Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Ziemia kobiet - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
12 lutego 2025
E-book: EPUB, MOBI
37,90 zł
Audiobook
44,90 zł
37,90
3790 pkt
punktów Virtualo

Ziemia kobiet - ebook

Gala Marlborough wyrusza w podróż ze swoimi dwiema córkami, Kate i Adele, do osobliwej wsi w sercu Hiszpanii, położonej nieopodal Morza Śródziemnego. Planuje wypełnić w ten sposób ostatnią wolę krewnej, której nigdy nie poznała, a następnie jak najszybciej powrócić do swojego wygodnego życia w Nowym Jorku.

Nie wie jednak, że jej wizyta wprawi w ruch delikatną, ale dobrze naoliwioną maszynerię, dzięki której na jaw wyjdą dawne i od lat skrywane kłamstwa oraz rodzinne sekrety.

Ziemia kobiet to hipnotyzująca podróż do serca La Mugi, maleńkiej enklawy zarządzanej przez starszyznę mądrych kobiet, które świetnie zdają sobie sprawę z tego, że nawet najmniejsze ludzkie czyny mogą mieć daleko idące konsekwencje.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68350-63-0
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

II

Ziemia Kobiet? Co za bzdura!!!

Adele nie umiała długo utrzy­mać języka za zębami. Zbyt trudno było jej zacho­wać tajem­nicę, mil­czeć i pro­wa­dzić poszu­ki­wa­nia bez niczy­jej pomocy. Pró­bo­wała prze­ko­nać sio­strę, że to miej­sce jest szcze­gólne, ale nie wzbu­dziła w niej zain­te­re­so­wa­nia. Kate bowiem uwa­żała je za nie­przy­ja­zne, zamiesz­kane przez szorst­kich ludzi o cierp­kim uśmie­chu, wita­ją­cych się na odle­głość. Sama zaprząt­nięta była szu­ka­niem cze­goś zupeł­nie innego. Musiała za wszelką cenę zna­leźć zasięg, żeby poroz­ma­wiać z Gotham Girls i dowie­dzieć się, czy wygrały i czy jej wyjazd nie prze­szko­dził im w wej­ściu do finału. Kate oka­zy­wała ten rodzaj wynio­sło­ści, który upew­nia oto­cze­nie, że śro­dek świata prze­cho­dzi przez jej pępek. W szkole z nikim się nie przy­jaź­niła, bo zda­niem kole­ża­nek była dziwna, prze­kra­czała obo­wią­zu­jące gra­nice i miała szcze­gólne upodo­ba­nia. Począt­kowo cier­piała z tego powodu, potem zro­zu­miała, że brak akcep­ta­cji przez innych świad­czy o jej przy­na­leż­no­ści do swego rodzaju elity spo­łecz­nej: grupy ludzi wyjąt­ko­wych. Była dumna z tego, że nie jest taka jak inni, że wyróż­nia się z tłumu. Adele podzi­wiała sio­strę, ale nie rozu­miała stanu, w jakim się ona ostat­nio znaj­do­wała. Kiedy ktoś pró­bo­wał nawią­zać z nią bliż­sze rela­cje, Kate zacho­wy­wała się jak jeżo­zwierz: kłuła, raniąc z zewnątrz i od środka.

– Jesteś odkryw­czy­nią, Adele, skautką, ale któ­re­goś dnia zro­zu­miesz, że lepiej ci się ułoży w życiu, jeśli będziesz samot­nym jeźdź­cem.

Adele, co prawda, nie znała się na jeźdź­cach i życiu, ale uwa­żała za nie­zbyt roz­sądne skrę­ca­nie papie­rosa, gdy w pobliżu była mama. Matki mają bar­dzo dobrze roz­wi­nięte zmy­sły i potra­fią wyczuć na kilo­metr każdy wybryk, a już na pewno zapach tyto­niu.

– I co z tego, że mnie nakryje?

Kate było wszystko jedno. Nikt jej prze­cież nie pytał o zgodę na przy­jazd do wsi, gdzie jedyną atrak­cję sta­no­wiły jakiś absur­dalny spa­dek, tajem­ni­czy obraz i miesz­kańcy, któ­rzy uparli się, żeby z daleka witać ludzi.

– Wiesz co? Mogła­bym uciec w tej chwili i wró­cić do domu, ale nie robię tego, bo nie chcę zosta­wiać cię samej z mamą. Jest jakaś dziwna, ma obse­sję na punk­cie tego prze­klę­tego obrazu. A to miej­sce… nudzi mnie, Adele! Hmm… Wie­dzia­łaś, że tu się uro­dził dzia­dek?

Adele ryso­wała na pia­sku znaki nie­skoń­czo­no­ści pal­cem wska­zu­ją­cym pra­wej ręki, pod­czas gdy sio­stra prze­ka­zy­wała jej wszystko, co wie­działa o dziadku Roma­nie. Było tego nie­wiele: bar­dzo przy­stojny, bez­rolny wie­śniak roz­ko­chał w sobie bab­cię Julianne, kiedy spę­dzała waka­cje w Euro­pie. Wbrew rodzi­nie Marl­bo­ro­ughów Julianne wyszła za niego za mąż i zabrała go do Bostonu.

– Kiedy mama miała pięć lat, dzia­dek umarł na atak serca. Wtedy bab­cia zwa­rio­wała i już ni­gdy wię­cej o nim nie mówiono. Koniec pie­śni!

Kate opo­wia­dała sio­strze histo­rię dziadka Romana setki razy, potra­fiła ją powtó­rzyć co do prze­cinka. Nie chciała słu­chać o tej Ziemi Kobiet, ale w rze­czy­wi­sto­ści oszu­ki­wała samą sie­bie, bo wszystko, co zwią­zane z dziad­kiem, zawsze bar­dzo ją inte­re­so­wało. Była jed­nak zbyt dumna, żeby przy­znać, że chce się dowie­dzieć wię­cej o nim, o jego życiu i… o tej wsi?

– Możemy popy­tać, pew­nie ktoś znał… hmm… dziadka! – wypa­liła Adele, pusz­cza­jąc do sio­stry oko.

Kate była zajęta zapa­la­niem papie­rosa, któ­rego tak źle skrę­ciła, że roz­padł się przy pierw­szym zacią­gnię­ciu. Kawa­łek bibułki został jej w kąciku ust, reszta w strzęp­kach ule­ciała w powie­trze. Adele par­sk­nęła śmie­chem. Kate posłała sio­strze mor­der­cze spoj­rze­nie, ale zaraz poszła w jej ślady. Cza­sami miała wra­że­nie, że to jedyna istota na świe­cie, która ją rozu­mie. Wstała z ławki, strzep­nęła resztki tyto­niu, uschnię­tym źdźbłem trzciny, które zna­la­zła po dro­dze, nary­so­wała na ziemi poziomą kre­skę, przy­jęła pozy­cję star­tową, puściła oko do Adele i na raz, dwa, trzy ruszyła ile tchu w pier­siach. Bie­gła, dopóki star­czyło jej powie­trza w płu­cach, po dro­dze o mało nie zgu­biła adi­dasa. Udała, że zwy­cię­sko dociera do mety, jakby brała udział w wyścigu, zwol­niła i pochy­liła się, żeby unik­nąć hiper­wen­ty­la­cji. Po chwili dogo­niła ją Adele, z trzciną w dłoni i goto­wym wyni­kiem.

– Sześć­dzie­siąt sie­dem! Wytrzy­ma­łaś sześć­dzie­siąt sie­dem!

Z powodu nie­do­tle­nie­nia Kate nie była w sta­nie się odwró­cić, żeby spoj­rzeć na sio­strę. Powoli docho­dziła do sie­bie, kiedy przej­mu­jący dźwięk, dużo gło­śniej­szy od zwy­kłego klak­sonu, znowu pozba­wił ją tchu i nie­mal przy­pra­wił o zawał serca.

– _Neeene­ees, neeenes… Auuu, fora d’aquí!!!_⁷

Kobieta na zie­lo­nym trak­to­rze o olbrzy­mich kołach ogłu­szyła je prze­ni­kli­wym odgło­sem klak­sonu swo­jego toczą­cego się potwora. Zatrzy­mała się tuż przed nimi, wyrzu­ca­jąc z sie­bie nie­zro­zu­miałe słowa, skie­ro­wane pod adre­sem nie­bios i dziew­czy­nek. Tomasa zwana Bogaczką była krzepką kobietą, miała kwa­dra­tową twarz i malut­kie nie­bie­skie oczka. Sta­nęła przed sio­strami, zdjęła słom­kowy kape­lusz i strzep­nęła nim kurz z łydek. „Kolejna szpetna sta­ruszka!”, pomy­ślała Kate.

– Panienki, jeste­ście na tere­nie pry­wat­nym. Wie­dzia­ły­ście o tym?

Kate popa­trzyła na nią wyzy­wa­jąco i zanim odpo­wie­działa, rozej­rzała się dookoła. Skon­cen­tro­wana na biegu, nie zauwa­żyła, że minęła ogro­dze­nie i zna­la­zła się w gigan­tycz­nym han­ga­rze z usta­wio­nymi jedna na dru­giej set­kami, a może nawet tysią­cami skrzy­nek peł­nych owo­ców i warzyw.

Tomasa nie wie­działa, kim są te małe intruzki, miała za to bogate doświad­cze­nie, jeśli cho­dzi o drob­nych zło­dzie­jasz­ków. Adele posta­no­wiła się przed­sta­wić, zanim sio­stra narazi je na nie­przy­jem­no­ści ze strony tej kobiety o wiel­kich dło­niach i zabło­co­nych butach.

– Jeste­śmy Adele i Kate Dono­van Marl­bo­ro­ugh, córki Gali Marl­bo­ro­ugh, jedy­nej spad­ko­bier­czyni swo­jej nie­zna­nej cioci, która nie pamię­tam, jak się nazywa.

Powie­działa to bar­dzo gło­śno, z naj­lep­szym akcen­tem, na jaki ją było stać, wypro­sto­wana, obser­wu­jąc spod oka kobietę sier­żanta.

– Ame­lia Xatart?

Obie potwier­dziły ski­nie­niem głowy, cze­ka­jąc na reak­cję. Była iden­tyczna jak u sta­ruszki ze sklepu spo­żyw­czego i tej dru­giej, u któ­rej jadły z nowym wspól­ni­kiem mamy. Wszyst­kie kobiety zacho­wały się tak samo: otwarte usta, głę­bo­kie wes­tchnie­nie, żabi wytrzeszcz oczu i opad­nięte ręce. Pięć sekund póź­niej – zapewne tyle czasu potrze­bo­wał mózg, żeby przyjść do sie­bie po wstrzą­sie – mówiły:

– A więc… Gala… przy­je­chała do La Mugi…

– Przy­je­chała po pie­nią­dze i jak tylko je dosta­nie… wyno­simy się stąd! – rzu­ciła Kate, świa­do­mie dobie­ra­jąc słowa.

Nagła sło­dycz w gło­sie kobiety jej nie zwio­dła i nie zmięk­czyła, dziew­czynka na­dal miała się na bacz­no­ści. Sta­ruszka wbiła w nią ostre spoj­rze­nie i nie­spo­dzie­wa­nie wybuch­nęła śmie­chem, aż z ust pocie­kła jej ślina. Recho­tała tak przez kil­ka­dzie­siąt sekund, a one nie rozu­miały, co ją tak roz­ba­wiło. Nie wie­działy, jak się zacho­wać. Tomasa wciąż się śmiała, coraz gło­śniej, aż w końcu rap­tow­nie zamil­kła.

– A co robi­cie na mojej ziemi?

Nie było to uprzejme ani przy­ja­zne. Nie zapro­po­no­wała im oczy­wi­ście, żeby wzięły sobie po jabłku z tysięcy, które leżały w set­kach skrzy­nek usta­wio­nych jedna na dru­giej. Dłu­gim kości­stym pal­cem, pro­stym jak strzała, poka­zała im drogę do wyj­ścia z pry­wat­nej pose­sji i ostrze­gła, żeby jej nie nacho­dziły, chyba że zostaną zapro­szone.

– Jeste­śmy dziećmi, pro­szę pani, nie wam­pi­rami. Nie widzi pani?

Kate lubiła odpo­wia­dać na ataki zda­niami bez sensu, żeby zawsze mieć ostat­nie słowo. Wzięła sio­strę za rękę i wyszła, powstrzy­mu­jąc się od nawy­my­śla­nia temu bykowi w kobie­cej skó­rze.

Masze­ro­wały pospiesz­nie jedną z nie­wy­as­fal­to­wa­nych dróg wsi. Były tam zale­d­wie dwie ulice o twar­dej nawierzchni, obie pro­wa­dziły na główny plac, przy któ­rym kró­lo­wał stary kościół, zawsze zamknięty, ile­kroć tam­tędy prze­cho­dziły, cho­ciaż jego dzwony biły co pół godziny. „Kto mieszka tam na górze?”. Adele nie chciała odejść, nie wspiąw­szy się uprzed­nio na dzwon­nicę i nie pocią­gnąw­szy za sznur. Kiedy wróci do Nowego Jorku, będzie mogła opo­wie­dzieć kole­żan­kom, że uda­wała Tomka Sawy­era w małej wsi, w któ­rej nie było dzieci, tylko sami starcy. Uwiel­biała Sawy­era i jego przy­ja­ciela Huc­kle­berry’ego Finna!

Kate cią­gnęła sio­strę, która szła tyłem, wyobra­ża­jąc sobie, jak stoi na szczy­cie dzwon­nicy. Były już spóź­nione, nie miała ochoty na kolejne star­cie z matką. Mijały na pół zruj­no­wane domy, wyglą­da­jące na porzu­cone, nie­mal wszyst­kie z opusz­czo­nymi żalu­zjami. Śpiew pta­ków pra­wie umilkł, za to wiatr zaczy­nał wście­kle wyć. Była pewna, że dojdą tędy do szopy cio­tecz­nej babki mamy, świą­tyni sta­rych mebli. Cho­ciaż nale­żała to osób, które świę­cie wie­rzą, że wszyst­kie drogi pro­wa­dzą do Rzymu, nie miała ochoty spraw­dzać tego w tym momen­cie. Roz­glą­dała się, pró­bu­jąc zna­leźć jakąś wska­zówkę, roz­po­znać słup elek­tryczny, kamień albo drzwi. Ale wiej­ski kra­jo­braz był wszę­dzie taki sam, co nie poma­gało w orien­ta­cji. Wyda­wał się zna­jomy, bo w każ­dym miej­scu wyglą­dał iden­tycz­nie. Na­dal nie miała zasięgu, ale i tak na nie­wiele by się jej przy­dał; apli­ka­cja OnThe­Road na pewno nie byłaby w sta­nie odna­leźć tego zapa­dłego zakątka, ukry­tego i w grun­cie rze­czy nic nie­zna­czą­cego dla roz­woju ludz­ko­ści. Tak przy­naj­mniej sądziła Kate. „Co by się stało, gdyby ta wieś prze­stała ist­nieć?”.

Adele szła za sio­strą, nie mogąc zła­pać tchu; miała ochotę zwol­nić i dokład­niej zba­dać teren. To, że się spóź­nią, nie było aż tak ważne. Prze­cież nie­wiele mogło, a raczej nic nie mogło im się przy­da­rzyć na tej ziemi, gdzie gdyby nie wiatr, nie poru­sza­łyby się nawet liście na drze­wach.

Kate, bli­ska roz­pa­czy, roz­po­znała wresz­cie dwa sze­ro­kie żółte pasy nama­lo­wane poziomo na murze, wska­zu­jące – o ile dobrze zapa­mię­tała – że za rogiem jest wej­ście do szopy.

Gala nawet nie zauwa­żyła, że wró­ciły, tak była pochło­nięta roz­mową z Ama­tem. Chciała jak naj­szyb­ciej pozbyć się nędz­nej gra­ciarni, ale miała pro­blem z nowym wspól­ni­kiem, wie­śnia­kiem o brud­nych rękach, który oka­zał się zaro­zu­mia­łym upar­ciu­chem. Nie dało się prze­mó­wić mu do roz­sądku, żeby ustą­pił i odku­pił jej część firmy. Przez cały ranek prze­pro­wa­dzała z nim inwen­ta­ry­za­cję, tra­cąc opa­no­wa­nie i powścią­gli­wość, przy­na­leżne dobrze wycho­wa­nej kobie­cie z wyż­szych sfer. Była nawet o krok od nawy­my­śla­nia mu „od brud­nych koszul” i powie­dze­nia, żeby zatrzy­mał sobie jej część inte­resu i zosta­wił ją w spo­koju. Amat odma­wiał kate­go­rycz­nie zapła­ce­nia choćby jed­nego euro za Vel­lAn­tic.

– Jeśli nie chcesz swo­jej czę­ści, to mi ją oddaj i… JUŻ! Zro­zu­mia­łaś?

Jak można zro­zu­mieć podobną bzdurę? Była wła­ści­cielką połowy tego miej­sca i nie miała zamiaru dawać nikomu w pre­zen­cie nawet kłębka kurzu. Musiał ją od niej odku­pić, bo tak się robi w Nowym Jorku i wszę­dzie na świe­cie! Amat przez cały ranek powta­rzał upar­cie jak osioł: „Ani jed­nego euro!”. Potrze­bo­wała innej stra­te­gii. „Zamiast mu poda­ro­wać swoją część, zor­ga­ni­zuję licy­ta­cję i sprawa zała­twiona!”. Licy­ta­cja? Cza­sami wystar­czy jedno magiczne słowo, żeby zoba­czyć wszystko w nowym świe­tle. Licy­ta­cja mogła skró­cić jej męki, bo jeśli ten gbur nie zechce odku­pić jej połowy, będą musieli podzie­lić dobra ruchome i ona sprzeda swoje temu, kto da wię­cej.

– Jak sobie chcesz, ale… nikt niczego od cie­bie nie kupi.

Jak może być tak bez­czelny i apo­dyk­tyczny? Wie­rzyła w suk­ces: nawet gdyby miesz­kańcy wsi nie zechcieli niczego nabyć, w końcu on sam by wszystko kupił. Jeśli rze­czy­wi­ście tak bar­dzo kochał jej cio­teczną babkę, sprze­daż za marne pie­nią­dze owocu wielu lat pracy zosta­łaby uznana przez miej­sco­wych za afront. Gala uśmiech­nęła się zło­śli­wie i pogra­tu­lo­wała sobie w duchu dosko­na­łego planu. W mil­cze­niu zadzi­wia­jąco spo­koj­nie powró­ciła do spi­sy­wa­nia przed­mio­tów.

Amat patrzył na nią podejrz­li­wie, niczego nie rozu­mie­jąc; nie wie­rzył w tę jej nagłą uprzej­mość. Ude­rzyło go, że nie­wielka róż­nica poko­le­niowa może tak bar­dzo odda­lić od sie­bie przed­sta­wi­cieli tego samego gatunku. Ubó­stwiał Ame­lię Xatart, zawdzię­czał jej pra­wie wszystko i nie mógł uwie­rzyć, że jej naj­bliż­sza krewna posiada cechy, któ­rych stara Xatart nie­na­wi­dziła u ludzi: lek­ko­myśl­ność, brak wraż­li­wo­ści i nie­sa­mo­wity ego­izm. Nie osą­dzał jej, Gala i jej brak więzi z tą zie­mią budziły w nim po pro­stu zdzi­wie­nie. Był pewien, że Ame­lia krzy­czy z wście­kło­ści gdzieś w innej galak­tyce i wali laską z głową lwa w aste­ro­idy. Zda­wał sobie sprawę, że wła­śnie woli tej kobiety zawdzię­czał powrót na wła­ściwą drogę w życiu. W wieku dwu­dzie­stu sied­miu lat roz­cho­ro­wał się z powodu zawodu miło­snego. Musiał wró­cić do La Mugi, z licen­cja­tem z che­mii, dwiema waliz­kami oraz mnó­stwem foto­gra­fii budzą­cych falę wspo­mnień, nada­ją­cych się tylko do spa­le­nia. Odszedł stąd dla miło­ści, uczu­cia, do któ­rego pod­cho­dził z przy­kładną naboż­no­ścią, prze­ko­nany, że trzeba mu się pod­dać. Ale jak wielcy mistycy, któ­rych w pew­nym momen­cie opusz­cza wiara, tak i on ją utra­cił, gdy został pobity, sko­pany i porzu­cony, zanim zdą­żył poczuć, że coś się zaczyna. Tak upadł na duchu, że zamilkł. Czuł, że dusza ucieka z jego potur­bo­wa­nego, śmier­tel­nie pora­nio­nego ciała. Przez wiele mie­sięcy był tru­pem bez życia, nie­obecną istotą, która stra­ciła wszel­kie złu­dze­nia. Jego matka Nalda, nazy­wana Czer­woną, roz­pacz­li­wie szu­kała uzdro­wi­cieli, psy­cho­lo­gów i pięk­nych kobiet, kogoś, kto mógłby zdjąć z niego tę klą­twę. Pró­bo­wała go uzdro­wić, się­ga­jąc po naj­bar­dziej kon­tro­wer­syjne metody. Cho­dziła nawet do róż­nych prze­wod­ni­ków ducho­wych, ale nikt nie zna­lazł spo­sobu na przy­wró­ce­nie Amata do życia. Ni­gdy by nie przy­pusz­czała, że jej wielka przy­ja­ciółka Ame­lia Xatart znaj­dzie cudowny lek: „Dużo papieru ścier­nego i litry poli­tury!”.

Godzi­nami Amat czy­ścił meble papie­rem ścier­nym, tygo­dniami w mil­cze­niu zdra­py­wał war­stwy lakieru i czuł, że jego ból, jego chro­niczny smu­tek powoli ustę­puje. Czuł, że żyje w dziw­nej sym­bio­zie z zabyt­kami prze­szło­ści. Godzi­nami napra­wiał je cier­pli­wie i pie­czo­ło­wi­cie, przy­wra­ca­jąc im dawny blask. Wyda­wało mu się, że te stare graty, dla więk­szo­ści ludzi pozba­wione duszy, wzbu­dzają w nim chęć walki i oczysz­czają jego wnę­trze. Przez sześć mie­sięcy Ame­lię i Amata łączyły krót­kie zda­nia i dłu­gie godziny mil­cze­nia. Przez sześć mie­sięcy nie opu­ścił ani jed­nego dnia w pracy, nie spóź­nił się nawet o minutę. O ósmej rano pukał do drzwi szopy i po nie­śmia­łym powi­ta­niu szedł do swo­jego kąta, gdzie pra­co­wał bez wytchnie­nia do obiadu. Po połu­dniu – iden­tyczny rytuał. Czer­wona Nalda nie mogła uwie­rzyć, że jej syn odna­lazł sens życia w naj­mniej ocze­ki­wany spo­sób – dzięki sta­rym meblom! Będąc che­mi­kiem z wykształ­ce­nia, eks­pe­ry­men­to­wał, wymy­ślał różne mik­stury, dziwne sma­ro­wi­dła i pig­menty ziemne, które roz­sła­wiły Vel­lAn­tic jako jedyny w swoim rodzaju przy­by­tek, gdzie do każ­dego mebla dora­biano duszę. Ludzie róż­nych naro­do­wo­ści i z róż­nych kra­jów przy­jeż­dżali do warsz­tatu, żeby podzi­wiać to wypra­co­wane piękno, bili się o meble, dzięki któ­rym leczyli stare rany, a wokół firmy nara­stało coraz wię­cej legend. Vel­lAn­tic rósł jak na droż­dżach, klienci ścią­gali tu jak do Lour­des, żeby zna­leźć dla sie­bie mebel: sekre­terę, eta­żerkę, szafę ścienną, stół, krze­sło czy schodki. Musieli zdo­być lek, który uzdro­wiłby ich chore dusze, uwol­nił ich od trosk i od zwię­dłych emo­cji. Ame­lia i Amat pró­bo­wali powstrzy­mać roz­prze­strze­nia­nie się wiary w uzdra­wia­jącą moc mebli, ale legenda szybko się roz­cho­dziła, prze­kra­cza­jąc góry, rzeki i gra­nice. Ame­lia doce­niła osią­gnię­cia Amata i z mądrą pokorą zapro­po­no­wała mu, żeby został jej wspól­ni­kiem. Był to począ­tek przy­jaźni, cze­goś w rodzaju miło­ści mię­dzy matką a synem, o którą Czer­wona Nalda ni­gdy nie była zazdro­sna. Jej syn zmar­twych­wstał, naro­dził się na nowo. Cier­pie­nie zmie­niło go w wyjąt­kowo wraż­li­wego czło­wieka.

– Słu­chasz mnie? Eeeooo… – Gala pró­bo­wała sku­pić na sobie roz­pro­szoną uwagę Amata. – Nie mógł­byś wydru­ko­wać całego spisu? W ten spo­sób szyb­ciej by nam poszło z podzia­łem.

Żadne z tych słów nie zostało wypo­wie­dziane ostrym tonem. Żeby to osią­gnąć, musiała hamo­wać złość, szczy­piąc się w skórę. Była na­dal miła, ugo­dowa i – cze­muż by nie – uwo­dzi­ciel­ska, na tyle, na ile dało się taką być przy tym topor­nym męż­czyź­nie.

Amat patrzył na Galę, sta­ra­jąc się ją przej­rzeć: z wyglądu do złu­dze­nia przy­po­mi­nała swoją cio­teczną babkę. Jed­nak podo­bień­stwo fizyczne do Ame­lii Xatart było iro­nią losu, i to w złym guście, bo mimo wysił­ków nie potra­fił doszu­kać się w tej kobie­cie jakiej­kol­wiek zalety. Miał ochotę się pod­dać i uznać za poko­na­nego, ale pamię­ta­jąc, jak wiele zawdzię­cza Ame­lii, nie uległ poku­sie i sku­pił uwagę na wła­ści­wym celu: chciał wzbu­dzić w Gali zain­te­re­so­wa­nie, żeby ta zaro­zu­miała bogaczka z kosmo­po­li­tycz­nego mia­sta poczuła sza­cu­nek dla swo­ich przod­ków, a przede wszyst­kim dla pracy babki, wiel­kiej Ame­lii Xatart. Musiał tylko dotrzeć do duszy tej upar­tej bur­żujki, o ile w ogóle ją miała, i spró­bo­wać ją napra­wić.

Po dru­giej stro­nie sterty drewna i złomu przed owal­nym, łusz­czą­cym się lustrem klę­czała Adele. Patrzyła na swoje odbi­cie w mil­cze­niu, z nadzieją, że spo­tka ją coś magicz­nego. Była prze­ko­nana, że to miej­sce jest zacza­ro­wane, zamiesz­kane przez nie­zwy­kłe nie­wi­dzialne istoty, gnomy, które nocą poma­gały Ama­towi i zmar­łej babci jej matki w napra­wia­niu mebli. Widziała kie­dyś w tele­wi­zji film doku­men­talny o malut­kich isto­tach, które wspie­rają ludzi będą­cych w naj­więk­szej potrze­bie. Trzeba tylko w nie wie­rzyć i je wezwać.

Kate zmę­czyło słu­cha­nie rojeń sio­stry, miała dosyć wygłu­pia­nia się po dru­giej stro­nie lustra, żeby ścią­gnąć Adele na zie­mię. Nie­za­do­wo­lona i znu­dzona, klap­nęła na wielki, znisz­czony skó­rzany fotel, z nadzieją, że czas zacznie pły­nąć szyb­ciej.

Adele tkwiła na­dal przed lustrem, pogrą­żona w myślach, prze­ko­nana, że w końcu coś się wyda­rzy, że to tylko kwe­stia cier­pli­wo­ści i głę­bo­kiej kon­cen­tra­cji. Zamknęła oczy, zaci­snęła piąstki i pomy­ślała życze­nie…

– Pra­gnę, pra­gnę, pra­gnę… Pra­gnę…

Zanim wypo­wie­działa magiczne słowa, usły­szała:

– _Què fas?_⁸

Nie miała odwagi otwo­rzyć oczu. Nie rozu­miała, co do niej mówią. Znowu ten dziwny język… Jesz­cze moc­niej zaci­snęła pię­ści i żar­li­wie powta­rzała życze­nie. Coraz wyraź­niej czuła czy­jąś obec­ność, wciąż nie wie­działa, co to takiego, ale chciała nawią­zać z tym gło­sem kon­takt. Nie otwie­ra­jąc oczu i nie roz­luź­nia­jąc pię­ści, wcią­gnęła powie­trze i wypa­liła pro­sto z mostu:

– Nie rozu­miem cię, nie wiem, co mówisz, nie znam two­jego języka. Nie jestem stąd. Nazy­wam się Adele, a ty? Rozu­miesz mnie? Halo? Jesteś tam?

Zapa­dła cisza. Spo­dzie­wała się jakiejś odpo­wie­dzi, ale ta nie nade­szła. Sie­działa jesz­cze chwilę z zamknię­tymi oczami, po czym opu­ściła dło­nie i nie bez lęku unio­sła powieki. Oba­wiała się, że spło­szyła zjawę, mówiąc zbyt gło­śno. Ku swo­jemu zdu­mie­niu odkryła, że za lustrem stoi chłop­czyk o wąskich war­gach i wiel­kich, zie­lo­nych tęczów­kach, okrą­głych niczym kule bilar­dowe, i patrzy na nią jak ska­mie­niały. Kiedy zoba­czył, że Adele otwiera oczy, na jego twa­rzy poja­wił się deli­katny uśmiech. Zamru­gał kilka razy, pod­niósł prawą rękę i bez słowa poma­chał jej na powi­ta­nie. Dziew­czynka wysu­nęła lewą rękę i powtó­rzyła jego gest, jakby w lustrza­nym odbi­ciu. Przez kilka minut naśla­do­wali wza­jem­nie swoje miny, uno­sili brwi i palce, aż w końcu chłop­czyk zakoń­czył tę zaim­pro­wi­zo­waną zabawę, wyszedł zza lustra i nie­śmiało zbli­żył się do Adele.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. _Bie­gnąca z wil­kami. Arche­typ Dzi­kiej Kobiety w mitach i legen­dach_, wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2001, przeł. Agnieszka Cioch, s. 277 (wszyst­kie przy­pisy pocho­dzą od tłu­ma­czy).

2. Co ja tu, do dia­bła, robię? (ang.)

3. Bądź gotowa, mamo. (ang.)

4. Potrze­bu­jesz cze­goś, dziew­czynko? (kata­loń­ski)

5. Zaczę­li­ście już, prawda? Nic się nie stało. Powie­dzia­łem Vicen­temu, żeby­ście zro­bili, żeby­ście zro­bili… (kat.)

6. Zawsze, zawsze bądź gotowy! (ang.)

7. Dzie­eew­czy­y­ynki, dzie­eew­czy­y­ynki… Ucie­kaj­cie stąd, no już!!! (kat.)

8. Co robisz? (kat.)
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij