Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Złamana laleczka - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
8 lutego 2023
E-book: EPUB, PDF MOBI
33,00 zł
Audiobook
39,90 zł
33,00
3300 pkt
punktów Virtualo

Złamana laleczka - ebook

Aria została porwana. Jej nowym domem miała stać się maleńka i cuchnąca, betonowa cela. Cela, w której za łóżko miał jej posłużyć brudny materac, zaś za toaletę wiadro. W oczach oprawców nie była już człowiekiem, a jedynie żywą laleczką. Taką, którą można połamać i sprzedać jako seksualną niewolnicę.

Kto napuścił porywaczy na Arię? Czy stoi za tym jej były przyjaciel z dzieciństwa?

Dlaczego wciąż śnią jej się rodzice, którzy giną inaczej niż zapamiętała?

Ile tak naprawdę wiedział Cole, który ostrzegał ją przed złem kryjącym się w zaułkach Baltimore, nim sam zniknął bez śladu?

Czy syn szefa organizacji odpowiedzialnej za porwanie, będzie w stanie odmienić jej los? A może to brat Arii ją uratuje?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67691-15-4
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ
1

Aria

Po­czułam, jak po­wo­li opusz­czał mnie sen, a moje cia­ło prze­szył doj­mu­ją­cy chłód.

Było zim­no. Tak prze­raź­li­wie zim­no.

Mia­łam wra­że­nie, jak­by w moje cia­ło wbi­ja­no ty­sią­ce ma­leń­kich szpi­lek.

Le­ża­łam na ja­kimś wil­got­nym ma­te­ra­cu, a do mo­ich noz­drzy do­cie­rał smród wil­go­ci, stę­chli­zny i mo­czu. Uchyli­łam cięż­kie po­wie­ki i za­raz z ję­kiem za­ci­snę­łam je z po­wro­tem, kie­dy z boku mo­jej gło­wy eks­plo­do­wał nie­zno­śny ból! Za­czerp­nę­łam drżą­cy od­dech, spró­bo­wa­łam się po­ruszyć, jed­nak wszyst­kie moje mię­śnie nie­mal na­tych­miast za­wyły w pro­te­ście.

Znie­rucho­mia­łam.

Nie ro­zu­mia­łam, co się dzie­je!

Nie mia­łam też po­ję­cia, gdzie się znaj­do­wa­łam ani jak się tam zna­la­złam i z każ­dą ko­lej­ną mi­ja­ją­cą se­kun­dą ogar­nia­ło mnie co­raz więk­sze prze­ra­że­nie.

Kie­dy w koń­cu uda­ło mi się otwo­rzyć oczy, je­dyne, co wi­dzia­łam, to ciem­ność, któ­ra była tak gę­sta, iż od­no­si­łam wra­że­nie, że mo­gła­by mnie udu­sić.

Po raz ko­lej­ny po­czułam pul­sują­cy ból. Z wy­sił­kiem unio­słam skost­nia­łą rękę i prze­sunę­łam opusz­ka­mi pal­ców po po­tyli­cy. Po­czułam na nich coś mo­kre­go i cie­płe­go.

Krew.

Moim cia­łem wstrzą­snął dreszcz, a mój otę­pia­ły umys za­czął być za­le­wa­ny przez wspo­mnie­nia, któ­re klat­ka po klat­ce, nie­ubła­ga­nie przy­po­mi­na­ły o wy­da­rze­niach ze­szłe­go wie­czo­ru.

Była so­bo­ta i po cięż­kim ty­god­niu mia­łam ocho­tę ro­ze­rwać się w gro­nie przy­ja­ciół. Spo­tka­łam się ze zna­jo­mymi w jed­nym z na­szych ulu­bio­nych klu­bów. Za­ba­wa, jak za­wsze, była przed­nia. A przy­najm­niej taka była do cza­su po­ja­wie­nia się Lia­ma. W chwi­li, w któ­rej wy­pa­trzyłam go wśród mo­rza wi­ją­cych się na par­kie­cie ciał, wie­dzia­łam, że za­rów­no do­bry na­strój, jak i szam­pań­ska za­ba­wa znik­ną bez­pow­rot­nie. I nie po­myli­łam się.

Nie mi­nę­ło wie­le cza­su, jak Liam się upił i za­czął wy­le­wać swo­je żale. I tak jak za każ­dym pie­przo­nym ra­zem, od czte­rech dłu­gich lat, za­czął za­rzucać mi, że wo­la­łam jego star­sze­go bra­ta od nie­go.

– Co ta­kie­go ma Cole, cze­go mi bra­kuje? Co, Ari?! – beł­ko­tał, na­chyla­jąc się nad sto­li­kiem. – Prze­cież zo­sta­wił nas bez sło­wa! Znik­nął, bo miał nas wszyst­kich głę­bo­ko w du­pie! – Wska­zał na mnie dło­nią, w któ­rej trzymał kie­li­szek z czystą wód­ką. – A ty, głupia, cią­gle do nie­go wzdychasz! To ta­kie ża­ło­sne, Aria… Ty je­steś ża­ło­sna! – wy­sy­czał ze zło­ścią.

– Wy­star­czy! – wark­nę­łam, mia­łam już tego wszyst­kie­go ser­decz­nie dość. – Je­dyną ża­ło­sną oso­bą w tym to­wa­rzystwie je­steś ty! – Na do­bre wkurzo­na, ze­rwa­łam się z miej­sca, zgar­nę­łam swo­ją to­reb­kę ze sto­li­ka i ruszyłam do wyj­ścia, po­trą­ca­jąc po dro­dze kil­ka osób. Nie mia­łam za­mia­ru po raz ko­lej­ny prze­ra­biać tego sa­me­go. Oczywi­ście, jak moż­na było się tego spo­dzie­wać, Liam ruszył za mną. Ten chło­pak nig­dy nie wie­dział, kie­dy od­pu­ścić, więc niby dla­cze­go tym ra­zem mia­ło­by być in­a­czej? Za­nim mia­łam szan­sę choć­by do­trzeć do drzwi, zła­pał mnie za rękę, za­trzymał w miej­scu i moc­nym szarp­nię­ciem ob­ró­cił ku so­bie.

– To nie mu­sia­ło się tak koń­czyć – mó­wił tak ci­cho, że le­d­wie byłam w sta­nie usłyszeć go na tle dud­nią­cej z gło­śni­ków mu­zyki. Liam po­trzą­snął gło­wą, po czym, wciąż mnie trzyma­jąc, spoj­rzał na mnie ocza­mi, w któ­rych błysnę­ło po­czucie winy i udrę­ka. Nie za bar­dzo ro­zu­mia­łam, skąd wzię­ły się u nie­go ta­kie emo­cje; w koń­cu to nie było pierw­sze ta­kie na­sze ro­deo. – Wy­bacz mi, Ari.

– Co ty bre­dzisz?! Co nie mu­sia­ło się koń­czyć?! I co mam ci, u dia­bła, wy­ba­czyć?! To, że zno­wu za­cho­wa­łeś się jak du­pek?! – wrza­snę­łam, za­ci­ska­jąc pię­ści przy bo­kach. Aż mnie pa­li­ło, żeby mu przy­ło­żyć. Mia­łam dość Lia­ma i jego bez­sen­sow­ne­go beł­ko­tu. Po­chyli­łam się nie­znacz­nie ku nie­mu i zmarsz­czyłam nos, kie­dy w moje noz­drza ude­rzył smród ta­niej wód­ki. – Przy­wykłam już do tego, wiesz?

– Mam na­dzie­ję, że kie­dyś zro­zu­miesz – wy­szep­tał, jak­bym w ogó­le się nie ode­zwa­ła. – Mu­sisz wie­dzieć, że nie mia­łem wyj­ścia. Ja… – Urwał, a jego pal­ce na moim przed­ra­mie­niu za­ci­snę­ły się tak moc­no, iż byłam pew­na, że po­zo­sta­wią na mo­jej skó­rze si­nia­ki.

– Liam – po­wie­dzia­łam po­wo­li. – Puść mnie, pro­szę. Spra­wiasz mi ból.

Ob­ser­wo­wa­łam ze zmarsz­czo­nymi brwia­mi, jak mruga raz, drugi, jak­by bu­dził się z ja­kie­goś transu.

– Prze­pra­szam – szep­nął, po czym od­wró­ciw­szy ode mnie wzrok, po­wtó­rzył: – Prze­pra­szam.

– Je­steś nie­nor­mal­ny – syk­nę­łam. Wy­szarp­nę­łam rękę z jego uści­sku i nie po­świę­ca­jąc mu już ani jed­ne­go spoj­rze­nia wię­cej, szyb­kim kro­kiem po­ma­sze­ro­wa­łam do wyj­ścia. Nie­mal wy­bie­głam z klu­bu i pie­szo ruszyłam w stro­nę domu. Mia­łam już po dziur­ki w no­sie na­pa­dów za­zdro­ści ze stro­ny sta­re­go przy­ja­cie­la. Byłam wście­kła i sfrustro­wa­na! Z Lia­mem kum­plo­wa­li­śmy się od smar­ka. Był naj­lep­szym przy­ja­cie­lem mo­je­go bra­ta, ale tak­że i moim. Na­sza trój­ka była ze sobą na­praw­dę bli­sko. Jed­nak­że przed czte­ro­ma laty mię­dzy mną a Lia­mem coś za­czę­ło się zmie­niać. Do­sko­na­le wie­dzia­łam, że mia­ło to wie­le wspól­ne­go z jego star­szym bra­tem, Co­lem.

Tak jak dzi­siaj, Liam już wcze­śniej wy­tykał mi, że to wła­śnie przez Cole’a go od­pycha­łam. I praw­dę mó­wiąc, nie mylił się. Cole był dla mnie kimś waż­nym, choć zda­łam so­bie z tego spra­wę do­pie­ro po tym, jak znik­nął z Bal­ti­mo­re. Co praw­da, kie­dy byłam jesz­cze dziec­kiem, wy­da­wa­ło mi się, że byłam za­uro­czo­na Lia­mem, jed­nak­że czas po­ka­zał, że byłam w ogrom­nym bę­dzie. Te­raz na­wet nie mo­głam na­zwać go przy­ja­cie­lem i wbrew temu, co twier­dził, nie mia­ło to nic wspól­ne­go z jego bra­tem, a z nim sa­mym. Liam się zmie­nił. Ten nie­gdyś do­bry, miły roz­ra­bia­ka, stał się opryskli­wy i po­de­ner­wo­wa­ny. Po­cząt­ko­wo nie mia­łam po­ję­cia, skąd ta na­gła zmia­na w jego za­cho­wa­niu, ale kie­dy za­czął sza­stać for­są na pra­wo i lewo i roz­bi­jać się po mie­ście dro­gą furą, za­czę­łam mieć złe prze­czucia. Liam nie miał swo­ich oszczęd­no­ści. Wraz z pa­nią Ben­nett utrzymywa­li się z pie­nię­dzy, któ­re prze­le­wał Cole. Od sa­me­go Lia­ma wie­dzia­łam, że nie były to małe sumy, jed­nak to jego mat­ka dys­po­no­wa­ła kasą, a nie on. Dla­te­go też, nie­moż­li­wym było, by to z tej kasy Liam spra­wił so­bie ta­kie au­tko. Pró­bo­wa­łam na­wet wy­pytać o to mo­je­go bra­ta, Drew, ale ten twier­dził, że nie ma po­ję­cia, skąd Liam wziął hajs na brykę. Przy oka­zji wy­znał mi też, że od­da­li­li się od sie­bie. Nie­ste­ty, po­mi­mo mo­ich na­le­gań, nie chciał za­głę­biać się w ten te­mat, więc nie mia­łam in­ne­go wyj­ścia, jak od­pu­ścić.

Po­grą­żo­na w myślach prze­szłam przez uli­cę i ruszyłam przez ciem­ny park, chcąc jak naj­prę­dzej zna­leźć się już w domu. O tej po­rze wy­glą­dał pie­kiel­nie mrocz­nie, jak­by żyw­cem wy­ję­ty z hor­ro­ru. Ciem­ne syl­wet­ki ga­łę­zi drzew przy­po­mi­na­ły szpo­ny po­two­ra, któ­re w każ­dej chwi­li mo­głyby się­gnąć po mnie i po­rwać w od­mę­ty swo­je­go mro­ku.

Wzdrygnę­łam się.

Ro­zej­rza­łam się do­oko­ła, ale nig­dzie nie było wi­dać żywe­go du­cha. Gdzieś w gę­stwi­nach usłysza­łam ja­kiś sze­lest. Przy­spie­szyłam kro­ku. Pra­gnę­łam jak naj­szyb­ciej stam­tąd uciec.

Nie mi­nę­ło wie­le cza­su, gdy do­tar­łam do wyj­ścia z par­ku, a moim oczom uka­za­ła się uli­ca. Wes­tchnę­łam z nie­bywa­łą ulgą, jed­nak za­raz prze­szył mnie dziw­ny, nie­zro­zumia­ły dreszcz, a wło­ski na moim kar­ku sta­nę­ły dęba. Po­czułam na so­bie czyjś wzrok. Wy­da­wa­ło mi się, że ktoś mnie ob­ser­wuje. Ob­rzu­ci­łam oto­cze­nie szyb­kim spoj­rze­niem, ale ni­ko­go nig­dzie nie wy­pa­trzyłam.

– To tyl­ko two­ja wy­obraź­nia – wy­szep­ta­łam drżą­cym gło­sem. Boże, co mnie pod­kusi­ło, by sa­mej w środ­ku nocy ła­zić po ciem­nym par­ku?! To wła­śnie tutaj, nie tak daw­no temu zna­le­zio­no oso­bi­ste rze­czy i śla­dy krwi mło­dej dziew­czyny, któ­ra znik­nę­ła bez śla­du i któ­rej nig­dy nie od­na­le­zio­no, po­mi­mo tego, że w jej po­szuki­wa­nia zo­sta­ły za­an­ga­żo­wa­ne służ­by z ca­łe­go sta­nu. Prze­szuki­wa­no po­bli­skie par­ki, lasy i je­zio­ra, ale bez po­wo­dze­nia; zupeł­nie, jak­by dziew­czyna roz­płynę­ła się w po­wie­trzu. Wkrót­ce po tym zda­rze­niu, po­li­cja za­czę­ta łą­czyć tę spra­wę z in­nymi za­gi­nię­cia­mi, ja­kie mia­ły miej­sce w ostat­nich la­tach nie tyl­ko w sa­mym Bal­ti­mo­re, ale i na ca­łym wschod­nim wy­brze­żu. Po­li­cja mia­ła po­dej­rze­nia, że te wszyst­kie za­gi­nię­cia mia­ły zwią­zek z nie­uchwyt­ną do tej pory or­ga­ni­za­cją prze­stęp­czą, ­zaj­mu­ją­cą się han­dlem żywym to­wa­rem.

Od­głos czyichś stłumio­nych kro­ków, do­cho­dzą­cych gdzieś zza mnie, wy­rwał mnie z tych strasz­nych myśli. Zwil­got­nia­ły mi dło­nie i po­czułam, jak po mo­ich ple­cach spływa struż­ka zim­ne­go potu.

Mu­sia­łam stam­tąd zwie­wać.

Na­tych­miast.

Nie oglą­da­jąc się już wię­cej za sie­bie, czmych­nę­łam z par­ku. W mgnie­niu oka prze­cię­łam opusto­sza­łą uli­cę, a wra­że­nie, jak­by ktoś śle­dził każ­dy mój ruch, nie opusz­cza­ło mnie ani na chwi­lę. Wy­szłam za róg w jed­ną z ciem­nych uli­czek i uj­rza­łam męż­czyznę bie­gną­ce­go środ­kiem jezd­ni. Z ja­kie­goś po­wo­du na jego wi­dok po­czułam nie­wiel­ką ulgę, któ­ra jed­nak oka­za­ła się ulot­na i nie trwa­ła dłu­go. Z trwo­gą, ni­czym na fil­mie, ob­ser­wo­wa­łam, jak do­słow­nie zni­kąd po­ja­wi­ły się dwa sno­py świa­tła, a chwi­lę póź­niej ciem­ne, roz­pę­dzo­ne auto z im­pe­tem wje­cha­ło w ucie­ka­ją­ce­go nie­szczę­śni­ka. Sta­nę­łam jak wryta, a z mo­je­go gar­dła ule­ciał krzyk prze­ra­że­nia.

Ro­ze­dr­ga­na ro­zej­rza­łam się wo­ko­ło za czymś, za czym mo­gła­bym się scho­wać. Nie mia­łam naj­mniej­szych wąt­pli­wo­ści, że nie był to wy­pa­dek. Sa­mo­chód ewi­dent­nie po­trą­cił tego bie­da­ka ce­lo­wo!

Spa­ni­ko­wa­na, pod­bie­głam do naj­bliż­sze­go drze­wa i scho­wa­łam się za nim, ma­jąc na­dzie­ję, że po­zo­sta­nę nie­zau­wa­żo­na.

– Ja pier­do­lę! – wy­sa­pa­łam, zupeł­nie za­po­mi­na­jąc o śle­dzą­cym mnie wid­mie, któ­re cza­iło się w mro­ku.

Na­słuchi­wa­łam ja­kie­go­kol­wiek dźwię­ku, któ­ry mógł­by świad­czyć o tym, że na­past­nik jed­nak mnie za­uwa­żył, ale ze­wsząd ota­cza­ła mnie tyl­ko upior­na ci­sza, któ­ra za­miast po­dzia­łać na mnie ko­ją­co, tyl­ko wzmo­gła mój strach.

Z dzi­ko bi­ją­cym ser­cem wyj­rza­łam zza pnia, do­kład­nie w chwi­li, gdy drzwi sa­mo­cho­du otwo­rzyły się i wy­siadł z nie­go przy­sa­dzi­sty męż­czyzna. Wstrzymu­jąc osza­la­ły od­dech, ob­ser­wo­wa­łam z ukrycia, jak nie­zna­jo­my pod­cho­dzi wol­nym kro­kiem do swo­jej ofia­ry. Męż­czyzna przy­glą­dał się przez chwi­lę cia­łu le­żą­ce­mu nie­rucho­mo na uli­cy, po czym zza poły czar­ne­go gar­ni­turu wy­cią­gnął broń i wy­mie­rzył w nie­szczę­śni­ka. Padł strzał, któ­ry prze­ciął ci­szę nocy ni­czym grzmot pio­runa.

Wrza­snę­łam mi­mo­wol­nie, po czym szyb­ko za­sło­ni­łam drżą­cą ręką usta i na po­wrót scho­wa­łam się za drze­wem. Trzę­sąc się na ca­łym cie­le, bła­ga­łam w du­chu, by mor­der­ca mnie nie usłyszał. Na kil­ka ude­rzeń ser­ca, na po­wrót za­pa­no­wa­ła kom­plet­na ci­sza i wszyst­ko za­stygło w bez­ruchu, zupeł­nie jak­by czas się za­trzymał. Za­raz jed­nak do mo­ich uszu do­tarł od­głos zbli­ża­ją­cych się cięż­kich kro­ków, któ­re z każ­dą mi­ja­ją­cą se­kun­dą sta­wa­ły się co­raz gło­śniej­sze.

Wie­dzia­łam, że wpa­dłam w nie­złe gów­no!

Chcąc nie chcąc, sta­łam się świad­kiem mor­der­stwa! Mia­łam tyl­ko jed­ną opcję. Mu­sia­łam zwie­wać! I to na­tych­miast!

Nie za­sta­na­wia­jąc się nad tym, co ro­bię, ani nad moż­li­wymi kon­se­kwen­cja­mi, ode­pchnę­łam się od pnia dębu i pu­ści­łam bie­giem, pę­dząc ile sił w no­gach w stro­nę, z któ­rej do­pie­ro co przy­szłam. Od za­wsze lu­bi­łam bie­gać i od paru lat nie­mal każ­dy dzień za­czyna­łam od prze­bież­ki. Byłam szyb­ka. A na­wet bar­dzo szyb­ka.

Na moje nie­szczę­ście mor­der­ca oka­zał się szyb­szy. Uda­ło mi się ubiec za­le­d­wie parę me­trów, kie­dy po­czułam, jak sta­lo­we ra­mię oplo­tło się wo­kół mo­je­go pasa i zo­sta­łam przy­cią­gnię­ta do twar­de­go cia­ła.

– Nie tak szyb­ko, la­lecz­ko – ode­zwał się do mo­je­go ucha mę­ski głos z wy­raź­nym ak­cen­tem, któ­re­go ni­jak nie po­tra­fi­łam zi­den­tyfi­ko­wać.

Za­mar­łam.

Na mo­ment za­po­mnia­łam na­wet, jak się od­dycha.

Mia­łam umrzeć! Byłam tego pew­na. Nig­dy w ca­łym swo­im dwudzie­sto­dwulet­nim życiu nie czułam tak wiel­kie­go prze­ra­że­nia, ja­kie pa­ra­li­żo­wa­ło mnie w tej chwi­li.

– Pro­szę… ni­ko­mu nic nie po­wiem! – bła­ga­łam, mio­ta­jąc się bez­rad­nie w uści­sku mor­der­cy.

– Prze­stań się, kur­wa, szar­pać! – wark­nął mi do ucha męż­czyzna i wzmoc­nił swój uścisk. Po­czułam, jak pod wpływem jego siły pę­ka­ją mi że­bra. Ból, któ­ry eks­plo­do­wał w moim cie­le, spra­wił, że uszło ze mnie całe po­wie­trze, a przed ocza­mi za­tań­czyły mi ciem­ne mrocz­ki. – Ga­daj! Co tutaj ro­bi­łaś?!

– Nic! Przy­się­gam! – uda­ło mi się wy­du­sić. – Ja tyl­ko szłam do… – urwa­łam. Zno­wu ude­rzyło mnie wra­że­nie, że ktoś nas ob­ser­wuje. Obej­rza­łam się na boki i po drugiej stro­nie uli­cy uj­rza­łam drugi ciem­ny sa­mo­chód, ale nie uda­ło mi się doj­rzeć ni­ko­go w środ­ku.

– Wy­glą­da na to, że zna­la­złaś się w nie­wła­ści­wym miej­scu, o złej po­rze, mu­ñe­qui­ta – ode­zwał się, z po­wro­tem ścią­ga­jąc na sie­bie moją uwa­gę.

Męż­czyzna mil­czał przez chwi­lę; za­pew­ne za­sta­na­wiał się, co ze mną zro­bić. Bez pro­ble­mu mógł­by mnie za­bić tu i te­raz, bez żad­nych świad­ków, tym sa­mym roz­wią­zując swój pro­blem. Po chwi­li nie­zna­jo­my ob­ró­cił mnie przo­dem do sie­bie i zmrużyw­szy oczy, za­czął przy­glą­dać się mo­jej twa­rzy. W ułam­ku se­kun­dy jego war­gi roz­cią­gnę­ły się w brutal­nym, przy­pra­wia­ją­cym mnie o mdło­ści uśmiesz­ku.

– A niech mnie! Wy­glą­da na to, że dzi­siaj za­pra­cu­ję so­bie na eks­tra pre­mię! – Za­re­cho­tał. – Bied­ny Curt tro­chę się spóź­nił!

„O czym on do cho­le­ry ga­dał? Jaką pre­mię? Jaki Curt?!”, za­sta­na­wia­łam się go­rącz­ko­wo.

– Pro­szę, wy­puść mnie… – Szarp­nę­łam się raz jesz­cze, krzywiąc się przy tym z bólu, ale męż­czyzna ani drgnął.

– Nie mogę tego zro­bić. Chciał­bym po­wie­dzieć, że mi przy­kro, ale…

Z prze­ra­że­niem za­uwa­żyłam, jak wol­ną ręką się­ga za pa­zuchę gar­ni­turu, przez co za­czę­łam się dzi­ko wy­rywać z jego ob­jęć. Nie usta­jąc w wy­sił­kach, ro­zej­rza­łam się wo­kół za ja­ką­kol­wiek po­mo­cą, jed­nak uli­ce o tej po­rze jak za­wsze świe­ci­ły pust­ka­mi. Nie­spo­dzie­wa­nie po­czułam ostry ból z tyłu gło­wy i już po chwi­li po­chło­nę­ła mnie ciem­ność, jed­nak tuż przed tym, nim na do­bre pstra­ci­łam przy­tom­ność, jak przez mgłę uj­rza­łam zbli­ża­ją­cą się do nas za­ma­za­ną, za­kap­turzo­ną po­stać. A po­tem… A po­tem nie było już nic.

Brzęk klu­czy wy­rwał mnie z okrop­nych wspo­mnień, spro­wa­dza­jąc tym sa­mym z po­wro­tem do mo­jej no­wej rze­czywi­sto­ści. Prze­szył mnie zim­ny dreszcz.

Zo­sta­łam po­rwa­na!

Świa­do­mość tego, co się sta­ło, dała mi kopa. Usia­dłam gwał­tow­nie na ma­te­ra­cu, a ból, jaki wy­wo­ła­ło zła­ma­ne że­bro, ode­brał mi od­dech. Jęk­nę­łam, ła­piąc się za nie i w tej sa­mej chwi­li roz­błysło ni­kłe świa­tło, są­czą­ce się z wi­szą­cej na po­pę­ka­nym su­fi­cie go­łej ża­rów­ki.

Zmrużyłam oczy.

Po­spiesz­nie ro­zej­rza­łam się po mo­jej celi. Tak, tym to wła­śnie było. Byłam za­mknię­ta w ma­leń­kim be­to­no­wym po­miesz­cze­niu. Żad­ne­go okna wy­cho­dzą­ce­go na ze­wnątrz, przy­uwa­żyłam je­dynie ma­syw­ne, drew­nia­ne drzwi z ma­łym okra­to­wa­nym otwo­rem, zza któ­re­go w tej chwi­li prze­bi­ja­ło się świa­tło. Prócz tego brud­ny ma­te­rac, na któ­rym ktoś mu­siał mnie po­ło­żyć. I nic poza tym.

Dźwięk wsa­dza­ne­go w za­mek klu­cza był jak huk wy­strza­łu w tym cia­snym miej­scu. Drgnę­łam na ma­te­ra­cu i prze­ra­żo­na utkwi­łam spoj­rze­nie w drzwiach. Pod­cią­gnę­łam ko­la­na do pier­si, po czym ob­ję­łam je ra­mio­na­mi, ob­ser­wując sze­ro­ko otwar­tymi ocza­mi, jak drzwi po­wo­li otwie­ra­ją się ze skrzyp­nię­ciem. Do środ­ka wszedł ubra­ny w ciem­ny gar­ni­tur star­szy męż­czyzna. Był fa­ce­tem ni­skiej po­stury w śred­nim wie­ku. Miał ciem­ne wło­sy przy­pró­szo­ne si­wi­zną i nie­wiel­ki za­rost.

Skuli­łam się jesz­cze bar­dziej na ma­te­ra­cu; za­po­mnia­łam o ja­kim­kol­wiek bólu. Pra­gnę­łam znik­nąć. Stać się nie­wi­dzial­na. Nie mia­ło mnie tu spo­tkać nic do­bre­go. Tego byłam pew­na. Pod­skór­nie wie­dzia­łam, że w tej wła­śnie chwi­li miał się za­cząć mój praw­dzi­wy kosz­mar.

Pa­cior­ko­we oczy męż­czyzny wy­lą­do­wa­ły na mo­jej skulo­nej, odzia­nej w kusą czer­wo­ną su­kien­kę syl­wet­ce, a jego cien­kie war­gi roz­cią­gnę­ły się w ob­le­śnym uśmiesz­ku.

Pod­szedł do mnie, lek­ko kuś­tyka­jąc, i kuc­nął, by się ze mną zrów­nać.

– Nie po­win­no cię tu być – rzekł, prze­chyla­jąc gło­wę na bok, i za­czął przy­glą­dać się mo­jej twa­rzy. Po­dob­nie jak u fa­ce­ta z uli­cy, tak też u nie­go dało się usłyszeć ten sam wy­raź­ny ak­cent. Męż­czyzna po­wiódł ocza­mi po mo­jej twa­rzy, jak i resz­cie cia­ła. Za­drża­łam nie­kon­tro­lo­wa­nie pod wpływem jego lu­bież­ne­go, na­pa­stli­we­go spoj­rze­nia. Chwycił mię­dzy pal­ce mój pod­bró­dek i przy­bli­żyw­szy twarz do mo­jej, bo­le­śnie go ści­snął. – Bę­dziesz bar­dzo cen­na. Trze­ba cię tyl­ko tro­chę wy­szko­lić.

Prze­łknę­łam cięż­ko śli­nę.

Roz­są­dek pod­po­wia­dał mi, bym mil­cza­ła, bo nie spodo­ba mi się jego od­po­wiedź, ale ja mu­sia­łam wie­dzieć, co miał na myśli.

No bo co to, kur­wa, mia­ło zna­czyć, że mu­szą mnie wy­szko­lić?!

– Co pan ma na myśli? Do cze­go mu­si­cie mnie wy­szko­lić? I co to w ogó­le za miej­sce?! – pyta­nia, choć wy­po­wie­dzia­ne sła­bym gło­sem, wy­la­tywa­ły ze mnie z pręd­ko­ścią ka­ra­bi­nu ma­szyno­we­go.

– Hmm… – Męż­czyzna uwol­nił mój pod­bró­dek i po­dra­pał się po bro­dzie, na­wet na se­kun­dę nie spusz­cza­jąc ze mnie oczu. – W su­mie już wkrót­ce sama się o tym wszyst­kim prze­ko­nasz, do­świad­cza­jąc tego na wła­snej skó­rze, ale chyba mogę cię tro­chę wpro­wa­dzić. – Ro­zej­rzał się po celi, po czym po­wró­cił do mnie spoj­rze­niem. – Moja cen­na za­ba­wecz­ko, to jest te­raz twój dom.

Po­czułam, jak ser­ce tłucze mi się w pier­si.

– Mój dom? – po­wtó­rzyłam drżą­cym gło­sem, nie­wie­le gło­śniej­szym od szep­tu.

– Zga­dza się. Tra­fi­łaś tu w ra­mach spła­ty dłu­gu i za­mie­rzam na to­bie do­brze za­ro­bić!

Skuli­łam się jesz­cze bar­dziej. Krę­ci­ło mi się w gło­wie. Nic z tego nie ro­zu­mia­łam!

– Ale ja nie je­stem ci nic dłuż­na! – pi­snę­łam. – Nie znam cię! Nig­dy wcze­śniej nie wi­dzia­łam! To musi być ja­kaś po­mył­ka!

– Żad­na po­mył­ka, skar­beń­ku. Moja… – za­to­czył ręką kół­ko w po­wie­trzu – po­wiedz­my, że „or­ga­ni­za­cja” zaj­mu­je się „re­kruta­cją” mło­dych dziew­cząt, któ­re szko­li­my na sek­sual­ne nie­wol­ni­ce. Kie­dy są już go­to­we, sprze­da­je­my je na­dzia­nym skur­wie­lom, by mo­gli speł­niać swo­je cho­re fan­ta­zje. I tym wła­śnie bę­dziesz, kie­dy już z tobą skoń­czymy. Zła­ma­ną la­lecz­ką swo­je­go wła­ści­cie­la – po­wie­dział to wszyst­ko bez ja­kich­kol­wiek emo­cji, zupeł­nie jak­by mó­wił o po­go­dzie. Wi­dząc moją prze­ra­żo­ną minę, ro­ze­śmiał się gar­dło­wo. – Och, nie martw się tak. – Po­kle­pał mnie po no­dze, a ja au­to­ma­tycz­nie od­sunę­łam się. Męż­czyzna zi­gno­ro­wał to i cią­gnął da­lej. – Wiesz, za­wsze mo­gła­by przy­paść ci w udzia­le druga opcja, a wierz mi, że jest ona o wie­le gor­sza od tej pierw­szej, choć za­pew­ne w tej chwi­li może wy­da­wać ci się to nie­moż­li­we.

– C-co to z-za o-opcja? – wy­ją­ka­łam, choć tak na­praw­dę nie chcia­łam tego wie­dzieć. Ob­ser­wo­wa­łam, jak na twa­rzy klę­czą­ce­go przede mną męż­czyzny po­ja­wia się grymas.

– Myślę, że nie je­steś go­to­wa, by to usłyszeć. – Męż­czyzna wy­cią­gnął rękę i zła­pał za ko­smyk mo­ich wło­sów. – Wi­dzisz, la­lecz­ko, na two­je nie­szczę­ście, pew­na oso­ba za­cią­gnę­ła u nas spo­ry dług, któ­re­go nie była w ­sta­nie spła­cić, więc…

– Chcesz po­wie­dzieć, że ktoś mnie wam wy­sta­wił? – wy­chrypia­łam ci­cho, wcho­dząc mu w sło­wo. Czułam, że za­czyna bra­ko­wać mi po­wie­trza! To nie mo­gło się dziać na­praw­dę! Kto mógł­by ska­zać mnie na tak be­stial­ski los?!

– Do­kład­nie, za­ba­wecz­ko – po­wie­dział, jak gdyby nig­dy nic, igno­rując fakt, że byłam bli­ska ata­ku pa­ni­ki. – I dla two­je­go wła­sne­go do­bra, bę­dzie le­piej, je­śli szyb­ko zdasz so­bie spra­wę z tego, iż nie jest to kurort wy­po­czyn­ko­wy. Ani ja, ani moi lu­dzie, nie wie­my, co to współ­czucie czy li­tość. Rób to, co ci się każe, a nie bę­dzie aż tak źle.

– Pro­szę, wy­puść mnie! – pró­bo­wa­łam bła­gać, choć wie­dzia­łam, że to bez­sen­sow­ne.

Męż­czyzna za­re­cho­tał i pod­no­sząc się z kucek, ruszył do drzwi.

– Nie mogę tego zro­bić. Te­raz je­steś moją wła­sno­ścią. – Obej­rzał się przez ra­mię i rzucił mi nie­przyjem­ne spoj­rze­nie. – Wi­taj w pie­kle, dzie­wusz­ko.

Pa­trzyłam z prze­ra­że­niem, jak drzwi za­myka­ją się za męż­czyzną, a kil­ka se­kund póź­niej celę spo­wi­ła ciem­ność. Wal­cząc o od­dech, wsta­łam na drżą­cych no­gach i na śle­po skie­ro­wa­łam się w stro­nę wyj­ścia. Nie zwa­ża­jąc na kon­se­kwen­cje, za­czę­łam ude­rzać pię­ścia­mi w stę­chłe drew­no.

– Wy­pu­ście mnie stąd! – za­wyłam. – Po­mo­cy! Niech ktoś mi po­mo­że! – dar­łam się wnie­bo­gło­sy, nie­mal zdzie­ra­jąc so­bie przy tym gar­dło, ale jak moż­na było się tego spo­dzie­wać, nie do­sta­łam żad­nej od­po­wie­dzi.

Byłam sama.

Zupeł­nie sama.

Zre­zygno­wa­na i po­zba­wio­na resz­tek sił opar­łam się cięż­ko ple­ca­mi o drzwi i zsunę­łam po nich, lą­du­jąc tył­kiem na zim­nym be­to­nie. Igno­rując ból w że­brach, pod­cią­gnę­łam nogi do klat­ki pier­sio­wej i przy­ło­żyłam czo­ło do ko­lan. Moje cia­ło drża­ło za­rów­no z zim­na, jak i z prze­ra­że­nia, a łzy zna­czyły lo­do­wa­te ścież­ki na mo­ich po­licz­kach. Mój umysł nie poj­mo­wał tej no­wej rze­czywi­sto­ści, w któ­rej się zna­la­złam.

Zo­sta­łam po­rwa­na przez psy­cho­li han­dlu­ją­cymi żywym to­wa­rem!

Je­śli ja­kimś cu­dem unik­nę tu śmier­ci, tra­fię do ja­kie­goś na­dzia­ne­go zwyrod­nial­ca, któ­ry bę­dzie trak­to­wał mnie jak śmie­cia. Jak swo­ją za­ba­wecz­kę, któ­rą bę­dzie wy­ko­rzystywał na wszyst­kie moż­li­we spo­so­by do cza­su, aż mu się znudzę, i wte­dy albo mnie wy­rzuci, albo za­bi­je. Z dwoj­ga złe­go wo­la­ła­bym śmierć w tej za­tę­chłej, śmier­dzą­cej szczyna­mi celi.

Co po­wie­dział ten fa­cet? Że tra­fi­łam tu w ra­mach spła­ty dłu­gu?

Ni stąd, ni zo­wąd przed ocza­mi sta­nął mi ob­raz Lia­ma, za­jeż­dża­ją­ce­go pod nasz dom swo­im no­wiut­kim, błysz­czą­cym Ma­se­ra­ti.

Szyb­ko po­trzą­snę­łam gło­wą, wy­pie­ra­jąc te nie­do­rzecz­ne myśli. Nie, to nie mo­gła być praw­da. Liam nig­dy by mi tego nie zro­bił. Na­wet je­śli na prze­strze­ni ostat­nich lat na­sze sto­sun­ki się po­psuły, nig­dy nie wy­sta­wił­by mnie w taki spo­sób. Nie był­by zdol­ny do ta­kie­go okrucień­stwa.

Wstrzą­snął mną szloch.

Nie prze­sta­jąc pła­kać, ruszyłam na czwo­ra­kach w stro­nę, jak mi się wy­da­wa­ło, miej­sca, gdzie le­żał ma­te­rac. Wy­ma­ca­łam go dłoń­mi i krzywiąc się z bólu, wspię­łam się na nie­go i zwi­nę­łam w kłę­bek.

Mu­sia­łam wziąć się w garść. An­drew na pew­no za­cznie mnie szukać, gdy tyl­ko za­uwa­ży, że nie wró­ci­łam do domu.

Drew!

Myśl o moim bra­cie ła­ma­ła mi ser­ce.

Z chwi­lą, gdy nasi ro­dzi­ce zgi­nę­li w wy­pad­ku, po­zo­sta­li­śmy tyl­ko my. Co praw­da, po tym fe­ler­nym dniu, z któ­re­go ab­so­lut­nie nic nie pa­mię­ta­łam, zupeł­nie jak­by ktoś za po­mo­cą gum­ki wy­ma­zał go z mo­ich wspo­mnień, tra­fi­li­śmy pod opie­kę wujo­stwa. Jed­nak­że ani sio­stra mat­ki, ani jej mąż nie byli za­in­te­re­so­wa­ni wy­cho­wywa­niem dwój­ki dzie­cia­ków. Obo­je przy­wykli do bez­tro­skie­go życia i bynajm­niej nie mie­li naj­mniej­sze­go za­mia­ru zmie­niać tego przez wzgląd na nas. Przez dłu­gi czas czułam się w ich domu jak nie­chcia­ny in­truz. Nie po­do­ba­ło mi się też to, jak wuj Ste­phen na mnie pa­trzył, kie­dy myślał, że nikt tego nie wi­dzi. Nie czułam się przy nim kom­for­to­wo, a tym bar­dziej bez­piecz­nie. I cho­ciaż z cza­sem za­czę­ło mi bra­ko­wać ro­dzi­ciel­skiej uwa­gi, do któ­rej byłam przy­zwycza­jo­na, to jed­nak wo­la­łam, gdy wujo­stwo wy­jeż­dża­ło w jed­ną z tych swo­ich po­dró­ży i zo­sta­wa­li­śmy z Drew sami.

Byli­śmy dla sie­bie wszyst­kim.

Poza sobą nie mie­li­śmy ni­ko­go.

Wie­dzia­łam, że je­śli coś mi się sta­nie, je­śli nie wró­cę…

On tego nie prze­żyje.

Mu­sia­łam po­sta­rać się prze­trwać. Mu­sia­łam zro­bić wszyst­ko, co w mo­jej mocy, by nie uda­ło się im mnie zła­mać. Mu­sia­łam zna­leźć ja­kąś dro­gę uciecz­ki z tego miej­sca! Mu­sia­łam po­sta­rać się zro­bić to dla nie­go!

Wstrzymu­jąc od­dech, ob­ró­ci­łam się na ple­cy. W ota­cza­ją­cej mnie ze­wsząd ciem­no­ści zło­żyłam dło­nie i po raz pierw­szy od dnia, w któ­rym zgi­nę­li nasi ro­dzi­ce, za­czę­łam się mo­dlić.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij