Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Zła wola - ebook

Format:
EPUB
Data wydania:
2 lipca 2025
3816 pkt
punktów Virtualo

Zła wola - ebook

Jedna z najlepszych powieści japońskiego mistrza kryminału Keigo Higashino, autora „Podejrzanego X”. Genialna gra pozorów i tajemnic, w której motyw zbrodni staje się największą zagadką.

Co popycha człowieka ku zbrodni? Japonia, lata dziewięćdziesiąte. Bestsellerowy pisarz zostaje brutalnie zamordowany w swoim domu na dzień przed planowanym wyjazdem z kraju. Jego ciało znajdują w zamkniętym gabinecie żona i najlepszy przyjaciel, którzy wydają się mieć niepodważalne alibi. A przynajmniej tak można sądzić. Sprawca szybko zostaje ujęty... ale nie chce zdradzić,dlaczego zabił.

Detektyw Kyoichiro Kaga stara się rozwikłać zagadkę, w której najważniejsze pytanie brzmi niekto, leczdlaczego. Prawda kryje się głębiej, niż można się spodziewać. Pierwszorzędny whydunnit, który wciąga od pierwszej strony.

Keigo Higashino– jeden z najpopularniejszych autorów powieści kryminalnych, mistrz literackich zagadek i psychologicznego napięcia. Urodzony w Osace, z wykształcenia inżynier. Międzynarodową sławę przyniosła mu książka „Podejrzany X. Pochodna zbrodni”,wyróżniona m.in. japońską Nagrodą Naoki.

Książka wydawana w serii Kryminalna Relacja.

Rekomendacje:

Keigo Higashino łączy realizm psychologiczny Dostojewskiego z klasycznymi zagadkami kryminalnymi, przypominającymi dzieła Agathy Christie i E.C. Bentleya. „Wall Street Journal”

***

Keigo Higashino ponownie udowadnia swoje mistrzostwo w tworzeniu diabolicznych zagadek kryminalnych w „Złej woli”, opowieści pełnej zakrętów, zwrotów, nagłych zmian i gwałtownych zatrzymań – niczym tokijskie autostrady podczas Golden Week. „The New York Times Book Review”

***

Ta inteligentna i oryginalna zagadka kryminalna to prawdziwie wciągająca opowieść... Zaskoczy, zmyli i będzie budzić podejrzenia aż do ostatnich stron. Z każdą kolejną książką Higashino wynosi współczesny kryminał na wyżyny jako intensywną i pomysłową formę literacką. „Library Journal”

***

Piekielnie sprytne... Higashino serwuje jeden zwrot akcji za drugim... Czytelnicy będą podziwiać mistrzowski sposób, w jaki fabuła prowadzi do rozwiązania. „Publishers Weekly”

 

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68228-54-0
Rozmiar pliku: 9,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ZDARZENIE
ZAPISKI OSAMU NONOGUCHIEGO

1

To było 16 kwietnia, we wtorek.

Tamtego dnia wyszedłem z domu o wpół do czwartej i udałem się do Kunihiko Hidaki, który mieszkał o jedną stację kolejową dalej. Z dworca jechało się jeszcze trochę autobusem, ale w sumie na dotarcie wystarczało dwadzieścia minut, wliczając w to spacer z przystanku.

Zazwyczaj odwiedzałem Hidakę nawet bez wyraźnego powodu, jednak akurat wtedy miałem do niego konkretną sprawę. Chociaż raczej ważniejsze było to, że gdybym nie spotkał się z nim owego dnia, przez dłuższy czas nie miałbym ku temu okazji.

Jego dom mieścił się w ładnie rozplanowanej dzielnicy mieszkaniowej, składającej się wyłącznie z luksusowych domów wolnostojących, między którymi dało się też czasem dostrzec domostwa zasługujące wręcz na miano rezydencji. Wcześniej okolicę tę porastał mieszany las, a jego pozostałości zdobiły wciąż wiele posesji jako drzewa ogrodowe. Bujne listowie rosnących za ogrodzeniami buków karbowanych czy dębów kunugi rzucało na ulice głębokie cienie. Co zaś się tyczy ulic, to, mimo że nie należały do najwęższych, wszystkie były jednokierunkowe. Można by chyba powiedzieć, że jednym ze wskaźników statusu jest też poziom bezpieczeństwa.

Kiedy dowiedziałem się, że Hidaka już parę lat wcześniej kupił nieruchomość w tym miejscu, nie byłem zaskoczony. Każdy chłopak wychowany w naszych stronach marzył, by zamieszkać w tej okolicy.

Domu Hidaki nie określiłbym raczej jako rezydencji, ale bez wątpienia był zbyt okazały jak na potrzeby dwojga ludzi. Dach w tradycyjnym typie irimoya reprezentował styl japoński, cały budynek zaprojektowany był jednak na zachodnią modłę, co podkreślały elementy, takie jak wykuszowe okna, ganek w formie łuku czy kwietniki przy oknach na piętrze. Wygląd domu w równym stopniu uwzględniał zapewne gusta obojga małżonków, chociaż jeśli wziąć pod uwagę ceglany mur, należałoby chyba stwierdzić, że całościowo przeważyły upodobania pani Hidaki, która wspominała kiedyś, że chciałaby zamieszkać w domu przypominającym dawny europejski zamek.

Poprawka. Poprzedniej pani Hidaki.

Podążyłem wzdłuż tego właśnie muru, a gdy dotarłem do bramy zbudowanej z naprzemiennie układanych cegieł – nacisnąłem guzik domofonu.

Czekałem i czekałem, nikt jednak nie odbierał. Wtedy dostrzegłem, że miejsce postojowe, na którym Hidaka zwykle trzymał swojego saaba, było puste. Ewidentnie nie zastałem go w domu.

Zastanowiwszy się chwilę, jak zabić czas do jego powrotu, przypomniałem sobie o wiśni. Otóż w ogrodzie Hidaki rosło drzewo odmiany yaezakura, którego kwiaty, gdy byłem tu poprzednio przed blisko dziesięcioma dniami, nie osiągnęły jeszcze pełni rozkwitu. Ciekawiło mnie, jak wyglądały teraz.

Chociaż był to bądź co bądź cudzy dom, uznałem, że status znajomego uprawnia mnie do wejścia na teren posesji. Prowadząca w stronę ganku ścieżka w pewnym punkcie rozwidlała się, umożliwiając dojście do południowej strony budynku. Podążyłem tą odnogą i zaszedłem do ogrodu.

Znaczna część płatków już opadła, ale sporo pozostało jeszcze na gałęziach, więc drzewo wciąż prezentowało się okazale. Nie była to jednak najodpowiedniejsza chwila na podziwianie kwiatów.

W ogrodzie ujrzałem bowiem nieznajomą kobietę.

Pochylała się do przodu, wpatrując się w coś na ziemi. Ubrana była lekko, w dżinsy i sweter, a w ręce trzymała nieokreślony przedmiot z białej tkaniny.

Odchrząknąłem, co najwyraźniej ją zaskoczyło, bo wyprostowała się z niesamowitą wprost szybkością.

– Ojej, przepraszam – powiedziała. – Zdmuchnął mi to wiatr. Przyleciała aż tu, do ogrodu. Nikogo nie było w domu i pozwoliłam sobie…

Pokazała mi, co trzymała w ręce. Była to biała czapka.

Kobieta miała plus minus trzydzieści pięć lat. Urody była przeciętnej – małe oczy, mały nos i wąskie usta, na domiar złego ziemista cera.

Czy rzeczywiście wiał wiatr na tyle silny, by porwać czapkę aż tutaj? Miałem co do tego wątpliwości.

– Przyglądała się pani czemuś na ziemi?

– Tak, hmm, bo trawnik tak ładnie tu rośnie. Zastanawiałam się, jak go pielęgnują.

– No cóż, tego niestety pani nie powiem. Jestem tylko przyjacielem domu.

Skinęła głową. Najwyraźniej wiedziała, że to nie ja jestem właścicielem.

– Przepraszam za kłopot, do widzenia. – Ukłoniła się i wyminąwszy mnie, skierowała się w kierunku bramy.

Minęło parę minut, może pięć, gdy od frontu dało się słyszeć odgłos silnika. Domyślając się, że zapewne wrócił Hidaka, udałem się na ganek. Granatowy saab właśnie wjeżdżał tyłem na miejsce postojowe. Siedzący za kierownicą Hidaka zauważył mnie i skinął głową, siedząca obok Rie również ukłoniła mi się z lekkim uśmiechem.

– Wybacz. To miały być tylko małe zakupy, ale utknęliśmy w korku. Szlag by to. – Uniósł dłoń w przepraszającym geście. – Długo czekałeś?

– Nie, tylko chwilę. Skorzystałem z okazji, by podziwiać waszą wiśnię.

– Spóźniłeś się, prawie wszystko już poopadało.

– Tylko trochę. Ale to i tak piękne drzewo.

– Kiedy kwitnie, to tak, gorzej jest potem. Stoi dokładnie na wprost mojego gabinetu i gąsienice włażą mi do środka.

– Nie zazdroszczę. No ale przez jakiś czas nie będziesz tu pracować.

– Całe szczęście. Na myśl o tym, że uwolnię się od tego robactwa, robi mi się lżej na duszy. Dobra, co tak będziemy stać, właź do środka. Na wierzchu zostało jeszcze trochę kubków, wystarczy, żeby zrobić kawę.

Przekroczyliśmy łukowate sklepienie ganku i weszliśmy do domu. Wnętrza były niemal całkiem puste, zniknęły nawet obrazy ze ścian.

– Skończyliście się pakować? – zapytałem Hidakę.

– Wszystko już ogarnięte, poza gabinetem. Z tym że większość roboty odwaliła firma przeprowadzkowa.

– Gdzie dziś śpicie?

– Mamy rezerwację w hotelu Crown, ale jeszcze nie wiem, może przenocuję tutaj.

We dwóch weszliśmy do średniej wielkości pomieszczenia, w którym mieścił się jego gabinet. On też był niemal opróżniony, nie licząc biurka z komputerem i małego regału na książki. Resztę rzeczy już pewnie spakowano.

– Jakiś tekst do oddania na jutro?

Na moje pytanie Hidaka skinął głową, krzywiąc się.

– Został mi jeszcze jeden odcinek. Obiecałem, że prześlę im go dziś faksem, dlatego jeszcze nie odłączyłem telefonu.

– To dla tego czasopisma, tak? Wydawnictwo Sōmeisha?

– No.

– Ile ci jeszcze zostało?

– Ze trzydzieści stron rękopisu¹. Jakoś to będzie.

W pokoju stały jeszcze dwa krzesła. Przysunęliśmy je więc do narożnika biurka i usiedliśmy. Zaraz potem Rie przyniosła nam kawę.

– Jaki klimat mają w Vancouver? Pewnie jest zimniej niż u nas – zwróciłem się do obojga.

– Pewnie, że zimniej. To zupełnie inna szerokość geograficzna.

– Ale za to lata będą chłodniejsze. Wreszcie skończy się przesiadywanie w klimatyzowanych pomieszczeniach. To takie niezdrowe.

– Może w chłodnym pokoju będzie mi się sprawniej pisało. Chociaż wątpię – zachichotał Hidaka.

– Koniecznie musi nas pan odwiedzić, panie Nonoguchi. Postaram się poznać miasto do pańskiego przyjazdu, żeby pana oprowadzić.

– Dziękuję. Na pewno przyjadę.

– To ja już nie przeszkadzam – powiedziała Rie i wyszła.

Hidaka wstał, trzymając w ręku filiżankę, i popatrzył przez okno na ogród.

– Całe szczęście, że udało mi się jeszcze zobaczyć wiśnię w pełnym rozkwicie – rzekł.

– Jeśli w przyszłym roku też ładnie zakwitnie, wyślę wam zdjęcia. W Kanadzie mają sakury?

– Pojęcia nie mam. W pobliżu naszego mieszkania raczej nie – odparł i napił się kawy.

– A, właśnie. Kiedy przyszedłem do was, zastałem w ogrodzie dziwną kobietę. – Wahałem się, czy mu o tym mówić, ale w końcu uznałem, że powinien wiedzieć.

– Dziwną kobietę?

Opisałem mu sytuację sprzed chwili. Najpierw wydawał się nieco zaniepokojony, ale stopniowo mięśnie jego twarzy się rozluźniły.

– Nie miała przypadkiem twarzy jak lalka kokeshi?

– A wiesz, że tak? Rzeczywiście! – Rozbawił mnie, bo trafił z tym porównaniem w dziesiątkę.

– Nazywa się chyba Niimi. Mieszka tu w pobliżu. Wygląda młodo, ale zdaje się jest już po czterdziestce. Ma syna w gimnazjum, dzieciak jest głupi jak but. Mąż rzadko bywa w domu; Rie sądzi, że dostał przeniesienie w robocie, a rodzina została na miejscu.

– Sporo o niej wiesz. Jesteście ze sobą blisko?

– Z tą kobietą? Daj spokój. – Otworzył okno i zasunął moskitierę. Poczułem łagodny podmuch wiatru przesiąkniętego zapachem liści. – Wręcz przeciwnie – kontynuował. – Ma do mnie, zdaje się, uraz.

– Uraz? Jesteście na noże? Jest jakiś powód?

– Kot.

– Kot? Jaki kot?

– Jej kot. Niedawno zdechł. Podobno znaleziono go martwego na skraju drogi. Zdaniem weterynarza kot został otruty.

– No dobrze, ale co to ma wspólnego z tobą?

– Ta Niimi podejrzewa mnie o rozłożenie zatrutego jedzenia.

– Ty? Skąd jej to przyszło do głowy?

– To jest najlepsze. – Hidaka z samotnego regału wyciągnął czasopismo, otworzył gdzieś pośrodku i położył przede mną. – Przeczytała to.

Był to półstronicowy felieton zatytułowany Granice wytrzymałości. Obok zamieszczono zdjęcie Hidaki. Przeleciałem wzrokiem tekst, który można by streścić następująco. Tematem były utrapienia autora związane ze szkodami wyrządzanymi przez wychodzącego kota sąsiadów. Każdego ranka kocie odchody w ogrodzie, ślady kocich stóp na masce samochodu, pogryzione liście roślin doniczkowych. Hidace udało się ustalić sprawcę – był nim biały kot w brązowe łatki – przyznawał jednak, że nie ma pojęcia, jak sobie z nim poradzić. Próbował już ustawiać w rządku butelki z wodą, co podobno ma odstraszać koty, ale metoda ta okazała się nieskuteczna. Na koniec przyznawał, że każdego dnia jego granice wytrzymałości poddawane są ciężkiej próbie.

– Czy zdechły kot był biały w brązowe cętki?

– Nie da się ukryć.

– No i wszystko jasne. – Uśmiechnąłem się z przekąsem, kiwając głową. – Trudno się dziwić, że babka cię podejrzewa.

– To było chyba w zeszłym tygodniu. Przyleciała tu cała nabzdyczona. Nie odważyła się zarzucić mi w twarz, że podłożyłem truciznę, ale to, co powiedziała, tak naprawdę się do tego sprowadzało. Na to Rie wkurzyła się i odparowała, że nigdy nie posunęlibyśmy się do czegoś takiego. Tej kobiety chyba to jednak nie przekonało, skoro, jak mówisz, wciąż przyłazi i pęta się po ogrodzie. Pewnie szukała zatrutych smakołyków.

– Ale zawzięta.

– Ten typ tak ma.

– Nie wie, że wyjeżdżacie na dłuższy czas do Kanady?

– Wie od Rie. Powiedziała jej, że w przyszłym tygodniu wyjeżdżamy do Vancouver, więc cokolwiek by ten kot zrobił, jakoś znieślibyśmy tych kilka dni. Rie wygląda potulnie, ale nie chciałbyś z nią zadzierać – roześmiał się rozbawiony Hidaka.

– To, co powiedziała Rie, ma ręce i nogi. Bo przecież czemu miałbyś zabijać jakiegoś kota na wariata tuż przed przeprowadzką?

Hidaka z jakiegoś powodu nie przytaknął mi od razu. Ironiczny uśmieszek nie schodził mu z twarzy, gdy, patrząc przez okno, dokończył kawę, po czym jakby od niechcenia rzucił:

– Zrobiłem to.

– Hę? – Nie od razu dotarł do mnie sens tych słów, więc zapytałem ponownie. – Coś ty powiedział?

Odstawił filiżankę na biurko, tym razem sięgając po papierosy i zapalniczkę.

– Zabiłem tego kota. Naprawdę rozrzuciłem w ogrodzie zatrute klopsiki. Tylko w ogóle nie podejrzewałem, że tak dobrze mi pójdzie.

Tym razem zrozumiałem, co do mnie mówi, ale z początku przekonany byłem, że się zgrywa. Po chwili spostrzegłem jednak, że jego uśmiech nie był uśmiechem kogoś, kto żartuje.

– Jak to zrobiłeś?

– Jak? Żadna sztuka, po prostu wymieszałem kocie żarcie z pestycydem i rozłożyłem w ogrodzie, ot i cała historia. Źle wychowane koty zeżrą wszystko, co im podrzucisz pod nos.

Włożył papierosa do ust, zapalił i ze smakiem wypuścił smużkę dymu, która od razu rozpierzchła się na wietrze wpadającym przez moskitierę.

– Po kiego grzyba to zrobiłeś? – zapytałem. Nic a nic mi się to nie podobało.

– Mówiłem ci, że nie trafili nam się jeszcze chętni na wynajem – rzekł już z nieco poważniejszą miną.

– No.

Hidaka i jego żona zamierzali znaleźć lokatorów na czas pobytu w Kanadzie.

– Agent nieruchomości obiecał szukać dalej, ale ostatnio powiedział mi coś, co dało mi do myślenia.

– Co takiego?

– Butelki z wodą ustawione przed domem robią niekorzystne wrażenie. Rozumiesz? Dla każdego zainteresowanego jasne będzie, że mamy tu problem z kotem. Ma facet rację – pomyślałem. Nic dziwnego, że nikt się nie zgłosił.

– No to mogłeś je po prostu pochować.

– Nie lubię połowicznych rozwiązań. A jak mi ktoś przyjdzie oglądać dom i zobaczy, że w ogrodzie walają się kocie gówna? Pal sześć, gdybyśmy tu byli, posprzątałoby się, ale od jutra dom stoi pusty. Ładnie by tu pachniało, nie ma co.

– I dlatego go zabiłeś?

– Za zwierzę odpowiada właściciel, z czego ta cała Niimi chyba nie zdaje sobie sprawy. – Hidaka zgasił papierosa w popielniczce.

– Czy Rie wie?

– Ma się rozumieć, że nie. Wiesz, jak jest z kobietami, one ubóstwiają koty. Gdybym powiedział jej prawdę, gotowa pomyśleć, że jestem jakimś diabłem wcielonym.

Milczałem, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Na szczęście w tej właśnie chwili zadzwonił telefon. Hidaka podniósł słuchawkę.

– Słucham… A, dzień dobry. Coś czułem, że pan zadzwoni… Tak, zgodnie z planem… Ha, ha, przejrzał mnie pan. Właśnie miałem zaczynać… Oczywiście, przysiądę i napiszę to dziś wieczorem… Dobrze, prześlę od razu, gdy będzie gotowy… No właśnie, niestety tego telefonu mogę używać tylko do jutrzejszego przedpołudnia, więc to ja do pana przedzwonię… Tak, z hotelu. W takim razie do usłyszenia.

Odłożył słuchawkę i westchnął cicho.

– Redakcja? – zapytałem.

– Yamabe z wydawnictwa Sōmeisha. Zna mnie i dobrze wie, że zawsze się spóźniam z oddaniem tekstu, ale teraz to nawet on zaczął się niepokoić. W końcu jeśli dziś mnie nie przyciśnie, to klops, bo pojutrze już nie będzie mnie w Japonii.

– W takim razie nie będę już przeszkadzać. – Wstałem z krzesła.

Dokładnie w tej samej chwili rozległ się dzwonek domofonu. Pomyślałem, że może to jakiś domokrążca, byłem jednak w błędzie. Z korytarza dało się słyszeć odgłos kroków Rie, a następnie pukanie do drzwi.

– Co tam? – zapytał Hidaka.

Drzwi otworzyły się i do środka zajrzała Rie. Miała zafrasowaną minę.

– Przyszła pani Fujio – odparła cicho.

Twarz Hidaki spochmurniała jak niebo tuż przed sztormem.

– Fujio… Miyako Fujio?

– Tak, mówi, że koniecznie musi dziś z tobą porozmawiać.

– Masz ci los. – Hidaka przygryzł wargi. – Pewnie dowiedziała się jakoś, że lecimy do Kanady.

– Może powiem, że jesteś zajęty?

– Tak… – Zamyślił się na chwilę. – Nie, wiesz co, porozmawiam z nią – powiedział. – Dla wszystkich, w tym i dla nas, lepiej będzie rozmówić się tu i teraz. Daj ją tu.

– No dobrze, ale… – Rie posłała mi zmartwione spojrzenie.

– Ja i tak już uciekałem – uspokoiłem ją.

– Przepraszam – rzekła i zniknęła za drzwiami.

– Diabli by to wzięli – powiedział, wzdychając.

– Fujio? Od Masayi Fujio?

– To jego młodsza siostra. – Hidaka wczepił dłoń w swoje przydługie włosy. – Jeżeli zażąda pieniędzy, sprawa będzie prosta. Gorzej, jeśli chce wycofania nakładu albo przepisania niektórych fragmentów. Wówczas nic nie będę mógł zrobić.

Usłyszeliśmy kroki. Hidaka zamilkł. Następnie dobiegł nas głos Rie przepraszającej, że w korytarzu jest ciemno. W końcu rozległo się pukanie.

– Proszę.

– Pani Fujio – powiedziała Rie, otwierając drzwi.

Za nią stała długowłosa dziewczyna przed trzydziestką, ubrana w garsonkę, jaką studentki zakładają na rozmowę o pracę. Można było odnieść wrażenie, że skoro już przychodzi bez zapowiedzi, chce przynajmniej dochować formalności.

– No to lecę – rzuciłem do Hidaki. Już miałem dodać, że w miarę możliwości pojutrze odprowadzę ich na lotnisko, ale ugryzłem się w język. Nie chciałem podsuwać Miyako Fujio dziwnych pomysłów.

Hidaka skinął głową w milczeniu.

Opuściłem dom w towarzystwie Rie, która odprowadziła mnie kawałek.

– Proszę wybaczyć ten chaos – rzekła, przymykając jedno oko i składając dłonie w przepraszającym geście, a że była drobnej budowy, miała w tym momencie coś z małej dziewczynki. Widząc ją teraz, nikt nie pomyślałby, że jest już po trzydziestce.

– Przyjdę na lotnisko.

– Nie będzie pan zajęty?

– Żaden problem. Do zobaczenia.

– Do widzenia.

Odprowadzała mnie wzrokiem, dopóki nie skręciłem na rogu ulicy.

2

Wróciłem do siebie i przez chwilę pisałem, gdy rozległ się dzwonek. Moja malutka kawalerka znacząco różni się od domu Hidaki. Znajduje się na czwartym piętrze apartamentowca, składa się zaś z dziesięciometrowego pomieszczenia pełniącego funkcję sypialni i pokoju do pracy oraz niewiele większego pokoju dziennego z aneksem kuchennym. Nie mam też podobnej Rie towarzyszki. Gdy ktoś dzwoni do drzwi, muszę otwierać sam.

Przez wizjer upewniłem się, kto przyszedł, po czym przekręciłem zamek i otworzyłem drzwi. Stał za nimi Ōshima z wydawnictwa Dōkosha.

– Jak zawsze punktualny – powiedziałem.

– To moja jedyna zaleta. Proszę, dostawa. – To rzekłszy, podał mi kwadratowy pakunek opatrzony logo słynnej cukierni. Dobrze wiedział, że jestem łasy na słodycze.

– Przepraszam, że musiałeś się fatygować aż tu.

– Nie ma o czym mówić. I tak miałem po drodze.

Zaprowadziłem Ōshimę do niewielkiego pokoju dziennego i podałem herbatę, sam zaś udałem się do sypialni po leżące na biurku kartki.

– Masz, ale nie wiem, czy to jest coś warte.

– Już patrzę.

Odstawił kubek, wyciągnął dłoń po tekst i od razu zaczął czytać. Widząc to, otworzyłem gazetę. Chociaż zdążyłem się już przyzwyczaić do tego, że Ōshima zawsze przeglądał wszystko na miejscu, nigdy nie mogłem pozbyć się uczucia dyskomfortu, który nawiedzał mnie za każdym razem, gdy ktoś czytał moje utwory przy mnie.

Ōshima dotarł mniej więcej do połowy, gdy odezwał się stojący na stole obiadowym telefon bezprzewodowy. Powiedziałem „Przepraszam” i wstałem z miejsca.

– Tu Nonoguchi, słucham.

– Cześć, to ja. – Dzwonił Hidaka, a jego głos brzmiał ponuro.

– Siemasz. Coś nie tak?

Zadałem to pytanie, ponieważ nie dawała mi spokoju sytuacja z Miyako Fujio, Hidaka jednak nie odpowiedział, tylko sam zapytał:

– Masz teraz chwilę?

– Chwilę mam, ale mam też gościa.

– Aha. A kiedy będziesz wolny?

Spojrzałem na ścienny zegar. Wskazywał kilka minut po szóstej.

– To jeszcze trochę zajmie. Mów, co jest?

– Hmm, to nie jest rozmowa na telefon. Chcę poradzić się ciebie w pewnej sprawie. Mógłbyś tu przyjść?

– To nie problem, ale… – Miałem już pytać o sprawę Miyako Fujio, ale powstrzymałem się, przypomniawszy sobie o obecności Ōshimy.

– Może o ósmej? – zaproponował.

– Dobra.

– Okej, w takim razie czekam na ciebie – powiedział i się rozłączył.

Kiedy odłożyłem słuchawkę, Ōshima poruszył się niespokojnie.

– Jeśli to jakaś ważna sprawa, to ja…

– Nie, nie przejmuj się. – Gestem nakazałem mu zostać na miejscu. – Umówiłem się z kimś na ósmą. Mamy jeszcze czas. Czytaj bez pośpiechu.

– Aha, dobrze. – Ponownie pogrążył się w lekturze.

Ja z kolei wróciłem do gazety, choć moje myśli zaprzątała sprawa, z którą dzwonił Hidaka. O co mu, u licha, chodzi? Najprawdopodobniej o Miyako Fujio, nic innego nie przychodziło mi do głowy.

W dorobku Hidaki znajdowała się powieść Zakaz polowania, opowiadająca o życiu pewnego drzeworytnika. Chociaż pozornie był to utwór fikcyjny, postać głównego bohatera miała swój rzeczywisty pierwowzór – mężczyznę o nazwisku Masaya Fujio.

Uczęszczał on do tego samego gimnazjum co ja i Hidaka, któremu właśnie zbieżność ta podsunęła pomysł na napisanie powieści, książka okazała się jednak pod wieloma względami problematyczna. Znalazły się w niej bowiem nieupiększone opisy wielu zdarzeń z życia Fujio, łącznie z tymi, które nie przynosiły mu chluby. Dotyczyło to przede wszystkim jego szaleństw z okresu szkolnego, które Hidaka zamieścił w powieści właściwie bez zmian. Po lekturze tylko tych fragmentów w żaden sposób nie potrafiłem traktować tej książki jako dzieła fikcyjnego, mimo że wszystkie osoby występowały pod zmienionymi nazwiskami. Również śmierć Fujio, który zginął ugodzony nożem przez prostytutkę, została przedstawiona na kartach powieści zgodnie z autentycznymi zdarzeniami.

Książka stała się bestsellerem. Osoby, które znały Masayę Fujio, mogły z łatwością domyślić się, kto stał się pierwowzorem głównego bohatera, kwestią czasu było zaś to, że o książce dowie się również jego rodzina.

Z protestem wystąpiły matka i młodsza siostra – ojciec już nie żył – a ich argumenty brzmiały następująco: „Chociaż żadna z nas nie wyraziła zgody na powstanie książki, niezaprzeczalnym faktem jest to, że postać głównego bohatera oparta została na Masayi Fujio. Co więcej, powieść rażąco narusza jego prawo do prywatności i szarga jego dobre imię, żądamy więc wycofania jej ze sprzedaży i dokonania daleko idących zmian w treści”.

Z tego, co powiedział mi Hidaka, kobiety nie domagały się finansowego odszkodowania. Na razie nie było jasne, czy żądanie przepisania tekstu na nowo było zupełnie szczere, czy może miały zamiar się targować.

Sądząc po głosie Hidaki podczas rozmowy sprzed chwili, negocjacje z Miyako Fujio nie poszły po jego myśli, na co jednak byłem mu teraz potrzebny ja? Czyżby sprawa aż tak się skomplikowała? Tylko jak mógłbym mu pomóc?

Kiedy tak rozmyślałem, siedzący naprzeciwko mnie Ōshima najwyraźniej skończył czytać rękopis, podniosłem więc wzrok znad gazety.

– Bardzo dobre – powiedział. – Wzruszające, do tego z nutką rozmarzenia. Podobało mi się.

– Dziękuję, że tak mówisz. Trochę mi lżej na sercu – odparłem zupełnie szczerze i napiłem się herbaty. Ōshima był dobrodusznym młodzieńcem, ale nie rzucał komplementów bez pokrycia.

Przyszedł czas na przedyskutowanie szczegółów dotyczących publikacji, a przynajmniej tak to robiliśmy zazwyczaj, tego dnia jednak pozostawała jeszcze sprawa Hidaki. Spojrzałem na zegarek, było wpół do siódmej.

– Jak u ciebie z czasem? – Ōshima był spostrzegawczy.

– Na razie okej, ale może wyjątkowo przedyskutujemy szczegóły przy kolacji? Tu blisko jest taka sieciówka, może tam skoczymy? Byłoby to mi dziś bardzo na rękę.

– W porządku. Ja też muszę coś zjeść – powiedział, chowając kartki do torby. W przyszłym roku kończył trzydzieści lat, ale wciąż był kawalerem.

W sieciowej restauracji oddalonej raptem o trzy minuty piechotą uzgodniliśmy nad zapiekanką makaronową szczegóły publikacji, choć jeśli mam być szczery, głównie gadaliśmy o wszystkim i o niczym. Wspomniałem wówczas, że osobą, z którą umówiłem się na ten wieczór, jest pisarz Kunihiko Hidaka, co trochę zaskoczyło Ōshimę.

– Jesteście znajomymi?

– Tak. Kończyliśmy tę samą podstawówkę i gimnazjum. Nasze domy stały niedaleko siebie. Dałoby się nawet dojść stąd na piechotę, tyle że teraz są tam apartamentowce.

– Czyli jesteście kumplami z dzieciństwa.

– No cóż, można by tak to określić. Dlatego utrzymujemy kontakt.

– Niesamowite. – Jego oczy spowiła mgiełka zazdrości i podziwu. – Nic nie wiedziałem.

– Do was też trafiłem z jego polecenia.

– Jak to?

– Wasz redaktor najpierw zgłosił się po tekst do Hidaki. On jednak odmówił, twierdząc, że nie widzi się w literaturze dziecięcej, a w zamian zaproponował mnie, tak więc mam u niego dług wdzięczności – powiedziałem, nabierając widelcem makaron.

– No proszę, czyli tak to wyglądało. Książka dla dzieci autorstwa pana Hidaki… Ciekawe, jaka by była – zadumał się, po czym zapytał mnie: – A ty nie myślałeś, żeby napisać coś dorosłego?

– Myśleć myślałem, z tym że na razie nie miałem okazji – odparłem szczerze.

Restaurację opuściliśmy o wpół do ósmej i obaj udaliśmy się w stronę stacji. Jechaliśmy w przeciwnych kierunkach, najpierw odprowadziłem więc Ōshimę na jego peron. Mój pociąg nadjechał chwilę potem.

Punkt ósma dotarłem na miejsce, dom jednak, ku mojemu zdumieniu, był pogrążony w mroku. Nie paliło się nawet światło przy bramie, gdzie stałem.

Na wszelki wypadek nacisnąłem przycisk domofonu, ale, tak jak przeczuwałem, nikt nie odebrał.

Zaraz, a może coś mi się pomyliło – pomyślałem wtedy. Przez telefon Hidaka poprosił, żebym przyszedł o ósmej, ale co, jeśli nie miał na myśli domu?

Wróciłem kawałek drogą, którą przyszedłem. Przy niewielkim parku stała budka telefoniczna. Wszedłem do środka, sięgając po portfel.

Dowiedziawszy się w informacji, jaki jest numer do hotelu Crown, zadzwoniłem do recepcji. „Zatrzymała się u państwa osoba o nazwisku Hidaka” – Na te słowa od razu mnie połączono.

– Hidaka, słucham – usłyszałem głos Rie.

– Tu Nonoguchi – odparłem. – Jest tam Hidaka?

– Nie, nie ma go. Powinien być jeszcze w domu. Miał pracować.

– No właśnie w tym rzecz…

Powiedziałem, że w domu panują egipskie ciemności i nic nie wskazuje, by ktoś był w środku.

– To dziwne… – odpowiedziała, a ja wyobraziłem sobie, jak po drugiej stronie przechyla głowę zdumiona. – Powiedział, że przed północą raczej tu nie przyjdzie.

– Może po coś wyszedł.

– Niemożliwe. – Rie zamilkła na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiała. – Okej, jadę tam. Będę za jakieś czterdzieści minut. Gdzie pan teraz jest?

Przekazałem jej, skąd dzwonię, dodając, że poczekam w pobliskiej kawiarni. Zanim jednak się tam skierowałem, postanowiłem jeszcze raz rzucić okiem na dom. Światła pozostawały zgaszone. Zauważyłem też, że saab wciąż stał na swoim miejscu, co nieco mnie zaniepokoiło.

Do rzeczonej kawiarni Hidaka często zaglądał dla poprawy nastroju, ja też odwiedziłem ją kilka razy. Właściciel, który mnie pamiętał, zapytał:

– Dziś bez pana Hidaki?

Odparłem, że mieliśmy się spotkać, ale nie zastałem go w domu.

Przeszło pół godziny gawędziłem z właścicielem o baseballu, po czym uregulowałem rachunek i szybkim krokiem udałem się do domu Hidaki. Kiedy dotarłem do bramy, stała tam taksówka, z której właśnie wysiadała Rie. Zawołałem ją, a ona odwzajemniła się uśmiechem, gdy jednak zwróciła wzrok ku domostwu, jej twarz zachmurzył wyraz niepokoju.

– Faktycznie, strasznie ciemno – rzekła.

– Chyba jeszcze nie wrócił.

– Ale nie planował żadnego wyjścia.

Ruszyła ku gankowi, wyciągając z torebki klucze, a ja poszedłem w ślad za nią.

Drzwi frontowe zamknięte były na zamek. Rie otworzyła je i weszła do środka, zapalając po drodze światła w różnych pomieszczeniach. Wszędzie panował chłód. Nigdzie nie było śladu niczyjej obecności.

Rie podążyła korytarzem ku gabinetowi Hidaki. Nacisnęła klamkę, ale drzwi były zamknięte.

– Zawsze zamyka gabinet, gdy wychodzi? – spytałem.

Rie pokręciła głową, sięgając po klucz.

– Ostatnio raczej tego nie robił.

Przekręciła klucz i otworzyła drzwi. Tu też nie paliło się światło, lecz nie było również zupełnie ciemno, a to za sprawą włączonego monitora, z którego dobywał się biały blask.

Rie wymacała włącznik na ścianie i zapaliła jarzeniówkę na suficie.

Na środku pokoju, z nogami skierowanymi w naszą stronę, leżał Hidaka.

Na ułamek sekundy czas jakby zatrzymał się w miejscu, po czym Rie rzuciła się naprzód. Nagle stanęła jednak jak wryta, zakrywając usta rękoma. Przez cały ten czas nie wydała z siebie głosu. Ja także zatrwożony podszedłem bliżej. Hidaka leżał na wznak, z głową przekręconą w prawo tak, że widać było jego lewy profil. Powieki miał lekko rozchylone, ale ukryte za nimi oczy nic już nie widziały.

– Nie żyje – powiedziałem.

Rie zapadła się w sobie, a w chwili, gdy jej kolana zetknęły się z podłogą, wydała z siebie jęk, który zdawał się dobywać z samego dna jej trzewi.

3

Przybyli na miejsce śledczy z Komendy Głównej przeprowadzali oględziny, podczas gdy razem z Rie czekaliśmy w pokoju gościnnym, który gościnny był tylko z nazwy, nie było w nim bowiem ani sofy, ani nawet stołu. Posadziłem Rie na kartonie wypełnionym czasopismami, a sam dreptałem w kółko niczym niedźwiedź, od czasu do czasu zerkając z korytarza na przebieg czynności policyjnych. Rie nie przestawała płakać. Mój zegarek wskazywał dziesiątą trzydzieści.

Rozległo się pukanie i drzwi otworzyły się, a do środka wszedł komisarz Sakoda, mężczyzna około pięćdziesiątki, roztaczający aurę opanowania. Wcześniej poprosił, żebyśmy zaczekali w tym pomieszczeniu, co sugerowało, że to on czuwa nad przebiegiem śledztwa. Zerknąwszy na Rie, zwrócił się do mnie:

– Czy mógłbym teraz zadać państwu kilka pytań?

– Jeśli chodzi o mnie, to nie ma problemu, ale…

– Jestem gotowa – odezwała się Rie, przyciskając chusteczkę do oczu. Mówiła dość zapłakanym głosem, ale bez zawahania. Przypomniałem sobie, jak kilkanaście godzin wcześniej Hidaka mówił o jej silnym charakterze.

– Zajmę tylko chwilę.

Sakoda na stojąco zadawał nam pytania o przebieg zdarzeń, które doprowadziły do odkrycia zwłok. Nie mogłem nie wspomnieć o Miyako Fujio.

– O której zadzwonił do pana pan Hidaka?

– Jakoś po szóstej.

– Czy wspomniał wówczas nazwisko pani Fujio?

– Nie, mówił tylko, że chce porozmawiać.

– Mogła to być więc inna sprawa.

– Jest taka możliwość.

– Ma pan pomysł jaka?

– Niestety nie.

Komisarz skinął głową i przeniósł spojrzenie na Rie.

– O której wyszła od państwa pani Fujio?

– Chyba po piątej.

– Czy rozmawiała pani potem z małżonkiem?

– Trochę.

– Jak się wtedy zachowywał?

– Trochę się martwił, ponieważ rozmowa z panią Fujio nie poszła po jego myśli, ale powiedział mi, że nie ma się czym przejmować.

– Następnie opuściła pani dom i udała się do hotelu, tak?

– Zgadza się.

– Dziś i, tak… dziś i jutro mieli państwo nocować w hotelu Crown, a pojutrze lecieć do Kanady, prawda? Jednak pan Hidaka zdecydował się zostać w domu ze względu na nieukończoną pracę – powiedział, spoglądając na własne notatki, po czym uniósł głowę. – Kto o tym wiedział?

– Ja i… – Rie popatrzyła na mnie.

– Oczywiście ja też, poza tym ludzie z wydawnictwa. – Wyjaśniłem, że rękopis, nad którym zamierzał przysiąść Hidaka, zamówiło wydawnictwo Sōmeisha. – Ale wątpię, czy to dobra metoda typowania sprawcy.

– To prawda, chcę się po prostu rozeznać w sytuacji. – Na twarzy Sakody pojawił się cień uśmiechu.

Kolejne pytanie skierowane było do Rie, a dotyczyło podejrzanych osób kręcących się ostatnio wokół domu. Rie odparła, że nikogo takiego nie widziała, a ja przypomniałem sobie wtedy o kobiecie, którą spotkałem tego dnia w ogrodzie. Zastanawiałem się przez chwilę, czy poruszać ten temat, ale w końcu wybrałem milczenie, uznałem bowiem, że zemsta za śmierć kota jako motyw zbrodni brzmi mimo wszystko idiotycznie.

Skończywszy zadawać pytania, komisarz oznajmił mi, że ktoś z jego podwładnych odwiezie mnie do domu. Chciałem dotrzymać towarzystwa Rie, ale Sakoda powiedział, że skontaktowano się już z jej krewnymi, którzy wkrótce mieli być na miejscu.

Nie ukrywam, że gdy zelżał już pierwszy szok spowodowany odkryciem zwłok Hidaki, ogarnęła mnie fala zmęczenia i, co tu dużo mówić, na samą myśl o konieczności złapania powrotnego pociągu czułem skrajne zniechęcenie, dlatego z miejsca przystałem na propozycję komisarza.

Wyszedłszy z pokoju, napotkałem krzątających się wciąż po korytarzu śledczych. Drzwi gabinetu były otwarte, ale nie widziałem, co dzieje się w środku. Ciało zostało już zapewne zabrane.

Przyszedł po mnie młody funkcjonariusz w mundurze i poprowadził do stojącego przed bramą radiowozu. Ni stąd, ni zowąd naszła mnie myśl, że nie siedziałem w policyjnym aucie, odkąd zatrzymano mnie za przekroczenie prędkości.

Obok radiowozu stał wysoki mężczyzna, którego twarzy nie mogłem dostrzec, pozostawała bowiem poza zasięgiem świateł auta.

– Pan Nonoguchi! Co za spotkanie!

– Hę? – Przystanąłem, próbując dojrzeć jego oblicze.

Mężczyzna zbliżył się do mnie, wyłaniając się z cienia. Miał nisko osadzone brwi i wyraziste rysy twarzy. Gdzieś go już widziałem – pomyślałem i nagle mnie olśniło.

– A, to ty!

– Pamięta mnie pan?

– No pewnie, ee… – Sięgnąłem pamięcią wstecz. – Jesteś Kaga, tak?

– Zgadza się. – Ukłonił się z szacunkiem. – Zawsze bardzo mi pan pomagał.

– Z wzajemnością. – Również pochyliłem głowę, a następnie spojrzałem na niego. Kiedy to było? Z dziesięć lat temu? Nie, więcej. Jego rysy twarzy nabrały przez ten czas jeszcze większej ostrości. – Słyszałem, że zostałeś policjantem, ale że też spotykamy się w takich okolicznościach!

– Też byłem zdumiony. Myślałem, że może chodzi o kogoś innego, ale sprawdziłem nazwisko i…

– Nie należy do najczęstszych, fakt. Tak czy inaczej – pokręciłem głową – to niesamowity zbieg okoliczności.

– Porozmawiajmy w aucie, odwiozę pana. Wybaczy pan, że radiowozem. Nie jest zbyt elegancki. – To rzekłszy, otworzył tylne drzwi samochodu, a młody policjant w mundurze zajął miejsce za kierownicą.

Świeżo po ukończeniu studiów Kaga trafił – jako nauczyciel geografii – do gimnazjum, w którym niegdyś uczyłem. Jak każdy młody pedagog animuszu i entuzjazmu miał za dwóch, co najbardziej uwidaczniało się, gdy prowadził treningi kendo, jako mistrz tej sztuki walki przejął bowiem opiekę nad szkolnym kołem.

Dlaczego więc po zaledwie dwóch latach tenże Kaga rzucił szkołę? Stał za tym splot rozmaitych okoliczności, ale według mnie sam Kaga nie był tu niczemu winien. Ujmijmy to tak, każdy z nas ma swoje predyspozycje zawodowe i gdyby ktoś mnie zapytał, czy Kaga nadawał się na nauczyciela, musiałbym odpowiedzieć przecząco, choć oczywiście dużą rolę odgrywała tu specyfika tamtych czasów.

– Panie Nonoguchi, w jakiej szkole uczy pan obecnie? – zwrócił się do mnie Kaga, czy raczej: detektyw Kaga, zaraz gdy auto ruszyło.

Potrząsnąłem głową.

– Do niedawna pracowałem w gimnazjum numer trzy, niedaleko mojego domu rodzinnego, ale odszedłem w marcu, wraz z końcem roku szkolnego.

Detektyw Kaga zrobił zdumioną minę.

– Naprawdę? Czym się pan więc teraz zajmuje?

– Hm, trochę głupio mi o tym mówić, ale piszę książki dla dzieci.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij