- W empik go
Złodziej kanapek - ebook
Złodziej kanapek - ebook
Nowe wydanie trzeciego tomu bestsellerowej serii kryminałów!
Komisarz Montalbano - człowiek o nastrojach zmiennych jak sycylijska aura i niezrównany smakosz - musi rozwiązać sprawę tunezyjskiego rybaka, zatrudnionego na włoskim kutrze i zabitego od strzału oddanego z tunezyjskiej łodzi patrolowej. Jednocześnie w Vigacie ofiarą morderstwa pada właściciel firmy handlowej, Aurelio Lapecora. Wdowa rzuca oskarżenie na kochankę denata, piękną Tunezyjkę imieniem Karima. Okazuje się, że przedsiębiorcza emigrantka szczególnie upodobała sobie majętnych starszych panów, którym świadczyła dość wymyślne usługi. Borykający się z bardzo trudnymi problemami osobistymi komisarz Montalbano dojdzie z czasem do wniosku, że pochodzenie osób uwikłanych w te dwie, zdawałoby się, zupełnie niepowiązane ze sobą sprawy będzie mieć kluczowe znaczenie dla rozwiązania jednej groźnej zagadki.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7392-848-0 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Obudził się zlany potem. Obciążony półtorakilogramową porcją sardeli z czosnkiem i parmezanem, którą pochłonął wieczorem, musiał w nocy strasznie się wiercić, bo był oplątany prześcieradłami jak mumia. Wstał, poszedł do kuchni, otworzył lodówkę, wypił pół litra lodowatej wody. Z butelką przy ustach wyjrzał przez otwarte okno. Światło jutrzenki zapowiadało pogodny dzień, morze było płaskie jak stół, na niebie ani jednej chmurki. Montalbano, którego nastrój w znacznym stopniu zależał od pogody, miał prawo przeczuwać, że co najmniej do południa będzie w znakomitej formie. Było za wcześnie, żeby wstawać. Położył się z zamiarem przedłużenia snu o kolejne dwie godziny, naciągnął prześcieradło na głowę. Jak zawsze przed zaśnięciem pomyślał o Livii, która w tym czasie leżała w swoim łóżku w Boccadasse koło Genui: jej obecność krzepiła go w każdej długiej i w każdej krótkiej podróży do the country sleep, o której pisał Dylan Thomas w jednym z jego ulubionych wierszy.
Ledwie rozpoczął podróż, rozległ się dzwonek telefonu; wdarł się do ucha Montalbana jak wiertło, które nieuchronnie przewiercało mu głowę na wylot.
– Słucham!
– Z kim rozmawiam?
– Sam się przedstaw.
– Catarella.
– Co jest?
– Niech mi pan komisarz wybaczy, ale nie rozpoznałem głosu pana komisarza, panie komisarzu. Pewnie pan spał.
– Pewnie tak, jest piąta rano! Czy możesz nie zawracać mi dupy, tylko powiedzieć, o co chodzi?
– Było morderstwo w Mazàra del Vallo.
– A co mnie to obchodzi? Jesteśmy w Vigacie.
– Ale, komisarzu, nieboszczyk to...
Montalbano odłożył słuchawkę, wyciągnął wtyczkę. Zamykając oczy, pomyślał, że to jego przyjaciel, wicekwestor Valente z Mazary, chce się z nim skontaktować. Zadzwoni do niego później, z komisariatu.
Okiennica trzasnęła o ścianę. Montalbano gwałtownie usiadł na łóżku, z oczami wytrzeszczonymi ze strachu. Odurzony spowijającymi go oparami snu, był przekonany, że ktoś do niego strzelał. W mgnieniu oka pogoda się zmieniła: zimny, wilgotny wiatr podrywał fale o żółtawych grzywach, niebo było w całości pokryte chmurami i zwiastowało deszcz.
Przeklinając pod nosem, wstał, poszedł do łazienki, odkręcił kurek prysznica, namydlił się. Nagle przestała lecieć woda. W Vigacie, a więc również w Marinelli, gdzie mieszkał, wodę puszczali zwykle co trzy dni. Zwykle, ponieważ mogli ją puścić równie dobrze nazajutrz, jak i dopiero w przyszłym tygodniu. Montalbano zabezpieczył się, instalując na dachu pojemne zbiorniki, ale widocznie tym razem wody nie było od ponad ośmiu dni – tylko bowiem na ośmiodniową niezależność pozwalały mu własne zapasy. Pobiegł do kuchni i podstawił garnek pod kran, żeby złapać cieknącą z niego wątłą strużkę. Potem wycisnął ile się dało z kranu nad umywalką. Odrobiną zebranej wody zdołał spłukać z siebie mydło, ale to utrudnienie bynajmniej nie wprawiło go w dobry humor.
Jechał w kierunku Vigaty, obdzielając przekleństwami mijanych kierowców, którzy – jego zdaniem wszyscy bez wyjątku – z takiego czy innego powodu kodeks drogowy mieli w dużym poważaniu, aż nagle przypomniał sobie telefon Catarelli. Wyjaśnienie, jakim się wtedy zadowolił, nie trzymało się kupy – gdyby Valente potrzebował pomocy z powodu jakiegoś zabójstwa, do którego doszło w Mazarze, to o piątej rano zadzwoniłby do niego do domu, a nie na komisariat. Tamto wyjaśnienie spreparował dla zwykłej wygody, żeby uspokoić sumienie i pospać jeszcze dwie godziny.
– Nie ma nikogusieńko! – oświadczył Catarella na jego widok, z szacunkiem podnosząc się z krzesła przy centralce. Montalbano z Faziem uznali, że powinien siedzieć właśnie w tym miejscu, bo przekazując nawet w najbardziej pokraczny i nieprawdopodobny sposób treść zgłoszeń i rozmów, wyrządzi mniej szkody, niż wykonując jakiekolwiek inne zadania.
– A co to, święto?
– Nie, panie komisarzu, to nie jest dzień świąteczny, ale wszyscy są w porcie z powodu tego trupa w Mazarze, dla którego sprawy dzwoniłem do pana, jeśli pan pamięta, w okolicach dzisiejszego poranka.
– Jeśli trup jest w Mazarze, to po kiego pojechali do portu?
– Nie, panie komisarzu, trup jest tutaj.
– Jezu Przenajświętszy! Jeśli trup jest tutaj, to dlaczego mi mówisz, że jest w Mazarze?
– Ponieważ trup był z Mazary, tam pracował.
– Catarella, rozumując, a raczej, powiedzmy, rozumując po twojemu: jeśli tu, w Vigacie, zostanie zamordowany turysta z Bergamo, to co wtedy powiesz? Że trup jest w Bergamo?
– Komisarzu, sprawa polega na tym, że trup jest przejezdny. Czyli strzelali do niego, kiedy znajdował się na kutrze rybackim z Mazary.
– A kto strzelał?
– Tunezyjczycy, panie komisarzu.
Montalbano machnął ręką i postanowił nie zadawać już pytań.
– Czy komisarz Augello też pojechał do portu?
– Tak jest.
Jego zastępca, Mimì Augello, na pewno będzie szczęśliwy, jeśli przełożony nie pojawi się w porcie.
– Posłuchaj, Catarella. Muszę napisać raport. Nie ma mnie dla nikogo.
– Halo? Panie komisarzu, panna Livia mianowicie do pana z Genui. Co mam zrobić? Mam łączyć czy nie?
– Łącz.
– Jako że pan mówił jakieś dziesięć minut temu, że nie ma pana dla nikogo...
– Nie gadaj już, tylko łącz... Livia? Witaj.
– Ładne mi witaj. Od kilku godzin próbuję się do ciebie dodzwonić. W domu również nie mogłam cię zastać.
– No tak, wyłączyłem telefon i zapomniałem włączyć. Powiem ci coś śmiesznego. Dzisiaj o piątej rano zadzwonił Catarella...
– Nie jest mi do śmiechu. Próbowałam o wpół do ósmej, piętnaście po ósmej, jeszcze raz o...
– Livio, już mówiłem, że zapomniałem...
– ...o mnie. Po prostu zapomniałeś o mnie. Przecież obiecałam, że zadzwonię o wpół do ósmej, żeby postanowić, czy...
– Livio, ostrzegam cię. Zbiera się na deszcz i wieje wiatr.
– I co z tego?
– Przecież wiesz. W taką pogodę jestem w złym nastroju. Nie chciałbym, żebyśmy od słowa do słowa...
– Rozumiem. Nie będę już dzwoniła. Ty zadzwoń, jeśli będziesz chciał.
– Montalbano? Jak się pan czuje? Komisarz Augello o wszystkim mi opowiedział. Czy według pana ta sprawa będzie miała reperkusje międzynarodowe?
Poczuł się przyparty do muru; nie rozumiał, o czym mówi kwestor. Wybrał metodę niewiele mówiącego potakiwania.
– Owszem, owszem. Reperkusje międzynarodowe?!
– W każdym razie wydałem polecenie, żeby komisarz Augello porozumiał się z prefektem. Rzecz... jak by to powiedzieć... wykracza poza moje kompetencje.
– No właśnie.
– Montalbano, czy pan się dobrze czuje?
– Doskonale. Dlaczego pan pyta?
– Nic, tylko wydawało mi się...
– Trochę boli mnie głowa, to wszystko.
– Jaki dziś dzień?
– Czwartek, panie kwestorze.
– Czy przyjdzie pan do nas w sobotę na kolację? Moja żona przygotuje spaghetti w sosie z mątwy. Palce lizać.
Makaron w czarnym sosie z mątwy. Sam był w takim nastroju, że jego barwą przyprawiłby kwintal spaghetti. Reperkusje międzynarodowe?
Wszedł Fazio i od razu stał się kozłem ofiarnym.
– Czy ktoś zlituje się nade mną i powie mi, do kurwy nędzy, co się tu dzieje?
– Komisarzu, proszę się na mnie nie wściekać tylko z tego powodu, że wieje wiatr. Rano, zanim zawiadomiłem komisarza Augello, kazałem zadzwonić do pana.
– Komu kazałeś? Catarelli?! Jeśli każesz mnie zawiadomić za pośrednictwem Catarelli o czymś ważnym, to znaczy, że jesteś popaprańcem. Dobrze wiesz, że ni chuja nie da się go zrozumieć. Co się stało?
– Kuter z Mazary, który, sądząc po tym, co mówi szyper, łowił na wodach międzynarodowych, został zaatakowany przez tunezyjską łódź patrolową serią z karabinu maszynowego. Kuter podał swoją pozycję jednej z naszych łodzi patrolowych, o nazwie „Błyskawica”, i zdołał uciec.
– Świetny chłopak – powiedział Montalbano.
– Kto? – spytał Fazio.
– Szyper. Zamiast się poddać, zdobył się na odwagę i uciekł. I co potem?
– Seria z karabinu zabiła jednego członka załogi.
– Z Mazary?
– I tak, i nie.
– Czyli?
– To był Tunezyjczyk. Mówią, że pracował legalnie. Tam prawie wszystkie załogi są mieszane. Po pierwsze dlatego, że Tunezyjczycy są dobrymi pracownikami, po drugie, przydają się w sytuacji, gdy trafi się tunezyjski patrol. Potrafią z nim rozmawiać.
– Wierzysz w to, że kuter łowił na wodach międzynarodowych?
– A czy ja wyglądam na kretyna?
– Halo, komisarz Montalbano? Mówi Marniti z kapitanatu.
– Słucham, panie majorze.
– Dzwonię w tej śmierdzącej sprawie z Tunezyjczykiem zabitym na kutrze z Mazary. Właśnie przesłuchuję szypra, żeby ustalić dokładnie, gdzie znajdowali się w chwili, gdy doszło do incydentu, i jaki był rozwój wypadków. Potem się zjawi u pana.
– Po co? Chyba mój zastępca już go przesłuchał?
– Tak.
– A więc nie ma potrzeby, żeby się tu zjawiał. Dziękuję za uprzejmość.
Koniecznie chcieli go wciągnąć w tę sprawę, za włosy.
Drzwi otworzyły się tak gwałtownie, że komisarz podskoczył na krześle. W progu stanął wzburzony Catarella.
– Proszę o wybaczenie, że walnąłem, ale drzwi mi uciekły.
– Następnym razem cię zastrzelę. Co jest?
– A to, że dzwonili przed chwilką, że w windzie jest ktoś zamknięty.
Kałamarz z delikatnie obrobionego brązu przeleciał tuż obok czoła Catarelli, uderzając o drzwi z hukiem przypominającym wystrzał. Catarella skulił się i zakrył rękami głowę. Montalbano kopnął biurko.
Do pokoju wpadł Fazio z dłonią na otwartej kaburze.
– Co jest? Co się stało?
– Spróbuj wyciągnąć od tego kutasa, o co chodzi z tym kimś zamkniętym w windzie. Niech zadzwonią do straży pożarnej. Ale zabierzcie go stąd, nie chcę go słuchać.
Fazio wrócił po chwili.
– W windzie zamordowano człowieka – powiedział szybko i krótko, żeby samemu czymś nie oberwać.
– Cosentino Giuseppe, strażnik licencjonowany – przedstawił się mężczyzna, który stał przy otwartych drzwiach windy. – To ja znalazłem biednego pana Lapecorę.
– Dlaczego nie ma tu gapiów? – zdziwił się Fazio.
– Odesłałem wszystkich do domu. Mam tu posłuch, mieszkam na szóstym piętrze – powiedział dumnie strażnik, poprawiając mundur.
Montalbano zadał sobie w duchu pytanie, czy Giuseppe Cosentino miałby mniejszą władzę, gdyby mieszkał w suterenie.
Biedny pan Lapecora siedział na podłodze, z plecami opartymi o ścianę w głębi kabiny. Przy jego prawej ręce stała butelka białego wina Corvo z ofoliowaną jeszcze szyjką. Obok lewej ręki leżał jasnoszary kapelusz. Świętej pamięci pan Lapecora, w wyjściowym ubraniu, pod krawatem, był dystyngowanym sześćdziesięciolatkiem. Jego otwarte oczy wyrażały zdziwienie – być może tym, że się zsikał. Montalbano pochylił się, czubkiem palców musnął ciemną plamę między nogami nieboszczyka: to nie mocz – stwierdził – tylko krew. Szyb windy wpuszczony był w ścianę, więc nie dało się obejść kabiny i zobaczyć, czy ofiara została zasztyletowana, czy zastrzelona. Komisarz zrobił głęboki wdech. Nic nie poczuł, ale zapach prochu mógł się już rozwiać.
Trzeba było zawiadomić lekarza sądowego.
– Twoim zdaniem doktor Pasquano jest jeszcze w porcie czy wrócił do Montelusy? – spytał Fazia.
– Pewnie jest jeszcze w porcie.
– Jedź po niego. A jeśli są tam również Jacomuzzi i grupa z sądówki, ich również sprowadź.
Fazio wybiegł.
Montalbano skierował się do strażnika, który na jego widok z szacunkiem stanął na baczność.
– Spocznij – mruknął znużony Montalbano.
Dowiedział się, że budynek ma sześć pięter i na każdym są trzy mieszkania.
– Ja mieszkam na szóstym, czyli na ostatnim – podkreślił raz jeszcze Cosentino Giuseppe.
– Czy pan Lapecora był żonaty?
– Tak jest. Z Antoniettą Palmisano.
– Odesłał pan do domu również wdowę?
– Nie, proszę pana. Wdowa jeszcze nie wie, że jest wdową. Wyjechała dziś rano w odwiedziny do swojej siostry do Fiakki, jako że ta jej siostra nie czuje się zbyt dobrze. Wyjechała autobusem o szóstej trzydzieści.
– Przepraszam, skąd pan to wszystko wie?
Czyżby szóste piętro dawało strażnikowi taką władzę, że wszyscy musieli składać mu sprawozdania z tego, co robili?
– Ponieważ pani Palmisano Lapecora – odparł Cosentino – powiedziała to wczoraj mojej żonie, a one rozmawiają ze sobą.
– Czy państwo Lapecora mają dzieci?
– Syna. Jest lekarzem. Ale mieszka daleko stąd.
– Czym się zajmował denat?
– Był handlowcem. Ma biuro na Salita Granet, pod dwudziestym ósmym. Ale ostatnio chodził tam tylko trzy dni w tygodniu, w poniedziałki, środy i piątki, bo przeszła mu ochota do pracy. Odłożył trochę pieniędzy, nie potrzebował już niczyjej łaski.
– Jest pan kopalnią wiadomości, panie Cosentino.
Strażnik znów przyjął postawę na baczność.
W tej chwili weszła do budynku mniej więcej pięćdziesięcioletnia kobieta o krępych, kołkowatych nogach. W rękach miała plastikowe reklamówki, które pękały od nadmiaru towarów.
– Zakupy zrobiłam! – oznajmiła, patrząc krzywo na komisarza i strażnika.
– Cieszę się – powiedział Montalbano.
– A ja nie! Bo teraz muszę zasuwać sześć pięter na piechotę. Kiedy zabierzecie stąd nieboszczyka?
I gromiąc ich obu wzrokiem, zaczęła męczącą wspinaczkę. Sapała przy tym jak rozjuszony byk.
– To potworna kobieta, panie komisarzu. Nazywa się Pinna Gaetana. Mieszka naprzeciw mnie i nie ma dnia, żeby nie kłóciła się z moją żoną, która, jako że jest prawdziwą damą, nie pozostaje jej dłużna, więc ta jeszcze bardziej się zacietrzewia i nie daje spokoju, zwłaszcza gdy kładę się spać po nocnej służbie.
Rękojeść noża, który wystawał spomiędzy łopatek pana Lapecory, była starta – zwykłe narzędzie kuchenne.
– Kiedy mogli go zamordować? – spytał komisarz doktora Pasquano.
– Na oko dziś z rana, między siódmą a ósmą. Ale ustalę to dokładnie.
Nadciągnął Jacomuzzi z ludźmi z sądówki i zaczęli swoje skomplikowane badania.
Montalbano wyszedł z bramy. Wiał wiatr, ale niebo i tak pozostawało zakryte chmurami. Ulica była króciutka, znajdowały się na niej tylko dwa sklepy, jeden na wprost drugiego. Po lewej stronie stał stragan owocowo-warzywny, obsługiwany przez chudego mężczyznę. Jedno z grubych szkieł jego okularów było pęknięte.
– Dzień dobry, nazywam się Montalbano, jestem komisarzem. Czy widział pan może dziś rano, jak wychodziła stąd lub tu wchodziła pani Lapecora?
Chudy mężczyzna roześmiał się, ale nie odpowiedział.
– Czy słyszał pan moje pytanie? – spytał komisarz, nieco zwarzony.
– Słyszeć, słyszałem – odpowiedział sprzedawca. – Ale co do widzenia, to klęska. Nawet gdyby z tej bramy wyjechał czołg, nie udałoby mi się go zauważyć.
Po prawej stronie był sklep rybny, w którym stało dwóch klientów. Komisarz zaczekał, aż wyjdą, po czym wszedł do środka.
– Dzień dobry, Lollo.
– Dzień dobry, komisarzu. Mam świeżutkie sardele.
– Lollo, nie przyszedłem po ryby.
– Po trupa?
– Tak.
– Jak umarł Lapecora?
– Nóż w plecy.
Lollo patrzył na niego z otwartymi ustami.
– To go zamordowali?!
– Dlaczego tak cię to dziwi?
– A kto mógł zamordować pana Lapecorę? To był wielki dżentelmen. Zwariować można.
– Widziałeś go dziś rano?
– Nie.
– O której otworzyłeś sklep?
– O szóstej trzydzieści. No tak, na rogu wpadłem na panią Antoniettę, jego żonę. Biegła.
– Chciała zdążyć na autobus do Fiakki.
Prawdopodobnie – podsumował Montalbano – Lapecora został zamordowany, gdy wychodził z domu. Korzystał z windy, bo mieszkał na czwartym piętrze.
*
Doktor Pasquano zabrał nieboszczyka do Montelusy na sekcję. Jacomuzzi pozostał nieco dłużej, żeby włożyć do trzech plastikowych torebek niedopałek, próbkę kurzu i maleńki kawałek drewna.
– Dam ci znać.
Montalbano wszedł do kabiny i gestem zaprosił strażnika, który przez cały czas nie ruszył się nawet o centymetr. Cosentino zawahał się.
– Co jest?
– Na podłodze jest jeszcze krew.
– I co z tego? Niech pan tylko uważa na podeszwy. Czy może woli pan zasuwać sześć pięter na piechotę?
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------W wydaniu papierowym dostępne są
następujące książki z cyklu o komisarzu Montalbano:
SKRZYDŁA SFINKSA
2013
ŚLAD NA PIASKU
2013
POLE GARNCARZA
2014
WIEK WĄTPLIWOŚCI
2015
ŚMIERĆ NA OTWARTYM MORZU
2016
TANIEC MEWY
2017
UŚMIECH ANGELIKI
2020
ŚWIETLNE OSTRZE
2021
KSZTAŁT WODY
2007 / 2021
PIES Z TERAKOTY
2022
GŁOSY NOCY
2022
GNIAZDO ŻMIJ
2023
Zarówno te, jak i pozostałe tytuły z serii,
dostępne są w formie ebooków na noir.pl