Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Złamana laleczka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 lutego 2023
Ebook
33,00 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Złamana laleczka - ebook

Aria została porwana. Jej nowym domem miała stać się maleńka i cuchnąca, betonowa cela. Cela, w której za łóżko miał jej posłużyć brudny materac, zaś za toaletę wiadro. W oczach oprawców nie była już człowiekiem, a jedynie żywą laleczką. Taką, którą można połamać i sprzedać jako seksualną niewolnicę.

Kto napuścił porywaczy na Arię? Czy stoi za tym jej były przyjaciel z dzieciństwa?

Dlaczego wciąż śnią jej się rodzice, którzy giną inaczej niż zapamiętała?

Ile tak naprawdę wiedział Cole, który ostrzegał ją przed złem kryjącym się w zaułkach Baltimore, nim sam zniknął bez śladu?

Czy syn szefa organizacji odpowiedzialnej za porwanie, będzie w stanie odmienić jej los? A może to brat Arii ją uratuje?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67691-15-4
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ
1

Aria

Po­czułam, jak po­wo­li opusz­czał mnie sen, a moje cia­ło prze­szył doj­mu­ją­cy chłód.

Było zim­no. Tak prze­raź­li­wie zim­no.

Mia­łam wra­że­nie, jak­by w moje cia­ło wbi­ja­no ty­sią­ce ma­leń­kich szpi­lek.

Le­ża­łam na ja­kimś wil­got­nym ma­te­ra­cu, a do mo­ich noz­drzy do­cie­rał smród wil­go­ci, stę­chli­zny i mo­czu. Uchyli­łam cięż­kie po­wie­ki i za­raz z ję­kiem za­ci­snę­łam je z po­wro­tem, kie­dy z boku mo­jej gło­wy eks­plo­do­wał nie­zno­śny ból! Za­czerp­nę­łam drżą­cy od­dech, spró­bo­wa­łam się po­ruszyć, jed­nak wszyst­kie moje mię­śnie nie­mal na­tych­miast za­wyły w pro­te­ście.

Znie­rucho­mia­łam.

Nie ro­zu­mia­łam, co się dzie­je!

Nie mia­łam też po­ję­cia, gdzie się znaj­do­wa­łam ani jak się tam zna­la­złam i z każ­dą ko­lej­ną mi­ja­ją­cą se­kun­dą ogar­nia­ło mnie co­raz więk­sze prze­ra­że­nie.

Kie­dy w koń­cu uda­ło mi się otwo­rzyć oczy, je­dyne, co wi­dzia­łam, to ciem­ność, któ­ra była tak gę­sta, iż od­no­si­łam wra­że­nie, że mo­gła­by mnie udu­sić.

Po raz ko­lej­ny po­czułam pul­sują­cy ból. Z wy­sił­kiem unio­słam skost­nia­łą rękę i prze­sunę­łam opusz­ka­mi pal­ców po po­tyli­cy. Po­czułam na nich coś mo­kre­go i cie­płe­go.

Krew.

Moim cia­łem wstrzą­snął dreszcz, a mój otę­pia­ły umys za­czął być za­le­wa­ny przez wspo­mnie­nia, któ­re klat­ka po klat­ce, nie­ubła­ga­nie przy­po­mi­na­ły o wy­da­rze­niach ze­szłe­go wie­czo­ru.

Była so­bo­ta i po cięż­kim ty­god­niu mia­łam ocho­tę ro­ze­rwać się w gro­nie przy­ja­ciół. Spo­tka­łam się ze zna­jo­mymi w jed­nym z na­szych ulu­bio­nych klu­bów. Za­ba­wa, jak za­wsze, była przed­nia. A przy­najm­niej taka była do cza­su po­ja­wie­nia się Lia­ma. W chwi­li, w któ­rej wy­pa­trzyłam go wśród mo­rza wi­ją­cych się na par­kie­cie ciał, wie­dzia­łam, że za­rów­no do­bry na­strój, jak i szam­pań­ska za­ba­wa znik­ną bez­pow­rot­nie. I nie po­myli­łam się.

Nie mi­nę­ło wie­le cza­su, jak Liam się upił i za­czął wy­le­wać swo­je żale. I tak jak za każ­dym pie­przo­nym ra­zem, od czte­rech dłu­gich lat, za­czął za­rzucać mi, że wo­la­łam jego star­sze­go bra­ta od nie­go.

– Co ta­kie­go ma Cole, cze­go mi bra­kuje? Co, Ari?! – beł­ko­tał, na­chyla­jąc się nad sto­li­kiem. – Prze­cież zo­sta­wił nas bez sło­wa! Znik­nął, bo miał nas wszyst­kich głę­bo­ko w du­pie! – Wska­zał na mnie dło­nią, w któ­rej trzymał kie­li­szek z czystą wód­ką. – A ty, głupia, cią­gle do nie­go wzdychasz! To ta­kie ża­ło­sne, Aria… Ty je­steś ża­ło­sna! – wy­sy­czał ze zło­ścią.

– Wy­star­czy! – wark­nę­łam, mia­łam już tego wszyst­kie­go ser­decz­nie dość. – Je­dyną ża­ło­sną oso­bą w tym to­wa­rzystwie je­steś ty! – Na do­bre wkurzo­na, ze­rwa­łam się z miej­sca, zgar­nę­łam swo­ją to­reb­kę ze sto­li­ka i ruszyłam do wyj­ścia, po­trą­ca­jąc po dro­dze kil­ka osób. Nie mia­łam za­mia­ru po raz ko­lej­ny prze­ra­biać tego sa­me­go. Oczywi­ście, jak moż­na było się tego spo­dzie­wać, Liam ruszył za mną. Ten chło­pak nig­dy nie wie­dział, kie­dy od­pu­ścić, więc niby dla­cze­go tym ra­zem mia­ło­by być in­a­czej? Za­nim mia­łam szan­sę choć­by do­trzeć do drzwi, zła­pał mnie za rękę, za­trzymał w miej­scu i moc­nym szarp­nię­ciem ob­ró­cił ku so­bie.

– To nie mu­sia­ło się tak koń­czyć – mó­wił tak ci­cho, że le­d­wie byłam w sta­nie usłyszeć go na tle dud­nią­cej z gło­śni­ków mu­zyki. Liam po­trzą­snął gło­wą, po czym, wciąż mnie trzyma­jąc, spoj­rzał na mnie ocza­mi, w któ­rych błysnę­ło po­czucie winy i udrę­ka. Nie za bar­dzo ro­zu­mia­łam, skąd wzię­ły się u nie­go ta­kie emo­cje; w koń­cu to nie było pierw­sze ta­kie na­sze ro­deo. – Wy­bacz mi, Ari.

– Co ty bre­dzisz?! Co nie mu­sia­ło się koń­czyć?! I co mam ci, u dia­bła, wy­ba­czyć?! To, że zno­wu za­cho­wa­łeś się jak du­pek?! – wrza­snę­łam, za­ci­ska­jąc pię­ści przy bo­kach. Aż mnie pa­li­ło, żeby mu przy­ło­żyć. Mia­łam dość Lia­ma i jego bez­sen­sow­ne­go beł­ko­tu. Po­chyli­łam się nie­znacz­nie ku nie­mu i zmarsz­czyłam nos, kie­dy w moje noz­drza ude­rzył smród ta­niej wód­ki. – Przy­wykłam już do tego, wiesz?

– Mam na­dzie­ję, że kie­dyś zro­zu­miesz – wy­szep­tał, jak­bym w ogó­le się nie ode­zwa­ła. – Mu­sisz wie­dzieć, że nie mia­łem wyj­ścia. Ja… – Urwał, a jego pal­ce na moim przed­ra­mie­niu za­ci­snę­ły się tak moc­no, iż byłam pew­na, że po­zo­sta­wią na mo­jej skó­rze si­nia­ki.

– Liam – po­wie­dzia­łam po­wo­li. – Puść mnie, pro­szę. Spra­wiasz mi ból.

Ob­ser­wo­wa­łam ze zmarsz­czo­nymi brwia­mi, jak mruga raz, drugi, jak­by bu­dził się z ja­kie­goś transu.

– Prze­pra­szam – szep­nął, po czym od­wró­ciw­szy ode mnie wzrok, po­wtó­rzył: – Prze­pra­szam.

– Je­steś nie­nor­mal­ny – syk­nę­łam. Wy­szarp­nę­łam rękę z jego uści­sku i nie po­świę­ca­jąc mu już ani jed­ne­go spoj­rze­nia wię­cej, szyb­kim kro­kiem po­ma­sze­ro­wa­łam do wyj­ścia. Nie­mal wy­bie­głam z klu­bu i pie­szo ruszyłam w stro­nę domu. Mia­łam już po dziur­ki w no­sie na­pa­dów za­zdro­ści ze stro­ny sta­re­go przy­ja­cie­la. Byłam wście­kła i sfrustro­wa­na! Z Lia­mem kum­plo­wa­li­śmy się od smar­ka. Był naj­lep­szym przy­ja­cie­lem mo­je­go bra­ta, ale tak­że i moim. Na­sza trój­ka była ze sobą na­praw­dę bli­sko. Jed­nak­że przed czte­ro­ma laty mię­dzy mną a Lia­mem coś za­czę­ło się zmie­niać. Do­sko­na­le wie­dzia­łam, że mia­ło to wie­le wspól­ne­go z jego star­szym bra­tem, Co­lem.

Tak jak dzi­siaj, Liam już wcze­śniej wy­tykał mi, że to wła­śnie przez Cole’a go od­pycha­łam. I praw­dę mó­wiąc, nie mylił się. Cole był dla mnie kimś waż­nym, choć zda­łam so­bie z tego spra­wę do­pie­ro po tym, jak znik­nął z Bal­ti­mo­re. Co praw­da, kie­dy byłam jesz­cze dziec­kiem, wy­da­wa­ło mi się, że byłam za­uro­czo­na Lia­mem, jed­nak­że czas po­ka­zał, że byłam w ogrom­nym bę­dzie. Te­raz na­wet nie mo­głam na­zwać go przy­ja­cie­lem i wbrew temu, co twier­dził, nie mia­ło to nic wspól­ne­go z jego bra­tem, a z nim sa­mym. Liam się zmie­nił. Ten nie­gdyś do­bry, miły roz­ra­bia­ka, stał się opryskli­wy i po­de­ner­wo­wa­ny. Po­cząt­ko­wo nie mia­łam po­ję­cia, skąd ta na­gła zmia­na w jego za­cho­wa­niu, ale kie­dy za­czął sza­stać for­są na pra­wo i lewo i roz­bi­jać się po mie­ście dro­gą furą, za­czę­łam mieć złe prze­czucia. Liam nie miał swo­ich oszczęd­no­ści. Wraz z pa­nią Ben­nett utrzymywa­li się z pie­nię­dzy, któ­re prze­le­wał Cole. Od sa­me­go Lia­ma wie­dzia­łam, że nie były to małe sumy, jed­nak to jego mat­ka dys­po­no­wa­ła kasą, a nie on. Dla­te­go też, nie­moż­li­wym było, by to z tej kasy Liam spra­wił so­bie ta­kie au­tko. Pró­bo­wa­łam na­wet wy­pytać o to mo­je­go bra­ta, Drew, ale ten twier­dził, że nie ma po­ję­cia, skąd Liam wziął hajs na brykę. Przy oka­zji wy­znał mi też, że od­da­li­li się od sie­bie. Nie­ste­ty, po­mi­mo mo­ich na­le­gań, nie chciał za­głę­biać się w ten te­mat, więc nie mia­łam in­ne­go wyj­ścia, jak od­pu­ścić.

Po­grą­żo­na w myślach prze­szłam przez uli­cę i ruszyłam przez ciem­ny park, chcąc jak naj­prę­dzej zna­leźć się już w domu. O tej po­rze wy­glą­dał pie­kiel­nie mrocz­nie, jak­by żyw­cem wy­ję­ty z hor­ro­ru. Ciem­ne syl­wet­ki ga­łę­zi drzew przy­po­mi­na­ły szpo­ny po­two­ra, któ­re w każ­dej chwi­li mo­głyby się­gnąć po mnie i po­rwać w od­mę­ty swo­je­go mro­ku.

Wzdrygnę­łam się.

Ro­zej­rza­łam się do­oko­ła, ale nig­dzie nie było wi­dać żywe­go du­cha. Gdzieś w gę­stwi­nach usłysza­łam ja­kiś sze­lest. Przy­spie­szyłam kro­ku. Pra­gnę­łam jak naj­szyb­ciej stam­tąd uciec.

Nie mi­nę­ło wie­le cza­su, gdy do­tar­łam do wyj­ścia z par­ku, a moim oczom uka­za­ła się uli­ca. Wes­tchnę­łam z nie­bywa­łą ulgą, jed­nak za­raz prze­szył mnie dziw­ny, nie­zro­zumia­ły dreszcz, a wło­ski na moim kar­ku sta­nę­ły dęba. Po­czułam na so­bie czyjś wzrok. Wy­da­wa­ło mi się, że ktoś mnie ob­ser­wuje. Ob­rzu­ci­łam oto­cze­nie szyb­kim spoj­rze­niem, ale ni­ko­go nig­dzie nie wy­pa­trzyłam.

– To tyl­ko two­ja wy­obraź­nia – wy­szep­ta­łam drżą­cym gło­sem. Boże, co mnie pod­kusi­ło, by sa­mej w środ­ku nocy ła­zić po ciem­nym par­ku?! To wła­śnie tutaj, nie tak daw­no temu zna­le­zio­no oso­bi­ste rze­czy i śla­dy krwi mło­dej dziew­czyny, któ­ra znik­nę­ła bez śla­du i któ­rej nig­dy nie od­na­le­zio­no, po­mi­mo tego, że w jej po­szuki­wa­nia zo­sta­ły za­an­ga­żo­wa­ne służ­by z ca­łe­go sta­nu. Prze­szuki­wa­no po­bli­skie par­ki, lasy i je­zio­ra, ale bez po­wo­dze­nia; zupeł­nie, jak­by dziew­czyna roz­płynę­ła się w po­wie­trzu. Wkrót­ce po tym zda­rze­niu, po­li­cja za­czę­ta łą­czyć tę spra­wę z in­nymi za­gi­nię­cia­mi, ja­kie mia­ły miej­sce w ostat­nich la­tach nie tyl­ko w sa­mym Bal­ti­mo­re, ale i na ca­łym wschod­nim wy­brze­żu. Po­li­cja mia­ła po­dej­rze­nia, że te wszyst­kie za­gi­nię­cia mia­ły zwią­zek z nie­uchwyt­ną do tej pory or­ga­ni­za­cją prze­stęp­czą, ­zaj­mu­ją­cą się han­dlem żywym to­wa­rem.

Od­głos czyichś stłumio­nych kro­ków, do­cho­dzą­cych gdzieś zza mnie, wy­rwał mnie z tych strasz­nych myśli. Zwil­got­nia­ły mi dło­nie i po­czułam, jak po mo­ich ple­cach spływa struż­ka zim­ne­go potu.

Mu­sia­łam stam­tąd zwie­wać.

Na­tych­miast.

Nie oglą­da­jąc się już wię­cej za sie­bie, czmych­nę­łam z par­ku. W mgnie­niu oka prze­cię­łam opusto­sza­łą uli­cę, a wra­że­nie, jak­by ktoś śle­dził każ­dy mój ruch, nie opusz­cza­ło mnie ani na chwi­lę. Wy­szłam za róg w jed­ną z ciem­nych uli­czek i uj­rza­łam męż­czyznę bie­gną­ce­go środ­kiem jezd­ni. Z ja­kie­goś po­wo­du na jego wi­dok po­czułam nie­wiel­ką ulgę, któ­ra jed­nak oka­za­ła się ulot­na i nie trwa­ła dłu­go. Z trwo­gą, ni­czym na fil­mie, ob­ser­wo­wa­łam, jak do­słow­nie zni­kąd po­ja­wi­ły się dwa sno­py świa­tła, a chwi­lę póź­niej ciem­ne, roz­pę­dzo­ne auto z im­pe­tem wje­cha­ło w ucie­ka­ją­ce­go nie­szczę­śni­ka. Sta­nę­łam jak wryta, a z mo­je­go gar­dła ule­ciał krzyk prze­ra­że­nia.

Ro­ze­dr­ga­na ro­zej­rza­łam się wo­ko­ło za czymś, za czym mo­gła­bym się scho­wać. Nie mia­łam naj­mniej­szych wąt­pli­wo­ści, że nie był to wy­pa­dek. Sa­mo­chód ewi­dent­nie po­trą­cił tego bie­da­ka ce­lo­wo!

Spa­ni­ko­wa­na, pod­bie­głam do naj­bliż­sze­go drze­wa i scho­wa­łam się za nim, ma­jąc na­dzie­ję, że po­zo­sta­nę nie­zau­wa­żo­na.

– Ja pier­do­lę! – wy­sa­pa­łam, zupeł­nie za­po­mi­na­jąc o śle­dzą­cym mnie wid­mie, któ­re cza­iło się w mro­ku.

Na­słuchi­wa­łam ja­kie­go­kol­wiek dźwię­ku, któ­ry mógł­by świad­czyć o tym, że na­past­nik jed­nak mnie za­uwa­żył, ale ze­wsząd ota­cza­ła mnie tyl­ko upior­na ci­sza, któ­ra za­miast po­dzia­łać na mnie ko­ją­co, tyl­ko wzmo­gła mój strach.

Z dzi­ko bi­ją­cym ser­cem wyj­rza­łam zza pnia, do­kład­nie w chwi­li, gdy drzwi sa­mo­cho­du otwo­rzyły się i wy­siadł z nie­go przy­sa­dzi­sty męż­czyzna. Wstrzymu­jąc osza­la­ły od­dech, ob­ser­wo­wa­łam z ukrycia, jak nie­zna­jo­my pod­cho­dzi wol­nym kro­kiem do swo­jej ofia­ry. Męż­czyzna przy­glą­dał się przez chwi­lę cia­łu le­żą­ce­mu nie­rucho­mo na uli­cy, po czym zza poły czar­ne­go gar­ni­turu wy­cią­gnął broń i wy­mie­rzył w nie­szczę­śni­ka. Padł strzał, któ­ry prze­ciął ci­szę nocy ni­czym grzmot pio­runa.

Wrza­snę­łam mi­mo­wol­nie, po czym szyb­ko za­sło­ni­łam drżą­cą ręką usta i na po­wrót scho­wa­łam się za drze­wem. Trzę­sąc się na ca­łym cie­le, bła­ga­łam w du­chu, by mor­der­ca mnie nie usłyszał. Na kil­ka ude­rzeń ser­ca, na po­wrót za­pa­no­wa­ła kom­plet­na ci­sza i wszyst­ko za­stygło w bez­ruchu, zupeł­nie jak­by czas się za­trzymał. Za­raz jed­nak do mo­ich uszu do­tarł od­głos zbli­ża­ją­cych się cięż­kich kro­ków, któ­re z każ­dą mi­ja­ją­cą se­kun­dą sta­wa­ły się co­raz gło­śniej­sze.

Wie­dzia­łam, że wpa­dłam w nie­złe gów­no!

Chcąc nie chcąc, sta­łam się świad­kiem mor­der­stwa! Mia­łam tyl­ko jed­ną opcję. Mu­sia­łam zwie­wać! I to na­tych­miast!

Nie za­sta­na­wia­jąc się nad tym, co ro­bię, ani nad moż­li­wymi kon­se­kwen­cja­mi, ode­pchnę­łam się od pnia dębu i pu­ści­łam bie­giem, pę­dząc ile sił w no­gach w stro­nę, z któ­rej do­pie­ro co przy­szłam. Od za­wsze lu­bi­łam bie­gać i od paru lat nie­mal każ­dy dzień za­czyna­łam od prze­bież­ki. Byłam szyb­ka. A na­wet bar­dzo szyb­ka.

Na moje nie­szczę­ście mor­der­ca oka­zał się szyb­szy. Uda­ło mi się ubiec za­le­d­wie parę me­trów, kie­dy po­czułam, jak sta­lo­we ra­mię oplo­tło się wo­kół mo­je­go pasa i zo­sta­łam przy­cią­gnię­ta do twar­de­go cia­ła.

– Nie tak szyb­ko, la­lecz­ko – ode­zwał się do mo­je­go ucha mę­ski głos z wy­raź­nym ak­cen­tem, któ­re­go ni­jak nie po­tra­fi­łam zi­den­tyfi­ko­wać.

Za­mar­łam.

Na mo­ment za­po­mnia­łam na­wet, jak się od­dycha.

Mia­łam umrzeć! Byłam tego pew­na. Nig­dy w ca­łym swo­im dwudzie­sto­dwulet­nim życiu nie czułam tak wiel­kie­go prze­ra­że­nia, ja­kie pa­ra­li­żo­wa­ło mnie w tej chwi­li.

– Pro­szę… ni­ko­mu nic nie po­wiem! – bła­ga­łam, mio­ta­jąc się bez­rad­nie w uści­sku mor­der­cy.

– Prze­stań się, kur­wa, szar­pać! – wark­nął mi do ucha męż­czyzna i wzmoc­nił swój uścisk. Po­czułam, jak pod wpływem jego siły pę­ka­ją mi że­bra. Ból, któ­ry eks­plo­do­wał w moim cie­le, spra­wił, że uszło ze mnie całe po­wie­trze, a przed ocza­mi za­tań­czyły mi ciem­ne mrocz­ki. – Ga­daj! Co tutaj ro­bi­łaś?!

– Nic! Przy­się­gam! – uda­ło mi się wy­du­sić. – Ja tyl­ko szłam do… – urwa­łam. Zno­wu ude­rzyło mnie wra­że­nie, że ktoś nas ob­ser­wuje. Obej­rza­łam się na boki i po drugiej stro­nie uli­cy uj­rza­łam drugi ciem­ny sa­mo­chód, ale nie uda­ło mi się doj­rzeć ni­ko­go w środ­ku.

– Wy­glą­da na to, że zna­la­złaś się w nie­wła­ści­wym miej­scu, o złej po­rze, mu­ñe­qui­ta – ode­zwał się, z po­wro­tem ścią­ga­jąc na sie­bie moją uwa­gę.

Męż­czyzna mil­czał przez chwi­lę; za­pew­ne za­sta­na­wiał się, co ze mną zro­bić. Bez pro­ble­mu mógł­by mnie za­bić tu i te­raz, bez żad­nych świad­ków, tym sa­mym roz­wią­zując swój pro­blem. Po chwi­li nie­zna­jo­my ob­ró­cił mnie przo­dem do sie­bie i zmrużyw­szy oczy, za­czął przy­glą­dać się mo­jej twa­rzy. W ułam­ku se­kun­dy jego war­gi roz­cią­gnę­ły się w brutal­nym, przy­pra­wia­ją­cym mnie o mdło­ści uśmiesz­ku.

– A niech mnie! Wy­glą­da na to, że dzi­siaj za­pra­cu­ję so­bie na eks­tra pre­mię! – Za­re­cho­tał. – Bied­ny Curt tro­chę się spóź­nił!

„O czym on do cho­le­ry ga­dał? Jaką pre­mię? Jaki Curt?!”, za­sta­na­wia­łam się go­rącz­ko­wo.

– Pro­szę, wy­puść mnie… – Szarp­nę­łam się raz jesz­cze, krzywiąc się przy tym z bólu, ale męż­czyzna ani drgnął.

– Nie mogę tego zro­bić. Chciał­bym po­wie­dzieć, że mi przy­kro, ale…

Z prze­ra­że­niem za­uwa­żyłam, jak wol­ną ręką się­ga za pa­zuchę gar­ni­turu, przez co za­czę­łam się dzi­ko wy­rywać z jego ob­jęć. Nie usta­jąc w wy­sił­kach, ro­zej­rza­łam się wo­kół za ja­ką­kol­wiek po­mo­cą, jed­nak uli­ce o tej po­rze jak za­wsze świe­ci­ły pust­ka­mi. Nie­spo­dzie­wa­nie po­czułam ostry ból z tyłu gło­wy i już po chwi­li po­chło­nę­ła mnie ciem­ność, jed­nak tuż przed tym, nim na do­bre pstra­ci­łam przy­tom­ność, jak przez mgłę uj­rza­łam zbli­ża­ją­cą się do nas za­ma­za­ną, za­kap­turzo­ną po­stać. A po­tem… A po­tem nie było już nic.

Brzęk klu­czy wy­rwał mnie z okrop­nych wspo­mnień, spro­wa­dza­jąc tym sa­mym z po­wro­tem do mo­jej no­wej rze­czywi­sto­ści. Prze­szył mnie zim­ny dreszcz.

Zo­sta­łam po­rwa­na!

Świa­do­mość tego, co się sta­ło, dała mi kopa. Usia­dłam gwał­tow­nie na ma­te­ra­cu, a ból, jaki wy­wo­ła­ło zła­ma­ne że­bro, ode­brał mi od­dech. Jęk­nę­łam, ła­piąc się za nie i w tej sa­mej chwi­li roz­błysło ni­kłe świa­tło, są­czą­ce się z wi­szą­cej na po­pę­ka­nym su­fi­cie go­łej ża­rów­ki.

Zmrużyłam oczy.

Po­spiesz­nie ro­zej­rza­łam się po mo­jej celi. Tak, tym to wła­śnie było. Byłam za­mknię­ta w ma­leń­kim be­to­no­wym po­miesz­cze­niu. Żad­ne­go okna wy­cho­dzą­ce­go na ze­wnątrz, przy­uwa­żyłam je­dynie ma­syw­ne, drew­nia­ne drzwi z ma­łym okra­to­wa­nym otwo­rem, zza któ­re­go w tej chwi­li prze­bi­ja­ło się świa­tło. Prócz tego brud­ny ma­te­rac, na któ­rym ktoś mu­siał mnie po­ło­żyć. I nic poza tym.

Dźwięk wsa­dza­ne­go w za­mek klu­cza był jak huk wy­strza­łu w tym cia­snym miej­scu. Drgnę­łam na ma­te­ra­cu i prze­ra­żo­na utkwi­łam spoj­rze­nie w drzwiach. Pod­cią­gnę­łam ko­la­na do pier­si, po czym ob­ję­łam je ra­mio­na­mi, ob­ser­wując sze­ro­ko otwar­tymi ocza­mi, jak drzwi po­wo­li otwie­ra­ją się ze skrzyp­nię­ciem. Do środ­ka wszedł ubra­ny w ciem­ny gar­ni­tur star­szy męż­czyzna. Był fa­ce­tem ni­skiej po­stury w śred­nim wie­ku. Miał ciem­ne wło­sy przy­pró­szo­ne si­wi­zną i nie­wiel­ki za­rost.

Skuli­łam się jesz­cze bar­dziej na ma­te­ra­cu; za­po­mnia­łam o ja­kim­kol­wiek bólu. Pra­gnę­łam znik­nąć. Stać się nie­wi­dzial­na. Nie mia­ło mnie tu spo­tkać nic do­bre­go. Tego byłam pew­na. Pod­skór­nie wie­dzia­łam, że w tej wła­śnie chwi­li miał się za­cząć mój praw­dzi­wy kosz­mar.

Pa­cior­ko­we oczy męż­czyzny wy­lą­do­wa­ły na mo­jej skulo­nej, odzia­nej w kusą czer­wo­ną su­kien­kę syl­wet­ce, a jego cien­kie war­gi roz­cią­gnę­ły się w ob­le­śnym uśmiesz­ku.

Pod­szedł do mnie, lek­ko kuś­tyka­jąc, i kuc­nął, by się ze mną zrów­nać.

– Nie po­win­no cię tu być – rzekł, prze­chyla­jąc gło­wę na bok, i za­czął przy­glą­dać się mo­jej twa­rzy. Po­dob­nie jak u fa­ce­ta z uli­cy, tak też u nie­go dało się usłyszeć ten sam wy­raź­ny ak­cent. Męż­czyzna po­wiódł ocza­mi po mo­jej twa­rzy, jak i resz­cie cia­ła. Za­drża­łam nie­kon­tro­lo­wa­nie pod wpływem jego lu­bież­ne­go, na­pa­stli­we­go spoj­rze­nia. Chwycił mię­dzy pal­ce mój pod­bró­dek i przy­bli­żyw­szy twarz do mo­jej, bo­le­śnie go ści­snął. – Bę­dziesz bar­dzo cen­na. Trze­ba cię tyl­ko tro­chę wy­szko­lić.

Prze­łknę­łam cięż­ko śli­nę.

Roz­są­dek pod­po­wia­dał mi, bym mil­cza­ła, bo nie spodo­ba mi się jego od­po­wiedź, ale ja mu­sia­łam wie­dzieć, co miał na myśli.

No bo co to, kur­wa, mia­ło zna­czyć, że mu­szą mnie wy­szko­lić?!

– Co pan ma na myśli? Do cze­go mu­si­cie mnie wy­szko­lić? I co to w ogó­le za miej­sce?! – pyta­nia, choć wy­po­wie­dzia­ne sła­bym gło­sem, wy­la­tywa­ły ze mnie z pręd­ko­ścią ka­ra­bi­nu ma­szyno­we­go.

– Hmm… – Męż­czyzna uwol­nił mój pod­bró­dek i po­dra­pał się po bro­dzie, na­wet na se­kun­dę nie spusz­cza­jąc ze mnie oczu. – W su­mie już wkrót­ce sama się o tym wszyst­kim prze­ko­nasz, do­świad­cza­jąc tego na wła­snej skó­rze, ale chyba mogę cię tro­chę wpro­wa­dzić. – Ro­zej­rzał się po celi, po czym po­wró­cił do mnie spoj­rze­niem. – Moja cen­na za­ba­wecz­ko, to jest te­raz twój dom.

Po­czułam, jak ser­ce tłucze mi się w pier­si.

– Mój dom? – po­wtó­rzyłam drżą­cym gło­sem, nie­wie­le gło­śniej­szym od szep­tu.

– Zga­dza się. Tra­fi­łaś tu w ra­mach spła­ty dłu­gu i za­mie­rzam na to­bie do­brze za­ro­bić!

Skuli­łam się jesz­cze bar­dziej. Krę­ci­ło mi się w gło­wie. Nic z tego nie ro­zu­mia­łam!

– Ale ja nie je­stem ci nic dłuż­na! – pi­snę­łam. – Nie znam cię! Nig­dy wcze­śniej nie wi­dzia­łam! To musi być ja­kaś po­mył­ka!

– Żad­na po­mył­ka, skar­beń­ku. Moja… – za­to­czył ręką kół­ko w po­wie­trzu – po­wiedz­my, że „or­ga­ni­za­cja” zaj­mu­je się „re­kruta­cją” mło­dych dziew­cząt, któ­re szko­li­my na sek­sual­ne nie­wol­ni­ce. Kie­dy są już go­to­we, sprze­da­je­my je na­dzia­nym skur­wie­lom, by mo­gli speł­niać swo­je cho­re fan­ta­zje. I tym wła­śnie bę­dziesz, kie­dy już z tobą skoń­czymy. Zła­ma­ną la­lecz­ką swo­je­go wła­ści­cie­la – po­wie­dział to wszyst­ko bez ja­kich­kol­wiek emo­cji, zupeł­nie jak­by mó­wił o po­go­dzie. Wi­dząc moją prze­ra­żo­ną minę, ro­ze­śmiał się gar­dło­wo. – Och, nie martw się tak. – Po­kle­pał mnie po no­dze, a ja au­to­ma­tycz­nie od­sunę­łam się. Męż­czyzna zi­gno­ro­wał to i cią­gnął da­lej. – Wiesz, za­wsze mo­gła­by przy­paść ci w udzia­le druga opcja, a wierz mi, że jest ona o wie­le gor­sza od tej pierw­szej, choć za­pew­ne w tej chwi­li może wy­da­wać ci się to nie­moż­li­we.

– C-co to z-za o-opcja? – wy­ją­ka­łam, choć tak na­praw­dę nie chcia­łam tego wie­dzieć. Ob­ser­wo­wa­łam, jak na twa­rzy klę­czą­ce­go przede mną męż­czyzny po­ja­wia się grymas.

– Myślę, że nie je­steś go­to­wa, by to usłyszeć. – Męż­czyzna wy­cią­gnął rękę i zła­pał za ko­smyk mo­ich wło­sów. – Wi­dzisz, la­lecz­ko, na two­je nie­szczę­ście, pew­na oso­ba za­cią­gnę­ła u nas spo­ry dług, któ­re­go nie była w ­sta­nie spła­cić, więc…

– Chcesz po­wie­dzieć, że ktoś mnie wam wy­sta­wił? – wy­chrypia­łam ci­cho, wcho­dząc mu w sło­wo. Czułam, że za­czyna bra­ko­wać mi po­wie­trza! To nie mo­gło się dziać na­praw­dę! Kto mógł­by ska­zać mnie na tak be­stial­ski los?!

– Do­kład­nie, za­ba­wecz­ko – po­wie­dział, jak gdyby nig­dy nic, igno­rując fakt, że byłam bli­ska ata­ku pa­ni­ki. – I dla two­je­go wła­sne­go do­bra, bę­dzie le­piej, je­śli szyb­ko zdasz so­bie spra­wę z tego, iż nie jest to kurort wy­po­czyn­ko­wy. Ani ja, ani moi lu­dzie, nie wie­my, co to współ­czucie czy li­tość. Rób to, co ci się każe, a nie bę­dzie aż tak źle.

– Pro­szę, wy­puść mnie! – pró­bo­wa­łam bła­gać, choć wie­dzia­łam, że to bez­sen­sow­ne.

Męż­czyzna za­re­cho­tał i pod­no­sząc się z kucek, ruszył do drzwi.

– Nie mogę tego zro­bić. Te­raz je­steś moją wła­sno­ścią. – Obej­rzał się przez ra­mię i rzucił mi nie­przyjem­ne spoj­rze­nie. – Wi­taj w pie­kle, dzie­wusz­ko.

Pa­trzyłam z prze­ra­że­niem, jak drzwi za­myka­ją się za męż­czyzną, a kil­ka se­kund póź­niej celę spo­wi­ła ciem­ność. Wal­cząc o od­dech, wsta­łam na drżą­cych no­gach i na śle­po skie­ro­wa­łam się w stro­nę wyj­ścia. Nie zwa­ża­jąc na kon­se­kwen­cje, za­czę­łam ude­rzać pię­ścia­mi w stę­chłe drew­no.

– Wy­pu­ście mnie stąd! – za­wyłam. – Po­mo­cy! Niech ktoś mi po­mo­że! – dar­łam się wnie­bo­gło­sy, nie­mal zdzie­ra­jąc so­bie przy tym gar­dło, ale jak moż­na było się tego spo­dzie­wać, nie do­sta­łam żad­nej od­po­wie­dzi.

Byłam sama.

Zupeł­nie sama.

Zre­zygno­wa­na i po­zba­wio­na resz­tek sił opar­łam się cięż­ko ple­ca­mi o drzwi i zsunę­łam po nich, lą­du­jąc tył­kiem na zim­nym be­to­nie. Igno­rując ból w że­brach, pod­cią­gnę­łam nogi do klat­ki pier­sio­wej i przy­ło­żyłam czo­ło do ko­lan. Moje cia­ło drża­ło za­rów­no z zim­na, jak i z prze­ra­że­nia, a łzy zna­czyły lo­do­wa­te ścież­ki na mo­ich po­licz­kach. Mój umysł nie poj­mo­wał tej no­wej rze­czywi­sto­ści, w któ­rej się zna­la­złam.

Zo­sta­łam po­rwa­na przez psy­cho­li han­dlu­ją­cymi żywym to­wa­rem!

Je­śli ja­kimś cu­dem unik­nę tu śmier­ci, tra­fię do ja­kie­goś na­dzia­ne­go zwyrod­nial­ca, któ­ry bę­dzie trak­to­wał mnie jak śmie­cia. Jak swo­ją za­ba­wecz­kę, któ­rą bę­dzie wy­ko­rzystywał na wszyst­kie moż­li­we spo­so­by do cza­su, aż mu się znudzę, i wte­dy albo mnie wy­rzuci, albo za­bi­je. Z dwoj­ga złe­go wo­la­ła­bym śmierć w tej za­tę­chłej, śmier­dzą­cej szczyna­mi celi.

Co po­wie­dział ten fa­cet? Że tra­fi­łam tu w ra­mach spła­ty dłu­gu?

Ni stąd, ni zo­wąd przed ocza­mi sta­nął mi ob­raz Lia­ma, za­jeż­dża­ją­ce­go pod nasz dom swo­im no­wiut­kim, błysz­czą­cym Ma­se­ra­ti.

Szyb­ko po­trzą­snę­łam gło­wą, wy­pie­ra­jąc te nie­do­rzecz­ne myśli. Nie, to nie mo­gła być praw­da. Liam nig­dy by mi tego nie zro­bił. Na­wet je­śli na prze­strze­ni ostat­nich lat na­sze sto­sun­ki się po­psuły, nig­dy nie wy­sta­wił­by mnie w taki spo­sób. Nie był­by zdol­ny do ta­kie­go okrucień­stwa.

Wstrzą­snął mną szloch.

Nie prze­sta­jąc pła­kać, ruszyłam na czwo­ra­kach w stro­nę, jak mi się wy­da­wa­ło, miej­sca, gdzie le­żał ma­te­rac. Wy­ma­ca­łam go dłoń­mi i krzywiąc się z bólu, wspię­łam się na nie­go i zwi­nę­łam w kłę­bek.

Mu­sia­łam wziąć się w garść. An­drew na pew­no za­cznie mnie szukać, gdy tyl­ko za­uwa­ży, że nie wró­ci­łam do domu.

Drew!

Myśl o moim bra­cie ła­ma­ła mi ser­ce.

Z chwi­lą, gdy nasi ro­dzi­ce zgi­nę­li w wy­pad­ku, po­zo­sta­li­śmy tyl­ko my. Co praw­da, po tym fe­ler­nym dniu, z któ­re­go ab­so­lut­nie nic nie pa­mię­ta­łam, zupeł­nie jak­by ktoś za po­mo­cą gum­ki wy­ma­zał go z mo­ich wspo­mnień, tra­fi­li­śmy pod opie­kę wujo­stwa. Jed­nak­że ani sio­stra mat­ki, ani jej mąż nie byli za­in­te­re­so­wa­ni wy­cho­wywa­niem dwój­ki dzie­cia­ków. Obo­je przy­wykli do bez­tro­skie­go życia i bynajm­niej nie mie­li naj­mniej­sze­go za­mia­ru zmie­niać tego przez wzgląd na nas. Przez dłu­gi czas czułam się w ich domu jak nie­chcia­ny in­truz. Nie po­do­ba­ło mi się też to, jak wuj Ste­phen na mnie pa­trzył, kie­dy myślał, że nikt tego nie wi­dzi. Nie czułam się przy nim kom­for­to­wo, a tym bar­dziej bez­piecz­nie. I cho­ciaż z cza­sem za­czę­ło mi bra­ko­wać ro­dzi­ciel­skiej uwa­gi, do któ­rej byłam przy­zwycza­jo­na, to jed­nak wo­la­łam, gdy wujo­stwo wy­jeż­dża­ło w jed­ną z tych swo­ich po­dró­ży i zo­sta­wa­li­śmy z Drew sami.

Byli­śmy dla sie­bie wszyst­kim.

Poza sobą nie mie­li­śmy ni­ko­go.

Wie­dzia­łam, że je­śli coś mi się sta­nie, je­śli nie wró­cę…

On tego nie prze­żyje.

Mu­sia­łam po­sta­rać się prze­trwać. Mu­sia­łam zro­bić wszyst­ko, co w mo­jej mocy, by nie uda­ło się im mnie zła­mać. Mu­sia­łam zna­leźć ja­kąś dro­gę uciecz­ki z tego miej­sca! Mu­sia­łam po­sta­rać się zro­bić to dla nie­go!

Wstrzymu­jąc od­dech, ob­ró­ci­łam się na ple­cy. W ota­cza­ją­cej mnie ze­wsząd ciem­no­ści zło­żyłam dło­nie i po raz pierw­szy od dnia, w któ­rym zgi­nę­li nasi ro­dzi­ce, za­czę­łam się mo­dlić.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: