Złamana przysięga - ebook
Złamana przysięga - ebook
Drew Castlemain przed laty został niesłusznie oskarżony o zdradę i musiał wyjechać z Anglii. Wiódł życie pełne przygód i intryg, aż w końcu trafił pod opiekę Harry’ego Salforde’a. Niedługo jednak cieszył się spokojem. Przyjaciel został napadnięty i śmiertelnie zraniony. Umierając, kazał przysiąc Drew, że uda się do Anglii i odwiezie jego córkę Elyse do narzeczonego. Pozornie proste zadanie okazuje się nad wyraz skomplikowane. Drew szybko uświadamia sobie, że bardziej obawia się uroku pięknej Elyse niż stryczka.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-2544-1 |
Rozmiar pliku: | 758 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Paryż, 1756 rok
Przy Porte Saint-Honoré jak zwykle tłoczyły się ciężkie wozy wyładowane towarami, mniejsze powozy i dwukołowe wózki. Wszyscy spieszyli się, by dotrzeć do celu przed zmrokiem. Nagle w tłoku rozległy się krzyki i powstało jakieś zamieszanie. Grupa osobników w liberiach torowała sobie drogę przez Rue Saint-Honoré, ciągnąc za sobą dwóch zakrwawionych mężczyzn w zabłoconych ubraniach. Przepchnęli ich przez bramę i rzucili na bruk.
– Na waszym miejscu, messieurs, nie wracałbym więcej do Paryża! – warknął jeden ze służących i ostentacyjnie otrzepał dłonie.
– Angielskie psy! Nikt, kto oszukuje naszego pana przy stoliku karcianym, nie jest tu mile widziany – dodał drugi.
Kilku innych obdzieliło leżących na bruku kopniakami, po czym cała grupa ze śmiechem wróciła za mury miasta i zamieszanie ucichło. Ruch na Rue Saint-Honoré powrócił. Woźnice wymijali leżących, obdarzając ich zaledwie przelotnym spojrzeniem.
Jeden z pobitych dźwignął się na czworakach i przez chwilę pozostawał w tej pozycji, jakby się zastanawiał, czy jest w stanie utrzymać się na nogach. W końcu podniósł się niepewnie, odgarnął z twarzy długie, nieupudrowane włosy i wyciągnął rękę do towarzysza.
– Chodź, Harry. Powinniśmy chyba posłuchać ich rady.
Harry ostrożnie dotknął opuchniętych ust.
– Nie mamy wyjścia, przyjacielu. Diuk dopilnuje, żebyśmy przez jakiś czas nie mieli ochoty wracać do Paryża. Niektórzy nie potrafią przegrywać.
– Nie trzeba było flirtować z La Belle Marianne. Zachowałeś się bardzo lekkomyślnie.
– Do diaska, Drew, ta dama bardzo wyraźnie mnie zachęcała! A ty wcale nie jesteś lepszy. Madame le Clere grzała ci łóżko przez cały ostatni tydzień.
– Ktoś musiał ją zabawiać, skoro jej mąż wyjechał z Paryża. Ale to nie to samo, co amory z kochanką diuka tuż pod jego nosem. Powinieneś być bardziej powściągliwy.
– Ależ, chłopcze, na tym właśnie polega cała zabawa. Gdzie się podziała moja peruka?
Drew znalazł na bruku kłąb włosów przeplecionych jedwabiem i podał perukę kompanowi.
– Na pewno nie znaczyłeś kart?
Harry wcisnął perukę na głowę.
– Naturalnie, że nie. Za takie podejrzenie powinienem cię wyzwać na ubitą ziemię. – Skrzywił się i oparł dłoń na krzyżu. – Boże, jak to boli! – Zachwiał się na nogach i zdobywając się na niewesoły uśmiech, oparł się na towarzyszu. – A niech mnie. Zdaje się, że załatwili mnie na dobre!
– No już, Harry. – Drew wycisnął szmatę i otarł spopielałą twarz przyjaciela. – Przeszliśmy już przez gorsze rzeczy.
Popatrzył ze zmarszczonym czołem na niespokojną postać na łóżku. On również był obolały i posiniaczony, ale dochodził już do siebie, Harry jednak coraz bardziej słabł. Laudanum przestawało już działać i znowu wił się z bólu.
Udało im się dowlec do gospody przy Rue de Chemin Vert. Gospodyni, pełna obaw, że widok zakrwawionych i pobitych gości może odstraszyć innych klientów, szybko zaprowadziła ich do pokoju na piętrze. Drew chętnie przyjął jej pomoc, podejrzewał jednak, że kobieta była kolejną ofiarą Harry’ego, i poczuł złość na przyjaciela. Nie znaleźliby się w kłopotach, gdyby Harry nie flirtował z każdą ładną kobietą.
W ciągu długiej nocy Drew nie mógł zrobić nic więcej niż przemywać twarz przyjaciela i podawać mu coraz to nowe dawki laudanum. Myślał o latach, które spędzili razem, wędrując po Europie. Przed trzema laty Drew z trudem wiązał koniec z końcem. Zarabiał na życie jako najemnik, walcząc dla każdego, kto zechciał mu zapłacić. Wtedy poznał Harry’ego Salforde’a i choć był od niego o ponad dziesięć lat młodszy, zaprzyjaźnili się. Harry wziął go pod swoje skrzydła, kupił mu porządne ubrania i wprowadził do domów hazardu w Rzymie, Neapolu i w Paryżu. Próbowali sił we wszystkich grach opartych na szczęściu z tak dobrym skutkiem, że udało mu się odłożyć sporą sumkę. Dlatego nie przejmował się teraz chwilowym brakiem funduszy.
Przy stołach gry poznawali najbogatszych i najpotężniejszych ludzi we Francji, ci jednak nie byli zachwyceni, przegrywając do Anglików, i Drew spodziewał się, że któregoś dnia ich szczęście może się odwrócić. Był zirytowany na diuka, który kazał ich pobić i w tak upokarzający sposób wyrzucić z miasta, ale nie miał mu tego za złe. Harry nauczył go, że w takiej sytuacji należy po prostu wzruszyć ramionami, otrząsnąć się z niepowodzenia, przeanalizować własne błędy i ruszyć do kolejnego miasta.
Teraz jednak zanosiło się na to, że Harry przez dłuższy czas nigdzie się nie ruszy.
Dopiero o świcie, gdy Harry nieco się uspokoił, Drew mógł się zdrzemnąć, nie trwało to jednak długo. Już wczesnym rankiem zauważył, że przyjaciel jest mokry od potu i bardzo blady. Sięgnął po ręcznik i po raz kolejny otarł mu twarz. Harry popatrzył na niego przekrwionymi oczami. Przez chwilę wydawało się, że go nie rozpoznaje. W końcu westchnął.
– Chyba tym razem załatwili mnie na dobre, Drew.
– Co ty gadasz? Musisz po prostu trochę odpocząć.
Harry poruszył się na łóżku i skrzywił. Drew sięgnął po laudanum.
– Wypij, to ci pomoże zasnąć.
Harry pochwycił go za rękę.
– Jeszcze nie. Najpierw chcę ci coś powiedzieć. Musisz mi coś obiecać.
– Co tylko zechcesz.
– Mam córkę.
– Wiem. Elyse. – Drew zmusił się do uśmiechu. – Mówiłeś, że jest bardzo piękna.
– Tak. Kiedy widziałem ją ostatnio, zaledwie wyszła ze szkoły, ale zapowiadała się na piękność jak jej matka. – Jego twarz ściągnęła się z bólu. – Lisabet. Była Francuzką, piękną i pełną życia. To jedyna kobieta, którą kochałem. Zmarła kilka lat temu i od tamtej pory Elyse opiekuje się moja siostra. Nazywa się Matthews i mieszka w Scarborough.
– W takim razie twoja córka jest bezpieczna.
Harry mocniej zacisnął palce na jego nadgarstku.
– Jest coś jeszcze. Po raz ostatni odwiedziłem Elyse tuż przed tym, zanim poznałem ciebie. Spotkałem się wtedy przy stoliku z wicehrabią Whittlewood, który przyjechał do Scarborough, żeby podreperować zdrowie. Grałem z nim kilka razy.
– Naturalnie – wtrącił Drew sucho.
– No i… hm… wicehrabia przegrał. Zawarliśmy umowę. Żeby spłacić dług, miał ożenić swojego młodszego syna z Elyse.
– Co? Ależ to potworne!
Harry zaśmiał się, zaraz jednak syknął z bólu.
– Bo Whittlewood przegrał potworną sumę. To nie był zły układ. Elyse i William tańczyli ze sobą podczas któregoś wieczoru i bardzo przypadli sobie do gustu. Zdawało się, że są sobą zauroczeni, dlatego przyszedł mi do głowy ten pomysł. Spisaliśmy umowę, chłopak się oświadczył i doszliśmy do porozumienia, ale wicehrabia prosił, żeby odłożyć ślub, dopóki jego syn nieco dojrzeje. Nie widziałem w tym nic złego. Elyse dopiero co skończyła siedemnaście lat i zupełnie nie znała świata. – Zakaszlał, krzywiąc się boleśnie, i na chwilę zamilkł.
– Pół roku temu syn Whittlewooda skończył dwadzieścia jeden lat – podjął. – Ale nie upomniał się o narzeczoną. Napisałem do wicehrabiego, że moja cierpliwość się kończy i ma wypełnić umowę albo spłacić dług. Whittlewood zgodził się, żebym przywiózł do niego Elyse przed Świętym Michałem. Tego dnia ona stanie się pełnoletnia. Mają wziąć ślub w ciągu miesiąca.
– A co na to twoja córka? – zapytał Drew.
– Cóż mogła powiedzieć? Zgodziła się. Żadna dziewczyna przy zdrowych zmysłach nie odrzuciłaby okazji wyjścia za jednego z Reversonów. To jedna z najlepszych rodzin w Anglii. Poza tym to przystojny chłopak i przypadł jej do gustu. Nie patrz tak na mnie, Drew. Wiem, że minęło już kilka lat, ale siostra pisała mi niedawno, że Elyse koresponduje z Reversonem i wciąż chce tego małżeństwa. Trzeba ją zawieźć do narzeczonego… Nie przyszło mi tylko do głowy, że nie będę mógł sam tego zrobić, bo wcześniej wyciągnę nogi.
– Nie gadaj bzdur. Za kilka dni znowu będziesz chodził.
Harry przymknął oczy i lekko poruszył ręką.
– Nie sądzę, przyjacielu. Nie tym razem. Nie będę mógł odwieźć Elyse do nowej rodziny, muszę zatem prosić, żebyś ty to uczynił.
– Ja? – Drew roześmiał się ze zdumieniem. – Harry, wiesz lepiej niż ktokolwiek inny, że nie mogę wrócić do Anglii. Na moją głowę wyznaczono cenę.
– Możesz podróżować pod innym nazwiskiem. Nie byłby to pierwszy taki przypadek. Zresztą, ile to już lat minęło? Dziesięć? Kto będzie cię pamiętał?
– To jeszcze nie wszystko, Harry. Przez te dziesięć lat żyłem z miecza i z gry, kradnąc pocałunki żonom i córkom innych mężczyzn. Jestem łajdakiem pozbawionym honoru, ostatnim człowiekiem, któremu mógłbyś powierzyć takie zadanie.
– Nie. Nie znalazłbym nikogo lepszego do opieki nad moją córką. – Głos Harry’ego stawał się coraz słabszy, udało mu się jednak lekko uśmiechnąć. – Jesteś jak kłusownik, który został leśniczym. Pomóż mi usiąść. Napiszę list do siostry, żeby przekazała ci Elyse w opiekę.
Protesty na nic się nie zdały. W końcu Drew kazał przynieść pióro i inkaust i pomógł Harry’emu napisać list. Trwało to długo, Harry kilkakrotnie przerywał pisanie i odpoczywał. Gdy wreszcie skończył, oparł się o poduszkę i przymknął oczy.
– Gotowe – powiedział ledwo słyszalnym głosem. – Oddaj list mojej siostrze, a ona przekaże ci wszystkie dokumenty związane z tą sprawą.
– Cicho, przyjacielu, na razie nie mów nic więcej. Poczekaj do rana.
– Wątpię, czy doczekam rana. Piekielnie boli mnie w brzuchu. – Wskazał na swój żakiet rzucony na krzesło. – Pod podszewką znajdziesz kilka dokumentów i list polecający do pewnego dżentelmena w Lyonie. Jedź do niego. On da ci dostęp do moich pieniędzy.
– Harry!
– Daj mi skończyć. – Harry z trudem wziął kolejny oddech. Skóra na jego twarzy była szara i ściągnięta jak pergamin. – Weź tyle, ile będziesz potrzebował na podróż, a resztę oddaj Elyse w dniu jej urodzin. To jej spadek.
– Zrobię to, Harry.
– Dajesz mi słowo dżentelmena? Tylko nie powtarzaj tych bzdur, że jesteś buntownikiem. Od pierwszej chwili, kiedy cię zobaczyłem, wiedziałem, że jesteś dżentelmenem.
Drew pochwycił go za rękę, niczym nie dając po sobie poznać, że zdumiał go chłód dłoni przyjaciela.
– Masz na to moje słowo, Harry. Słowo honoru buntownika, cokolwiek jest warte.
– Dobrze. – Harry przymknął oczy i opadł na poduszki. Wydawał się uspokojony. – W takim razie oddaję ci moją córkę pod opiekę.
W godzinę później Harry Salforde już nie żył.