Zimowa opowieść - ebook
Zimowa opowieść - ebook
Kirstin od lat prowadzi podwójne życie. Większość zna ją jako skromną panią Blair, tylko nieliczni wiedzą, że jest słynną w Londynie Mistrzynią, o której krążą legendy. Podobno potrafi załatwić najtrudniejsze sprawy, słynie z dyskrecji, a jej usługi są warte horrendalnej ceny. Plotka głosi, że dzięki Mistrzyni wiele kobiet o zszarganej reputacji rozpoczęło nowe, szczęśliwsze życie. A jednak najnowsze zadanie okazuje się dla niej wyjątkowo trudne. Chciałaby odszukać zaginioną pannę, ale zleceniodawcą jest Cameron Dunbar. Tak się składa, że właśnie tego mężczyzny Kirstin wolałaby już nigdy więcej nie spotkać.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-5520-2 |
Rozmiar pliku: | 760 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Londyn, luty 1819
Kirstin Blair umościła się wygodnie w ulubionym fotelu przed kominkiem i nalała sobie aromatycznej herbaty. To był nowy gatunek, który dostała od jednego z przyjaciół, markiza Glenkina. A jednak, choć wonny napój smakował ożywczo, dzisiaj mogłaby równie dobrze pić pomyje. Szelest listu w kieszeni domowej sukni boleśnie o sobie przypominał przy każdym ruchu.
Przeczytała wiadomość jeszcze raz i wpatrzyła się w zamaszyste, zdecydowane męskie pismo. Wir emocji, które starała się przez cały dzień trzymać w ryzach, zawładnął nią z taką siłą, że delikatna sewrska porcelana zadrżała jej w ręce.
Nie kojarzyła tego charakteru pisma. Kiedy rankiem w biurze rozłamała pieczęć, nie miała pojęcia, jaką wybuchową treść zawiera złożona kartka drogiego, czerpanego papieru. Jak zwykle najpierw spojrzała na podpis i pomyślała, że wzrok ją myli, ale drugi rzut oka rozwiał jej złudzenia.
Cameron Dunbar. Nie sądziła, aby ktoś jeszcze mógł nosić to imię i nazwisko.
Spojrzała na list i na nowo doznała szoku. Nie tyle z powodu, że uznała tego mężczyznę za zmarłego, ile dlatego, że kategorycznie usunęła go ze swojego życia, jakby nigdy nie istniał. Rzadko pozwalała sobie na wspomnienie jakiegokolwiek szczegółu owej fatalnej nocy.
Walcząc nagłym i niechcianym napływem łez, Kirstin dzięki wieloletniej wprawie zdołała opuścić grubą zasłonę pamięci. Nie będzie płakała. Nawet w najgorszych momentach rzadko roniła łzę. Nauczyła się koncentrować wyłącznie na tym, co dobre, na patrzeniu w przyszłość.
– Padłaś, więc powstań – szepnęła do siebie, ale słowa, które tyle razy dawały jej nadzieję, podobnie jak kobietom, którym pomagała, teraz straciły swoją siłę.
Cameron Dunbar. Oszałamiająco przystojny mężczyzna – ale to nie klasyczna uroda przyciągnęła ją do niego, lecz uśmiech. Było w tym uśmiechu coś niezwykle intymnego, jakby został przeznaczony wyłącznie dla niej. Wokół gnietli się w ścisku obcy ludzie, a kabinę pojazdu przenikał zapach jajek na twardo, którymi co i rusz ktoś się posilał, pomieszany z wonią zastałego potu. A jednak, choć siedzieli naprzeciwko siebie, jego uśmiech oddzielił ich i otulił jak kokon. Kirstin bezwiednie zaczęła się uśmiechać w odpowiedzi, co kłóciło się z jej nieufną naturą. Już ten fakt winien być ostrzeżeniem.
Powieki Kirstin drgnęły i uniosły się. Nie interesował jej niebezpieczny urok Camerona Dunbara. Z drugiej strony list, jakkolwiek tajemniczy, kusił okazją do lukratywnego biznesu. Jeśli oczywiście zgodzi się na tę propozycję. Ale nie musi. Nierozważne byłoby wchodzenie w jakiekolwiek układy z człowiekiem, który – choćby nawet niechcący – omal jej nie zniszczył. Na szczęście miała na tyle rozumu, żeby się z tego wykaraskać i zacząć życie na nowo, pracowicie budując mit, który pozwolił jej się rozwinąć i zyskać nienaganną opinię. Nie było potrzeby wywoływania upiorów przeszłości.
Z drugiej strony biznes to biznes. Choć alter ego Kirstin Blair było każdego dnia bombardowane zapytaniami o pomoc, złożona natura jej niezwykle dyskretnego zajęcia sprawiała, że tylko niewielki procent spraw mógł zostać przyjęty. Czynienie niemożliwego możliwym wymagało od niej przekonania, że nigdy nie zawiedzie. Z drugiej strony potrzeba zapewnienia sobie godziwego życia i zabezpieczenia starości oznaczały, że nie mogła sobie pozwolić na odrzucanie interesujących propozycji.
Jednak ta szczególna oferta, nad którą w ogóle nie powinna się zastanawiać, tylko od razu ją odrzucić, wymagała spotkania twarzą w twarz z Cameronem Dunbarem.
Z drugiej strony takie spotkanie byłoby dla Kirstin jawnym dowodem, że Cameron żyje. Nurtowała ją ciekawość, jak po ponad sześciu latach ułożyło mu się życie i jaka jest jego pozycja. A nade wszystko była ciekawa, skąd wzięła się u niego nagła i rozpaczliwa potrzeba skorzystania z jej drogich i ekskluzywnych usług. Smaczku całej sytuacji dodawał fakt, że Cameron nie mógł wiedzieć, do kogo naprawdę się zwrócił.
Ta myśl zastanowiła Kirstin. Nieznaczny uśmiech zaigrał na jej ustach, kiedy nalewała sobie drugą porcję. Cameron Dunbar napisał do jej alter ego! Nawet jeśli pamiętał Kirstin z tamtej nocy sprzed sześciu lat, nie mógł się domyślać jej drugiego wcielenia. Poza tym było wielce prawdopodobne, że nic nie pamięta, gdyż mężczyzna tak charyzmatyczny i uroczy musiał spędzać wiele upojnych nocy z kobietami. Iluzja bliskości ciał i dusz oraz porywające poczucie, że jest jedyna i wyjątkowa w jego życiu, a on oszalał na jej punkcie, były czystym złudzeniem.
Spotkanie po latach niczego tu nie zmieni, wmawiała sobie. Jednak logiczne podejście, które stosowała w życiu, odziedziczone po ojcu matematyku, nie zdołało jej utwierdzić w tym przekonaniu. Świat, który sobie stworzyła, był niemal doskonały i co najważniejsze, należał do niej. Nie miała potrzeby go zmieniać, za to za wszelką cenę pragnęła go chronić przed resztą świata. Dlatego nagląca potrzeba spotkania z autorem listu była dla niej niezrozumiała.
Wnikliwy umysł Kirstin zaczął analizować przyczyny. Z pewnością grała tu rolę nieopanowana ciekawość, ale nie tylko. Także potrzeba udowodnienia sobie, że ścieżka, którą wybrała, jest właściwa. Że jej zamach na konwenanse jest słuszny. Że gładkie, nieprzeniknione oblicze, jakie prezentuje społeczeństwu, jest najlepszą formą ochrony kochanych osób przed społecznym osądem, pozwalając im żyć we wspaniałej izolacji, za osłoną tej fasady.
Nie było tam miejsca dla Camerona Dunbara i dla jakichkolwiek wątpliwości. Dzięki listowi chwilowo udało mu się wyrwać z klatki niepamięci, w jakiej go zamknęła. Kirstin miała potrzebę zobaczenia Camerona jeszcze ten jeden raz, aby ostatecznie się upewnić, że sprawa ich przeszłości jest zamknięta. A kiedy już to uczyni, będzie mogła z czystym sumieniem zatrzasnąć go z powrotem w niepamięci i wyrzucić klucz.
Jeśli zaś chodzi o interesy, wręcz powinna się z nim spotkać. Zawsze należy się dowiedzieć, o co chodzi i czy warto w to wejść.
Odstawiła opróżnioną filiżankę i schowała list. Teraz musi tylko wymyślić, jak zorganizować spotkanie tak, aby mogła zobaczyć Dunbara i wypytać go bez obawy, że ją rozpozna.
Jej stroje były surowe, choć kosztowne, zawsze czarne. Mogła uchodzić za bogatą wdowę, bądź mieszkankę ekskluzywnej Covent Garden. Kirstin zdawała sobie sprawę, że czarna, dobrze skrojona suknia intrygująco podkreśla jej urodę. Normalnie potępiała uwodzenie jako środek do celu, ale doceniała rolę ładnej twarzy. Bywały momenty – kiedy zbudowała już swoją reputację – że wykorzystywała własny urok do otwierania drzwi, które normalnie były dla niej zamknięte na głucho.
Tego dnia, mimo świadomości, że wygląd nie ma znaczenia, bo Cameron Dunbar i tak nie będzie mógł jej zobaczyć, ubrała się wyjątkowo starannie i skontrolowała swoje odbicie w lustrze. Założyła pelisę – czarną, długą, w wojskowym stylu, z dwurzędowym szamerunkiem i wysoką stójką, idealnie podkreślającą jej wysoką, szczupłą figurę. Obrazu dopełniały trzewiki do pół łydki, czarne rękawiczki, kapelusz – budka, obramowany czarnym jedwabiem oraz czarna, welwetowa mufka. Spod daszka wyzierała blada buzia, w której uwydatniały się różowe, pełne usta i szaroniebieskie oczy o ciężkich powiekach, które nawet teraz nie zdradzały zamętu, jaki panował w jej głowie.
Kirstin oblekła twarz w nieodgadniony uśmiech Mistrzyni i z zadowoleniem odnotowała odbite w lustrze pozdrowienie od swojego drugiego ja. Cameron nie ma szans zobaczyć jej taką, jaka naprawdę jest. Będzie widział to, co wszyscy – Mistrzynię – piękną, tajemniczą i wpływową kobietę, która słynie z mocy i potrafi sprawić, aby niemożliwe stało się możliwe.
Zadowolona z siebie, pożegnała się jak zwykle z domownikami i wyszła z domu tylnymi drzwiami. Krótki marsz dzielił ją od Soho Square – zupełnie innego świata niż dystyngowane Bloomsbury, w którym mieszkała. Z drugiej strony Mistrzyni, choć jej biznes opierał się na znakomitych koneksjach, miała też w okolicy kilka kontaktów o wątpliwej proweniencji.
Zatrzymała się na rogu, przy kościele św. Patryka i wyjęła kieszonkowy zegarek zdobiony emalią. Brakowało pięciu minut do jedenastej.
Czekała, usiłując ignorować łomot serca, stojąc w cieniu jednego z bezlistnych drzew. Wcześniej wybrała ten punkt, gdyż stąd było dobrze widać schody do kościoła. Postanowiła, że jeśli Cameron spóźni się choć o minutę, odejdzie i spotkanie nie dojdzie do skutku.
Poczuła cichutką wibrację zegarka, sygnalizującą wybicie pełnej godziny, ale zanim zdążyła odnotować spóźnienie, pojawił się Cameron Dunbar.
Z tej odległości miała wrażenie, że nic się nie zmienił. Wysoki, prosty jak świeca, szedł zamaszystym, zdecydowanym krokiem, od którego rozwiewały się poły długiego, ciemnobrązowego płaszcza. Miał na sobie płowe bryczesy, lśniące oficerki i wysoki cylinder z bobrzego futra, który zakrywał krótko ostrzyżone włosy.
Kiedy przystanął na schodach kościoła, żeby sprawdzić czas, poczuła ucisk w gardle na widok jego twarzy z profilu – kształtnego, wydatnego nosa, silnego podbródka i wyrazistych rysów. Cameron Dunbar nadal był najbardziej niedorzecznie przystojnym mężczyzną, jakiego znała. Gdyby nie to, że zmarszczywszy brwi, zerknął na zegarek, schował go i wszedł do środka, nie miałaby szansy nabrać oddechu.
Stała jak wrośnięta w ziemię, gapiąc się na wielkie drewniane drzwi kościoła św. Patryka. Serce jej biło tak szybko, że miała zawroty głowy, czuła ucisk w żołądku i dziękowała Bogu, że przezornie nie zjadła śniadania. Był tutaj, widziała go! Stała w wejściu i patrzyła, jak idzie wzdłuż nawy, zgodnie z jej dokładnymi wskazówkami, nieświadomy faktu, że ona i Mistrzyni to ta sama osoba.
Czy Cameron pamięta noc w przydrożnym zajeździe? Czy potem o niej myślał? Czy zastanawiał się, co będzie z nią dalej? Jak potoczyło się potem jego życie?
Co do ostatniego pytania, to przy swoich rozlicznych kontaktach łatwo znalazłaby odpowiedź, ale zanim przyszedł list, wolała nic nie wiedzieć o Cameronie Dunbarze, aby nie burzyć iluzji jego nieistnienia, w którą tak bardzo chciała wierzyć.
Och, nagle zaczęła się obawiać, że uczucia, o których istnieniu dotąd nie miała pojęcia, obudzą się i zdradziecko zabrzmią w jej głosie. Bała się, że nie utrzyma swojej starannie wypracowanej fasady. Że Cameron rozpozna jej prawdziwe ja, gdyż w tym emocjonalnym zamieszaniu może zdradzić prawdę na tyle, że reszty się domyśli.
Nie, po tysiąckroć nie! Nie pozwoli sobie na taką głupotę. Racjonalna część jej osoby, napędzana strachem, ruszyła do walki. Mistrzyni przejęła dowodzenie. Kirstin wyprostowała się dumnie i wkroczyła do kościoła.
Cameron Dunbar stał przed chrzcielnicą we wnęce bocznej nawy. Kościół wydawał się pusty, choć w powietrzu wisiał łagodny zapach kadzidła i wosku świec, pozostały po porannej mszy, doprawiony ziemską wonią plebejskich wiernych. Czując się nieco dziwnie, podszedł do rzędu konfesjonałów i zgodnie z instrukcją wszedł do ostatniego.
Zasłona po drugiej stronie kratki była zaciągnięta. Usiadł w ciasnej, mrocznej przestrzeni, spodziewając się rozczarowania. Dyskrecja Mistrzyni była wprost legendarna, tak samo jak tajemniczość, a jednak liczył, że stanie z nią twarzą w twarz. Chwilami wątpił, czy ona w ogóle istnieje i zastanawiał się, czy chodzi o jakąś wyrafinowaną mistyfikację. A nawet jeśli istniała, nie był do końca przekonany, czy w tych okolicznościach zdoła jej wytłumaczyć skomplikowaną i delikatną naturę sprawy, którą chciał jej powierzyć.
Westchnął niecierpliwie. Odruchowo chciał wyciągnąć nogi przed siebie i huknął kolanami w drzwi drewnianej kabinki. Niestety, nie on ustalał warunki spotkania. Gdyby to od niego zależało, wybrałaby zupełnie inne miejsce. W ogóle o istnieniu tej kobiety dowiedział się zaledwie przed dwoma dniami. Uwierzył zapewnieniom Maxa, że wszystko, co o niej mówią, jest prawdą i jej reputacja jest w pełni zasłużona. Zarazem jednak Max nie chciał zdradzić żadnych szczegółów ich kontaktów. Stwierdził tylko krótko, że sprawa została załatwiona satysfakcjonująco.
Cameron ufał przyjacielowi, a jego problem wymagał pilnego rozwiązania; liczył się każdy dzień.
Jak długo tu siedzi? Skoro ta piekielna kobieta kazała mu się stawić co do minuty, sama powinna być punktualna! Był już blisko złamania umowy i wyjrzenia z konfesjonału, kiedy usłyszał stukot obcasów. Nastawił uszu. Kroki się zbliżały. Skrzypnęły otwierane drzwi w drugiej części konfesjonału. Potem szelest ubrania, kiedy Mistrzyni usadowiła się na ławeczce – o ile to była ona, a nie kapłan.
Odsunięto zasłonkę po drugiej stronie kraty. Niewiele więcej było widać. Tylko niewyraźny zarys twarzy za gęstą metalową kratką. Ale słyszał oddech. Wyczuwał woń wilgotnego okrycia i smużkę woni perfum – coś delikatnego i egzotycznego. Jaśmin? Wanilia? Jakim rodzajem kobiety jest Mistrzyni? Max nie chciał mu nawet powiedzieć, czy jest stara, czy młoda.
– Pan Dunbar?
– Jestem Cameron Dunbar – powiedział. – Jak mniemam, rozmawiam z Mistrzynią?
– Istotnie.
Usłyszał szelest sukni, jakby i jej nie było wygodnie. Sytuacja była niedorzeczna. W konfesjonale czy nie, nie miał ochoty wywnętrzać się przed nieznajomą osobą, której nawet nie wolno mu było zobaczyć.
– Szanowna pani – rzekł. – Nie wiem, w jakiej formie zwykle odbywa pani takie spotkania, ale mnie ta forma nie pasuje. Czy nie możemy porozmawiać twarzą w twarz, jak dorośli? Ta absurdalna sytuacja nie sprzyja klimatowi zaufania, zwłaszcza jeśli mam zostać pani klientem.
– Nie! – Krótkie słowo syknięciem przedarło się przez kratkę, aż Cameron cofnął głowę. – W swojej wiadomości precyzyjnie ustaliłam warunki spotkania, panie Dunbar. Jeśli pan ich nie dotrzyma…
– Nie rozważy pani mojej sprawy – dokończył z irytacją. Nie przywykł do negocjacji, w których nie on dyktował warunki. Z drugiej strony sytuacja była wyjątkowa. – Dobrze – powiedział sztywno – kontynuujmy na pani warunkach.
– Najpierw proszę mi opowiedzieć o sobie, panie Dunbar.
Tak jakby nie powinien tego samego zażądać od niej! Niestety, był bezsilny. Wyczuwał, że jeśli popełni błąd, ta kobieta nie da mu drugiej szansy, zatem musi przystać na wszystkie jej warunki.
– Jeśli pani się obawia, że nie stać mnie na pani usługi – rzekł chłodno – spieszę zapewnić, że obawy są płonne. Obojętnie ile będę musiał zapłacić – czy równowartość małej fortuny, czy królewskiego okupu – posiadam wystarczające środki.
– Królewska suma? – odszepnęła kobieta zza kratki. – Interesująca propozycja. Ile by pan zapłacił, panie Cameron, aby uwolnić naszego króla z więzienia?
– Więcej bym zapłacił za jego syna. Wolałbym na tronie wariata niż rozrzutnego modnisia. Choć prawdę mówiąc szkoda by mi było grosza i na jednego, i na drugiego.
– Zatem jest pan republikaninem, panie Dunbar, jak nasi przyjaciele w Ameryce?
– Jestem pragmatykiem i człowiekiem interesu i dlatego się zastanawiam, co moje poglądy polityczne mają wspólnego ze sprawą, którą powinniśmy omawiać?
– Zanim przyjmę zlecenie klienta, biorę pod uwagę wiele okoliczności. Próbowałam tylko ustalić, z jakim rodzajem człowieka mam do czynienia.
– Z człowiekiem uczciwym. I zdesperowanym. Inaczej nie szukałbym kontaktu z panią.
– Nikomu pan nie mówił o spotkaniu? Nawet małżonce…
– Nie mam żony. I nikomu nie mówiłem – odpowiedział Cameron z hamowaną niecierpliwością. – Nie tylko pani zależy na dyskrecji.
– Pod tym względem może mi pan zaufać, panie Dunbar.
– Tak też mi mówiono. Proszę jednak nie mieć mi za złe, jeśli sam o tym zdecyduję.
– Ma pan do tego absolutne prawo. Aczkolwiek pragnę przypomnieć, że to pan zwrócił się do mnie o pomoc, a nie odwrotnie.
– Tak, gdyż nic innego mi nie pozostało. Należę do ludzi, którzy w interesach ufają wyłącznie sobie, ale rozpaczliwie potrzebuję pani pomocy.
Jej milczenie było wymowne. Musi pozbyć się uprzedzeń, odrzucić czujność i zaufać tej kobiecie, nawet wbrew sobie, bo inaczej przegra. A konsekwencje jego upadku będą niewyobrażalne.
– To jest kwestia życia i śmierci – dodał. – I proszę mi wierzyć, nie przesadzam.
Wielu ludzi, którzy szukali pomocy u Mistrzyni, miało podobne odczucia jak on, ale to dramatyczna nuta w głosie Dunbara przykuła uwagę Kirstin. Słuchanie jego głosu i świadomość, że mężczyzna, który wywrócił jej życie do góry nogami, siedzi tuż obok, okazało się o wiele trudniejszym wyzwaniem, niż sobie wyobrażała.
Pokusa, żeby się zerwać, otworzyć drzwi konfesjonału i stanąć twarzą w twarz z Cameronem Dunbarem, była trudna do opanowania. Kirstin nie spodziewała się tak silnej reakcji własnego ciała na jego głos. Jakby miało własną pamięć i nagle zatęskniło za tym mężczyzną.
Drażniła ją kratka, bo choć zasłaniała ją przed nim, ona także nie mogła mu się przyjrzeć. Kiedy Cameron mówił, w jej umyśle migały sceny z tamtej nocy, tak żywe i śmiałe, że rumieniec palił jej policzki. Ich wyuzdana bohaterka nie miała nic wspólnego z kobietą, którą Kirstin była obecnie. Nie mogła pomóc Cameronowi Dunbarowi, a jednocześnie nie mogła się zmusić, aby odrzucić jego prośbę.
– Wysłucham pana – powiedziała, zanim zdążyła pomyśleć. – Choć niczego nie obiecuję. Proszę mówić.
Z rosnącą grozą słuchała, jak Cameron Dunbar opowiada swoją historię. Kiedy skończył, rzekła bez wahania:
– Polecę panu kogoś odpowiedniego. Proszę powiedzieć, jak się można z panem porozumieć.Rozdział pierwszy
Kirstin wręczyła walizkę fiakrowi i podała mu adres hotelu, w którym zatrzymał się Cameron Dunbar. Był to jeden z najlepszych i najdroższych hoteli w Londynie. Płaciło się nie tylko za luksus, ale i za reputację, gdyż miejsce słynęło z wyjątkowej dyskrecji, tak pożądanej przez bogatych gości. Zastanawiała się, skąd Cameron się o niej dowiedział. Zapewne od swojego przyjaciela Maxa, o którym wspomniał. Pamiętała Maxa. Trudny, ale wyjątkowo satysfakcjonujący przypadek i pierwszy, w który była zaangażowana Marianne.
Koła dorożki turkotały po zatłoczonych ulicach i serce Kirstin wraz z nią pędziło do celu. Jeszcze mogła się wycofać, ale wiedziała, że tego nie zrobi. Już podjęła decyzję.
– Damy radę – obiecała Marianne, uśmiechem dodając jej otuchy. Kirstin wierzyła swojej współpracownicy, gdyż od lat darzyła Marianne bezgranicznym zaufaniem. Zawsze ciężko przeżywała moment, kiedy musiały się rozdzielić i trzeba było przywdziać na twarz uśmiech, powstrzymując łzy.
Marianne, jak zwykle dyskretna, nie pytała, czemu Kirstin postanowiła osobiście poprowadzić sprawę, czego nigdy wcześniej nie robiła. Jednocześnie to Marianne – jakkolwiek w sposób niezamierzony – podsunęła Kirstin ten pomysł, mówiąc, że ma dokładnie te cechy, o które chodziło klientowi.
Jako Mistrzyni Kirstin powinna wyszukać kobietę odpowiednią do zadania, co zwykle robiła, lecz to wymagało czasu, którego Cameron nie miał. Waga wyzwania ułatwiła jej decyzję o podjęciu ryzykownego kroku. Ze wstępnych informacji, które jej przekazał, wynikało jasno, że sytuacja szybko stanie się dramatyczna.
Ale czy tak samo by myślała, gdyby to nie Cameron Dunbar, a inny mężczyzna pilnie szukał u niej pomocy w takiej sprawie? Ależ skąd! Kirstin, zawsze brutalnie szczera wobec wszystkich, stosowała zasadę także wobec siebie. Owszem, poruszyłaby niebo i ziemię, aby znaleźć właściwą kandydatkę, ale w życiu by się jej nie śniło, by osobiście poprowadzić sprawę. Jechała tutaj, aby pomóc Cameronowi Dunbarowi w rozwiązaniu jego koszmarnych kłopotów, ale również z własnych powodów.
Zarazem zdawała sobie sprawę, że to oznacza odebranie innej kobiecie życiowej szansy, ale po wielce niezadowalającym przedwczorajszym spotkaniu w kościele, musiała przyznać, że i ona potrzebuje nowej szansy. Nie zamierzała zatrzasnąć drzwi przed mężczyzną, przed którym kiedyś je tylko uchyliła. Musiała wiedzieć o nim więcej. Zbliża się czas, kiedy nie będzie już mogła dłużej unikać pytań, udając niewiedzę. Kłamstwo nie leżało w jej naturze.
Ponad sześć lat temu postanowiła, że będzie wobec siebie szczera; że będzie rządzić swoim życiem, niezależna od nikogo i odpowiedzialna wyłącznie przed sobą. Aby żyć tak dalej, musiała nabrać absolutnej pewności, że jej decyzja była właściwa, co oznaczało, że Cameron Dunbar ma całkowicie zniknąć z jej świata.
A dopóki tak się nie stanie, musi go utrzymywać w nieświadomości.
Uśmiechnęła się do siebie ponuro. Trudny cel dla kogoś, kto zarabia na życie, zdobywając informacje. Powinna założyć, że Cameron pamięta Kirstin Blair, ale nie ma pojęcia, że ona i Mistrzyni są tą samą osobą. Nienaruszalne zasady Mistrzyni, że nie wolno zadawać pytań i wszystko, co dotyczy jej osoby, musi zostać ukryte, będą ją chronić. Myśl, że kiedykolwiek miałaby mu się zwierzyć z własnej woli, była po prostu niedorzeczna. Kirstin, jak kiedyś powiedziała żartem Marianne, mogłaby dawać małżom lekcje dyskrecji. Pewna siebie i pewna swojej decyzji w chwili, kiedy fiakier zatrzymał się i hotelowy boy rzucił się, aby otworzyć przed nią drzwi, skupiła się na spotkaniu, które zaraz miało nastąpić.
Zgodnie z zaleceniem Mistrzyni Cameron zarezerwował apartament na nazwisko pani Collins. Następnie poprosił recepcjonistę, aby zawiadomił go, kiedy pojawi się owa dama, którą przedstawił jako swoją dawną znajomą, i aby w jego imieniu zaprosił ją na herbatę.
Okna apartamentu znajdowały się na froncie hotelu. Cameron nie mógł się skupić na stosie biznesowych listów i papierów, które przysłano mu z jego biura w Glasgow. Zamiast je przeglądać, przez ostatnie dwie godziny wyglądał przez okno, śledząc wchodzących gości.
Nie miał pojęcia, kogo ma się spodziewać, choć wyobrażał sobie panią Collins jako bystrą kobietę w średnim wieku, kulturalną i o inteligentnym spojrzeniu. Mającą za sobą przeszłość społecznicy, pracującej w londyńskich slumsach lub z upadłymi kobietami, a zatem znającą od podszewki to mroczne miasto. Zarazem zabiegała u londyńskiej socjety o datki na cele dobroczynne i umiała poruszać się na salonach. Musi być osobą chłodną i zarazem pełną pasji, która niełatwo się załamuje. Typem kobiety, której absolutnie można zaufać i która nie ocenia innych. Możliwe, że zmarł jej mąż, pastor, i kontynuowała jego dzieło, ratując upadłe dusze, lecz wdowieństwo jej ciążyło. Ponieważ zawsze miała zamiłowanie do szarad, w które grali w każde Boże Narodzenie na plebanii, pociągała ją idea zagadek i przebrań.
Cameron z satysfakcją skinął głową. Bez wątpienia była to wyjątkowa osobowość i pewnie dlatego Mistrzyni od razu wyznaczyła ją do tego trudnego zadania.
Oparł o czoło o szybę wysokiego okna, niecierpliwie wypatrując przyjazdu kobiety. Leciwa dama w niezdrowo zielonym stroju, pasującym do upierzenia papugi niesionej w klatce, która pół godziny temu wysiadła z dyliżansu, nie mogła nią być. Ani modnie ubrana młoda kobieta, która przybyła w towarzystwie pokojówki, tuląc w ramionach jednego z tych malutkich, śmiesznych piesków, które wyglądają jak puszek. Zaraz po nich przed hotelem zatrzymała się dorożka i wyszła z niej smukła kobieta, ubrana w białą suknię i czerwony kabacik. Stała, odwrócona do niego plecami, czekając, aż wyjmą bagaż, lecz było widać, że jest osobą elegancką. Respekt, z jakim obsługiwał ją dorożkarz, a potem portier, który wybiegł na podjazd, oraz potem jej energiczny krok świadczyły, że jest kobietą czynu o zdecydowanym charakterze.
Intrygujące, stwierdził Cameron. Ale ona też nie jest panią Collins.
Zrezygnowany odwrócił się plecami do szyby i wyjął z kieszonki zegarek. Sprawdził godzinę, zastanawiając się, czy nie zamówić kawy. Drgnął, słysząc pukanie do drzwi i otworzył je z rozmachem, sądząc, że dostarczono mu nową, biurową pocztę.
– Pragnę zawiadomić, że pańska znajoma właśnie przyjechała – oznajmił hotelowy goniec. – Ucieszyła się, że pan już jest i prosiła, aby przekazać, że z przyjemnością napije się z panem herbaty.
– Naprawdę? Kiedy się zjawi?
– Nic więcej nie wiem. Recepcjonista mówił, że w każdej chwili należy oczekiwać wizyty. Jeśli nic więcej pan…? – Popatrzył na Camerona wyczekująco.
Cameron z westchnieniem wręczył my szylinga. Musiał przegapić przybycie panny Collins. A może hotel ma boczne wejście?
Po paru minutach cicho zapukano do drzwi. Otworzył i zobaczył tę elegancką kobietę, która wcześniej wysiadła z dorożki.
Szczęka mu opadła i żołądek fiknął kozła, bo już wiedział, kim ona jest.
– Kirstin.
Zamrugał, ale ciągle tam była – nie żaden duch sprzed lat, tylko żywa kobieta, z krwi i kości, chyba jeszcze piękniejsza, niż ją zapamiętał.
– Kirstin – powtórzył, a w jego głosie brzmiało nieskrywane zaskoczenie. – Na Boga, co ty tu robisz?
– Byłam ciekawa, czy rozpoznasz mnie po tylu latach. Mogę wejść?
Jej ton był chłodny. Nie sprawiała wrażenia zaskoczonej jego widokiem. Kiedy go wyminęła i weszła do pokoju, za jej plecami pojawił się służący z serwisem do herbaty. Cameron pojął, że właśnie ona musi być kobietą przysłaną przez Mistrzynię. Oszołomiony, przyglądał się w milczeniu, jak służący odstawia tacę. Odruchowo sięgnął do kieszeni, aby mu wręczyć napiwek. Kirstin zaczęła ustawiać filiżanki i czajniczek na stoliku.
Ciągle nie mogąc dojść do siebie, usiadł naprzeciwko Kirstin. Otworzyła skrzyneczkę z herbatą, wciągnęła delikatną woń herbacianych liści i cienkie, wyraziście zarysowane brwi uniosły się w geście aprobaty. Jej twarz, obramowana daszkiem kapelusza, była oszałamiająco doskonała. Alabastrowa cera. Kruczoczarne włosy z niebieskawym połyskiem. Oczy o ciężkich powiekach miały szaroniebieski, dymny odcień. Wyraziste usta o wydętej dolnej wardze były koloru dojrzewających malin.
Jednocześnie pamiętał, że to nie doskonałość twarzy przyciągnęła go do niej przed laty, lecz inteligencja i ironiczna nuta w uśmiechu, kiedy ich spojrzenia spotkały się w zatłoczonej kabinie dyliżansu. A także aura, którą roztaczała także teraz – niedostępności graniczącej z wyniosłością, która odpychała i zarazem przyciągała. Cameron podejrzewał już wtedy, że pod tą lodową skorupą płonie żar, i miał rację.
Przez sześć lat wspomnienie tamtej niezwykłej nocy z regularnością przypływu zalewało jego umysł. Miał przez ten czas inne kobiety, choć ostatnio żył jak mnich, ale z żadną nie przeżył niczego podobnego.
Sam nie wiedział, co ma myśleć o fakcie, że Kirstin znów wkroczyła w jego życie, w dodatku w momencie głębokiego kryzysu. Czy mają udawać, że nic ich nie łączyło? W sumie był to ulotny moment, który pozostał tylko wspomnieniem. Zapewne można udawać, że nic takiego się nie zdarzyło, ale patrząc na nią i czując pożądanie, wiedział, że się łudzi.
– Mleko czy cytryna? – spytała.
– Cytryna – poprosił, choć normalnie pijał herbatę bez dodatków, do tego mocną.
Wyciągnął rękę po filiżankę, ale Kirstin postawiła ją przed nim, jakby chciała wyznaczyć pomiędzy nimi niewidzialną granicę.
– Naprawdę jesteś tą kobietą, którą wybrała dla mnie słynna Mistrzyni? Czy wiesz, czego od ciebie oczekuję? Co ona ci mówiła o mnie? Sprawa…
– Dotyczy życia lub śmierci, tak twierdzisz – dokończyła poważnym tonem. Odpowiadam po kolei na twoje pytania. Otóż tak, przysłała mnie do ciebie Mistrzyni. Nakreśliła mi ogólny zarys sytuacji, lecz wolałabym usłyszeć szczegóły. Wiem o tobie tylko tyle, ile mi powiedziała.
– A mnie o tobie nie powiedziała nic. Czy Collins to nazwisko po mężu?
– Zawsze nazywałam się Kirstin Blair.
– Czyli nie jesteś zamężna? – podchwycił. Nie powinno go to obchodzić, ale kiedy pokręciła głową, niewspółmiernie się ucieszył. – A ja nie jestem żonaty.
Skwitowała jego słowa niedbałym skinieniem głowy. Czyżby już wiedziała od Mistrzyni? A może zdołała aż tyle wywnioskować, obserwując go? Albo zwyczajnie jej to nie obchodziło. Ta obojętność zaczęła go drażnić.
– Rozumiem, że mnie pamiętasz? – zapytał. – Tamtej nocy…
Niemal niedostrzegalny cień rumieńca przemknął po policzkach Kirstin. Nie żachnęła się, ale zobaczył, że z wysiłkiem przełknęła ślinę.
– Nie czas na wspomnienia – ucięła.
Ich spojrzenia spotkały się na moment i Cameron byłby przysiągł, że ona czuje to samo – niemal fizyczne przyciąganie i dziwną nić porozumienia, która połączyła ich tamtej nocy. Wreszcie Kirstin przełamała niezręczną ciszę.
– To się zdarzyło ponad sześć lat temu – przypomniała.
– Przecież wiem – burknął z irytacją.
Nigdy nikomu nie zdradził powodów tamtej podróży na południe. Chciał zapomnieć o wszystkim, co za sobą zostawił. I na krótko mu się udało, kiedy zapamiętał się z Kirstin i przestał myśleć o swoim bólu. Łudził się, że rana w jego umyśle się zabliźniła.
Owszem, zabliźniła się – do czasu, aż Louise Ferguson napisała do niego, traktując go jako ostatnią deskę ratunku i błagając o pomoc w imię rodzinnych więzi, którym wcześniej zaprzeczała. Współczucie przeważyło nad irytacją i żalem, że przypomniała sobie o nim, dopiero kiedy wpadła w kłopoty. Z drugiej strony musiał przyznać, że właśnie on stał się główną przyczyną jej nieszczęścia. Zatem teraz spłaci dług i wreszcie będą kwita.
Zdawał sobie sprawę, że drugiej takiej szansy nie będzie. Pilnie potrzebował pomocy Kirstin, więc nie mógł pozwolić, żeby ich krótkie spotkanie zakończyło się fiaskiem. Teraz liczy się przyszłość, nie przeszłość.
Pociągnął łyk herbaty. Zdążyła wystygnąć i jak na jego gust miała zbyt kwiatowy aromat. Przypomniał sobie, że chciał zamówić kawę i ze szczękiem odstawił filiżankę.
– Rozumiem, że w myśl zasad Mistrzyni nie możemy zadawać sobie nawzajem osobistych pytań. Bardzo rozsądna reguła, która pozwoli się nam skupić na meritum sprawy – rzekł rozmyślnie szorstko, odchylając się na oparcie i krzyżując nogi w kostkach. – Jednakże ponieważ twoja asysta kosztuje mnie niemałą fortunę, sądzę, że mam prawo zapytać, jakimi zaletami możesz się poszczycić, skoro Mistrzyni wyznaczyła cię do tego trudnego zadania.
Kirstin nalała sobie drugą filiżankę herbaty, rozmyślnie unikając spojrzenia Camerona. Było zbyt badawcze, a Cameron w żadnym wypadku nie może się domyślić, jakie wrażenie na niej wywarł. Czuła jego rosnące zniecierpliwienie. W jego sytuacji całkowicie zrozumiałe.
Musi za wszelką cenę skupić się na zadaniu. Ściągnęła rękawiczki i zdjęła kapelusz. Cameron miał absolutną rację, pytając o jej kwalifikacje. Dlatego w pierwszym rzędzie musi go uspokoić, że trafił w dobre ręce.
– Od wielu lat blisko współpracuję z Mistrzynią. Znam dobrze i ją, i jej działalność. Wymaga ona od pracowników najwyższej dyskrecji – rzekła. – Nigdy nie dałam jej powodu do niezadowolenia. Jako zaufana asystentka mam dostęp do rozległej sieci kontaktów szefowej. Wymaga się ode mnie, abym kojarzyła z sobą ludzkie charaktery, które przybrały w życiu różne maski. Zyskuję zaufanie ludzi najbardziej wyjątkowych, z przeróżnych środowisk, i wydobywam od nich cenne informacje. Można to nazwać cechą kameleona.
Pozwoliła sobie na nieznaczny uśmiech.
– Zresztą obojętnie, jak to nazwiesz. Istotne jest, że stałam się specjalistką w znajdywaniu ludzi, którzy nie życzą sobie, aby ich znaleziono. Jestem, tak jak wymagałeś, kobietą o nienagannej reputacji, która może spokojnie wypytywać o miejsce pobytu młodej i niewinnej dziewczyny bez obawy, że zostanie posądzona o nieczyste intencje. Muszę w tym miejscu zapytać, czy bierzesz pod uwagę możliwość, że w życiu tej naiwnej dziewczyny mogła się pojawić osoba o niecnych zamiarach?
– Nie powiedziałem tego matce owej młodej damy, ale niestety uważam, że trzeba zbadać taką możliwość.
– Cieszę się, że nie zlekceważyłeś tego tropu.
– Jestem mniej lub bardziej obcy w Londynie, co nie znaczy, że nie mam szerokich horyzontów.
– To dobrze wróży naszej współpracy, bowiem jestem kobietą, która woli nazywać rzeczy po imieniu.
– Możliwe, lecz przy tym wyglądasz na kobietę o dużej wrażliwości
– Dokładnie taka była moja intencja, kiedy przywdziałam tę maskę. Ubrałam się jak elegancka dama z towarzystwa, bo tylko taka kobieta jest akceptowana jako gość w tym hotelu. Nie należy sądzić po pozorach, choć na szczęście dla powodzenia naszej misji, wielu ludzi tak robi.
– Myślisz, że odniesiemy sukces?
Choć głos Camerona brzmiał chłodno, można się było w nim doszukać nuty desperacji. Kirstin oparła się chęci dotknięcia jego dłoni w jednym z paru gestów współczucia, na które sobie pozwalała w pracy.
Zaśmiał się krótko.
– A jednak wyglądasz jak kobieta, której wrażliwość łatwo urazić.
– Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby ci pomóc, ale minął już ponad tydzień. Musisz się pogodzić z myślą, że szkoda już mogła się stać.
– Musi się nam udać – powiedział. – Pani Ferguson ufa, że odnajdę jej córkę.
– Ale nie ma prawa cię winić, gdyby się nie udało.
– Wierz mi, będzie mnie winić i nie da mi innej szansy.
Kirstin zmarszczyła czoło, bo miała wrażenie, że dwa dni temu powiedział coś ważnego, ale nie mogła sobie przypomnieć tych słów.
– Innej szansy na co? – spytała.
– Odkupienie winy. – Cameron z cierpiącą miną wcisnął dłonie w kieszenie. – Ta kobieta uważa, że powinienem mieć wobec niej poczcie winy i chyba ma rację. Jeśli uda mi się odnaleźć jej córkę, oboje będziemy mogli zacząć życie na nowo.
Dopiero teraz Kirstin zauważyła, jak dziwnie Cameron mówi o tej kobiecie. Powinna to zauważyć już wcześniej. Jeszcze raz próbowała sobie przypomnieć, co powiedział Mistrzyni w kościele i uświadomiła sobie, że nie wspomniał o swoich związkach z panią Ferguson i jej córką, poza wzmianką o pokrewieństwie.
– Tak słabo znasz swoją siostrę, że mówisz o niej po nazwisku, a jednak ona zwraca się do ciebie o pomoc w odnalezieniu córki?
– Pani Ferguson jest moją siostrą przyrodnią, zatem Philippa jest przyrodnią siostrzenicą.
– Zdajesz sobie sprawę, że nieujawnienie istotnych dla sprawy faktów może unieważnić twoją umowę z Mistrzynią?
– To długa historia i nie wiem, czy ma aż takie znaczenie dla naszej sprawy. Do czasu zniknięcia Philippy tylko raz widziałem się z jej matką, nie mówiąc już o jej córce. Oto ona. – Podsunął Kirstin miniaturę przedstawiającą dziewczynkę o pospolitym wyglądzie i włosach czarnych jak noc. – Nie mam portretu pokojówki, ale według pani Fergusson jest to fertyczna dziewczyna o rudych włosach.
– Myślisz, że jeśli zwrócisz Philippę matce, ona z wdzięczności anuluje twój dług?
– Tu nie chodzi o pieniądze.
Ślad rumieńca na jego policzkach świadczył, że sprawa z pewnością nie jest prosta.
– A jeśli ci się nie uda? – spytała ostrożnie.
– Musi się udać. Nie znam tej dziewczyny, ale znam jej matkę. Jest w koszmarnym stanie i nie mogę jej zawieść. Wyobrażasz sobie, co ona musiała czuć, gdy jej jedyne dziecko tak po prostu znikło, niemal na jej oczach?
– Nie – przyznała. – I nie chce sobie nawet wyobrażać. Musimy jak najszybciej sprawić, aby przestała cierpieć. Dlatego tutaj jestem.
– Jak zapewne zauważyłaś, byłem ogromnie zaskoczony twoim pojawieniem się, ale też bardzo się cieszę, że właśnie tobie powierzono tę sprawę, Kirstin… panno Blair… panno Collins… Nie wiem, jak mam się do ciebie zwracać.
Uśmiechnął się do niej. Smutny było to uśmiech. Aluzja do ich krótkiej wspólnej historii. No właśnie, historii. Dokładnie tak. A jednak ten uśmiech sprawił, że Kirstin miała wrażenie, jakby tamta historia wydarzyła się wczoraj.
Grudzień 1812, Carlisle
Wsiadł do dyliżansu w zajeździe w Edynburgu. W ostatnim momencie wskoczył do powozu, który już miał ruszać i wcisnął się w najdalszy kąt, przepraszając tęgiego jegomościa, obok którego usiadł. Nowy pasażer był ubrany w zimowy płaszcz z pelerynowymi kołnierzami, który musiał ciasno zebrać wokół siebie. Na nogach miał wysokie, czarne buty z brązowymi pasami u góry, pięknie wyglancowane. Kiedy zdjął kapelusz i położył na kolanach, kobieta siedząca naprzeciwko Kirstin głośno wciągnęła powietrze. Mężczyzna uniósł głowę, ale nie spojrzał na kobietę – która jej zdaniem musiała być gospodynią domową w drodze do kolejnych chlebodawców – lecz prosto na Kirstin. W tym krótkim zderzeniu spojrzeń, zanim opuściła wzrok, zobaczyła wystarczająco wiele, aby zrozumieć reakcję tej kobiety. Sama się bała, aby jej zachowanie nie wymknęło się spod kontroli. Ten mężczyzna był zbyt przystojny, by nie zdawać sobie z tego sprawy. Nie miała wątpliwości, że jest przyzwyczajony do zachwytów pań w każdym wieku. Oczywiście Kirstin nie miała zamiaru powiększać tego grona.
A jednak w miarę jak dyliżans toczył się w stronę miejskiej bramy, co i raz łapała się na tym, że zerka na mężczyznę siedzącego po przekątnej. Oparł głowę o wyściełaną ścianę pojazdu i zamknął oczy, lecz gorzki grymas na ustach i sztywna postawa powiedziały Kirstin, że ten pasażer nie śpi. Włosy miał czarne, krótko ostrzyżone. Czoło wysokie, lekko pobrużdżone, a cerę ogorzałą. Nie była to jednak wygarbowana deszczem i wiatrem skóra Szkota, pracującego na polach i pastwiskach, lecz słoneczna opalenizna uzyskana w o wiele cieplejszym klimacie. Jednak akcent miał szkocki, raczej z zachodniego niż wschodniego wybrzeża. Widać, że długo przebywał za granicą. Jego ubranie było eleganckie i w dobrym gatunku. Domyślała się, że prowadzi jakieś interesy. Nie sądziła, że należy do arystokracji, gdyż wówczas raczej nie podróżowałby publicznym dyliżansem. Robił wrażenie, jakby przywykł do męczących podróży, gdyż kołysanie się i podskoki twardo resorowanego pojazdu nie robiły na nim wrażenia.
Zastanawiała się, skąd się wziął grymas na jego ustach. Czy coś go bolało? Był zły? Raczej nie, bo nie ściskał ronda kapelusza, tylko trzymał go lekko. Może zdenerwowany? Miał dołek w brodzie, lecz podbródek był raczej spiczasty niż kanciasty. Właśnie te kontrasty, uznała Kirstin, czynią go takim intrygującym – delikatny zarys twarzy, wyrazisty nos i kości policzkowe, gęste brwi. Kiedy zaczęła spekulować na temat koloru oczu, powieki nieznajomego nagle się uniosły, i napotkała jego spojrzenie. Oczy miał ciemnobrązowe, koloru gorącej czekolady. Zanim zdążyła odwrócić wzrok, uśmiechnął się do niej i ogarnęło ją zdumiewające poczucie, że są sami w tej kabinie. Zanim zdążyła pomyśleć, co robi, odwzajemniła uśmiech. Dopiero pełne nagany cmoknięcie matrony przywróciło ją do rzeczywistości.
Przez następne kilkanaście mil Kirstin z zapałem oddawała się dorabianiu życiorysów pozostałym współpasażerom – zabawie, którą uprawiała od najwcześniejszej młodości, kiedy siadywała w tylnych ławach na wykładach matematycznych swojego ojca. Była zbyt młoda, aby zrozumieć zawiłości nauki, która później tak bardzo ją wciągnęła, toteż umilała sobie czas obserwacją studentów. Swoje teorie budowała z najdrobniejszych szczegółów – typu ołówka czy papieru w notesie. Obserwowała, którzy z młodych mężczyzn noszą krochmalone kołnierzyki i mankiety, a którzy papierowe; którzy drzemią na wykładzie, bo nocami balują, a którzy z trudem trzymają oczy otwarte, bo po wykładach harują na swoje studia.
Mijały godziny, dyliżans toczył się na południe i tylko podróżna pasja Kirstin chroniła ją przed nieustannym zerkaniem w stronę interesującego i przystojnego współpasażera. Mimo to kilka razy jej wzrok zbłądził w jego stronę i okazało się, że on na nią patrzy. Przywykła do spojrzeń, jakimi obdarzali ją panowie, pełnych zarówno podziwu, jak i pożądania, ale ten mężczyzna interesował się nią w zupełnie inny sposób. Czyżby się zastanawiał, czemu wyruszyła w taką długą podróż bez żadnej asysty? Ale pewnie była mu obojętna, bo niby czemu miałaby go interesować? To były tylko pobożne życzenia, jednak Kirstin uznała, że nic się nie stanie, jeśli sobie pomarzy, zwłaszcza że życie stanęło przed nią otworem.
Zdecydowała się na śmiały krok opuszczenia Edynburga, bo kiedy tata przegrał długą walkę z chorobą, nic już nie łączyło jej z tym miastem. Wkraczała na nową drogę, dysponując jedynie skromnym spadkiem, bystrym umysłem i wstępnym pomysłem na życie, który poddał jej przyjaciel Ewan, obecnie szczęśliwy mąż Jennifer. Śmiała się, gdy komplementował ją jako genialną swatkę, bo wcale nie miała zamiaru ich ze sobą połączyć. Po prostu uznała, że tych dwoje mogłoby sobie wzajemnie pomóc w pewnych praktycznych sprawach.
Jak zwykle, kiedy rozmyślała o swoich planach, początkowa ekscytacja ustąpiła miejsca przerażeniu. Jak zorganizuje swoje biuro? Nikomu nieznana, bez referencji, jak przekona kogoś, żeby skorzystał z jej usług? Przymknęła oczy i po raz kolejny przepowiedziała w myśli zasady, które dla siebie ukuła, a które miały jej przynieść sukces. Nie pomogło. Niepewność przeważyła nad podekscytowaniem. Kirstin otworzyła oczy i napotkała spojrzenie przystojnego mężczyzny, który bezczelnie się jej przyglądał. Tym razem nie umknęła przed nim wzrokiem i odpowiedziała mu uśmiechem, bo czego miała się wstydzić? Przecież więcej się nie zobaczą, a dopóki trwa podróż, może się przynajmniej łudzić, że nie jest tak bardzo samotna.
Minęła już godzina, odkąd przekroczyli granicę Szkocji i Anglii. Z przygranicznej wsi Gretna Green do Carlisle było tylko dziesięć mil, ale zaczął sypać gęsty śnieg, gnany wiatrem, co spowolniło tempo jazdy. Przez nieszczelne okno dyliżansu widziała wielkie, białe płatki, które tajały, zaledwie dotknęły ziemi.
Koło wpadło na wybój, dyliżans przechylił się niebezpiecznie, szarpnął w przód, zakołysał się w drugą stronę, po czym zatrzymał się tak gwałtownie, że pasażerów wyrzuciło z miejsc. Poza przystojnym pasażerem, który, jak zdążyła zauważyć Kirstin, błyskawicznie otworzył drzwi i sprawnie wyskoczył na drogę. Za moment otwarły się drzwi po jej stronie i para silnych ramion wyszarpnęła ją z kabiny.
Nie od razu postawił ją na ziemi. Trzymając Kirstin przy piersi, odniósł ją na bok, z dala od szarpiących się koni i wystraszonych podróżnych. Ciągle ją trzymał, a gęsty śnieg wirował wokół nich.
– Nic się pani nie stało? – zapytał, przyglądając się jej z niepokojem.
Kirstin pokręciła głową.
– Nie, naprawdę mogę stać na własnych nogach. I bardzo panu dziękuję.
Niechętnie opuścił ją na ziemię, a przynajmniej tak się jej wydawało. Z drugiej strony nieubłaganie logiczny umysł powtarzał jej, że jest szalona. Czuła męskie dłonie na barkach i choć nie była specjalnie roztrzęsiona, nie zrobiła nic, żeby się od niego odsunąć. Z niejakim zdziwieniem odkryła, że można myśleć jedno, a robić coś zupełnie przeciwnego.
– Jak pan myśli, kiedy znowu ruszymy? – zapytała.
– Zależy od rozmiaru szkody, ale sądzę, że nie wcześniej niż jutro rano. Na szczęście stąd jest bardzo blisko do następnej stacji pocztowej. Mają tam pokoje, niespecjalnie eleganckie, lecz dość czyste.
– Korzystał z nich pan kiedyś?
– Tak, wiele razy, podróżując w interesach. Tam pewnie naprawią dyliżans, więc będzie pani wiedziała, kiedy ruszy dalej.
– A pan dalej nie jedzie?
– Nie, ja zdążam do Liverpoolu. Tam czeka na mnie statek. Możliwe, że będę musiał wynająć prywatny powóz, żeby mnie tam szybko zawiózł.
– Czyli jest pan biznesmenem robiącym interesy z zagranicą. – Kristin z satysfakcją kiwnęła głową. – Tyle się domyślałam.
– Taki jestem łatwy do odszyfrowania?
– Myślę, że tylko wtedy, jeśli pan sam tego chce. Ja zaś, nie chwaląc się, potrafię składać z ułamków obraz całości. Pańskie ubranie, opalenizna i widoczne przyzwyczajenie do publicznego transportu… chociaż, kiedy teraz o tym myślę, zadaję sobie pytanie, czemu pan się telepie dyliżansem z Edynburga do Liverpoolu, skoro mógłby pan podjechać do Leith, tam wsiąść na statek i szybko dotrzeć do Liverpoolu drogą wodną.
– Obawiam się, że tym razem logika pani nie pomogła. Po prostu nie mam interesów w Leith.
– Acha. – W głosie Kirstin zabrzmiał zawód. – A taka byłam pewna. Co w takim razie zawiodło pana do Edynburga? Bo słyszę u pana lekki akcent i jestem prawie przekonana, że pochodzi pan z Glasgow, panie… przepraszam, nie znam pańskiego imienia.
– Dunbar. Cameron Dunbar – odparł i w jego głosie pojawiło się roztargnienie, jakby przestał na nią zwracać uwagę.
– Przepraszam, jeśli moje pytanie było zbyt natrętne – usprawiedliwiała się Kirstin. – Nie chciałam pana urazić.
Dunbar zamrugał gwałtownie, potrząsnął głową i powrócił do niej spojrzeniem.
– To jest… sprawa osobista przywiodła mnie do Edynburga. – Zmusił się do uśmiechu, który był bolesny. – Wolałbym o tym nie mówić.
– Naturalnie. Bardzo mi przykro. – Kirstin, zakłopotana, a zarazem rozczarowana, cofnęła się i odwróciła od Camerona Dunbara, skupiając uwagę na dyliżansie, z którego pocztylion i jego pomocnik wyprowadzali zdenerwowanych pasażerów. – Powinniśmy tam iść i powiedzieć im, że w pobliżu jest zajazd.
– Poradzą sobie – odpowiedział dziwnie szorstko i chwycił ją za ramię, aby zaraz puścić, wymamrotawszy przeprosiny. – Pani wybaczy, chciałem tylko powiedzieć, że nie trzeba im pomagać. Pocztylion wie, jak sobie radzić w takich przypadkach. Chodźmy, zaprowadzę panią do zajazdu. Będzie pani mogła wybrać pokój, zanim przyjdą inni.
– Dziękuję za troskę.
– Proszę nie dziękować. W gruncie rzeczy jestem egoistą i chciałem sobie tylko zapewnić towarzystwo, miłą chwilę wytchnienia. Ale nie chodziło mi… przepraszam, nie chciałem…
Urwał i zmieszany pokręcił głową. Jego osobiste sprawy naprawdę musiały być trudne.
– Rozumiem, pewnie przez te kłopoty nie jest pan sobą – powiedziała Kirstin, wsuwając mu rękę pod ramię.
– Tak. – Nagrodził ją uśmiechem.
– Przyznam, że je też. Ta podróż do Londynu ma być moim nowym startem w życiu i jestem przerażona, że wszystko się skończy katastrofą.
– Czy ktoś kiedyś pani mówił, że jest pani naprawdę niezwykłą kobietą?
– Pan, przed chwilą.
– Nie wierzę. A jeśli mało pani komplementów, dodam, że stała się pani wspaniałym urozmaiceniem mojej podróży. Chyba pani nie obraziłem?
– Kobiecie nigdy dość komplementów.
Szli do zajazdu w gęstniejącym mroku, brodząc w rozmokłej brei. Kirstin nie widziała twarzy Dunbara, ale wyczuwała jego napięcie. Dwa razy krótko, gwałtownie potrząsnął głową, jakby próbował się pozbyć niechcianych myśli. Domyślała się, że chodzi o problemy, o których wspominał. Można by powiedzieć, że uroda szczęścia nie daje. Może i nie daje, ale przyciąga do niego kobiety. Sama była najlepszym przykładem.
Kiedy zobaczyli przed sobą światła gospody, Cameron Dunbar stanął i odwrócił się do Kirstin. Zrozumiała, że chce jej życzyć dobrej nocy. Tymczasem po raz kolejny ją zaskoczył.
– Ponieważ lubi pani komplementy, powiem, że rozmowa z panią jest zarówno fascynująca, jak i wymagająca skupienia, a ja marzę, aby choć na krótko oderwać myśli od dręczących spraw. Czy zatem nie obrazi się pani, jeśli ją zaproszę, aby zjadła ze mną kolację?
Nie powinna przyjmować zaproszenia od nieznajomego mężczyzny, ale przecież on też jej nie znał. I nie tylko on pragnął choć na krótko zająć myśli czymś innym.
– Z przyjemnością – odrzekła.
– Dziękuję, pani… panno… wybacz, ale nawet nie spytałem, jak się nazywasz.
– Blair. Panna Kirstin Blair.