak cement.
— A gdzie konkretnie? — zapytałem podniecony na maksa.
— W miejscowości Zakręt — odparł Rubby.
Gdyśmy dotarli do miejscowości Zakręt, zaparkowaliśmy malucha byle gdzie i udaliśmy się na poszukiwania merca ce klasy. Podobno był to samochodzik czarny i odpicowany tak, jak panna młoda z rodziny królewskiej. W końcu jest! Znalazła go Kaśka. Zaparkowany pod jakąś przydrożną knajpą zwracał na siebie uwagę bardziej niż sam Rubby. Więc Angol otworzył drzwi (kluczykiem a nie łokciem), załadowaliśmy się wszyscy i gdy odpaliłem silnik, zaistniało dość ważne pytanie, które brzmiało: gdzie jechać? Rubby miał specjalnego smartfona wykonanego ze szczerego złota (tak przynajmniej twierdził) i zadzwonił tam gdzie trzeba. Po chwili rozmowy w języku angielskim, okazało się, iż Franz jest teraz w Austrii za Wiedniem.
— Goń teraz skurczybyka — rzekłem, mając całą akcję za jedną wielką farsę. Zbyszek powiedział podówczas:
— Wiecie co? Złapiemy go. Nie dziś nie jutro, ale złapiemy. To jest nasza powinność, misja. Przecież on ma kradzione dziecko.
Ustawiliśmy gpsa na odpowiedni kierunek i wiśta wio! Mknęliśmy drogami szybkiego ruchu niczym szybcy i wściekli, wiedzieliśmy, gdzie jest, bo facet miał w nadkolu wczepioną pluskwę. Myk polegał na tym, aby dziada dogonić.
W Słowacji zwolniliśmy i to znacznie bo drogi tam nie należą do pierwszorzędnych, jeszcze główne drogi były w budowie i trzeba było tłuc się okrężnymi. Wpadłem wtedy na pomysł. Znałem bowiem osadę cygańską w pobliżu Bratysławy. Postanowiłem pojechać tam i popytać, może ktoś słyszał o Franzu Cyganie.
Kaśka w tym czasie zaczęła uzewnętrzniać pierwsze symptomy kryzysu: że dziecko przepadnie, że tacy ludzie nie mają litości, że mamy do czynienia z międzynarodową grupą przestępczą, nie zaś z samym Franzem, i w ogóle rozleciała się kobieta totalnie. Podszedłem, przytuliłem, powiedziałem, że dobrze będzie.
Ruszyliśmy dalej. Obok mnie siedziała Kaśka, z tyłu siedział Zbigniew i pan Rubby.
Jechało się przez błota okrutne, droga zaś przypominała podziurawione sito, co rusz krater do wyminięcia, albo pustak położony w zasadzie chyba tylko dla utrudnienia. W końcu droga zaczęła przypominać normalną szosę. Jechaliśmy wolno, gdyż dzieciarnia cygańska ganiała po ulicy, jakby inne rozrywki nie wchodziły w grę. Gdym wjechał pod stromą dość górę, skręciłem w lewo. Tam zaczynała się osada, o której wspominałem wcześniej. Wyłączyłem silnik i wszyscy wyszliśmy z wozu. Rubby nie zwracał na siebie tym razem większej uwagi, bo cyganie potrafią odzieniem zadziwić nawet samą Janę Birkin. Szedłem pierwszy a dzieciaki mówiły coś do nas w języku romskim, jednak nic a nic nie szło zrozumieć. W końcu zostaliśmy otoczeni przez postawnych gości, o czarnych włosach i także czarnych wąsidłach. Jako, że nikt z nas nie znał języka, którym posługują się Romowie, postanowiłem na kartce napisać dwa słowa: Cygan Franz. Tamci zaczęli szeptać między sobą, jakby coś było na rzeczy, jednak Franz Cygan chyba musiał być dosyć nielubianym typem, gdyż, jeden z wąsaczy wykonał gest podrzynania gardła. I gdy doszliśmy do porozumienia, że my też go nie lubimy, mówiąc delikatnie, to otwartość cygańska rozwinęła swe skrzydła niczym łabądki. Od razu zaproszeni zostaliśmy do środka jakiejś chałupinki, na stole pojawił się bimber, ja stanowczo odmówiłem, stanowczo, z racji bycia kierowcą, ale Zbigniew i Rubby byli nawet chętni spróbować ichniejszego trunku. Kaśka postanowiła pozostać czujną, więc, tak jak i ja podziękowała za alkohol.
Prócz wąsaczy do izby weszły młode, ładne, biuściaste czarnowłose piękności. W oczach wąsaczy było pewne, że zaliczymy chociaż jedną, że, jak to się teraz szpetnie mówi, zamoczymy.
Jeśli o mnie chodzi, kobiety traktowałem z niebywałym szacunkiem. Kobieta bowiem to kwiat stworzenia, myślałem, a że byłem wierzący, wierzyłem, że kobiecość została nam dana nie po to by ją po chamsku wykorzystywać, lecz po to, by podziwiać piękno, które już w zewnętrzu bije w oczy z taką pasją, że szok. Kobieta to najpiękniejszy okaz, myślałem a wtedy te dziunie zaczęły się do nas dobierać. Zachowując takt oraz przyzwoitość odmówiłem młodej dziewczynie, wsadzając jej w biustonosz trochę banknotów.
U Zbigniewa zaś sprawa wyglądała zgoła inaczej. Otóż facet pozwalał się dotykać, macać, głaskać, ale sam żadnych odwzajemności nie czynił. Było to dość ryzykowne z jego strony, bo przecież mężczyzna to nie maszyna, wystarczył o jeden dotyk za dużo a jest po zawodach. Śmiesznie to wyglądało, to molestowanie Zbyszka przez cygańską dziewkę. Zbyszek wbity w nieruchomość, zamknął oczy i czekał Bóg wie na co. Rubby natomiast odsuwał się od cygańskich niewiast. Powodem takiego zachowania nie było jakieś obrzydzenie do tego typu zbliżeń, Rubby tak miał, że z dziewczynami kombinował bardzo ostrożnie. Rubby należał do ludzi staroświeckich, gdzie najpierw trzeba damę poznać, potem z nią chodzić, by na końcu się ożenić. Kaśka miała masę śmiechu, nie miała pojęcia, że jej wspólnicy są tacy drętwi w tych sprawach.
Gdy dziewczęta pogrywały sobie zbyt śmiało, postanowiłem zakończyć ową biesiadę. Wstałem, ukłoniłem się i rzekłem do kompanów:
— Chodźmy stąd, tu nic się nie dowiemy, a Franz nam ucieka.
Zbych, Rubby i Kaśka wstali i prawie uciekli z tego miejsca. Ja wyszedłem ostatni i rzekłem do wąsaczy: palikerav, co po ichniejszemu znaczy dziękuję.
Wpakowaliśmy się do merca i szukaliśmy normalnej asfaltowej drogi. Gdy nam się udało, mogłem przycisnąć trochę gazu. Rubby rzekł:
— Według danych, Franz jest w Słowenii i zatrzymał się w jakimś motelu, w górskiej miejscowości.
— Cholera — rzekłem — a my dalej w tej Słowacji. Dawaj najkrótszą drogę do Austrii, powiedziałem do Kaśki. Kaśka zaś wyszperała w smartfonie potrzebne dane i zasuwaliśmy na maksa.
Do Austrii dotarliśmy o północy. Wóz stanął na stacji benzynowej, a my zastanawialiśmy się, czy jechać dalej, czy spać.
— Mogę cię zmienić — powiedziała Kaśka. Zgodziłem się na ten pomysł. W końcu oprócz mnie prawko miał też Zbyszek. No i Kaśka. Kiedy siadłem na miejscu pasażera, poczułem ulgę do opisania ciężką. Kaśka ruszyła a ja zasnąłem w momencie. Śniła mi się dziwna sytuacja, w której
siedziałem przy stoliku z piękną damą. Miejsce, w którym byliśmy, przypominało komnatę średniowiecznego zamku. Była wieczorna pora i wszędzie paliły się świeczki. Siedzieliśmy więc czas jakiś w milczeniu, aż przemówiłem:
— Może napije się pani czegoś — poczułem jednak, że pod stołem coś się dzieje, że stopa owej damy trafia w moje krocze. Od razu zrozumiałem cel tego gestu. Pomyślałem wówczas, że seks nie wchodzi w grę. Wstałem i oburzony rzekłem:
— Co to ma znaczyć? Ja mam zasady, ja mam moralność na wysokim poziomie, który sięga chmur.
Kobieta, która jeszcze przed chwilą wprawiała mnie w stan erotyczny — spała. I sen się skończył. Popatrzyłem w lewo: Kaśka prowadziła, skupiona i zafiksowana na punkcie złapania tego drania Franza.
W Austrii drogi są solidne jak piwnica, w której Fritzl trzymał swoje ofiary. Jechało się gładko i przyjemnie. Drogi równe, zero dziur, naderwań, ogólnie pięć. Kaśka dociskała maszynę, wyprzedzała tych wolnych, jechała prawidłowo jak jakiś rajdowiec, chociaż nim nie była. Miała w sobie dużo agresji i nienawiści do Franza Cygana, pragnęła go jak najszybciej złapać i ukarać, chociaż rozsądniej byłoby oddać go w ręce policji.
Pędziła więc już tak trzy godziny. Niektóre tunele ciągnęły się niemiłosiernie, ale i tam Kaśka dawała czadu prędkością. Za godzinę Słowenia, powiedziałem aby wiedziała, że za godzinę ją zmienię.
Nocna jazda autem jest dziwna. Ma się wrażenie, że wszystko stoi w miejscu, a jednocześnie gdzieś tam odczuwalny jest ruch.
Słowenia, obszar górzysty i chłodny. Zaparkowała wóz na jakiejś stacji i wszyscy wysiedli w celu oddania moczu. Rubby wybrał krzaki, reszta poszła do budynku stacji benzynowej. Najpierw do — przepraszam za słowo — kibla, poszedłem ja. Sikanie przynosi ulgę trudną do opisania. Potem do wucetu wszedł Zbyszek. Ten musiał mało wypić, bo zaraz otworzył drzwi i wyszedł. Kaśka w damskiej załatwiła sprawę szybko. Wyszliśmy na zewnątrz, Rubby zaś stał w tym wsoim cylindrze i tak rzekł:
— Korzystanie z ubikacji w pewnych kręgach uchodzi za defekt mózgu. Dlaczego sikacie tam, w tej podłej i obskurnej łaźni? Czy wy debilami jesteście? Ludźmi pozbawionymi płata czołowego? Co jest do jasnej cholery z wami nie tak?
— Panie Rubby. Po pierwsze uspokój się pan. W Polsce każdy sika w ten sposób, nawet profesor matematyki. To właśnie sikanie w krzakach świadczy o braku mózgu!
— Kochani — rzekł Rubby — przepraszam. Ja czasem dokonuję porównań do mojego księstwa, gdzie wszystko robimy inaczej. Proszę więc o wybaczenie.
— Dobra, zgoda, zapominamy o tym co zaszło — rzekłem i wsiadłem za kierownicę merca. Inni uczynili tak samo. Odpaliłem silnik i jazda.
Słowenia na początku może się wydawać przedłużeniem Alp, które pokonywać musieliśmy będąc tam. Wszędzie góry i ciemno, góry i ciemno. Ale im dalej w las, tym owa górzystość stawała się płaszczyzną. Dniało.
Wschód słońca oblepił policzek śpiącej słodko Kaśki. Ciekawe o czym śni, przeleciało mi przez myśl i wtedy depnąłem po hamulcu, widząc przed sobą stojącą toyotę, a raczej jej byczy tył. O mały włos, a by do durnej kraksy doszło. Kaśka obudzona nagłym poruszeniem, zbeształa mnie wzrokiem. Wjechaliśmy na polanę słodką zielenią obsypaną. Wszyscy wysiedli z wozu, a Zbyszek minę miał, jakby go ktoś porządnie wkurzył. Podszedłem do niego i zapytałem:
— A cóż ty taki zły?
— Ten Grubby Rubby mnie wkurza.
— A czemu to?
— A bo, rozumiesz, rozłożył się na mnie, jak na poduszce i śpi. Ja do niego mówię: ja nie jestem poduszką, zjeżdżaj z mojej głowy, to on niby zmienia pozycję, ale po chwili dalej swoje. No nie idzie z nim żyć!
Postanowiłem odbyć męską rozmowę z naszym brytyjskim przyjacielem, więc podszedłem do niego i tak mu rzekłem:
— Grubby Rubby. Otóż Zbyszek powiedział mi, żeś z głowy jego poduchę uczynił.
— Przepraszam serdecznie, ale u nas, w Brytyjskim Królestwie, istnieje prawo głowy. Zakłada ono, iż, kiedy mężczyzna leży bokiem do drugiego, ten drugi może użyć jego głowy.
— Czy tylko w celach poduszkowych?
— Nie.
— W takim razie wielcem rad, żem Polak i że nie muszę akceptować waszych durnych zasad.
— Proszę pana. Nasze zasady zakładają również, iż kiedy Polak przebywa w Słowenii, i kiedy źle wyraża się o brytyjskich ludziach, brytyjski mężczyzna ma prawo spoliczkować Polaka.
Nie minęła sekunda, gdy poczułem na policzku piekący ból. Grubby Rubby stał i gapił się na mnie, jakby do niczego nie doszło.
Kaśka zjawiła się w porę, bo gdyby nie jej odciągnięcie Grubbego na bok, źle by się to dla niego skończyło.
Trzeba nieco zmienić prawa i nawyki brytyjskich detektywów, myślałem już w wozie.Rozdział 3
Słowenia jak się zaczęła, tak się skończyła. Chorwacja natomiast przytrzymała nas na dłuższy czas. Okazało się bowiem, iż Franz Cygan zafundował sobie nadmorskie tournée. Robiliśmy zatem wszystko, by siedzieć mu na ogonie, a Rubby Grubby cały czas trwał w kontakcie z Centralą w London City.
Chorwackie domy pamiętające czasy pierwszej połowy burzliwych lat dziewięćdziesiątych, przypominały poranione istoty, niby martwe, lecz żywe w martwocie na swój niepowtarzalny sposób. Chorwaci pewnie chcieli zostawić jakiś materialny ślad tamtych ponurych czasów, chociaż, ten najważniejszy, jest zazwyczaj w sercu.
W końcu wjechaliśmy w rejon weselszy; otwierały się przed nami kurorty nastawione na szybki zysk, więc: bary, kamieniste plaże, klimatyczne miasteczka pamiętające czasy średniowiecza. Jedno takie miasteczko przyciągnęło moją uwagę, niestety nazwa wyleciała mi z głowy. Auto zaparkowaliśmy na parkingu strzeżonym i wysiadka. Postanowiliśmy poszwendać się po mieście, korzystając z faktu, że pluskwa auta, którym poruszał się Cygan Franz nie dawała sygnału: więc albo zlokalizował ją i wyrzucił, albo zmienił pojazd.
Szliśmy wbici w spore zakłopotanie, zależało nam bowiem na wtopieniu się w tło, ale Rubby Grubby Anglik utrudniał to zadanie skutecznie.
Kiedy w wieczornej atmosferze rozluźnienia, zajęliśmy miejsca w knajpce tuż przy chlupoczącej cicho wodzie morskiej, Zbigniew rzekł:
— Jeśli o mnie chodzi, ja tu zostaję.
— A jeśli o mnie chodzi, to jeśli zaraz nie wyjaśni się gdzie przebywa nasz cholerny Franz, to dostanę szału — powiedziała Kaśka.
— Centrala w Londynie pracuje non-stop, na pewno znajdą tego, jak pani nazwała, cholernego Franza — rzekł Rubby.
Zmęczony prowadzeniem pojazdu, zadecydowałem, że kolejną osobą, która powinna zająć się tą, bądź co bądź, męską czynnością, jest Zbyszek. Zbyszkowi posmutniała twarz, gdyż miał w planie popiwkować sobie, a tu taki obrót sprawy. Dlatego nie mając wyrzutów sumienia, zamówiłem sobie piwo, zresztą Rubby uczynił tak samo. Kaśka nie piła, ale chyba tylko po to, by potowarzyszyć Zbyszkowi.
Powiedział Zbyszek:
— Nasza misja powinna mieć jakiś patronat, przecież goniąc tego łotra robimy dobrą robotę na dużą skalę. Jak myślicie, czy gdy złapiemy Franza, zostaniemy odznaczeni od samego prezydenta orderami?
— Zapomnij o orderach — rzekłem. — To ma być wszystko cichuteńko, by następni Franzowie Cyganowie żyli sobie w błogiej nieświadomości. A tak w ogóle ciekaw jestem, czy on wie, że jesteśmy tak blisko niego, bo że go ktoś szuka, to raczej jest pewne, że wie, inaczej by tak szybko nie zmieniał miejsc pobytu.
— Ale dzieciak, po co mu dzieciak? — dopytywał Zbyszek.
— Tego to nawet ja nie wiem — powiedziała Kaśka. — Mam co prawda jakieś swoje domysły, ale to wszystko jest takie mgliste, niepewne. Wiem, że Franz robił za służącego w pewnej bogatej rodzinie. Tyle wiem. I niech każdy sobie dopowie swoją wersję zdarzeń.
— Ja natomiast — zabrał głos Rubby — cieszę się, że zupełnie obcy sobie ludzie, postanowili zadziałać na własną rękę i złapać złodzieja. Bo rozumiem, że się nie znaliście przed sprawą Franza?
— Nie — powiedziałem — jest tak jak mówisz, Rubby, to, że teraz działamy w kwartecie, jest dziełem samego Franza, mieliśmy dość kradzieży w naszych miejscowościach i zorganizowaliśmy grupę łapaczy Franza. Gdy ten zorientował się, że okoliczna ludność ma zamiar zrobić mu w poprzek, spakował majdan, wykradł dzieciaka i w długą.
— Czy to dziecko jest tej bogatej rodziny, w której za lokaja robił Franz? — zapytał Rubby.
— Tak — odparła Kaśka.
— Przecież to wszystko jest jasne, facet chce okupu!
— Miałoby to sens, gdyby Franz wcześniej nie nakradł tyle, że głowa mała — rzekła Kaśka. — A porywając dziecko, on tylko zrobił sobie dodatkowe kuku, tak zwany strzał w stopę.
— Wobec tego pozostaje nam czekać. Tak jak powiedziałem, Centrala w Londynie pracuje, jeśli coś będą wiedzieć, ja od razu dostanę od nich telefon. Na szczęście przyszło nam działać w wyjątkowo cieplarnianych warunkach, mamy początek czerwca a wakacje to moja ulubiona pora roku.
— Moja też — rzekłem — ale nie wtedy, gdy goni się porywacza dzieci.
— Skończmy już o tym patałachu — rzucił wnerwiony Zbych.
— O to to — podchwycił pan Rubby. — Proponuję porozmawiać o tym co jest najpiękniejsze, ale też najbardziej nieprzewidywalne na tym świecie, czyli o kobietach.
— Nieprzewidywalne? — zdziwiła się Kaśka.
— Tak — powiedział ze spokojem Rubby. — Kobiety są ze swej natury nieobliczalne.
— Czy możesz rozwinąć tę myśl? — zapytała zaciekawiona Kaśka.
— Oczywiście. Dam przykład z mojego podwórka, z królewskiego księstwa Wielkiej Brytanii. Otóż zaręczony byłem swego czasu z lady Sharlottą. Była to kobieta wytworna, co w waszym języku znaczyć może tyleż samo, co wytworzona z cnót najdroższych temu światu. O urodzie wstyd mi mówić. Takiej piękności nie widziałem nigdy. Jeśli proporcje zostały stworzone po to, by wyeksponować dopasowanie elementów będących odrębnymi częściami czegoś, co dopiero z pewnej perspektywy wygląda jak stworzona z wielu pięknostek jedność, to ona była właśnie definicją proporcji. Czy mówię jasno?
— Mówisz pięknie — rzekła jakby odurzona słowami Rubbego Kaśka. Ja zaś w myślach dałem Rubbemu dużego plusa, bo w podobny sposób postrzegałem kobiety. Wiadomo: kobiety są różne. Lecz czy mamy do czynienia z panią lekkich obyczajów, czy z damą z wyższych sfer, szacunek to klucz będący pokazaniem płci pięknej, że mężczyzna to nie tylko zwierzęcy instynkt, lecz także rzeczy wzniosłe, będące odpowiednikiem zachwytu nad pięknem pory wczesno wiosennej chociażby.
— No więc dama ta razu pewnego, a mieliśmy wówczas tak zwaną randkę, dejt — kontynuował Rubby — zabrała mnie na brzeg jeziora. Ja patrzę: a tam szuwary jakieś, ropuszyska straszne, myślę, cóż to za miejsce ohydą naznaczone i jeszcze się dobrze nie zorientowałem w swojej sytuacji, a już tkwiłem wepchnięty przez mą lubą w owe krzaczory. Czy to nie dowód na całkowitą nieobliczalność?
Piwo wchodziło mi wybornie i nagle poczułem to nieznośne napieranie, i że jednak dalsze udawanie, że moczowe sprawy, to bułka z masłem, jest bez sensu i że trzeba odwiedzić wucet. Wszedłem do środka lokalu (byliśmy na zewnątrz pod parasolkami) i gdym zlokalizował toaletę, w okolicach drzwi stała piękna, wysoka brunetka, obcięta na Kleopatrę. Jej ciemna, opinająca ciało garderobiana niezręczność, odjęła mi rozum. Czy mogę wejść, zapytałem w języku angielskim. Yes, odparła tamta i niczym służąca otworzyła mi drzwi.
Dziwnie mi się sikało ze świadomością, że za drzwiami stoi ona, tajemnicza piękność. Gdym wyszedł jej już nie było, co stanowiło dla mnie pewnego rodzaju ulgę, bo już zaczynałem wchodzić w rejony, których w sobie nie lubię.
Zamiast wrócić do stolika, postanowiłem przejść się wzdłuż plumkającej wody, bo miejsce w którym byliśmy, przypominało mini porcik dla małych jachtów. Nie zrobiłem piętnastu kroków, a znana mi z lokalu dziewczyna stała oparta o latarnię i patrzyła w moim kierunku. Prostytutka — pomyślałem, ale i to nie miało wpływu na nic. Zbliżyłem się na odległość zapewniającą jej i mi komfort i rzekłem:
— Czy pani pomyliła mnie z jakimś innym mężczyzną?
— Nie.
— To w takim razie w czym mogę służyć?
— Czy mogłabym przejść się z panem kawałek, o tam, do tamtych drzew, potem pana opuszczę.
— Nie widzę problemu.
Szliśmy zatem, lecz nie jak para a jak przypadkowo spotkani ludzie. Luźno, osobno, bez żadnego dotyku. Dziewczyna popatrzyła na mnie.
— Mam na imię Victoria — rzekła — i pochodzę z Serbii.
— Przyjechałaś tu na wakacje?
— Nie. W zasadzie przyjechałam ostrzec ciebie i twoich przyjaciół.
— Że co?
— Tak. Wiem, że gonicie Franza, ale on jest znany na całych Bałkanach. To że go gonicie to jedno. On wysłał przeciwko wam bandytów, aby zlikwidować każdego z was.
— Skąd to wiesz?
— Franz wyrządził mi i mojej rodzinie dużą krzywdę. Zabił mi męża i brata i wyczyścił im konta. Wiem zatem o tym człowieku i jego ofiarach więcej niż ci się wydaje.
— Czy dziś grozi nam jakieś niebezpieczeństwo?
— Obawiam się, że tak, lecz nie znam szczegółów.
Tymczasem Rubby zaczął pokazywać w moją stronę, że coś przyszło z Centrali. Podbiegłem tam i na szybko przedstawiłem Victorię. Natomiast wiadomość z Centrali brzmiała, że ludzie Franza zlokalizowali nas i teraz od nas zależą dalsze ruchy.
— Jego ludzie mogą nas powybijać jak kaczki — powiedziała Victoria.
— Co robimy? — zapytał spanikowany Zbyszek.
— Zachowajmy zimna krew — rzekła Kaśka.
Siedzieliśmy cicho przy stoliku, a każdy przechodzień mógł być człowiekiem Franza. Strach mroził nam opuszki palców. W końcu rzekłem:
— Panowie, chyba przyszedł czas, aby się zmywać.
Wstaliśmy jak jeden mąż, i razem z Victorią poszliśmy w kierunku parkingu na którym stał nasz merc. Ale nagle Victoria krzywo stanęła, więc złamał jej się obcas, a Kaśka wpadła całym ciężarem ciała na Vikę i niewiasty się przewróciły, jedna na drugą. I wtedy właśnie nasz merc uległ eksplozji. Jako, że do miejsca parkingowego było trochę do pokonania, nikomu nic się nie stało. Eksplozja była bardzo spektakularna; kula ognia wzbijająca się w powietrze. Postanowiliśmy zdać się na plany Victorii. Ta zaproponowała nam pociąg i Serbię jako cel. Bez zbędnych dyskusji zdecydowaliśmy się na taki ruch.
Na dworzec zawiózł nas taksiarz, podobno znajomy Victorii, dlatego za podwiezienie nic nie wziął. Te wydarzenia wzbudziły w detektywie Rubbym jakąś depresję, myślał bowiem, iż Centrala jest w stanie objąć wszystkie działania wroga, tymczasem okazało się na odwrót. Pocieszałem go jak umiałem, chociaż w pocieszaniu zbyt dobry nie byłem. Kiedyśmy dotarli na dworzec, nastąpił błyskawiczny zakup biletów i czekanie na najbliższy pociąg. Szok powoli mijał, Rubby godził się z utratą wypasionej bryki, ja tymczasem myślałem kto. Kto ma nas na oku i od jakiego czasu. Prowadząc, zawsze zwracałem uwagę na jadące za mną samochody, nawet na te, które jechały przed nami. Ten Franz to rzeczywiście niebezpieczny zawodnik, pomyślałem. Nie dość, że nakradł na potęgę, to jeszcze chciał zlikwidować tych, którzy pragnęli pomóc pokrzywdzonym.
W końcu pociąg nadjechał. Wpakowaliśmy się do niego bez bagaży (wszystko spłonęło w wozie) na szczęście portfele mieliśmy przy sobie a w portfelach trochę pieniędzy.
Było nas pięć osób, więc zmieściliśmy się do jednego przedziału. Pierwszy zasnął Rubby, potem Zbyszek. Victoria, Kaśka i ja jakoś nie mogliśmy. To wszystko było zbyt intensywne, by zasnąć sobie, jakby nic nie zaszło. Witaj Serbio — patrzyłem na nocny krajobraz za oknem i prócz pojedynczych świateł niczego nie byłem w stanie dostrzec. W termosie miałem trochę kawy, więc zapytałem: napijecie się kawy? Kaśka chciała, Vika zaś odmówiła.
W pociągu granicę przekroczyliśmy, lub nie przekroczyliśmy. Ale chyba przekroczyliśmy. Rubby i Zbyszek spali twardym snem. Kaśka chciała bardzo wejść w relacje, lecz słabo znała język angielski. Zapytałem więc Viktorię o Kosowo. Ta odparła, że jest, mimo proklamowania niepodległości, dalej częścią jej kraju, chociaż w samym Kosowie nie jest bezpiecznie. Viktoria nagle stała się Viktorią pisaną przez ka, nie przez ce, co stanowiło swego rodzaju aberrację, ale tylko w mojej głowie.
— How old are you? — zapytała Kaśka.
— Trzydzieści jeden — powiedziała Viktoria.
— To ty umiesz po polsku? — zapytałem.
— Mój ojciec był Polakiem.
Jakaś cisza zapanowała w przedziale, w którym tylko chrapanie Rubbego i Zbyszka. Viktoria patrzyła na Kaśkę, która stawała się Katarzyną. Otóż zrozumieć to można w sposób następujący: Kaśka była dziewczyną, mimo swych trzydziestu trzech lat i nagle nastąpiła trudna do wytłumaczenia przemiana polegająca na tym, że rysy twarzy ułożyły się zupełnie inaczej, tak jakby wstąpiła na kamień szlachetności i patrzyła w dal.
— Czemu tak na mnie patrzysz od dłuższego czasu? — zapytała Katarzyna Viktorię.
— Bo uległaś jakiejś przemianie, nie wiem, nie znam się na tym, ale to było fantastyczne!
— Naprawdę?
Ja w tym czasie wyszedłem z przedziału zapalić. Otworzyłem okno w korytarzu i zapaliłem papierosa. Myślałem, bo to, że wkroczyliśmy w fazę drugą naszej przygody, było pewne. Myślałem o Katarzynie, która wyszła z Kaśki, myślałem o Viktorii. Dlaczego od razu nie przyznała się, że ma ojca Polaka? Ktoś do mnie podszedł. Od tyłu. Była to Viktoria.
— Uwielbiam obserwować ludzi — rzekła. I gdym tak stał przed oknem, paląc papierosa, ona zrobiła mi zdjęcie jakimś cyfrowym aparatem.
— Co sądzisz o tej dziwnej przemianie kobiety? To tak jak wyjście ze strefy młodości, do strefy kobiecości…
Nagle wyszła też Katarzyna.
— Czy wyglądam teraz jakoś inaczej? — zapytała trochę zmieszana.
— Tak — rzekła Viktoria.
— Jesteś bardzo oszczędna w słowach — powiedziała Katarzyna.
Ja tymczasem skończyłem palić, zamknąłem okno i poszedłem wzdłuż korytarza, tak się przejść. Na szczęście niczego niepokojącego nie zauważyłem. Wróciłem do przedziału, w którym, co tu dużo mówić, było grubo.
więcej..