Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ziemiomorze. Wydanie rozszerzone ilustrowane - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 września 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
120,00

Ziemiomorze. Wydanie rozszerzone ilustrowane - ebook

Wydanie rozszerzone o sześć niepublikowanych wcześniej tekstów.

„Ziemiomorze” Ursuli K. Le Guin to jeden z najznakomitszych cykli literatury fantasy, porównywany z dziełami J.R.R. Tolkiena czy C.S. Lewisa. Tym razem polscy czytelnicy otrzymują pierwsze ilustrowane wydanie zbioru, uzupełnione o nowe teksty: „Opisanie Ziemiomorza”, „Słowo Uwolnienia”, „Zasada Imion”, „Córka Odrenu”, „Ogień na kominku”i „Ziemiomorze zrewidowane”.

„Ziemiomorze” opisuje malowniczy świat pełen wysp, smoków i tajemnic, w którym najważniejsza jest równowaga między tworzącymi go siłami. Głównym bohaterem serii jest czarnoksiężnik Ged; poszczególne części opowiadają jego losy – od najmłodszych lat i pierwszych kroków stawianych w świecie magii aż po czasy, gdy czary zaczęły się stawać niebezpiecznym narzędziem w rękach zła.

Ged, którego Ziemiomorze na zawsze zapamięta jako Krogulca, zostaje wysłany na wyspę Roke, aby tam zgłębiać czarnoksięską sztukę. Jest obdarzony niezwykłymi zdolnościami magicznymi, po latach nauki zostaje więc Arcymagiem, który będzie musiał pomóc Tenar – Najwyższej Kapłance Archipelagu – uciec z labiryntu ciemności.

Niestety, z upływem lat równowaga Ziemiomorza zaczyna się chwiać, a prawdziwa magia i pradawne zwyczaje coraz częściej wykorzystywane są przez mroczne siły zła i śmierci…

Ursula K. Le Guin (1929–2018) – wielokrotnie nagradzana amerykańska pisarka, której książki należą do kanonu literatury światowej. Autorka powieści, scenariuszy filmowych, esejów, wierszy, tekstów piosenek. Uhonorowana wszelkimi możliwymi nagrodami przyznawanymi twórcom science fiction i fantasy, z Nebulą, Hugo i World Fantasy Award na czele.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8391-526-5
Rozmiar pliku: 13 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Ziemiomorze miało początek w dwóch opowiadaniach, które napisałam i wydałam w 1964 roku. To drobne teksty, porównywalne bardziej z przypadkowym dostrzeżeniem przez żeglarza kilku wysp niż z odkryciem nowego świata. Ziemiomorze jednak w nich istnieje, tak jak w 1492 roku obie Ameryki istniały w Wyspie Watlinga, obecnie nazywanej San Salvador.

Opowiadania te mówią o Archipelagu, o Rubieżach, o „wielkich bogatych wyspach Archipelagu, Wewnętrznych Uliczkach, redach białych od żaglowców i złotych dachach Havnoru”. Ziemiomorze w nich jest, chociaż niezbadane. Niektóre wspomniane tam kwestie – trolle, czarna magia – więcej się już nie pojawią. Lecz jeden element każdego z tych opowiadań okaże się częścią głębokiej tkanki Ziemiomorza. Zasada Imion pokazuje magię, która działa poprzez imię i wiedzę, a Słowo Uwolnienia daje pierwszy przebłysk pełnego cieni świata zmarłych.

Reszta Ziemiomorza czekała zatem do 1968 roku, kiedy redaktor wydawnictwa Parnassus Press w Berkeley zapytał, czy nie napisałabym powieści fantasy dla młodszych czytelników. Kiedy już opanowałam panikę, a w mojej głowie zaczęła się rodzić wielka opowieść o młodym czarnoksiężniku, najpierw usiadłam i narysowałam mapę. Ujrzałam i nazwałam Ziemiomorze oraz wszystkie jego wyspy. Prawie nic o nich nie wiedziałam, ale znałam ich nazwy. W nazwie tkwi magia.

Pierwotną mapę narysowałam na wielkiej płachcie papieru – prawdopodobnie pakowego, którego całe rolki miałam dla moich dzieci, żeby mogły na nim rysować. Ta ogromna mapa zniknęła przed wielu laty, ale wcześniej sporządziłam jej staranną kopię na poręczniejszą skalę i to ona jest oryginałem mapy reprodukowanej w niniejszej książce. Stanowiła też wzór dla licznych zawodowych ilustratorów rozmaitych wydań moich książek w wielu krajach, którzy wykazali się starannością równą mojej oraz umiejętnościami przewyższającymi moje.

Miała dla mnie wartość praktyczną. Nawigator potrzebuje mapy. Jako że moje postacie żeglowały po morzu, musiałam wiedzieć, jak daleko od siebie leżą wyspy i jak są położone względem kierunków świata. Akcja pierwszej książki podążała jakby spiralą z Gontu na Roke i dalej łukiem do Astowell, a wszystkie te wyspy leżą w Archipelagu. Przy drugiej książce mapa dała mi kargijską wyspę Atuan. A potem zawsze była jakaś wyspa czy miejsce, których jeszcze nie odwiedziłam, i związana z nimi opowieść. Która wyspa leży najdalej na zachód? Selidor… Spójrzmy na Havnor: to wyspa na tyle duża, że w jej głębi mogą mieszkać ludzie, którzy nigdy nie widzieli morza. Jaką magię tak naprawdę uprawiano na Paln? A co z wielką kargijską wyspą Hur-at-hur, leżącą tak daleko na wschodzie jak Astowell i zupełnie nieznaną mieszkańcom Archipelagu – czy kiedykolwiek były tam smoki?

Ostatnie opowiadanie o Ziemiomorzu, jakie napisałam, Córka Odrenu, zrodziło się z leniwego patrzenia na mapę i zastanawiania się, jak w dawnych czasach wyglądało życie na O. Okazało się, że pod pewnymi względami było dziwnie podobne do życia w Mykenach.

Poza eleganckimi obrazkami autorstwa Ruth Robbins, otwierającymi rozdziały w edycji Czarnoksiężnika z Archipelagu wydawnictwa Parnassus, oraz pięknymi, przywołującymi na myśl drzeworyty ilustracjami w tym samym stylu Gail Garraty, wykorzystanymi we wczesnych edycjach wydawnictwa Atheneum, w książkach o Ziemiomorzu aż do niedawna nie było ilustracji. Stało się tak częściowo w wyniku mojej decyzji. Po wyjątkowej obwolucie Ruth do pierwszego wydania Czarnoksiężnika z Archipelagu, przedstawiającej wspaniale stylizowaną miedzianobrązową twarz, ilustracje na okładki moich książek znalazły się właściwie poza moją kontrolą. Efekty mogły być upiorne – oklapnięty czarnoksiężnik niczym biała lilia z pierwszej edycji wydawnictwa Puffin w miękkiej oprawie, śmieszny człowiek z iskrami strzelającymi z palców, który go zastąpił. Niektóre okładki były same w sobie dość ładne, lecz delikatne średniowieczne postacie na cukierkowatych wyspach z zamkami o spiczastych wieżach nie miały nic wspólnego z moim przyziemnym słonym Ziemiomorzem. A jeśli chodzi o miedzianą, brązową czy czarną skórę – zapomnijcie! Ziemiomorze było skąpane w wybielaczu.

Wstydziłam się okładek, które dawały czytelnikom same złe wskazówki na temat ludzi i miejsca. Nie podobało mi się, że wszelkie sugestie, by okładka przypominała coś lub kogoś z książki, działy graficzne wydawnictw odrzucały – z przekazaną wyniośle informacją, że to one Wiedzą, co się Sprzeda (żadna uczciwa osoba projektująca okładki nie powiedziałaby, że zna ten sekret). Wydawnictwa książek w miękkiej oprawie chciały mieć komercyjne uniwersalne okładki fantasy. Działy literatury dla młodzieży nie chciały żadnych skojarzeń z tematyką dla dorosłych. Wszystkich więc, którzy chcieli ilustrować moje książki, odwodziłam od tego pomysłu.

W miarę jak rosła ich reputacja, zaczęto mi pozwalać, chociaż niechętnie, na większy udział w projektowaniu ilustracji na okładki. Z tego okresu, a konkretnie z 1991 roku, pochodzą cztery piękne obwoluty Margaret Chodos-Irvine do pierwszych czterech książek (Atheneum) oraz wspaniałe metaliczne okładki do ostatnich dwóch (Harcourt). Te ostatnie zawdzięczam mojemu redaktorowi Michaelowi Kandelowi, który w moim imieniu stoczył długą i zażartą walkę. Wiele lat później Michael pokazał mi szkic, który wysłał mu dział graficzny: gruby zielony smok, ewidentnie wzorowany na jednym z tych uroczych plujących iskrami nakręcanych dinozaurów, siedzący w postawie służącego psa w chmurze różowej pary. Święty Michael walczył z tym smokiem i go pokonał, ale zajęło mu to kilka miesięcy.

Okładki do zagranicznych wydań tych książek malowali czasami prawdziwi artyści. Najbardziej podoba mi się poważny, subtelny portret Tenar do szwedzkiej Tehanu, który stworzyła Inger Edelfeldt.

Pierwszą w pełni ilustrowaną edycją Czarnoksiężnika z Archipelagu jest ta wydana przez Folio Society w 2015 roku z pracami Davida Luptona. Pozwolono mi wybrać grafika, a David wspaniałomyślnie przysyłał mi szkice, pozwalał mi odpowiadać i radzić i wprowadzał w życie to, co mógł wykorzystać z moich uwag. Połączenie naszych temperamentów dało bardzo ponure Śródziemie. Podoba mi się jego mroczny i zafrasowany bohater, a w niektórych ilustracjach wyczuwam ogromną odmienność, jakby właśnie działa się magia.

A teraz mogę pozwolić, by w tym pierwszym w pełni ilustrowanym Ziemiomorzu sztuka Charlesa Vessa mówiła sama za siebie.

Tak często pisałam o tym, dlaczego stworzenie tych sześciu tomów o Ziemiomorzu zajęło mi tyle czasu, że opowieść ta stała się jak książka, którą przez wiele tygodni trzeba co wieczór czytać swojemu czteroletniemu dziecku – „Naprawdę chcesz tego wysłuchać jeszcze raz? No dobrze, zaczynam!”.

Pierwsze trzy książki napisałam w ciągu pięciu lat: w latach 1968, 1970, 1972. Żadna z nich nie została wcześniej ściśle zaplanowana; w każdej spora część opowieści przychodziła mi do głowy w miarę tego, jak podążałam za tym, co napisałam, tam, dokąd nieuchronnie to prowadziło. Czwartą książkę zaczęłam pisać z pewnością siebie. Dla zachowania równowagi główną postacią była znowu – oczywiście – Tenar. Wiedziałam, że nie została u Ogiona, by uczyć się od niego czarnoksięstwa, ale poślubiła rolnika i urodziła dzieci, i że opowieść z powrotem połączy ją z Gedem. Lecz w połowie pierwszego rozdziału uświadomiłam sobie, że nie wiem, kim jest teraz. Nie wiedziałam, dlaczego postąpiła tak, jak postąpiła, i co musi zrobić. Nie znałam historii ani jej, ani Geda. Nie mogłam wymyślić fabuły tej książki ani jej zaplanować. Nie mogłam jej napisać. Uczenie się, jak to zrobić, zajęło mi osiemnaście lat.

W 1972 roku miałam czterdzieści dwa lata, w 1990 – sześćdziesiąt. W tym czasie rozwinął się i rozkwitł sposób rozumienia społeczeństwa, który musimy nazywać feminizmem (wbrew rażącej nieobecności przeciwnej kategorii, maskulinizmu). W ciągu tych lat pojawiło się u mnie coraz silniejsze poczucie, że mojemu pisarstwu brakuje czegoś, czego nie umiem zidentyfikować, i to poczucie zaczęło paraliżować moją zdolność snucia opowieści. Nie wiem, czy bez feministycznych pisarek i myślicielek lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku w ogóle udałoby mi się ustalić, że ten brak to brak kobiet w centrum historii.

Dlaczego ja, kobieta, pisałam niemal wyłącznie o tym, co robią mężczyźni?

Otóż dlatego, że czytałam, uwielbiałam i traktowałam jako źródło wiedzy książki, których dostarczała mi moja kultura, a książki te traktowały niemal całkowicie o tym, co robią mężczyźni. Występujące w nich kobiety były postrzegane w relacji do mężczyzn i zasadniczo nie miały życia niezwiązanego z ich życiem. Wiedziałam, co mężczyźni robią w książkach i jak o tym pisać. Kiedy jednak przychodziło do tego, co robią kobiety albo jak o tym pisać, mogłam jedynie sięgać do własnych doświadczeń – nieuwierzytelnionych, niezatwierdzonych przez wielki Konsensus Krytyki, niemających świętego zezwolenia Kanonu Literatury na druk, wyrywających się solo na tle powszechnie dominującego i niemal jednogłośnego chóru głosów mężczyzn mówiących o mężczyznach.

No ale czy to prawda? Czyż nie czytałam Jane Austen? Emily Brontë? Charlotte Brontë? Elizabeth Gaskell? George’a Eliota1? Virginii Woolf? Przywracano do druku, do życia inne, na długo uciszone głosy kobiet piszących zarówno o kobietach, jak mężczyznach. A współczesne mi pisarki wskazywały mi drogę. Nadszedł najwyższy czas, bym nauczyła się pisać o moim ciele z jego wnętrza, z perspektywy mojej płci, własnym głosem.

Centralną postacią Grobowców Atuanu jest kobieta, a opowieść jest przedstawiona z jej punktu widzenia. Lecz Tenar właśnie dojrzewa, nie jest jeszcze w pełni kobietą. W 1970 roku nie miałam oporów przed pisaniem z własnego doświadczenia, jak to jest być dziewczynką, dorastającą dziewczynką. Tym, czego nie umiałam zrobić wtedy i nie zrobiłam jeszcze w 1990 roku, było postawienie w centrum powieści w pełni dojrzałej kobiety.

Co dziwne, drogę do czwartego tomu Ziemiomorza pokazało mi dziecko. Dziewczynka urodzona w biedzie, wykorzystana, okaleczona, porzucona – Therru doprowadziła mnie z powrotem do Tenar, żebym mogła zobaczyć kobietę, jaką się stała. I poprzez Tenar ujrzałam Ziemiomorze – niezmienione, Ziemiomorze takie samo, jakim było osiemnaście lat wcześniej, lecz sprawiające wrażenie niemal innego świata, ponieważ nie patrzyłam z perspektywy władzy czy mężczyzn dzierżących władzę. Tenar widziała wszystko od dołu, oczyma wyrzuconych na margines, pozbawionych głosu, bezsilnych.

Tę zmianę punktu widzenia omawiam w eseju Ziemiomorze zrewidowane, przedrukowanym w niniejszej książce. Kiedy została wydana Tehanu, wielu krytyków i czytelników widziało w niej zaledwie politykę płci i odrzuciło jako zdradę romantycznej tradycji heroizmu. Jak starałam się pokazać w eseju, dla mnie zdradą byłby brak zmiany punktu widzenia. Włączając w pełni kobiety do mojej opowieści, lepiej zrozumiałam, czym jest heroizm, jak również znalazłam prawdziwą i wytęsknioną drogę powrotną do mojego Ziemiomorza – teraz miejsca o wiele wspanialszego, dziwniejszego, bardziej tajemniczego, niż sprawiało wrażenie kiedykolwiek przedtem.

Mimo że tytuł książki Tehanu pochodzi od jej dziecięcej bohaterki, ani ta książka, ani dwie kolejne nie są książkami dla dzieci i nie można ich też określić jako młodzieżówek. Porzuciłam wszelkie próby dopasowania mojej wizji Ziemiomorza do kategorii wydawniczych czy uprzedzeń krytyków. Pogląd, że fantasy to gatunek tylko dla osób niedojrzałych, bierze się z upartego niezrozumienia zarówno dojrzałości, jak wyobraźni. Ufałam zatem moim młodszym czytelnikom, że zechcą śledzić losy moich postaci, które z czasem robiły się starsze. W napędzanym reklamami świecie wydawniczym to ostatnie stanowiło realne ryzyko i jestem ogromnie wdzięczna redaktorom, którzy to ryzyko podjęli razem ze mną.

Z Tehanu wiązało się również coś, co sama rozumiałam w całkowicie niewłaściwy sposób, kiedy pisałam i wydawałam tę książkę. Sądziłam, że mój długo wyczekiwany czwarty tom (mój prywatny jego tytuł brzmiał „Lepiej późno niż wcale”) stanowi zakończenie historii Geda i Tenar. Tak też stwierdziłam od razu na pierwszej stronie: Ostatnia księga Ziemiomorza.

Nigdy nie mów „nigdy”; nigdy nie mów „ostatni”!

Przez niemal dziesięć lat uważałam, że mogę ich tak zostawić w spokoju i zadowoleniu w domu Ogiona na Goncie. Ale potem poproszono mnie o napisanie opowiadania osadzonego w Ziemiomorzu. Zastanawiałam się, czy mogę to zrobić, i zerknęłam na Ziemiomorze. Natychmiast uświadomiłam sobie, że muszę tam wrócić.

Między trzecią a czwartą książką nie ma żadnego przeskoku czasowego; po tym, jak dowiadujemy się z Tehanu, jak wyglądały lata życia Tenar na Goncie, smok przynosi Geda do książki prosto z zakończenia Najdalszego brzegu. Teraz jednak zarówno tam, jak tutaj minęło trochę czasu. Sytuacja się zmieniła. Musiałam się dowiedzieć, co się wydarzyło od koronacji Lebannena. Kto został mianowany Arcymagiem? Co się stało z małą Tehanu? Te pytania prowadziły do kolejnych, poważniejszych – o to, kto może, a kto nie może uprawiać magii, o życie po śmierci, o smoki – o kwestie niewyjaśnione w czterech książkach, o to, co sama chciałam wiedzieć, o niedokończone sprawy.

Jak napisałam we wstępie do Opowieści z Ziemiomorza, „badanie nieistniejącej historii polega na stworzeniu opowieści i dowiedzeniu się, jak przebiegały wydarzenia”. Ja zrobiłam to w pięciu opowiadaniach, z których najbardziej historyczne jest Szukacz, oraz w opisie Ziemiomorza, krótkim tekście geograficzno-historycznym z elementami antrodrakologii opisowej. Ta piąta książka jest uznawana za marginalną, lecz stanowi integralny składnik całości. Długie ostatnie opowiadanie, Ważka, jest kluczową częścią całej historii Geda i Tenar, łącznikiem między Tehanu a Innym wiatrem. Zapowiada materiał niniejszej książki – mówi o tym, co poszło źle na wyspie Roke, w samym sercu czarnoksięstwa i mądrości, dlaczego życie po śmierci zyskiwane dzięki magii jest puste, kim i czym są smoki.

Wkrótce po tym opowiadaniu zaczęłam pisać szóstą powieść. Inny wiatr pojawił mi się bez żadnych wyjaśnień, pilny, konieczny, ostateczny. Jeśli do człowieka przychodzi smok i mówi: „Arw sobriost!”, to człowiek nie zadaje pytań. Robi, co każe smok. Ma przed sobą wielką szponiastą stopę postawioną niczym stopień, nad nią – zgięcie stawu łokciowego, a jeszcze wyżej – wystającą łopatkę: schody. Wchodzi na nie, czując wewnętrzny żar smoczego ciała. Usadawia się między ogromnymi skrzydłami, chwyta wielki grzbietowy wyrostek przed sobą. A smok wzbija się w powietrze, zabiera człowieka tam, gdzie obaj muszą się udać, i leci z tym innym wiatrem, wolny.

Ursula K. Le Guin, luty 2016

Przełożyła Agnieszka Sylwanowicz

------------------------------------------------------------------------

1 Właśc. Mary Ann Evans – przyp. tłumaczki.1

WOJOWNICY WE MGLE

Wyspa Gont, samotna góra wznosząca swój wierzchołek o milę ponad poziomem umęczonego przez sztormy Morza Północno-Wschodniego, jest krainą sławną z czarnoksiężników. Z miast ukrytych w jej wysoko położonych dolinach i z portów usadowionych w ciemnych, wąskich zatokach wyszedł już niejeden Gontyjczyk, aby służyć władcom Archipelagu w ich stolicach jako czarodziej lub czarnoksiężnik albo też żeby w poszukiwaniu przygód wędrować ze swoimi czarami od wyspy do wyspy po całym Ziemiomorzu.

Powiadają niektórzy, że największy z nich – a z pewnością był największym podróżnikiem – to człowiek zwany Krogulcem, który w dniach szczytu swej potęgi stał się zarazem Władcą Smoków i Arcymagiem. O życiu jego opowiadają Czyny Geda i liczne pieśni, ale nasza opowieść dotyczy czasów, kiedy nie narodziła się jeszcze jego sława, a pieśni nie zostały ułożone.

Urodził się w odludnej wiosce zwanej Dziesięć Olch, tkwiącej wysoko na zboczu góry, tam gdzie zaczyna się Dolina Północna. Poniżej wioski spadają ku morzu skośnymi tarasami pastwiska i grunty orne doliny, inne zaś miasteczka leżą na krętych brzegach rzeki Ar; ponad wioską wznoszą się już tylko jeden za drugim porośnięte lasami grzbiety górskie aż do skał i śniegów na wyniosłych szczytach.

Imię, które nosił jako dziecko, Duny, nadała mu matka; to imię i życie były wszystkim, co mogła mu ofiarować, zmarła bowiem, zanim ukończył rok. Ojciec, wiejski kowal brązownik, był ponurym milczkiem, a ponieważ z sześciu braci Duny’ego, znacznie od niego starszych, jeden po drugim wyprowadzał się z domu, aby uprawiać ziemię, żeglować po morzu lub pracować jako kowal w innych miasteczkach Doliny Północnej, nie było nikogo, kto by mógł wychować dziecko w atmosferze czułości.

Duny rósł dziko jak wybujałe ziele – wysoki, zapalczywy chłopak, krzykliwy, hardy i pełen gniewu. Wraz z gromadką innych wiejskich dzieci pasał kozy na spadzistych łąkach ponad rzecznymi źródłami; a gdy był już wystarczająco silny, aby poruszać miechami kowalskimi, ojciec zatrudnił go jako pomocnika w kuźni, płacąc szczodrze szturchańcami i chłostą.

Niewiele było pożytku z Duny’ego. Przebywał zawsze z dala od domu; zapuszczał się w głąb lasu, pływał w rozlewiskach rzeki Ar, bystro toczącej swoje zimne wody jak wszystkie gontyjskie rzeki, albo wspinał się po żlebach i urwiskach ku szczytom ponad lasem, skąd mógł widzieć morze, rozległy północny ocean, na którym poza Perregalem nie było już wysp.

W wiosce mieszkała siostra jego zmarłej matki. Troszczyła się niegdyś o jego niemowlęce potrzeby, ale odkąd umiał sam o siebie zadbać, nie poświęcała mu więcej uwagi. Któregoś dnia jednak, gdy chłopiec miał siedem lat i, przez nikogo nieuczony, nic jeszcze nie wiedział o umiejętnościach i mocach, jakie istnieją w świecie, zdarzyło mu się usłyszeć, jak ciotka wykrzykuje jakieś słowa w stronę kozy, która wskoczyła na strzechę chaty i nie chciała zejść; zeskoczyła jednak, gdy ciotka przywołała ją pewnym wierszykiem.

Pasąc nazajutrz długowłose kozy na łąkach Wysokiego Zbocza, Duny wykrzyknął w ich stronę zasłyszane słowa, choć nie znał ich zastosowania ani znaczenia i nie wiedział nawet, co to za wyrazy:

Noth hierth malk man

hiolk han merth han!

Wykrzyczał wierszyk na całe gardło i kozy zbliżyły się do niego. Podbiegły bardzo prędko, wszystkie naraz, całkiem bezgłośnie. Spoglądały na niego z głębi ciemnych szczelin pośrodku swoich żółtych oczu.

Duny się zaśmiał i znów powtórzył głośno wierszyk, ten wierszyk, który dał mu władzę nad stadem. Kozy podeszły bliżej, tłocząc się i przepychając wokół niego.

Nagle poczuł lęk przed ich grubymi, pręgowanymi rogami, przed ich dziwnymi oczami i dziwnym milczeniem. Usiłował wyrwać się spomiędzy nich i uciec. Kozy spieszyły wraz z nim, wciąż gęsto zbite dookoła, aż wreszcie zbiegli w ten sposób na łeb, na szyję do wioski – kozy pędziły stłoczone, jak gdyby obwiązywał je ciasno jakiś sznur, a chłopiec pośrodku nich z wrzaskiem zalewał się łzami. Wieśniacy wybiegli z domów, obrzucając przekleństwami kozy i śmiejąc się z chłopca. Wraz z nimi nadeszła jego ciotka, która się nie śmiała. Powiedziała kozom jakieś słowo i zwierzęta zaczęły beczeć, rozchodzić się i skubać trawę, uwolnione spod działania uroku.

– Chodź ze mną – powiedziała ciotka do Duny’ego.

Zabrała go do chaty, w której mieszkała samotnie. Zwykle nie pozwalała do niej wchodzić żadnemu dziecku i dzieci bały się tego miejsca.

Chata była niska i mroczna, pozbawiona okien, pełna woni ziół, które suszyły się zawieszone na poprzecznej żerdzi dachu – mięta, czosnek, smagliczka i tymianek, krwawnik i tatarak, królewnik, czarcie kopytko, wrotycz i liście laurowe. Ciotka usiadła ze skrzyżowanymi nogami przy palenisku i patrząc z ukosa na chłopca przez plątaninę swoich czarnych włosów, spytała go, co powiedział kozom i czy wie, czym jest ten wierszyk. Gdy przekonała się, że Duny nic nie wie, a jednak umiał rzucić urok na kozy, zrozumiała, że chłopiec ma zapewne w sobie zadatki na czarnoksiężnika.

Jako siostrzeniec Duny był dla niej nikim, ale teraz spoglądała na niego innym okiem. Pochwaliła go i powiedziała, że mogłaby nauczyć go wierszyków, które bardziej mu się spodobają, na przykład słów, które zmuszą ślimaka, żeby wyjrzał ze skorupki, albo imienia, którym można przywołać krążącego po niebie sokoła.

– Tak, naucz mnie tego imienia! – zawołał Duny, wolny już od przerażenia, w które wpędziły go kozy, i dumny, że ciotka pochwaliła jego zdolności.

Czarownica odparła:

– Ale jeśli nauczę cię tego słowa, nie powtórzysz go nigdy innym dzieciom.

– Przyrzekam.

Jego chętna niewiedza rozbawiła ją.

– Dobrze, zgoda. Ale nie pozwolę ci złamać przyrzeczenia. Twój język pozostanie niemy, dopóki sama nie zechcę go rozwiązać, i nawet wtedy, mimo że będziesz mógł mówić, nie będziesz zdolny do wypowiedzenia słowa, którego cię nauczę, w obecności kogoś postronnego. Musimy strzec tajemnic naszego rzemiosła.

– Dobrze – zgodził się chłopiec; w istocie nie miał wcale ochoty zdradzać tajemnicy swoim towarzyszom zabaw, chciał bowiem wiedzieć i robić to, czego oni nie znali i nie potrafili.

Siedział bez ruchu, podczas gdy ciotka związała z tyłu swoje potargane włosy, ściągnęła rzemień przepasujący suknię i znów usiadła ze skrzyżowanymi nogami, ciskając na palenisko garście liści, póki ścielący się dym nie napełnił mrocznego wnętrza chaty. Zaczęła śpiewać. Jej głos co chwila opadał lub wznosił się, jak gdyby poprzez nią śpiewał czyjś cudzy głos; śpiew trwał aż do momentu, gdy chłopiec nie wiedział już, czy jeszcze czuwa, czy już śpi, a przez cały ten czas stary czarny pies czarownicy, który nigdy nie szczekał, siedział przy nim z oczami zaczerwienionymi od dymu. Potem czarownica przemówiła do Duny’ego językiem, którego nie rozumiał, i kazała mu powtarzać jakieś wierszyki i słowa, dopóki na chłopca nie spłynął urok, który go zmusił do milczenia.

– Przemów! – rozkazała, aby sprawdzić, czy czary działają.

Duny nie mógł mówić, ale się roześmiał. Jego siła przestraszyła trochę ciotkę, bo przecież rzuciła nań mocny urok; usiłowała nie tylko zyskać władzę nad jego mową i milczeniem, ale jednocześnie zaczarować go, aby jej służył w magicznym rzemiośle. A jednak nawet pod działaniem uroku śmiał się głośno. Czarownica nie powiedziała nic. Spryskała ogień czystą wodą, aż dym się rozwiał, i napoiła chłopca, a gdy powietrze było czyste i Duny mógł znowu mówić, nauczyła go prawdziwego sokolego imienia, na którego dźwięk ptak ten musi się zjawić.

Był to pierwszy krok Duny’ego na drodze, którą miał kroczyć całe życie, na drodze magii – na drodze, która doprowadziła go w końcu aż na mroczne wybrzeża królestwa śmierci, dokąd zapędził się w pogoni za cieniem padającym na ląd i morze. Lecz przy tych pierwszych krokach droga zdawała się szerokim, jasnym gościńcem. Gdy się przekonał, że dzikie sokoły spadają ku niemu z wyżyn wiatru, kiedy przywołuje je po imieniu, i z szumem skrzydeł siadają na jego przegubie niczym myśliwskie ptaki księcia, zapragnął poznać więcej takich imion; przyszedł więc do ciotki uprosić ją, aby go nauczyła imienia krogulca i rybołowa, i orła. Aby posiąść te obdarzone władzą słowa, robił wszystko, czego czarownica zażądała, i chłonął wszystko, czego go uczyła, choć nie wszystko było przyjemnie wiedzieć albo robić.

Na wyspie Gont istnieje porzekadło: „Słaby jak babskie czary”, i jest też drugie porzekadło: „Złośliwy jak babskie czary”. Czarownica z Dziesięciu Olch nie uprawiała właściwie czarnej magii ani nie wtykała nigdy nosa w wyższą sztukę wykorzystywania Dawnych Mocy; ale będąc ciemną kobietą pośród ciemnego ludu, często używała swoich umiejętności do celów nierozsądnych i dwuznacznych. Nie wiedziała nic o Wielkiej Równowadze i o Wzorcu, który zna i któremu służy prawdziwy czarnoksiężnik, i który pozwala mu użyć zaklęć tylko w wypadku rzeczywistej potrzeby. Znała zaklęcia na każdą okoliczność i wiecznie rzucała uroki. Znaczną część jej wiedzy stanowiły zwyczajne głupstwa i oszukaństwa, nie umiała też odróżnić prawdziwych zaklęć od fałszywych. Znała wiele klątw i zapewne łatwiej jej przychodziło wywoływanie chorób niż ich leczenie. Potrafiła warzyć lubczyk jak żadna wiejska czarownica, ale zdarzało jej się też sporządzać inne, groźniejsze odwary, wywołujące u mężczyzn zazdrość i nienawiść. Takie praktyki ukrywała jednak przed swoim młodym terminatorem i w miarę swych możliwości uczyła go uczciwego rzemiosła.

Z początku całą przyjemność płynącą ze sztuk magicznych widział Duny po dziecinnemu we władzy, jaką dzięki nim posiadał nad ptactwem i zwierzyną, i w wiedzy, jaką zdobył na ich temat. W istocie ta przyjemność pozostała mu na całe życie. Widząc go często na górskich pastwiskach z drapieżnym ptakiem krążącym dookoła, inne dzieci nazywały go Krogulcem i tak zdobył sobie imię, które zachował w późniejszym życiu jako swoje imię użytkowe, podczas gdy prawdziwego nikt nie znał.Ponieważ czarownica opowiadała mu wciąż o sławie, bogactwach i wielkiej władzy nad ludźmi, jaką może zyskać czarownik, Duny zabrał się do zgłębiania bardziej użytecznej wiedzy. Radził sobie z tym wcale nieźle. Czarownica chwaliła go, a dzieci ze wsi zaczynały się go bać, on sam zaś był pewny, że już wkrótce stanie się kimś większym niż inni ludzie. Brnął więc dalej wraz z czarownicą od słowa do słowa i od zaklęcia do zaklęcia, aż wreszcie, ukończywszy dwanaście lat, posiadł wielką część jej wiedzy, nie tak dużej, ale wystarczającej jak na czarownicę z małej wioski i więcej niż wystarczającej jak na dwunastoletniego chłopca. Ciotka przekazała mu wszystkie swoje wiadomości o zielarstwie i znachorstwie oraz wszystko, co wiedziała o sztuce znajdowania, związywania, naprawiania, otwierania i odsłaniania. Śpiewała mu wszystkie, jakie znała, opowieści bardów i pieśni o wielkich czynach, nauczyła też Duny’ego wszystkich słów Prawdziwej Mowy, które wpoił jej niegdyś dawny nauczyciel czarownik. A od zaklinaczy pogody i wędrownych kuglarzy, którzy podróżowali po miasteczkach Doliny Północnej i Wschodniego Lasu, Duny nauczył się rozmaitych sztuczek i żartów – zaklęć wywołujących złudzenia. Właśnie jednym z takich błahych zaklęć po raz pierwszy wypróbował wielką moc, która w nim tkwiła.

W owych czasach Imperium Kargadu było silne. Kargad to cztery wielkie wyspy leżące pomiędzy Rubieżami Północnymi a Wschodnimi: Karego-At, Atuan, Hur-at-Hur, Atnini. Język, którym tam mówią, nie przypomina żadnego z języków używanych na Archipelagu albo na innych Rubieżach; mieszkańcy wysp to barbarzyńcy o białej skórze i żółtych włosach, dzicy, rozmiłowani w widoku krwi i swądzie płonących miast. Poprzedniego roku urządzili inwazję na Torykle i na silną wyspę Torheven, napadając na nie potężnymi flotyllami okrętów o czerwonych żaglach. Wieści o tym doszły na północ do wyspy Gont, ale władcy Gontu, zajęci korsarstwem, nie poświęcali wiele uwagi niedolom innych krain. Potem uległa Kargom wyspa Spevy – została splądrowana i spustoszona, a jej mieszkańcy dostali się do niewoli, tak że aż do dziś jest ruiną. Ogarnięci żądzą podboju Kargowie popłynęli z kolei ku wyspie Gont; przybyli całą armią, na trzydziestu wielkich, długich okrętach, do Portu Wschodniego. Przedarli się przez to miasto, zdobyli je i spalili; pozostawiwszy okręty pod strażą u ujścia rzeki Ar, ruszyli w górę doliny, niszcząc i plądrując wszystko, rżnąc bydło i ludzi. W trakcie pochodu podzielili się na bandy i każda z tych band grabiła wedle swego wyboru. Uciekinierzy ostrzegali wyżej położone wioski. Wkrótce mieszkańcy Dziesięciu Olch ujrzeli, jak dym zaciemnia niebo na wschodzie, i tej nocy ci, którzy wspięli się na Wysokie Zbocze, spoglądali w dół na dolinę całą we mgle i czerwonych pręgach płomieni, na jej dojrzałe do żniw pola wydane na pastwę ognia, na spalone sady z owocami piekącymi się na płonących gałęziach, na tlące się ruiny stodół i zagród.

Niektórzy wieśniacy uciekli w górę wąwozów i skryli się w lesie, inni szykowali się do walki o życie, jeszcze inni potrafili tylko stać i lamentować. Czarownica należała to tych, którzy uciekli; ukryła się samotnie w jaskini na urwisku Kapperding, a wylot jaskini zamknęła szczelnie za pomocą zaklęć. Ojciec Duny’ego, kowal brązownik, był wśród tych, którzy pozostali, nie umiałby bowiem porzucić swej kuźni i paleniska do wytapiania, przy którym trudził się od pięćdziesięciu lat. Całą tę noc mozolił się, wykuwając ze swego zapasu gotowego metalu groty włóczni; inni pracowali wraz z nim, przywiązując groty do trzonków motyk i grabi, nie było bowiem czasu, aby sporządzić oprawki i osadzić w nich drzewca jak należy. W wiosce nie było broni oprócz łuków myśliwskich i krótkich noży, jako że górale z Gontu nie mają wojowniczego usposobienia; i nie wojownicy są ich tytułem do sławy, ale złodzieje kóz, korsarze oraz czarnoksiężnicy.

Wraz ze wschodem słońca pojawiła się gęsta biała mgła, jak to często bywa w jesienne poranki w górnych partiach wyspy. Wieśniacy stali pomiędzy chatami i domkami rozrzuconymi z rzadka wzdłuż długiej ulicy wioski Dziesięciu Olch; czekali z łukami myśliwskimi i świeżo wykutymi włóczniami, nie wiedząc, czy Kargowie są daleko, czy już bardzo blisko – wszyscy milczący, wszyscy wpatrzeni w mgłę, która ukrywała przed ich oczami kształty, odległości i niebezpieczeństwa.

Wśród nich był Duny. Trudził się całą noc przy miechach kowalskich, ciągnąc i pchając dwa długie rękawy z koźlej skóry, podsycające płomień podmuchami powietrza. Ramiona miał teraz tak obolałe i drżące od tej pracy, że nie mógł utrzymać włóczni, którą sobie wybrał. Nie miał pojęcia, czy będzie w stanie walczyć albo przynieść jakikolwiek pożytek sobie lub wieśniakom. Dręczyła go myśl, że zginie nadziany na kargijską pikę, mimo że jest jeszcze chłopcem; że wkroczy w krainę ciemności, nie poznawszy nawet własnego imienia, prawdziwego imienia mężczyzny. Spojrzał na swe chude ramiona, mokre od rosy, i poczuł gniew na własną słabość – znał przecież swoją siłę. Byłaby w nim moc, gdyby wiedział, jak jej użyć; spróbował odnaleźć pośród znanych sobie czarów jakiś fortel, który mógłby dać jemu i jego towarzyszom przewagę albo chociaż szansę. Ale sama tylko potrzeba to za mało, aby dać ujście mocy – potrzebna jest wiedza.

Mgła przerzedzała się już pod żarem słońca, które świeciło niczym nieprzesłonięte pod pułapem jasnego nieba. Gdy lotne opary podzieliły się na wielkie smugi i dymne wstęgi, wieśniacy dostrzegli zgraję wojowników wstępującą na zbocze góry. Napastnicy mieli na sobie brązowe hełmy i nagolenniki oraz napierśniki z grubej skóry, nieśli tarcze z drewna i brązu; ich uzbrojenie stanowiły miecze i długie kargijskie piki. Maszerując wzdłuż krętego, urwistego brzegu rzeki Ar, przybliżali się pobrzękującym, rozciągniętym rzędem przyozdobionym pióropuszami; byli już na tyle blisko, że dało się dostrzec ich białe twarze i usłyszeć słowa, którymi pokrzykiwali jeden na drugiego w swojej niezrozumiałej mowie. Cała ta zgraja, część hordy najeźdźców, liczyła około stu ludzi, co nie jest wiele; ale w wiosce było wszystkiego osiemnastu mężczyzn i chłopców.

W tej chwili potrzeba przywołała na pomoc wiedzę. Duny, widząc, że zasłona mgły zwisająca w poprzek ścieżki, którą maszerują Kargowie, rozwiewa się i rzednie, przypomniał sobie zaklęcie mogące mu pomóc. Stary zaklinacz pogody z doliny, starając się pozyskać sobie chłopca na ucznia, nauczył go kiedyś kilku czarów. Jedna z tych sztuczek zwała się tkaniem mgły: było to zaklęcie, które gromadzi przez jakiś czas opary w jednym miejscu; za jego pomocą ktoś wprawny w iluzji może nadać mgle kształt jasnych, widmowych widziadeł, które trwają chwilę i znikają. Chłopiec nie miał w tym wprawy, ale jego zamiar polegał na czym innym, i Duny miał w sobie dość mocy, aby użyć zaklęcia do własnych celów. Szybko i na cały głos wymówił nazwy ulic i opłotków wioski, po czym wypowiedział zaklęcie tkające mgłę, wplatając w nie słowa zaklęcia służącego do ukrycia się; na końcu wykrzyknął słowo, które wprawiało czar w działanie.

Gdy to uczynił, ojciec podbiegł doń z tyłu i uderzył go silnie w skroń, powalając na ziemię.

– Cicho bądź, głupcze! Przestań mleć językiem i schowaj się gdzieś, jeśli nie potrafisz walczyć!

Duny upadł mu do stóp. Mógł już słyszeć Kargów na końcu wioski, tam gdzie stoi wielki cis rosnący koło garbarni. Ich głosy były wyraźne, podobnie jak szczękanie i skrzypienie ich skórzanego oporządzenia i broni, ale nie można było ich dojrzeć. Mgła zwarła się i zgęstniała nad wioską, nadając światu szarą barwę, zacierając wszystko, aż w końcu ledwie można było dostrzec przed sobą własne ręce.

– Ukryłem nas wszystkich – powiedział Duny, markotny, gdyż bolała go głowa po uderzeniu ojca, a rzucenie podwójnego zaklęcia wyczerpało jego siły. – Utrzymam tę mgłę, jak długo będę mógł. Zgromadź wszystkich i poprowadź ich na Wysokie Zbocze.

Kowal wytrzeszczył oczy na syna, który stał jak widmo w tej niesamowitej, ociekającej wilgocią mgle. Dopiero po chwili zrozumiał, o co chodzi Duny’emu, lecz kiedy wreszcie pojął, pobiegł natychmiast bezszelestnie – znał w wiosce każdy płot i zakręt – aby odnaleźć pozostałych i powiedzieć im, co mają robić. W tym momencie w szarej mgle zakwitła plama czerwieni: to Kargowie podpalili strzechę domu. Wciąż jeszcze nie weszli do wioski, lecz czekali u jej niżej położonego krańca, aż mgła się podniesie, obnażając ich łup i zdobycz.

Garbarz, którego dom właśnie podpalono, posłał paru chłopaków, którzy kręcili się tuż pod nosem Kargów, urągając im, wrzeszcząc i znów znikając jak dym rozpływający się w dymie. Tymczasem starsi mężczyźni, pełznąc za płotami i przebiegając od domu do domu, podeszli blisko z drugiej strony i spuścili grad strzał i włóczni na wojowników, którzy stali zbici w gromadę. Jeden z Kargów upadł, wijąc się pod ciosem włóczni, która, wciąż jeszcze ciepła od kucia, przeszła na wylot przez jego ciało. Innych trafiały strzały; wszyscy Kargowie wpadli we wściekłość. Rzucili się do ataku, by powalić słabych napastników, ale wokoło była tylko pełna głosów mgła. Ścigali te głosy, dźgając mgłę przed sobą wielkimi, upierzonymi, zbroczonymi krwią pikami. Rycząc, przemierzali całą długość ulicy; nie wiedzieli nawet, że przebiegli przez całą wieś, jako że puste chaty i domy wyłaniały się i znikały znowu w wijących się pasmach szarej mgły. Wieśniacy pędzili w rozsypce; większość z nich, znając teren, odbiegła daleko naprzód, ale niektórzy, chłopcy lub starcy, uciekali za wolno. Natykając się na nich, Kargowie wbijali w nich piki albo rąbali mieczami, wydając przy tym swój przenikliwy okrzyk wojenny złożony z imion Białych Braci Boga z Atuanu:

– Wuluah! Atwah!

Niektórzy ze zgrai wrogów zatrzymali się, gdy poczuli, że ziemia pod nogami stała się nierówna, ale pozostali wciąż pędzili naprzód, szukając widmowej wioski, ścigając niewyraźne, chwiejne kształty, które umykały tuż przed nimi. Cała mgła była jakby żywą istotą, pełną tych pierzchających postaci, które wymykały się, migały i znikały ze wszystkich stron naraz. Część Kargów pognała w ślad za widmami prosto na Wysokie Zbocze, ku krawędzi urwiska nad źródłami rzeki Ar; ścigane przez nich kształty wymknęły się i rozpłynęły w rzednącym tumanie, ścigający zaś runęli z wrzaskiem poprzez mgłę i nagły blask słońca trzydzieści metrów pionowo w dół, prosto w płytkie rozlewiska pomiędzy głazami. Ci natomiast, którzy biegli za nimi i nie spadli, stali na krawędzi urwiska, nasłuchując.

Trwoga napełniła teraz serca Kargów; zaczęli szukać w niesamowitej mgle już nie wieśniaków, lecz siebie nawzajem. Zgromadzili się na stoku, widma i upiorne postacie wciąż jednak były wokół nich, inne zaś kształty podbiegały od tyłu, dźgając ich włócznią lub nożem i znowu znikając. Kargowie, wszyscy naraz, rzucili się pędem w dół zbocza, potykając się, bez słowa, póki nie wyrwali się z szarej, ślepej mgły i nie ujrzeli rzeki oraz parowów poniżej wioski, odsłoniętych i jasnych w porannym świetle. Wtedy się zatrzymali, zebrali w gromadę i obejrzeli za siebie. Ściana płynnej, falującej szarości zalegała nietknięta w poprzek ścieżki, skrywając wszystko, co leżało za nią. Paru maruderów wypadło jeszcze stamtąd, wyrywając się naprzód i potykając, długie piki podrygiwały im na ramionach. Żaden Karg nie obejrzał się więcej niż ten jeden raz. Wszyscy pospieszyli w dół, jak najdalej od zaczarowanego miejsca.

W dalszej drodze w dół Doliny Północnej kargijscy wojownicy zaznali walki aż nadto. Miasteczka Lasu Wschodniego, od Ovarku aż do wybrzeża, zebrały swoich mężczyzn i wysłały ich przeciw najeźdźcom. Hordy, jedna po drugiej, zstępowały ze wzgórz i w ciągu tego samego dnia oraz nazajutrz Kargowie, nękani przez Gontyjczyków, zostali zepchnięci na plaże przy Porcie Wschodnim, gdzie znaleźli swoje okręty spalone; walczyli więc, mając morze za plecami, aż wszyscy polegli, a piaski wokół ujścia rzeki były brunatne od krwi aż do najbliższego przypływu.

Ale owego ranka w wiosce Dziesięć Olch i ponad nią, na Wysokim Zboczu wilgotna szara mgła wisiała jeszcze jakiś czas, po czym nagle się rozwiała, rozpłynęła i ulotniła. Ten i ów wieśniak podniósł się w wietrznej jasności poranku i rozglądał ze zdumieniem. Tu leżał martwy Karg o żółtych włosach, długich, rozpuszczonych i skrwawionych; ówdzie wiejski garbarz, który poległ w bitwie królewską śmiercią.

W dole wioski podpalony dom wciąż jeszcze płonął. Wieśniacy pobiegli gasić ogień, albowiem ich bitwa była wygrana. Na ulicy, pod wielkim cisem, znaleźli Duny’ego, syna kowala; chłopiec stał o własnych siłach i nie odniósł ran, ale był niemy i oszołomiony jak od ogłuszenia. Wiedzieli dobrze, co zdziałał; zaprowadzili go do domu jego ojca i poszli wywołać z jaskini czarownicę, aby uzdrowiła chłopca, który uratował ich życie i majątek – jeśli nie liczyć czterech ludzi zabitych przez Kargów i jednego spalonego domu.

Chłopcu nie zadano żadnej rany bronią, nie mógł jednak mówić ani jeść, ani spać; zdawało się, że nie słyszy, co się do niego mówi, ani nie widzi tych, którzy go odwiedzają. Nie było w tych stronach czarnoksiężnika, który potrafiłby uleczyć jego dolegliwość. Ciotka Duny’ego powiedziała: „Nadużył swojej mocy”, ale nie znała sztuk, które mogłyby mu pomóc.

Kiedy tak leżał posępny i niemy, historia chłopca, który utkał mgłę i kłębowiskiem widm odstraszył kargijskich wojowników, opowiadana była w całej Dolinie Północnej i we Wschodnim Lesie, a także wysoko w górach i po drugiej stronie gór, nawet w Wielkim Porcie wyspy Gont. Zdarzyło się więc, że na piąty dzień po rzezi u ujścia rzeki Ar zjawił się w wiosce Dziesięć Olch nieznajomy człowiek, ani stary, ani młody, który przybył okryty płaszczem i z gołą głową, niosąc lekko wielką dębową laskę długości równej jego wzrostowi. Nie szedł w górę rzeki Ar jak większość ludzi, lecz w dół, z lasów rosnących na wyższym zboczu góry. Wiejskie gospodynie od razu rozpoznały w nim czarnoksiężnika i kiedy oznajmił im, że jest uzdrowicielem, zaprowadziły go wprost do domu kowala. Nieznajomy kazał wyjść wszystkim z wyjątkiem ojca i ciotki chłopca, po czym schylił się nad posłaniem, na którym leżał wpatrzony w ciemność Duny, i zrobił tylko tyle, że położył mu dłoń na czole i dotknął raz jego ust.

Duny usiadł powoli i rozejrzał się. Po małej chwili przemówił, a siła i głód zaczęły weń powracać. Dano mu trochę pić i jeść; położył się znowu, wciąż obserwując nieznajomego ciemnymi, zdziwionymi oczami.

Kowal zwrócił się do nieznajomego:

– Nie jesteś zwykłym człowiekiem.

– Ten chłopiec też nim nie będzie – odparł przybysz. – Opowieść o tym, co uczynił z mgłą, doszła do Re Albi, gdzie mieszkam. Przybyłem tu, aby nadać mu imię, jeśli to prawda, co mówią, że nie odbył jeszcze dotąd swojego przejścia w wiek męski.

– Bracie – szepnęła czarownica do kowala – to z pewnością musi być mag z Re Albi, Ogion Milczący, ten sam, co to powstrzymał trzęsienie ziemi...

– Panie – rzekł kowal, który nie dał się zastraszyć wielkim imieniem – mój syn skończy trzynaście lat w przyszłym miesiącu, ale chcieliśmy urządzić obrzęd jego przejścia dopiero zimą, w czasie święta Powrotu Słońca.

– Niech otrzyma imię jak najwcześniej – odpowiedział mag – albowiem potrzebuje imienia. Mam teraz inne sprawy, lecz wrócę tutaj w dzień, który wybierzesz. Jeśli uznasz to za słuszne, zabiorę go ze sobą, kiedy potem stąd odejdę. A jeśli okaże się zdolny, zatrzymam go jako ucznia albo dopilnuję, aby go kształcono stosownie do jego uzdolnień. Bo niebezpieczną jest rzeczą utrzymywać w ciemności umysł kogoś zrodzonego do czarów.

Ogion mówił bardzo łagodnie, ale stanowczo, i nawet uparty kowal musiał przystać na wszystko, co mag powiedział. W dniu, w którym chłopiec ukończył trzynaście lat, gdy trwał wczesny przepych jesieni, a na drzewach pełno jeszcze było jaskrawych liści, Ogion powrócił do wioski z wędrówek po górze Gont i odbył się obrzęd przejścia. Czarownica odebrała chłopcu imię Duny, imię, które nadała mu matka jako niemowlęciu. Bez imienia, nagi wchodził w zimne źródła rzeki Ar tryskające pośród głazów pod wysokimi urwiskami. Gdy wstąpił w wodę, chmury przesłoniły twarz słońca, wielkie cienie spłynęły i zmieszały się wokół niego na powierzchni rozlewiska. Chłopiec przeszedł do odległego brzegu; drżał z zimna, lecz kroczył powoli, wyprostowany, tak jak należało, poprzez lodowatą, bystrą wodę. Gdy dobrnął do brzegu, czekający nań Ogion wyciągnął rękę i ściskając ramię chłopca, szepnął mu jego prawdziwe imię: Ged.

Tak więc nadał mu imię ktoś, kto znał się dobrze na użyciu czarnoksięskiej mocy.

Uczta świąteczna trwała w najlepsze i wszyscy wieśniacy weselili się, jedząc obficie, pijąc piwo i słuchając barda z doliny, śpiewającego Czyny Władców Smoków, kiedy mag odezwał się do Geda ze spokojem:

– Chodź, chłopcze. Pożegnaj swych braci i odejdź, niech biesiadują dalej.

Ged przyniósł to, co miał zabrać ze sobą, a co składało się z wykutego dlań przez ojca dobrego noża z brązu, ze skórzanego płaszcza, który skroiła na jego miarę wdowa po garbarzu, i z olchowej laski, którą zaczarowała dla niego ciotka; to było wszystko, co posiadał, oprócz koszuli i spodni. Pożegnał wieśniaków, jedynych ludzi, których znał w całym świecie, i raz jeszcze rozejrzał się po wiosce rozproszonej i stłoczonej pod urwiskami, nad źródłami rzeki. Potem wraz ze swym nowym mistrzem ruszył w drogę poprzez lasy porastające strome zbocza górzystej wyspy, poprzez liście i cienie jasnej jesieni.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: