Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Złamana Róża. Baleary #2 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
18 października 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Złamana Róża. Baleary #2 - ebook

Chcielibyśmy wierzyć, że wolność i szczęście są nam dane raz na zawsze, ale czasem wystarczy przekroczyć magiczną granicą między Wschodem i Zachodem, żeby życie jednostki przestało cokolwiek znaczyć. Wymarzone egzotyczne wakacje Sofii zmieniają się w niekończący się koszmar przez jeden tylko nieostrożny krok... nagle trafia do świata, który sprowadza ją do roli bezwolnej zabawki bogatych mężczyzn. Nadzieja na ucieczkę szybko umiera, a kolejne dni wypełniają już tylko marzenia, żeby przestali przychodzić... A co, jeśli pojawi się ktoś, kto ją stamtąd uwolni? Czy okaże się księciem z bajki, czy może tylko kolejnym oprawcą? I czy miłość może naprawić coś, co wydaje się nieodwracalnie złamane? *** Książka nie jest przeznaczona dla czytelników niepełnoletnich oraz szczególnie wrażliwych. Znajdują się w niej wątki przemocy fizycznej, psychicznej oraz opis próby samobójczej.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788367355131
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Sofia
Genewa, pół roku po uwolnieniu z Dubaju

_Nie chcę tu być!_

Po­now­nie ro­zej­rza­łam się po luk­su­so­wej po­cze­kal­ni, któ­rej okna wy­cho­dzi­ły na mia­sto. Ka­na­py i fo­te­le usta­wio­no tak, że sie­dzia­łam ty­łem do we­jścia, ale za to mo­głam się roz­ko­szo­wać cu­dow­nym wi­do­kiem za szy­bą. Błękit­ne nie­bo bez ani jed­nej bia­łej chmur­ki za­chwy­ca­ło ko­lo­rem. Park w od­da­li przy­ci­ągał wzrok so­czy­stą zie­le­nią.

_Nie chcę tu być!_

Prze­bie­ra­łam pal­ca­mi po podło­kiet­ni­ku pod czuj­nym spoj­rze­niem Ales­sie­go. Ob­li­za­łam usta, a po­tem wy­gła­dzi­łam nie­ist­nie­jące za­gnie­ce­nia na ko­szul­ce. Wy­ta­rłam spo­co­ne ze zde­ner­wo­wa­nia dło­nie o spodnie. Wsu­nęłam nie­sfor­ne pa­sem­ko pod wsuw­kę, ale wró­ci­ło na swo­je miej­sce. Ta­kie drob­ne rze­czy wy­pro­wa­dza­ły mnie z rów­no­wa­gi. Mój od­dech przy­śpie­szył. Mo­men­tal­nie po­czu­łam wście­kło­ść. Gwa­łtow­nym ge­stem ści­ągnęłam gum­kę z wło­sów i wy­szarp­nęłam spin­ki. Za­bo­la­ło, ale po­zwo­li­ło mi zła­pać od­dech.

Ból był do­bry.

Po­zwa­lał mi po­czuć, że znów żyję. Uza­le­żni­łam się od nie­go.

Prze­cze­sa­łam pal­ca­mi wło­sy i po­now­nie je spi­ęłam, na­iw­nie my­śląc, że re­zul­tat, któ­ry osi­ągnę, będzie lep­szy od po­przed­nie­go.

Puls tęt­nił mi w uszach, prze­ła­do­wu­jąc już i tak ob­ci­ążo­ne zmy­sły. Za­mru­ga­łam, jak­by to mo­gło po­móc. Za­nim si­ęgnęłam po­now­nie do gum­ki, Ales­si zła­pał mnie za nad­gar­stek ze sta­now­czym: „Nie”. To Adam po­wi­nien tu dzi­siaj być, nie on. O po­ran­ku oka­za­ło się jed­nak, że nie by­łam dla nie­go tak wa­żna, jak mi się wy­da­wa­ło. Obu­dzi­łam się sama w łó­żku, a Ales­si rzu­cił tyl­ko zdaw­ko­wo: „In­te­re­sy”.

Uwol­ni­łam się z sap­ni­ęciem, pod­nio­słam i po­de­szłam do okna. Spoj­rzaw­szy w dół, za­sta­na­wia­łam się, jak dłu­go spa­da­ła­bym z trzy­dzie­ste­go pi­ętra. Pi­ęt­na­ście se­kund? Dwa­dzie­ścia? Czy ude­rze­nie w be­ton za­bo­la­ło­by? Czy śmie­rć by­ła­by na­tych­mia­sto­wa?

Pod­sko­czy­łam na dźwi­ęk otwie­ra­jących się drzwi. Ze stra­chem obej­rza­łam się przez ra­mię na mężczy­znę, któ­ry się w nich po­ja­wił.

– So­fia, dzień do­bry, za­pra­szam.

Miał ła­god­ny, cie­pły głos, a apa­ry­cja uprzej­me­go, ele­ganc­kie­go star­sze­go pana z wło­sa­mi przy­pró­szo­ny­mi si­wi­zną po­win­na za­chęcać, ja jed­nak spi­ęłam się na te sło­wa i ner­wo­wo zer­k­nęłam na drzwi we­jścio­we obok biur­ka re­cep­cjo­nist­ki. Ales­si sie­dział bez ru­chu, ale mo­głam się za­ło­żyć, że gdy­bym po­sta­no­wi­ła uciec, nie po­ko­na­ła­bym na­wet po­ło­wy dy­stan­su.

Zresz­tą do­kąd mia­ła­bym pó­jść?

Ode­rwa­łam się od fra­mu­gi. Z ka­żdym kro­kiem ser­ce w pier­si wa­li­ło mi co­raz gło­śniej. W gło­wie sły­sza­łam tyl­ko jed­no sło­wo, po­wta­rza­ne jak man­tra: „Ucie­kaj!”. A jed­nak nie mo­głam tego zro­bić. Mu­sia­łam wal­czyć. Po­trze­bo­wa­łam wal­czyć. Ka­żdy krok spra­wiał mi fi­zycz­ny ból, po­nie­waż cia­ło nie chcia­ło wspó­łpra­co­wać z mó­zgiem.

Mój te­ra­peu­ta i psy­chia­tra w jed­nym nie po­na­glał. Stał nie­ru­cho­mo, cze­ka­jąc, aż wej­dę do środ­ka, żeby mógł za­mknąć drzwi. Zro­bił to bez­gło­śnie, ma­jąc chy­ba w pa­mi­ęci, jak pa­nicz­nie za­re­ago­wa­łam na ich trzask w cza­sie na­sze­go pierw­sze­go spo­tka­nia. Do­sta­łam wte­dy ata­ku hi­ste­rii i za­miast prze­pro­wa­dzić se­sję te­ra­pii, po­świ­ęcił go­dzi­nę na uspo­ka­ja­nie mnie. By­łam jak dzi­kie zwie­rząt­ko za­pędzo­ne w róg i nie­wi­dzące żad­ne­go wy­jścia. Te­raz już wie­dział, że musi się od­su­nąć, że­bym w ogó­le we­szła do środ­ka.

Usia­dłam na fo­te­lu i po­dra­pa­łam się po no­sie. Wyj­rza­łam za okno.

_Jak dłu­go trwa upa­dek z trzy­dzie­ste­go pi­ętra?_

– Miło cię wi­dzieć – za­ga­ił.

– Nie chcę tu być! – wy­szep­ta­łam, dra­pi­ąc się po dło­ni. Se­kun­dę pó­źniej za­swędzia­ła mnie skó­ra gło­wy, po­tem łyd­ka, sto­pa. Dra­pa­łam się i de­ner­wo­wa­łam jesz­cze bar­dziej. Wszyst­ko mnie swędzia­ło.

_Je­steś wa­riat­ką!_, śmiał się mój we­wnętrz­ny głos. _Wa­ria­ci tak mają._

– Na­pij się wody – za­su­ge­ro­wał. – Za ka­żdym ra­zem, kie­dy po­czu­jesz się zde­ner­wo­wa­na, na­pij się wody.

– Szklan­ka wody za­miast…? – wy­rwa­ło mi się, kie­dy si­ęga­łam po na­czy­nie drżącą dło­nią.

– Coś w tym sty­lu – przy­znał. – To po­zwo­li za­jąć two­je ręce i od­wró­ci uwa­gę.

_Czy ocze­ki­wał, że wy­pi­ję całą?_

Gar­dło mia­łam tak ści­śni­ęte, że le­d­wo uda­ło mi się prze­łk­nąć łyk. Upo­rczy­wie wpa­try­wa­łam się w wi­dok za oknem. Zim­na woda w szklan­ce chło­dzi­ła roz­grza­ne, spo­co­ne wnętrze dło­ni.

– W ko­ńcu do­cze­ka­li­śmy się sło­necz­nej po­go­dy.

_Na­praw­dę? Będzie­my pier­do­lić o po­go­dzie? Prze­cież nie ta kwe­stia cię in­te­re­su­je! Chcia­łbyś wie­dzieć, co wy­da­rzy­ło się w Du­ba­ju. Co spra­wi­ło, że boję się wła­sne­go cie­nia._

– Wczo­raj­szy wie­czór był bar­dzo cie­pły – do­dał, kie­dy się nie ode­zwa­łam. – Spędzi­łaś go w ogro­dzie?

– Częścio­wo.

Sie­dzia­łam na skra­ju fo­te­la, po­chy­lo­na lek­ko do przo­du. Opa­rłam sto­pę na pal­cach i ner­wo­wo stu­ka­łam pi­ętą o podło­gę. Nie żeby to uspo­ka­ja­ło, ale wpra­wia­ło w ruch, a on nie­co roz­ła­do­wy­wał na­pi­ęcie.

– Do­brze spa­łaś?

Za­ci­snęłam dłoń na szklan­ce, a dru­gą po­dra­pa­łam się po ra­mie­niu, zo­sta­wia­jąc na nim trzy czer­wo­ne śla­dy. Od­sta­wi­łam na­czy­nie na sto­lik obok fo­te­la.

– Nie.

– Opo­wiesz mi, co ci się śni­ło?

– Nie pa­mi­ętam – rzu­ci­łam na od­czep­ne­go.

Za­pa­dło mi­ędzy nami krępu­jące mil­cze­nie.

– So­fia, je­stem tu­taj, żeby ci po­móc – po­wie­dział ła­god­nie. – To bar­dzo wa­żne, aby­śmy roz­ma­wia­li i usi­ło­wa­li wspól­nie zro­zu­mieć emo­cje, któ­rych nie je­steś w sta­nie sama upo­rząd­ko­wać.

– Nie chcę o tym roz­ma­wiać! – za­pro­te­sto­wa­łam gwa­łtow­nie.

– Sko­ro masz do dys­po­zy­cji mój czas, po­sta­raj­my się go po­ży­tecz­nie wy­ko­rzy­stać.

– Ale ja nie chcę tu być! Sama so­bie po­mo­gę! Po­trze­bu­ję tyl­ko cza­su. Nie je­stem wa­riat­ką, nie po­trze­bu­ję psy­chia­try.

– Nikt nie twier­dzi, że je­steś wa­riat­ką. Wo­la­łbym, że­byś nie uży­wa­ła ta­kich stwier­dzeń w od­nie­sie­niu do sie­bie. Trau­ma po­trze­bu­je prze­pra­co­wa­nia i za­mkni­ęcia.

Miał ra­cję. Sęk w tym, że na­sza de­fi­ni­cja „za­mkni­ęcia” się ró­żni­ła.

Gdy­by nie fakt, że Adam był jed­ną oso­bą, w któ­rej to­wa­rzy­stwie czu­łam się bez­piecz­nie, ucie­kła­bym… Tyl­ko że tak na­praw­dę nie mia­łam do­kąd. Od paru mie­si­ęcy okła­my­wa­łam ro­dzi­ców i sio­strę, że pra­cu­ję w Mo­na­ko. Wci­ska­jąc im kit, że po­psu­ła mi się ka­me­ra w te­le­fo­nie, cze­ka­łam, aż si­ńce na twa­rzy przy­blak­ną na tyle, żeby nie bu­dzić po­dej­rzeń, kie­dy po­łączy­my się na Sky­pie.

Od ty­go­dnia roz­wa­ża­łam też inne wy­jście z sy­tu­acji niż uciecz­ka. Ile pro­ble­mów by to roz­wi­ąza­ło! Za­pew­ni­ło­by mi spo­kój i dało ode­tchnąć in­nym. W ko­ńcu mo­gli­by prze­stać się mar­twić. Psy­cho­te­ra­peu­cie z pew­no­ścią nie o ta­kie za­mkni­ęcie cho­dzi­ło, ale dla mnie…

Mi­ja­ły ty­go­dnie, a ja nie czu­łam się le­piej sama ze sobą.

Ka­żde­go dnia wal­czy­łam, by pod­nie­ść się z łó­żka.

Ubrać.

Zje­ść.

Być.

Ka­żdy dzień ko­ńczy­łam co­raz bar­dziej zmęczo­na i zde­mo­ty­wo­wa­na.

_Być albo nie być. Oto jest… pro­blem._

– Nie chcę tu być! – po­wtó­rzy­łam do­bit­nie.

– Po­roz­ma­wiaj­my o czy­mś in­nym – za­pro­po­no­wał spo­koj­nie, nie re­agu­jąc na mój wy­buch. – Obej­rza­łaś ostat­nio ja­kiś cie­ka­wy film?

Mil­cza­łam upar­cie, choć w mo­jej gło­wie pa­da­ły ty­si­ące od­po­wie­dzi. To nie tak, że nie chcia­łam z nim roz­ma­wiać. Wal­czy­łam, żeby coś z sie­bie wy­krztu­sić, ale usta nie po­zwa­la­ły wy­po­wie­dzieć żad­ne­go sło­wa. Pod­czas gdy na ze­wnątrz spo­gląda­łam na te­ra­peu­tę z pust­ką w oczach, w środ­ku du­si­łam się od emo­cji i nie­wy­po­wie­dzia­nych słów.

_Być albo nie być. Oto jest pro­blem._

_Nie być…_

By­łam zmęczo­na i men­tal­nie wy­czer­pa­na, jak ba­te­ria, któ­rej zo­sta­ła już tyl­ko jed­na mi­ga­jąca kre­ska i za chwi­lę prze­sta­nie funk­cjo­no­wać.

_Już wy­star­czy, już dość! Nie chcę tak da­lej… Po­wiem mu i po­grążę się w ku­szącym i tak po­trzeb­nym mi nie­by­cie. Prze­stać ist­nieć. Za­snąć i wi­ęcej się nie obu­dzić._

_Po­wiedz mu, a będziesz mo­gła ode­jść ze świa­do­mo­ścią, że ktoś wie… Wy­rzuć to z sie­bie i dro­ga otwar­ta… Po­wiedz!_

Po­czu­łam, jak na­pi­ęcie zni­ka, po­zwa­la­jąc moim ra­mio­nom się roz­lu­źnić. Mój od­dech zwol­nił. Za oknem la­ta­wiec, po­ru­sza­jący się do­tąd le­ni­wie po nie­bie, po­szy­bo­wał w dół i za­nur­ko­wał do wody. Czy to znak?

_Wy­rzuć to z sie­bie i dro­ga wol­na…_

– Chce pan znać szcze­gó­ły? – spy­ta­łam, wpa­tru­jąc się w kra­jo­braz za oknem, gdzie dziec­ko usi­ło­wa­ło wy­do­być la­ta­wiec z fon­tan­ny.

– Mo­żesz też za­cząć spi­sy­wać to, co pa­mi­ętasz – za­pro­po­no­wał.

Pu­ści­łam jego sło­wa mimo uszu.

– Ale ta­kie szcze­gó­ły jak dwóch klien­tów, z któ­rych je­den opa­rł mnie o wan­nę, bio­rąc od tyłu, pod­czas gdy dru­gi w tym sa­mym mo­men­cie wło­żył mi w od­byt wężyk do le­wa­ty­wy, bo lubi, jak jest czy­sto? Albo taki, że kie­dy lało mi się z ty­łka do wan­ny, ten pierw­szy po­su­wał bru­tal­nie moje usta? Albo taki, że nie mo­głam się bro­nić, bo mia­łam zwi­ąza­ne ręce? Ta­kie szcze­gó­ły?

Spoj­rza­łam na nie­go wy­zy­wa­jąco, ale w środ­ku nie czu­łam nic. W ko­ńcu za­pa­no­wał spo­kój, ide­al­na ci­sza, któ­rej tak pra­gnęłam. Har­mo­nia. Sło­wa po­pły­nęły mi z ust, łącząc się w bez­na­mi­ęt­ne stresz­cze­nie mo­jej hi­sto­rii. Czter­dzie­ści sie­dem dni tor­tur za­war­te w pi­ęćdzie­si­ęciu mi­nu­tach. Ta opo­wie­ść mu­sia­ła uj­rzeć świa­tło dzien­ne, żeby Adam zro­zu­miał pod­jętą prze­ze mnie de­cy­zję.

– Pa­mi­ętam ka­żdy sen – przy­zna­łam ci­cho. – Ten z wczo­raj nie ró­żnił się zbyt­nio od po­przed­nich…

Za­pa­trzy­łam się na park wi­docz­ny za oknem. Wy­da­rze­nia za­trzy­ma­ne w cza­sie ni­czym fo­to­gra­fie prze­wi­ja­ły się w mo­jej gło­wie. Czy będę po­tra­fi­ła je opi­sać bez prze­ży­wa­nia od po­cząt­ku emo­cji, któ­re wy­le­wa­ły się z ka­żdej z nich?

Ob­li­za­łam usta, wbi­ja­jąc pa­znok­cie we wnętrze dło­ni…

– Ka­żdy sen za­czy­nał się od otwar­cia oczu, któ­re po­wo­do­wa­ło nie­wy­obra­żal­ny ból. Czy jest pan so­bie w sta­nie wy­obra­zić, że pod­nie­sie­nie się do po­zy­cji sie­dzącej kosz­to­wa­ło mnie wte­dy tyle wy­si­łku, że zwy­mio­to­wa­łam gwa­łtow­nie? Wie­dzia­łam, że drzwi do mo­jej celi wi­ęzien­nej, jak na­zy­wa­łam przy­dzie­lo­ny po­kój, w któ­rym głów­ną atrak­cję sta­no­wi­ło gi­gan­tycz­nych roz­mia­rów łó­żko, nie są za­mkni­ęte. Ni­g­dy nie były. Do­pie­ro kie­dy pierw­szy raz spró­bo­wa­łeś uciecz­ki, do­cie­ra­ło do cie­bie, że wca­le nie mu­szą. Kon­se­kwen­cje… – Głos mi się za­ła­mał, ale zmu­si­łam się do mó­wie­nia da­lej. – Tak nie­wie­le wy­star­czy­ło, że­bym dy­go­ta­ła z prze­ra­że­nia. W kom­plet­nej ci­szy ła­pa­łam się na tym, że na­słu­chu­ję, czy nikt nie nad­cho­dzi. Ka­żde gło­śne kro­ki w ko­ry­ta­rzu przy­pra­wia­ły mnie o szyb­sze bi­cie ser­ca już tyl­ko tym, że przy­po­mi­na­ły inne. Tam­te. Te, któ­re wpro­wa­dza­ły cia­ło w stan lo­do­wa­tej pa­ni­ki. Za­czy­na­łeś się mo­dlić do Boga o li­to­ść. Żeby tyl­ko nie za­trzy­ma­ły się pod mo­imi drzwia­mi… Żeby tyl­ko nie za­trzy­ma­ły się pod mo­imi drzwia­mi… Niech idzie da­lej, niech ktoś inny dzi­siaj będzie jego ofia­rą.

Urwa­łam i spoj­rza­łam na te­ra­peu­tę, ale jego twarz wy­ra­ża­ła tyl­ko coś w ro­dza­ju uprzej­me­go za­cie­ka­wie­nia. Nie za­da­wał py­tań, jak­by po­zwa­lał, że­bym po pro­stu wszyst­ko z sie­bie wy­la­ła.

– Tam­tej nocy nie mia­łam szczęścia – pod­jęłam opo­wie­ść. – Mój opraw­ca znęcał się nade mną nie­mal go­dzi­nę, zmu­sza­jąc do ko­lej­nych ak­tów sek­su­al­nych. Usi­ło­wa­łam go ugry­źć tyl­ko raz, na sa­mym po­cząt­ku. Po­bił mnie do nie­przy­tom­no­ści, co nie prze­szka­dza­ło mu w tym, żeby mnie po­tem zgwa­łcić, a ka­żdy ruch krzy­czące­go w ago­nii cia­ła sta­no­wił do­dat­ko­wą karę. Czym bar­dziej się bro­ni­łam, tym bar­dziej się pod­nie­cał. W ko­ńcu zwi­ązał mi ręce za ple­ca­mi. Wte­dy już mógł wy­ra­biać ze mną, co chciał. Nie prze­szka­dza­ło mu, że zwy­mio­to­wa­łam na nie­go, gdy bru­tal­nie we­pchnął mi pe­ni­sa do gar­dła. Ro­ze­śmiał się i roz­ka­zał go wy­li­zać do czy­sta. Wy­mie­rzał mi po­li­czek za po­licz­kiem, szar­pi­ąc za wło­sy, aż w ko­ńcu z od­ra­zą spe­łni­łam żąda­nie. Gęsta, słod­ka śli­na wy­pe­łnia­ła mi usta, po­wo­du­jąc ko­lej­ne od­ru­chy wy­miot­ne. Od­dy­cha­nie przez nos też nie po­ma­ga­ło. By­łam ca­łko­wi­cie zda­na na jego ła­skę. Bez­wol­na.

Za­bra­kło mi słów. Wca­le nie mia­łam ocho­ty opo­wia­dać da­lej, ce­lo­wo nu­rzać się we wspo­mnie­niach, któ­re i tak po­wra­ca­ły do mnie ka­żdej nocy. Ale mu­sia­łam. Adam miał pra­wo po­znać całą hi­sto­rię. Żeby zro­zu­mieć.

– Po wszyst­kim zo­sta­wił mnie brud­ną, cuch­nącą wy­mio­ci­na­mi, z roz­ma­za­nym ma­ki­ja­żem spły­wa­jącym po twa­rzy wraz ze łza­mi. Nie pra­gnęłam ni­cze­go poza tym, żeby umrzeć. Ale na­wet ta­kiej ła­ski mi nie oka­za­no. Jęcza­łam z bólu, któ­ry roz­dzie­rał ka­żdą ko­mór­kę cia­ła. Wie­rzy pan w Boga? Ja tam­tej nocy prze­sta­łam w nie­go wie­rzyć. Gdzie był Bóg, któ­ry po­wi­nien nas chro­nić?

Te­ra­peu­ta mil­czał. Może nie chciał mi prze­ry­wać, a może zwy­czaj­nie nie był w sta­nie od­po­wie­dzieć na to py­ta­nie.

– Na­stęp­ne­go dnia za­ci­ągni­ęto mnie pod prysz­nic i do­pro­wa­dzo­no do po­rząd­ku. Na­kar­mio­no i przy­go­to­wa­no na wie­czór. Bar­dzo szyb­ko zro­zu­mia­łam, że od­ma­wia­nie cze­go­kol­wiek ko­ńczy się bo­le­sną, nie­uchron­ną i wy­mie­rza­ną bez zwło­ki karą. Kro­ki w ko­ry­ta­rzu zda­wa­ły się ostrze­że­niem, że nad­cho­dzi ge­hen­na. Przez pierw­sze dni po­by­tu za­trzy­my­wa­ły się pod mo­imi drzwia­mi bar­dzo często. Ethan uwiel­biał to, że mu się sta­wiam, i upa­dlał mnie raz za ra­zem, prze­kra­cza­jąc gra­ni­ce bru­tal­no­ści w tym, co mo­żna zro­bić z ko­bie­cym cia­łem. Ka­żda jego wi­zy­ta spra­wia­ła, że po­przed­ni wie­czór ja­wił się jako ca­łkiem zno­śny, i za­po­wia­da­ła, że ko­lej­ny przy­nie­sie wi­ęcej bólu. Je­śli Sza­tan mia­łby ziem­skie­go re­pre­zen­tan­ta, Ethan Ra­mi­rez by­łby tą oso­bą, zgo­dzi się pan ze mną? A może to wszyst­ko za mało?

Nie zgo­dził się, nie po­wie­dział ani sło­wa, a ten jego brak re­ak­cji zi­ry­to­wał mnie na tyle, że wy­la­łam z sie­bie ko­lej­ne szcze­gó­ły.

– Ka­to­wał mnie, upa­ja­jąc się moim stra­chem i łza­mi, aż do wie­czo­ra, w któ­rym prze­sta­łam wal­czyć, dra­pać i gry­źć. Usia­dłam na klęcz­kach z dło­ńmi sple­cio­ny­mi za ple­ca­mi i cze­ka­łam z za­mkni­ęty­mi ocza­mi na ko­lej­ną por­cję upo­ko­rze­nia. Bez­wol­nie jak ma­rio­net­ka po­zwo­li­łam, by użył mo­je­go cia­ła, i wy­ko­ny­wa­łam wszyst­kie po­le­ce­nia bez za­jąk­ni­ęcia i wa­ha­nia. Za­ty­kał mi nos, be­stial­sko ata­ku­jąc moje gar­dło pe­ni­sem. Du­si­łam się i par­ska­łam, usi­łu­jąc ła­pać od­dech, ale ręce wi­sia­ły mi wzdłuż tu­ło­wia. Ci­ągnął za wło­sy, usta­wia­jąc gło­wę tak, by spra­wić so­bie wi­ęk­szą przy­jem­no­ść. Śli­na i wy­mio­ty spły­wa­ły mi po bro­dzie, ka­pi­ąc na pier­si. Roz­ma­zał je po skó­rze, su­nąc w dół mi­ędzy nogi. We­pchnął we mnie trzy pal­ce, a ja je­dy­nie mru­gnęłam, ła­pi­ąc krót­ki od­dech i cie­sząc się, że ból obez­wład­nia moje cia­ło i pa­ra­li­żu­je my­śle­nie. Ból był do­bry. Zo­stał moim przy­ja­cie­lem i chro­nił przed ogar­ni­ęciem przez sza­le­ństwo.

_Ale czy rze­czy­wi­ście mnie przed nim uchro­nił?_, py­tał głos w mo­jej gło­wie. Ten sam, któ­ry ka­zał mi się za­sta­na­wiać, jaką pręd­ko­ść roz­wi­nęło­by moje cia­ło w dro­dze do zie­mi z trzy­dzie­ste­go pi­ętra. Ten sam, któ­ry od ja­kie­goś cza­su nie da­wał mi spo­ko­ju. Ale tego nie mo­głam po­wie­dzieć czło­wie­ko­wi, któ­ry wpa­try­wał się we mnie uwa­żnym wzro­kiem pro­fe­sjo­na­li­sty…

– Nie wol­no mi było za­mknąć oczu i po­grążyć się w roz­pa­czy. Mu­sia­łam pa­trzeć na opraw­cę. W moim wzro­ku go­ści­ła pust­ka, a wy­uczo­ne jęki i po­sa­py­wa­nia po­zwa­la­ły oszu­kać ka­żde­go klien­ta. Od­ci­na­łam się od rze­czy­wi­sto­ści, po­zwa­la­jąc świa­do­mo­ści od­pły­nąć w nie­zna­ne. _Ob­li­vion_¹. Trzy­ma­łam się tego an­giel­skie­go sło­wa, któ­re po­zwa­la­ło mi się po­grążyć w cu­dow­nym cha­osie. Mo­ment wy­tchnie­nia. Fan­ta­zjo­wa­łam, że znaj­du­ję się na ło­dzi i z tego po­wo­du jest mi nie­do­brze. To i tak le­piej niż być na­ćpa­nym za ka­żdym ra­zem. Wie­lo­krot­nie ner­wo­wo ob­gry­za­łam skór­ki przy pa­znok­ciach. Gdy­bym po­psu­ła ma­ni­cu­re, Ka­ro­li­na wy­ła­do­wa­ła­by na mnie fru­stra­cję. Po­win­nam być ide­al­na. Po­tra­fi­ła gło­dzić dziew­czy­ny przez kil­ka dni, je­śli czy­mś pod­pa­dły lub nie pre­zen­to­wa­ły się ide­al­nie dla po­ten­cjal­ne­go klien­ta. Nad­zor­czy­ni nie­wol­ni­ków nie bała się wy­mie­rzyć siar­czy­ste­go po­licz­ka czy też ude­rzyć szpi­cru­tą, któ­ra za­wsze wi­sia­ła jej u nad­garst­ka. Jed­na z dziew­czyn wy­szep­ta­ła mi do ucha, że kie­dyś za­tłu­kła nią ko­bie­tę za ja­kąś głu­po­tę. Ge­hen­na trwa­ła aż do pew­nej nocy… – za­wa­ha­łam się, czu­jąc pod po­wie­ka­mi łzy. Trzęsłam się we­wnętrz­nie ni­czym liść na sil­nym wie­trze.

_Czy dam radę mó­wić da­lej?_

– Świet­ny po­czątek, So­fia – po­chwa­lił mnie te­ra­peu­ta. Za­mru­ga­łam, za­sko­czo­na, że w ko­ńcu się ode­zwał. Łzy po­pły­nęły po po­licz­ku. Wró­ci­łam do rze­czy­wi­sto­ści. Spo­ci­łam się, a dło­nie, po­zna­czo­ne pó­łk­si­ęży­ca­mi pa­znok­ci, drża­ły nie­znacz­nie. – Uwa­żam, że dzi­siej­sza se­sja była bar­dzo uda­na – do­dał. Od­dech uwi­ązł mi w gar­dle. Ob­li­za­łam ner­wo­wo usta. – Wró­ci­my do tego we wto­rek, do­brze? Je­śli chcesz wy­rzu­cić z sie­bie zda­rze­nia lub emo­cje, prze­lej je na pa­pier, tak jak mó­wi­łem.

Zo­sta­łam od­pra­wio­na.

Ze zdzi­wie­nia roz­chy­li­łam usta, a po­tem za­mknęłam je, nie wie­dząc, co do­po­wie­dzieć. Moje pi­ęćdzie­si­ąt pięć mi­nut mi­nęło i mo­głam ode­jść. Dla tego czło­wie­ka by­łam tyl­ko ko­lej­nym na­zwi­skiem na li­ście. Czy w ogó­le ob­cho­dzi­ło go, przez co prze­szłam? Do cze­go zo­sta­łam zmu­szo­na?

_Czy ko­go­kol­wiek ob­cho­dzi­ło?!_

– Sko­ńczy­li­śmy, So­fia – usły­sza­łam sto­jące­go w pro­gu Ales­sie­go.

– Tak, sko­ńczy­li­śmy – po­twier­dzi­łam, pod­no­sząc się.

Wy­rzu­ci­łaś to z sie­bie i dro­ga wol­na… Mo­żesz ode­jść.ROZDZIAŁ 2

Sofia
Brno, tydzień od ucieczki z Cannes

Gdzieś tam w podświa­do­mo­ści se­kret­nie ma­rzy­łam, że spo­tkam Ada­ma na mie­ście, pad­nę mu w ra­mio­na i wszyst­ko, co złe, od­je­dzie. Ależ ja by­łam na­iw­na! Te­le­fon mil­czał, bo wy­łączy­łam go za­raz po przy­lo­cie, a po­tem owi­nęłam w fo­lię alu­mi­nio­wą. Za ten pa­tent na­le­ża­ło­by po­dzi­ęko­wać Ales­sie­mu.

Od razu po wy­lądo­wa­niu w Pra­dze zła­pa­łam po­ci­ąg do Brna, do sio­stry. Pra­co­wa­ła jako ana­li­tyk w ban­ku i pła­ci­li jej za to ba­jo­ńską kasę. Po­sia­da­ła wła­sne miesz­ka­nie w cen­trum i jak za­wsze przy­jęła mnie z otwar­ty­mi ra­mio­na­mi.

Wie­dzia­ła, że nie przy­je­cha­łam na urlop, tyl­ko mu­sia­ło się coś stać. Usi­ło­wa­ła wy­ci­ągnąć ze mnie szcze­gó­ły przy bu­tel­ce wina, ale bez­sku­tecz­nie. Pró­bo­wa­ła też w klu­bie i po po­wro­cie z nie­go, ale i wte­dy jej się nie uda­ło. Nie mo­głam z nią o tym roz­ma­wiać. Jed­no py­ta­nie po­ci­ągnęło­by za sobą ko­lej­ne i nim bym się obej­rza­ła, wy­zna­ła­bym jej wszyst­ko, a tego nie chcia­łam. A już szcze­gól­nie, żeby do­wie­dzia­ła się o wy­da­rze­niach w Du­ba­ju. I tak już za dużo po­wie­dzia­łam w klu­bie. Cho­ler­ny al­ko­hol roz­wi­ązy­wał mi język.

– Co się sta­ło w kra­inie wiecz­ne­go szczęścia? – za­ga­iła przy dru­gim kie­lisz­ku wina tego wie­czo­ru.

– Kie­dyś wszędzie wi­dzia­łam jed­no­ro­żce, a te­raz węch mi mówi, że to, czym sra­ją, to nie jest tęcza. Ży­cie, sio­stro, ży­cie… – ba­ga­te­li­zo­wa­łam, ale nie uda­ło mi się jej prze­ko­nać.

– Prze­cież wi­dzę, że jest coś nie tak.

– Pil­nuj swo­je­go nosa. Jak masz mnie już dość, po­ja­dę do ro­dzi­ców.

Wes­tchnęła.

– My­śla­łam, że jak wy­rzu­cisz z sie­bie, co się sta­ło, po­czu­jesz się le­piej.

Pod­wi­nęłam nogi i uło­ży­łam się wy­god­niej na so­fie.

– Nie tym ra­zem.

Dała spo­kój, ale jak ją zna­łam, nie po­wie­dzia­ła jesz­cze ostat­nie­go sło­wa.

* * *

Brno, w któ­rym miesz­ka­ła i pra­co­wa­ła moja sio­stra Ewa, było brud­ne, tłocz­ne i nie za­chęca­ło do bli­ższe­go po­zna­nia, ale w ko­ńcu to dru­ga naj­wi­ęk­sza be­to­no­wa dżun­gla w mo­ich ro­dzin­nych Cze­chach. Sto­li­ca Mo­raw uda­jąca, że lata świet­no­ści na­dal ma przed sobą. Tyl­ko za­byt­ki ra­to­wa­ły to mia­sto przed za­po­mnie­niem.

Szwen­da­łam się po Brnie jak ja­po­ński tu­ry­sta, zwie­dza­jąc naj­wi­ęk­sze atrak­cje. Co in­ne­go mo­gła­bym ro­bić dla za­bi­cia cza­su? War­te obej­rze­nia miej­sca dało się po­li­czyć na pal­cach obu rąk: po­zo­sta­ło­ści mu­rów miej­skich, ka­te­dra świ­ętych Pio­tra i Pa­wła, któ­rą prze­śmiew­czo na­zy­wa­łam dom­kiem Pa­wła i Ga­wła, ko­ściół – ja­kże­by ina­czej – świ­ęte­go Ja­ku­ba z męską gołą dupą na ele­wa­cji, Sta­ry Ra­tusz, te­atr Ma­he­no­vo Di­va­dlo, klasz­tor Ka­pu­cy­nów, twier­dza Špil­berk, Targ Ka­pu­ścia­ny i ry­nek. W tej części Eu­ro­py nie zna­łam mia­sta, któ­re­go naj­wa­żniej­szym re­jo­nem nie by­łby ry­nek.

Ka­żde­go dnia szu­ka­łam so­bie za­jęcia, pod­czas gdy Ewa pra­co­wa­ła. Adam i tak wie­dział, gdzie je­stem, więc na­dal uży­wa­łam swo­jej kar­ty, żeby wy­da­wać jego pie­ni­ądze. Wczo­raj ogląda­łam Ka­mie­ni­cę pod Czte­re­ma Gbu­ra­mi (chęt­nie nada­ła­bym im imio­na pew­nych gbu­rów…), od­wie­dzi­łam brne­ńskie­go smo­ka vel wy­pcha­ne­go kro­ko­dy­la, by na ko­niec nie po­gar­dzić Ogro­da­mi De­ni­sa, z któ­rych roz­ci­ąga­ła się pa­no­ra­ma mia­sta. Oso­bli­wo­ścią tego miej­sca, jak twier­dził prze­wod­nik opro­wa­dza­jący w tym sa­mym cza­sie gru­pę tu­ry­stów, sta­no­wił ze­gar, któ­ry od cza­su ob­lęże­nia szwedz­kie­go w 1654 roku wy­bi­jał po­łud­nie o go­dzi­nę wcze­śniej. W tej spo­sób ge­ne­rał Ra­du­it de So­uches oszu­kał na­je­źdźców.

– Ale jak się dali – skwi­to­wa­ła tu­ryst­ka pod czter­dziest­kę – to cóż, do­bra na­sza!

Znu­dzo­na wi­do­ka­mi i bez­czyn­no­ścią wró­ci­łam na Targ Ka­pu­ścia­ny i za­szy­łam się w jed­nej z ka­fe­jek. Cze­ka­jąc, aż sio­stra, któ­ra pra­co­wa­ła nie­da­le­ko, spo­tka się ze mną na lun­chu, wpa­try­wa­łam się w ogrom­ną, ba­ro­ko­wą fon­tan­nę Par­nas, z któ­rej w za­mierz­chłych cza­sach sprze­da­wa­no kar­pie na Wi­gi­lię.

Trzy­ma­jąc się mo­jej no­wej co­dzien­nej ru­ty­ny, wpy­cha­łam w sie­bie ko­lej­ny słod­ki de­ser, mar­ny sub­sty­tut kok­taj­lu zło­żo­ne­go z fe­ny­lo­ety­lo­ami­ny, do­pa­mi­ny, no­ra­dre­na­li­ny, se­ro­to­ni­ny, oksy­to­cy­ny, wa­zo­pre­sy­ny oraz en­dor­fin. W skró­cie – sek­su i or­ga­zmów. Moje uza­le­żnio­ne od Ada­ma re­cep­to­ry opio­ido­we do­pro­wa­dza­ły mnie do sza­le­ństwa. Nie bez po­wo­du świ­ęty Wa­len­ty jest pa­tro­nem nie tyl­ko za­ko­cha­nych, ale ta­kże cho­rych umy­sło­wo. W za­si­ęgu ręki mia­łam tyl­ko dwa za­mien­ni­ki sek­su: al­ko­hol albo sło­dy­cze. Po­sta­wi­łam na to dru­gie. A że ty­łek rósł mi od sa­me­go pa­trze­nia na cze­ko­la­dę? Trud­no. I tak nie pla­no­wa­łam w naj­bli­ższym cza­sie ni­ko­mu go po­ka­zy­wać.

Ża­ło­wa­łam je­dy­nie, że sło­dy­cze nie dzia­ła­ją na mnie tak ko­jąco jak Adam. Na­sze roz­sta­nie i wy­jazd do Brna spra­wi­ły, że w mo­jej gło­wie na nowo oży­ły wspo­mnie­nia z Du­ba­ju. Prze­klęte mia­sto ci­ągle ma­ja­czy­ło gdzieś na obrze­żu mo­ich my­śli. Zno­wu nie mo­głam spać, ca­ły­mi no­ca­mi na­słu­chi­wa­łam kro­ków, a nie wzi­ęłam ze sobą żad­nych le­ków na uspo­ko­je­nie.

Na moim te­le­fo­nie wy­świe­tli­ło się imię Ni­co­li. _Cie­ka­we, jak jej po­szło uwo­dze­nie męża?_

– Za­dzia­ła­ło? – Nie tra­ci­łam cza­su na po­wi­ta­nia.

– Tak! – przy­zna­ła z en­tu­zja­zmem.

– Je­steś mi dłu­żna. – Za­śmia­łam się i we­pchnęłam do ust ły­żecz­kę pe­łną kre­mu i bi­tej śmie­ta­ny.

– Hmmm…

– Co hmmm?

– A mo­gła­bym być jesz­cze raz dłu­żna? – spy­ta­ła nie­śmia­ło.

Par­sk­nęłam ra­do­śnie.

– Aż tak ci się spodo­ba­ło by­cie nie­grzecz­ną dziew­czyn­ką?

– Czu­ję się jak idiot­ka – wy­zna­ła szep­tem.

– Nie po­win­naś.

– Dla cie­bie to musi być strasz­nie try­wial­ne, kie­dy py­tam cię o TE spra­wy. Albo jak uwie­ść wła­sne­go męża…

Ro­ze­śmia­łam się.

– Ko­cha­nie, nic, co Adam robi ze mną w łó­żku, nie jest try­wial­ne. Jest wie­le rze­czy, o któ­rych mogę ci opo­wie­dzieć. I jesz­cze wi­ęcej, na któ­re mogę cię na­kie­ro­wać. – Zro­bi­łam małą pau­zę na ka­wa­łek tor­tu. – Pa­mi­ętaj, że jak wszyst­ko za­wie­dzie, ostat­nią de­ską ra­tun­ku jest zro­bie­nie mu la­ski. Je­śli je­steś w Can­nes, przy­ślę do cie­bie Kri­ti. Po­wie ci i, co wa­żniej­sze, po­ka­że do­kład­nie, jak zro­bić fa­ce­to­wi do­brze ni­czym pro­fe­sjo­na­list­ka.

Ci­sza w słu­chaw­ce była wy­mow­na. To jesz­cze nie ten etap. Poza tym nie ka­żda ko­bie­ta mu­sia­ła być tak wy­zwo­lo­na w spra­wach in­tym­nych jak ja. Może jed­nak odro­bi­nę prze­sa­dzi­łam, su­ge­ru­jąc, że mo­gła­by po­pro­sić inną ko­bie­tę, do tego wie­lo­krot­ną ko­chan­kę Da­riu­sa, o in­struk­taż. Tro­chę szko­da, bo aku­rat Kri­ti praw­do­po­dob­nie wie­dzia­ła wszyst­ko o jego mrocz­nych za­chcian­kach. Zdąży­łam jed­nak po­znać Ni­co­lę na tyle, żeby mieć pew­no­ść, że dziew­czy­na się roz­hu­la. Py­ta­nie brzmia­ło nie „czy?”, ale „kie­dy?”.

– Jesz­cze nie ten po­ziom? W ta­kim ra­zie idź do na­szej sy­pial­ni. Po­wiem ci do­kład­nie, gdzie są ga­dże­ty po­trzeb­ne do ko­lej­nej mi­sji spe­cjal­nej. Ja bym to zro­bi­ła w jego biu­rze, ale ty mo­żesz się na nie­go za­cza­ić w sy­pial­ni. Albo będzie ta­ńczył, jak mu za­grasz, albo i tak będzie za­je­bi­ście.

Sły­sza­łam, jak prze­miesz­cza­ła się po domu.

– A jak u cie­bie?

We­pchnęłam ko­lej­ną ły­żecz­kę do buzi.

– Jak na mo­rzu. – Na­pi­łam się kawy. – Sze­ro­kie ho­ry­zon­ty, ale nie ma do­kąd pły­nąć. Więc po pro­stu dry­fu­jesz bez celu przez wzbu­dzo­ne fale, mimo że chce ci się rzy­gać…

– Aż tak do­brze?

– Nie chcę o tym roz­ma­wiać – od­pa­rłam sta­now­czo.

Wes­tchnęłam – nie­zno­śny od­ruch bez­wa­run­ko­wy, któ­ry wy­pra­co­wa­łam przez te kil­ka­na­ście dni po­by­tu w Cze­chach – i po­da­łam Ni­co­li prze­pis na ko­lej­ny wy­czyn łó­żko­wy. Pew­nie ją zszo­ko­wa­łam, ale w ko­ńcu chcia­ła spró­bo­wać cze­goś no­we­go. Po sko­ńczo­nej roz­mo­wie za­mó­wi­łam jesz­cze je­den ka­wa­łek cia­sta orze­cho­we­go.

– Za­ja­da­my smut­ki? – przy­wi­tał mnie ra­do­sny głos Ewy.

– Re­kom­pen­su­ję so­bie brak sek­su – od­pa­li­łam.

– A dupa ro­śnie.

Z krzy­wym uśmie­chem we­pchnęłam do buzi ko­lej­ną ły­żkę.

– Pier­dol się – mruk­nęłam bez prze­ko­na­nia. – Moja dupa, mój pro­blem.

Ewa zi­gno­ro­wa­ła mój hu­mor i za­mó­wi­ła so­bie to samo.

– Ra­czej pro­blem two­je­go fa­ce­ta, jak nie star­czy mu siły, żeby cię pod­nie­ść.

Tym ra­zem, za­miast od­po­wie­dzieć, po­ka­za­łam jej środ­ko­wy pa­lec.

– Jego stra­ta – mruk­nęłam. – Poza tym przy­ga­niał ko­cioł garn­ko­wi.

Rze­czy­wi­ście sio­stra mo­gła­by iść ze mną w za­wo­dy o ty­tuł po­sia­dacz­ki naj­wi­ęk­sze­go ty­łka w ro­dzi­nie. Mia­ła jesz­cze szer­sze bio­dra niż ja. Za­miast jed­nak ukry­wać się w wor­ko­wa­tych ubra­niach, za­wsze pod­kre­śla­ła swo­je ogrom­ne cyc­ki, małą ta­lię i sze­ro­kie bio­dra. Pi­ęćdzie­si­ąt lat temu mo­gła­by ro­bić za iko­nę pin-up, w XXI wie­ku była uwa­ża­na za gru­bą. Ale nie czu­ła się gru­ba, ja zresz­tą też nie. Parę kilo w tę czy we w tę nie ro­bi­ło mi ró­żni­cy na tyle, by zre­zy­gno­wać z je­dze­nia. Je­śli Adam nie po­tra­fił tego za­ak­cep­to­wać, krzy­żyk na dro­gę. Nie za­mie­rza­łam się gło­dzić, żeby spro­stać czy­imś wy­obra­że­niom. Na­wet je­śli przez to fa­ce­ci w ma­fij­nej ro­dzi­nie uwa­ża­li mnie za mniej atrak­cyj­ną. _Chuj im w dupę i oby mie­li z tego po­wo­du dużo ra­do­ści._

Z nas dwóch to Ewka otrzy­ma­ła od Boga ład­niej­sze usta. Zli­to­wał się też nad nią, kie­dy przy­szło do przy­dzie­la­nia nam wło­sów. Pod­czas gdy moje nie­ujarz­mio­ne loki ster­cza­ły na wszyst­kie stro­ny, u niej ukła­da­ły się w ele­ganc­kie fale. Żeby osi­ągnąć taki efekt, mu­sia­ła­bym spędzić pół dnia z lo­ków­ką w dło­ni lub spać w wa­łkach na gło­wie. Ale nie Ewka. Za swo­imi stu sze­śćdzie­si­ęcio­ma trze­ma cen­ty­me­tra­mi wzro­stu wy­gląda­ła ni­czym mały le­śny elf. Bra­ko­wa­ło jej tyl­ko zie­lo­nej cza­pecz­ki, któ­rą za­stąpi­ła uro­czym ka­pe­lu­si­kiem z wo­al­ką. Mo­gła no­sić do­wol­nej wy­so­ko­ści szpil­ki, a wi­ęk­szo­ść fa­ce­tów i tak oka­zy­wa­ła się wy­ższa od niej.

Nie­spra­wie­dli­wo­ść losu w na­szej ro­dzi­nie nie zna­ła gra­nic!

– Jak już się na­żresz tego cu­kru, to może w ko­ńcu mi po­wiesz, co się na­wy­wi­ja­ło mi­ędzy tobą a Ada­mem? – za­py­ta­ła, uśmie­cha­jąc się jak wa­riat­ka i wście­kle ma­cha­jąc rzęsa­mi. Ich też jej za­zdro­ści­łam. Gru­be, pod­kręco­ne, wy­ma­ga­ły je­dy­nie lek­kie­go po­ci­ągni­ęcia ma­ska­rą, żeby wy­glądać, jak­by wy­szły spod ręki sty­list­ki.

Ni­g­dy nie wy­zna­łam Ewie praw­dy o „moim chło­pa­ku”. Wi­dzia­ła jego zdjęcia, któ­re sta­ran­nie cen­zu­ro­wa­łam, ale o na­szym zwi­ąz­ku wie­dzia­ła nie­wie­le. Nie przy­zna­łam się, co mi się przy­da­rzy­ło w cza­sie wy­ciecz­ki do Du­ba­ju. Wci­snęłam jej ba­jecz­kę o pra­cy za gra­ni­cą, z po­wo­du któ­rej przez pół roku nie da­łam rady przy­le­cieć z po­wro­tem do Pra­gi czy Brna, i o ze­psu­tej ka­me­rze w te­le­fo­nie, przez któ­rą nie mo­gli­śmy się po­łączyć na Sky­pie. Ani ona, ani ro­dzi­ce ni­g­dy nie do­cie­ka­li, a mnie ka­mień spa­dł z ser­ca. Te­raz było już za pó­źno na wy­ja­wie­nie praw­dy. Nie mo­głam tego zro­bić. Nie po tych wszyst­kich kłam­stwach.

– Do mo­je­go ko­lo­ro­we­go ży­cia za­kra­dła się rze­czy­wi­sto­ść!

– O! – Wsa­dzi­ła do buzi spo­ry ka­wa­łek cia­sta orze­cho­we­go. – Spa­dły ci z nosa ró­żo­we oku­la­ry? Pan ide­al­ny prze­stał być ide­al­ny? Do­strze­głaś, że jego ku­tas jed­nak jest nie­co krzy­wy i wy­gi­na się jak wie­ża w Pi­zie? Zna­czy się w pi­ździe też się pew­nie wy­gi­na, ale to część ry­tu­ału go­do­we­go. Tak musi być! – za­pew­ni­ła po­wa­żnym to­nem au­to­ry­te­tu me­dycz­ne­go, ni­czym w re­kla­mie. – Wy­gi­nam śmia­ło cia­ło – do­da­ła su­ge­styw­nie, po­ru­sza­jąc brwia­mi.

Wes­tchnęłam ci­ężko. Rzu­ci­łam ły­żecz­kę na ta­le­rzyk i za­pa­trzy­łam się na fa­sa­dę ko­ścio­ła za nią. Ewka te­atral­nie upi­ła łyk smo­othie, sior­bi­ąc przy tym nie­mi­ło­sier­nie.

– Nie chcę o tym roz­ma­wiać.

Prze­wró­ci­ła ocza­mi.

– To oczy­wi­ste, ale je­steś moją sio­strą i wkur­wia­nie cię jest moim obo­wi­ąz­kiem na rów­ni z tym, żeby sko­pać dupę two­je­mu fa­ce­to­wi bez względu na to, jaki jest duży i sil­ny!

Nie było mowy, że­bym wpro­wa­dzi­ła Ewkę w świat por­tu­gal­skiej or­ga­ni­za­cji prze­stęp­czej. Mo­głam so­bie wy­obra­zić, jak na jej wi­dok za­re­ago­wa­li­by Mar­co albo Enzo. Faj­nie by­ło­by mieć ją bli­żej i przez chwi­lę cie­szy­łam się tą ego­istycz­ną my­ślą, ale to, co mu­sia­ła­by zno­sić… Od­wo­ła­ne albo prze­rwa­ne rand­ki, bu­dze­nie się sa­mot­nie w łó­żku, po­rzu­ca­nie na pro­gu po­ko­ju ho­te­lo­we­go, zni­ka­nie w naj­mniej ocze­ki­wa­nym mo­men­cie czy roz­mo­wy cich­nące na twój wi­dok. Nie, zde­cy­do­wa­nie nie dla niej.

– Ewa… – za­częłam pro­sząco.

– W po­rząd­ku! – rzu­ci­ła z pre­ten­sją. – Ale ty sta­wiasz bi­le­ty do kina.

Zmarsz­czy­łam brwi, bo prze­cież mia­ła inne pla­ny. A przy­naj­mniej tak było jesz­cze dziś rano. Dla­te­go wła­śnie po­szły­śmy na lunch, a nie po­ba­wić się wie­czo­rem do klu­bu. Umó­wi­ła się z no­wym vel sta­rym fa­ga­sem, któ­re­go mi jesz­cze nie przed­sta­wi­ła, ale za to już mi o nim opo­wia­da­ła. Do­pie­ro te­raz przy­szło mi do gło­wy, że na­wet nie wie­dzia­łam, jak ma na imię.

– A rand­ka?

Wzru­szy­ła lek­ce­wa­żąco ra­mio­na­mi. Da­ła­bym się na­brać, gdy­bym nie zna­ła jej całe ży­cie.

– Ja­koś nie wy­szło.

Spoj­rza­łam na nią uwa­żnie.

– Co jest?

Te­raz ona odło­ży­ła wi­del­czyk i od­su­nęła ta­le­rzyk.

– To trze­cia rand­ka z rzędu, któ­rą od­wo­łu­je – przy­zna­ła ze smut­kiem.

– Że­byś ty wie­dzia­ła, ile ja mam na kon­cie spa­lo­nych ran­dek – mruk­nęłam, usi­łu­jąc ją po­cie­szyć.

Kie­dy spo­ty­kasz się z fa­ce­tem z ma­fii, ka­żda rand­ka może się oka­zać nie­wy­pa­łem. Na­wet taka, na któ­rej już je­steś. Zwłasz­cza taka i naj­częściej taka, na­le­ża­ło­by po­wie­dzieć. In­te­re­sy po­nad wszyst­ko. Ale w nor­mal­nym ży­ciu – a ta­kie pro­wa­dzi­ła Ewka – je­śli fa­cet od­wo­łu­je trzy rand­ki z ko­lei, to ra­czej stra­cił za­in­te­re­so­wa­nie. Nie chcia­łam tego mó­wić gło­śno.

– Ale wy je­ste­ście w zwi­ąz­ku. – Prze­wró­ci­ła ocza­mi. – Gdzie Rzym, a gdzie Krym. Miesz­ka­cie ze sobą i sy­pia­cie.

Te­raz przy­szła moja ko­lej na do­gry­za­nie. Uśmiech­nęłam się szy­der­czo ni­czym dia­bli­ca z pie­kła ro­dem, po­chy­la­jąc nie­co w jej stro­nę.

– Su­ge­ru­jesz, że two­ja cip­ka nie sma­ko­wa­ła tak słod­ko, jak ci się wy­da­wa­ło?

Ewa zmru­ży­ła tyl­ko oczy, przy­zwy­cza­jo­na do mo­je­go barw­ne­go języ­ka.

– Czy z tobą da się po­roz­ma­wiać po­wa­żnie?

– Roz­ma­wia­my po­wa­żnie – po­twier­dzi­łam. – Prze­spa­łaś się z nim, a po­tem od­wo­łał trzy rand­ki pod rząd. Tak się mają fak­ty. Może two­ja cip­ka, wbrew obie­go­wym opi­niom, nie sma­ku­je jak cud, miód i orzesz­ki? A na­wet jak an­dru­ty z wa­ni­lią? – za­kpi­łam. Po­sła­ła mi spoj­rze­nie ba­zy­lisz­ka. – Więc py­tam, czy mia­łaś wra­że­nie, że nie spodo­ba­łaś mu się w łó­żku?

Za­czer­wie­ni­ła się lek­ko.

– Nie, ale on wy­ko­nał wi­ęk­szo­ść ro­bo­ty tam­tej nocy.

– I bar­dzo do­brze. To mężczy­zna ma udo­wod­nić swo­ją war­to­ść, a nie od­wrot­nie. Ob­ci­ągnąć może ka­żda la­ska. Je­śli zro­bi to nie­wpraw­nie, fa­cet chwy­ci ją za gło­wę i nią po­kie­ru­je. Z lep­szym lub gor­szym skut­kiem, ale i tak osi­ągnie or­gazm. Ale wy­li­zać ko­bie­tę tak, żeby od­le­cia­ła, nie jest ła­two. – Na­chy­li­łam się do niej nad sto­li­kiem i po­ki­wa­łam na nią ły­żecz­ką ni­czym be­rłem. – Za­pa­mi­ętaj, ko­cha­na, naj­wa­żniej­szą za­sa­dę w ży­ciu: „ty masz cip­kę ze zło­ta, a nie on zło­te­go ku­ta­sa”, a wte­dy wszyst­ko będzie do­brze! Żeby za­słu­żyć na do­bre­go loda, trze­ba naj­pierw od­ro­bić pa­ńsz­czy­znę tam na dole.

Zgod­nie z mo­imi prze­wi­dy­wa­nia­mi Ewa się ro­ze­śmia­ła.

– Był do­bry w tym, co ro­bił – rzu­ci­ła z roz­ma­rze­niem. – Za­je­bi­sty.

Wi­dzia­łam, jak na chwi­lę od­pły­wa, po­grąża­jąc się we wspo­mnie­niach. Na jej ustach po­ja­wił się de­li­kat­ny uśmiech. A więc jed­nak ku­tas ze zło­ta. Strzał w dzie­si­ąt­kę.

– Za­zwy­czaj są do­brzy, bo przed nami „tre­nu­ją”.

– Nie wkła­daj mi tego do gło­wy – po­pro­si­ła, prze­wra­ca­jąc ocza­mi. – Nie chcę wie­dzieć o żad­nej przede mną.

Po­sta­no­wi­łam za­tem nie su­ge­ro­wać, że oka­za­ła się jed­no­noc­ną przy­go­dą na boku, na co wska­zy­wa­ły­by od­wo­ła­ne rand­ki i dziw­ne za­cho­wa­nie jej lo­we­la­sa. Chy­ba że cho­dzi­ło o zde­cy­do­wa­nie bar­dziej pro­za­icz­ne przy­czy­ny – w ko­ńcu nie­któ­rzy mają nor­mal­ną pra­cę po osiem go­dzin dzien­nie. Fa­cet mógł być po pro­stu za­jęty.

– Nie je­stem od­po­wied­nio wy­po­sa­żo­na, by co­kol­wiek ci wkła­dać, ale mo­gła­bym po­da­wać kie­li­szek za kie­lisz­kiem! – za­pro­po­no­wa­łam. – Za któ­ry­mś się zre­lak­su­jesz.

– Nie idę z tobą im­pre­zo­wać.

– W ta­kim ra­zie ku­pię ci wi­bra­tor, taki z mo­tyl­kiem. Sa­tys­fak­cja gwa­ran­to­wa­na albo zwrot pie­ni­ędzy.

Fa­cet sie­dzący przy sto­li­ku obok par­sk­nął śmie­chem, wy­pusz­cza­jąc no­sem fon­tan­nę kawy.

– Kur­wa, So­fia! – zga­ni­ła mnie, czer­wie­ni­ąc się uro­czo.

– No weź! – ma­ru­dzi­łam. – Pój­dzie­my do Eu­pho­rii, za­ba­wi­my się.

– Cze­mu tam?

Ro­zu­mia­łam py­ta­nie, bo to naj­dro­ższy i naj­bar­dziej eks­klu­zyw­ny klub w Brnie. Nie mo­żna było się tam do­stać ot tak, z uli­cy. Mu­sia­łeś mieć za­pro­sze­nie i spe­cjal­ną apli­ka­cję. Go­ście byli prze­świe­tla­ni i szcze­gó­ło­wo spraw­dza­ni. I do­kład­nie o taki po­ziom bez­pie­cze­ństwa cho­dzi­ło mo­je­mu fa­ce­to­wi. To zna­czy eks­fa­ce­to­wi.

– Adam zro­bił mnie tam VIP-em.

Otwo­rzy­ła na chwi­lę usta ze zdu­mie­nia. Chy­ba nie po­win­nam była tego mó­wić. Nie była na­iw­na, w któ­ry­mś mo­men­cie doda dwa do dwóch i je­śli nie będę aku­rat w po­bli­żu, żeby wszyst­ko wy­ja­śnić, wyj­dzie jej… sie­dem nie­szczęść. Nie­chcący zdra­dzi­łam ko­lej­ną in­for­ma­cję: Adam był bo­ga­ty. I miał wpły­wy w ta­kich miej­scach, gdzie zwy­kły sza­ry czło­wiek nie miał szans we­jść.

– O pro­szę – mruk­nęła, zbie­ga­jąc szczękę z podło­gi. – Nie mó­wi­łaś, że jest dzia­ny – do­da­ła, a ja lek­ce­wa­żąco wzru­szy­łam ra­mio­na­mi. – Masz ocho­tę za­ba­wić się na jego koszt w ra­mach ze­msty?

_Może po­win­nam na­dal okła­my­wać sio­strę?_

– Jest dru­gi po Bogu. Nie ma zna­cze­nia, ile wy­dam, i tak nie­wie­le go to obej­dzie.

Gdy­by spoj­rzeć na sy­tu­ację z ra­cjo­nal­ne­go punk­tu wi­dze­nia, nie po­win­nam ko­rzy­stać z kon­ta Ada­ma, żeby nie uła­twić im wpad­ni­ęcia na mój trop. Mia­łam jed­nak świa­do­mo­ść, że Fa­bia­no i tak mnie znaj­dzie. Wy­łącze­nie te­le­fo­nu czy owi­ni­ęcie go w fo­lię alu­mi­nio­wą sta­no­wi­ło dla nie­go tyl­ko drob­ną nie­do­god­no­ść. Nic, cze­go nie po­tra­fi­łby obe­jść.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: