Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Zło, które ludzie czynią - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
25 lutego 2025
50,00
5000 pkt
punktów Virtualo

Zło, które ludzie czynią - ebook

Podróż w najmroczniejsze zakątki ludzkiej duszy. Najnowsza powieść Dazieriego, która szokuje, przeraża i zapiera dech w piersiach.

Policjantka Itala Caruso ma za zadanie zamknąć w więzieniu Okonia – mordercę, który uprowadził i zabił trzy nastolatki. Śledcza nie może odmówić, chociaż wie, że popełnia błąd.

Trzydzieści lat później szesnastoletnia Amala Cavalcante zostaje porwana tuż pod domem. Oprawca więzi ją w podziemiach pewnego starego budynku, a do dziewczyny dociera, że nie wyjdzie stamtąd żywa, jeśli nie znajdzie sposobu, by uciec.

Francesca Cavalcante, adwokatka, a jednocześnie ciotka Amali, kiedyś bezskutecznie usiłowała obronić w sądzie mężczyznę, którego uznano za Okonia. Doskonale wie, że jej klient był niewinny, a prawdziwy morderca nadal jest na wolności.

Gerry Peretz zjawia się w mieście tuż po uprowadzeniu Amali i jest gotów zrobić wszystko, by ją odnaleźć – nawet zabić.

Dazieri skonstruował idealny thriller, z wartkim tempem i znakomitą intrygą.

Andrea Frateff-Gianni, „Il Foglio”

Porażający.

„Publishers Weekly”

Absolutnie elektryzujący.

Jeffery Deaver

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8230-967-6

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

GDY ZACZĘŁA SIĘ JEJ GEHENNA, Amala siedziała właśnie w autobusie oddalającym się od Cremony. Za oknem przemykały to skupiska parterowych i jednopiętrowych domów, to pola kukurydzy, która wyjątkowo obrodziła za sprawą silnych upałów, utrzymujących się przez cały wrzesień. W autobusie było duszno, mimo że większość wypełniających go studentów wysiadała stopniowo na poprzednich przystankach.

Teraz droga lokalna miała przebiegać przez coraz mniejsze i coraz bardziej rozstrzelone osady, a minąwszy kolejne pola, dotrzeć do Città del Fiume, które mimo swej szumnej nazwy Rzecznego Miasta w rzeczywistości było liczącą trzystu mieszkańców średniowieczną mieściną, pełną domów z czerwonej cegły ze wspólnymi podwórzami. Tymczasem rodzina Amali (której imię wymawia się z akcentem na drugim „a”) wolała jeszcze bardziej odosobniony dom w lesie oddalonym o kilometr od centrum. Amali wcale się nie podobało życie na wsi, a jeszcze mniej to, że nie potrafiła wyjaśnić przyjaciołom, z jakiego powodu. Kiedy opowiadała, że znalazła martwą mysz w szafie albo że żaba zatkała jej odpływ w łazience (nie chodziło o pojedyncze zdarzenie, lecz o całą ich serię), wymyślali jej od francuskich piesków.

Gdy człowiek ma sławnych rodziców (chociaż jej rodzice nie byli tacy znów sławni), wszyscy uważają, że są oni też bogaci. Lecz jej matka nie wydała żadnej książki od pięciu lat, a ojciec ciągle tracił pracę, bo chociaż był architektem, bawił się w artystę, co w jego wieku pięćdziesięciu lat Amala uważała za żenadę.

Amala wysiadła na jedynym przystanku w mieście, zeskakując ze stopnia, by ominąć dziurę. Niebo nieustannie zmieniało kolor, zasnuwając się białymi obłokami. Całe szczęście, ponieważ w deszczu dom stawał się zimny i wilgotny. W latach trzydziestych, gdy zaprojektował go (jak z dumą podkreślał ojciec) architekt odszczepieniec, nie było jeszcze do końca wiadomo, jak działa izolacja cieplna. Zdaniem Amali kształt budynek też miał śmieszny, zamiast więc używać nazwy nadanej mu przez ojca, willa Cavalcante, wszyscy mówili o nim „Żelazko”.

W rytmie płynącej ze słuchawek muzyki Måneskin Amala minęła podcienia na małym rynku, przemierzyła kamienny mostek i ruszyła ubitą dróżką wiodącą do jej domu. Istniała jeszcze asfaltowa szosa, która prowadziła naokoło aż do „Żelazka”, ale ona nigdy jej nie używała.

Chłodny wietrzyk przynosił zapach pszenicy i rumianku, a także tej odmiany trującej dzikiej jagody, która śmierdzi niemytymi stopami. Na samym skrzyżowaniu z polną drogą jakiś wkurzony facet stał oparty o drzwi nieskazitelnie białej furgonetki i palił papierosa. Był wysoki i potężny, siwe włosy miał związane na karku, nosił ciemne okulary i maseczkę. Amala przypuszczała, że ma ponad sześćdziesiąt lat, chociaż nie sposób było to dokładnie ocenić.

Przezornie chwyciła się latarni, wykonała półobrót i przeskoczyła na drugą stronę drogi. Gdy podczas tego manewru na chwilę spojrzała mężczyźnie prosto w twarz, uderzyła ją bladość niewielkiej powierzchni jego nieosłoniętej skóry.

Chcąc się oddalić, przyspieszyła kroku i pomknęła ścieżką przez świeżo skoszoną łąkę, gdzie pozostały ostatnie bele siana. Przepuszczając hałaśliwą i strasznie powolną bronę wirnikową, skorzystała z okazji, by zerknąć na rozwidlenie: furgonetka zniknęła, mężczyzna też, co wzbudziło w Amali irracjonalne poczucie ulgi. Dziewczyna pogłośniła muzykę i pokonała ostatnie kilkaset metrów dzielących ją od rodzinnej posiadłości, która ciągnęła się za cyprysami.

Było tego z dziesięć hektarów, ogrodzonych murem i płotem, który uszlachetniał ligustr, z tyłu zaś, od strony otwartej na wieś, znajdowała się elektryczna brama. Amala wyjęła z małego plecaka pęk kluczy, lecz gdy włożyła jeden z nich do zamka bramy, w połowie się zablokował. Nie dało się go ani wepchnąć głębiej, ani wyciągnąć, po kilku próbach dziewczyna wcisnęła więc guzik wideofonu. Lampka kamery nie rozbłysła.

W sierpniu z powodu stale włączonych klimatyzatorów było sporo awarii zasilania, toteż Amala pomyślała, że nastąpiła jeszcze jedna. Wyłączyła muzykę w komórce i wybrała numer do matki z nadzieją, że odbierze, nawet jeśli jest w twórczym transie.

Właśnie w tamtej chwili dostrzegła jakiś cień i dotarło do niej, że już nie jest sama.2

SUNDAY DOPIERO PO GODZINIE zorientowała się, że Amala nie wraca trochę zbyt długo. Zwykle dziewczyna wbiegała do domu głodna jak wilk, chociaż zdarzało się, że przystawała, aby pogawędzić z przyjaciółmi, i traciła rachubę czasu. Sunday wysłała jej wiadomość, po czym znów zabrała się do pisania tekstu, na który zlecenia nie powinna była przyjmować. Była to recenzja powieści, która jej się nie spodobała, ale której nie chciała zjechać ani przesadnie zachwalać ze względów osobistych, dla „New Yorkera”. Do typowych czytelników czasopisma, poza twardym jądrem nieco leciwych nowojorczyków z klasy wyższej, należeli wszyscy bardziej wpływowi krytycy oraz mnóstwo kolegów, którzy nie wybaczyliby jej obniżenia standardów. Szczególnie po latach pandemii, które wygnały ją ze Stanów Zjednoczonych i wyrzuciły poza czytelniczy nawias.

Gdy podniosła wzrok znad monitora, okazało się, że upłynęło kolejnych czterdzieści pięć minut. A córka nie odpisała na wiadomość. Sunday spróbowała się do niej dodzwonić, ale usłyszała tylko automatyczny głos mówiący „może być wyłączony lub poza zasięgiem”. Nie wystraszyła się, nie od razu, poczuła jedynie ściskanie w żołądku, jak zawsze, gdy uświadamiała sobie, że krew z jej krwi to już nie jest uczepiony spódnicy maluch, lecz myśląca istota idąca przez świat. Zresztą podobnie jak ona sama. Wywodziła się z ludu Joruba, przed dwudziestu laty poślubiła Tancrediego w Nowym Jorku, dokąd przeniosła się jego rodzina. Mimo upływu czasu nigdy tak naprawdę nie zapuścili korzeni.

Zwykle przemierzała okoliczne uliczki z totalnym luzem, nawet po ciemku, lecz z chwilą gdy wyobraziła sobie błąkającą się po nich córkę, zaczynało się tam roić od niebezpieczeństw i złych wróżb. Na widok dziesięciomiesięcznej Amali stawiającej pierwsze kroki uzmysłowiła sobie gorączkowo, że w rzeczywistości dom stanowi śmiertelną pułapkę. Brzdąc może spaść ze schodów i złamać kręgosłup, utopić się w wannie, zostać porażony prądem. W miarę zaś jak dziewczynka rosła, ryzyko zwiększało się wprost proporcjonalnie do zdobytej niezależności. Każdy krok oddalający ją od niej, od jej czujnego spojrzenia mamy tygrysicy, mamy sokoła, prowadził ku możliwym zagrożeniom, które Sunday potrafiła sobie wyobrazić w najdrobniejszych szczegółach. Chciałaby dla córki wygładzić świat, sprawić, by stał się miękki, różowy, pachnący watą cukrową i nieszkodliwy. Nie było to jednak możliwe, nauczyła się więc skrywać własne lęki niczym pod powierzchnią wody. Teraz woda tylko trochę się pomarszczyła: Amala na pewno beztrosko gdzieś przystanęła.

Włożyła buty, wyszła do ogrodu i przespacerowała się na tył domu. Jak daleko sięgał jej wzrok, nie zdołała dojrzeć zbliżającej się postaci córki. Powierzchnia wody zmarszczyła się mocniej i tym razem Sunday aż poczuła mdłości. Nadal próbując dodzwonić się do Amali, wsiadła do dwuosobowego samochodu elektrycznego, którego używali do krótkich podróży, i udała się na przystanek. Akurat nadjeżdżał autobus, zatrzymała się więc, żeby sprawdzić. „Zobaczysz, że jest w tym autobusie – powiedziała w duchu. – Zobaczysz, że nie wsiadła do poprzedniego…”

Autobus odjechał. Nikt nie wysiadł.

Sunday poczuła, że pocą jej się dłonie, a żołądek teraz naprawdę ją rozbolał. Prędko pokonała drogę do domu od centrum Città del Fiume, następnie zawróciła i ruszyła ubitą ścieżką, podskakując na każdej dziurze. Samochód nie najlepiej się do tego nadawał, ale nie przejmowała się tym. Zaparkowała przy płocie, pognała na piechotę i właśnie wtedy spostrzegła, że w zamku przy furtce tkwią klucze Amali wraz z wiszącym etui.3

AMALA ZACZĘŁA POWOLI się wybudzać. Była odrętwiała, a pod powiekami widziała rozbłyski światła, dotarło jednak do niej, że leży na twardej podłodze, której nierówności wbijają jej się w plecy. Spróbowała się poruszyć i wszystko znów się rozmyło. Kolory zalewały ją falami. Przypomniało jej się, jak pierwszy raz spróbowała ketaminy i o mało nie zemdlała. Zanim efekt znieczulający dotarł do stóp, poczuła coś podobnego, ale tysiąc razy słabszego. I mniej przyjemnego. Teraz była rozluźniona, spokojna.

Gdy fala barw ponownie się cofnęła, Amala miała wrażenie, że podłoga drży i podskakuje w rytm dźwięku, który brzmiał jak…

Warkot silnika.

Czyżby zasnęła w autobusie? Nie, przecież wysiadła i…

Znów odpłynęła i obudziła się, słysząc trzask plastiku. Ponownie rozległ się odgłos mokrego, lepkiego i wyrywanego gwałtownie plastiku. Pojęła, że leży na pace furgonetki przykryta kocem. Panowała całkowita ciemność.

Teraz potrafiła śledzić wątek myśli, mimo że przesuwały się one bardzo, bardzo powoli. Nie bała się i było jej zbyt wygodnie, by spróbowała wstać. Nawet najlepsze łóżko, w jakim kiedykolwiek spała, nie było tak miękkie.

„Ale nie powinnam tu być”.

Poszukała komórki rękami, które zdawały się żyć własnym życiem, ale nie znalazła. Nie było jej nawet w pobliżu. Zawód wywołał lekki skurcz.

„Zabrał mi ją tamten mężczyzna”.

Jaki mężczyzna? Jak przez mgłę ujrzała bladą twarz w ciemnych okularach i jednej z tych błękitnych maseczek. Gdzie go spotkała?

„Stał blisko furgonetki”, przypomniała sobie. Ale widziała go także później.

Właśnie wchodziła do domu i…

On się pojawił. Podszedł do niej…

Choć bardzo się starała, nie potrafiła sobie przypomnieć nic więcej. A teraz znajdowała się w furgonetce.

W jego furgonetce.

W białej furgonetce.

„On mnie porwał”.

W tym momencie, gdy zdołała połączyć fakty, nie mogła uwierzyć, że nie wpadła na to wcześniej. Drobny przypływ adrenaliny rozdarł obłok błogości, przebił się głębiej i ukazał, co kryje się za nim.

„Porwał mnie”.

Lęk pomieszany z napięciem pozbawił ją tchu, jeszcze mocniej przywracając jasność myśli. Cokolwiek podał jej tamten mężczyzna, właśnie przestawało działać. Została uwięziona, musi uciekać, zanim on wróci.

Potem poraziła ją myśl, że pewnie tamten facet zrobił jej coś, kiedy spała. Coś obleśnego. Wymacała majtki pod dżinsami. Wszystko wydawało się w porządku.

„Nie bój się – powiedział wtedy, podchodząc bliżej. – Nie krzycz”.

Resztki różowego obłoku ulotniły się, a serce Amali zaczęło walić jak oszalałe.

Ponownie przeszukała kieszenie palcami, którym powróciła sprawność. Mężczyzna zabrał jej komórkę, ale zostawił kluczyk do roweru wraz z etui i brelokiem minilatarką, którego używała wieczorami, gdy musiała odpiąć łańcuch. Kiedy go wypróbowała, po wielu minutach – a może godzinach? – ciemności, wątły zielonkawy promień wydał jej się niesamowicie jasny.

Ściany pustej furgonetki zostały wyklejone plastikową folią, przymocowaną taśmą samoprzylepną. Dziewczyna zmieniła pozycję i skierowała snop światła na podłogę. Drzwi również pokryto plastikiem, widoczna więc była wyłącznie metalowa klamka. Znajdowała się zaledwie nieco ponad metr od jej stóp, lecz odszukanie etui na klucze pochłonęło całą energię.

Rozpaczliwie wczepiła się paznokciami w koc, stanęła na czworakach, po czym podpełzła do drzwi. Uderzyła w nie zlana potem, chwyciła za klamkę, ale dłoń się ześliznęła, a paznokieć palca wskazującego odgiął się do tyłu. Przeszył ją ból, Amala jednak nie wrzasnęła. Odczekawszy, aż pulsowanie w palcu ustąpi i ból stanie się niemal znośny, ścisnęła klamkę drugą ręką. Spróbowała ją unieść, ale ta się zablokowała i wysmyknęła z dłoni.

Z drugiej strony ktoś właśnie otwierał drzwi.

Amala w panice wycofała się na piętach, upuszczając minilatarkę, i skuliła się w głębi. Furgonetkę rozjaśnił lekko promień światła, który wniknął do wnętrza, podczas gdy jakaś ciemna postać weszła do środka i ponownie zamknęła drzwi, stając się na powrót cieniem w mroku.

– Kim jesteś? – wymamrotała Amala. – Co chcesz ze mną zrobić?

Ciemna postać zmaterializowała się i zaczęła oddychać. Przycisnęła ją do podłogi.

– Ćśśś – powiedziała.

Nikt tak naprawdę nie wie, jak zareagowałby na zagrożenie, jeśli nie zdążył się już wystawić na próbę kilkadziesiąt razy. Amala często krzyczała do bohaterów seriali telewizyjnych, zastygłych w obliczu niebezpieczeństwa, żeby uciekali albo się bronili. „Wiej, idiotko!”, „Kopnij go w jaja!” Sama jednak nie umiała sobie radzić z przemocą, nigdy nawet nie pociągnęła za włosy koleżanki z klasy i nigdy nie chodziła na kursy samoobrony, które matka podsuwała jej aż do znudzenia. Dlatego wymachiwanie rękami z palcami wygiętymi jak szpony nie było świadomą decyzją, a cios w ucho mężczyzny, który krzyknął z bólu i po raz kolejny przycisnął ją swoim ciężarem do podłogi, zadała zupełnie przypadkowo.

– Przestań – nakazał dziwnie piskliwym głosem jak na jego posturę.

Chwycił jej twarz wielką dłonią. Amala usiłowała go w nią ugryźć, poczuła jednak ucisk na szyi i znów odpłynęła.4

TRZY GODZINY PO ZNIKNIĘCIU Amali Sunday i jej mąż Tancredi, który pędem wrócił do domu, zgłosili miejscowym karabinierom zaginięcie. Amala była nieletnia, zeznania rodziców wydawały się wiarygodne, dlatego zgłoszenie zostało przyjęte i natychmiast przesłane do prokuratury, a ta z kolei przekazała informację szeregowi instytucji, od karabinierów aż po wolontariuszy z Czerwonego Krzyża, Niebieskiej Linii i wojsko.

Już w porze kolacji ze sto osób przeczesywało strefę wokół Città del Fiume, tymczasem śledczy przesłuchiwali nauczycieli i przyjaciół dziewczynki. Przez całą noc przez salon przewijały się dziesiątki osób, w tym znajomi i siły porządkowe, nieprzerwanie dzwoniły komórki, nad okolicą zaś nisko przelatywał helikopter, lecz na próżno, po dziewczynce nie było śladu. Wiadomość podały wszystkie najważniejsze agencje, ponieważ Sunday i Tancredi byli znani niemal na całym świecie. Odmówili wywiadów, chociaż Sunday zgodziła się na nagranie apelu dla dziennika na następny dzień. „Proszę, jeżeli ktokolwiek wie coś o mojej córce…” i tak dalej.

O PÓŁNOCY SWOJĄ TESLĄ przyjechała Francesca Cavalcante.

Siostra Tancrediego i zarazem rodzinna adwokatka była elegancką kobietą około sześćdziesiątki, o szyi jak z obrazów Modiglianiego. Minione godziny upłynęły jej na rozmowach telefonicznych z wszelkimi znajomymi z rozmaitych prokuratur i na upartym ponaglaniu do poszukiwań. Gdy się złościła, ujawniał się jej brytyjski akcent, jeszcze przed rokiem pracowała i mieszkała w Londynie.

Drogę prowadzącą do willi zastawiały samochody służbowe i telewizyjne wozy transmisyjne, Francesca ominęła je więc szerokim łukiem i podjechała pod tylną bramę, tę, przez którą Amala powinna była przejść kilka godzin wcześniej. Właśnie obfotografowywała ją gromada mężczyzn w białych kombinezonach. Scena ta była dla niej jak cios w żołądek, wszystko stawało się aż nazbyt prawdziwe.

Dostęp do alejki zagradzała dwukolorowa taśma, która ciągnęła się do drzwi na werandę, przecinała dom i wiodła na górę, aż do pokoju Amali. Francesca zaparkowała na miejscu, które wskazał jej jeden z karabinierów, po czym weszła od strony kuchni, słysząc zaś głosy, wkroczyła do salonu. Przytuliła bratową, oszołomioną i spowolnioną przez lorazepam, następnie wyszła na podjazd.

– Czy dotarł już zastępca prokuratora? – zapytała.

– Tak, to Claudio. Czeka na nas tam – oznajmiła Sunday.

Claudio Metalli, stary przyjaciel rodziny i kolega Franceski ze studiów, to było najlepsze, co mogło im się przytrafić. Wysoki, łysiejący na skroniach, w krawacie E. Marinella, siedział przy tekowym stole w pomieszczeniu zajmującym niemal cały parter. Na jej widok wstał, by ją przytulić.

– Cześć, Francesca – powiedział.

– Dzięki, że od razu przyjechałeś.

– Jakżeby inaczej.

Francesca usiadła obok bratowej.

– A więc – zaczął Metalli – zastrzegam, że gdybyśmy się nie znali całe życie, nie zaufałbym wam i nic nie powiedział. Ale wiem, że nie rozpuścicie języków, ponieważ zdajecie sobie sprawę, że to by zaszkodziło śledztwu.

– Dalej, Claudio, nie każ nam czekać… proszę – odparł Tancredi.

– W każdym razie… odtworzyliśmy drogę Amali. Kioskarz z rynku zauważył, jak wysiada z autobusu o trzynastej czterdzieści pięć, który przyjechał z Cremony. Nie ma wątpliwości. Zeznał, że poszła ubitą drogą za mostkiem, gdzie w tej chwili technicy badają ślady. Powiedział jeszcze, że o tej porze na rozwidleniu stała biała oplandeczona furgonetka ducato, a za kierownicą siedział mężczyzna wysokiego wzrostu, którego nigdy wcześniej nie widział. Inni świadkowie potwierdzili, że furgonetka oddaliła się po paru minutach.

Nastała chwila milczenia, podczas której pozostali przetrawiali wiadomość.

– Wiedziałem, że ktoś ją uprowadził. Wiedziałem – mruknął Tancredi.

– Zaraz, zaraz – odparował natychmiast zastępca prokuratora. – Wypytujemy o tego mężczyznę i szukamy furgonetki, ale jak na razie równie dobrze może to być zbieg okoliczności.

– Mamy opis? – odezwała się Francesca.

– Trochę ogólnikowy, niestety. Wysoki i potężnie zbudowany, siwe włosy związane na karku, taki trochę podstarzały hipis. Fakt, że żadna z osób, które go widziały, go nie rozpoznała, przykuł uwagę policji, bo tutaj wszyscy się znacie, przynajmniej z widzenia.

– Może jest na nagraniach z naszych kamer – wtrąciła Sunday.

– Już sprawdziliśmy. Kamera przy bramie została uszkodzona. Inne nic nie zarejestrowały.

Do Franceski dotarło, że porywacz nie wykonywał przypadkowych ruchów, że znał rozkład dnia i trasę jej bratanicy.

– Szaleniec – wyszeptała Sunday bliska płaczu. – Kto wie, dokąd ją zabrał…

– Chwilowo nie znamy jego motywów – stwierdził Claudio. – Może zażądać okupu, a wtedy niedługo się do was odezwie. Albo to może być ktoś zaburzony, kto myśli, że to jego córka…

Metalli pominął najbardziej prawdopodobną hipotezę, ale Sunday nie dała się nabrać.

– Albo przestępca seksualny – dodała. – Maniak, który chce… wykorzystać moją córkę. – Po czym wybuchnęła płaczem.

– Znajdziemy go, Sunday. Jeżeli to rzeczywiście ten człowiek uprowadził twoją córkę, prędko go znajdziemy.

– Może nie dość prędko – zaprzeczyła wśród łkań Sunday.5

AMALA NIE WIEDZIAŁA, jak długo wierci się w półśnie, ale w pewnej chwili otworzyła oczy i spostrzegła, że leży na łóżku, w pomalowanym całkiem na biało pokoiku. Światło ją raziło. Znad maseczki przyglądał jej się łysy mężczyzna.

– Jak się czujesz? – zapytał. – Masz mdłości?

Amala spróbowała się poruszyć, ale nie dała rady, była przygwożdżona w pościeli.

– Co… – wychrypiała. Zupełnie zaschło jej w gardle. – Gdzie… – Czyżby była w szpitalu? Co się z nią stało?

Lekarz poklepał ją.

– Wiem, że dziwnie się czujesz. Ale nie przejmuj się, to normalne. To premedykacja.

– Znieczulenie? Jestem ranna?

– To tylko rutynowy zabieg.

– Zabieg?

Lekarz wstał i przyciągnął ku niej wózek z supermarketu z butlą przymocowaną taśmą klejącą. Miał na sobie fartuch praktycznie w sfastrygowanych byle jak strzępach.

„Ale do jakiego szpitala ja trafiłam?”

Pokój też był za mały, niewiele większy od schowka, a rolę wiszącej nad nią lampy odgrywał przymocowany taśmą samoprzylepną reflektorek. Amala ponownie spróbowała się poruszyć, tym razem jednak dotarło do niej, że to nie pościel ją unieruchamia, lecz coś, co przytrzymuje jej nadgarstki i kostki.

Lekarz chwycił gumową maskę, połączoną z butlą giętką rurką.

– Zrób głęboki wdech, nic nie poczujesz – powiedział, odwracając się znów ku niej.

– Nie… Proszę zaczekać.

– No dalej, bądź grzeczną dziewczynką – zachęcił lekarz, uśmiechając się pod maseczką.

Amala spostrzegła, że lewy bark mężczyzny jest poplamiony krwią. Krew kapała mu z ucha, przykrytego sporym kwadratowym plastrem. Podążył za jej wzrokiem.

– Masz piękne paznokcie, co? Coś mi się zdaje, że je obetniemy. Na szczęście miałem gumową maskę i perukę.

Amala wszystko sobie przypomniała. Autobus. Furgonetkę. Białą twarz. Bramę.

– To ty – odezwała się. – To ty…

W przypływie paniki usiłowała się wyswobodzić, ale mężczyzna przytrzymał ją mocno, po czym włożył jej lepką i śmierdzącą maskę. Amala rozpaczliwie wstrzymała oddech, trzęsąc się z wysiłku, w końcu jednak była zmuszona wciągnąć gaz.

Odczekawszy, aż dziewczyna pogrąży się w głębokim śnie, mężczyzna rozwiązał ją, przewrócił na bok i rozciął koszulkę na plecach, odsłaniając łopatki. Narysował flamastrem kółko obok lewego obojczyka, następnie chwycił wiertarkę chirurgiczną i zabrał się do pracy.6

FRANCESCA ODPROWADZIŁA METALLEGO do samochodu, korzystając z okazji, by porozmawiać z nim w cztery oczy.

– Kiedy znika dziewczyna w jej wieku, to niemal zawsze jest przestępstwo na tle seksualnym – powiedziała.

Metalli chwycił ją pod ramię. Mimo że minęła północ, nadal było ciepło.

– Nie ma sensu myśleć o najgorszym. Zresztą i tak przestępstwa na tle seksualnym, o których mówisz, prawie zawsze popełniają osoby znane ofierze. Przesłuchujemy wszystkich jej przyjaciół i nauczycieli. Jeżeli ktokolwiek z nich jest w to zamieszany, wkrótce się tego dowiemy. Ale skoro już rozmawiamy w zaufaniu, myślisz, że Amala spotykała się z kimś dorosłym w tajemnicy przed rodziną?

– Wykluczone.

– Jeśli potrafisz zrozumieć, co mają w głowach nastolatki, pozwolę ci pomówić z moją córką, bo ja nie daję rady.

– Nie wiem, co ma w głowie Amala, ale wiem, kim jest. Gdyby miała jakiś problem z kimś dorosłym, powiedziałaby o tym.

Claudio cmoknął ją w policzek.

– Zobaczysz, wszystko będzie dobrze – zapewnił, wsiadając do auta. – Odpocznij trochę, potrzebujesz tego.

Francesca nie odpowiedziała. Po powrocie zastała Sunday wyciągniętą na kanapie w salonie, zasłaniającą oczy ramieniem, Tancredi zaś siedział na fotelu wpatrzony w pustkę. Francesca zaparzyła herbatę ziołową, z trudem krzątając się po kuchni, z którą nie była obeznana. Zaniosła imbryk do pokoju i przy okazji zebrała trochę śmieci.

– Gosposia przyjdzie jutro rano?

Sunday odezwała się z zamkniętymi oczami.

– Kazałam jej zostać w domu. Ogrodnikowi też.

– Chyba nie myślisz, że mają z tym coś wspólnego…

– Nie. Są z nami od dziesięciu lat i ja im ufam. Ale w tej chwili nie chcę więcej obcych w domu. Zmuszam się do uprzejmości, chociaż miałabym ochotę tylko wrzeszczeć.

Sunday udała, że upija trochę herbaty ziołowej, po czym poszła do sypialni.

– Czuje się winna, bo nie odebrała jej z przystanku – oznajmił Tancredi.

– Wyobrażam sobie.

– Akurat pisała jeden z tych swoich pieprzonych artykułów.

– To nie jej wina, nie wściekaj się na nią.

Tancredi westchnął.

– Jestem przerażony, Fran. Nie potrafię przestać myśleć, że właśnie w tym momencie tamten facet robi z nią nie wiadomo co…

– Zaczekajmy na żądanie okupu.

Tancredi pokręcił głową.

– Chodźmy do pracowni napić się czegoś mocniejszego.

Francesca podążyła za nim do sześciokątnego pokoju o ścianach z jasnego drewna. Na długich stołach leżały wydruki z plotera przedstawiające rysunki leżanki w kształcie rozgwiazdy. Przez szyby widać było latarki ekip poszukiwawczych, które przeczesywały pola niczym świetliki.

Tancredi wyjął z lodówki dżin, nalał sobie sporą porcję i usiadł na ergonomicznym krześle.

– Czy jest coś, o czym nie wiem? – zapytała Francesca, widząc jego niezdecydowaną minę.

– Nie wierzę w porwanie dla okupu – westchnął.

– Dlaczego?

– Bo nie mam pieniędzy. Prawie wszyscy moi klienci to byli Rosjanie, a od wybuchu wojny na Ukrainie nie mogę już pracować. Jednemu z tych oligarchów zamrozili wszystkie aktywa, zanim zdążył mi zapłacić. Wariactwo.

– Wybacz, Tan. Przecież pracujesz całe życie. Nic nie odłożyłeś?

– Ten dom to prawdziwa studnia bez dna. Ale kiedy praca szła dobrze, nie zgromadziliśmy zbyt dużo oszczędności. Podróże, bajery-rowery, koń… Kumasz? Może naprawdę ktoś coś do mnie ma i chce mi wyrządzić krzywdę, ale z całą pewnością nie interesują go pieniądze albo to nie jest zawodowiec i nie wie, z kim ma do czynienia. Może dla odmiany ma coś do ciebie.

– Do mnie?

– Jesteś wziętą adwokatką. Nie masz dzieci ani rodziny, poza nami. Może ktoś chce się zemścić, bo pomogłaś przejąć jego firmę jakiemuś bonzowi.

– Pracuję dla biznesmenów, nie dla mafii.

– Tak jakby to robiło dużą różnicę.

Francesca nie miała ochoty na kolejną kłótnię na ten temat. Poza tym była potwornie senna.

– Mogę się położyć w pokoju gościnnym?

– Jasne. Wątpię, żebym zdołał zasnąć.

Jej również się to nie udało, czekała więc z szeroko otwartymi oczami na świt, podrywając się na każdy hałas i każdy błysk, jaki odbijał się w szybie. Każda chwila mogła się okazać tą właściwą, żeby pojawił się karabinier z czapką w ręce i oznajmił, że znaleźli ciało bratanicy w rowie lub w bagażniku samochodu. „Niestety, przyjechaliśmy za późno…”

O świcie przestała się zmuszać do zaśnięcia, wzięła prysznic, przywitała się z bratem, którego zastała tam, gdzie go zostawiła, tyle że o wiele bardziej pijanego, i udała się do Cremony, do swojej kancelarii.

Znajdowała się w kamienicy na starym mieście, za Baptysterium: pięćset metrów kwadratowych odrestaurowanych w osiemnastym wieku, wraz z malowidłami i sztukaterią, reliefami, obrazami, zdobionych groteskami, i trzydziestka współpracowników. Jedyną przestrzeń nienależącą do jej rodziny stanowiła elegancka restauracyjka w dawnej stajni, gdzie w porze obiadowej roiło się od klientów i prawników, którzy docierali tam, przeciąwszy wewnętrzny ogródek pod jej oknem. Jej gabinet znajdował się w dawnej ojcowskiej sypialni z olbrzymim marmurowym kominkiem, w którym ojciec rozpalał na Boże Narodzenie, a który ona kazała zamurować. Reszta umeblowania uległa całkowitej zmianie, a w miejscu, gdzie dawniej wisiał obraz pradziadka na polowaniu, teraz tkwiło dzieło Chirica.

W jednej chwili kancelarię wypełniły garnitury w ciemnych kolorach i pozdrowienia: wieść o Amali się rozeszła, Francescę odwiedzili zatem pracownicy i adwokaci, ona zaś udała, że sprawiło jej to przyjemność. Wśród nich chciała zobaczyć tylko jednego, Samuelego, praktykanta, którego od niedawna miała na oku.

– Słyszałem o…

– Dziękuję – przerwała mu. – Przynajmniej ty mi tego oszczędź.

– Ach tak, oczywiście. Wszyscy próbują się do pani dodzwonić, szczególnie dziennikarze.

– Wiesz, dokąd ich odesłać, prawda?

– Bez wątpienia, pani mecenasko, ale warto by było przygotować oświadczenie dla prasy.

Samuele był pulchny i nosił okrągłe okulary, a rozwaga pozwoliła mu zachować zdrowy rozum przez półtora roku stażu.

– Sam o tym pomyśl – prychnęła Francesca – potem naniosę poprawki. I już mówiłam: „pani mecenaska” mnie mierzi. Wiem, że to poprawne politycznie, ale ja należę do starej gwardii.

– Przepraszam, ale jeśli nie będę się tak zwracał do pozostałych, to mnie rozszarpią, pani mecenas. Już idę przygotować oświadczenie.

– Zaczekaj. Potrzebne mi coś innego, trzeba poszperać w archiwum.

Samuele zdjął okulary i zabrał się do czyszczenia ich amarantową ściereczką. Francesca zauważyła, że robi tak, gdy się zdenerwuje.

– Proszę mówić.

– To wysoce nieprawdopodobne, ale mogłoby się zdarzyć, że Amala padła ofiarą kogoś, kto ma uraz do naszej rodziny. Potrzebna mi lista spraw, w których uczestniczył tato, a które dotyczą przestępstw zagarnięcia mienia, przemocy i gwałtu. Interesują mnie wyłącznie te, w których klienci lub oskarżeni nadal żyją i są na wolności.

– Tego mogę nie znaleźć w aktach.

– Masz terminarz kancelarii, więc go wykorzystaj. Kiedy skończymy, założysz folder i wyślesz go do pana Metallego, zastępcy prokuratora, jego adres e-mailowy też znajdziesz w terminarzu.

– Tak, pani mecenas.

– I każ mi przynieść herbatę, proszę, tylko nie z torebki.

Herbata dotarła po pięciu minutach, a pierwsze sygnały po godzinie. Folder zaczął się wypełniać sprawami, o których Francesca nigdy nie słyszała, i nazwiskami osób, których nie znała. Przebiegła po nich wzrokiem, przepędziwszy podekscytowanych kolegów i sekretarzy pod pretekstem pilnych zajęć, o których sobie nagle przypomniała, ale nic nie rzuciło jej się w oczy, nic, co wydawałoby się naprawdę podejrzane. Kwestionowanie honorariów i głośne porażki na sali sądowej, owszem, lecz nikogo, kto rzeczywiście mógłby porwać dziewczynkę. Ze smutkiem stwierdziła, że na dwa lata przed śmiercią ojciec zaczął przegrywać proces za procesem: już wtedy było z nim źle.

Wrócił Samuele w zakurzonej koszuli.

– Niestety w archiwum cyfrowym nie ma tych od Grouponu.

– Co to niby jest ten Groupon?

– Prawnicy pracujący pro bono i obrońcy z urzędu. Tutaj tak ich nazywamy, myślałem, że pani wie.

Francesca o tym wiedziała, tylko nie zdążyła się jeszcze na dobre oswoić ze zwyczajami w kancelarii.

– Za moich czasów tata wykorzystywał ich do szkolenia praktykantów – oznajmiła. – Co do moich spraw, możesz je wszystkie pominąć, same drobne kradzieże. Z wyjątkiem…

Gdyby Francesca właśnie nie siedziała, przewróciłaby się na podłogę. Naprawdę o mało nie zemdlała, zimny pot spływał jej po krzyżu. Zerwała się, nie zwracając uwagi na Samuelego, i po starych schodach, które prowadziły za recepcją, zbiegła do bufetu.

Okoń. Jak mogła o nim zapomnieć?

Długą kamienną piwnicę podzielono na dwie części: w jednej restauracja składowała zapasy żywności, natomiast tę drugą, należącą do kancelarii, poszatkowano na odgrodzone barierkami boksy, pełne pudeł i starych mebli. Teczki spraw pro bono walały się po korytarzu, gdzie zostawił je Samuele. Francesca chwyciła w pośpiechu te ze swoim nazwiskiem i wróciła do gabinetu, dźwigając pięć kilo zakurzonych i wyblakłych papierzysk, z czego część zapisana była jeszcze na maszynie.

Praktykant nadal znajdował się w pokoju.

– Wszystko w porządku, pani mecenas?

– Wszystko w idealnym porządku. Zajmij się, proszę, tym, co ci zleciłam – powiedziała, a po chwili zdążyła zapomnieć o Samuelem.

Okoń. Przez głowę przemknęły jej obrazy z przeszłości, znów wypłynęły na powierzchnię dawne uczucia. Sprawa, którą ojciec szurnął jej, jakby rzucał psu gumową kość, a którą Francesca potraktowała poważnie. W ciągu trzech lat Okoń uprowadził i zabił trzy dziewczynki w wieku Amali, po czym wrzucił zwłoki do rzek wokół Cremony. O zabójstwa oskarżono pewnego chłopaka, Giuseppe Continiego, ona zaś broniła go w sądzie, lecz przegrała. Continiego skazano na dożywotnie więzienie, Okoń wpadł w sieci. Chociaż herbata zdążyła wystygnąć i miała gorzki smak, i tak ją wypiła, kartkując akta. Nie było żadnego związku, niemożliwe, żeby jakikolwiek istniał. Lecz Francesca wiedziała, co ją dręczyło przez lata i zniechęciło do wybranego zawodu. Co popchnęło ją również do opuszczenia kraju, by uciec przed poczuciem bezsilności, które ją ogarnęło, gdy zapadł wyrok. Miała świadomość, że jest całkowicie błędny.

Contini był niewinny. Okoń pozostał na wolności.OSTATNIA OFIARA OKONIA wypłynęła na powierzchnię rok po tym, jak zniknęła w wodach Padu, przy końcowym pylonie mostu łączącego Lombardię z Emilią-Romanią. Legginsy z lycry do pewnego stopnia ochroniły skórę na nogach, która uległa saponifikacji, ale reszta została pożarta przez ryby, roztrzaskana o skały i rozwłóczona przez prąd wody.

Zdaniem lekarzy sądowych Cristina Mazzini, siedemnastolatka, zmarła tuż po zaginięciu, może nawet tego samego dnia. Dwa miesiące po odnalezieniu ciała wydano pozwolenie na pochówek i właśnie wtedy nadinspektor Itala Caruso usłyszała po raz pierwszy o mordercy, który udusił i wrzucił do rzeki trzy dziewczyny.

Tydzień po pogrzebie zadzwonił do niej sędzia Francesco Nitti, który prowadził tę sprawę i jako pierwszy wysnuł teorię seryjnego zabójcy. Zaprosił ją do domu na kawę po kolacji.

Itala miała trzydzieści lat, minimalny wymagany wzrost i maksymalną dopuszczalną wagę w policji, może odrobinę przekroczoną. Pucołowata twarz o często zaczerwienionych policzkach, uśmiech przypominający grymas i czarne, ostrzyżone na boba włosy nadawały jej wygląd gospodyni domowej z reklam kostki rosołowej, zazwyczaj uwiecznianej w fartuszku w kwiatki i z chochlą w dłoni. Podążając w stronę eleganckiej kamienicy, położonej kilka metrów od Teatro Ponchielli – „małej La Scali” – wydawała się jednak o wiele mniej pogodna, za to bardziej podobna do bullteriera. Była wściekła, że musiała zmienić plany w ostatniej chwili i zostawić synka z gosposią, zamiast zabrać go do kina Padus na Wielką bitwę Asteriksa. A przede wszystkim czuła niepokój. Zetknęła się z Nittim zaledwie parę razy, gdy wpadała do Cremony. Za „nieformalną rozmową” krył się z pewnością jakiś podstęp, którego chwilowo nie potrafiła rozszyfrować.

NITTI OTWORZYŁ JEJ w popielatym półgolfie. Źle wyglądał jak na swoje sześćdziesiąt lat, jego twarz przypominała pomarszczoną śliwkę.

– Żony nie ma, więc możemy spokojnie porozmawiać – oznajmił, wskazując jej miejsce w salonie.

Okno pokoju wychodziło na oświetloną dzwonnicę Torrazzo. Itala podziwiała ją przez kilka sekund, trochę zazdroszcząc gospodarzowi widoku.

– Podać pani coś do picia? – zapytał Nitti. – Odrobinę likieru, kieliszek wina?

– Jeszcze nie jadłam, dziękuję.

– Mam sprawdzić, czy żona nie zostawiła czegoś w lodówce? Nie pomyślałem, że może pani być bez kolacji…

– Proszę się nie przejmować, panie sędzio, tak jest dobrze. Mogę zapalić?

– Oczywiście. – Wskazał jej chromowaną stojącą popielniczkę.

Itala przyciągnęła ją do siebie i zapaliła MS-a, sędzia zaś przyciął cygaro Montecristo. Następnie przypalił je długą zapałką.

– Słyszałem o pani wiele dobrego, pani nadinspektor.

– W jakim kontekście?

– Że świetnie sobie pani radzi i robi wszystko, żeby to ukryć. – Nitti wydmuchał dym. – Na pewno nic nie podać? Nawet napoju gazowanego?

– Na pewno.

Nitti wybrał z przenośnego barku butelkę likieru mandarynkowego i nalał sobie odrobinę, po czym usiadł z powrotem na brzegu fotela.

– Pozwoli pani, że przejdę do rzeczy. Co pani wie o Bucalònie?

Itala po raz kolejny poczuła zaskoczenie. Nie tylko dlatego, że zapytał ją o najważniejsze śledztwo w regionie w ciągu ostatnich lat, ale dlatego, że użył dialektu cremońskiego na określenie ryby, od którego wziął się pseudonim zabójcy.

– To, co wszyscy. Nigdy głębiej nie drążyłam.

– Za pozwoleniem opowiem pani o jego ofiarach. Carla Bonomi miała siedemnaście lat, mieszkała w Esine, w prowincji Brescia, i pracowała jako kelnerka w rodzinnej pizzerii, która nazywała się Ancora. To ona otwierała codziennie o dziewiątej rano. Pewnego poranka jednak, trzy lata temu, kiedy zjawili się jej krewni, żaluzja była nadal opuszczona, a rower dziewczyny stał oparty o ścianę. Na rok słuch o niej zaginął, a potem…

– A potem znaleziono zwłoki – wtrąciła Itala, przypalając kolejnego papierosa. Miała nadzieję, że Nitti za bardzo się nie rozgada.

– W strumieniu, parę kilometrów od jej domu – potwierdził Nitti. – Mniej więcej rok później zaginęła Geneviève Reitano. Ten sam wiek, mieszkała na Isola Dovarese, wie pani, gdzie to jest?

Itala przytaknęła. Było to coś w rodzaju wysepki na rzece Oglio.

– Geneviève przyuczała się na sekretarkę w szkole Santa Maria degli Angeli w Cremonie. Pochodziła z bardzo biednej i bardzo przyzwoitej rodziny i niestety właśnie to okazało się problemem. – Nitti nalał sobie kolejną porcję likieru mandarynkowego. – Ponieważ bliscy nie złożyli zawiadomienia, przekonani, że dziewczyna uciekła z domu z powodu ich sytuacji materialnej. Dopiero po kilku miesiącach opowiedzieli o tym księdzu, który przekonał ich, by zgłosili to karabinierom, ale wtedy bardzo trudno było odtworzyć, co robiła. A kiedy jej nędzne szczątki znaleziono przy śluzie na Padzie, wszyscy uznali to za wypadek.

– Tylko że to nie był wypadek. – Nie mogąc znieść flegmatycznego sposobu mówienia Nittiego, Itala wpadła mu w słowo. – Trzecią dziewczynę znaleziono parę miesięcy temu w pobliżu pylonu Ponte di Ferro. Cristina Mazzini, również siedemnastolatka. Byłam na jej pogrzebie.

– Nikt nie przypuszczał, że to morderstwo, musiałem zlecić wszystkie ekspertyzy – powiedział Nitti poirytowany, że mu przerwała – i prześledzić, co robiły ofiary. Dzięki temu odkryłem, co łączy te dziewczyny z mężczyzną, którego kazałem aresztować, jak pani zapewne wie, Giuseppe Continim, pracownikiem stacji benzynowej, karanym. Był w związku z trzecią ofiarą, mimo różnicy wieku, jego stacja znajdowała się na drodze do szkoły drugiej ofiary i bywał w pizzerii pierwszej. Czwartej nie było właśnie dlatego, że zdążyliśmy go powstrzymać.

– Nie wyszedł akurat z więzienia? – zapytała ze zdumieniem Itala.

– Postępowanie przygotowawcze wykazało brak wystarczających przesłanek, żeby postawić go przed sądem – odparł Nitti na poły z ironią, na poły z rozdrażnieniem. – Jak twierdzi mój znakomity kolega, oskarżeniu brakuje dowodów rzeczowych i naocznych świadków. Korpus Karabinierów jak dotąd okazał się bardzo pomocny, ale jest jasne, że utknął w martwym punkcie i nie mogę od nich więcej wymagać. Czy teraz rozumie pani, dlaczego ją wezwałem?

– Szczerze mówiąc, nie.

– Chcę, żeby to pani się tym zajęła.

– Musiał mnie pan z kimś pomylić, panie sędzio.

– Doskonale wiem, kogo mam przed sobą – oświadczył Nitti, przypalając kolejne cygaro. – Mówią o pani Królowa, prawda?

– To tylko przezwisko.

– Które zawdzięcza pani umiejętności działania. Również, jak by to powiedzieć… na granicy prawa, o ile nie poza, mocno poza prawem.

– Nie wiem, o czym pan mówi, panie sędzio. A nawet gdybym chciała, nie mogłabym panu pomóc. Nie pracuję w policji kryminalnej, dlatego powinien pan zwrócić się do moich zwierzchników.

– Proszę panią o znalezienie dowodów przeciwko Continiemu, a nie o prowadzenie dochodzenia. Metodę pozostawiam pani inteligencji.

– Moja inteligencja podpowiada mi, żebym wstała i się pożegnała. I właśnie to zamierzam zrobić.

– Pani nadinspektor – żachnął się Nitti – do tej pory miałem w nosie to, co pani robi na służbie albo poza służbą, ale otwarcie pani akt zajmie mi dwie sekundy. Korupcja, paserstwo, defraudacja mienia państwowego, sprzeniewierzenie… Będę drążył w pani życiu tak długo, aż coś znajdę, a oboje wiemy, że ma pani trochę za uszami.

Wzrok Itali stał się zimny jak stal. Jej twarz już nie przypominała buźki gospodyni domowej z reklamy.

– Dlaczego nie powierzy pan tego kryminalnym albo śledczym?

– Bo to nie byłaby właściwa strategia. – Teraz, gdy Nitti już odkrył karty, był mniej spięty i rozsiadł się wygodnie w ogromnym skórzanym fotelu. – To tak jakbym okazał brak zaufania do Korpusu, a ja nie chcę ich do siebie zrazić.

– Dlatego woli pan zaszantażować mnie.

– Nie szantażuję pani. Powiedzmy, że posługuję się pokrętnym narzędziem, aby wyprostować coś, co jest jeszcze bardziej pokręcone.

– Ma pan na myśli własną karierę?

Nitti popatrzył na nią z nienawiścią.

– Moja kariera ma się świetnie. Zniżam się do zawarcia z panią kompromisu, ponieważ chcę sprawiedliwości dla tych trzech dziewczyn.

– Pańska kariera nie ma się świetnie, panie sędzio. Do emerytury zostały panu dwa lata i utknął pan w prowincjonalnej mieścinie, gdzie za cholerę nic się nie dzieje. Oczywiście nie licząc Okonia. Pańska teczka już trafiła w ręce prokuratora generalnego, a jedyną szansą, żeby nie dać się odstawić na boczny tor, jest Contini.

– Wszędzie widzi pani zepsucie, bo sama jest zepsuta, ale pani wizja świata mnie nie interesuje. Tak czy nie?

Itala była zła na siebie, że dała się wyprowadzić z równowagi. Tu nie chodziło o to, kto kogo przekrzyczy.

Tym razem naprawdę wstała.

– Muszę to przemyśleć, nie chcę się babrać w jednym śledztwie, skoro usiłuję uniknąć innego. Tymczasem proszę mi przesłać wszelką dokumentację na temat Continiego, jaką pan dysponuje.

– W porządku. Ale proszę się nie namyślać zbyt długo. Nie jest już pani w Bielli, gdzie pani robiła, co chciała. – Nitti uśmiechnął się złośliwie. – To jest moje miasto.BIELLA BYŁA PIERWSZYM przydziałem Itali po zdaniu testów na policjantkę, na zimnej i zamkniętej Północy, o jakiej jej się nawet nie śniło. Miasto liczyło trochę mniej niż pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców, mówiło się tam w niezrozumiałym dla niej dialekcie, a dla wszystkich była pindą z zacofanego Południa, co to została gliną tylko po to, żeby pobierać pensję i zostawić za sobą przeszłość. Zupełnie jakby od reszty świata odgradzała ją szyba, z kolegami zresztą wcale nie było lepiej. Nie zawarła żadnych przyjaźni, nie potrafiła przełamywać lodów ani śmiać się z cudzych dowcipów, podobnie jak nie umiała się podlizywać tym, którzy się liczyli.

Mimo to się starała, rozpaczliwie usiłując pojąć panujące tam zasady. A ponieważ wszyscy brali jej wycofanie za głupotę, ci najstarsi nigdy nie mieli problemu, by rozmawiać przy niej o rzeczach, których nie powinni byli mówić ani robić. Itala prędko się zorientowała, że połowa jej kolegów przekracza dozwolone granice. Jedni dawali się korumpować, drudzy bzykali zatrzymane prostytutki w zamian za rezygnację z wniesienia oskarżenia, jeszcze inni podkradali skonfiskowane narkotyki albo robili za wykidajłów w knajpach w czasie służby.

I w ogóle nie byli ostrożni. Pewien szeregowy policjant co roku zmieniał samochód, i to zawsze na sportowy, inna podinspektorka kazała sobie dostarczać do domu całe szynki i skrzynki wina. Do Itali dotarło, że zjawiła się tam na krótko przed tym, zanim wszystko rąbnęło, ale to było jak patrzenie na lawinę w zwolnionym tempie, nie istniał sposób, żeby ją powstrzymać. Pewnej nocy karabinierzy zatrzymali policjanta tuż przed emeryturą, który przewoził w bagażu sto gramów kokainy.

Itala, która miała wtedy służbę, słyszała, jak koledzy rozmawiają z przejęciem, i poważnie rozważała, czyby nie udać, że jest chora, gdy komendant komisariatu zabrał ją niby to na przejażdżkę o drugiej w nudne popołudnie. Miasto było na wpół wymarłe. Zatrzymali się przed fontanną Bottalino, na drodze na pastwiska, i wysiedli na papierosa. Jej szef, Sergio Mazza, starszy od niej o jakieś piętnaście lat, był niziutki, a rzadkie włosy zgodnie z modą zaczesywał do tyłu.

– Jak głęboko w tym siedzisz? – zapytał. – Nie ściemniaj, wszystko zostaje między nami.

Itala nie spodziewała się, że zagada w taki sposób. Nie dość że Mazza wiedział, co się święci, w dodatku uważał za pewnik, że ona też jest zorientowana.

– Dopiero co tu przyjechałam, jestem czysta – powiedziała, gdy doszła do siebie. – Naprawdę pan sądzi, że reszta by mnie dopuściła?

– Myślę, że nie, i dlatego właśnie tu jesteśmy. Wiesz, co się teraz stanie?

– Będzie dochodzenie…

– Ty jesteś czysta, ja jestem czysty, ale i tak nas napiętnują. Ja pewnie dam radę doczekać emerytury w jakimś nędznym biurze, ale ty raczej się nie utrzymasz na służbie.

– Nie sądziłam, że…

– Że co? – zapytał Mazza gniewnym tonem.

– Nic. To oczywiste, że tak się stanie.

– I być może ktoś wyjawi twoje nazwisko, byleby mu zmniejszyli karę, to się zdarza, nie wszyscy cię lubią. Ale…

Itala uczepiła się owego „ale”.

– Ale co?

– Znasz ich wszystkich, nie mylę się? I wiesz, co zrobili.

– Tak.

Mazza z zadowoleniem skinął głową.

– Tak przypuszczałem. Trzymaj buzię na kłódkę i miej oczy otwarte. Grzeczna dziewczynka. Teraz pojedziemy do mnie i spreparujemy razem porządną listę.

– Winnych?

– Nie, tych, których można poświęcić.

– Słucham?

W drodze do swojego domu Mazza objaśnił jej zasady.

– Najstarsi są nie do ruszenia – zaznaczył. – Zrobiliby wszystko, żeby nam popsuć szyki. Takie żółtodzioby jak ty też.

– Dlaczego?

– Bo jeszcze nie wiedzą, jak należy postąpić, chociaż widzę, że akurat ty szybko się uczysz. Trzeba wybrać tych, którzy zdążyli już dosyć dużo odłożyć i których rodziny będą miały za co przeżyć, dopóki nie znajdą nowej pracy, żeby nie wpadli w rozpacz. Zrobimy tak: ja ich oskarżę publicznie, a ty powiesz im w cztery oczy, że bardzo się postaram im pomóc przed procesem, w jego trakcie i po nim.

– Ale jak pan zamierza ich przekonać?

– Nie będziemy musieli ich przekonywać. Ty pogadasz z garstką starych, których zostawimy w spokoju, a już oni zajmą się resztą. Muszą zrozumieć, że lepiej tak, niż gdyby ich dane wyjawił zaaresztowany kolega. I nigdy nie podawaj mojego nazwiska. Pomyślą, że jesteś moją tubą, ale się nie przyznawaj, bo inaczej spróbują wykorzystać tę informację na swoją obronę.

Mazza we wszystkim miał rację. Podczas spotkań ze starszymi funkcjonariuszami Itala przeżywała trudne chwile, ale zgodnie z przewidywaniami w końcu przyjęli strategię. Ci przeznaczeni do odstrzału przyznali się do drobniejszych przestępstw, udając chęć pełnej współpracy. Do więzienia miał pójść jeden z nich, ten przyłapany z kokainą, ale tylko na parę lat, zaledwie jedną piątą tego, co dostałby ktokolwiek inny na jego miejscu. Ci do odstrzału mieli tylko stracić pracę.

Itala natomiast nauczyła się nowej roboty.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij