Zielony Kapelusz i jego czereda - ebook
Zielony Kapelusz i jego czereda - ebook
Autorka wielu popularnych książek dla dzieci takich jak, „Leśni bracia”, „Jak walczyłem ze smokami”. „Faro ze Słonecznej Zatoki”, „Leśni bracia”, „Moje lato z Szablozębnym” tym razem ukazuje nam świat leśnej fauny od żuczka gnojowniczka po wilka. Dzikie zwierzęta nie muszą chodzić do szkoły ani do pracy, nie wynoszą śmieci, nie zrywają się z łóżek na dźwięk budzika… Cóż za cudowne beztroskie życie! Ale czy na pewno? Zwierzęta, podobnie jak ludzie, zakładają rodziny, budują domy, troszczą się o dzieci, zastanawiają się, co będą jadły. Często to, co robią, jest pożyteczne dla innych. Pracować można na wiele różnych sposobów, a w przyrodzie każdy ma swoje zadanie. Aż dziw bierze, jak to jest wszystko wspaniale zorganizowane. Zapraszamy Cię na niezwykłą wycieczkę. Polecimy do lasu, na pola oraz łąki i przyjrzymy się codziennemu życiu zwierząt. Czasami będzie zabawnie, czasami niebezpiecznie. A któż tam się jeszcze kręci? Dwunożny Zielony Kapelusz? Pomaga on leśnej czeredzie, a może przeszkadza i czyni szkodę? Bądź odważny, wejdź w leśną dzicz i przekonaj się sam!
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8116-834-2 |
Rozmiar pliku: | 25 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ten borsuk ma elegancki biało-czarny strój, jednak nie wybiera się na żadną ważną konferencję. Bocian, którego widzicie, nie leci w podróż służbową. A żaba, choć zawzięcie kumka, wcale nie jest pochłonięta rozmową przez telefon w interesach. Mimo to, zwierzęta też ciężko pracują. I tak jak ludzie, zakładają rodziny, budują domy, troszczą się o dzieci, zastanawiają się, co będą jadły. Często to, co robią, jest pożyteczne dla innych. Bo pracować można na wiele różnych sposobów, a w przyrodzie każdy ma swoje zadanie. Aż dziw bierze, jak to jest wszystko wspaniale zorganizowane. Zapraszam was na niezwykłą wycieczkę. Polecimy do lasu, na pola i łąki, by przyjrzeć się codziennemu życiu zwierząt. W drogę!
Poziomki
Wilk
Jak ja nie znoszę, gdy ktoś mi mówi, co mam robić — zawarczał Drapieżny Kieł.
Wraz z innymi wilkami stał w szeregu, a najstarszy basior musztrował resztę stada:
— Baczność! W lewo zwrot! Naprzód marsz!
W Drapieżnym Kle jakby coś się zagotowało, spieniło, aż wreszcie wykipiało.
— No nie, dłużej nie dam rady. Nikt nie będzie mną rządzić. Zmywam się stąd.
Młody wilk opuścił watahę i wyruszył w świat. Wędrował bardzo długo. Jego szare futro moczyły deszcze, mierzwiły wiatry, a zimą bielił śnieg. Nic nie było mu straszne. Przemierzał puszcze, łąki i pola. Przepłynął nawet lodowatą rzekę. Od czasu do czasu wył nocą, czując ogromną radość z tego, że jest wolny i niezależny.
— Hulaj, duszo! To się nazywa życie!
Kiedy był głodny, to oczywiście polował. A że nie mógł liczyć na wsparcie stada, wybierał łatwe ofiary: owce w zagrodzie, czasami też psa na łańcuchu. Robił tym, rzecz jasna, wiele zamieszania, o czym mógł się przekonać po jednej z napaści na owce. Gdy syty i zadowolony siedział w ukryciu nieopodal zagrody, zbiegli się ludzie. Jeden z mężczyzn, widząc swoje podopieczne z rozprutymi brzuchami, uniósł widły w szale i wołał:
— Bestia, morderca, parszywy kat! Ja te okropne wilki powystrzelam! Wszystkie! Co do jednego!
Inny mężczyzna chwycił go za ramię i próbował łagodzić:
— Uspokój się, Zygmunt, co wilk winien temu, że urodził się wilkiem. Taką ma naturę.
Oczy człowieka z widłami nabiegły krwią i zaczął syczeć przez zęby:
— Nie uspokoję się, mam dość słuchania, że to piękny i zagrożony gatunek! Spójrz na moje biedne owieczki... Hejże... A może ty i twój przyjaciel wilk wspólnie je rozszarpaliście ciemną nocą? Przyznaj się!
— Zygmunt, teraz to już przesadziłeś... Ja ci zaraz pokażę...
Zwierzę jeszcze chwilę obserwowało ze swej kryjówki, jak ludzie kłócą się i szarpią. Nawet pięści poszły w ruch. Drapieżny Kieł zamyślił się. „Jak to szło...? Człowiek człowiekowi wilkiem?” Chyba coś podobnego obiło mu się kiedyś o uszy. Potem zostawił awanturników i udał się w głąb lasu.
Wiódł dalej swój szczęśliwy i samotniczy żywot, gdy oto pewnej nocy ktoś odpowiedział na jego wycie. Była to Alba. Śliczna wilczyca, w której Drapieżny Kieł zakochał się bez pamięci. Podziwiał jej gęstą sierść, zwinność i niespotykaną siłę. Nazywał Albę swoją królową, a ona mówiła do niego — „mój rycerzu”. Stanowili piękną parę.
Mijały miesiące. Przyszły na świat cztery szczeniaki, a po roku kolejne. Każde dziecko było inne, ale wszystkie bardzo ciekawskie.
— Tatusiu, co to jest? — pytała Kłapiąca Paszcza.
— Patyk.
— A to?
— Grzyb.
— A co to jest grzyb?
— Grzyb to grzyb.
— A kiedy będzie obiad?
— Niedługo.
— A co będzie na obiad?
— Jeszcze nie wiadomo.
— A kiedy będzie wiadomo?
Prawdziwki
Drapieżny Kieł przyjrzał się swojemu stadu. Kilka par żółtych ślepi wpatrywało się w niego i oczekiwało odpowiedzi.
— Dobrze, niech będzie. Mama, Trujący Pazur, Kolczasty Jęzor, Siekacz i ja idziemy na polowanie. Junak zostaje przy norze z młodszym rodzeństwem i pilnuje, żeby nic się nie stało maluchom.
Niestety, tego dnia kompletnie im nie szło. Nie mogli trafić na żaden trop. Wreszcie, po długich poszukiwaniach, w gęstwinie wypatrzyli ciężką sylwetkę niedźwiedzicy z dwoma nieporadnymi niedźwiedziątkami.
— A to ci gratka! — ucieszył się Drapieżny Kieł. — Będziemy mieć dwudaniowy obiad z deserem.
Szczęście im sprzyjało. Znajdowali się w głębokim wąwozie. Po krótkiej chwili, szczerząc zęby i warcząc, zagonili swoje ofiary pod wysoką i prawie pionową ścianę. Gdyby teraz niedźwiedzica spróbowała się wspinać, ziemia osypywałaby się jej spod łap, a wilki wbiłyby się w jej bok i kark. Nie mogła się odwrócić. To by ją zgubiło. Misie skamlały, a matka kręciła nerwowe kółka. Gdzie się nie obejrzały, tam błyskały groźne ślepia drapieżników. Powoli, bardzo powoli, z zimną krwią zacieśniały pętlę wokół niedźwiedzi. Matka i maluchy znalazły się w potrzasku. I kiedy Drapieżny Kieł i Alba przykucnęli złowieszczo na łapach, szykując się do ostatecznego skoku, ze szczytu zbocza rozległ się głos:
— Zostaw!
Zaskoczone wilki spojrzały w górę i ujrzały człowieka w zielonym kapeluszu. Tkwił tam na szeroko rozstawionych nogach i uderzając kijem w drzewo, wołał nieprzerwanie:
— Zostaw! Zostaw, mówię! Idź precz!
Stojąc hen, wysoko, mężczyzna w kapeluszu wydawał się potężny i niebezpieczny. W głowie basiora pulsowała tylko jedna myśl: Nie wolno zadzierać z człowiekiem. Człowieka należy unikać.
Rzuciwszy po raz ostatni okiem na niedźwiedzie, Drapieżny Kieł odezwał się do swojego stada:
— Wycofujemy się.
I wilki oddaliły się niespiesznym truchtem, z godnością, demonstrując w ten sposób swoją dumę. Nie będą uciekać jak tchórzliwe zające.
Po kilku minutach banda się zatrzymała.
— Co teraz? — chciał wiedzieć Siekacz.
Drapieżny Kieł zasępił się. Jakby tego było mało, z oddali doszło ich żałosne wycie szczeniaków:
— Kieeedy wróóócicieee?! Jesteeeśmy głoooodne!
Po chwili dołączył do nich Junak:
— Wraaacajcie! Ja z nimi dłużej nie wytrzyyyymam!
— Masz ci los — denerwował się Drapieżny Kieł. — Wszystko na mojej głowie.
Zebrał jeszcze raz myśli i skierował ekipę do wodopoju. Może tam znajdą coś na obiad. Okazało się, że miał nosa, i tym razem polowanie skończyło się dla nich sukcesem. Nikt im nie przeszkodził w złapaniu sarny. Cała rodzina najadła się do syta.
Po dwóch tygodniach musieli jednak zmienić kwaterę, bo w okolicy zaczęło brakować pożywienia. Pewnego wieczoru, gdy odpoczywali po długim marszu, Drapieżnego Kła zaniepokoił dziwny dźwięk.
— Idę na zwiady — szepnął Albie do ucha i znikł.
Szedł przez las. Poruszał się lekko i bezgłośnie, jak gdyby jego łapy nie dotykały ziemi. Leżące gałęzie omijał łukiem, aby najmniejszy chrzęst nie zdradził jego obecności. Nagle drzewa się przerzedziły, a jego oczom ukazał się długi ciemny pas, po którym śmigały hałaśliwe i świetliste stwory. Wilk wiedział, że wraz z rodziną musi przedostać się na drugą stronę. Tam była szansa na jedzenie. Usiadł i unosząc łeb, nozdrzami łapał nieprzyjemne zapachy, które wydzielały metalowe maszyny. Potem zmrużył oczy i się przyglądał. Coś obliczał.
Światło.
— Raz, dwa, trzy.
Świst.
Światło.
— Raz, dwa, trzy.
Świst.
Obserwował tak drogę i samochody przez godzinę. Potem wrócił do swojej watahy.
Dzieci już spały, ale kiedy kładł się obok nich, mała Kłapiąca Paszcza podniosła powieki:
— Tato, gdzie byłeś?
— Na spacerze?
— Co robiłeś?
— Uczyłem się.
— Czego się uczyłeś?
— Śpij już, jutro ci pokażę — odpowiedział ojciec ostrzejszym tonem, żeby Kłapiąca Paszcza wreszcie zamilkła i zasnęła.
Liść dębu
Tej nocy Drapieżny Kieł miał okropny sen. Śniło mu się, że poprowadził stado do drogi i gdy już mieli ją przekraczać, Trujący Pazur ni stąd, ni zowąd skręcił w prawo, Junak w lewo, Siekacz gdzieś przepadł, a Kłapiąca Paszcza tupała i krzyczała, że chce być biedronką. Na domiar złego jego ukochana Alba wyciągnęła się w poprzek drogi i stwierdziła:
— Ja się teraz poopalam.
— Złaź natychmiast, to niebezpieczne — wykrzyknął Drapieżny Kieł.
— O, nie. Nikt nie będzie mi mówił, co mam robić — odparła wilczyca.
Wówczas Drapieżny Kieł zauważył z przerażeniem światło. Raz, dwa, trzy...
— Uciekaj, Albooo!
— Tatusiu, czemu tak krzyczysz?
Zlany potem wilk podniósł powieki i ujrzał pochyloną nad sobą Kłapiącą Paszczę.
— Bo... bo... — chrząkał — miałem zły sen.
— A co to jest sen?
— Sen to jest to, co widzisz, gdy śpisz.
— Tatusiu, gdy śpię, mam zamknięte oczy, więc nic nie widzę...
Zerwawszy się na cztery łapy, basior postawił wysoko łeb, spojrzał przenikliwie na swoją rodzinę i zarządził:
— Baczność! W szeregu zbiórka! Teraz mówię ja, a wy, jeśli chcecie być syci, zdrowi i bezpieczni, powinniście mnie słuchać.
Wilki, duże i małe, stanęły w szeregu i wlepiły spojrzenie w swego przywódcę.
— Nauczę was liczyć do trzech. Będzie nam to dziś bardzo potrzebne.
Ściemniało się już, gdy wataha była gotowa podjąć wyzwanie. Światło. Raz, dwa, trzy. Świst. Teraz! Na hasło dane przez ojca, w trzy sekundy wilki pokonały drogę. Były bezpieczne. Jutro będą najedzone, a w razie choroby otoczone opieką. Wiedziały to na pewno, bo ich przewodnikiem był Drapieżny Kieł — najmądrzejszy i najodważniejszy wilk w stadzie. Zuchwały rozbójnik i troskliwy opiekun. Dziwna krzyżówka. Zupełnie jak człowiek...
Ciekawostki:
Wilk — przodek psa, ma bardzo smukłą sylwetkę, co pomaga mu w długich wędrówkach. Wilki do życia potrzebują przestrzeni, ich terytorium obejmuje ok. 200 km2. Żyją w stadach, które nazywają się watahami. Wilcza rodzina może składać się nawet z dwunastu osobników, najczęściej przewodzi jej para rodzicielska (basior i wadera), która dba o zdobywanie pożywienia, obronę przed wrogami, ale też, co ważne, o dobre relacje w stadzie. Przywódca stada musi więc być odpowiedzialny, inteligentny i silny.
Wilcze jagody
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki