- promocja
- W empik go
Złamana Róża. Baleary #2 - ebook
Złamana Róża. Baleary #2 - ebook
Chcielibyśmy wierzyć, że wolność i szczęście są nam dane raz na zawsze, ale czasem wystarczy przekroczyć magiczną granicą między Wschodem i Zachodem, żeby życie jednostki przestało cokolwiek znaczyć. Wymarzone egzotyczne wakacje Sofii zmieniają się w niekończący się koszmar przez jeden tylko nieostrożny krok... nagle trafia do świata, który sprowadza ją do roli bezwolnej zabawki bogatych mężczyzn. Nadzieja na ucieczkę szybko umiera, a kolejne dni wypełniają już tylko marzenia, żeby przestali przychodzić... A co, jeśli pojawi się ktoś, kto ją stamtąd uwolni? Czy okaże się księciem z bajki, czy może tylko kolejnym oprawcą? I czy miłość może naprawić coś, co wydaje się nieodwracalnie złamane? *** Książka nie jest przeznaczona dla czytelników niepełnoletnich oraz szczególnie wrażliwych. Znajdują się w niej wątki przemocy fizycznej, psychicznej oraz opis próby samobójczej.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788367355131 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Sofia
Genewa, pół roku po uwolnieniu z Dubaju
_Nie chcę tu być!_
Ponownie rozejrzałam się po luksusowej poczekalni, której okna wychodziły na miasto. Kanapy i fotele ustawiono tak, że siedziałam tyłem do wejścia, ale za to mogłam się rozkoszować cudownym widokiem za szybą. Błękitne niebo bez ani jednej białej chmurki zachwycało kolorem. Park w oddali przyciągał wzrok soczystą zielenią.
_Nie chcę tu być!_
Przebierałam palcami po podłokietniku pod czujnym spojrzeniem Alessiego. Oblizałam usta, a potem wygładziłam nieistniejące zagniecenia na koszulce. Wytarłam spocone ze zdenerwowania dłonie o spodnie. Wsunęłam niesforne pasemko pod wsuwkę, ale wróciło na swoje miejsce. Takie drobne rzeczy wyprowadzały mnie z równowagi. Mój oddech przyśpieszył. Momentalnie poczułam wściekłość. Gwałtownym gestem ściągnęłam gumkę z włosów i wyszarpnęłam spinki. Zabolało, ale pozwoliło mi złapać oddech.
Ból był dobry.
Pozwalał mi poczuć, że znów żyję. Uzależniłam się od niego.
Przeczesałam palcami włosy i ponownie je spięłam, naiwnie myśląc, że rezultat, który osiągnę, będzie lepszy od poprzedniego.
Puls tętnił mi w uszach, przeładowując już i tak obciążone zmysły. Zamrugałam, jakby to mogło pomóc. Zanim sięgnęłam ponownie do gumki, Alessi złapał mnie za nadgarstek ze stanowczym: „Nie”. To Adam powinien tu dzisiaj być, nie on. O poranku okazało się jednak, że nie byłam dla niego tak ważna, jak mi się wydawało. Obudziłam się sama w łóżku, a Alessi rzucił tylko zdawkowo: „Interesy”.
Uwolniłam się z sapnięciem, podniosłam i podeszłam do okna. Spojrzawszy w dół, zastanawiałam się, jak długo spadałabym z trzydziestego piętra. Piętnaście sekund? Dwadzieścia? Czy uderzenie w beton zabolałoby? Czy śmierć byłaby natychmiastowa?
Podskoczyłam na dźwięk otwierających się drzwi. Ze strachem obejrzałam się przez ramię na mężczyznę, który się w nich pojawił.
– Sofia, dzień dobry, zapraszam.
Miał łagodny, ciepły głos, a aparycja uprzejmego, eleganckiego starszego pana z włosami przyprószonymi siwizną powinna zachęcać, ja jednak spięłam się na te słowa i nerwowo zerknęłam na drzwi wejściowe obok biurka recepcjonistki. Alessi siedział bez ruchu, ale mogłam się założyć, że gdybym postanowiła uciec, nie pokonałabym nawet połowy dystansu.
Zresztą dokąd miałabym pójść?
Oderwałam się od framugi. Z każdym krokiem serce w piersi waliło mi coraz głośniej. W głowie słyszałam tylko jedno słowo, powtarzane jak mantra: „Uciekaj!”. A jednak nie mogłam tego zrobić. Musiałam walczyć. Potrzebowałam walczyć. Każdy krok sprawiał mi fizyczny ból, ponieważ ciało nie chciało współpracować z mózgiem.
Mój terapeuta i psychiatra w jednym nie ponaglał. Stał nieruchomo, czekając, aż wejdę do środka, żeby mógł zamknąć drzwi. Zrobił to bezgłośnie, mając chyba w pamięci, jak panicznie zareagowałam na ich trzask w czasie naszego pierwszego spotkania. Dostałam wtedy ataku histerii i zamiast przeprowadzić sesję terapii, poświęcił godzinę na uspokajanie mnie. Byłam jak dzikie zwierzątko zapędzone w róg i niewidzące żadnego wyjścia. Teraz już wiedział, że musi się odsunąć, żebym w ogóle weszła do środka.
Usiadłam na fotelu i podrapałam się po nosie. Wyjrzałam za okno.
_Jak długo trwa upadek z trzydziestego piętra?_
– Miło cię widzieć – zagaił.
– Nie chcę tu być! – wyszeptałam, drapiąc się po dłoni. Sekundę później zaswędziała mnie skóra głowy, potem łydka, stopa. Drapałam się i denerwowałam jeszcze bardziej. Wszystko mnie swędziało.
_Jesteś wariatką!_, śmiał się mój wewnętrzny głos. _Wariaci tak mają._
– Napij się wody – zasugerował. – Za każdym razem, kiedy poczujesz się zdenerwowana, napij się wody.
– Szklanka wody zamiast…? – wyrwało mi się, kiedy sięgałam po naczynie drżącą dłonią.
– Coś w tym stylu – przyznał. – To pozwoli zająć twoje ręce i odwróci uwagę.
_Czy oczekiwał, że wypiję całą?_
Gardło miałam tak ściśnięte, że ledwo udało mi się przełknąć łyk. Uporczywie wpatrywałam się w widok za oknem. Zimna woda w szklance chłodziła rozgrzane, spocone wnętrze dłoni.
– W końcu doczekaliśmy się słonecznej pogody.
_Naprawdę? Będziemy pierdolić o pogodzie? Przecież nie ta kwestia cię interesuje! Chciałbyś wiedzieć, co wydarzyło się w Dubaju. Co sprawiło, że boję się własnego cienia._
– Wczorajszy wieczór był bardzo ciepły – dodał, kiedy się nie odezwałam. – Spędziłaś go w ogrodzie?
– Częściowo.
Siedziałam na skraju fotela, pochylona lekko do przodu. Oparłam stopę na palcach i nerwowo stukałam piętą o podłogę. Nie żeby to uspokajało, ale wprawiało w ruch, a on nieco rozładowywał napięcie.
– Dobrze spałaś?
Zacisnęłam dłoń na szklance, a drugą podrapałam się po ramieniu, zostawiając na nim trzy czerwone ślady. Odstawiłam naczynie na stolik obok fotela.
– Nie.
– Opowiesz mi, co ci się śniło?
– Nie pamiętam – rzuciłam na odczepnego.
Zapadło między nami krępujące milczenie.
– Sofia, jestem tutaj, żeby ci pomóc – powiedział łagodnie. – To bardzo ważne, abyśmy rozmawiali i usiłowali wspólnie zrozumieć emocje, których nie jesteś w stanie sama uporządkować.
– Nie chcę o tym rozmawiać! – zaprotestowałam gwałtownie.
– Skoro masz do dyspozycji mój czas, postarajmy się go pożytecznie wykorzystać.
– Ale ja nie chcę tu być! Sama sobie pomogę! Potrzebuję tylko czasu. Nie jestem wariatką, nie potrzebuję psychiatry.
– Nikt nie twierdzi, że jesteś wariatką. Wolałbym, żebyś nie używała takich stwierdzeń w odniesieniu do siebie. Trauma potrzebuje przepracowania i zamknięcia.
Miał rację. Sęk w tym, że nasza definicja „zamknięcia” się różniła.
Gdyby nie fakt, że Adam był jedną osobą, w której towarzystwie czułam się bezpiecznie, uciekłabym… Tylko że tak naprawdę nie miałam dokąd. Od paru miesięcy okłamywałam rodziców i siostrę, że pracuję w Monako. Wciskając im kit, że popsuła mi się kamera w telefonie, czekałam, aż sińce na twarzy przyblakną na tyle, żeby nie budzić podejrzeń, kiedy połączymy się na Skypie.
Od tygodnia rozważałam też inne wyjście z sytuacji niż ucieczka. Ile problemów by to rozwiązało! Zapewniłoby mi spokój i dało odetchnąć innym. W końcu mogliby przestać się martwić. Psychoterapeucie z pewnością nie o takie zamknięcie chodziło, ale dla mnie…
Mijały tygodnie, a ja nie czułam się lepiej sama ze sobą.
Każdego dnia walczyłam, by podnieść się z łóżka.
Ubrać.
Zjeść.
Być.
Każdy dzień kończyłam coraz bardziej zmęczona i zdemotywowana.
_Być albo nie być. Oto jest… problem._
– Nie chcę tu być! – powtórzyłam dobitnie.
– Porozmawiajmy o czymś innym – zaproponował spokojnie, nie reagując na mój wybuch. – Obejrzałaś ostatnio jakiś ciekawy film?
Milczałam uparcie, choć w mojej głowie padały tysiące odpowiedzi. To nie tak, że nie chciałam z nim rozmawiać. Walczyłam, żeby coś z siebie wykrztusić, ale usta nie pozwalały wypowiedzieć żadnego słowa. Podczas gdy na zewnątrz spoglądałam na terapeutę z pustką w oczach, w środku dusiłam się od emocji i niewypowiedzianych słów.
_Być albo nie być. Oto jest problem._
_Nie być…_
Byłam zmęczona i mentalnie wyczerpana, jak bateria, której została już tylko jedna migająca kreska i za chwilę przestanie funkcjonować.
_Już wystarczy, już dość! Nie chcę tak dalej… Powiem mu i pogrążę się w kuszącym i tak potrzebnym mi niebycie. Przestać istnieć. Zasnąć i więcej się nie obudzić._
_Powiedz mu, a będziesz mogła odejść ze świadomością, że ktoś wie… Wyrzuć to z siebie i droga otwarta… Powiedz!_
Poczułam, jak napięcie znika, pozwalając moim ramionom się rozluźnić. Mój oddech zwolnił. Za oknem latawiec, poruszający się dotąd leniwie po niebie, poszybował w dół i zanurkował do wody. Czy to znak?
_Wyrzuć to z siebie i droga wolna…_
– Chce pan znać szczegóły? – spytałam, wpatrując się w krajobraz za oknem, gdzie dziecko usiłowało wydobyć latawiec z fontanny.
– Możesz też zacząć spisywać to, co pamiętasz – zaproponował.
Puściłam jego słowa mimo uszu.
– Ale takie szczegóły jak dwóch klientów, z których jeden oparł mnie o wannę, biorąc od tyłu, podczas gdy drugi w tym samym momencie włożył mi w odbyt wężyk do lewatywy, bo lubi, jak jest czysto? Albo taki, że kiedy lało mi się z tyłka do wanny, ten pierwszy posuwał brutalnie moje usta? Albo taki, że nie mogłam się bronić, bo miałam związane ręce? Takie szczegóły?
Spojrzałam na niego wyzywająco, ale w środku nie czułam nic. W końcu zapanował spokój, idealna cisza, której tak pragnęłam. Harmonia. Słowa popłynęły mi z ust, łącząc się w beznamiętne streszczenie mojej historii. Czterdzieści siedem dni tortur zawarte w pięćdziesięciu minutach. Ta opowieść musiała ujrzeć światło dzienne, żeby Adam zrozumiał podjętą przeze mnie decyzję.
– Pamiętam każdy sen – przyznałam cicho. – Ten z wczoraj nie różnił się zbytnio od poprzednich…
Zapatrzyłam się na park widoczny za oknem. Wydarzenia zatrzymane w czasie niczym fotografie przewijały się w mojej głowie. Czy będę potrafiła je opisać bez przeżywania od początku emocji, które wylewały się z każdej z nich?
Oblizałam usta, wbijając paznokcie we wnętrze dłoni…
– Każdy sen zaczynał się od otwarcia oczu, które powodowało niewyobrażalny ból. Czy jest pan sobie w stanie wyobrazić, że podniesienie się do pozycji siedzącej kosztowało mnie wtedy tyle wysiłku, że zwymiotowałam gwałtownie? Wiedziałam, że drzwi do mojej celi więziennej, jak nazywałam przydzielony pokój, w którym główną atrakcję stanowiło gigantycznych rozmiarów łóżko, nie są zamknięte. Nigdy nie były. Dopiero kiedy pierwszy raz spróbowałeś ucieczki, docierało do ciebie, że wcale nie muszą. Konsekwencje… – Głos mi się załamał, ale zmusiłam się do mówienia dalej. – Tak niewiele wystarczyło, żebym dygotała z przerażenia. W kompletnej ciszy łapałam się na tym, że nasłuchuję, czy nikt nie nadchodzi. Każde głośne kroki w korytarzu przyprawiały mnie o szybsze bicie serca już tylko tym, że przypominały inne. Tamte. Te, które wprowadzały ciało w stan lodowatej paniki. Zaczynałeś się modlić do Boga o litość. Żeby tylko nie zatrzymały się pod moimi drzwiami… Żeby tylko nie zatrzymały się pod moimi drzwiami… Niech idzie dalej, niech ktoś inny dzisiaj będzie jego ofiarą.
Urwałam i spojrzałam na terapeutę, ale jego twarz wyrażała tylko coś w rodzaju uprzejmego zaciekawienia. Nie zadawał pytań, jakby pozwalał, żebym po prostu wszystko z siebie wylała.
– Tamtej nocy nie miałam szczęścia – podjęłam opowieść. – Mój oprawca znęcał się nade mną niemal godzinę, zmuszając do kolejnych aktów seksualnych. Usiłowałam go ugryźć tylko raz, na samym początku. Pobił mnie do nieprzytomności, co nie przeszkadzało mu w tym, żeby mnie potem zgwałcić, a każdy ruch krzyczącego w agonii ciała stanowił dodatkową karę. Czym bardziej się broniłam, tym bardziej się podniecał. W końcu związał mi ręce za plecami. Wtedy już mógł wyrabiać ze mną, co chciał. Nie przeszkadzało mu, że zwymiotowałam na niego, gdy brutalnie wepchnął mi penisa do gardła. Roześmiał się i rozkazał go wylizać do czysta. Wymierzał mi policzek za policzkiem, szarpiąc za włosy, aż w końcu z odrazą spełniłam żądanie. Gęsta, słodka ślina wypełniała mi usta, powodując kolejne odruchy wymiotne. Oddychanie przez nos też nie pomagało. Byłam całkowicie zdana na jego łaskę. Bezwolna.
Zabrakło mi słów. Wcale nie miałam ochoty opowiadać dalej, celowo nurzać się we wspomnieniach, które i tak powracały do mnie każdej nocy. Ale musiałam. Adam miał prawo poznać całą historię. Żeby zrozumieć.
– Po wszystkim zostawił mnie brudną, cuchnącą wymiocinami, z rozmazanym makijażem spływającym po twarzy wraz ze łzami. Nie pragnęłam niczego poza tym, żeby umrzeć. Ale nawet takiej łaski mi nie okazano. Jęczałam z bólu, który rozdzierał każdą komórkę ciała. Wierzy pan w Boga? Ja tamtej nocy przestałam w niego wierzyć. Gdzie był Bóg, który powinien nas chronić?
Terapeuta milczał. Może nie chciał mi przerywać, a może zwyczajnie nie był w stanie odpowiedzieć na to pytanie.
– Następnego dnia zaciągnięto mnie pod prysznic i doprowadzono do porządku. Nakarmiono i przygotowano na wieczór. Bardzo szybko zrozumiałam, że odmawianie czegokolwiek kończy się bolesną, nieuchronną i wymierzaną bez zwłoki karą. Kroki w korytarzu zdawały się ostrzeżeniem, że nadchodzi gehenna. Przez pierwsze dni pobytu zatrzymywały się pod moimi drzwiami bardzo często. Ethan uwielbiał to, że mu się stawiam, i upadlał mnie raz za razem, przekraczając granice brutalności w tym, co można zrobić z kobiecym ciałem. Każda jego wizyta sprawiała, że poprzedni wieczór jawił się jako całkiem znośny, i zapowiadała, że kolejny przyniesie więcej bólu. Jeśli Szatan miałby ziemskiego reprezentanta, Ethan Ramirez byłby tą osobą, zgodzi się pan ze mną? A może to wszystko za mało?
Nie zgodził się, nie powiedział ani słowa, a ten jego brak reakcji zirytował mnie na tyle, że wylałam z siebie kolejne szczegóły.
– Katował mnie, upajając się moim strachem i łzami, aż do wieczora, w którym przestałam walczyć, drapać i gryźć. Usiadłam na klęczkach z dłońmi splecionymi za plecami i czekałam z zamkniętymi oczami na kolejną porcję upokorzenia. Bezwolnie jak marionetka pozwoliłam, by użył mojego ciała, i wykonywałam wszystkie polecenia bez zająknięcia i wahania. Zatykał mi nos, bestialsko atakując moje gardło penisem. Dusiłam się i parskałam, usiłując łapać oddech, ale ręce wisiały mi wzdłuż tułowia. Ciągnął za włosy, ustawiając głowę tak, by sprawić sobie większą przyjemność. Ślina i wymioty spływały mi po brodzie, kapiąc na piersi. Rozmazał je po skórze, sunąc w dół między nogi. Wepchnął we mnie trzy palce, a ja jedynie mrugnęłam, łapiąc krótki oddech i ciesząc się, że ból obezwładnia moje ciało i paraliżuje myślenie. Ból był dobry. Został moim przyjacielem i chronił przed ogarnięciem przez szaleństwo.
_Ale czy rzeczywiście mnie przed nim uchronił?_, pytał głos w mojej głowie. Ten sam, który kazał mi się zastanawiać, jaką prędkość rozwinęłoby moje ciało w drodze do ziemi z trzydziestego piętra. Ten sam, który od jakiegoś czasu nie dawał mi spokoju. Ale tego nie mogłam powiedzieć człowiekowi, który wpatrywał się we mnie uważnym wzrokiem profesjonalisty…
– Nie wolno mi było zamknąć oczu i pogrążyć się w rozpaczy. Musiałam patrzeć na oprawcę. W moim wzroku gościła pustka, a wyuczone jęki i posapywania pozwalały oszukać każdego klienta. Odcinałam się od rzeczywistości, pozwalając świadomości odpłynąć w nieznane. _Oblivion_¹. Trzymałam się tego angielskiego słowa, które pozwalało mi się pogrążyć w cudownym chaosie. Moment wytchnienia. Fantazjowałam, że znajduję się na łodzi i z tego powodu jest mi niedobrze. To i tak lepiej niż być naćpanym za każdym razem. Wielokrotnie nerwowo obgryzałam skórki przy paznokciach. Gdybym popsuła manicure, Karolina wyładowałaby na mnie frustrację. Powinnam być idealna. Potrafiła głodzić dziewczyny przez kilka dni, jeśli czymś podpadły lub nie prezentowały się idealnie dla potencjalnego klienta. Nadzorczyni niewolników nie bała się wymierzyć siarczystego policzka czy też uderzyć szpicrutą, która zawsze wisiała jej u nadgarstka. Jedna z dziewczyn wyszeptała mi do ucha, że kiedyś zatłukła nią kobietę za jakąś głupotę. Gehenna trwała aż do pewnej nocy… – zawahałam się, czując pod powiekami łzy. Trzęsłam się wewnętrznie niczym liść na silnym wietrze.
_Czy dam radę mówić dalej?_
– Świetny początek, Sofia – pochwalił mnie terapeuta. Zamrugałam, zaskoczona, że w końcu się odezwał. Łzy popłynęły po policzku. Wróciłam do rzeczywistości. Spociłam się, a dłonie, poznaczone półksiężycami paznokci, drżały nieznacznie. – Uważam, że dzisiejsza sesja była bardzo udana – dodał. Oddech uwiązł mi w gardle. Oblizałam nerwowo usta. – Wrócimy do tego we wtorek, dobrze? Jeśli chcesz wyrzucić z siebie zdarzenia lub emocje, przelej je na papier, tak jak mówiłem.
Zostałam odprawiona.
Ze zdziwienia rozchyliłam usta, a potem zamknęłam je, nie wiedząc, co dopowiedzieć. Moje pięćdziesiąt pięć minut minęło i mogłam odejść. Dla tego człowieka byłam tylko kolejnym nazwiskiem na liście. Czy w ogóle obchodziło go, przez co przeszłam? Do czego zostałam zmuszona?
_Czy kogokolwiek obchodziło?!_
– Skończyliśmy, Sofia – usłyszałam stojącego w progu Alessiego.
– Tak, skończyliśmy – potwierdziłam, podnosząc się.
Wyrzuciłaś to z siebie i droga wolna… Możesz odejść.ROZDZIAŁ 2
Sofia
Brno, tydzień od ucieczki z Cannes
Gdzieś tam w podświadomości sekretnie marzyłam, że spotkam Adama na mieście, padnę mu w ramiona i wszystko, co złe, odjedzie. Ależ ja byłam naiwna! Telefon milczał, bo wyłączyłam go zaraz po przylocie, a potem owinęłam w folię aluminiową. Za ten patent należałoby podziękować Alessiemu.
Od razu po wylądowaniu w Pradze złapałam pociąg do Brna, do siostry. Pracowała jako analityk w banku i płacili jej za to bajońską kasę. Posiadała własne mieszkanie w centrum i jak zawsze przyjęła mnie z otwartymi ramionami.
Wiedziała, że nie przyjechałam na urlop, tylko musiało się coś stać. Usiłowała wyciągnąć ze mnie szczegóły przy butelce wina, ale bezskutecznie. Próbowała też w klubie i po powrocie z niego, ale i wtedy jej się nie udało. Nie mogłam z nią o tym rozmawiać. Jedno pytanie pociągnęłoby za sobą kolejne i nim bym się obejrzała, wyznałabym jej wszystko, a tego nie chciałam. A już szczególnie, żeby dowiedziała się o wydarzeniach w Dubaju. I tak już za dużo powiedziałam w klubie. Cholerny alkohol rozwiązywał mi język.
– Co się stało w krainie wiecznego szczęścia? – zagaiła przy drugim kieliszku wina tego wieczoru.
– Kiedyś wszędzie widziałam jednorożce, a teraz węch mi mówi, że to, czym srają, to nie jest tęcza. Życie, siostro, życie… – bagatelizowałam, ale nie udało mi się jej przekonać.
– Przecież widzę, że jest coś nie tak.
– Pilnuj swojego nosa. Jak masz mnie już dość, pojadę do rodziców.
Westchnęła.
– Myślałam, że jak wyrzucisz z siebie, co się stało, poczujesz się lepiej.
Podwinęłam nogi i ułożyłam się wygodniej na sofie.
– Nie tym razem.
Dała spokój, ale jak ją znałam, nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.
* * *
Brno, w którym mieszkała i pracowała moja siostra Ewa, było brudne, tłoczne i nie zachęcało do bliższego poznania, ale w końcu to druga największa betonowa dżungla w moich rodzinnych Czechach. Stolica Moraw udająca, że lata świetności nadal ma przed sobą. Tylko zabytki ratowały to miasto przed zapomnieniem.
Szwendałam się po Brnie jak japoński turysta, zwiedzając największe atrakcje. Co innego mogłabym robić dla zabicia czasu? Warte obejrzenia miejsca dało się policzyć na palcach obu rąk: pozostałości murów miejskich, katedra świętych Piotra i Pawła, którą prześmiewczo nazywałam domkiem Pawła i Gawła, kościół – jakżeby inaczej – świętego Jakuba z męską gołą dupą na elewacji, Stary Ratusz, teatr Mahenovo Divadlo, klasztor Kapucynów, twierdza Špilberk, Targ Kapuściany i rynek. W tej części Europy nie znałam miasta, którego najważniejszym rejonem nie byłby rynek.
Każdego dnia szukałam sobie zajęcia, podczas gdy Ewa pracowała. Adam i tak wiedział, gdzie jestem, więc nadal używałam swojej karty, żeby wydawać jego pieniądze. Wczoraj oglądałam Kamienicę pod Czterema Gburami (chętnie nadałabym im imiona pewnych gburów…), odwiedziłam brneńskiego smoka vel wypchanego krokodyla, by na koniec nie pogardzić Ogrodami Denisa, z których rozciągała się panorama miasta. Osobliwością tego miejsca, jak twierdził przewodnik oprowadzający w tym samym czasie grupę turystów, stanowił zegar, który od czasu oblężenia szwedzkiego w 1654 roku wybijał południe o godzinę wcześniej. W tej sposób generał Raduit de Souches oszukał najeźdźców.
– Ale jak się dali – skwitowała turystka pod czterdziestkę – to cóż, dobra nasza!
Znudzona widokami i bezczynnością wróciłam na Targ Kapuściany i zaszyłam się w jednej z kafejek. Czekając, aż siostra, która pracowała niedaleko, spotka się ze mną na lunchu, wpatrywałam się w ogromną, barokową fontannę Parnas, z której w zamierzchłych czasach sprzedawano karpie na Wigilię.
Trzymając się mojej nowej codziennej rutyny, wpychałam w siebie kolejny słodki deser, marny substytut koktajlu złożonego z fenyloetyloaminy, dopaminy, noradrenaliny, serotoniny, oksytocyny, wazopresyny oraz endorfin. W skrócie – seksu i orgazmów. Moje uzależnione od Adama receptory opioidowe doprowadzały mnie do szaleństwa. Nie bez powodu święty Walenty jest patronem nie tylko zakochanych, ale także chorych umysłowo. W zasięgu ręki miałam tylko dwa zamienniki seksu: alkohol albo słodycze. Postawiłam na to drugie. A że tyłek rósł mi od samego patrzenia na czekoladę? Trudno. I tak nie planowałam w najbliższym czasie nikomu go pokazywać.
Żałowałam jedynie, że słodycze nie działają na mnie tak kojąco jak Adam. Nasze rozstanie i wyjazd do Brna sprawiły, że w mojej głowie na nowo ożyły wspomnienia z Dubaju. Przeklęte miasto ciągle majaczyło gdzieś na obrzeżu moich myśli. Znowu nie mogłam spać, całymi nocami nasłuchiwałam kroków, a nie wzięłam ze sobą żadnych leków na uspokojenie.
Na moim telefonie wyświetliło się imię Nicoli. _Ciekawe, jak jej poszło uwodzenie męża?_
– Zadziałało? – Nie traciłam czasu na powitania.
– Tak! – przyznała z entuzjazmem.
– Jesteś mi dłużna. – Zaśmiałam się i wepchnęłam do ust łyżeczkę pełną kremu i bitej śmietany.
– Hmmm…
– Co hmmm?
– A mogłabym być jeszcze raz dłużna? – spytała nieśmiało.
Parsknęłam radośnie.
– Aż tak ci się spodobało bycie niegrzeczną dziewczynką?
– Czuję się jak idiotka – wyznała szeptem.
– Nie powinnaś.
– Dla ciebie to musi być strasznie trywialne, kiedy pytam cię o TE sprawy. Albo jak uwieść własnego męża…
Roześmiałam się.
– Kochanie, nic, co Adam robi ze mną w łóżku, nie jest trywialne. Jest wiele rzeczy, o których mogę ci opowiedzieć. I jeszcze więcej, na które mogę cię nakierować. – Zrobiłam małą pauzę na kawałek tortu. – Pamiętaj, że jak wszystko zawiedzie, ostatnią deską ratunku jest zrobienie mu laski. Jeśli jesteś w Cannes, przyślę do ciebie Kriti. Powie ci i, co ważniejsze, pokaże dokładnie, jak zrobić facetowi dobrze niczym profesjonalistka.
Cisza w słuchawce była wymowna. To jeszcze nie ten etap. Poza tym nie każda kobieta musiała być tak wyzwolona w sprawach intymnych jak ja. Może jednak odrobinę przesadziłam, sugerując, że mogłaby poprosić inną kobietę, do tego wielokrotną kochankę Dariusa, o instruktaż. Trochę szkoda, bo akurat Kriti prawdopodobnie wiedziała wszystko o jego mrocznych zachciankach. Zdążyłam jednak poznać Nicolę na tyle, żeby mieć pewność, że dziewczyna się rozhula. Pytanie brzmiało nie „czy?”, ale „kiedy?”.
– Jeszcze nie ten poziom? W takim razie idź do naszej sypialni. Powiem ci dokładnie, gdzie są gadżety potrzebne do kolejnej misji specjalnej. Ja bym to zrobiła w jego biurze, ale ty możesz się na niego zaczaić w sypialni. Albo będzie tańczył, jak mu zagrasz, albo i tak będzie zajebiście.
Słyszałam, jak przemieszczała się po domu.
– A jak u ciebie?
Wepchnęłam kolejną łyżeczkę do buzi.
– Jak na morzu. – Napiłam się kawy. – Szerokie horyzonty, ale nie ma dokąd płynąć. Więc po prostu dryfujesz bez celu przez wzbudzone fale, mimo że chce ci się rzygać…
– Aż tak dobrze?
– Nie chcę o tym rozmawiać – odparłam stanowczo.
Westchnęłam – nieznośny odruch bezwarunkowy, który wypracowałam przez te kilkanaście dni pobytu w Czechach – i podałam Nicoli przepis na kolejny wyczyn łóżkowy. Pewnie ją zszokowałam, ale w końcu chciała spróbować czegoś nowego. Po skończonej rozmowie zamówiłam jeszcze jeden kawałek ciasta orzechowego.
– Zajadamy smutki? – przywitał mnie radosny głos Ewy.
– Rekompensuję sobie brak seksu – odpaliłam.
– A dupa rośnie.
Z krzywym uśmiechem wepchnęłam do buzi kolejną łyżkę.
– Pierdol się – mruknęłam bez przekonania. – Moja dupa, mój problem.
Ewa zignorowała mój humor i zamówiła sobie to samo.
– Raczej problem twojego faceta, jak nie starczy mu siły, żeby cię podnieść.
Tym razem, zamiast odpowiedzieć, pokazałam jej środkowy palec.
– Jego strata – mruknęłam. – Poza tym przyganiał kocioł garnkowi.
Rzeczywiście siostra mogłaby iść ze mną w zawody o tytuł posiadaczki największego tyłka w rodzinie. Miała jeszcze szersze biodra niż ja. Zamiast jednak ukrywać się w workowatych ubraniach, zawsze podkreślała swoje ogromne cycki, małą talię i szerokie biodra. Pięćdziesiąt lat temu mogłaby robić za ikonę pin-up, w XXI wieku była uważana za grubą. Ale nie czuła się gruba, ja zresztą też nie. Parę kilo w tę czy we w tę nie robiło mi różnicy na tyle, by zrezygnować z jedzenia. Jeśli Adam nie potrafił tego zaakceptować, krzyżyk na drogę. Nie zamierzałam się głodzić, żeby sprostać czyimś wyobrażeniom. Nawet jeśli przez to faceci w mafijnej rodzinie uważali mnie za mniej atrakcyjną. _Chuj im w dupę i oby mieli z tego powodu dużo radości._
Z nas dwóch to Ewka otrzymała od Boga ładniejsze usta. Zlitował się też nad nią, kiedy przyszło do przydzielania nam włosów. Podczas gdy moje nieujarzmione loki sterczały na wszystkie strony, u niej układały się w eleganckie fale. Żeby osiągnąć taki efekt, musiałabym spędzić pół dnia z lokówką w dłoni lub spać w wałkach na głowie. Ale nie Ewka. Za swoimi stu sześćdziesięcioma trzema centymetrami wzrostu wyglądała niczym mały leśny elf. Brakowało jej tylko zielonej czapeczki, którą zastąpiła uroczym kapelusikiem z woalką. Mogła nosić dowolnej wysokości szpilki, a większość facetów i tak okazywała się wyższa od niej.
Niesprawiedliwość losu w naszej rodzinie nie znała granic!
– Jak już się nażresz tego cukru, to może w końcu mi powiesz, co się nawywijało między tobą a Adamem? – zapytała, uśmiechając się jak wariatka i wściekle machając rzęsami. Ich też jej zazdrościłam. Grube, podkręcone, wymagały jedynie lekkiego pociągnięcia maskarą, żeby wyglądać, jakby wyszły spod ręki stylistki.
Nigdy nie wyznałam Ewie prawdy o „moim chłopaku”. Widziała jego zdjęcia, które starannie cenzurowałam, ale o naszym związku wiedziała niewiele. Nie przyznałam się, co mi się przydarzyło w czasie wycieczki do Dubaju. Wcisnęłam jej bajeczkę o pracy za granicą, z powodu której przez pół roku nie dałam rady przylecieć z powrotem do Pragi czy Brna, i o zepsutej kamerze w telefonie, przez którą nie mogliśmy się połączyć na Skypie. Ani ona, ani rodzice nigdy nie dociekali, a mnie kamień spadł z serca. Teraz było już za późno na wyjawienie prawdy. Nie mogłam tego zrobić. Nie po tych wszystkich kłamstwach.
– Do mojego kolorowego życia zakradła się rzeczywistość!
– O! – Wsadziła do buzi spory kawałek ciasta orzechowego. – Spadły ci z nosa różowe okulary? Pan idealny przestał być idealny? Dostrzegłaś, że jego kutas jednak jest nieco krzywy i wygina się jak wieża w Pizie? Znaczy się w piździe też się pewnie wygina, ale to część rytuału godowego. Tak musi być! – zapewniła poważnym tonem autorytetu medycznego, niczym w reklamie. – Wyginam śmiało ciało – dodała sugestywnie, poruszając brwiami.
Westchnęłam ciężko. Rzuciłam łyżeczkę na talerzyk i zapatrzyłam się na fasadę kościoła za nią. Ewka teatralnie upiła łyk smoothie, siorbiąc przy tym niemiłosiernie.
– Nie chcę o tym rozmawiać.
Przewróciła oczami.
– To oczywiste, ale jesteś moją siostrą i wkurwianie cię jest moim obowiązkiem na równi z tym, żeby skopać dupę twojemu facetowi bez względu na to, jaki jest duży i silny!
Nie było mowy, żebym wprowadziła Ewkę w świat portugalskiej organizacji przestępczej. Mogłam sobie wyobrazić, jak na jej widok zareagowaliby Marco albo Enzo. Fajnie byłoby mieć ją bliżej i przez chwilę cieszyłam się tą egoistyczną myślą, ale to, co musiałaby znosić… Odwołane albo przerwane randki, budzenie się samotnie w łóżku, porzucanie na progu pokoju hotelowego, znikanie w najmniej oczekiwanym momencie czy rozmowy cichnące na twój widok. Nie, zdecydowanie nie dla niej.
– Ewa… – zaczęłam prosząco.
– W porządku! – rzuciła z pretensją. – Ale ty stawiasz bilety do kina.
Zmarszczyłam brwi, bo przecież miała inne plany. A przynajmniej tak było jeszcze dziś rano. Dlatego właśnie poszłyśmy na lunch, a nie pobawić się wieczorem do klubu. Umówiła się z nowym vel starym fagasem, którego mi jeszcze nie przedstawiła, ale za to już mi o nim opowiadała. Dopiero teraz przyszło mi do głowy, że nawet nie wiedziałam, jak ma na imię.
– A randka?
Wzruszyła lekceważąco ramionami. Dałabym się nabrać, gdybym nie znała jej całe życie.
– Jakoś nie wyszło.
Spojrzałam na nią uważnie.
– Co jest?
Teraz ona odłożyła widelczyk i odsunęła talerzyk.
– To trzecia randka z rzędu, którą odwołuje – przyznała ze smutkiem.
– Żebyś ty wiedziała, ile ja mam na koncie spalonych randek – mruknęłam, usiłując ją pocieszyć.
Kiedy spotykasz się z facetem z mafii, każda randka może się okazać niewypałem. Nawet taka, na której już jesteś. Zwłaszcza taka i najczęściej taka, należałoby powiedzieć. Interesy ponad wszystko. Ale w normalnym życiu – a takie prowadziła Ewka – jeśli facet odwołuje trzy randki z kolei, to raczej stracił zainteresowanie. Nie chciałam tego mówić głośno.
– Ale wy jesteście w związku. – Przewróciła oczami. – Gdzie Rzym, a gdzie Krym. Mieszkacie ze sobą i sypiacie.
Teraz przyszła moja kolej na dogryzanie. Uśmiechnęłam się szyderczo niczym diablica z piekła rodem, pochylając nieco w jej stronę.
– Sugerujesz, że twoja cipka nie smakowała tak słodko, jak ci się wydawało?
Ewa zmrużyła tylko oczy, przyzwyczajona do mojego barwnego języka.
– Czy z tobą da się porozmawiać poważnie?
– Rozmawiamy poważnie – potwierdziłam. – Przespałaś się z nim, a potem odwołał trzy randki pod rząd. Tak się mają fakty. Może twoja cipka, wbrew obiegowym opiniom, nie smakuje jak cud, miód i orzeszki? A nawet jak andruty z wanilią? – zakpiłam. Posłała mi spojrzenie bazyliszka. – Więc pytam, czy miałaś wrażenie, że nie spodobałaś mu się w łóżku?
Zaczerwieniła się lekko.
– Nie, ale on wykonał większość roboty tamtej nocy.
– I bardzo dobrze. To mężczyzna ma udowodnić swoją wartość, a nie odwrotnie. Obciągnąć może każda laska. Jeśli zrobi to niewprawnie, facet chwyci ją za głowę i nią pokieruje. Z lepszym lub gorszym skutkiem, ale i tak osiągnie orgazm. Ale wylizać kobietę tak, żeby odleciała, nie jest łatwo. – Nachyliłam się do niej nad stolikiem i pokiwałam na nią łyżeczką niczym berłem. – Zapamiętaj, kochana, najważniejszą zasadę w życiu: „ty masz cipkę ze złota, a nie on złotego kutasa”, a wtedy wszystko będzie dobrze! Żeby zasłużyć na dobrego loda, trzeba najpierw odrobić pańszczyznę tam na dole.
Zgodnie z moimi przewidywaniami Ewa się roześmiała.
– Był dobry w tym, co robił – rzuciła z rozmarzeniem. – Zajebisty.
Widziałam, jak na chwilę odpływa, pogrążając się we wspomnieniach. Na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech. A więc jednak kutas ze złota. Strzał w dziesiątkę.
– Zazwyczaj są dobrzy, bo przed nami „trenują”.
– Nie wkładaj mi tego do głowy – poprosiła, przewracając oczami. – Nie chcę wiedzieć o żadnej przede mną.
Postanowiłam zatem nie sugerować, że okazała się jednonocną przygodą na boku, na co wskazywałyby odwołane randki i dziwne zachowanie jej lowelasa. Chyba że chodziło o zdecydowanie bardziej prozaiczne przyczyny – w końcu niektórzy mają normalną pracę po osiem godzin dziennie. Facet mógł być po prostu zajęty.
– Nie jestem odpowiednio wyposażona, by cokolwiek ci wkładać, ale mogłabym podawać kieliszek za kieliszkiem! – zaproponowałam. – Za którymś się zrelaksujesz.
– Nie idę z tobą imprezować.
– W takim razie kupię ci wibrator, taki z motylkiem. Satysfakcja gwarantowana albo zwrot pieniędzy.
Facet siedzący przy stoliku obok parsknął śmiechem, wypuszczając nosem fontannę kawy.
– Kurwa, Sofia! – zganiła mnie, czerwieniąc się uroczo.
– No weź! – marudziłam. – Pójdziemy do Euphorii, zabawimy się.
– Czemu tam?
Rozumiałam pytanie, bo to najdroższy i najbardziej ekskluzywny klub w Brnie. Nie można było się tam dostać ot tak, z ulicy. Musiałeś mieć zaproszenie i specjalną aplikację. Goście byli prześwietlani i szczegółowo sprawdzani. I dokładnie o taki poziom bezpieczeństwa chodziło mojemu facetowi. To znaczy eksfacetowi.
– Adam zrobił mnie tam VIP-em.
Otworzyła na chwilę usta ze zdumienia. Chyba nie powinnam była tego mówić. Nie była naiwna, w którymś momencie doda dwa do dwóch i jeśli nie będę akurat w pobliżu, żeby wszystko wyjaśnić, wyjdzie jej… siedem nieszczęść. Niechcący zdradziłam kolejną informację: Adam był bogaty. I miał wpływy w takich miejscach, gdzie zwykły szary człowiek nie miał szans wejść.
– O proszę – mruknęła, zbiegając szczękę z podłogi. – Nie mówiłaś, że jest dziany – dodała, a ja lekceważąco wzruszyłam ramionami. – Masz ochotę zabawić się na jego koszt w ramach zemsty?
_Może powinnam nadal okłamywać siostrę?_
– Jest drugi po Bogu. Nie ma znaczenia, ile wydam, i tak niewiele go to obejdzie.
Gdyby spojrzeć na sytuację z racjonalnego punktu widzenia, nie powinnam korzystać z konta Adama, żeby nie ułatwić im wpadnięcia na mój trop. Miałam jednak świadomość, że Fabiano i tak mnie znajdzie. Wyłączenie telefonu czy owinięcie go w folię aluminiową stanowiło dla niego tylko drobną niedogodność. Nic, czego nie potrafiłby obejść.