Złodziejka. LGBT - ebook
W Świebodzinie, niewielkim miasteczku znanym niektórym ze „słynnej” figury Chrystusa Króla, mieszka dwudziestodwuletnia Lena. Dziewczyna pracuje w galerii handlowej, w której dochodzi do zuchwałej kradzieży. Przyciągająca wzrok, krótkowłosa brunetka bezczelnie wynosi ze sklepu markowe stroje kąpielowe, a Lenie, nie udaje się jej zatrzymać. Gdy drogi młodych kobiet przetną się ponownie, wzajemny pociąg wystawi na próbę ich zasady i przekonania. Intrygująca powieść LGBT+. Tylko dla dorosłych 18+
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Proza |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8414-683-5 |
| Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lena podniosła wzrok zza sklepowej lady i niespiesznie powiodła nim wzdłuż ciągnących się przed nią wieszaków z ubraniami. Kilka znudzonych osób krążyło przy sportowych bluzach, dwóch mężczyzn przeglądało gadżety rowerowe. Dwudziestodwulatka przesunęła spojrzenie dalej, rejestrując dobrze jej już znaną klientkę pobliskiej siłowni, która pewnie jak zwykle chciała sobie sprawić nowe legginsy albo treningową koszulkę. Kobieta oglądała nowości i uśmiechała się pod nosem.
Blondynka wróciła do ekranu monitora i dokończyła sprawdzanie zamówienia z hurtowni. Dziś nie było tego wiele i mogłaby przysiąc, że jej szef ostatnio oszczędzał na nowym asortymencie, choć na sklepie zdawało się niczego nie brakować. Kiedy skończyła, zerknęła w prawo, w stronę wejścia i dostrzegła wchodzącą do środka dziewczynę. Trudno powiedzieć, dlaczego, ale jej wzrok od razu się na niej zatrzymał. Spod sportowej, mocno nasuniętej na czoło czapeczki z daszkiem wystawały krótkie, czarne włosy. Dziewczyna miała oczy zasłonięte modnymi, przyciemnianymi okularami, przez które nie można było rozpoznać jej twarzy. Zresztą, jak zauważyła Lena, klientka w czapeczce zdawała się zerkać w zupełnie innym kierunku niż lada, więc i bez okularów nie dałaby rady zapamiętać jej rysów. Kiedy ciemnowłosa sprężystym krokiem przesuwała się między kolejnymi alejkami, Lena mimochodem spojrzała na jej talię. Uśmiechnęła się minimalnie. Zdecydowanym plusem jej pracy było to, że ze swojego miejsca mogła swobodnie obserwować innych. Fakt, że poza kasowaniem towaru, stanowiło to również część jej pracy, to bądź, co bądź, bardzo jej się ta część podobała. Mogła bezkarnie cieszyć oko sylwetkami podobających się jej kobiet i chociaż nigdy nie powiedziałaby w ich kierunku nawet słowa, to myśli są przecież niegroźne. Nikt nikomu nie zabroni myśleć. Marzyć. Pragnąć. I to nawet w takiej dziurze jak lubuski Świebodzin, o którym nie wiedziałby pewnie nikt, gdyby nie wzniesiona na wzgórzu gigantyczna figura Chrystusa Króla. Lena wolałaby, żeby jej małe miasteczko było jednak znane z czegoś innego.
— Poleca pani te okularki?
Natychmiast otrząsnęła się z zamyślenia i spojrzała na klientkę wyciągającą ku niej opakowanie pływackich okularów. Skinęła głową.
— Tak — odparła szczerze. — To marka średniej klasy, ale akcesoria pływackie robią naprawdę dobre.
— Mówi pani? — Kobieta kilkukrotnie przerzuciła w dłoniach opływowe opakowanie, jakby starała się ocenić sprzęt z zewnątrz.
— Tak, jak dotąd żadnych skarg ani reklamacji na ten typ nie mieliśmy.
— Siedemdziesiąt dziewięć złotych? — Upewniła się klientka, patrząc na cenę.
— Tak.
Kobieta chwilę jeszcze myślała, a potem zdecydowała się na zakup. Lena skasowała towar, przyjęła płatność kartą i zapytała, czy potrzebna jest reklamówka.
— Nie, dziękuję. — Usłyszała.
Kobieta wzięła opakowanie w garść i nie poświęcając jej więcej swojego czasu, całkiem zadowolona wyszła ze sklepu. Blondynka za kasą odprowadziła ją wzrokiem, a później przejechała dłonią po swoich sięgających łopatek włosach. Poprawiła fryzurę, chociaż niekoniecznie wymagała ona poprawy i zanim wróciła do ekranu, znów spojrzała na sklep. Ruch się zmniejszył, ale…
— Bez jaj… — mruknęła nagle, wytężając wzrok.
Odłożyła wszystko i wyszła zza kontuaru, kierując się w stronę wieszaków ze strojami kąpielowymi. Szła powoli, żeby nie zwracać na siebie uwagi, ale ani na moment nie odrywała już wzroku od stojącej tam dziewczyny w czapeczce z daszkiem. Może jej się tylko wydawało, ale musiała to sprawdzić. Stanęła kawałek dalej i skupiła się dłoniach oglądającej stroje klientki. W lewej ręce krótkowłosa brunetka trzymała jakieś dziwne urządzenie. Lena zmrużyła powieki widząc, jak klientka waha się przez moment, a później obraca dyskretnie głowę w lewo, w prawo, i wreszcie przykłada to coś do tkwiącego przy kąpielowym kostiumie Nike zabezpieczenia. Lena dobrze znała to charakterystyczne kliknięcie. Blokada puściła, a sekundę później strój wylądował w przewieszonej przez ramię torebce dziewczyny. Już chciała otworzyć usta i zacząć na nią wrzeszczeć, ale złodziejka w zaskakującym tempie zrobiła to samo z kolejnym strojem, tym razem Adidasa. Lenę zamurowało i gdyby nie fakt, że dziewczyna bezczelnie kradła firmowy towar, za który to ona przecież była tutaj odpowiedzialna, to mogłaby być nawet pod wrażeniem.
— Halo! — odezwała się głośno. — Co pani robi?!
Barki dziewczyny automatycznie się skurczyły, ale złapana na gorącym uczynku nie odwróciła się do stojącej nieco dalej sprzedawczyni. Zastygła tylko w miejscu, jakby zastanawiała się, co robić.
— Proszę wyjąć to z torebki albo wezwę policję! — zażądała stanowczo Lena.
I właśnie wtedy, szybciej niż wydawało się to możliwe, dziewczyna w czapeczce z daszkiem rzuciła się na lewo. Imponującym tempem przebiegła między regałami i zanim Lena zdążyła zacząć krzyczeć, minęła ladę sklepową i wybiegła na zewnątrz.
— O… chrona! — Dopiero teraz młoda kasjerka wyszła z szoku i zaczęła wzywać pomoc. — Złodziejka! Ochrona! — wołała.
Pobiegła w kierunku sklepowych drzwi i wyjrzała na pasaż. Ochroniarza nie było widać, więc znowu krzyknęła.
— Złodziejka! Łapać ją! Ochrona!!!
Plecy uciekającej dziewczyny zniknęły za drzwiami wyjściowymi galerii Hosso. Lena nie mogła zostawić sklepu bez obsługi, a drugi pracownik jeszcze nie przyszedł, więc stała tak w progu między pasażem i miejscem swojej pracy i wydzierała się, ile sił. Przechodzący między sklepami ludzie patrzyli na nią, a później rozglądali się, szukając wzrokiem złodzieja, ale tego już dawno nie było. Kiedy kilka minut później wreszcie pojawił się ochroniarz, Lena była już równo wkurzona. Strój Nike kosztował prawie trzysta złotych, ten z Adidasa trochę poniżej dwustu, więc strata była spora.
— I to na mojej zmianie… — jęknęła zła. — Kurwa mać.
Zanim zdała relację zakręconemu jak zwykle ochroniarzowi, który właśnie wsuwał w spodnie wygniecioną koszulę, pomyślała, że to skrajnie niesprawiedliwe. Dziewczyna w czapeczce wyglądała na młodą. Rączek też jej nie urwało. Lena zasuwała w sklepie, żeby nie obciążać mamy dodatkowymi kosztami swoich zaocznych studiów, a taka, jakby nigdy nic, kradła towar, mając pracę w dupie. Blondynka nie znosiła takich ludzi. Za nic mieli uczciwość, cudzą pracę i normalnie zarobione pieniądze. I… niestety zarabiali dużo lepiej od niej.
Zaklęła pod nosem, wiedząc, że szef się na to wścieknie.
***
— Bo ty na nic nigdy nie masz czasu! — wydarła się kobieta, podpierając ręce pod boki. — Mam tego serdecznie dość, rozumiesz?!
Napięła się cała i patrząc na męża, oczekiwała konkretnych wyjaśnień, a już na pewno przeprosin. Mężczyzna, na oko o włos przed czterdziestką, stał po drugiej stronie kuchennego stołu i tylko wzruszał ramionami.
— Nic nie powiesz? Masz nas w dupie, tak? — Gorączkowała się coraz bardziej.
— Aneta przecież wiesz, że pracuję — powiedział cicho. — Robię wszystko, żeby…
— Gówno robisz Artur! Praca to nie wszystko!
Mężczyzna westchnął, siląc się na spokój.
— Musimy coś jeść, opłacać rachunki… nie widzisz tego?
— Dla ciebie wszystko się kręci wokół kasy!
— To nie tak… — Próbował protestować, ale słabo mu to wychodziło.
— A kiedy ostatnio gdzieś ze mną byłeś? — sarknęła. — Kiedy poszedłeś do syna na zebranie?! No kiedy, pytam się?!
— Aneta… ktoś musi pracować, żebyśmy dali radę.
— Czyli to moja wina, tak? — Zaperzyła się jeszcze bardziej, a na jej policzkach pojawiły się czerwone wykwity. — Oczywiście! Zwal to na mnie! Jasne!
— Nie to miałem na myśli, no proszę cię.
— A co? Tak się umawialiśmy: ja wychowuję dziecko, ty zarabiasz, już zapomniałeś?
Artur przełknął ślinę tak mocno, że na szyi zaznaczyła mu się grdyka.
— Nigdy nie robiłem ci o to wyrzutów. I nie zrobię.
— A teraz, to co do diabła robisz?
— Tłumaczę przecież… jestem po prostu zarobiony — przyznał i od razu się zgarbił. — Prowadzenie tego sklepu nie jest takie łatwe, jak ci się zdaje.
— Nie? — parsknęła. — Masz pracowników, to oni zasuwają, a ty siedzisz w tym jebanym kantorku i wielkiego szefa udajesz! A w domu nigdy cię nie ma. Mam dość!
— Jesteś dla mnie niesprawiedliwa…
— To mnie pozwij — żachnęła się i złapała leżący obok nóż, jakby chciała się na niego rzucić. Odwróciła się na pięcie i wyjęła z chlebaka bułki. W pierwszą wsunęła nóż tak mocno, że do środka weszła nawet rękojeść.
— Aneta…
Mężczyzna chciał coś dodać, ale właśnie zadzwonił jego telefon. Spojrzał na wyświetlacz i zobaczył nazwisko dostawcy sportowego obuwia. Odebrał od razu. Kątem oka widział, jak żona odwraca się i posyła mu piorunujące spojrzenie.
— O tym kurwa mówię! — Nie siliła się już na ściszony głos. — Zawsze praca! Jeszcze jakby z tego były pieniądze, ale nie!
Jej mąż mocniej przycisnął smartfon do ucha i wyszedł do przedpokoju.
— Jak to podwyżka? — szepnął w odpowiedzi na to, co mówił mu właśnie dostawca.
Starał się, żeby żona tego nie słyszała.
— Ile? Na jak długo? Co? Chyba pan zwariował. — Mężczyzna pobladł, wyobrażając sobie koszty. — A co z terminem płatności? Wydłużycie mi to chociaż?
Odpowiedź nie była satysfakcjonująca. Właściciel sklepu wysłuchał reszty tego, co do powiedzenia miał jego rozmówca, sam nie mówiąc już nawet słowa. W głowie kalkulował właśnie, ile będzie go to kosztowało, jeszcze teraz, kiedy miał problemy.
Jego żona właśnie stanęła w progu i uważnie mu się przyglądała.
— Chuja to wszystko warte — rzuciła, gdy tylko zakończył rozmowę. — Ani z tego pieniędzy, ani nic.
— Daj już spokój dobrze? Staram się.
— Srarasz nie starasz. — fuknęła i wróciła do kuchni.
Mężczyzna westchnął, nadął policzki i powoli wypuścił powietrze. Czuł, że jeśli nad sobą nie zapanuje, to zaraz dosłownie się rozpłacze, a przy niej nigdy nie płakał. Zanim zdążył pójść za Anetą, smartfon znów rozbrzmiał dźwiękiem połączenia. Tym razem na wyświetlaczu widniał firmowy numer. Odebrał.
— Artur Wędzki. — przedstawił się automatycznie.
Po drugiej stronie usłyszał głos swojej pracowniczki.
— Dzień dobry kierowniku. Tu Lena, mogę na moment?
— Tak, słucham.
— Mieliśmy tu w sklepie nieprzyjemną sprawę — oznajmiła nieco zbitym głosem, a mężczyzna od razu to wychwycił.
— Co się stało?
W myślach prosił, żeby i ona jeszcze mu dzisiaj nie dowaliła.
— Kradzież — odparła dziewczyna. — Złodziejka gwizdnęła dwa stroje kąpielowe, starałam się ją zatrzymać, ale niestety była szybsza. — tłumaczyła się.
— Szlag — jęknął. — Jeszcze to…
— Ochrony akurat nie było, dopiero po czasie przyszli.
— Jaka strata?
— Prawie pięćset złotych, no niecałe…
— Ja pierdolę — warknął.
— Przepraszam szefie, naprawdę się starałam.
— Nie szkodzi Lena — rzucił. — To nie twoja wina. Jak przyjadę to przejrzę monitoring. Chyba, że ją rozpoznasz?
— Nie… była w czapeczce z daszkiem, w ogóle nie widziałam twarzy.
W ich rozmowę wdarł się nagle drugi damski głos. Kpiący i wściekły.
— Jeszcze cię okradli?! — wydzierała się kobieta. — Zajebiście! Biznes kurwa roku.
Rozmówczynię Artura zatkało, a on sam nie zdążył zasłonić głośnika i wiedział, że pracowniczka to słyszała.
— Niedługo będę — rzucił krótko. — Do widzenia.
Rozłączył się i spiorunował żonę wzrokiem.
— Musiałaś? — Obruszył się. — Przy pracowniku?
Aneta nie odpowiedziała na jego pytanie, ale jej wykrzywiona mina mówiła wszystko.
— Ile zwinęli? — spytała.
Nagle w zamku ich mieszkania zachrobotał klucz i po chwili do przedpokoju wsunęła się brązowa czupryna szesnastolatka. Chłopiec spojrzał na minę ojca i zarejestrował złość wymalowaną na twarzy matki.
— Znowu się żrecie? — Bardziej stwierdził niż spytał.
Artur nie odpowiedział, Aneta przewróciła oczami.
— Sklep twojego taty obrobili, taki ma świetny biznes — wyjaśniła synowi tonem pełnym kpiny.
— Acha. — odparł chłopiec i wzruszył ramionami.
Był już w tym wieku, w którym mało co go tak naprawdę obchodziło, a już najmniej problemy rodziców.
— Planujemy z chłopakami wspólny wyjazd na wakacje — oznajmił, jakby wypowiedzi jego matki nie było. — Dacie mi kilka stów, żebym goły nie jechał?
Aneta w tej samej sekundzie się zaśmiała i dodała kąśliwie:
— Spytaj tatusia, byznesmena pełną mordą.
Kobieta nie czekała na odpowiedź męża i poszła do łazienki. Uważała, że sam powinien wypić piwo, którego naważył. Mógł pójść na etat, zatrudnić się gdzieś jak normalny człowiek, ale zachciało mu się biznesów, no to miał. Ona zaś miała do niego jedynie żal. I coraz bardziej miała tego wszystkiego dość.
***
Artur Wędzki wpatrywał się w monitor, jakby miały tam na niego czekać wszystkie rozwiązania. Stojąca obok Lena uruchomiła program i przewinęła nagranie do momentu wejścia złodziejki do sklepu. Umieszczona w górnym rogu kamera wyraźnie pokazywała sylwetkę i czapeczkę z daszkiem, ale nie twarz. Odczekała aż dziewczyna znajdzie się w zasięgu drugiej kamery i wtedy przełączyła obraz.
— Cholera — westchnął Wędzki. — Idzie jakby dobrze wiedziała, gdzie nie zadzierać głowy.
— Mhm.
— Nie da rady tego przybliżyć?
Lena zrobiła, co mogła, ale twarzy złodziejki nijak nie dało się rozpoznać. Krótkie włosy wystające spod czapeczki i przyciemniane okulary. Nawet ust nie było dobrze widać.
— Nie mamy więcej kamer, prawda? — spytała szefa, uważnie przypatrując się dziewczynie.
Mężczyzna pokręcił głową, a jego pracowniczka złapała się na tym, że przygląda się złodziejce nieco dłużej. Mimo tego, co się stało, brunetka wciąż jej się podobała.
— Sprawdzę jeszcze w biurze, czy nie złapały jej kamery zewnętrzne. — rzucił Wędzki i odsunął się od monitora.
— Dzisiaj nikogo tam nie ma. — Uprzedziła go Lena.
— Nie?
— Rano przyszedł mail z informacją, że biuro będzie nieczynne.
Trzydziestodziewięcioletni właściciel sklepu sportowego w galerii Hosso z rezygnacją podrapał się po głowie.
— Trudno, spróbuję jutro.
Jego pracowniczka coś sobie przypomniała i nagle sięgnęła do znajdującej się po prawej stronie biurka szuflady. Wyjęła z niej kopertę i podała szefowi.
— Co to?
— Pewnie rachunek za prąd.
Wędzki minimalnie zmarszczył czoło i otworzył korespondencję. Nie powiedział nic, ale kiedy chwilę później udał się do swojego kantorka, jego przygarbione plecy wskazywały, że nie jest dobrze.
Lena pomyślała, że pech chodzi parami. Wróciła spojrzeniem na ekran i kliknęła odtwarzanie. Ciemnowłosa podchodziła właśnie do wieszaków ze strojami kąpielowymi. Obserwująca ją sprzedawczyni zauważyła, że nie widać nawet jak wyjmuje z torebki to swoje urządzonko do zdejmowania zabezpieczeń. Jakby po prostu stała i oglądała kostiumy.
_Bezczelna, ale cwana_, pomyślała.
_I ładna._Rozdział 2
Czarna weszła do domu zdyszana. Czuła, jak koszulka lepi jej się od potu i chociaż był ciepły maj, to zdecydowanie nie słońce było powodem tego, jak się zgrzała. Zanim zdecydowała się wreszcie ruszyć na swoją ulicę, przemierzyła przynajmniej dwanaście innych, klucząc między budynkami, jakby starała się zgubić kogoś, kto mógł za nią iść. Wiedziała, że młoda sprzedawczyni nie mogła za nią pobiec, dlatego przecież wybrała tę godzinę i ten sklep, ale wolała zachować ostrożność. Czapeczkę z daszkiem wyrzuciła do pierwszego znalezionego kosza na śmieci. Zawsze tak robiła. Nie chciała wpaść przez idiotyczny szczegół.
Teraz, kiedy wreszcie była w domu i zsunęła ze stóp adidasy, wydawało jej się, że skarpetki zupełnie przykleiły jej się do skóry. Po kilku godzinach dorywczej pracy na świebodzińskim bazarze nigdy nie były tak spocone, jak po jej dodatkowym zajęciu na mieście. Spojrzała na wiszące w przedpokoju lustro. Stara rama była już tak odrapana, że nie mogła na nią patrzeć. W szklanej tafli zobaczyła pokryte drobnymi kropelkami czoło. Czerwone policzki wskazywały, że albo się zmęczyła, albo palił ją wstyd, że mało co nie została złapana. Ta czerwień przebijała się nawet przez grubą warstwę zupełnie nienaturalnego dla niej makijażu. Pod tą góry tapety zawsze zakładanej na taką „okazję” nikt by jej nie poznał. Nie było szans. Wydęła usta w głębokim „uff”, a później cicho przemknęła obok sypialni matki. Zauważyła kołdrę nasuniętą głęboko na jej głowę i chwilę obserwowała spokojnie unoszące się w oddechu ciało. Na szczęście jej matka spała.
Czarna weszła do kuchni i na stole znalazła dwie kartki. Pierwsza: rachunek za gaz. Mama musiała jakimś cudem odebrać go od listonosza i otworzyć. Jak na nią to było coś wyjątkowego. Druga: kartka, którą osobiście położyła tutaj wczoraj. Recepta na leki. Zapomniała wziąć ją ze sobą przed pójściem do Hosso. Westchnęła i oba papiery zabrała do swojego pokoju. Dopiero tam w pośpiechu zdjęła z siebie ubrania i rzuciła je w kąt, zostając tylko w czarnej bieliźnie. Nie zamierzała zakłócać spokoju mamy nastawianiem prania, ani kąpielą.
Od dwóch lat zdecydowanie lepsze były dla niej chwile, w których mama spała. Nie awanturowała się wtedy, nie płakała i nie sprawiała, że Czarna czuła się źle. Kiedy mama spała, nie wymagała też pomocy.
Dwudziestolatka położyła rachunek i receptę w rogu biurka, otworzyła pokrywę laptopa i delikatnie odsunęła skrzypiące krzesło. Tak cicho, jak mogła, przestawiła je w kąt, wcale nie planując na nim siadać. Z torebki ostrożnie wyjęła ukradzione dziś stroje kąpielowe, zwracając uwagę na to, żeby nie zerwać metki.
Kiedy ekran laptopa rozjaśnił się, znalazła w sieci oryginalne zdjęcia i pobrała je na pulpit, a później weszła na OLX. Szybko przekopiowała opis każdego ze strojów, dorzuciła oryginalne zdjęcie i dodała status „używane”. W pierwszym zdaniu ogłoszenia wspomniała, że stroje posiadają jeszcze metkę i ani razu nie były ubrane, bo dostała je w prezencie od babci, która źle wybrała rozmiar, a sprzedawca nie zgodził się przyjąć zwrotu, więc sprzedaje je za połowę ceny, żeby cokolwiek jej się zwróciło. Patenty na stosunkowo wiarygodne teksty miała już obcykane. Nietrafiony prezent, zły rozmiar, kolor jej się jednak nie podoba, kupiła na wakacjach i nie ma jak zwrócić, bo trzysta kilometrów itd. Nie szczędziła wyjaśnień, a to procentowało zakupami. Dla klientek zawsze była super miła, paczki przygotowywała starannie i wysyłała od razu po dokonaniu płatności. Głównie posiłkowała się OLX-em, ale inne serwisy też odwiedzała, żeby nie podpaść i nie zwracać na siebie uwagi.
Kiedy wreszcie wystawiła obie zdobycze, coś kliknęło w jej telefonie. Spojrzała na ekran. Powiadomienie o wpłynięciu pieniędzy za buchnięte kila dni temu legginsy Reeboka. Uśmiechnęła się zadowolona. Naprawdę dobrze jej szło. Kiedy człowiek wszystko sobie dokładnie przemyśli, musi iść dobrze, nie ma innej opcji. Ładnie spakowała towar, zaadresowała i odłożyła na łóżko. Cicho przemknęła do łazienki i odkręciła w kranie minimalny strumień zimnej wody. Delikatnie umyła pachy, czując przy tym niewypowiedzianą ulgę, a później, równie powoli przemyła ramiona, brzuch i twarz. Ciemne pasy brązowego fluidu pomieszane z czarnym tuszem do rzęs zaczęły spływać jej po skórze.
Utkwiła wzrok w lustrze, patrząc w nie o kilka minut za długo. Czuła się otępiała. Zmęczona. Potrząsnęła głową, zdając sobie sprawę z tego, że jeśli się nie odpręży, to któregoś dnia po prostu zwariuje. Jeszcze raz przemyła czoło i policzki, starła papierem grubą warstwę szminki i wreszcie zakręciła kran.
_Mam tylko dwadzieścia lat_, wyszeptała do swojego odbicia, nie wydając jednak z ust żadnego dźwięku.
Patrzyła na siebie bez makijażu, zaczynając wreszcie rozpoznawać własne ja. Nastrój poprawił jej się minimalnie. Dopiero po chwili sięgnęła po inne, mniej wyraziste kosmetyki i zrobiła sobie bardzo delikatny make up. Taki niby nic, jak lubiła najbardziej.
Wróciła do pokoju, wcisnęła się w nowe jeansy i założyła imprezową koszulkę. Później wsunęła czyste skarpetki, zabrała leżącą na łóżku paczkę, zahaczyła o przedpokój i chwilę później wymknęła się z mieszkania.
_Jest piątek! Do diabła._
Zbiegła schodami w dół i ruszyła w stronę Orlenu. Dojście na miejsce zajęło jej niecałe piętnaście minut, ale teraz już wcale się nie spieszyła. W głowie miała tylko dwie rzeczy. Pierwsza: nadać zamówioną paczkę. Druga: złapać stopa i dojechać na imprezę. Świebodziński Orlen znajdujący się tuż przy rondzie z wylotówką na autostradę w kierunku Poznania był chyba najlepszym sprawdzonym przez nią miejscem łapania okazji. Może i jeżdżenie stopem w tych czasach było ryzykowne, ale Czarnej nigdy nie spotkało nic złego. Mili ludzie, którzy po prostu nie chcieli bujać się sami stąd aż do Poznania.
Weszła na stację, nadała przesyłkę i rozejrzała się po autach stojących na parkingu i przy dystrybutorach z paliwem. Podeszła do pierwszego z brzegu kierowcy i zapytała, dokąd jedzie. Niestety, mężczyzna ruszał na Berlin, więc podziękowała miło i poszła dalej. Transport udało jej się znaleźć dopiero przy czwartym podejściu. Młoda kobieta z nastoletnią córką chętnie zgodziła się ją zabrać i nawet nie chciała za to pieniędzy, na co zresztą Czarna cicho liczyła. Nie, żeby nie miała kasy, bo przecież kradła, to coś zawsze miała, ale odkąd wszystko w domu było na jej głowie, oszczędzała o wiele bardziej niż wcześniej. Podziękowała kobiecie i moszcząc się na tylnym siedzeniu jej granatowej Skody, przymknęła na chwilę oczy. Samochód jechał równo, a jej z miejsca zrobiło się ciepło i miło. Pod powiekami miała jeszcze przez chwilę obraz krzyczącej na nią sprzedawczyni, której wyglądu z tego całego stresu nie udało jej się zapamiętać, ale zrobiła się senna i majaki rozmyły się, zostawiając wyłącznie obraz kojącej czerni.
— Halo, halo. Dojeżdżamy do Poznania.
Ocknęła się gwałtownie, jakby spokojny głos prowadzącej pojazd kobiety był co najmniej krzykiem.
— O Jezu, zasnęłam? — wymamrotała.
— Spała pani jak dziecko — odpowiedziała jej córka kobiety.
— Zaraz będę zjeżdżać do centrum — wtrąciła kierująca, zwalniając przed krzyżówką. — Gdzie panią wysadzić?
Czarna spojrzała przez okno i zaczęła rozpoznawać okolicę.
— Będzie pani przejeżdżać koło dworca głównego? — zapytała.
— Tak, za kilka minut.
— Świetnie, to ja bym tam wysiadła, dobrze?
— Oczywiście. — odparła kobieta i skinęła głową. — Powrót do domu czy wypad na weekend? — zaciekawiła się.
— Znajome… urządzają piątkową imprezę.
Czarna chrząknęła, jakby nie chciała wnikać w szczegóły i prowadząca Skodę chyba to wyczuła, bo nie spytała o nic więcej. Przy muzyce cicho sączącej się z radia dojechały do dworca, a kiedy kobieta zatrzymała samochód, Czarna podziękowała jej bardzo za podwózkę i wysiadła z auta.
— Udanej imprezy — rzuciła jeszcze nastolatka siedząca przy swojej matce.
— Dzięki! — Uśmiechnęła się do niej w odpowiedzi, a potem zamknęła drzwi i ruszyła przed siebie.
Wciąż, nawet przy obcych ludziach Czarną krępowało przyznanie, na Jaką imprezę idzie. Kto na niej będzie, Komu jest dedykowana i Jaka tak naprawdę jest ona sama. A jaka była? Kim była? Zmarszczyła czoło i nie chcąc sama przed sobą przyznać, że wciąż jeszcze nikt o niej nie wie, skręciła w boczną ulicę i poszła dobrze sobie znaną drogą do nieco oddalonego od dworca klubu.
Czasem Czarna była na siebie zła. Tak po prostu. Na co dzień kombinowała jak mogła, kradła z premedytacją, uciekała aż się za nią kurzyło, sprzedawała zdobyte fanty bez mrugnięcia okiem i uważała się za bardzo twardą. O tak, tupetu i determinacji nigdy jej nie brakowało. Dlaczego więc ukrywała się przed mamą? Przed znajomymi? W końcu nic złego nie robiła.
Zamyśliła się, ale w kolejną ulicę skręciła odruchowo. Po niespełna piętnastu minutach stanęła przed klubem. Nad drzwiami wisiał kolorowy baner, a przed wejściem stał bramkarz, który wydawał się nawet sympatyczny.
— Dzisiaj impreza zamknięta — oznajmił.
— Wiem, przyszłam na nią. — odparła bez cienia wahania.
Mężczyzna przesunął się i wpuścił ją do środka.
_Dobrze, że już hasła nie trzeba podawać._
Kiedy za Czarną zamknęły się drzwi, owiał ją przyjemny chłód i dźwięki energetycznej muzyki. L Vibes. Tak nazywały się twórczynie cyklicznych imprez dla lesbijek organizowanych w różnych miastach Polski. Prawie jak L Word, pomyślała Czarna.
Spojrzała na parkiet, na którym już szalały inne kobiety.
_Vibes to dobre słowo, idealnie do nich pasuje._
Podeszła do baru, zamówiła drinka, a potem wypiła go, nie odkładając na bok. Wypuściła z płuc powietrze i pozwoliła sobie na rozluźnienie mięśni. Kiedy tylko L Vibes przyjeżdżały do Poznania, zawsze tutaj wpadała. To było jak magnes pozwalający jej poczuć się _normalnie_, nawet, jeśli Czarna nienawidziła tego słowa. DJ-ka zarzuciła szybsze rytmy, więc nie czekając na zaproszenie, brunetka ruszyła na parkiet. Lekki ruch nogą w prawo, nogą w lewo, biodrami na boki. Wciąż jeszcze czuła się spięta, ale wiedziała, że to zaraz puści. Kiedy wreszcie złapała rytm i zapomniała o tym, co czeka na nią w domu i jak musi zarabiać pieniądze, przymknęła oczy i falowała razem z tłumem. Plątanina kobiecych ciał, które dobrze się rozumiały, nawet jeśli żadne żadnego nie musnęło w tańcu. Ciche porozumienie. Głośny krzyk wolności. Rozpierające wrażenie, że wszystko jest okej.
Muzyka dudniła w uszach tak pięknie.
Czarna nie zeszła z parkietu dopóki DJ-ka nie zrobiła przerwy. Dwie sympatyczne dziewczyny — organizacyjny trzon L Vibes weszły na a’la scenę i zaczęły mówić o tatuażach, które można zrobić dzisiaj w okazyjnej cenie, a potem przeprowadziły jakiś konkurs dla uczestniczek.
_Boże jak lekko._
Czarna wróciła do baru i poprosiła kolejnego drinka. Kobiety śmiały się z tekstów organizatorek i aktywnie angażowały w proponowaną zabawę, a ona sącząc podany alkohol, obserwowała, uśmiechając się pod nosem. Pomyślała:
_Powinnam mieć to częściej. Mam tylko dwadzieścia lat._
Śmiech przelał się po sali, a kilka uczestniczek imprezy ruszyło w stronę stanowiska tatuażystki.
— Postawić ci drinka?
Czarna odwróciła się i zobaczyła, że to do niej. Na oko kilka lat starsza blondynka z wyraźnym, perfekcyjnie wykonanym makijażem uśmiechała się do niej sympatycznie.
— Mi? — Upewniła się.
Kobieta skinęła, a Czarna zarejestrowała jej głęboki dekolt, na końcu którego rysowały się pełne piersi. Rowek między nimi wyglądał idealnie. Jak z obrazka. Spojrzała jej w oczy i dostrzegła w nich błysk, który odebrała dość jednoznacznie.
— Nie, dziękuję — odparła. — Ja dziś tylko tańczę, nic więcej nie wchodzi w grę.
— A mogłoby… — Głos kobiety był cichy i bardzo spokojny, ale było w nim coś przyciągającego. — Drink, śniadanie?
W normalnych warunkach pewnie Czarna by się skusiła, ale dzisiaj…
— Nie, naprawdę dziękuję, ale dziś chcę tylko wywalić z siebie całe zło. — przyznała.
— Na parkiecie?
— Tak. Wyłącznie.
Blondynka uśmiechnęła się ciepło.
— Rozumiem. W takim razie i tak postawię ci drinka. — Odwróciła się i skinęła głową na barmankę. — Jeszcze raz to samo dla pani. — powiedziała.
— To miłe. — rzuciła Czarna.
— Szczerość to rzadka cecha, warto za nią wypić. — Kobieta uniosła kąciki ust. — Poza tym uważam, że taniec to znacznie lepsza forma odreagowania niż… — Urwała.
— Niż?
— Seks na smutno. — parsknęła.
— To prawda.
Barmanka podała Czarnej drinka, a ona uniosła go w stronę kieliszka trzymanego przez blondynkę.
— No to zdrowie — rzuciła, stukając lekko szkłem o jej szkło.
— Zdrowie.Rozdział 3
Blondynka z włosami sięgającymi lekko za łopatki stała pod urzędem skarbowym i nie spuszczała wzroku z ekranu swojego smartfona. Kciukiem przesuwała od dołu do góry, przewijając stronę, która właśnie teraz skupiała całą jej uwagę. Majowe słońce grzało już bardzo przyjemnie, ale ona stała tak, by nie wystawiać twarzy prosto do słońca. Nie zależało jej na opaleniźnie, za to chciała dokładnie widzieć ekran, nie męcząc wzroku odbijającymi się od niego promieniami.
Jej skupienie przerwał donośny głos dobiegający zza pleców.
— Lena! Pomóż mi z tymi siatkami!
Dziewczyna odwróciła się natychmiast, odruchowo wcisnęła telefon do kieszeni i podeszła do matki.
— Cześć mamuś — przywitała się i złapała dwie z trzech reklamówek, które jej matka taszczyła w rękach. — Jak było w pracy?
Kobieta tylko pokręciła głową.
— Szkoda gadać. Sama roszczeniówka. — rzuciła. — Ci ludzie naprawdę myślą, że skoro płacą podatki na moją pensję, to powinnam im nadskakiwać. Jakbym ja nie płaciła na ich drogi, przedszkola, szkoły i co tam jeszcze. — fuknęła.
— Aż tak źle?
— Jeden gbur zwyzywał mnie dzisiaj od nierobów, wyobraź sobie. — żachnęła się. — Po pięciu godzinach pracy zrobiłam sobie kawę i się zaczęło.
Lena jęknęła, bo kawowe przerwy w pracy jej mamy były już owiane prawdziwą legendą. Nic bardziej nie irytowało czekających w kolejce ludzi, niż pani ze skarbowego popijająca kawkę.
— Sami pewnie nigdy kawy w pracy nie piją — rzuciła kpiąco Lena.
— No właśnie! Zero zrozumienia. Ja nie wiem, ale mam wrażenie, że jak przekraczają drzwi urzędu skarbowego, który przecież działa Dla Nich, a nie dla mnie — Podkreśliła to mocno — to jakby tracili całą kulturę, o inteligencji nie wspomnę.
Przeszły przez ruchliwą w tym miejscu ulicę i ruszyły w stronę ronda. Kawałek stąd mieścił się Lidl, w którym zamierzały zrobić zakupy przed powrotem do domu. Lena często przychodziła po matkę pod jej pracę, potem razem załatwiały sprawunki i wracały do domu. Miały ze sobą dobry kontakt i chociaż tato Leny od lat miał już inną rodzinę i w Świebodzinie praktycznie nie bywał, to bez niego radziły sobie naprawdę dobrze.
Przez moment szły w ciszy, a matka Leny starała się wyrzucić z głowy myśli o pracy.
— Przerobiłaś tamten materiał na studia? — spytała, kiedy były już za rondem. — Ten, co to trudniej ci wchodził?
— Tak, tak — Jej córka kiwnęła głową. — Zakułam na blachę, dalej słabo to rozumiem, ale z pamięciówki ogarnę.
— Egzamin na najbliższym zjeździe, tak?
— Mhm. W sobotę.
— Dasz radę?
Lena spojrzała na nią, wymownie przewracając oczami.
— A kiedyś nie dałam?
— No wiesz, wolę się upewnić, to już nie jest liceum.
— Spokojnie mamuś, zamierzam wszystko zaliczyć za pierwszym podejściem.
— Ambitnie — Kobieta wydawała się zadowolona.
Lena pomyślała, że to raczej nie jest kwestia ambicji. Po prostu nie chciała płacić za poprawkę. W Hosso nie zarabiała źle, ale jednak kokosy to nie były, a dodatkowy wyjazd do Zielonej Góry, ekstra opłata za poprawkę i ewentualne korepetycje — to kosztowało. Ona wolałaby wydać te pieniądze na nowe buty albo jakiś ładny ciuch, a nie stracić, jako karę za to, że nie chciało jej się dłużej pouczyć.
— Wiesz mamuś, jakbym studiowała prawo to może byłoby to ambitne — powiedziała, kiedy już prawie dochodziły do drzwi Lidla. — ale to tylko zaoczne Bezpieczeństwo i Higiena Pracy. — dokończyła.
— Tylko? — Jej mama prawie prychnęła. — To studia dla ludzi z zasadami. — Zauważyła. — Na prawie hodują tłumy szulerów wykorzystujących wiedzę o dziurawym systemie do pogrywania z wymiarem sprawiedliwości. Obrońcy bandytów i kanciarzy.
Lena wyczuła w głosie matki zdenerwowanie, ale nie zamierzała jej przerywać.
— Bezpieczeństwo i Higiena Pracy pozwolą ci znaleźć dobre zajęcie, w trosce o ludzi, prawo i zasady. No i… — Kobieta uśmiechnęła się lekko. — Będziesz łapać tych, którzy zasady łamią.
— Mhm.
Matka spojrzała na Lenę uważnie, ale nie dostrzegła w jej oczach nadmiernej ekscytacji. Wzruszyła ramionami, chwyciła marketowy wózek i weszła do sklepu.
— A złapali już tę złodziejkę, o której mi wspominałaś? — spytała, podchodząc do działu z owocami. Wrzuciła do koszyka dwa banany i zaczęła oglądać pomarańcze, obracając je uważnie od dołu do góry.
— Niestety nie.
— Wędzki wściekły, co?
— Rozczarowany. — przyznała Lena. — Ostatnio w sklepie często coś kradną, a wiadomo, że każdy liczy teraz kasę.
— On na pewno ją ma — Ton matki był zadecydowany, niemal jakby siedziała właścicielowi sklepu w portfelu i dobrze wiedziała, jakimi funduszami dysponuje. Wreszcie wybrała kilka owoców i dołożyła je do koszyka. — Taki biznes daje pożyć.
Jej córka wydęła usta, jakby mimo stanowczości matki nie do końca była o tym fakcie przekonana. Ostatnie reakcje jej szefa wskazywały raczej na coś zupełnie innego, ale nie powiedziałaby tego głośno.
— Mam nadzieję, że ją złapią i firma odzyska pieniądze — powiedziała wreszcie. — Albo towar.
— I na kamerach nic nie było?
— Dobrze wiedziała jak stanąć, twarz nie do rozpoznania.
— Cwana gówniara — skonstatowała matka.
— Mhm.
— Powinno się takich zamykać, a nie mała grzywna i do domciu. — Matka Leny przesunęła wózek na dział z serami i zaczęła przebierać w twarogach. — Okradają nie tylko sklep, ale i kraj.
Lena prychnęła głośno, co nie uszło uwadze kobiety, która spojrzała na swoje dziecko karcąco.
— Chyba cię to nie bawi?
— Nie, skąd — Lena nie zamierzała wdawać się w sprzeczki. — Tylko tak patetycznie to zabrzmiało.
— Każdy z nas powinien być trochę patriotą. Jemy z tej samej miski.
— No niby, ale jak widzę, na co wydają nasze pieniądze ci na górze mamo, to naprawdę nie dziwię się, że ludzie nie mają ochoty płacić na ten kraj podatków.
— Nie myl rządu z krajem. To dwie różne instancje.
— Mhm.
— Nie wolno kraść i tyle. — Głos jej matki był ostry i stanowczy, jak zawsze, gdy poruszała tę kwestię.
— Nie mówię, że wolno.
— No ja myślę.
Kobieta energicznie pchnęła wózek i podjechała do regału ze słodyczami. Kiedy wyciągała dłoń po czekoladowe ciasteczka, była pewna, że musi sobie jakoś osłodzić ten kiepski dzień.
***
Artur Wędzki wpatrywał się w trzymaną w ręku kartkę i nie mógł uwierzyć w to, co czytał. Trzy razy już sprawdzał całą dokumentację, a przy ostatnim razie osobiście przeliczał niezgadzające się ilości towarów na sklepie i dalej nie wierzył.
— Jasna cholera — wyrwało mu się i dopiero teraz poczuł, jak na jego przedramionach pojawia się gęsia skórka. — No niemożliwe…
Jeszcze raz objął wzrokiem dokument podsumowujący inwentaryzację i sam nie wiedział, czy kogoś teraz zwyzywać, tłuc głową w ścianę, iść się upić czy jednak schować w kantorku i płakać. Od paru lat dwoił się i troił, żeby oszczędzać na wykazywanym legalnie towarze, ale dopiero od kilku dobrych miesięcy nic się w rozliczeniach nie zgadzało. Niby w papierach liczba posiadanych na sklepie sztuk grała, ale w praktyce sprzętu i odzieży powinno być znacznie więcej, bo w końcu część pozyskiwał nielegalnie. Tak czy inaczej, szybkie porównanie tego, co wykazywał oficjalny wynik inwentaryzacji (ten przeznaczony do papierów księgowych) i wynik nieoficjalny (kartka tylko dla niego), wskazywało, że w kasie brakuje mu ponad czternastu tysięcy złotych.
— Kurwa — jęknął.
Idąc chwiejnym krokiem do kantorka zastanawiał się, gdzie zniknął cały ten towar? Czy coś przeoczył? Nie doszła któraś z dostaw? Wręcz niemożliwością wydawało się, żeby złodzieje nakradli aż tyle. Standardem w galerii były kradzieże na około tysiąc złotych miesięcznie, ale nie na czternaście. Wędzki regularnie zliczał cały asortyment, zwłaszcza, że przed pracownikami musiał ukrywać nielegalne pochodzenie części towaru, więc papierami zajmował się sam, ale od poprzedniego podsumowania minęło za krótko na taką kwotę. Zamknął za sobą drzwi małego biura i ciężko opadł na fotel. Nerwowo myślał o dwóch dostawcach, którzy przywozili mu towar na lewo i zastanawiał się, czy któryś z nich mógł czegoś nie dostarczyć? I czego? I który?
Podniósł wzrok na monitor, przypominając sobie małą złodziejkę, która ukradła stroje kąpielowe.
_Ledwie na pięć stów, niemożliwe,_ liczył, nerwowo drapiąc się po ręce_._
Pomyślał o wycieczce syna, Michała, podwyżce energii elektrycznej i wzroście cen za markowe obuwie. W głowie jednocześnie wybrzmiało mu kilka przekleństw.
Nagle drzwi jego kanciapy otworzyły się i z hukiem trzasnęły o stojący za nimi regał.
— Artur! Do chuja ciężkiego!
Odwrócił się i zobaczył dosłownie pieniącą się ze złości żonę.
— Drzwi rozwalisz…
— Miałeś odebrać moją mamę po badaniach! — wydarła się na wściekła. — Godzinę czekała pod szpitalem zanim do mnie zadzwoniła! Co ty sobie kurwa myślisz?! Wiesz ile ona ma lat?!
Kobieta podparła się pod boki i oczekiwała wyjaśnień.
— Cholera. Zapomniałem… — Wędzki rozłożył ręce — Naprawdę przepraszam, zapomniałem.
— W dupę sobie wsadź przeprosiny! — wypaliła. — Mama jest obolała, czeka na ciebie, a ty siedzisz w pieprzonym fotelu i masz wszystko gdzieś! Ile mam to znosić? No ile pytam?!
— Aneta… — Wędzki przełknął ślinę, wiedząc, że i tak nie może jej niczego wyjaśnić.
Nie zamierzał przyznawać się przed nią do swojego małego kantu na towarze. Dopiero by go wyśmiała. Przykre określenie _biznesmen_ jeszcze mu siedziało w pamięci.
— Haruję jak wół, wypadło mi to z głowy po prostu, wiesz przecież, że to się nie zdarza.
Usiłował ją ugłaskać, ale żona ani myślała puścić mu to płazem. Kiedy z jej ust wylał się potok kolejnych zdań, krzyków i oskarżeń, mężczyzna po prostu się wyłączył. Patrzył na nią, ale nie słyszał. Pomyślał nawet, że zabawnie wygląda z tym całym zapienieniem się i czerwonymi policzkami. Jak kukła. W cyrku widzieli kiedyś taką kukłę. Rozdziawiała paszczę, a stojący za nią brzuchomówca wkładał manekinowi słowa w usta.
Nagle Wędzki poczuł, jak żona potrząsa go za ramię.
— Czy ty mnie w ogóle słuchasz?!
Szarpała coraz mocniej. Mężczyzna ocknął się i zatrzymał rękę, którą ściskała mu ramię, telepiąc nim w przód i w tył.
— Powiedziałem, że przepraszam — warknął wreszcie. — Ile jeszcze będziesz po mnie jechać?! Miałem sprawy służbowe, pochłonęły mnie i zapomniałem, że miałem tam jechać. Mogła przecież do mnie zadzwonić.
— Chuj ci w dupę, wiesz? — syknęła Aneta Wędzka i odwróciła się na pięcie.
Wyszła z kantorka, a kiedy była w połowie drogi do wyjścia i Artur widział, jak patrzą już na nią kręcący się po sklepie pracownicy, jeszcze raz spojrzała w stronę biura swojego męża. Ich spojrzenia się skrzyżowały, a Wędzki lekko zbladł. Gdyby mógł się teraz odezwać, powiedziałby: _Nie rób mi tego, kurwa,_ ale jego usta pozostały zamknięte.
— Chuj ci w dupę!! — wydarła się na cały głos, tak żeby wszyscy ją usłyszeli, a zaraz potem identycznym tonem dodała. — Łajza i nieudacznik!
Pięć sekund później z impetem opuszczała jego sklep, a stojąca za kasą Lena mimowolnie spojrzała na szefa. Mężczyzna był prawie siny. Szybko podszedł do drzwi kantorka i zamknął się w środku. W tamtym momencie Lenie zrobiło się szefa naprawdę szkoda. Kierownikiem był dobrym, dbał o wszystko, ale ta jego żona…
Koszmarna.