Ziemia kobiet - ebook
Ziemia kobiet - ebook
Gala Marlborough wyrusza w podróż ze swoimi dwiema córkami, Kate i Adele, do osobliwej wsi w sercu Hiszpanii, położonej nieopodal Morza Śródziemnego. Planuje wypełnić w ten sposób ostatnią wolę krewnej, której nigdy nie poznała, a następnie jak najszybciej powrócić do swojego wygodnego życia w Nowym Jorku.
Nie wie jednak, że jej wizyta wprawi w ruch delikatną, ale dobrze naoliwioną maszynerię, dzięki której na jaw wyjdą dawne i od lat skrywane kłamstwa oraz rodzinne sekrety.
Ziemia kobiet to hipnotyzująca podróż do serca La Mugi, maleńkiej enklawy zarządzanej przez starszyznę mądrych kobiet, które świetnie zdają sobie sprawę z tego, że nawet najmniejsze ludzkie czyny mogą mieć daleko idące konsekwencje.
| Kategoria: | Proza |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68350-63-0 |
| Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ziemia Kobiet? Co za bzdura!!!
Adele nie umiała długo utrzymać języka za zębami. Zbyt trudno było jej zachować tajemnicę, milczeć i prowadzić poszukiwania bez niczyjej pomocy. Próbowała przekonać siostrę, że to miejsce jest szczególne, ale nie wzbudziła w niej zainteresowania. Kate bowiem uważała je za nieprzyjazne, zamieszkane przez szorstkich ludzi o cierpkim uśmiechu, witających się na odległość. Sama zaprzątnięta była szukaniem czegoś zupełnie innego. Musiała za wszelką cenę znaleźć zasięg, żeby porozmawiać z Gotham Girls i dowiedzieć się, czy wygrały i czy jej wyjazd nie przeszkodził im w wejściu do finału. Kate okazywała ten rodzaj wyniosłości, który upewnia otoczenie, że środek świata przechodzi przez jej pępek. W szkole z nikim się nie przyjaźniła, bo zdaniem koleżanek była dziwna, przekraczała obowiązujące granice i miała szczególne upodobania. Początkowo cierpiała z tego powodu, potem zrozumiała, że brak akceptacji przez innych świadczy o jej przynależności do swego rodzaju elity społecznej: grupy ludzi wyjątkowych. Była dumna z tego, że nie jest taka jak inni, że wyróżnia się z tłumu. Adele podziwiała siostrę, ale nie rozumiała stanu, w jakim się ona ostatnio znajdowała. Kiedy ktoś próbował nawiązać z nią bliższe relacje, Kate zachowywała się jak jeżozwierz: kłuła, raniąc z zewnątrz i od środka.
– Jesteś odkrywczynią, Adele, skautką, ale któregoś dnia zrozumiesz, że lepiej ci się ułoży w życiu, jeśli będziesz samotnym jeźdźcem.
Adele, co prawda, nie znała się na jeźdźcach i życiu, ale uważała za niezbyt rozsądne skręcanie papierosa, gdy w pobliżu była mama. Matki mają bardzo dobrze rozwinięte zmysły i potrafią wyczuć na kilometr każdy wybryk, a już na pewno zapach tytoniu.
– I co z tego, że mnie nakryje?
Kate było wszystko jedno. Nikt jej przecież nie pytał o zgodę na przyjazd do wsi, gdzie jedyną atrakcję stanowiły jakiś absurdalny spadek, tajemniczy obraz i mieszkańcy, którzy uparli się, żeby z daleka witać ludzi.
– Wiesz co? Mogłabym uciec w tej chwili i wrócić do domu, ale nie robię tego, bo nie chcę zostawiać cię samej z mamą. Jest jakaś dziwna, ma obsesję na punkcie tego przeklętego obrazu. A to miejsce… nudzi mnie, Adele! Hmm… Wiedziałaś, że tu się urodził dziadek?
Adele rysowała na piasku znaki nieskończoności palcem wskazującym prawej ręki, podczas gdy siostra przekazywała jej wszystko, co wiedziała o dziadku Romanie. Było tego niewiele: bardzo przystojny, bezrolny wieśniak rozkochał w sobie babcię Julianne, kiedy spędzała wakacje w Europie. Wbrew rodzinie Marlboroughów Julianne wyszła za niego za mąż i zabrała go do Bostonu.
– Kiedy mama miała pięć lat, dziadek umarł na atak serca. Wtedy babcia zwariowała i już nigdy więcej o nim nie mówiono. Koniec pieśni!
Kate opowiadała siostrze historię dziadka Romana setki razy, potrafiła ją powtórzyć co do przecinka. Nie chciała słuchać o tej Ziemi Kobiet, ale w rzeczywistości oszukiwała samą siebie, bo wszystko, co związane z dziadkiem, zawsze bardzo ją interesowało. Była jednak zbyt dumna, żeby przyznać, że chce się dowiedzieć więcej o nim, o jego życiu i… o tej wsi?
– Możemy popytać, pewnie ktoś znał… hmm… dziadka! – wypaliła Adele, puszczając do siostry oko.
Kate była zajęta zapalaniem papierosa, którego tak źle skręciła, że rozpadł się przy pierwszym zaciągnięciu. Kawałek bibułki został jej w kąciku ust, reszta w strzępkach uleciała w powietrze. Adele parsknęła śmiechem. Kate posłała siostrze mordercze spojrzenie, ale zaraz poszła w jej ślady. Czasami miała wrażenie, że to jedyna istota na świecie, która ją rozumie. Wstała z ławki, strzepnęła resztki tytoniu, uschniętym źdźbłem trzciny, które znalazła po drodze, narysowała na ziemi poziomą kreskę, przyjęła pozycję startową, puściła oko do Adele i na raz, dwa, trzy ruszyła ile tchu w piersiach. Biegła, dopóki starczyło jej powietrza w płucach, po drodze o mało nie zgubiła adidasa. Udała, że zwycięsko dociera do mety, jakby brała udział w wyścigu, zwolniła i pochyliła się, żeby uniknąć hiperwentylacji. Po chwili dogoniła ją Adele, z trzciną w dłoni i gotowym wynikiem.
– Sześćdziesiąt siedem! Wytrzymałaś sześćdziesiąt siedem!
Z powodu niedotlenienia Kate nie była w stanie się odwrócić, żeby spojrzeć na siostrę. Powoli dochodziła do siebie, kiedy przejmujący dźwięk, dużo głośniejszy od zwykłego klaksonu, znowu pozbawił ją tchu i niemal przyprawił o zawał serca.
– _Neeeneees, neeenes… Auuu, fora d’aquí!!!_⁷
Kobieta na zielonym traktorze o olbrzymich kołach ogłuszyła je przenikliwym odgłosem klaksonu swojego toczącego się potwora. Zatrzymała się tuż przed nimi, wyrzucając z siebie niezrozumiałe słowa, skierowane pod adresem niebios i dziewczynek. Tomasa zwana Bogaczką była krzepką kobietą, miała kwadratową twarz i malutkie niebieskie oczka. Stanęła przed siostrami, zdjęła słomkowy kapelusz i strzepnęła nim kurz z łydek. „Kolejna szpetna staruszka!”, pomyślała Kate.
– Panienki, jesteście na terenie prywatnym. Wiedziałyście o tym?
Kate popatrzyła na nią wyzywająco i zanim odpowiedziała, rozejrzała się dookoła. Skoncentrowana na biegu, nie zauważyła, że minęła ogrodzenie i znalazła się w gigantycznym hangarze z ustawionymi jedna na drugiej setkami, a może nawet tysiącami skrzynek pełnych owoców i warzyw.
Tomasa nie wiedziała, kim są te małe intruzki, miała za to bogate doświadczenie, jeśli chodzi o drobnych złodziejaszków. Adele postanowiła się przedstawić, zanim siostra narazi je na nieprzyjemności ze strony tej kobiety o wielkich dłoniach i zabłoconych butach.
– Jesteśmy Adele i Kate Donovan Marlborough, córki Gali Marlborough, jedynej spadkobierczyni swojej nieznanej cioci, która nie pamiętam, jak się nazywa.
Powiedziała to bardzo głośno, z najlepszym akcentem, na jaki ją było stać, wyprostowana, obserwując spod oka kobietę sierżanta.
– Amelia Xatart?
Obie potwierdziły skinieniem głowy, czekając na reakcję. Była identyczna jak u staruszki ze sklepu spożywczego i tej drugiej, u której jadły z nowym wspólnikiem mamy. Wszystkie kobiety zachowały się tak samo: otwarte usta, głębokie westchnienie, żabi wytrzeszcz oczu i opadnięte ręce. Pięć sekund później – zapewne tyle czasu potrzebował mózg, żeby przyjść do siebie po wstrząsie – mówiły:
– A więc… Gala… przyjechała do La Mugi…
– Przyjechała po pieniądze i jak tylko je dostanie… wynosimy się stąd! – rzuciła Kate, świadomie dobierając słowa.
Nagła słodycz w głosie kobiety jej nie zwiodła i nie zmiękczyła, dziewczynka nadal miała się na baczności. Staruszka wbiła w nią ostre spojrzenie i niespodziewanie wybuchnęła śmiechem, aż z ust pociekła jej ślina. Rechotała tak przez kilkadziesiąt sekund, a one nie rozumiały, co ją tak rozbawiło. Nie wiedziały, jak się zachować. Tomasa wciąż się śmiała, coraz głośniej, aż w końcu raptownie zamilkła.
– A co robicie na mojej ziemi?
Nie było to uprzejme ani przyjazne. Nie zaproponowała im oczywiście, żeby wzięły sobie po jabłku z tysięcy, które leżały w setkach skrzynek ustawionych jedna na drugiej. Długim kościstym palcem, prostym jak strzała, pokazała im drogę do wyjścia z prywatnej posesji i ostrzegła, żeby jej nie nachodziły, chyba że zostaną zaproszone.
– Jesteśmy dziećmi, proszę pani, nie wampirami. Nie widzi pani?
Kate lubiła odpowiadać na ataki zdaniami bez sensu, żeby zawsze mieć ostatnie słowo. Wzięła siostrę za rękę i wyszła, powstrzymując się od nawymyślania temu bykowi w kobiecej skórze.
Maszerowały pospiesznie jedną z niewyasfaltowanych dróg wsi. Były tam zaledwie dwie ulice o twardej nawierzchni, obie prowadziły na główny plac, przy którym królował stary kościół, zawsze zamknięty, ilekroć tamtędy przechodziły, chociaż jego dzwony biły co pół godziny. „Kto mieszka tam na górze?”. Adele nie chciała odejść, nie wspiąwszy się uprzednio na dzwonnicę i nie pociągnąwszy za sznur. Kiedy wróci do Nowego Jorku, będzie mogła opowiedzieć koleżankom, że udawała Tomka Sawyera w małej wsi, w której nie było dzieci, tylko sami starcy. Uwielbiała Sawyera i jego przyjaciela Huckleberry’ego Finna!
Kate ciągnęła siostrę, która szła tyłem, wyobrażając sobie, jak stoi na szczycie dzwonnicy. Były już spóźnione, nie miała ochoty na kolejne starcie z matką. Mijały na pół zrujnowane domy, wyglądające na porzucone, niemal wszystkie z opuszczonymi żaluzjami. Śpiew ptaków prawie umilkł, za to wiatr zaczynał wściekle wyć. Była pewna, że dojdą tędy do szopy ciotecznej babki mamy, świątyni starych mebli. Chociaż należała to osób, które święcie wierzą, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, nie miała ochoty sprawdzać tego w tym momencie. Rozglądała się, próbując znaleźć jakąś wskazówkę, rozpoznać słup elektryczny, kamień albo drzwi. Ale wiejski krajobraz był wszędzie taki sam, co nie pomagało w orientacji. Wydawał się znajomy, bo w każdym miejscu wyglądał identycznie. Nadal nie miała zasięgu, ale i tak na niewiele by się jej przydał; aplikacja OnTheRoad na pewno nie byłaby w stanie odnaleźć tego zapadłego zakątka, ukrytego i w gruncie rzeczy nic nieznaczącego dla rozwoju ludzkości. Tak przynajmniej sądziła Kate. „Co by się stało, gdyby ta wieś przestała istnieć?”.
Adele szła za siostrą, nie mogąc złapać tchu; miała ochotę zwolnić i dokładniej zbadać teren. To, że się spóźnią, nie było aż tak ważne. Przecież niewiele mogło, a raczej nic nie mogło im się przydarzyć na tej ziemi, gdzie gdyby nie wiatr, nie poruszałyby się nawet liście na drzewach.
Kate, bliska rozpaczy, rozpoznała wreszcie dwa szerokie żółte pasy namalowane poziomo na murze, wskazujące – o ile dobrze zapamiętała – że za rogiem jest wejście do szopy.
Gala nawet nie zauważyła, że wróciły, tak była pochłonięta rozmową z Amatem. Chciała jak najszybciej pozbyć się nędznej graciarni, ale miała problem z nowym wspólnikiem, wieśniakiem o brudnych rękach, który okazał się zarozumiałym uparciuchem. Nie dało się przemówić mu do rozsądku, żeby ustąpił i odkupił jej część firmy. Przez cały ranek przeprowadzała z nim inwentaryzację, tracąc opanowanie i powściągliwość, przynależne dobrze wychowanej kobiecie z wyższych sfer. Była nawet o krok od nawymyślania mu „od brudnych koszul” i powiedzenia, żeby zatrzymał sobie jej część interesu i zostawił ją w spokoju. Amat odmawiał kategorycznie zapłacenia choćby jednego euro za VellAntic.
– Jeśli nie chcesz swojej części, to mi ją oddaj i… JUŻ! Zrozumiałaś?
Jak można zrozumieć podobną bzdurę? Była właścicielką połowy tego miejsca i nie miała zamiaru dawać nikomu w prezencie nawet kłębka kurzu. Musiał ją od niej odkupić, bo tak się robi w Nowym Jorku i wszędzie na świecie! Amat przez cały ranek powtarzał uparcie jak osioł: „Ani jednego euro!”. Potrzebowała innej strategii. „Zamiast mu podarować swoją część, zorganizuję licytację i sprawa załatwiona!”. Licytacja? Czasami wystarczy jedno magiczne słowo, żeby zobaczyć wszystko w nowym świetle. Licytacja mogła skrócić jej męki, bo jeśli ten gbur nie zechce odkupić jej połowy, będą musieli podzielić dobra ruchome i ona sprzeda swoje temu, kto da więcej.
– Jak sobie chcesz, ale… nikt niczego od ciebie nie kupi.
Jak może być tak bezczelny i apodyktyczny? Wierzyła w sukces: nawet gdyby mieszkańcy wsi nie zechcieli niczego nabyć, w końcu on sam by wszystko kupił. Jeśli rzeczywiście tak bardzo kochał jej cioteczną babkę, sprzedaż za marne pieniądze owocu wielu lat pracy zostałaby uznana przez miejscowych za afront. Gala uśmiechnęła się złośliwie i pogratulowała sobie w duchu doskonałego planu. W milczeniu zadziwiająco spokojnie powróciła do spisywania przedmiotów.
Amat patrzył na nią podejrzliwie, niczego nie rozumiejąc; nie wierzył w tę jej nagłą uprzejmość. Uderzyło go, że niewielka różnica pokoleniowa może tak bardzo oddalić od siebie przedstawicieli tego samego gatunku. Ubóstwiał Amelię Xatart, zawdzięczał jej prawie wszystko i nie mógł uwierzyć, że jej najbliższa krewna posiada cechy, których stara Xatart nienawidziła u ludzi: lekkomyślność, brak wrażliwości i niesamowity egoizm. Nie osądzał jej, Gala i jej brak więzi z tą ziemią budziły w nim po prostu zdziwienie. Był pewien, że Amelia krzyczy z wściekłości gdzieś w innej galaktyce i wali laską z głową lwa w asteroidy. Zdawał sobie sprawę, że właśnie woli tej kobiety zawdzięczał powrót na właściwą drogę w życiu. W wieku dwudziestu siedmiu lat rozchorował się z powodu zawodu miłosnego. Musiał wrócić do La Mugi, z licencjatem z chemii, dwiema walizkami oraz mnóstwem fotografii budzących falę wspomnień, nadających się tylko do spalenia. Odszedł stąd dla miłości, uczucia, do którego podchodził z przykładną nabożnością, przekonany, że trzeba mu się poddać. Ale jak wielcy mistycy, których w pewnym momencie opuszcza wiara, tak i on ją utracił, gdy został pobity, skopany i porzucony, zanim zdążył poczuć, że coś się zaczyna. Tak upadł na duchu, że zamilkł. Czuł, że dusza ucieka z jego poturbowanego, śmiertelnie poranionego ciała. Przez wiele miesięcy był trupem bez życia, nieobecną istotą, która straciła wszelkie złudzenia. Jego matka Nalda, nazywana Czerwoną, rozpaczliwie szukała uzdrowicieli, psychologów i pięknych kobiet, kogoś, kto mógłby zdjąć z niego tę klątwę. Próbowała go uzdrowić, sięgając po najbardziej kontrowersyjne metody. Chodziła nawet do różnych przewodników duchowych, ale nikt nie znalazł sposobu na przywrócenie Amata do życia. Nigdy by nie przypuszczała, że jej wielka przyjaciółka Amelia Xatart znajdzie cudowny lek: „Dużo papieru ściernego i litry politury!”.
Godzinami Amat czyścił meble papierem ściernym, tygodniami w milczeniu zdrapywał warstwy lakieru i czuł, że jego ból, jego chroniczny smutek powoli ustępuje. Czuł, że żyje w dziwnej symbiozie z zabytkami przeszłości. Godzinami naprawiał je cierpliwie i pieczołowicie, przywracając im dawny blask. Wydawało mu się, że te stare graty, dla większości ludzi pozbawione duszy, wzbudzają w nim chęć walki i oczyszczają jego wnętrze. Przez sześć miesięcy Amelię i Amata łączyły krótkie zdania i długie godziny milczenia. Przez sześć miesięcy nie opuścił ani jednego dnia w pracy, nie spóźnił się nawet o minutę. O ósmej rano pukał do drzwi szopy i po nieśmiałym powitaniu szedł do swojego kąta, gdzie pracował bez wytchnienia do obiadu. Po południu – identyczny rytuał. Czerwona Nalda nie mogła uwierzyć, że jej syn odnalazł sens życia w najmniej oczekiwany sposób – dzięki starym meblom! Będąc chemikiem z wykształcenia, eksperymentował, wymyślał różne mikstury, dziwne smarowidła i pigmenty ziemne, które rozsławiły VellAntic jako jedyny w swoim rodzaju przybytek, gdzie do każdego mebla dorabiano duszę. Ludzie różnych narodowości i z różnych krajów przyjeżdżali do warsztatu, żeby podziwiać to wypracowane piękno, bili się o meble, dzięki którym leczyli stare rany, a wokół firmy narastało coraz więcej legend. VellAntic rósł jak na drożdżach, klienci ściągali tu jak do Lourdes, żeby znaleźć dla siebie mebel: sekreterę, etażerkę, szafę ścienną, stół, krzesło czy schodki. Musieli zdobyć lek, który uzdrowiłby ich chore dusze, uwolnił ich od trosk i od zwiędłych emocji. Amelia i Amat próbowali powstrzymać rozprzestrzenianie się wiary w uzdrawiającą moc mebli, ale legenda szybko się rozchodziła, przekraczając góry, rzeki i granice. Amelia doceniła osiągnięcia Amata i z mądrą pokorą zaproponowała mu, żeby został jej wspólnikiem. Był to początek przyjaźni, czegoś w rodzaju miłości między matką a synem, o którą Czerwona Nalda nigdy nie była zazdrosna. Jej syn zmartwychwstał, narodził się na nowo. Cierpienie zmieniło go w wyjątkowo wrażliwego człowieka.
– Słuchasz mnie? Eeeooo… – Gala próbowała skupić na sobie rozproszoną uwagę Amata. – Nie mógłbyś wydrukować całego spisu? W ten sposób szybciej by nam poszło z podziałem.
Żadne z tych słów nie zostało wypowiedziane ostrym tonem. Żeby to osiągnąć, musiała hamować złość, szczypiąc się w skórę. Była nadal miła, ugodowa i – czemuż by nie – uwodzicielska, na tyle, na ile dało się taką być przy tym topornym mężczyźnie.
Amat patrzył na Galę, starając się ją przejrzeć: z wyglądu do złudzenia przypominała swoją cioteczną babkę. Jednak podobieństwo fizyczne do Amelii Xatart było ironią losu, i to w złym guście, bo mimo wysiłków nie potrafił doszukać się w tej kobiecie jakiejkolwiek zalety. Miał ochotę się poddać i uznać za pokonanego, ale pamiętając, jak wiele zawdzięcza Amelii, nie uległ pokusie i skupił uwagę na właściwym celu: chciał wzbudzić w Gali zainteresowanie, żeby ta zarozumiała bogaczka z kosmopolitycznego miasta poczuła szacunek dla swoich przodków, a przede wszystkim dla pracy babki, wielkiej Amelii Xatart. Musiał tylko dotrzeć do duszy tej upartej burżujki, o ile w ogóle ją miała, i spróbować ją naprawić.
Po drugiej stronie sterty drewna i złomu przed owalnym, łuszczącym się lustrem klęczała Adele. Patrzyła na swoje odbicie w milczeniu, z nadzieją, że spotka ją coś magicznego. Była przekonana, że to miejsce jest zaczarowane, zamieszkane przez niezwykłe niewidzialne istoty, gnomy, które nocą pomagały Amatowi i zmarłej babci jej matki w naprawianiu mebli. Widziała kiedyś w telewizji film dokumentalny o malutkich istotach, które wspierają ludzi będących w największej potrzebie. Trzeba tylko w nie wierzyć i je wezwać.
Kate zmęczyło słuchanie rojeń siostry, miała dosyć wygłupiania się po drugiej stronie lustra, żeby ściągnąć Adele na ziemię. Niezadowolona i znudzona, klapnęła na wielki, zniszczony skórzany fotel, z nadzieją, że czas zacznie płynąć szybciej.
Adele tkwiła nadal przed lustrem, pogrążona w myślach, przekonana, że w końcu coś się wydarzy, że to tylko kwestia cierpliwości i głębokiej koncentracji. Zamknęła oczy, zacisnęła piąstki i pomyślała życzenie…
– Pragnę, pragnę, pragnę… Pragnę…
Zanim wypowiedziała magiczne słowa, usłyszała:
– _Què fas?_⁸
Nie miała odwagi otworzyć oczu. Nie rozumiała, co do niej mówią. Znowu ten dziwny język… Jeszcze mocniej zacisnęła pięści i żarliwie powtarzała życzenie. Coraz wyraźniej czuła czyjąś obecność, wciąż nie wiedziała, co to takiego, ale chciała nawiązać z tym głosem kontakt. Nie otwierając oczu i nie rozluźniając pięści, wciągnęła powietrze i wypaliła prosto z mostu:
– Nie rozumiem cię, nie wiem, co mówisz, nie znam twojego języka. Nie jestem stąd. Nazywam się Adele, a ty? Rozumiesz mnie? Halo? Jesteś tam?
Zapadła cisza. Spodziewała się jakiejś odpowiedzi, ale ta nie nadeszła. Siedziała jeszcze chwilę z zamkniętymi oczami, po czym opuściła dłonie i nie bez lęku uniosła powieki. Obawiała się, że spłoszyła zjawę, mówiąc zbyt głośno. Ku swojemu zdumieniu odkryła, że za lustrem stoi chłopczyk o wąskich wargach i wielkich, zielonych tęczówkach, okrągłych niczym kule bilardowe, i patrzy na nią jak skamieniały. Kiedy zobaczył, że Adele otwiera oczy, na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Zamrugał kilka razy, podniósł prawą rękę i bez słowa pomachał jej na powitanie. Dziewczynka wysunęła lewą rękę i powtórzyła jego gest, jakby w lustrzanym odbiciu. Przez kilka minut naśladowali wzajemnie swoje miny, unosili brwi i palce, aż w końcu chłopczyk zakończył tę zaimprowizowaną zabawę, wyszedł zza lustra i nieśmiało zbliżył się do Adele.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. _Biegnąca z wilkami. Archetyp Dzikiej Kobiety w mitach i legendach_, wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2001, przeł. Agnieszka Cioch, s. 277 (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczy).
2. Co ja tu, do diabła, robię? (ang.)
3. Bądź gotowa, mamo. (ang.)
4. Potrzebujesz czegoś, dziewczynko? (kataloński)
5. Zaczęliście już, prawda? Nic się nie stało. Powiedziałem Vicentemu, żebyście zrobili, żebyście zrobili… (kat.)
6. Zawsze, zawsze bądź gotowy! (ang.)
7. Dzieeewczyyynki, dzieeewczyyynki… Uciekajcie stąd, no już!!! (kat.)
8. Co robisz? (kat.)