Źle Zaadresowana Miłość - ebook
Źle Zaadresowana Miłość - ebook
Marta jest mistrzynią chaosu – jej poranki to seria katastrof, a spóźnienia to norma. Adam to jej szef – uosobienie porządku, perfekcji i kontroli. Kiedy jeden fatalny błąd sprawia, że Marta wysyła do Adama maila z opisem absurdalnej, odreagowującej randki, zamiast ważnego raportu, wydaje się, że jej kariera jest skończona. Ku jej przerażeniu, Adam... przyjmuje zaproszenie. Tak zaczyna się lawina komicznych i niezręcznych sytuacji, od spotkania w podejrzanym barze przy dźwiękach kiczowatej muzyki, po walkę z monstrualnym burgerem i przypadkowy kurs ceramiki. Dwa zupełnie różne światy zderzają się, a między chaotyczną stażystką a jej uporządkowanym szefem zaczyna iskrzyć. Czy przeciwieństwa naprawdę się przyciągają? Czy pomyłkowo zaadresowany mail może doprowadzić do prawdziwej miłości? "Źle Zaadresowana Miłość" to zabawna i ciepła opowieść o tym, że czasem największe pomyłki prowadzą do najpiękniejszych odkryć.
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| Rozmiar pliku: | 278 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cisza. Ta błoga, otulająca cisza poranka, która zdarza się tylko wtedy, gdy świat jeszcze śpi, a ty razem z nim. Marta spała snem sprawiedliwego, wtulona w kołdrę jak naleśnik w ciasto, nieświadoma tykającej bomby zegarowej, jaką był jej własny budzik. A raczej – jaką powinien być. Telefon, jej wierny towarzysz niedoli i pobudek, leżał na szafce nocnej z ekranem czarnym jak smoła. Bateria postanowiła zakończyć swój żywot gdzieś pomiędzy trzecią a czwartą nad ranem, zabierając ze sobą alarm ustawiony na siódmą zero zero.
Promień słońca, początkowo nieśmiały, teraz już bezczelnie wdzierał się przez szparę w zasłonach, celując prosto w twarz Marty. Zamrugała, raz, drugi, próbując odpędzić natręta. Coś było nie tak. Słońce o tej porze? Zwykle budził ją irytujący dźwięk imitujący śpiew ptaków z piekła rodem, a nie złocista łuna. Przeciągnęła się leniwie, ziewając tak szeroko, że o mało nie wypadła jej szczęka. Spojrzała na telefon. Czarny ekran. O nie.
Zerwała się z łóżka z prędkością wystraszonej gazeli, potykając się o własne stopy i lądując z hukiem na dywanie. Zegar ścienny w kuchni, widoczny z sypialni, bezlitośnie wskazywał ósmą dwadzieścia trzy. ÓSMĄ DWADZIEŚCIA TRZY?! Miała być w pracy o dziewiątej! A dojazd zajmował jej, przy dobrych wiatrach i pustym autobusie, czterdzieści minut!
Panika uderzyła w nią z siłą rozpędzonego tira. Wpadła do łazienki, niemal wyrywając drzwi z zawiasów. Mycie zębów zajęło jej rekordowe piętnaście sekund, podczas których pasta wylądowała nie tylko na szczoteczce, ale też na jej brodzie i lustrze. Prysznic? Zapomnij. Przetarła twarz wilgotną chusteczką, próbując zmyć resztki snu i pasty. Włosy? Związała je w coś, co miało być kokiem, ale bardziej przypominało gniazdo szerszeni po przejściu huraganu.
Wróciła do sypialni, otwierając szafę z takim impetem, że jedno skrzydło uderzyło o ścianę. Co na siebie włożyć?! Ręce jej drżały, gdy przerzucała wieszaki. Bluzka? Spódnica? Sukienka? Wszystko wydawało się nieodpowiednie, pogniecione albo po prostu brzydkie. W końcu złapała pierwszą z brzegu białą bluzkę i granatową spódnicę. Ubrała się w pośpiechu, czując, że coś jest nie tak. Dopiero gdy spojrzała w lustro, zauważyła – metka bluzki dumnie sterczała na jej piersi. Na lewą stronę! Z jękiem frustracji ściągnęła ją i założyła ponownie, tym razem poprawnie, choć guziki zapinała tak szybko, że jeden ominęła. Trudno, nie ma czasu na poprawki.
Kuchnia. Kawa! Musi być kawa! Wsypała proszek do ekspresu przelewowego z taką energią, że połowa wylądowała na blacie. Woda chlupnęła obok zbiornika. W międzyczasie wrzuciła dwie kromki chleba do tostera, ustawiając go na maksymalną moc. Szybciej, szybciej! – myślała gorączkowo, pakując do torby laptopa, notatnik i portfel. Gdzie klucze?! Zaczęła przeszukiwać kieszenie wczorajszych spodni, torebkę, blat kuchenny. Znalazła je w końcu w zamrażarce, obok pudełka lodów. Jak?! Nieważne!
Zapach spalenizny wyrwał ją z poszukiwań. Tosty! Z tostera unosił się czarny dym. Marta rzuciła się, by je ratować, ale było za późno. Dwie czarne, zwęglone kromki wyskoczyły z urządzenia jak pociski. Zrezygnowana, machnęła ręką. Śniadanie zje w pracy. Albo i nie.
Kawa napełniła jej ulubiony kubek podróżny z napisem "Chaos to moje drugie imię". Złapała kubek, torbę, narzuciła na siebie płaszcz (prawie zapominając o butach) i wypadła z mieszkania jak burza. Na półpiętrze zderzyła się z sąsiadem, panem Malinowskim, starszym panem wyprowadzającym swojego jamnika.
– Przepraszam! Strasznie przepraszam, panie Malinowski! Spóźniona jestem! – wyrzuciła z siebie jednym tchem, nawet nie zwalniając. Pan Malinowski tylko westchnął, patrząc za nią ze współczuciem.
Pędziła chodnikiem w stronę przystanku autobusowego, modląc się w duchu, żeby jej autobus jeszcze nie odjechał. W jednej ręce trzymała torbę, w drugiej kubek z gorącą kawą, a pod pachą ściskała plik wydruków, które przygotowała wczoraj wieczorem. Nagle potknęła się o nierówną płytę chodnikową. Zachwiała się, próbując utrzymać równowagę. Udało się, ale kawa nie miała tyle szczęścia. Fontanna gorącego napoju wystrzeliła z kubka, lądując prosto na nieszczęsnych wydrukach. O nie! Tylko nie to! – pomyślała z przerażeniem, ale po chwili odetchnęła z ulgą, widząc, że to tylko jakieś mniej ważne notatki, a nie kluczowe dokumenty do pracy. Uff. Przynajmniej tyle.
Autobus właśnie podjeżdżał na przystanek. Marta zebrała resztki sił i rzuciła się biegiem. Wpadła do środka dosłownie w ostatniej sekundzie, tuż przed zamknięciem drzwi, zdyszana, rozczochrana, z plamą kawy na płaszczu i na wpół zalanymi papierami pod pachą. Opadła na najbliższe wolne siedzenie, próbując złapać oddech i uspokoić kołaczące serce. Spojrzała na swoje odbicie w szybie. Wyglądała jak chodząca katastrofa. No cóż – pomyślała z krzywym uśmiechem. – Przynajmniej jestem konsekwentna. Dzień dopiero się zaczynał.
------------------------------------------------------------------------
Dokładnie pięć minut przed dziewiątą, pod lśniący szklany front biurowca podjechał elegancki, grafitowy sedan. Lśnił tak nieskazitelnie, że można było podejrzewać, iż myjnia samochodowa jest jego drugim domem. Drzwi od strony kierowcy otworzyły się płynnym, cichym ruchem i wysiadł z nich Adam.
Jego pojawienie się było antytezą porannego chaosu Marty. Garnitur w kolorze głębokiego granatu leżał na nim idealnie, jakby skrojony na miarę przez samego Michała Anioła krawiectwa. Jasnoniebieska koszula była wyprasowana na tak ostry kant, że można by się nią skaleczyć, a jedwabny krawat w dyskretny wzór dopełniał obrazu nieskazitelnego profesjonalizmu. Włosy, starannie zaczesane, lśniły lekko w porannym słońcu. W dłoni trzymał smukłą, skórzaną teczkę.
Ruszył w stronę wejścia pewnym, miarowym krokiem. Jego buty, wypolerowane na lustrzany połysk, stukały cicho o granitowe płyty chodnika, wybijając rytm punktualności i porządku. Kiedy wszedł do przestronnego lobby, recepcjonistka, która właśnie plotkowała przez telefon, natychmiast się wyprostowała, przybierając służbowy uśmiech.
– Dzień dobry, panie dyrektorze – powiedziała nieco zbyt głośno.
Adam odpowiedział lekkim skinieniem głowy i ledwo zauważalnym uśmiechem, który nie dosięgnął jego oczu. Był uprzejmy, ale zdystansowany. Nie zatrzymał się, nie zagaił rozmowy. Jego cel był jasny – winda, piętro działu marketingu, jego gabinet.
Na piętrze panował typowy poranny gwar. Ktoś parzył kawę w aneksie kuchennym, słychać było stłumione rozmowy, stukot klawiatur, dzwonek telefonu. Jednak w momencie, gdy drzwi windy otworzyły się i stanął w nich Adam, atmosfera uległa natychmiastowej zmianie. Rozmowy ucichły w pół zdania, ludzie przy biurkach wyprostowali się, udając nagłe, intensywne zainteresowanie swoimi monitorami. Nawet ekspres do kawy jakby zamilkł ze strachu. Cisza, która zapadła, nie była ciszą spokoju, lecz napięcia i respektu.
Adam przeszedł przez open space, nie zwracając uwagi na nagłą zmianę nastroju. Jego spojrzenie było skupione, skierowane prosto przed siebie. Odpowiedział na kilka nieśmiałych "dzień dobry" kolejnymi zdawkowymi skinieniami głowy. Nie był nieuprzejmy, po prostu emanował aurą kogoś, kto jest tu, by pracować, a nie nawiązywać przyjaźnie. Był jak precyzyjnie naoliwiona maszyna w świecie, który dla niektórych (czytaj: Marty) przypominał raczej warsztat szalonego wynalazcy.
Zniknął za drzwiami swojego gabinetu, które zamknęły się za nim z cichym kliknięciem. Dopiero wtedy biuro powoli zaczęło wracać do życia, choć gwar był już jakby bardziej stłumiony, bardziej kontrolowany. Obecność Adama, nawet za zamkniętymi drzwiami, działała jak niewidzialny regulator porządku.
On sam, nieświadomy chaosu, który właśnie pędził w jego stronę autobusem miejskim, usiadł za swoim minimalistycznym biurkiem. Położył teczkę w wyznaczonym miejscu, włączył komputer i spojrzał na listę zadań na dziś. Wszystko było zaplanowane, uporządkowane, przewidywalne. Tak jak lubił. Nie miał pojęcia, że los, z pomocą rozładowanej baterii telefonu i jednej bardzo niezdarnej stażystki, szykował dla niego coś zgoła innego.
------------------------------------------------------------------------
Marta wpadła do biura dziesięć minut po dziewiątej, co w jej osobistym systemie mierzenia czasu było niemal punktualnością godną szwajcarskiego zegarka. Oczywiście, dla reszty świata, a zwłaszcza dla świata według Adama, było to karygodne spóźnienie. Przemknęła przez open space niczym ninja na kofeinowym haju, starając się być jak najmniej widoczna. Jej włosy wciąż przypominały pobojowisko, a plama kawy na płaszczu (który szybko zrzuciła na oparcie krzesła) zdawała się krzyczeć: "Patrzcie na mnie! Miałam ciężki poranek!".
Usiadła przy swoim biurku, próbując dyskretnie otrzepać niewidzialne pyłki z bluzki i udając, że jest całkowicie pochłonięta uruchamianiem komputera. Rzuciła szybkie, nerwowe spojrzenie w stronę zamkniętych drzwi gabinetu Adama. Były zamknięte. Dobry znak? Zły znak? W jej świecie znaki były równie nieprzewidywalne jak pogoda w górach.
Ledwo zdążyła zobaczyć pulpit swojego komputera, gdy wewnętrzny telefon na jej biurku zadzwonił ostrym, przenikliwym dźwiękiem, od którego podskoczyła na krześle. To mógł być tylko on. Z drżącą ręką podniosła słuchawkę.
– Marta Szymańska, słucham? – starała się, by jej głos brzmiał profesjonalnie i spokojnie, a nie jak głos kogoś, kto pół godziny temu walczył z tosterem.
– Marta, Adam Nowak. Proszę do mnie na chwilę – jego głos był jak zawsze opanowany, chłodny i nieznoszący sprzeciwu. Żadnego "dzień dobry", żadnego pytania, czy może. Po prostu polecenie.
– Już idę, panie dyrektorze – odpowiedziała, czując, jak żołądek podjeżdża jej do gardła.
Wstała, nerwowo wygładzając spódnicę. Podeszła do drzwi gabinetu, które wydawały się emanować aurą lodowatej perfekcji. Zapukała cicho.
– Proszę – usłyszała w odpowiedzi.
Weszła do środka. Gabinet Adama był dokładnie taki, jak można się było spodziewać – minimalistyczny, sterylnie czysty i zorganizowany z niemal chirurgiczną precyzją. Duże biurko z ciemnego drewna było niemal puste, poza laptopem, eleganckim notatnikiem i jednym, idealnie zatemperowanym ołówkiem. Na ścianach wisiały abstrakcyjne grafiki w prostych ramach. Nawet powietrze wydawało się tu bardziej uporządkowane. Adam siedział wyprostowany w swoim ergonomicznym fotelu, patrząc na nią zza biurka. Jego spojrzenie było badawcze, pozbawione emocji.
– Usiądź, Marto – wskazał na krzesło naprzeciwko. Usiadła na brzegu, czując się jak na przesłuchaniu. – Mam dla ciebie zadanie specjalne.
O nie, pomyślała Marta. Zadanie specjalne w jego słowniku oznaczało zazwyczaj coś niemożliwego do wykonania w nierealnym terminie.
– Jak wiesz – kontynuował Adam, splatając dłonie na blacie – jednym z naszych kluczowych klientów jest firma X. To dla nas bardzo ważny partner, a ich zadowolenie ma bezpośredni wpływ na reputację naszego działu i, nie ukrywam, moją pozycję w firmie.
Marta skinęła głową, starając się wyglądać na skupioną i kompetentną.
– Przygotowujemy dla nich nową strategię na przyszły kwartał i potrzebuję pilnie szczegółowego raportu analizującego ich dotychczasowe wyniki i pozycję na rynku. Raport musi być kompleksowy, dokładny i, co najważniejsze, gotowy na jutro do południa. Będzie podstawą do mojej prezentacji dla zarządu firmy X pojutrze.
Marta poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Raport. Analiza. Kluczowy klient. Jutro do południa. To brzmiało jak przepis na katastrofę, zwłaszcza biorąc pod uwagę jej dzisiejszy start.
– Oczywiście, panie dyrektorze – powiedziała jednak, starając się, by jej głos nie zadrżał. – Zajmę się tym od razu. Czy są jakieś konkretne wytyczne...?
– Wszystkie niezbędne dane znajdziesz w folderze projektu na serwerze. Oczekuję najwyższej jakości. To bardzo ważne, Marto. Nie zawiedź mnie. – Jego spojrzenie było intensywne, nie pozostawiające wątpliwości co do wagi zadania.
– Zrobię wszystko, co w mojej mocy – zapewniła, wstając z krzesła na lekko drżących nogach.
– Świetnie. Możesz odejść.
Marta wyszła z gabinetu, czując na plecach jego spojrzenie. Głęboko odetchnęła, próbując opanować narastającą panikę. Dam radę, powtarzała sobie w myślach. Muszę dać radę.
Nie zdążyła zrobić dwóch kroków w stronę swojego biurka, gdy tuż przed nią wyrosła Zosia. Miała na twarzy uśmiech tak słodki, że aż mdliło, ale jej oczy były zimne i kalkulujące.
– Marta! Słyszałam, że dostałaś projekt X! Gratulacje! – powiedziała melodyjnym głosem, na tyle głośno, by usłyszało ją kilka osób w pobliżu. – To naprawdę ogromna odpowiedzialność... Wiesz, ten klient jest oczkiem w głowie Adama. Jeden błąd i... no, sama wiesz.
Marta poczuła ukłucie niepokoju. Zosia zawsze potrafiła trafić w czuły punkt.
– Dam sobie radę, Zosiu, dziękuję – odpowiedziała Marta, starając się zachować spokój.
– Ależ oczywiście, że tak! – Zosia położyła jej dłoń na ramieniu w geście fałszywej troski. – Jesteś przecież taka... kreatywna. Ale wiesz, te raporty wymagają precyzji, skrupulatności... Gdybyś potrzebowała jakiejkolwiek pomocy, wiesz, żeby ktoś spojrzał na te wszystkie cyferki, sprawdził, czy niczego nie pomyliłaś... to po prostu powiedz. Chętnie pomogę. W końcu po to tu jesteśmy, prawda? Żeby się wspierać.
Jej słowa były jak miód zmieszany z trucizną. Oferta pomocy brzmiała jak sugestia, że Marta sama sobie nie poradzi. Posiała ziarno wątpliwości, dokładnie tak, jak zamierzała.
– Dziękuję za ofertę, Zosiu. Będę pamiętać – Marta wymusiła uśmiech i szybko ruszyła do swojego biurka, czując na sobie jej spojrzenie. Usiadła i wpatrzyła się w ekran komputera. Projekt X. Jutro do południa. I Zosia czyhająca na jej potknięcie. Ten dzień zapowiadał się jeszcze ciekawiej, niż sugerował poranny incydent z tosterem.
------------------------------------------------------------------------
Marta wpatrywała się w ekran komputera, a cyfry i wykresy z folderu projektu X tańczyły jej przed oczami jak złośliwe chochliki. "Kompleksowy raport", "najwyższa jakość", "jutro do południa", "nie zawiedź mnie" – słowa Adama odbijały się echem w jej głowie, mieszając się z jadowicie słodkim tonem Zosi oferującej "pomoc". Czuła, jak pętla stresu zaciska się na jej szyi.
Otworzyła pierwszy plik – gęsty arkusz kalkulacyjny wypełniony danymi sprzedażowymi z ostatnich pięciu lat. Kolumny ciągnęły się w nieskończoność, a wiersze zdawały się mnożyć na jej oczach. Skup się, Marta, nakazała sobie. Dasz radę. To tylko liczby. Próbowała znaleźć jakiś logiczny punkt zaczepienia, jakiś wzór, ale jej mózg zdawał się pracować na zupełnie innych obrotach, wciąż przetwarzając poranną dawkę chaosu i biurowych intryg.
Po dziesięciu minutach intensywnego wpatrywania się w ekran, podczas których udało jej się jedynie zaznaczyć i odznaczyć kilka komórek, poczuła nieodpartą potrzebę skontaktowania się z jedyną osobą, która mogła zrozumieć jej stan – Kasią. Dyskretnie otworzyła okno komunikatora internetowego. Przez chwilę przemknęło jej przez myśl, żeby zamiast tego otworzyć ukryty plik z jej zabawnymi historyjkami o korpożyciu – pisanie zawsze ją odstresowywało – ale wiedziała, że nie ma na to czasu.
Marta: KAAAAAŚKAAAAA! Ratunku! Mój mózg zaraz eksploduje! 🤯
Odpowiedź przyszła niemal natychmiast.
Kasia: Co jest? Szef znowu zlecił ci policzenie wszystkich spinaczy w biurze? 😉
Marta: Gorzej! Dostałam mega ważny raport dla klienta X. Tego, o którym Adam mówi jak o świętym Graalu. Mam czas do jutra do południa, a Zosia już krąży nade mną jak sęp, oferując "pomoc". Czuję, że zaraz zwariuję! 😩 Muszę się jakoś odstresować, bo inaczej skończę, rysując kwiatki na tych wykresach!
Kasia: Ooo, grubo. Projekt X? Słyszałam o nim. No to faktycznie masz ciśnienie. Ale hej, dasz radę! Jesteś mistrzynią kreatywnego chaosu! 💪 A co do odstresowania... Mam pomysł!
Marta spojrzała nerwowo w stronę gabinetu Adama, a potem na Zosię, która siedziała przy swoim biurku, udając, że pracuje, ale Marta czuła na sobie jej wzrok. Wróciła do raportu, próbując rozszyfrować znaczenie wskaźnika ROI dla kampanii sprzed trzech lat. Nic z tego. Jej myśli krążyły wokół potrzeby ucieczki, zrobienia czegoś zupełnie oderwanego od tej korporacyjnej rzeczywistości.
Marta: Jaki pomysł? Błagam, powiedz, że to coś genialnego i totalnie nieodpowiedzialnego! Potrzebuję czegoś takiego! Jakiejś spontanicznej, szalonej randki, żeby zapomnieć o tym całym stresie! Może upiję się tanim winem i będę tańczyć na stole? 😂
Kasia: Hahaha, prawie! Ale randka to jest myśl! Musisz sobie kogoś znaleźć! Może ten nowy przystojniak z księgowości, co się tak na ciebie patrzył na imprezie integracyjnej? Albo... zaproś kogoś totalnie z czapy! Zrób coś nieprzewidywalnego!
Marta parsknęła śmiechem, czytając wiadomość Kasi. Przez chwilę zapomniała o raporcie i Zosi. Wyobraziła sobie siebie zapraszającą na randkę... pana Malinowskiego, sąsiada z jamnikiem. Albo ochroniarza z recepcji. Albo...
Marta: Haha, no pewnie! Może zaproszę szefa? 😂 To by dopiero było szalone! Wyobrażasz sobie jego minę? Perfekcyjny Pan Adam na randce w jakimś obskurnym barze? 😂😂😂
Przez chwilę bawiła się tą myślą, opisując Kasi w komunikatorze najbardziej absurdalny scenariusz randki z Adamem.
Marta: ...i pójdziemy do tego baru, gdzie grają najgorszą muzykę z lat 80., wiesz, ten "Kontrast"! Zjemy coś mega tłustego, jakiegoś gigantycznego burgera, co cieknie po brodzie, i będziemy się śmiać do łez z tego, jak bardzo tam nie pasujemy! Totalny reset! 😁
W tym samym czasie próbowała kopiować fragmenty danych z arkusza kalkulacyjnego do nowego dokumentu tekstowego, gdzie miała zacząć pisać właściwy raport. Jej palce latały po klawiaturze, przeskakując między oknem komunikatora a edytorem tekstu. Głowa pękała jej od nadmiaru informacji – danych liczbowych, terminów, złośliwości Zosi i wizji szalonej, odreagowującej randki. Czuła, że balansuje na cienkiej linie między profesjonalizmem a kompletnym chaosem. I miała niejasne przeczucie, że ta lina zaraz pęknie.
------------------------------------------------------------------------
Marta czuła się jak żongler na linie, próbujący utrzymać w powietrzu płonące pochodnie (raport dla Adama), wirujące talerze (własne nerwy) i śliską rybę (rozmowę z Kasią). Na domiar złego, kątem oka widziała Zosię, która co jakiś czas rzucała jej spojrzenia pełne fałszywej troski, co tylko potęgowało jej stres.
Próbowała zmusić swój mózg do współpracy. Otworzyła nowy dokument, gotowa zacząć pisać streszczenie analizy SWOT dla klienta X. Jednocześnie kciukiem wystukiwała odpowiedź dla Kasi na komunikatorze, czując, jak wizja absurdalnej randki staje się jej jedyną deską ratunku w morzu korporacyjnego stresu.
Marta: Dokładnie! Totalny reset! Wyobrażasz sobie minę Adama, jakby musiał zjeść burgera, który cieknie mu po idealnie zawiązanym krawacie? 😂 A potem ta muzyka! Będziemy udawać, że znamy kroki do "Lambady"! Muszę to zrobić, Kasia, inaczej zwariuję!
Uśmiechnęła się sama do siebie, na chwilę zapominając o raporcie. W tym samym momencie poczuła ruch obok swojego biurka. Podniosła wzrok. Zosia.
– Wszystko w porządku, Marto? – zapytała Zosia z przesadną troską, pochylając się nad jej ramieniem, by zerknąć na ekran. – Wyglądasz na trochę... rozkojarzoną. Ten raport chyba daje ci w kość, co?
Marta szybko zminimalizowała okno komunikatora, czując, jak policzki ją pieką.
– Daję radę, Zosiu, dziękuję – mruknęła, próbując wrócić do arkusza kalkulacyjnego.
– Na pewno? Bo wiesz, jakbyś potrzebowała... – Zosia zaczęła, ale w tym momencie, wykonując jakiś niezręczny gest, "przypadkiem" zahaczyła łokciem o chwiejny stos dokumentów na skraju biurka Marty. Kartki poszybowały w powietrzu niczym spłoszone gołębie, lądując w malowniczym nieładzie na podłodze.
– Ojej! Przepraszam! Ależ ze mnie niezdara! – zawołała Zosia z udawanym przejęciem, schylając się, by pozbierać papiery. – Taki tu masz bałagan, kochana, łatwo coś potrącić.
Marta zacisnęła zęby. Bałagan?! Jej biurko może nie lśniło sterylną czystością jak to Adama, ale panowała na nim jej własna, specyficzna forma organizacji. Teraz jednak, rozproszona nagłym zamieszaniem i zirytowana uwagą Zosi, poczuła, jak resztki koncentracji ulatują. Chciała jak najszybciej skończyć tę interakcję i wrócić do pracy... albo do rozmowy z Kasią.
Zosia w końcu pozbierała kartki, ułożyła je w nierówny stosik i położyła z powrotem na biurku Marty, rzucając jej ostatnie, pełne współczucia (czytaj: satysfakcji) spojrzenie.
– Uważaj na siebie, kochana – powiedziała i odeszła.
Marta odprowadziła ją wzrokiem, czując narastającą frustrację. Spojrzała na zegar. Czas uciekał. Musiała wysłać Adamowi chociaż wstępny zarys raportu, żeby pokazać, że nad nim pracuje. Nerwowo wróciła do komputera. Chciała skopiować podsumowanie analizy, które przed chwilą napisała w dokumencie tekstowym, i wkleić je do maila dla Adama.
Otworzyła program pocztowy, wpisała adres Adama w polu "Do:", a w temacie "Wstępny zarys raportu - Klient X". W treści maila chciała wkleić skopiowany tekst. Jej palce automatycznie nacisnęły kombinację klawiszy Ctrl+V.
Jednak w zamieszaniu spowodowanym przez Zosię, ostatnią rzeczą, którą skopiowała do schowka, nie było podsumowanie raportu, lecz fragment wiadomości do Kasi, ten opisujący idealną, absurdalną randkę...
Na ekranie, tuż pod oficjalnym tematem maila, pojawił się tekst:
...i pójdziemy do tego baru, gdzie grają najgorszą muzykę z lat 80., wiesz, ten "Kontrast"! Zjemy coś mega tłustego, jakiegoś gigantycznego burgera, co cieknie po brodzie, i będziemy się śmiać do łez z tego, jak bardzo tam nie pasujemy! Totalny reset! 😁
Marta, wciąż rozkojarzona i działająca na autopilocie, nie zauważyła katastrofalnej pomyłki. Jej mózg był w trybie "szybko, wyślij, wróć do pracy". Szybko dopisała na końcu:
Raport w załączniku.
(Chociaż załącznika jeszcze nie dodała, planując zrobić to za chwilę)
Pozdrawiam,
Marta Szymańska
Stażystka, Dział Marketingu
Jej palec zawisł nad przyciskiem "Wyślij". Przez ułamek sekundy zawahała się, czując dziwne, nieokreślone przeczucie. Ale natychmiast je odepchnęła. To tylko stres, pomyślała. Muszę to wysłać.
Kliknęła.
Dźwięk wysyłanej wiadomości był cichy, niemal niezauważalny. Ale dla Marty, w sekundach, które nastąpiły później, zabrzmiał jak wystrzał armatni.
------------------------------------------------------------------------