- promocja
Zimowa opowieść - ebook
Zimowa opowieść - ebook
Szkocja, XIX wiek. Jest mroźny grudzień 1837 roku. Liczna rodzina Cynsterów przyjeżdża wraz z domownikami do zasypanej śniegiem posiadłości Casphairn Manor w północnej Szkocji, aby świętować Boże Narodzenie – a gdzie zbierają się Cynsterowie, tam zawsze pojawia się miłość. Przy świątecznym stole spotykają się Daniel Crosbie, guwerner synów Alasdaira Cynstera, i Claire Meadows, guwernantka córki Richarda Cynstera. Ci dwoje poznali się już wcześniej i tli się między nimi uczucie. Jednak Claire już raz się sparzyła, jeśli chodzi o miłość, i nie wierzy w małżeństwo. Ale Daniel nie zamierza tak łatwo się poddać, bo Claire jest kobietą, z którą pragnie spędzić resztę życia. Wspierany przez swoich chlebodawców – urodzonych swatów – stara się przekonać Claire, aby oddała mu rękę i serce, uszczęśliwiając ich oboje. W Boże Narodzenie, gdy prószy śnieg, na kominkach trzaska ogień, a goście całują się pod jemiołą, wszystko wydaje się możliwe…
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1596-1 |
Rozmiar pliku: | 800 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
23 grudnia 1837 roku
Casphairn Manor, Vale of Casphairn, Szkocja
Daniel Crosbie miał wrażenie, jakby przeżywał wszystkie swoje dotychczasowe święta Bożego Narodzenia naraz. Obejmując spojrzeniem Wielką Salę Casphairn Manor wypełnioną członkami sześciu rodzin Cynsterów i w różnym stopniu związanymi z nimi domownikami, pozwolił sobie na chwilę zadowolenia z niespodziewanie korzystnego obrotu spraw i wynikających z niego nadziei.
Zebrani wokół goście delektowali się obfitym obiadem powitalnym, który rozpoczynał dziesięciodniowe święta – jeśli dobrze się orientował, będące połączeniem Bożego Narodzenia, dawnego Yuletide, i Hogmanay, czyli sylwestra. Tłum uśmiechniętych ludzi o błyszczących oczach, siedzący przy długich stołach niczym z refektarza i bardziej na ławach niż na krzesłach, był w wybornym humorze. Wszędzie rozbrzmiewał gwar rozmów oraz śmiechy, a na większości twarzy, oświetlonych ciepłym blaskiem świec na potężnych okrągłych żyrandolach, malowało się wyczekiwanie. Wielka Sala, centralne pomieszczenie, wokół którego wzniesiono dwór, zasługiwała na swoją nazwę; przestrzeń między grubymi murami z jasnoszarego kamienia była na tyle duża, by pomieścić cały ród Cynsterów, liczący z sześćdziesiąt osób, a także wszelkich służących z rodzinami, którzy pracowali we dworze i jego okolicach, tworzących razem jakby małą wieś.
Straciwszy wszystkich swoich bliskich, Daniel jako guwerner Cynsterów – dzieci pana Alasdaira Cynstera i jego żony Phyllidy – przez ostatnie dziesięć lat spędzał z nimi Boże Narodzenie, ci jednak po raz pierwszy wyjechali na święta do Szkocji. Sześć rodzin Cynsterów – czyli Devila, księcia St. Ives, jego brata Richarda oraz kuzynów, Vane’a, Harry’ego, Ruperta i Alasdaira, najbliżej spokrewnionych z księstwem St. Ives – zawsze spędzało razem Boże Narodzenie. Często dołączali do nich także członkowie innych gałęzi rodu, lecz tym razem byli nieobecni; długa podróż do Vale, na Nizinie Środkowoszkockiej, do siedziby Richarda Cynstera i jego małżonki Catriony, gdy mróz i śnieg przyszły znacznie wcześniej, niż się spodziewano, skutecznie zniechęciła wszystkich, z wyjątkiem najbardziej wytrwałych.
Z wieloletniego nawyku Daniel spojrzał na swoich podopiecznych – niebawem byłych – którzy siedzieli przy sąsiednim stole z kuzynami, bliższymi i dalszymi. Aidan, obecnie szesnastoletni, i Evan, piętnastolatek, wyszli spod jego kurateli, gdy zdali do Eton, lecz on, gdy tylko przebywali w domu, wciąż miał ich na oku – co rodzice chłopców bardzo doceniali, a oni sami, czując się przy nim swobodnie po tych wszystkich latach, znosili pogodnie. W tej chwili rozmawiali żywo ze swoimi kuzynami, w sposób, który przynajmniej w Danielu wzbudził podejrzenie, że coś razem knują. Postanowił więc, że wywie się o to później. Jason, najmłodszy syn w rodzinie i ostatni z podopiecznych Daniela, był z kolei zajęty rozmową z grupą Cynsterów bardziej zbliżonych do niego wiekiem. Jako jedenastolatek i on miał w przyszłym roku rozpocząć formalną edukację – okoliczność ta wiązała się z niepokojącym dla Daniela pytaniem, co wtedy pocznie.
Gdy Jason wyjedzie do Eton i w domostwie Alasdaira Cynstera w Colyton, w Devon, nie pozostanie już żaden chłopiec, którego Daniel mógłby uczyć, z czego przyjdzie mu żyć?
Pytanie to gnębiło go od kilku miesięcy również dlatego, że jeśli kiedykolwiek mógł wieść życie, którego pragnął i o które chciał się ubiegać, potrzebował stałej posady – miejsca w hierarchii, pozycji ze stałą pensją.
Zachodził więc w głowę, co w tej sytuacji zrobić, jakie ma możliwości, kiedy pan Cynster – czyli Alasdair – poprosił go do biblioteki i przedstawił mu propozycję, która stanowiła, krótko mówiąc, odpowiedź na wszystkie modlitwy Daniela.
W poprzednich latach wielokrotnie pomagał Alasdairowi, dokumentując i ustalając pochodzenie zdobytych przez niego okazów starej i antycznej biżuterii, którą ten zbierał, a także katalogując i dodając do jego kolekcji stare księgi, odziedziczone po poprzednim właścicielu dworu. Alasdair, wspierany przez Phyllidę, zaproponował mu, by – jeśli tylko będzie miał na to ochotę – został w Colyton po wyjeździe Jasona z braćmi do Eton, gdyż z chęcią zatrudnią go jako osobistego sekretarza pana domu, służącego mu pomocą w rozszerzających się zainteresowaniach.
Oferowana pensja była bardzo hojna, a warunki nie mogły być lepsze. Nowa posada nie tylko bardzo odpowiadała Danielowi, lecz także rozwiązywała wszystkie jego problemy.
A co więcej, dawała mu możliwość ubiegania się o rękę Claire Meadows.
Spojrzał wzdłuż ściany na prawo. Odziana w miękką wełnianą suknię w zgaszonym odcieniu błękitu Claire – pani Meadows – siedziała po przeciwnej stronie stołu, dwa miejsca dalej od niego. Była guwernantką u Ruperta Cynstera; ponieważ Rupert i Alasdair byli braćmi, Claire i Daniel często mieli okazję spotykać się podczas zjazdów rodzinnych. Przy takich okazjach, zgodnie ze zwyczajem, biorący w nich udział guwernerzy i guwernantki trzymali się razem, tak jak obecnie. Z Claire gawędziła miejscowa guwernantka, panna Melinda Spotswood, w typie dobrodusznej matrony, o iście żelaznej woli. Miejsce po jej drugiej stronie, naprzeciwko Daniela, zajmował Oswald Raven, guwerner we dworze; kilka lat starszy od Daniela, demonstrował beztroskę, choć tak naprawdę ciężko pracował i był oddany swoim podopiecznym. Rozmawiał właśnie z Samuelem Morrisem, siedzącym obok Daniela i przybyłym z domostwa Vane’a Cynstera w Kent; najstarszy z całego grona, nieco korpulentny, sprawiał wrażenie łagodnego, był jednak poważnym uczonym i potrafił okiełznać uczniów.
Cała piątka spotykała się i razem wypełniała obowiązki już wcześniej, przy kilku okazjach; łączyły ich dobre, życzliwe stosunki. W nadchodzących dniach mieli wspólnie nadzorować potomstwo zebranych tu Cynsterów – a przynajmniej to najmłodsze. Najstarsze, siedemnastolatkowie pod przewodnictwem osiemnastoletniego Sebastiana Cynstera, markiza Earith i przyszłej głowy rodu, miało samo się sobą zajmować, wraz z dużą grupą szesnasto- i piętnastoletnich krewnych tej samej płci. Ale pozostało jeszcze sześciu chłopców w wieku do trzynastu lat oraz siedem dziewcząt, od lat ośmiu do czterech, i to nad nimi mieli czuwać opiekunowie, dostarczając im zajęcia.
Nigdy nie wiadomo było, co te diabły wcielone mogą zrobić, jeśli zostaną zostawione samopas.
Praca guwernera albo guwernantki dzieci Cynsterów nigdy nie nużyła ani nie otępiała.
Daniel zdołał oderwać wzrok od Claire na całe dziesięć minut. Mimo panującego wokół ożywienia, z całym hałasem i zamieszaniem – mimo wielu przystojnych i wręcz oszałamiająco pięknych twarzy, które można tu było zobaczyć – to ona jaśniała najmocniej na tym firmamencie; niezależnie od tego, gdzie się znajdowali, niezależnie od współzawodniczących obrazów i dźwięków, to właśnie ona przyciągała jego spojrzenie i skupiała uwagę.
Działo się tak od chwili, gdy zobaczył ją po raz pierwszy na jednym z letnich zjazdów rodzinnych w Cambridgeshire kilka lat wcześniej. Później spotykali się na różnych uroczystościach Cynsterów, na weselach w Londynie, huczniejszych urodzinach i świętach jak to obecne.
Przy każdej takiej okazji budziła coraz większe jego zainteresowanie, coraz wyraźniejszą fascynację, aż w końcu musiał stawić czoło oczywistej konkluzji, której nie mógł odrzucić ani zanegować.
I nie mógł jej dłużej ignorować.
– Jeżeli pogoda się utrzyma – rzekł Raven, przyciągając uwagę Daniela swoim spojrzeniem – i starsi chłopcy wybiorą się na przejażdżkę, jak planują, będziemy musieli wymyślić młodszym odpowiednie rozrywki.
Odwrócony plecami do stołu, przy którym siedzieli młodzi Cynsterowie, Raven obrócił się i zapytał, czego dotyczy ich ożywiona rozmowa. Odpowiedź brzmiała: wyprawy konnej, by ustalić miejsce pobytu i liczebność stad jeleni.
Daniel pokiwał głową.
– Jeśli to będzie możliwe, wyprowadźmy na dwór tych, którzy pozostaną.
– Słusznie – zabrała głos Melinda, odwracając się od Claire, aby włączyć się do rozmowy. – Powinniśmy wykorzystać wszystkie pogodne dni. Właśnie mówiłam Claire, że jeśli jutro będzie ładnie, czternastolatki… mam na myśli dziewczynki… może zebrałyby choinę i ostrokrzew do przystrojenia sali. – Wskazała kamienne mury z kominkami i łukami, obecnie pozbawione jakichkolwiek świątecznych ozdób. – Dekorowanie wnętrz należy do wigilijnego zwyczaju.
– Słyszałem – odezwał się Morris – że w tych okolicach panuje jakaś tradycja związana z paleniem polan. – Szukając potwierdzenia, spojrzał na Ravena.
Raven, o stosownie do imienia ciemnych włosach^(), skinął głową.
– O tak, to doskonały pomysł. Nie tylko należy znaleźć odpowiedniej wielkości bierwiona, lecz także je potem powykrawać. To powinno zająć chłopców na wiele godzin. Porozmawiam ze służbą, by pomogła nam w przygotowaniach.
Daniel znowu skinął głową i ponownie mimowolnie spojrzał na Claire; przysłuchiwała się rozmowie ze spokojem świadczącym o tym, że aprobuje przedstawione pomysły. Z gładkimi brązowymi włosami, które lśniły w blasku świec, delikatnymi rysami twarzy i mlecznobiałą cerą, bladoróżowymi pełnymi ustami i wielkimi orzechowymi oczami, osadzonymi pod kształtnymi, wygiętymi w łuk brwiami, stanowiła według niego uosobienie kobiecości.
To, że owdowiała w młodym wieku, nie miało dla niego znaczenia, jednakże owo doświadczenie najwyraźniej nadało jej pewien rys powagi, sprawiający, że była powściągliwsza, ostrożniejsza i stateczniejsza, niż można by się spodziewać po dobrze wychowanej damie, która liczyła dwadzieścia siedem wiosen.
Jej pozycja – Claire pochodziła ze szlacheckiego rodu, ale zubożałego w trudnych czasach – była mniej więcej taka jak jego, a może nawet odrobinę wyższa; tego nie wiedział. I tak naprawdę o to nie dbał. Teraz byli sobie równi, a co miało być później… to już zależało od nich samych.
Przyjechał do Szkocji, do Vale, postanawiając spróbować szczęścia – skorzystać z okazji, porozmawiać z Claire i wyznać jej swoje uczucia, by się dowiedzieć, czy ona je odwzajemnia i czy spełni jego marzenia.
Tymczasem wybuch śmiechu i głosy skierowały jego uwagę na główny stół.
Na biegnącym wzdłuż ściany podeście, honorowym miejscu, prawdopodobnie zbudowanym jeszcze za czasów średniowiecza, siedziało sześć par Cynsterów. Oprócz tej dwunastki – ludzi być może w średnim wieku, jednakże wciąż urodziwych, energicznych i pełnych życia – na końcu ławy zajmowali miejsce także trzej przedstawiciele starszego pokolenia. U szczytu stołu, najbliżej kominka, siedziała Helena, wdowa po poprzednim księciu St. Ives, matka Devila i Richarda, najstarsza z klanu, która wybrała sobie do towarzystwa Algarię, starą mentorkę Catriony, i McArdle’a, dawnego kamerdynera, obecnie już emerytowanego. Ta trójka była już bardzo wiekowa i sądząc po spojrzeniach i gestach, właśnie wymieniała obserwacje dotyczące innych zebranych w sali. Poznawszy wdowę, która przy kilku okazjach przyjrzała mu się bystro, Daniel wolał nie myśleć, ile ta dama widzi – nie mówiąc już o czarnookiej Algarii.
Słysząc wygłoszoną donośnym głosem uwagę, której towarzyszyły śmiechy, ponownie spojrzał na dwunastkę Cynsterów z pokolenia obecnie sprawującego rządy. Może ich dzieci szybko dorastały, zdradzając oznaki silnych osobowości o dużym potencjale, ale to oni, siedzący przy głównym stole, wciąż dominowali w swoim świecie.
Daniel przyglądał im się – zwłaszcza tym sześciu parom – od dziesięciu lat. Wszyscy mężczyźni przyszli na świat w bogatych rodzinach, lecz to, co zrobili z majątkiem – i jakie wiedli życie – nie było wyłącznie zasługą dziedzictwa. Każdy z nich miał pewną szczególną siłę – subtelne połączenie władzy, zdolności i przenikliwości – którą Daniel doceniał, podziwiał i do której aspirował. Dopiero po jakimś czasie zrozumiał, skąd się ta siła bierze – dawały im ją kobiety. Odpowiednie małżeństwa. Więzi – głębokie, silne niczym kotwice – łączące tych sześciu mężczyzn z żonami.
Dostrzegłszy i pojąwszy to, Daniel zapragnął tego samego dla siebie.
Jego wzrok znowu powędrował do Claire. Od kiedy ją poznał, wiedział, z kim chciałby być w taki sposób związany.
I oto był bliski realizacji tego pragnienia – zamierzał zaryzykować i miał nadzieję, że uda mu się ją przekonać, aby została jego małżonką.
Gotów zrobić wszystko, aby oddała mu rękę.
Teraz, gdy los w osobie Alasdaira Cynstera usunął mu z drogi przeszkody, Daniel uznał, że przyszła pora zebrać się na odwagę i działać.
Targały nim nadzieja, niecierpliwość i niepokój.
Jednak, skoro już znaleźli się tu oboje, był zdeterminowany podjąć odpowiednie kroki. Znał swoje uczucia do niej i miał podstawy sądzić, że są wzajemne. Najpierw tylko musiał się upewnić, czy nie jest w błędzie – i czy może liczyć na coś więcej.
Claire wyraźnie – by nie powiedzieć dotkliwie – czuła na sobie wzrok Daniela Crosbiego. Była świadoma jego zainteresowania. Uwagi, z jaką na nią patrzył.
Wolałaby, aby tego nie robił – a przynajmniej tak mówił jej rozum. Serce – głupie i płochliwe – podpowiadało bowiem, że powinno jej to pochlebiać… no, ale zachowywało się niemądrze i swawolnie. Niefrasobliwie.
Owszem, Daniel był przystojny, ujmujący, uczciwy i honorowy; miała dość rozsądku, by się nie obawiać, że spotka się z jego strony z jakąś nieprzyzwoitą czy niegodziwą propozycją.
Ale właśnie w tym rzecz. Ze swoimi ciemnymi włosami, grubymi i prostymi, pociągłą twarzą, szczupłą, wysoką i wysportowaną sylwetką, łagodnymi, inteligentnymi, brązowoorzechowymi oczami, był zbyt miły, zbyt szarmancki, zbyt dobry – nie chciała go zranić, nadmiernie stanowczo gasząc nadzieje, które mógł żywić. Które, jak się obawiała, zamierzał wyartykułować.
Za bardzo go lubiła i ceniła sobie ich przyjaźń, aby to wszystko zrujnować, co by się niewątpliwie stało, gdyby była zmuszona mu odmówić. Gdyby musiała odrzucić propozycję, z którą – jak podpowiadało jej przeczucie – zamierzał wkrótce wystąpić.
Nie miałaby z nim przyszłości – czy raczej on z nią. Żadne z nich nie miałoby z drugim przyszłości. Ale jak przekonać o tym takiego dżentelmena…
Cierpiała już na samą myśl o tym.
W tej sytuacji mogła tylko go unikać, ale w najbliższych dniach było to niemożliwe; musiała więc wykorzystać całą swoją pomysłowość i refleks, aby przez tak długi czas utrzymać go na dystans.
Miała niewielkie szanse na powodzenie, ale co innego mogła zrobić?
Nie wybiegaj myślą poza bieżący dzień. To była jej dewiza w okresie po śmierci męża; i teraz inna zasada postępowania nie przychodziła jej do głowy.
Zwróciła się do Melindy:
– Alathea prosiła mnie, abym szczególnie zwracała uwagę na córki pani Phyllidy… Lydię i Amaranthę… bo są tu najmłodsze. Jeśli mam zabrać starsze dziewczęta na zbieranie choiny, to co zrobimy z młodszymi? Połączymy obie grupy?
Melinda pokręciła głową.
– Czwórka czternastolatek jest zbytnio ze sobą związana… no i przewodzi im Louisa. Lepiej nie dawać jej więcej podwładnych, którymi mogłaby komenderować.
Wszyscy guwernerzy i guwernantki wiedzieli, że córka Devila Cynstera to prawdziwy urwis – była zbyt bystra, zbyt przekonująca i zbyt nawykła do rządzenia.
– Chciałam zaproponować – podjęła Melinda – że zabiorę młodsze… Margaret, Lydię i Amaranthę… do kuchni. Kucharka mówiła, że będzie piekła babeczki bakaliowe, więc na pewno chętnie jej pomogą.
Claire potwierdziła.
– O tak, na pewno. Dobrze więc… wezmę starsze dziewczynki do lasu. – W towarzystwie czterech czternastolatek powinna być następnego dnia bezpieczna. – Jakich gałęzi używa się tu do dekoracji, gdzie je znajdziemy i ile będzie tego potrzeba?
Lucilla Cynster, najstarsza córka gospodarzy i przyszła pani na Vale, przysłuchiwała się, jak jej brat bliźniak, Marcus, siedzący obok, objaśnia kuzynom, Sebastianowi, Michaelowi i Christopherowi, zwyczaje miejscowego sezonu polowań na jelenie. Trzej chłopcy zajmowali miejsca po drugiej stronie stołu, zasłaniając jej potężnymi ramionami i szerokimi piersiami resztę sali. Zerknąwszy wzdłuż stołu między Marcusa i Christophera, zauważyła, że pięciu piętnasto- i szesnastoletnich kuzynów – Aidan, Gregory, Justin, Nicholas i Evan, a wszyscy oni mieli wziąć nazajutrz udział w rekonesansie – pochyla się do przodu, spijając każde słowo z ust jej brata.
Sebastian, Michael i Christopher demonstrowali wyraźną nonszalancję. Ale Lucilla czuła, że aż się palą do wyprawy, więc patrzyła na ich obojętne miny ze sceptycyzmem.
Razem z Louisą to właśnie sześć starszych dziewcząt – wliczając także Prudence, która siedziała po drugiej stronie Lucilli – przekonała starszych, by tym razem urządzić Boże Narodzenie w Vale. Pragnęły bowiem przeżyć magiczne białe święta w spokojnej scenerii doliny, jak kiedyś, gdy były małe. Wszystkie z nostalgią wspominały tamtą Gwiazdkę. Chłopcy natomiast chcieli wybrać się na polowanie, ale choć sezon na jelenie został otwarty, z powodu wczesnych śniegów zwierzęta te wycofały się daleko w wąskie doliny między pobliskimi wzgórzami; postanowiono więc, że następnego dnia kilkoro z nich wybierze się na rekonesans, aby zbadać teren przed właściwym polowaniem, zaplanowanym po Dniu Świętego Szczepana.
Prudence – pierworodna Demona i Felicity Cynsterów, najbliższa kuzynka Lucilli, jej przyjaciółka i czasami powiernica – nachyliła się i kiedy Marcus przerwał, by odpowiedzieć na pytanie Aidana, zagadnęła:
– Wybrałabym się z nimi… a ty?
To, że Prudence chciała zabrać się z chłopcami, nie zaskakiwało; uwielbiała konie od zawsze. Biorąc pod uwagę, że jej rodzice przepadali za zwierzętami, trudno się było temu dziwić.
Lucilla zastanowiła się nad jej propozycją. Spojrzała wzdłuż stołu na Louisę – o czarnych błyszczących włosach, jasnozielonych oczach i nieskazitelnych manierach. Pomyślała, że jeśli zostanie w domu, Louisa nie będzie odstępować jej na krok, a ta perspektywa wcale nie kusiła. Nie dlatego, że nie potrafiły znaleźć wspólnego języka – mimo płomiennych włosów Lucilli pod względem temperamentu były jak dwie krople wody – ale ponieważ za sprawą Pani Lucilla wiedziała, że Louisa miała któregoś dnia stać się kobietą o wielkiej władzy.
Gdy tylko były razem, Lucilla czuła silną potrzebę kierowania Louisą czy też doradzania jej – a jednocześnie wiedziała, że powinna się od tego powstrzymywać. Louisa musiała sama znaleźć drogę, bez niczyjej pomocy; przeszkody i wyzwania, które miała napotkać, były nie bez znaczenia, gdyż stanowiły przygotowanie do jej przyszłej roli.
Nie dało się tego wyjaśnić komuś, kto nie był przez Panią naznaczony. Dlatego…
Udział w wyprawie pozwoliłby jej zniknąć z domu na prawie cały dzień. Lucilla skinęła więc głową.
– Tak, chętnie pojadę – odrzekła.
Jak to miała w zwyczaju, zasięgnęła rady Pani – swego wewnętrznego kompasu – i jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
Powinna pojechać z kuzynami. Ale po co…? Tego jak zwykle nie wiedziała.
Tymczasem na podwyższeniu, na końcu długiego stołu, w cieple dochodzącym z kominka, Helena, wdowa po poprzednim księciu St. Ives, spojrzała z pobłażliwością na zgromadzonych w sali. Uśmiechnęła się, bardziej do siebie niż kogokolwiek innego, na widok swoich wnucząt oraz wnucząt braci i sióstr.
– Dorastają – zauważyła.
W jej głosie brzmiała wielka satysfakcja.
Siedząca przy niej Algaria poprawiła szal na ramionach.
– Rosną, owszem. Są coraz starsi, niewątpliwie. Czy mądrzeją? Tego nie wiem.
Trzeci z ich grona, stary McArdle, zaśmiał się cicho.
– Są jak wszystkie młode istoty… nabiorą mądrości z czasem.
Algaria zamilkła, a potem mruknęła:
– Masz rację… każde z nich napotka przeszkody i problemy, lecz co z tego wyniknie… Możemy tylko zgadywać.
Helena nie pozwoliła, by niejasne sugestie Algarii zepsuły jej humor.
– Prawdę mówiąc, ostatnio, gdy tak patrzę, jak się potykają i przewracają, a potem wstają, najbardziej zdumiewa mnie to… jak ich życie się zmienia.
Algaria i McArdle spojrzeli na dzieci. Chociaż się nie odezwali, oboje skłonili głowy.
Helena uśmiechnęła się jeszcze szerzej, zadowolona, że przynajmniej z filozoficznego punktu widzenia ostatnie słowo należało do niej.
– Więc! – Prudence złożyła jasnowłosą głowę, całą w lokach, na poduszce, którą umieściła w nogach łóżka Lucilli. Miały spać na waleta, podczas gdy młodsze dziewczynki – siostra Prudence, Margaret, i ich kuzynki, Lydia i Amarantha – zajęły sienniki przed kominkiem. – Jutro jedziemy na wyprawę konną z innymi, a pojutrze, w dzień Bożego Narodzenia, będziemy jak zwykle jeść, pić i się weselić. – Przybrawszy wygodniejszą pozycję, ciągnęła: – Nie pamiętam… czy wy tu obchodzicie Dzień Świętego Szczepana? Z upominkami i tak dalej?
– Oczywiście, że obchodzimy. – Ułożona już pod kołdrą Lucilla uniosła głowę, aby spojrzeć na Prudence. – Ale tutaj nazywamy to święto Ucztą Świętego Szczepana, nie bez powodu ostrzegam. Jutro wieczorem albo w bożonarodzeniowy ranek mama prawie na pewno będzie oczekiwała od nas pomocy przy pakowaniu prezentów. To mniej więcej tak samo jak u stryja Sylvestra i cioci Honorii w Somersham… prezenty dla służących i ich rodzin. U nas, rzecz jasna, jest łatwiej, bo nawet nasi pasterze mieszkają we dworze, więc wszyscy będą na miejscu… a w każdym razie w Wielkiej Sali.
Prudence skinęła głową.
– Mamy więc co robić przez całą Gwiazdkę i dwa następne dni. A co później?
– Trzy dni na odpoczynek, przygotowania… i przyjdzie Hogmanay… koniec tego roku i początek następnego.
Prudence przez kilka minut milczała, a potem, mrużąc oczy, spojrzała ku głowie łóżka i pochwyciła spojrzenie Lucilli.
– Cieszę się na przyszły rok, a wiesz dlaczego? Bo to jeszcze nie będzie rok naszego debiutu.
Lucilla zrozumiała, co kuzynka ma na myśli.
– W pewnym sensie to ostatni rok naszego dzieciństwa, by się tak wyrazić.
– Powinnyśmy się postarać, aby był znaczący – zauważyła Prudence. Podekscytowana tą myślą, kontynuowała: – Róbmy to, co zawsze chciałyśmy zrobić, i nie pomijajmy niczego, co możemy wyprawiać jako dziewczynki, a co nie przystoi młodym damom.
Lucilla parsknęła śmiechem.
– Jak przejażdżka po St. James otwartym powozem?
– Otóż to! Czy jazda na łeb, na szyję przez park. Czyż to nie jest niedorzeczne, że jeszcze w przyszłym roku będę mogła robić to wszystko… codziennie przed południem, gdy będziemy w Londynie, jeśli tylko zechcę… a w następnym takie samo zachowanie zostanie uznane za nieprzyzwoite i gorszące?
– Społeczeństwo uwielbia zasady, choćby najgłupsze. – Lucilla urwała. – Hm, jeśli się nad tym zastanowić, przyszły rok będzie rzeczywiście doskonałą okazją, aby zrobić te wszystkie ryzykowne rzeczy. Lepsza część towarzystwa skupi się na koronacji i towarzyszącym jej wydarzeniom, tak że nikt nie zwróci na nas uwagi i nie będzie patrzeć na nas krytycznie.
– Słuszna uwaga – oznajmiła Prudence. Po chwili podjęła: – Muszę powiedzieć, że żal mi tych dziewcząt, które w przyszłym roku czeka debiut. Słyszałam, jak mama mówiła, że będzie szaleństwo z tymi wszystkimi przygotowaniami do koronacji: każdy, kto nie jest obcym monarchą, zginie w tłumie.
– Uhm.
Aczkolwiek nigdy nie powiedziałaby tego na głos, Lucilla wcale nie czekała na rok swojego debiutu, kiedy to razem z Prudence i Antonią Rawlings miały oficjalnie wejść w wielki świat. Spodziewała się, że to będzie strasznie nudne – i całkowicie pozbawione sensu. Podejrzewała, że jej matce to właśnie najbardziej się w tym wszystkim podoba, ale wątpiła, czy tak jest w przypadku ojca, niezależnie od tego, że zazwyczaj bez sprzeciwu przyjmował wszystkie podyktowane przez Panią postanowienia żony. To ze względu na niego Lucilla zamierzała pojechać do Londynu i zadebiutować w towarzystwie, pokazać się na tych wszystkich balach i w parku… zupełnie daremnie. Wiedziała bowiem, że spędzi życie tutaj, w Vale, podobnie jak wcześniej jej matka.
Nie miała pojęcia, jak i kiedy znajdzie ją ten jedyny – kimkolwiek będzie – była jednak pewna, że stanie się to tutaj.
Tu – gdzieś na ziemi rządzonej przez Panią.
Prudence odwróciła się na bok i zwinęła w kłębek.
– Szkoda, że nie dołączy do nas Antonia z rodziną.
Lucilla też ułożyła się do snu i naciągnęła kołdrę na ramię.
– Napisała do nas ciocia Francesca. Mama mówiła, że chcieli przyjechać, ale babcia Antonii źle się czuje i woleli nie zostawiać jej samej, zwłaszcza w święta.
Prudence mruknęła, niechętnie przyznając jej rację.
– Boże Narodzenie powinno spędzać się z rodziną. – Zamilkła na chwilę. – Może będą mogli was odwiedzić, kiedy w przyszłym roku przeniesiecie się na południe. – Ziewnęła.
Zaraziła tym Lucillę, która odparła.
– Może. – A chwilę później wymamrotała: – Dobranoc.
Usłyszała zadowolenie w głosie Prudence, gdy ta rzuciła na koniec:
– Słodkich snów.