Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Złodziejka książek - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
22 stycznia 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Złodziejka książek - ebook

Światowy bestseller, na podstawie którego powstał film wytwórni Twentieth Century Fox.

Liesel Meminger swoją pierwszą książkę kradnie podczas pogrzebu młodszego brata. To dzięki „Podręcznikowi grabarza” uczy się czytać i odkrywa moc słów. Później przyjdzie czas na kolejne książki: płonące na stosach nazistów, ukryte w biblioteczce żony burmistrza i wreszcie te własnoręcznie napisane… Ale Liesel żyje w niebezpiecznych czasach. Kiedy jej przybrana rodzina udziela schronienia Żydowi, świat dziewczynki zmienia się na zawsze…

...zasługuje na miejsce obok „Dziennika” Anny Frank oraz „Nocy” Elie Wiesela. Ma szansę stać się pozycją klasyczną.

„USA Today”

Poruszająca i do głębi przejmująca.

„Washington Post”

„Dziecięcy Bestseller Roku” 2008

„Złodziejka książek” autorstwa Markusa Zusaka zdobyła największe uznanie dwóch gremiów jurorskich Nagrody PS IBBY „Dziecięcy Bestseller Roku”, sprawiając, że po raz pierwszy w osiemnastoletniej historii Nagrody obydwie statuetki przypadły tej samej książce. Wydawnictwo Nasza Księgarnia otrzymało dwie statuetki – Małego i Dużego Donga.

Markus Zusak urodził się w 1975 roku. Dorastał w Sydney, gdzie wciąż mieszka z żoną i dwójką dzieci. Jest autorem pięciu powieści, w tym „Posłańca” oraz „Złodziejki książek”międzynarodowego bestsellera, przetłumaczonego na ponad czterdzieści języków.

Jego pierwsze trzy powieści („Moje tak zwane życie”, „Walczący Ruben Wolfe” i nietłumaczona na język polski „When Dogs Cry”, wydana też jako „Getting the Girl”), ukazały się w latach 1999–2001, zdobywając nagrody w Australii i USA.

„Posłaniec” (2002, polskie wydanie 2009) w 2003 roku otrzymał dwa wyróżnienia w Australii: Australian Children’s Book Council Book of the Year Award (Older Readers) i NSW Premier's Literary Award (Ethel Turner Prize) oraz Printz Honour w Ameryce i nagrodę Deutscher Jugendliteratur w Niemczech.

Jednak największy sukces odniosła „Złodziejka książek”. Od pierwszego wydania w 2005 roku powieść przez 375 tygodni znajdowała się na liście bestsellerów „New York Timesa”. Do dziś zajmuje pierwsze miejsca na listach bestsellerów Amazon.com, Amazon.co.uk, „New York Timesa” oraz podobnych listach w wielu krajach Ameryki Południowej, Europy i Azji. Zdobyła liczne nagrody i wyróżnienia oraz została sfilmowana.

Adaptację filmową „Złodziejki książek” wyprodukowała wytwórnia Twentieth Century Fox. W filmie wyreżyserowanym przez zdobywcę nagrody Emmy, Briana Percivala („Downton Abbey”), zagrali m.in.: Geoffrey Rush („Blask”, „Jak zostać królem”), Emily Watson („Przełamując fale”, „Anna Karenina”) oraz Sophie Nelisse („Pan Lazhar”) jako Liesel Meminger, tytułowa złodziejka książek.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-10-12644-3
Rozmiar pliku: 3,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PODZIĘKOWANIA

Zacznę od podziękowań dla Anny McFarlane (osoby ciepłej i mądrej), a także Erin Clarke (za jej intuicję, dobroć i udzielanie właściwych rad we właściwym czasie). Specjalne podziękowania należą się Bri Tunnicliffe za cierpliwość i znoszenie mojego spóźnialstwa.

Jestem dłużnikiem Trudy White, osoby pełnej wdzięku i talentów. Jestem wdzięczny, że jej rysunki mogły się znaleźć w tej książce.

Wielkie dzięki dla Melisy Nelson, w której wykonaniu trudna praca wydawała się łatwa. Nie sposób było tego nie zauważyć.

Niech przyjmą podziękowania za udział w moim pisaniu: Cate Paterson, Nikki Christer, Jo Jarrah, Anyez Lindop, Jane Novak, Fiona Inglis i Catherine Drayton. Wszystkim dziękuję za poświęcenie mi czasu i opowiedzenie bezcennych historii swego życia. Dziękuję bardziej, niż jestem zdolny to wyrazić.

Dziękuję Sydney Jewish Museum, Australian War Memorial, Doris Seider i Jewish Museum w Monachium, Andreusowi Heuslerowi z Monachijskich Archiwów Miejskich i Rebecce Biehler za informację na temat owocowania jabłoni.

Jestem wdzięczny Dominice Zusak, Kindze Kovacs i Andrew Jansonowi za inspirujące rozmowy i wytrwałość.

Na koniec chciałbym wyrazić specjalne podziękowania Lisie i Helmutowi Zusakom – za historie, w które trudno uwierzyć, za uśmiech i za pokazanie mi odwrotnej strony życia.

MarkusŚMIERĆ I CZEKOLADA

Najpierw kolory.

Potem ludzie.

Tak to widzę.

A przynajmniej próbuję.

DROBNA UWAGA

Na pewno umrzecie.

Szczerze pragnę pogodnie podchodzić do tematu, choć większości ludzi trudno w to uwierzyć, niezależnie od tego, jak się staram. Błagam, uwierzcie mi. Ja naprawdę potrafię być wesoły. I przyjacielski. I sympatyczny. I życzliwy. A to dopiero początek wyliczanki. Tylko nie proście mnie, żebym był miły. Ta cecha nie ma ze mną nic wspólnego.

REAKCJE NA WYŻEJ STWIERDZONY FAKT

Czy to was niepokoi? Namawiam – nie bójcie się.

Ja nigdy nie postępuję nie fair. Ale, ale, przecież musi być wstęp.

Początek.

Gdzie moje maniery?

Mógłbym wam się przedstawić w sposób formalny, ale to chyba nie jest konieczne. Poznacie mnie dostatecznie dobrze i dostatecznie szybko, w zależności od różnorodnych czynników. Wystarczy, że powiem, iż w pewnym momencie stanę nad wami z całą sympatią. Ukołyszę wasze dusze, z barwą przycupniętą na ramieniu. Delikatnie zabiorę was ze sobą.

Będziecie wtedy w pozycji leżącej (ludzie rzadko umierają, stojąc). Będziecie zaskorupiali we własnym ciele. Kiedy was zobaczą, będą wrzeszczeć wniebogłosy. Jedynym dźwiękiem, jaki ja usłyszę, będzie mój własny oddech, echo zapachu, tupot moich kroków.

Pytanie, jaką barwę będzie miało wszystko dokoła, kiedy po was przyjdę. Co będzie wyrażać niebo?

Osobiście lubię niebo koloru czekolady. Ciemnej, gorzkiej czekolady. Ludzie mówią, że ta barwa do mnie pasuje. Ale staram się równie przychylnie traktować wszystkie barwy tęczy i ich odcienie. Miliardy smaków, które niebo powoli wsysa. To obłaskawia stres. Pomaga mi się zrelaksować.

TEORYJKA

Ludzie zauważają kolory dnia jedynie na jego początku i końcu, choć dla mnie jest oczywiste, że zmieniają się one z każdą chwilą, w całej mnogości odcieni i tonacji. Jedna godzina może się składać z tysięcy różnych barw. Woskowych żółcieni i chmurnych błękitów. Mrocznych ciemności.

Mam taką pracę, że muszę to zauważać.

Jak już napomknąłem, mam dar rozpraszania uwagi. To trzyma mnie przy zdrowych zmysłach. Dzięki temu jakoś sobie radzę, zważywszy, jak długo już wykonuję swoją pracę. No, ale kto mógłby mnie zastąpić? Kto mógłby przejąć obowiązki, kiedy ja bym odpoczywał na wakacjach w modnym kurorcie, czy to w tropikach, czy na nartach? Odpowiedź brzmi: nikt. Podjąłem więc świadomą, celową decyzję – rozpraszam się i to są moje wakacje. Nie trzeba dodawać, że odpoczywam w kolorach.

Wciąż jednak może was ciekawić odpowiedź na pytanie: dlaczego on w ogóle potrzebuje wakacji? Od czego pragnie się oderwać?

Przechodzę więc do następnego punktu.

Chodzi o ludzkie resztki.

O ocalonych.

Nie mogę znieść patrzenia na nich, choć często się poddaję. Celowo szukam kolorów, by oderwać od nich myśli, ale wciąż się zdarza, że podglądam kogoś, kto został z tyłu i miota się w układance rozpoznania, rozpaczy i zaskoczenia. Ci ludzie mają podziurawione serca i rozbite płuca.

To mi każe wrócić do tematu, o którym będę wam dzisiaj opowiadać, w dzień czy w nocy, w dowolnej godzinie i w dowolnym kolorze. Będzie to historia osoby, która należy do wiecznych ocalonych, ekspertki w byciu zostawianą w tyle.

To nie jest skomplikowana historia. Składa się z:

- dziewczynki

- pewnej liczby słów

- akordeonisty

- niemieckich fanatyków

- żydowskiego boksera

- licznych kradzieży.

Trzy razy napotkałem złodziejkę książek.PRZY TORACH KOLEJOWYCH

Najpierw robi się biało. Oślepiająco biało.

Niektórzy z was mogą uważać, że biel to nie kolor, i pleść różne takie wyświechtane bzdury. Otóż zamierzam was przekonać, że to jednak kolor. Nie ma wątpliwości, że to kolor – osobiście myślę, że nie będziecie chcieli się ze mną sprzeczać.

OPTYMISTYCZNE ZAPEWNIENIE

Proszę, bądźcie spokojni, mimo mojej wcześniejszej groźby. To tylko takie strachy na Lachy. Nie stosuję przemocy. Nie ma we mnie podłości.

Jestem skutkiem.

Tak, biel.

Wydawało się, że całą Ziemię spowija śnieg. Okrywa ją tak szczelnie, jak sweter okrywa ciało. Obok torów kolejowych widać było głęboko zapadnięte ślady. Drzewa otulały lodowe pledy.

Jak się możecie spodziewać, ktoś umarł.

Nie mogli go po prostu zostawić na ziemi. Chwilowo nie był to problem, ale niebawem tor przed lokomotywą zostanie oczyszczony, a pociąg będzie musiał ruszyć swoją drogą.

Było tam dwóch strażników.

Były matka i córka.

Zwłoki.

Matka, córka i zwłoki uparcie milczały.

– No dobra, co jeszcze mam zrobić?

Jeden strażnik był wysoki, drugi niski. Wysoki zawsze odzywał się pierwszy, choć to nie on dowodził. Popatrzył na małego tłuściocha z nabrzmiałą, czerwoną twarzą.

– No przecież nie możemy ich tak zostawić – padła odpowiedź.

– Dlaczego nie? – zniecierpliwił się wysoki.

Na to mały omal nie eksplodował. Spojrzał z dołu na podbródek wysokiego i wrzasnął:

– Spinnst du? Zwariowałeś? – Na jego obrzmiałej twarzy odmalowała się odraza. – Idziemy – powiedział, przedzierając się przez śnieg. – Odtaszczymy wszystkich troje z powrotem, jeśli będzie rozkaz. Zgłosimy to na następnej stacji.

Jeśli o mnie chodzi, zdążyłem już popełnić zupełnie podstawowy błąd. Nie umiem wam nawet powiedzieć, jak bardzo byłem z siebie niezadowolony. Z początku wydawało się, że wszystko idzie jak należy: Wpatrywałem się w oślepiająco białe niebo, rozciągające się za oknem pociągu. Wdychałem je, ale i tak czułem się osłabiony. Potem sprzeniewierzyłem się sobie – wykazałem zainteresowanie. Dziewczynką. Ciekawość wzięła górę nad poczuciem obowiązku. Zrezygnowałem z rutynowych działań i zacząłem ją obserwować.

Dwadzieścia trzy minuty później, kiedy pociąg stanął, wyskoczyłem wraz z nimi.

W ramionach trzymałem małą duszyczkę.

Stanąłem po prawej stronie.

Dynamiczna para strażników zawróciła do matki, dziewczynki i małego chłopięcego ciałka. Dobrze pamiętam, że tego dnia mój oddech był głośny. Aż się dziwię, że strażnicy nie zwrócili na to uwagi, kiedy mnie mijali. Świat uginał się pod ciężarem wielkiej ilości śniegu.

Około dziesięciu metrów na lewo ode mnie stała blada, wygłodniała i zmarznięta dziewczynka.

Jej usta drżały ze zdenerwowania.

Miała splecione ręce.

Na policzkach złodziejki książek zamarzały łzy.ZAĆMIENIE

Teraz będzie znak czerni, żeby wam pokazać całą skalę moich możliwości. Najciemniejsza chwila przed świtem.

Tym razem przyszedłem po młodego, dwudziestoczteroletniego mężczyznę. Na swój sposób była to piękna sprawa. Samolot się krztusił. Dym buchał z obu jego płuc.

Kiedy się rozbił, w ziemi powstały trzy głębokie bruzdy. Jego skrzydła były teraz jak ucięte ramiona. Mały, metalowy ptak już nie polata.

KOLEJNE DROBNE UWAGI

Czasem przybywam zbyt wcześnie. Spieszę się, a ludzie czepiają się życia dłużej,

niż przewidywałem.

Po kilku minutach dym się rozwiał. Nic nie zostało.

Pierwszy przybiegł zasapany chłopak z czymś, co wydawało się skrzynką na narzędzia. Ze zgrozą zbliżył się do kokpitu i patrzył na pilota, próbując ocenić, czy ten jeszcze żyje – a w tym momencie wciąż żył. Złodziejka książek przybiegła jakieś trzydzieści sekund później.

Minęły lata, ale ją rozpoznałem.

Oddychała ciężko.

Chłopak wyjął ze skrzynki pluszowego niedźwiadka.

Sięgnął przez rozbitą szybkę i położył go na piersi pilota. Uśmiechnięty miś siedział na okrwawionym ciele. Parę minut później skorzystałem z okazji. Nadszedł właściwy czas.

Podszedłem, uwolniłem duszę pilota i delikatnie ją stamtąd uniosłem.

Pozostał tylko trup, słabnący swąd dymu i uśmiechnięty pluszowy miś.

Kiedy zebrał się tłum, wszystko się zmieniło. Horyzont nabierał barwy grafitu. Z czerni pozostały tylko smugi, a i te szybko znikały.

Człowiek, dla porównania, miał kolor kości. Jego skóra była barwy szkieletu. Mundur w nieładzie. Zimne brązowe oczy – jak plamy po kawie. Ostatni znak na niebie uformował się w dziwny, lecz znajomy mi kształt. Podpis.

Tłum zachowywał się tak, jak zwykle zachowuje się tłum.

Kiedy przeciskałem się między ludźmi, stali, uprawiając grę w ciszę. Tu i tam drgnęła jakaś ręka, padło wypowiedziane stłumionym głosem zdanie. Ludzie obracali się w milczeniu.

Kiedy odwróciłem się, by spojrzeć na samolot, otwarte usta pilota się uśmiechały.

Ostatni ponury żart.

Kolejna puenta ludzkiego losu.

Pilot trwał w całunie swego uniformu, kiedy niebem zawładnęła szarość. Jak w wielu innych przypadkach, kiedy zacząłem się wycofywać ze sceny, przemknął przez nie cień, ostatnie zaćmienie – znak, że kolejna dusza odeszła.

Trzeba wam wiedzieć, że w takich chwilach, prócz wszystkich barw dotykających mojego obrazu świata, łapię obraz zaćmienia, gdy umiera człowiek.

Widziałem je milion razy.

Widziałem więcej zaćmień, niż można spamiętać.FLAGA

Ostatnim razem, kiedy ją widziałem, było czerwono. Niebo gotowało się i bulgotało jak zupa. W kilku miejscach było przypalone. Na tle czerwieni czarne płatki sadzy wyglądały jak ziarnka pieprzu.

Wcześniej na ulicy, która teraz wyglądała niczym zatłuszczony papier, dzieci grały w klasy. Kiedy przybyłem, wciąż dało się słyszeć echo. Echo skaczących po asfalcie stóp, roześmianych dziecięcych głosów i uśmiechów, jak sól, która się szybko rozpuszcza.

A potem spadły bomby.

Tym razem na wszystko było za późno.

Syreny. Urywany ryk syren w głośnikach. Wszystko za późno.

W ciągu paru minut utworzyły się góry betonu i ziemi. Ulice stały się popękanymi żyłami. Krew płynęła, aż wreszcie przyschła na drodze. Ciała leżały jak kawałki drewna po potopie.

Przyklejone do ziemi, co do jednego. Wiązka dusz.

Czy to przeznaczenie?

Pech?

Co sprawiło, że rozpłaszczyli się na ziemi?

Nie.

Nie wygadujmy głupstw.

Przyczyną prawdopodobnie były bomby, miotane z góry przez ludzi ukrytych w chmurach.

Tak, niebo było teraz barwy zanieczyszczonej, przypalonej czerwieni. Małe niemieckie miasteczko po raz kolejny zostało rozbite na kawałki. Płatki popiołu opadały tak rozkosznie, że miało się ochotę wyciągnąć język, by je złapać i polizać. Tylko że wtedy poparzyłyby wargi i popiekły usta.

Widzę to jasno.

Już miałem odejść, kiedy zobaczyłem, jak tam klęczy.

Wokół niej ktoś narysował, zaprojektował, wzniósł górę ruin. Dziewczynka ściskała w rękach książkę.

Złodziejka książek najbardziej chciała wrócić do schronu, żeby pisać lub po raz ostatni przeczytać swoją historię. Przypominam sobie taki właśnie, oczywisty wyraz jej twarzy. Umierała z pragnienia bezpieczeństwa, schronienia – ale nie była w stanie się ruszyć. Poza tym jej piwnica już nie istniała. Była częścią zrujnowanego pejzażu.

Błagam was jeszcze raz, uwierzcie mi.

Chciałem się zatrzymać, przykucnąć przy niej.

Powiedzieć:

– Przykro mi, dziecinko.

Ale tego mi nie wolno.

Nie przykucnąłem. Nie odezwałem się.

Zamiast tego przyglądałem jej się przez jakiś czas. Gdy zdołała się ruszyć, poszedłem za nią.

Wypuściła z rąk książkę.

Uklękła.

Złodziejka książek zaczęła wyć.

Ludzie deptali po jej książce, kiedy zaczęto uprzątać gruzy. I choć wydano rozkazy, by usuwać tylko zwały betonu, najcenniejszy skarb dziewczynki też wylądował na ciężarówce z gruzem. Odebrałem to jako wyzwanie. Wskoczyłem na budę i podniosłem książkę, nie zdając sobie sprawy, że w ciągu następnych lat będę do niej zaglądał tysiące razy. Że będę szukał punktów, w których skrzyżowały się nasze drogi, i dziwił, co ta dziewczynka widziała i jakim cudem przeżyła. To najlepsze, co mogę zrobić – sprawdzić, czy wszystko się zgadza z tym, co sam wtedy widziałem.

Kiedy ją sobie przypominam, widzę obszerną paletę barw, ale trzy z nich, w których ją widziałem bezpośrednio, budzą najmocniejsze echo. Kiedy o nich myślę, zdarza mi się unosić w powietrze i pływać nad tymi trzema momentami. Pozostaję w zawieszeniu, póki nie wyklaruje się trująca prawda.

Tak się formują.

BARWY

Tworzą piramidę. Zamazany czarny znak na oślepiającej globalnej bieli, a ta z kolei na gęstej czerwonej zupie.

Tak, często ją wspominam, a w jednej z mych niezliczonych kieszeni noszę zawsze jej historię, by móc ją opowiedzieć. To tylko jedna z wielu historii, a każda jest wyjątkowa i niezwykła. Każda jest świadectwem wysiłku – ogromnego wysiłku – by udowodnić mi, że wy i wasza ludzka egzystencja macie wartość.

Oto historia. Jedna z wielu.

Złodziejka książek.

Jeśli macie ochotę, chodźcie ze mną. Opowiem wam ją.

I pokażę wam coś.PRZYJAZD NA HIMMELSTRASSE

Ostatni raz.

Tamto czerwone niebo...

Co się stanie ze złodziejką książek klęczącą i wyjącą wśród ruin, groteskowych, tłustych, wysmażonych przez ludzi?

Kilka lat wcześniej wszystko zaczęło się od śniegu.

Nadszedł czas.

WYJĄTKOWO TRAGICZNY MOMENT

Pociąg pędził. Był wypakowany ludźmi.

W trzecim wagonie umarł sześcioletni chłopiec.

Złodziejka książek i jej brat jechali do Monachium, gdzie mieli być oddani na wychowanie przybranym rodzicom. Wiemy już, że chłopiec nie przeżył tej drogi.

JAK TO SIĘ STAŁO

Najpierw był atak silnego kaszlu. Nieomal sprowokowany atak.

A zaraz potem – nic.

Kiedy kaszel ustał, nie było już niczego poza nicością życia pulsującego z szelestem i niemal bezgłośnym drganiem. Nagłość wypełzła na usta chłopca, rdzawobrunatne i spękane jak stare malowidło w desperackiej potrzebie renowacji.

Matka spała.

Wszedłem do pociągu.

Minąłem zatarasowany korytarz i w jednej chwili położyłem chłopcu dłoń na ustach.

Pociąg pędził przed siebie.

Nikt niczego nie zauważył.

Z wyjątkiem dziewczynki.

Z jednym okiem otwartym, drugim wciąż śniącym, złodziejka książek, znana także jako Liesel Meminger, niewątpliwie zauważyła, że jej młodszy brat Werner przewrócił się na bok i umarł.

Jego błękitne oczy były wbite w podłogę.

Niczego nie widziały.

Zanim złodziejka książek się obudziła, śniła o Führerze, Adolfie Hitlerze. We śnie była na zjeździe, gdzie przemawiał; patrzyła na jego przedziałek w kolorze czaszki i nieskazitelny kwadracik wąsów. Słuchała z zadowoleniem strumienia słów wylewającego się z jego ust. Zdania pałały poświatą. W chwili przerwy przykucnął i uśmiechnął się do niej. Odwzajemniła uśmiech i powiedziała: Guten Tag, Herr Führer. Wie geht’s dir heut? Nie umiała dobrze mówić ani nawet pisać, bo rzadko chodziła do szkoły. A dlaczego tak było, miała się dowiedzieć w swoim czasie.

A kiedy Führer już miał jej odpowiedzieć, ocknęła się.

Był styczeń 1939 roku. Miała dziewięć lat, zbliżały się jej dziesiąte urodziny.

Jej brat był martwy.

Jedno oko otwarte.

Drugie wciąż we śnie.

Byłoby lepiej, gdyby twardo spała, ale na takie rzeczy naprawdę nie mam wpływu.

Drugie oko otworzyło się nagle i przyłapała mnie, nie mam wątpliwości. Dokładnie w chwili, gdy klęknąłem, by zabrać duszę i złożyć ją lekko w mych nabrzmiałych ramionach. Dusza ogrzała się szybko, choć gdy tylko ją wyjąłem, była miękka i zimna jak lody. Zaczęła roztapiać się w mych ramionach, rozgrzewać. Zdrowieć.

Liesel Meminger zesztywniała i myśli zaczęły jej się mącić. Es stimmt nicht. To się nie dzieje. To nie może się dziać.

Dreszcze.

Dlaczego to zawsze tak nimi wstrząsa?

Tak, wiem, wiem, sądzę, że to ma coś wspólnego z instynktem. Zatamować strumień prawdy. Jej serce w tym momencie zrobiło się śliskie i gorące. I głośne, głośne, takie głośne.

Ogłupiały, stanąłem i patrzyłem.

Teraz matka.

Obudził ją taki sam spazm rozpaczy.

Jeśli chcecie to sobie wyobrazić, pomyślcie o niezręcznej ciszy. O strzępkach, kawałeczkach nadpływającej desperacji, utopionej w pociągu.

Śnieg padał uporczywie i pociąg do Monachium musiano zatrzymać, by oczyścić tory. Kobieta zawodziła. Przy niej jak sparaliżowana stała dziewczynka.

Matka w panice otworzyła drzwi.

Wyskoczyła prosto w śnieg z małym ciałkiem w ramionach.

Dziewczynka musiała iść za nią, bo co miała robić?

Jak już wam wiadomo, z pociągu wysiadło także dwóch strażników. Kłócili się, co należy zrobić. Mówiąc oględnie, sytuacja była przykra. Postanowiono, że cała trójka zostanie odstawiona do następnej stacji i pozostawiona tam, by załatwić to, co konieczne.

Tym razem pociąg wlókł się przez zaśnieżoną krainę, utykając.

Poturlał się i stanął.

Wysiadły na peronie, martwy chłopiec w ramionach matki.

Stały.

Ciało robiło się coraz cięższe.

Liesel nie miała pojęcia, gdzie się znajduje. Dookoła było biało. Stały na stacji, patrzyła na wyblakłe litery napisu. Dla Liesel było to miasto bez nazwy – tu właśnie w dwa dni później pochowano jej brata Wernera. Świadkiem pogrzebu był ksiądz i para trzęsących się z zimna grabarzy.

SPOSTRZEŻENIE

Para strażników.

Para grabarzy.

Kiedy przychodziło co do czego, jeden wydawał rozkazy. Drugi je wykonywał.

Pytanie: co się dzieje,

kiedy zamiast tego drugiego jest wielu?

Błędy, błędy, wydaje mi się, że jestem zdolny wyłącznie do popełniania błędów.

Przez dwa dni zajmowałem się swoją robotą. Przemierzałem glob jak zwykle, układając dusze na pasie transmisyjnym do wieczności. Patrzyłem, jak posłusznie się toczą. Parę razy powtarzałem sobie, że powinienem się trzymać z daleka od pogrzebu brata Liesel Meminger. Ale okazało się, że nie zważam na własne przestrogi.

Już z daleka zauważyłem małą grupkę ludzi sztywno stojących pośród niezmierzonej śnieżnej połaci. Na cmentarzu poczułem się jak w domu i już po chwili byłem przy nich. Schyliłem głowę.

Grabarze stojący na lewo od Liesel zacierali ręce, narzekając na śnieg i fatalne warunki do kopania. „Nie da rady przebić się przez ten lód” i tym podobne. Młodszy z nich nie miał więcej niż czternaście lat. Czeladnik. Kiedy odchodził, nie zauważył, że z kieszeni wypadła mu książka w czarnej oprawie.

Po kilku minutach matka Liesel i ksiądz też zaczęli zbierać się do odejścia. Kobieta dziękowała kapłanowi za odprawienie ceremonii pogrzebowej.

Dziewczynka została.

Uklękła w śniegu. Nadeszła właściwa chwila.

Ciągle nie wierząc, zaczęła kopać. On nie mógł być martwy. Nie mógł być martwy. Nie mógł...

Po paru sekundach śnieg zaczął wżerać się jej w skórę.

Dłonie spłynęły zmrożoną krwią.

Gdzieś w tym śniegu leżało złamane serce Liesel, pęknięte na pół. Każda połówka świeciła i tętniła pod białą powierzchnią. Zrozumiała, że matka wróciła po nią, dopiero kiedy poczuła jej rękę na ramieniu. Została odciągnięta. Gorący wrzask wypełnił gardło dziewczynki.

RZUT OKA

DWADZIEŚCIA METRÓW DALEJ

Kiedy szamotanina się skończyła, matka i dziewczynka przystanęły, oddychając ciężko. W śniegu tkwił prostokątny, czarny przedmiot. Zauważyła go jedynie dziewczynka. Schyliła się i podniosła go, mocno zaciskając palce.

Na okładce były srebrne litery.

Trzymały się za ręce.

Nastąpiło ostatnie pożegnanie, a potem odwróciły się i opuściły cmentarz, kilka razy oglądając się za siebie.

Ja zostałem trochę dłużej.

Pomachałem im.

Nikt nie odmachał.

Po odejściu z cmentarza matka i córka poszły na stację, by złapać następny pociąg do Monachium.

Obie były blade i chude.

Obie miały opryszczki na ustach.

Liesel zauważyła to w brudnej, zaparowanej szybie pociągu, kiedy wreszcie, tuż przed południem, do niego wsiadły. Cytując słowa, które napisała sama złodziejka książek, ich podróż trwała dalej, jakby WSZYSTKO się stało.

Kiedy pociąg wtoczył się na dworzec w Monachium, pasażerowie wysypali się z niego jak towar z rozdartego opakowania. Byli tam najrozmaitsi ludzie, ale najłatwiej było rozpoznać biedotę. Biedacy ani przez chwilę nie stali w miejscu, jakby przemieszczanie się było remedium na ich stan. Ignorowali fakt, że na końcu podróży czeka ich nowa wersja starych problemów, jak niemiły krewny, którego brzydzimy się ucałować.

Sądzę, że jej matka wiedziała o tym aż nadto dobrze. Nie wiozła swych dzieci do Monachium po to, by zrobiły karierę, ale przynajmniej jasne było, że znalazła się rodzina zastępcza, którą stać było na wykarmienie dziewczynki i chłopca, na zapewnienie im odpowiedniej edukacji.

I chłopca.

Liesel była pewna, że matka niesie wspomnienie o nim jak bagaż na plecach. Upuściła zwłoki. Ręce, nogi i całe ciało klapnęło na peron.

Jak ta kobieta mogła chodzić?

Jak w ogóle mogła się ruszać?

Tych spraw nigdy nie rozumiałem i nie zrozumiem – ile ludzie są w stanie znieść.

Podniosła go i poszła dalej z dziewczynką u boku.

Odbyło się spotkanie z urzędnikami i padły drażliwe pytania o spóźnienie i o chłopca. Liesel wcisnęła się w kąt małego zakurzonego biura, podczas gdy jej matka, z myślami ściśniętymi jak pięści, siedziała na bardzo twardym krześle.

Nastąpiło chaotyczne pożegnanie.

Popłynęły łzy. Głowa dziewczynki zanurzyła się we włochate fałdy znoszonego płaszcza matki. Znów trzeba ją było odciągać.

Kawałek drogi za przedmieściami Monachium leżało miasteczko Molching (co wymawia się „Molking”). Tam właśnie ją zabrano, na ulicę o nazwie Himmel.

TŁUMACZENIE

Himmel = niebo

Ktokolwiek nazwał tę ulicę Niebiańską, musiał mieć spory zmysł ironii. Nie żeby to było jakieś piekło, bo nie było. Ale niech mnie piekło pochłonie, jeśli to było niebo.

Tak czy owak, nowi rodzice Liesel oczekiwali jej.

Hubermannowie.

Czekali na dziewczynkę i chłopca, za których utrzymanie mieli otrzymywać co miesiąc pewną sumę pieniędzy. Nikt nie miał dość odwagi, by poinformować Rosę Hubermann, że chłopiec nie przeżył podróży. W istocie nikt nigdy nie miał ochoty z nią rozmawiać. Jej usposobienie nie było godne pozazdroszczenia, choć miała w przeszłości pewne sukcesy w wychowaniu przybranych dzieci. Niejedno z nich wyprowadziła na ludzi.

Dla Liesel jazda samochodem to było coś.

Nigdy przedtem nie jechała autem.

Żołądek co rusz podchodził jej do gardła. Żywiła daremną nadzieję, że urzędnicy pomylą drogę albo zmienią zdanie. Przede wszystkim dlatego, że nie mogła oderwać się myślami od matki, która stała na dworcu, czekając na pociąg. Trzęsąc się z zimna. Okutana podszytym wiatrem płaszczem. Na pewno czeka, obgryzając z nerwów paznokcie. Na pewno peron jest długi i nieprzytulny – plaster zimnego betonu. Czy w drodze powrotnej wyjrzy przez okno, mijając cmentarz, gdzie pochowała syna? Czy może zaśnie ciężkim snem?

Samochód jechał naprzód, a w nim Liesel, przerażona przed ostatnim, śmiertelnym zakrętem.

Dzień był szary, jak cała Europa.

Samochód otaczała kurtyna deszczu.

– Jesteśmy prawie na miejscu – powiedziała z uśmiechem Frau Heinrich, urzędniczka odpowiedzialna za umieszczanie dzieci w nowych rodzinach. – Dein neues Heim. To twój nowy dom.

Liesel zrobiła palcem kółko na zaparowanej szybie i wyjrzała na zewnątrz.

ZDJĘCIE HIMMELSTRASSE

Budynki przyklejone jeden do drugiego, przeważnie małe domki i depresyjne kamienice.

Brudny śnieg zalegający ulicę jak dywan.

Beton, gołe drzewa i szare powietrze.

W samochodzie był jeszcze mężczyzna. Został z dziewczynką, gdy Frau Heinrich znikła za drzwiami domu. Nie odzywał się. Liesel domyślała się, że przyjechał, by jej pilnować, gdyby chciała uciec, lub obezwładnić ją, gdyby zaczęła się rzucać. Później jednak, gdy naprawdę zaczęła sprawiać kłopoty, mężczyzna po prostu siedział i patrzył. Być może był ostatnią, ostateczną deską ratunku.

Po kilku minutach na dwór wyszedł bardzo wysoki człowiek. Był to Hans Hubermann, który miał zostać przybranym ojcem Liesel. U jego boku kroczyła kobieta średniego wzrostu – Frau Heinrich. U drugiego boku – przysadzista Rosa Hubermann, która wyglądała jak mała szafa okryta płaszczem. Miała wyraźnie kaczy chód. Miałby on nawet swój urok, gdyby nie twarz kobiety przypominająca zgnieciony karton, z wiecznie niezadowoloną miną, jakby z najwyższym trudem znosiła swoje otoczenie. Jej mąż szedł prosto, z dymiącym, własnoręcznie skręconym papierosem między palcami.

Stwierdzenie faktu:

Liesel nie chciała wysiąść z samochodu.

– Was ist los mit dem Kind? – zażądała wyjaśnień Rosa Hubermann. Powtórzyła pytanie: Co się dzieje z tym dzieckiem? Wcisnęła twarz w drzwi auta. – Na, komm. Komm.

Przednie siedzenie podjechało do przodu. Korytarz zimnego światła wabił na zewnątrz. Liesel ani drgnęła.

Przez wytarte kółko na szybie widziała palce wysokiego mężczyzny, wciąż trzymające papierosa. Na jego końcu zbierał się popiół, który spadał na ziemię dopiero po kilku zaciągnięciach. Prawie kwadrans wyciągano ją z samochodu. Zrobił to wysoki mężczyzna.

Spokojnie.

Uczepiła się sąsiedniej bramy.

Z oczu popłynęły jej strugi łez; trzymała się mocno i odmawiała wejścia do domu. Zgromadzeni na ulicy ludzie gapili się, póki Rosa Hubermann nie zaczęła ich wyzywać. Wtedy poodwracali się i każdy poszedł w swoją stronę.

PRZEKŁAD WYPOWIEDZI ROSY HUBERMANN

– Na co się, dupki, gapicie?

W końcu Liesel Meminger ostrożnie weszła do środka. Hans Hubermann prowadził ją za rękę, w drugiej niosąc jej niewielką walizkę. Pod ubraniami schowana była mała czarna książka, którą, jak już wiemy, zgubił czternastoletni grabarz w mieście bez nazwy i której zapewne długo i bezskutecznie poszukiwał. „Przysięgam – musiał mówić swemu szefowi – że nie mam bladego pojęcia, co się z tym stało. Szukałem wszędzie, dosłownie wszędzie!” Z pewnością nigdy by nie podejrzewał o kradzież dziewczynki, a jednak to ona ją miała – czarną książkę ze srebrnym tytułem, która spoczywała pod sufitem odzieży.

PODRĘCZNIK GRABARZA

Dwanaście kroków

do sukcesu w kopaniu grobów

Wydawca: Bawarskie Towarzystwo Cmentarne

Była to pierwsza akcja złodziejki książek i początek jej błyskotliwej kariery.WYCHOWYWANIE SAUMENSCH

Tak, błyskotliwej kariery.

Muszę przyznać, że pomiędzy kradzieżą pierwszej i drugiej książki była długa przerwa. Godne odnotowania jest również to, że pierwsza książka została wykradziona ze śniegu, a druga z ognia. Nie można też pominąć podarunków. Tak czy inaczej, Liesel była posiadaczką czternastu książek, ale według niej naprawdę liczyło się tylko dziesięć. Spośród tych dziesięciu sześć pochodziło z kradzieży, jedna została znaleziona na kuchennym stole, dwie sporządził dla niej ukrywający się Żyd, a jedną dostarczyło miękkie, ustrojone na żółto popołudnie.

Kiedy zdecydowała się opisać swoją historię, rozważała dokładnie, od kiedy książki i słowa zaczęły znaczyć nie tylko to, co znaczyły, lecz wszystko. Czy stało się to wówczas, kiedy ujrzała pokój wypełniony półkami pełnymi książek? Czy może wtedy, kiedy na Himmelstrasse zjawił się Max Vandenburg z naręczem cierpienia i egzemplarzem Mein Kampf Hitlera? Czy chodziło o czytanie w schronie? O ostatni przemarsz do Dachau? O Strząsaczkę słów? Być może nigdy nie poznamy dokładnej odpowiedzi, kiedy i gdzie się to zdarzyło. W każdym razie mnie to przerasta. Zanim jednak przyznamy którejś z ewentualności palmę pierwszeństwa, musimy prześledzić początki Liesel Meminger na Himmelstrasse i sztukę bycia Saumensch.

W chwili przybycia wciąż widoczne były ukąszenia śniegu na jej rękach i zmrożona krew na palcach. Ogólne niedożywienie. Piszczele jak druty. Ramiona jak wieszak. Uśmiech nie przychodził jej łatwo, ale kiedy już zdobyła się na ten wysiłek, był to uśmiech głodomora.

Jej włosy od biedy mogły uchodzić za niemiecki blond, ale oczy – oczy były niebezpieczne. Ciemnobrązowe. W tamtych czasach w Niemczech nie było dobrze mieć piwne oczy. Być może odziedziczyła je po ojcu, ale tego nie wiedziała, bo go nie pamiętała. Wiedziała o nim tylko jedno. Było to określenie, którego nie rozumiała.

DZIWNE SŁOWO

Komunista

Słyszała je kilka razy w ciągu ostatnich lat.

Mieszkała w przepełnionych pensjonatach, w pokojach, które wypełniały pytania. I to słowo. To dziwne słowo czaiło się zawsze na zapleczu, kryło po kątach, wyglądało z ciemności. Nosiło garnitury i mundury. Nieważne, gdzie się znajdowali, wypływało zawsze na wzmiankę o jej ojcu. Wąchała je i smakowała, choć nie potrafiła go napisać ani zrozumieć. Kiedy spytała matkę, co ono znaczy, ta stwierdziła, że to nieważne i żeby nie zawracała sobie głowy takimi sprawami. W pewnym hoteliku mieszkała rozsądna kobieta, która próbowała uczyć dzieci pisać, używając do tego ściany i węgla. Liesel kusiło, by ją zapytać o znaczenie tego słowa, ale nigdy do tego nie doszło. Pewnego dnia kobietę wezwano na przesłuchanie. Już nie wróciła.

Kiedy Liesel przyjechała do Molching, miała poczucie, że została ocalona, ale nie dawało jej to ukojenia. Czy gdyby matka naprawdę ją kochała, porzuciłaby ją na progu u obcych ludzi? Dlaczego? Dlaczego?

Dlaczego?

Sam fakt, że znała odpowiedź – przynajmniej w podstawowym zakresie – był bezdyskusyjny. Jej matka wciąż chorowała i nigdy nie było dość pieniędzy na leczenie. Liesel wiedziała o tym, co nie znaczyło, że się z tym godziła. Choćby nie wiem ile razy słyszała, że jest kochana, porzucenie nie mogło być tego dowodem. Nic nie zmieniało tego, że była zagubionym, wychudzonym dzieckiem w kolejnym obcym miejscu, wśród obcych ludzi. Sama.

Hubermannowie mieszkali na Himmelstrasse w jednym z małych, pudełkowych domków. Kilka pokoi, kuchnia i podwórko do spółki z sąsiadami. Dom miał płaski dach i płytką piwniczkę do przechowywania zapasów. Nie była to piwnica ODPOWIEDNIEJ GŁĘBOKOŚCI. W 1939 roku nie stanowiło to jeszcze problemu. Później, w 1942 i 1943, już tak. Kiedy zaczęły się naloty, musieli biec ulicą do lepszego schronu.

Na początku największe wrażenie robiły wyzwiska. Były takie wulgarne i pojawiały się w nadmiarze. Co chwila padało słowo Saumensch, Saukerl albo Arschloch. Tym, którzy nie rozumieją tych słów, należy się wyjaśnienie. „Sau” odnosi się do świń. Saumensch to obraźliwe, karcące i poniżające określenie istoty rodzaju żeńskiego. Saukerl odnosi się do osób rodzaju męskiego. Arschloch to tyle co „dupek”. To słowo nie przynależy do żadnej konkretnej płci. Po prostu jest.

– Saumensch, du dreckiges! – krzyczała przybrana matka pierwszego wieczora, kiedy Liesel nie chciała się wykąpać. – Ty plugawa świnio! Dlaczego nie chcesz się rozebrać? – Rosa Hubermann umiała się wściekać. Można się nawet pokusić o stwierdzenie, że wściekłość była stałą ozdobą jej twarzy. To dlatego zmarszczki upodobniły ją do pogiętego kartonu.

Liesel poszła się kąpać w stanie absolutnego przerażenia. Nie było mowy, żeby weszła do wanny ani nawet żeby się położyła do łóżka. Skuliła się w kącie przypominającej szafę łazienki, szukając schronienia w nieistniejących ramionach ścian. Nie było tu nic poza suchą farbą, urywanym oddechem i potokiem przekleństw Rosy.

– Zostaw ją – Hans Hubermann wtrącił się do potyczki. Jego ciepły głos torował sobie drogę do Liesel jak przez gęsty tłum. – Zostaw ją mnie.

Podszedł bliżej i usiadł na podłodze, opierając się o ścianę. Kafle były zimne i odpychające.

– Umiesz skręcać papierosy? – spytał. Przez następną godzinę siedzieli w basenie mroku, bawiąc się tytoniem i bibułkami, a Hans Hubermann palił skręcone papierosy.

Po godzinie Liesel całkiem nieźle nauczyła się robić skręty. Ale nie wykąpała się.

GARŚĆ INFORMACJI O HANSIE HUBERMANNIE

Uwielbiał palić. Jednym z powodów była przyjemność robienia skrętów. Z zawodu był malarzem pokojowym, umiał też grać na akordeonie. Przydatny talent, szczególnie w zimie, kiedy mógł zarabiać, występując w barach w Molching, takich jak U Knollera.

Udało mu się oszukać mnie w czasie pierwszej wojny światowej, ale później miał trafić na drugą (perwersyjny rodzaj wyróżnienia).

Znów jednak zdoła mi się wymknąć.

Większość ludzi w ogóle nie zauważała Hansa Hubermanna. Człowiek bez właściwości. Oczywiście był mistrzem w swoim zawodzie. Jako muzyk też plasował się powyżej przeciętnej. A jednak – jestem pewien, że wy też natknęliście się na takich ludzi – zawsze pozostawał w tle, nawet stojąc w pierwszym szeregu. Po prostu był. Niezauważalny. Nieważny i niespecjalnie ceniony.

Frustracja z tego powodu, o ile możecie to sobie wyobrazić, kompletnie nie miałaby sensu. Otóż z całą pewnością miał on swoją wartość i wartość tę natychmiast wyczuła w nim Liesel Meminger (dzieci bardzo często wykazują większą przenikliwość niż tępi dorośli). Zauważyła to od pierwszej chwili.

Jego sposób bycia.

Jego spokój.

Kiedy wreszcie zapalił światło w małej, brzydkiej łazience, Liesel wpatrzyła się w jego niezwykłe oczy. Były łagodne i srebrzyste, jak płynna rtęć. Kiedy Liesel przyjrzała się tym oczom, zrozumiała, że Hans Hubermann jest bardzo wiele wart.

GARŚĆ INFORMACJI O ROSIE HUBERMANN

Miała najwyżej metr sześćdziesiąt wzrostu i ciemne, siwiejące włosy czesała w kok.

Żeby dorobić do pensji męża, zajmowała się praniem i prasowaniem dla pięciu najbogatszych rodzin w Molching. Gotowała okropnie.

Miała wyjątkowy dar irytowania każdego, kogo spotkała na swej drodze. Ale kochała Liesel Meminger. Choć okazywała to w specyficzny sposób. Najczęściej biła ją drewnianą chochlą, a w przerwach atakowała obraźliwymi słowami.

Kiedy po dwóch tygodniach pobytu u Hubermannów Liesel w końcu się wykąpała, Rosa o mało nie udusiła jej w uścisku. Ściskając ją, powiedziała:

– Saumensch, du dreckiges! – już najwyższy czas!

Po kilku miesiącach nie było mowy o „panu” czy „pani Hubermann”. Z typową dla siebie lapidarnością Rosa powiedziała:

– Słuchaj, Liesel, od teraz możesz mi mówić „mamo”. – Zastanowiła się przez chwilę. – A jak mówiłaś do swojej prawdziwej matki?

– Auch Mama. Też „mamo” – spokojnie odpowiedziała Liesel.

– No to ja będę twoją mamą numer dwa. – Rosa spojrzała na męża. – A tego tam... – wydawało się, że zbiera słowa, by jak kule potoczyć je po stole – tego Saukerla, brudną świnię, masz nazywać „papa”, verstehst? Zrozumiano?

– Tak – pospiesznie zgodziła się Liesel. Szybkość odpowiedzi była ceniona w tym domu.

– Tak, mamo – poprawiła ją mama. – Pamiętaj, Saumensch, że masz do mnie mówić „mamo”.

Hans Hubermann właśnie skończył skręcać papierosa – poślinił bibułkę i zawinął go. Spojrzał na Liesel i mrugnął. Nie będzie miała problemów z mówieniem do niego „papo”.POCAŁUNEK
(ważne decyzje dzieciństwa)

Jak każde małe miasto także Molching zaludniały ciekawe typy. Kilka z tych osób mieszkało przy Himmelstrasse. Frau Holtzapfel nie była jedyna.

A oto inni:

- Rudy Steiner – chłopiec z sąsiedztwa zafascynowany czarnoskórym amerykańskim sprinterem Jessem Owensem.

- Frau Diller – stanowcza właścicielka aryjskiego sklepu na rogu.

- Tommy Müller – wiecznie czerwony na twarzy dzieciak z tikiem i chronicznym zapaleniem ucha, które mu kilkakrotnie operowano.

- Człowiek o przydomku „Pfiffikus”, tak ordynarny, że przy nim nawet Rosa Hubermann wydawała się złotoustą świętą.

W większości ulicę zamieszkiwali ludzie niezamożni, mimo ewidentnego wzrostu gospodarczego za Hitlera. Dzielnice biedoty wciąż istniały.

Jak już powiedziano, w bezpośrednim sąsiedztwie Hubermannów wynajmowała mieszkanie rodzina nazwiskiem Steiner. Steinerowie mieli szóstkę dzieci. Jednym z nich był łobuziak Rudy, który szybko został najlepszym przyjacielem Liesel i wspólnikiem jej wybryków. Poznali się na ulicy.

Kilka dni po pierwszej kąpieli mama pozwoliła Liesel wyjść na dwór i pobawić się z dziećmi. Na Himmelstrasse przyjaźnie zawiązywano na ulicy, niezależnie od pogody. Dzieci rzadko odwiedzały się w domach, gdzie zazwyczaj było ciasno i biednie. Czas wolny spędzały więc na wolnym powietrzu, na grze w futbol. Drużyny były skompletowane. Bramki zostały oznaczone koszami na śmieci.

Liesel, jako nowa, natychmiast została wepchnięta między dwa takie kosze. Zastąpiła Tommy’ego Müllera, który trafił na boisko, choć był najbardziej beznadziejnym fajtłapą na całej Himmelstrasse.

Przez jakiś czas gra toczyła się gładko, aż nadszedł nieuchronny moment – Rudy Steiner został przewrócony w śnieg na skutek faula sfrustrowanego Tommy’ego Müllera.

– O rany! – wrzasnął Tommy, a twarz zaczęła mu drgać ze zdenerwowania. – Co ja zrobiłem?!

Ogłoszono rzut karny i Rudy Steiner stanął naprzeciw nowej dziewczynki, Liesel Meminger.

Ustawił piłkę na brudnym placku śniegu, pewny rezultatu. Ostatnio Rudy osiemnaście razy z rzędu strzelał karne, choć przeciwnicy nie pozwalali bronić Tommy’emu Müllerowi i zastępowali go kimś innym. Nieważne, kto stał na bramce, Rudy strzelał gola.

Tym razem drużyna chciała zmusić Liesel, żeby wyszła z bramki. Jak łatwo sobie wyobrazić, Liesel zaprotestowała, a Rudy przyznał jej rację.

– Dajcie jej spokój, niech broni – powiedział z uśmiechem, zacierając ręce.

Śnieg przestał padać i na brudnej nawierzchni między nimi widać było ślady butów. Rudy zamachnął się, strzelił, a Liesel rzuciła się szczupakiem i udało jej się odbić piłkę łokciem. Roześmiana, podniosła się z ziemi, a pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła, była śniegowa kula, w połowie ulepiona z błota, która roztrzaskała jej się na twarzy. Zapiekło jak diabli.

– Podobało się? – zaśmiał się drwiąco chłopak i pobiegł za piłką.

– Saukerl – wyszeptała Liesel. Szybko załapywała domowe słownictwo.

GARŚĆ INFORMACJI O RUDYM STEINERZE

Był o osiem miesięcy starszy od Liesel.

Miał chude nogi, szpiczaste zęby, łobuzerskie błękitne oczy i włosy żółte jak cytryna. Będąc jednym z sześciorga dzieci Steinerów, bez przerwy chodził głodny. Na Himmelstrasse miał opinię czubka. Zasłużył na nią rzadko wspominaną, ale dobrze pamiętaną aferą zwaną „sprawą Jesse’ego Owensa”, kiedy to uczernił sobie twarz węglem i wziął udział w biegu na 100 metrów na lokalnym stadionie.

Przeznaczeniem Rudy’ego Steinera, czy był normalny, czy nie, było zostać najlepszym kumplem Liesel. A walnięcie kogoś prosto w twarz śnieżką jest idealnym sposobem zawarcia wiecznej przyjaźni.

Kilka dni po rozpoczęciu nauki Liesel poszła do szkoły ze Steinerami. Matka Rudy’ego, Barbara, kazała mu zaopiekować się nową dziewczynką, głównie dlatego, że dowiedziała się o śniegowej kuli. Trzeba oddać Rudy’emu, że zastosował się do tego polecenia z przyjemnością. Nie był taki, jak inni młodociani mizogini. Bardzo lubił dziewczyny i lubił Liesel (stąd ta śnieżka). W istocie Rudy Steiner był jednym z tych bezczelnych małych drani, którzy uwielbiają towarzystwo kobiet. To się zdarza wśród dzieci. Trafiają się chłopcy, którzy nie okazują strachu przed płcią przeciwną, głównie dlatego, że cała reszta go okazuje. Nieustraszone typki wolne od wahań w swych decyzjach. Jeśli o to chodzi, Rudy Steiner od początku wiedział, czego chce od Liesel Meminger.

W drodze do szkoły pokazywał jej charakterystyczne punkty miasta, a przynajmniej próbował, miotając się między młodszym rodzeństwem, na które pokrzykiwał, żeby się zamknęło, a starszym, które z kolei pokrzykiwało na niego. Pierwszą rzeczą, jaką jej pokazał, było małe okno na pierwszym piętrze jednej z kamienic.

– Tam mieszka Tommy Müller – powiedział i od razu zauważył, że Liesel wcale go nie kojarzy. – No wiesz, ten nerwus. Jak miał pięć lat, starzy zgubili go na rynku, a było strasznie zimno. Kiedy go znaleźli po trzech godzinach, był prawie zamarznięty i odmroził sobie uszy. Potem zrobiło mu się w tych uszach zakażenie. Miał trzy czy cztery operacje. Przez doktorów ma zszarpane nerwy. I dlatego tak mu twarz lata.

– No i źle gra – wtrąciła Liesel.

– Fatalnie.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: