Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Zimne krematorium. Reportaż ocalałego z zagłady - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
24 września 2025
4674 pkt
punktów Virtualo

Zimne krematorium. Reportaż ocalałego z zagłady - ebook

Odzyskane po latach dzieło literatury poświęconej Holokaustowi, napisane przez dziennikarza, poetę i ocalałego z zagłady Józsefa Debreczeniego

Najbardziej bezpośrednia konfrontacja z grozą obozów koncentracyjnych, jakiej kiedykol­wiek doświadczyłem w lekturze. To również subtelna, choć zaskakująca refleksja na temat tego, czym jest próba zmierzenia się z tymi okropnościami za pomocą słów. […] Debreczeni utrwalił panoptyczny obraz piekła, jednocześnie osobisty i wspólnotowy.

– „New York Times”

Skarb. […] Wspomnienia Debreczeniego stanowią znaczący wkład w literaturę Holo-kaustu, to książka, która poszerza nasze rozumienie „życia” w Auschwitz.

– „Wall Street Journal”

Literacka perła. […] Świadectwo Holokaustu godne Primo Leviego

– „The Times of London”

József Debreczeni, węgierski dziennikarz i poeta, trafił do obozu Auschwitz w maju 1944 roku. Gdyby podczas selekcji na rampie został skierowany na lewo, miałby przed sobą jeszcze około czterdziestu pięciu minut życia. Jako jeden ze „szczęśliwców” został wysłany na prawo, czego konsekwencją było dwanaście przerażających miesięcy nie­woli i katorżniczej pracy w trzech podobozach KL Gross-Rosen wchodzących w skład kompleksu AL Riese w Górach Sowich. Kalwaria pisarza zakończyła się w „zimnym krematorium”, jak nazywano obóz szpitalny Dörnhau, gdzie więźniowie – zbyt słabi, aby pracować – oczekiwali egzekucji.

Debreczeni swoje doświadczenia zawarł w „Zimnym krematorium”, jednym z najsurow­szych, najbardziej bezlitosnych oskarżeń pod adresem nazizmu, jakie kiedykolwiek sporządzono.

„Zimne krematorium”po raz pierwszy opublikowano po węgiersku w Jugosławii w 1950 roku. W rodzinnym kraju autora książka ukazała się dopiero w 2024 roku. Po ponad 70 latach to arcydzieło, które niemal zaginęło w czasie, jest dostępne w osiemnastu językach i zajmuje należne miejsce wśród największych dzieł litera­tury Holokaustu.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8402-804-9
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ZAPISKI Z KRAINY
AUSCHWITZ.
O _ZIMNYM KREMATORIUM_ JÓZSEFA DEBRECZENIEGO

Kinga Piotrowiak-Junkiert

Urodzonego w 1905 roku Józsefa Debreczeniego (Józsefa Brunera) moglibyśmy nazwać „dziecięciem XX wieku”, bo od najmłodszych lat jego życie było ściśle splecione z najważniejszymi wydarzeniami stulecia. Pierwsza wojna światowa wybuchła, gdy pisarz wchodził w wiek nastoletni, pierwsze teksty literackie i artykuły tworzył w burzliwym czasie międzywojnia, kiedy przybierający na sile nacjonalizm i ogłoszenie pierwszej „ustawy żydowskiej” (1919) skłoniły rodzinę pisarza do wyjazdu z kraju do Jugosławii, chociaż, jak się później okazało, emigracja nie uchroniła bliskich Debreczeniego przed tragicznym losem – w 1944 roku wszyscy zostali deportowani do Auschwitz. W Zagładzie zginęli żona pisarza, Lenke, oraz jego rodzice, Szidónia i Fábian Brunerowie.

Autor _Zimnego krematorium_ stanął na obozowej rampie, mając niespełna czterdzieści lat, jako uznany dziennikarz, współpracownik czasopism „Napló” i „Ünnep”, poeta i powieściopisarz, a także człowiek zaangażowany społecznie. Relacje obozowe spisywane przez osoby dojrzałe charakteryzuje szczególny ogląd świata, przede wszystkim zaś zauważalny dystans względem ludzkich zachowań i samego siebie. Odnajdujemy to na niemal każdej stronie tekstu Debreczeniego, który ma pełną świadomość, że w obozowym świecie jego tożsamość została zredukowana do numeru 33031, ale nie wpływa to na sposób, w jaki widzi innych. Relacjonując pobyt w Auschwitz oraz Eule, Fürstenstein i Dörnhau¹, nie rezygnuje z zawodowych i artystycznych przyzwyczajeń. Opisując więźniów, wylicza ich imiona i nazwiska, pochodzenie, zawód, a jeśli ma taką wiedzę, dopowiada także, w jakim kiedyś ubierali się stylu.

Tym głęboko etycznym gestem autor nie tylko dowodzi dziennikarskiej rzetelności, ale także przypomina, że życie człowieka nie powinno być sprowadzone do nędzy jego aktualnego położenia, doznawanej przemocy, głodu i chorób. Ma to szczególne znaczenie, kiedy Debreczeni opisuje mężczyzn skierowanych po selekcji do krematorium:

Widzę Horovitza, starego, schorowanego fotografa, Pongráca, producenta zboża, mistrza Lefkovitsa, w którego eleganckim zakładzie mody męskiej przy głównym deptaku kupowałem w młodości jedwabne krawaty i koszule. Dalej Weisz, kulejący księgarz, Porzács, pianista jazzowy ze sporą nadwagą, który w elitarnych kawiarniach Szabadki upowszechniał najświeższe szlagiery, kiepskie walory głosowe rekompensując niebywałą pasją .

Te miniportrety powstały zamiast nagrobnych epitafiów, których stojący na rampie mieli nie doczekać.

W kolejnych rozdziałach książki znajdziemy wiele podobnych opisów, dobrze oddających filozofię pisarską Debreczeniego. Polegała ona na tkaniu oryginalnej, rozbudowanej stylistycznie narracji o doświadczeniu lagrów. Autor osiągnął swój cel, tworząc liczne, niekiedy zaskakujące metafory, porównania, i nie stronił od nawiązań do tradycji europejskiej (oficerów dokonujących selekcji porównał do Scylli i Charybdy). Inwencja językowa i wyobraźnia autora są odważne, czasami nawet wydają się przestylizowane i prowokacyjne, ale w każdej nucie ironii czy estetyzacji możemy dostrzec ukryty sens. Debreczeni zadbał o to, by czytelnik, nawet dobrze zaznajomiony z literaturą prezentującą doświadczenie obozów, nie miał wrażenia, że „coś wie”, żeby relacjonowana historia nie była kolejną opowieścią na ten temat.

Dlaczego tak atrakcyjny językowo i głęboki moralnie tekst przepadł na wiele dekad i świat odkrywa go dopiero teraz, po sukcesie angielskiego przekładu Paula Olchváryego i dostrzeżeniu powieści przez krytyków „Guardiana” i „New York Times’a” w 2024 roku? Powód kryje się w niefortunnym splocie węgierskiej polityki kulturalnej z kryzysem stosunków politycznych między Węgrami i Jugosławią, a także zimnowojenną niechęcią Zachodu względem ZSRR. Debreczeni opublikował _Zimne krematorium_ w 1950 roku w Nowym Sadzie, ale ukazało się po węgiersku w węgierskim wydawnictwie². Domyślnym czytelnikiem powieści był węgierski czytelnik, przypuszczalnie autor nie był jednak świadomy, że już pod koniec lat czterdziestych i na początku lat pięćdziesiątych wprowadzono na Węgrzech politykę „milczenia na temat Zagłady”. Teksty podejmujące temat życia w gettach i pobytu w obozach określano mianem „książek wojennych”, co miało skutecznie zatrzeć wyjątkowość żydowskiego doświadczenia. W interesie nowych władz było unifikowanie tożsamości Węgrów. Z teczek osobowych zniknęła rubryka „pochodzenie” i „wyznanie”. Kiedy Debreczeni publikował swoją powieść, relacje Jugosławii z Węgrami były bardzo napięte i do kraju dotarło tylko kilka egzemplarzy.

Dzięki temu, że książka ukazała się w Jugosławii, autor doczekał się pochlebnych słów na łamach węgierskojęzycznej prasy literackiej³, bo opinie krytyków nie były cenzurowane, ale i tak z oczywistych względów nie mógł liczyć na szeroki odbiór książki, zwłaszcza w czasach dyktatorskich rządów Tito, które surowo krytykowano na Węgrzech⁴. Jedynym sposobem na rozpowszechnienie _Zimnego krematorium_ było przetłumaczenie tekstu na inne języki i znalezienie kolejnych wydawców. Promocją książki zajął się brat pisarza, Mirko Bruner, który w latach pięćdziesiątych był jugosłowiańskim dyplomatą w Waszyngtonie. Mimo rozlicznych walorów tekstu nie znalazł chętnych na jego publikację, bo uznano, że zbyt silnie pobrzmiewa w nim pochwała wyzwoleńczej Armii Czerwonej, a publikacja tekstu, w którym Debreczeni określił Żydów „obozowym proletariatem” i pozytywnie wypowiadał się o rosyjskich wyzwolicielach, gwarantowała polityczne fiasko wydawcy. Ameryka żyła wtedy procesem Juliusa i Ethel Rosenbergów, oskarżonych i skazanych w 1951 roku na karę śmierci za szpiegostwo na rzecz ZSRR, a od 1950 roku w USA zapanowała atmosfera strachu i podejrzeń wskutek szeroko zakrojonych działań maccartystowskich⁵ komisji śledczych badających lojalność obywateli i zagrożenie komunizmem. Debreczeni musiał czekać na angielski przekład wiele dekad, a kiedy książka wreszcie dotarła do Ameryki, odniosła duży sukces.

Menachem Kaiser pisał na łamach „New York Times’a” o wyjątkowej roli _Zimnego krematorium_, o ogromnej sile narracji, mającej niewiele wspólnego z popularnymi popholokaustowymi powieściami, w których obozowa sceneria ma zapewniać odpowiednio intensywne emocjonalnie tło, a dylematy moralne bohaterów są niemalże bajkowe: „miłość zwycięża strach, a nadzieja jest niezmącona”. Książka Debreczeniego, jak pisze krytyk, powstała z „potrzeby pokazania prawdy o ludobójstwie”⁶.

_Zimne krematorium_ uczy przenikliwego widzenia świata, w którym żyjemy, rozpoznawania przemocy i nazywania jej po imieniu, dążenia do sprawiedliwości i pielęgnowania pamięci o tym, co się wydarzyło, w imieniu tych, którzy już nigdy o tym nie opowiedzą. Myślę, że dzisiaj jej przesłanie wybrzmiewa niezwykle aktualnie.

1 Obozy Falkenberg (Eule), Fürstenstein i Dörnhau były oddziałami KL Gross-Rosen.

2 Było to wydawnictwo Testvériség-Egység Könyvkiadóvállalat.

3 W nowosadzkim czasopiśmie „Híd” (numer 9/1951) opublikowano obszerną recenzję autorstwa Károlya Szírmaiego.

4 Przez krótki czas _Zimne krematorium_ było lekturą w programie języka węgierskiego w szkołach węgierskich na terenie Jugosławii, ale później wycofano książkę z listy lektur.

5 J.R. McCarthy – senator amerykański odpowiedzialny za zainicjowanie w 1950 r. prac komisji badającej działalność rządu oraz powiązania urzędników państwowych z ZSRR.

6 M. Kaiser, _How to talk about Auschwitz_, „New York Times” (23.01.2024).Od tłumacza

Drugiego maja 1944 roku do KL Birkenau (Auschwitz II) dotarły dwa pierwsze węgierskie transporty Żydów. W obozie wciąż brakowało wewnętrznej bocznicy kolejowej oraz jeszcze nie zwiększono wydajności krematoriów, a regularne deportacje z Węgier – do sierpnia zakończone wywózką około 437 tysięcy ludzi i natychmiastową śmiercią 87 procent z nich – miały rozpocząć się dopiero w połowie miesiąca. Jeden z tych pociągów dwudziestego dziewiątego kwietnia skierowano z obozu internowania Kistarcsa pod Budapesztem, drugi wyruszył nazajutrz z obozu internowania w Bácstopolyi na południu kraju. Selekcję z około 3800 osób przetrwało 616 kobiet i 486 mężczyzn. Wśród nich był dziennikarz i pisarz József Debreczeni, urodzony w Budapeszcie w 1905 roku jako József Bruner.

Z ziemi oświęcimskiej przetransportowano go na Dolny Śląsk, w malownicze Góry Sowie, na których cieniem położyło się „kamienne piekło” KL Gross-Rosen. Debreczeni przeszedł trzy filie tego lagru: Falkenberg (Eule), Fürstenstein i Dörnhau. Wraz z dziesięcioma innymi obozami wchodziły one w skład kompleksu AL Riese, zaplecza niewolniczej siły roboczej niezbędnej nazistom do budowy tajnej kwatery Hitlera i osławionego projektu górniczo-budowlanego o kryptonimie „Olbrzym”, gdzie między innymi miała powstać fabryka pocisków rakietowych V-2. Podobną drogę przebyli inni deportowani, łącznie ponad 13 tysięcy więźniów, najwięcej z Polski, Węgier i Grecji. Relacje ocalałych w interesujący sposób dopełniają obrazu piekła, jaki wyłania się z _Zimnego krematorium_, szczególnie polecam teksty Abrahama Kajzera _Za drutami śmierci_, Arnolda Mostowicza _Żółta gwiazda i czerwony krzyż_, Bronisława Rubina _Wspomnienia lekarza z Falkenbergu i Ebensee_. Spośród świadectw węgierskich należy wymienić wspomnienia Lajosa Erdélyiego _Túlélés. Egy fotográfus visszaemlékezése_ (Przetrwanie. Wspomnienia fotografa) i powieść _Füst_ (Dym) Ottó Kornisa. Za ich ilustrację mogą posłużyć grafiki byłego więźnia Imre Holló, należące do zbiorów Węgierskiego Muzeum Narodowego w Budapeszcie, ale ich kopie można oglądać w Sztolniach Walimskich, w dawnym kompleksie Dorfbach.

Swoje doświadczenia, obserwacje i refleksje Debreczeni spisał niedługo po wojnie, w brawurowy sposób łącząc styl wytrawnego reportażysty i głos utalentowanego poety. Oczywiście polegał na swojej pamięci, która w niektórych szczegółach mogła ulec zatarciu, co jest charakterystyczne dla świadectw byłych więźniów obozów koncentracyjnych – i jakże zrozumiałe w świetle okrucieństw, które przeżyli. Ponadto autor nie miał dostępu do późniejszych ustaleń badaczy. Jest to powód, dla którego zdecydowałem się uzupełnić tekst przypisami. Przybliżają one bardziej sprecyzowane i potwierdzone źródłowo informacje oraz mogą pomóc czytelnikowi w zrozumieniu ówczesnych realiów i okoliczności, a tym samym uporządkować cenną wiedzę o II wojnie światowej i Holokauście, jaką dostarcza _Zimne krematorium_.

Przy sporządzaniu komentarzy korzystałem między innymi z opracowań historycznych Randolpha L. Brahama (_The Politics of Genocide: The Holocaust in Hungary_, New York 2016), Bogdana Cybulskiego (_Obozy podporządkowane KL Gross-Rosen. Stan badań_, Rogoźnica 1987), Doroty Suli (_Arbeitslager Riese. Filia KL Gross-Rosen_, Wałbrzych 2003; _„Lecznictwo” w Konzentrationslager Gross-Rosen (1940–1945)_, Wałbrzych 2022), Szabolcsa Szity (_Magyar sorsok Auschwitz-Birkenauban_, Budapest 2018) oraz _Kalendarza wydarzeń w KL Auschwitz_ (tom IV: _1944–1945_, red. nauk. Piotr Setkiewicz, Jacek Lachendro, Oświęcim 2024). Za dalsze informacje i wskazówki pragnę wyrazić wdzięczność dr hab. Dorocie Suli z Muzeum Gross-Rosen w Rogoźnicy oraz Ewie Stuglik z Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu, a także tłumaczce Karolinie Szymaniak za konsultacje językowe z zakresu jidysz.

Osobne podziękowania należą się Alexandrowi Brunerowi, bratankowi autora, za cenną rozmowę, w której podzielił się ze mną historią rodzinną Józsefa, jego rodziców, braci i żony.

_Daniel Warmuz_Jaką ma wartość rzecz ta czy inna,

Gdy grasuje padalec

I niestraszny mu liszaj?

Matki na próżno życie dawały,

Z dziećmi za rękę, u piersi

Do komory z gazem stały.

Cóż znaczy zima, cóż znaczy lato,

Kiedy śmieje się ten,

Co cię zabił, matko?

Może wciąż żyje, może, któż to wie,

Dyszy, usta zapycha

I ksiądz wymaże mu grzech.

Nie nęka go widmo, żadna mara,

Słońce grzeje mu kark,

Pieśń łechcze – gdzie kara?

Słychać gaz, ponownie syczy, truje,

Faszysty wtóruje mu głos.

Czas nowe piekło miarkuje.

Sztylet, atom na ludzkości ciążą,

Wszystko od nowa się toczy,

Straszne czynniki się mnożą.

Czegóż jeszcze człowiek oczekuje,

Jaki sens bić się w pierś?

W walce śmierć zyskuje?

Czy wierzyć w bohatera, proroka,

Po cóż uczony, poeta,

Czy możemy pragnąć dobra?

Zarzut przepada w minionych dziejach,

Morderca mojej matki

Nowy mundur przywdziewa.Rozdział I

Długi skład, złożony z niskich wagonów towarowych o niemieckich oznaczeniach, szarpnął i zatrzymał się.

– Postój – rozeszło się w półprzytomnym, apatycznym tłumie.

Pomyśleliśmy, że zbliżamy się do miejsca przeznaczenia. Dwa i pół dnia wcześniej załadowano nas do wagonów w Bácstopolyi¹, od tamtego czasu na dłużej niż minutę czy dwie zatrzymaliśmy się tylko dwukrotnie. Przy pierwszej okazji – przez wąską szczelinę, w której mieściła się zaledwie dłoń – dali nam cienką zupę. Za drugim razem pociąg zwolnił na otwartych torach. Rygle uniosły się z piskiem i zagrzmiał rozkaz niemieckich żandarmów obozowych w trawiastozielonych mundurach:

– _Aussteigen! Zur seite! Los! Los!_²

Staliśmy na skraju niewielkiego lasu, wzdłuż torów ciągnął się pas kwiecistej trawy. Kto wie, gdzie mogliśmy być: na Węgrzech, na Słowacji, a może już w Polsce? Trawiastozieloni oprawcy zakomunikowali, że można załatwić swoją potrzebę.

– Do lasu wstęp wzbroniony! Na każdy podejrzany ruch będziemy odpowiadać strzałem!

Setki potykających się ludzi ruszyły w pośpiechu na wskazany wąski skrawek ziemi. Gasnące oczy staruszek były groteskowym odbiciem grozy. Sześć dni wcześniej te kobiety siedziały w wygodnych krzesłach i rozprawiały o niedzielnym obiedzie. W prowincjonalnych salonach, przy oknach, za którymi roztaczał się przydomowy ogród, słuchały radia i oczekiwały wieści o wnukach wysłanych do służby pracy³.

Mężatki i matki. Jeszcze wczoraj wodą toaletową spryskiwały piersi i ramiona, a gdy siadały, sukniami starannie zakrywały kolana.

Dziewczęta. Piętnasto-, szesnasto-, siedemnastoletnie podlotki. Przyswoiły już, jak poprawnie się skłonić. W domach zostały ich szkolne podręczniki, może kilka nieśmiałych listów miłosnych, trzymanych w pudełku po czekoladkach owiniętym papierową koronką i przewiązanym wstążeczką. A pomiędzy kartkami pamiętników – ususzone kwiatki polne.

Mężczyźni. Starzy i młodzi. Oszołomieni uczniowie niższych klas i rozczochrani młodzieńcy. Dojrzali małżonkowie, panowie w podeszłym wieku, seniorzy. Wszyscy w biegu. Od dwóch dni nie było możliwości załatwić potrzeby. Rozkładają nogi, kucają. Są zobojętniali, jak zwierzęta. Mocz zbiera się w kałuże. Tuż obok żandarmi obozowi w nowiuteńkich, trawiasto­zielonych mundurach nie spuszczają z nich oczu. Świeżo ogolone twarze ani drgną. To nie są ludzie. Nie są nimi też ci, którzy przycupnęli w rowie.

Myślę, że gdzieś w Europie Wschodniej, przy usłanym kwiatami nasypie kolejowym, zaszła zdumiewająca metamorfoza. Ludzie z zaplombowanych wagonów piekielnego pociągu stali się tam zwierzętami. Podobnie jak setki tysięcy innych ludzi z piętnastu krajów, których ten obłęd wysłał do fabryk śmierci i komór gazowych.

To był ten moment, kiedy pierwszy raz kazano nam paść na czworaka.

Pociąg zwalnia…

W mroku porusza się to, co pozostało z życia. Spośród sześćdziesięciu osób, które w Topolyi stłoczono w naszym wagonie, jako takie oznaki życia okazuje jeszcze pięćdziesiąt sześć. Czwórkę wykończyły w drodze zwierzęcy strach, głód, pragnienie i deficyt powietrza. Ich zwłoki leżą w kącie, rzucone jedne na drugie. Większość z nas pochodzi z południowej i środkowej Baczki. Wujaszek Mandel, stary stolarz, dobry przyjaciel mojego ojca, zmarł pierwszy. Dla niejednej baczkańskiej dziewczyny wykonał meble na posag; zawsze był solidny, uczciwy. Jak sądzę, do jego śmierci przyczynił się brak papierosów. Przez sześćdziesiąt lat stary wypalał pięćdziesiąt sztuk dziennie. Nikt z żywych nie widział wujaszka Mandla bez dymiącego papierosa. W obozie w Topolyi prócz biżuterii i pieniędzy konfiskowano też zapasy tytoniu.

Całe dwadzieścia cztery godziny wujaszek Mandel patrzył drętwo przed siebie. Gapił się nieprzytomnie w masę ludzi, w kłębowisko śmierdzącej pary wydobywającej się z ciał. Jego wysuszona dłoń, która od sześćdziesięcioletniej pracy nabrała mahoniowego koloru, poruszała się czasem mechanicznie, jakby trzymał w niej papierosa, ale między wskazującym i środkowym palcem nie było niczego. Wujaszek Mandel do zwiędłych ust podnosił wyimaginowanego papierosa. Jak dziecko udające, że pali, wydętymi ustami wydmuchiwał niewidzialny dym.

Za Érsekújvárem⁴ stara głowa wujaszka Mandla przechyliła się na bok. Jego śmierć nie była wydarzeniem. Tutaj śmierć nie mogła już na nikim zrobić wrażenia. Doktor Bakács z Újvidéku⁵ odchylił ciężką głowę zatopioną w kołnierzu wyliniałej futrzanej kamizelki. Obojętnie machnął ręką. Sam też nie wyglądał dobrze. Być może pomyślał, że za dwanaście godzin inny lekarz z naszego wagonu w taki sam sposób stwierdzi również jego zgon.

Dwóch innych postradało zmysły. Długie godziny ciskali się z gniewu, z ich woskowych twarzy przeraźliwie wyzierały nabiegłe krwią gałki oczne, pluli naokoło spienioną wydzieliną, stojącym obok rzucali się z pazurami do gardeł i oczu. Żandarmi zabrali ich i wraz z podobnymi pasażerami innych wagonów bez zbędnych ceregieli wypchnęli do lasu, kiedy znów zatrzymaliśmy się za potrzebą. Kilka minut później usłyszeliśmy huk pistoletów maszynowych. Jeden z trawiastozielonych wydał z siebie gardłowy rechot i splunął.

Nie, nie spojrzeliśmy po sobie. Już zbyt długo byliśmy razem w trasie.

W trasie… Ale dokąd?

Z jakiegoś powodu nie mogłem się sobie nadziwić. Cała ta droga: Szabadka⁶, Budapeszt, Érsekújvár… No proszę, a ja wciąż żyję i jeszcze nie zwariowałem – przeszło mi przez myśl. Poza tym nie rozmyślałem wiele. Do tego – jakkolwiek starałem się trzymać w ryzach – i ja potrzebowałbym zapalić. A nie miałem papierosów.

Przez małe wagonowe okienko patrzeć na spienione grzywy niespokojnie zielonego Balatonu. W wietrzny, deszczowy dzień pierwszomajowy jęzory fal z obrzydzeniem buchają pianą za mknącym pociągiem. Widzę Nagykanizsę. Miasteczko mijamy bez zatrzymania, chociaż w obozie w Topolyi żandarm o numerze 6626 mówił, że to tu wiozą nas do pracy.

– Nie trza się bać – wyszeptał nam w sekrecie – jadą do Kanizsy, do roboty w polu.

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_

1 Obecnie Bačka Topola w Serbii. Baczka wraz z częścią Wojwodiny została zaanektowana przez Królestwo Węgier w kwietniu 1941 r., po ataku III Rzeszy na Jugo­sławię. Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza.

2 Wychodzić! Na bok! Dalej! Dalej! (niem.)

3 System pracy przymusowej, do której w latach 1939–1944 angażowano węgierskich Żydów w wieku poborowym.

4 Obecnie Nowe Zamki na Słowacji.

5 Obecnie Nowy Sad w Serbii.

6 Obecnie Subotica w Serbii.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij